Pożegnanie z Północą
Nie wiem, jak w innych krajach, ale w Polsce parę pokoleń młodzieży wychowało się na bohaterskich opowieściach o zdobywaniu Północy, więc mamy do tej tematyki szczególny stosunek.
Nawet jeśli książki pp. Centkiewiczów są trochę bałamutne i bardziej można je uznać za fikcję literacką niż opis życia na Północy (a według wszelkiego prawdopodobieństwa tak właśnie jest), to i tak sprawiły – także dzięki niegdysiejszemu figurowaniu w lekturach szkolnych – że ta tematyka jest nam bliska, a nazwiska Roalda Amundsena czy Fridtjöfa Nansena nie są nam obce i kiedy widzimy w Muzeum Polarnym w Tromsø eksponaty z nimi związane, możemy się autentycznie wzruszyć. Oczywiście potem przychodzi refleksja, że dziś oglądamy szerokie, nieprzewidziane konsekwencje takiego romantycznego spojrzenia na – by tak rzec – zdobywców świata. Za dużo zdobywaliśmy i eksplorowaliśmy, wciąż nam było i jest mało, a co dalej? Czy to nas ostatecznie zgubi?
Ale wzruszenie jest zupełnie naturalne – w końcu hart ducha jest zawsze godny podziwu. W drewnianej chacie na paru kondygnacjach oglądamy pozostałości po ujarzmianiu tutejszej przyrody, no i są sale poświęcone Amundsenowi i Nansenowi. Opowiadać tych historii nie ma co, bo znane, ale z ciekawostek muzycznych wspomnę zdjęcie Nansena grającego w wolnej chwili na swoim statku Fram na rodzaju fisharmonii (!) czy marsz na cześć tegoż (ale nie widać nutek, tylko samą okładkę). Zrobiłam fotki i wrzucę.
W uzupełnieniu zajrzałam do Perspektivet Museum, w którym pokazywane są wystawy fotograficzne związane z historią i współczesnością miasta. Ciekawe było pokazanie śladów po religijnym wzmożeniu w Norwegii w II połowie XIX w., kiedy to powstało wiele domów modlitwy, które dziś przerabiane są na lokalne muzea i obiekty o zupełnie innym przeznaczeniu, a nawet w jednym przypadku na… skate park. Zachowując swoją specyficzną estetykę. Ale naprawdę niesamowite są dawne zdjęcia z Tromsø, np. budowa mostu z wyspy na ląd, która dokonała się dopiero na początku lat 60. Jest takie zdjęcie kompletnie pustego mostu, z jedną sylwetką wchodzącą nań, całego zaśnieżonego. Podpis: koniec maja 1960.
Do maja daleko, kończy się styczeń i mój pobyt tutaj, a ja byłam jeszcze na dwóch koncertach. Najpierw na koncercie UngSy w Kulturhuset, na którym grała orkiestra złożona z dzieciaków z Kulturskolen (od 8 bodaj lat!), młodzieży z konserwatorium oraz wspierających muzyków z Filharmonii Arktycznej, prowadzona przez Pera Kristiana Skalstada, z młodziutkim, zaledwie 15-letnim wiolonczelistą Teo Lienem, który całkiem nieźle poradził sobie z pierwszą częścią I Koncertu wiolonczelowego Szostakowicza. Nie jest to oczywiście koncert, który należy recenzować, to po prostu dobra pedagogiczna robota.
Wieczorem w domu studenckim Driv pięć małych koncertów pod wspólną nazwą Arctic Pulse, czyli różne strony muzycznej Północy. Był zespół muzyki współczesnej ze Szwecji Norrbotten NEO (czytana opowieść, której nie zrozumiałam oczywiście, ilustrowany łagodną quasi-teatralną muzyką), projekt Duvvene eksplorujący kulturę Samów, ale uwspółcześnioną (była nawet ballada wygłoszona w formie rapu), połączone dwa tria folkowe, które już słyszałam poprzedniego dnia, szwedzki Meänland wykonujący reggae (szczególna kombinacja) i wreszcie fińska specjalność – Huutajat czyli Wrzeszczący Faceci (był o nich dokument pokazywany też w Polsce). Z ponurymi minami, bez melodii, rytmicznie wywrzaskują różne rzeczy, mogą być to hymny narodowe (ZSRR czy USA), dokumenty (fińskie przepisy podatkowe, norweska konstytucja), kołysanki, przy których nikt by nie zasnął, walce wiedeńskie, a nawet… Oda do radości. Tak się zastanawiam, co to właściwie jest i do czego jest to potrzebne. Jest to na swój sposób poezja konkretna, taka w typie np. Kurta Schwittersa, ale jednocześnie jest to swoista kontestacja. Przy tym ci panowie wywrzaskując to wszystko niemal z wściekłością po prostu upuszczają sobie chyba trochę agresji, a jednocześnie są tak absurdalni, że nieodparcie śmieszni. Choć tylko na kilka numerów.
I tak wesoło zakończyłam pobyt tutaj. Rano ruszam do domu. Zdjęcia wrzucę tradycyjnie już w Warszawie.
Komentarze
Ja wychowałem się na Thorgalu 🙂
Pobutka
https://www.youtube.com/watch?v=eqTBnuWEuyk
No i wcale nie tak łatwo było wydostać się z tej Północy. Najpierw samolot stał trzy godziny na lotnisku, nawet nie wiem dokładnie, dlaczego, widać były poważne powody. W efekcie spóźniłam się na przesiadkę w Kopenhadze i przebukowano mi bilet najpierw do Hamburga też SAS, a stamtąd już LOT-em do Warszawy. Ostatecznie wylądowałam przed 21., ale kolejne pół godziny trwało poszukiwanie i przystawianie schodków do samolotu.
Tu niby jakiś śnieg? Koń by się uśmiał… panie dzieju, drzewiej to takie zimy bywały, jak ta, z której właśnie przyjechałam. Muszę powiedzieć, że spodobało mi się tamtejsze bezpieczeństwo drogowe. W centrum miasta niektóre odcinki chodników są gołe, bo podgrzewane, ale są i nieodśnieżone, ze zbitym lodem pod spodem, a jezdnie wszystkie są takie. Samochody jeżdżą więc wolniuteńko, więcej: niby są światła, ale kiedy kierowca widzi, że zbliża się pieszy i chce przejść przez jezdnię, w dowolnym miejscu zresztą, staje i czeka elegancko. Luksus po prostu 🙂
Jutro jadę do Krakowa zobaczyć wreszcie Sigismonda – ostatnia okazja.
Śnieg… dobrze że cokolwiek spadło, to się powietrze choć trochę oczyściło, bo takiego syfu trzymającego przez kilka dni to nie pamiętam – i to nawet u mnie na wsi.
Pobutka
Kolejny nowy śwarny Beethoven
https://www.youtube.com/watch?v=cZM4P__ptzM
Sympatyczne 🙂
No i wreszcie wrzucam zdjęcia:
https://photos.app.goo.gl/8w1uJNgYkuf9fhqTA