Józek rulez

0bazin450ok.jpg

Zespół Ivana Mladka. Źródło: YouTube

Temacik weekendowy.

Rzadko teraz oglądam „Szkło kontaktowe”, które, odkąd w polityce jest mniej śmiesznie i strasznie, jest już dość nudne – najpierw wystarczyło pokazać paru łebków, którzy nam dopiekli, dziś już nie. W większym więc stopniu program ten zaczął się żywić tym, co mu ludzie dosyłają. No i właśnie traf chciał, że akurat zobaczyłam kawałek, który – jak się okazuje – sieć obrabia już od dobrych paru tygodni. Józek z bagien (Joe Monster chyba trochę się identyfikuje 😉 ) grasuje już w tłumaczeniach i w oryginale, ludzie się zarykują, uczą się na pamięć, śpiewają w kółko. Przypomina to – choć w dużo mniejszym, bo chyba tylko polskim zakresie – historię fińskiej polki podłożonej pod japońską animkę, a śpiewanej przez nieistniejący już folkowy zespół Loituma. Fenomen internetowy (tak ludzie na to zjawisko mówią, niektórzy też mówią o memach) Józka z bagien ma raczej siłę rażenia nie tyle Chucka Norrisa, co nieszczęsnego Kononowicza, do której to żenady już nawet nie odsyłam.

Co łączy ten i inne przypadki? Musi być element absurdu. „Józek z bagien” w filmiku jest prezentowany przez zespół Ivana Mladka, który to oglądając nie sposób nie wymięknąć widząc podrygi blond Rumcajsa, niezapomniane ubranka z lat siedemdziesiątych czy dęcie w bliżej niezidentyfikowany instrumencik. Jeśli chodzi o piosenki, muszą być rytmiczne, łatwo wpadające w ucho, ale nie za proste, jakaś zagwozdka w nich musi być – melodie muszą mieć swój wdzięk, a słowa najlepiej, jak są w nieznanym języku, czy też w ogóle odbieranym jako zabawny, jak myśli o czeskim wielu Polaków. Nawiasem mówiąc, ja bardzo lubię język czeski, choć może nie tak ekstatycznie jak mój dawny kolega z „Wyborczej” Mariusz Szczygieł; lubię też czeską piosenkę, począwszy od estradowego profesjonalizmu Vondrackowej (kobieta nie do zdarcia) po także lubianych w Polsce Raduzę czy Nohavicę. Mladek został przez Polaków odkryty dopiero teraz, ale tam jest od dawna na swój sposób kultowy, to już klasyka.

Czeska kultura to osobny temat na inną okazję. Tu mi chodziło o to, czy da się stworzyć jakiś przepis na muzyczny fenomen internetowy. Jeszcze mogą być jakieś absurdalne instrumenty… Musi to być niedługie, żeby można było powtarzać w kółko, i chyba powinno być albo autentykiem, albo – jak w przypadku fińskiej Polki Ewy, złożone z gotowych elementów, ale zestawionych zupełnie od czapy.

Internet niesie tyle nowych form, że aż trudno za tym nadążyć. Fajnie byłoby to opisać, ale to chyba zadanie na dwadzieścia doktoratów, a co roku trzeba byłoby pisać następne…

A teraz jadę do Łodzi na transmisję „Makbeta” z Met. Jak wrócę, napiszę, jak było.