Haftowanie na klawiszach

Dzisiejsze swawolenia wokół Beethovena i pawi przypomniały mi, że już dawno miałam ochotę podzielić się z Wami obszernym cytatem z, hm, klasyki polskiej literatury popularnej. Cytatem zawierającym opis tej sonaty. Pamiętam, jak czytałyśmy sobie z siostrą na głos kawałki tej smacznej lektury – najpierw po latach prohibicji drukowano to cudo w odcinkach bodaj w „Expressie Wieczornym”, potem wydano w formie książkowej.

Chodzi o… Trędowatą Mniszkówny. A konkretnie o moment, kiedy Waldemar słucha gry Stefci. Prosi ją właśnie o dwunastą sonatę As-dur: „O tę proszę. Ślicznie pani oddaje scherzo i marsz żałobny”.

No i po kilku jeszcze zdaniach opis gry.  To, co w klamerkach, to ode mnie. „Stefcia początkowe andante grała z roztargnieniem. Obecność Waldemara niepokoiła ją. Nogi miał założone jedną na drugą. Widziała eleganckie jego buty z ostrogami, opinające prawdziwie arystokratyczne stopy [!], i drażniły ją w dziwny sposób [!!]. Pierwszą wariację [tę, co na zdjęciu] przegrała bezdźwięcznie [?].

Waldemar poruszył się, odjął rękę od czoła i palcami najeżając wąsy w sposób sobie właściwy, z podniesieniem ust w górę, patrzył na nią badawczo.

Dziewczyna dojrzała jego ruch, odczuła wzrok i zrozumiała, że spostrzegł jej roztargnienie. Następną wariację wykonała dobrze [?!], trzecią i czwartą z brawurą i znakomitą techniką, piątą artystycznie [?], z pełnią uczucia, jakby grając mówiła zarazem… Waldemar, wsparty na dłoni [?!], słuchał w skupieniu.

A Stefcia cieniowała piątą wariację, jakby haftując na klawiszach perłami i cudną pelą [!]. Wdzięczne, lekkie nuty płynęły z tęsknotą, namiętnie, pieszcząc [?] i unosząc się w błękity. Ostatnie akordy jęknęły rozpacznie [!], i nagle posypało się rzęsiste, jak złote kropelki, scherzo.

Zadrgały szybkie nuty na klawiszach, niby łopot skrzydełek ptasich, zaszumiały gradem srebra [?], spływając hucznie w spokojniejsze trio. Przebrzmiały błyskotliwe nuty, zgasły. Chwila ciszy i zabrzmiał tragiczny, pełen majestatu marsz żałobny.

Powaga, groza, potęga szły z grzmiących nut. Stefcia z wypiekami na twarzy, z błyszczącymi oczyma kładła w tony siłę i energię duchową, cały zasób swych zdolności dramatycznych. Marsz porywał, wzbudzał grę nerwów [?]. Gdy w drugiej części zawarczały bębny, groza wzmogła się, krew zatrzymując w żyłach [?]. Stefci tętna waliły w skroniach, grając oddychała szybko, przejęta do głębi duszy”.

No i nic dziwnego, że Waldemar sobie pomyślał: „Ogień zamknięty w kielichu białej lilii” 😆

Każdy ma taki literacki opis sonaty Beethovena, na jaki go stać. Niemcy mają Manna w Doktorze Faustusie (o ostatniej Sonacie c-moll op. 111), my mamy Mniszkównę. Ale to oznacza, że swego czasu Beethoven w Polsce zbłądził pod strzechy…

Ja tam go lubię, niech foma mówi sobie, co chce. A tę sonatę z przyjemnością sobie grywałam (może nie tak, jak Stefcia 😉 ). Jak kto ma ochotę, niech sobie jej posłucha w wykonaniu Emila Gilelsa. Tu wariacje, tu scherzo, tu marsz żałobny, a tu finał.