Maestro czy Monster?
„Karajan dyrygował tak, jakby sprawował jedynie czułą, ale pełną dystansu opiekę nad orkiestrą, do której miał pełne zaufanie. Czy zawsze był taki subtelny i oszczędny, czy wiek to na nim wymusił?” – spytała wczoraj haneczka. No cóż, wrażenie subtelnego uduchowionego maestra ten człowiek umiał robić, i w ogóle pozować, jak mało kto (zwłaszcza odkąd odkrył dla siebie zen i medytacje). Na koncercie noworocznym Filharmoników Wiedeńskich, orkiestry, przed którą przecież tak często stawał (przez lata całe był dyrektorem Opery Wiedeńskiej, którą również ta orkiestra obsługuje; łączył tę posadę z dyrekcją Filharmonii Berlińskiej oraz Festiwalu w Salzburgu i jeszcze kilkoma innymi), oczywiście miał do niej pełne zaufanie – mogłaby to wszystko zagrać bez niego, miała to we krwi. No i nie stawał przecież przed zespołami, do których nie miał zaufania, musiały być przygotowane na tip top. To była oczywista oczywistość.
Dziś mija stulecie jego urodzin. Obchodzi je Austria, obchodzi je świat, wznawia się dziesiątki jego płyt, wydaje się rejestracje na DVD. Karajan, najbardziej masowy z produktów XX wieku, który robił wszystko, by stać się marką tyleż powszechną, co maksymalnie luksusową, wciąż rządzi – półkami sklepów płytowych. W Internecie działa strona jego fanów, założona pięć lat temu przez wielbiciela z Wielkiej Brytanii (gdzie Karajan działał w latach 1948-60 współpracując z londyńską Philharmonia Orchestra i dokąd zawsze chętnie powracał).
Ale już w styczniu pojawił się zgrzyt. Norman Lebrecht, brytyjski krytyk-instytucja, związany z „Evening Standard” (wcześniej z „Daily Telegraph”), tyleż błyskotliwy co kontrowersyjny, opublikował na łamach tejże gazety felieton pod znamiennym tytułem The monster and his myth. „Choć trudno w to uwierzyć, stary potwór powrócił. Idziesz jakimś paryskim bulwarem, a on wyłania się z bilboardów w tej pozie z zamkniętymi oczami, naśladującej uduchowienie, która wywoływała zmieszanie i wprawiała w złość tylu jego muzyków”. Lebrecht z pasją oskarża Karajana nie tyle nawet o dyktaturę nad światem muzycznym (kolekcjonowanie stanowisk, ok. 900 nagranych płyt), ale o propagowanie wstecznictwa kulturowego, pogardę dla modernizmu, zatrzymanie się pod względem gustu w epoce nazistowskiej, która go na szczyt wyniosła. (To prawda, trudno mu nie pamiętać, że w 1935 r. zapisał się do NSDAP, by ułatwić sobie karierę – i jeszcze w tym samym roku dostał posadę Generalmusikdirektora miasta Akwizgran, a cztery lata później stanął na czele Opery Berlińskiej, mając zaledwie 27 lat. Ale po ośmiu latach musiał partię opuścić, ponieważ poślubił kobietę o żydowskich korzeniach.) Uważa, że jego sztuka dyrygencka nie wniosła nic nowego, że wszystko prowadził w podobny sposób – i że cały ten dzisiejszy szum wokół jego rocznicy służy przede wszystkim firmom płytowym, którym może uda się opchnąć remanenty, zwłaszcza na nowych azjatyckich rynkach, co zresztą będzie łabędzim śpiewem tych wytwórni (Lebrecht jest autorem książki opisującej kryzys rynku fonograficznego).
Na stronie fanów dano artykułowi odpór, wytykając Lebrechtowi błędy rzeczowe (te zdarzały się mu ponoć nie raz i nie dwa). Zastanawia jednak konkluzja-insynuacja odpierającego Johna Hunta: „Można by się zastanowić, czy oskarżenie Lebrechta byłoby tak surowe, gdyby Karajan był Żydem?” Niesmaczne nad wyraz. Zwłaszcza w świetle tego, że w skróconej biografii dyrygenta na tej stronie dziwnym trafem brak daty przystania do nazistów…
Z drugiej strony jednak Lebrecht przesadził. Bo w programach koncertowych Karajana znajdowały się też rzeczy współcześniejsze niż ulubiony Richard Strauss. Nagrywać jednak najbardziej lubił dzieła romantyczne i neoromantyczne (Mozarta i Bacha też nagrywał, ale to masakra…) i w operze również jego gust przedstawiał się bardzo konserwatywnie. Festiwal w Salzburgu jeszcze w rok po jego śmierci (akurat zdarzyło mi się tam wtedy zajrzeć) miał w sobie pewną karajanowską zatęchłość. Choć prywatnie maestro był wielbicielem wszelkich technicznych nowinek, zapalonym lotnikiem, żeglarzem, miłośnikiem motocykli i sportowych samochodów – i to on przyczynił się do rozwoju i upowszechnienia CD.
W każdym razie wiedział, jaka muzyka „leży” mu najlepiej. I ją należy mu zostawić – ten gęsty niemiecki sos pasuje tylko do określonych potraw. Ale do nich znakomicie. To nie był humbug, Karajan naprawdę był kimś, i to nie tylko dlatego, że starał się na to wyglądać. Czy inaczej danoby mu w rządy pół muzycznej Europy? I czy inaczej dla niego właśnie, człowieka o korzeniach greckich, a raczej macedońskich (nazwisko rodzinne brzmiało kiedyś Karajannis lub Karajoannes), zrobionoby ten jeden jedyny wyjątek: przyznanie prawa do używania „von”?
Komentarze
Jeśli celem artykułu było wywołanie kontrowersji i dyskusji to został on osiągnięty 😉 Ale teksty typu: „Herbert von Karajan was a moral and creative nullity.” to jest moim zdaniem przegięcie.
Przyznam się – ja też jestem autorką podobnego artykułu – o Janie Kiepurze 😉 To był mój pierwszy tekst na łamach „Polityki”:
http://www.polityka.pl/archive/do/registry/secure/showArticle?id=3342202
No tak, potwiedza się stara prawda, że wraz z upływem czasu wszelkie skazy idą w niepamięć a wizerunek ulega idealizacji.
A tekst Marii Dąbrowskiej (M. Wańkowicz jako Kiepura polskiego dziennikarstwa) naprawdę przedni 🙂
Podobne psy wieszano na szefie montrealskiej OSM, Charlesie Dutoit. I co z tego ? Dutoit i von Karajan byli doskonalymi dyrygentami i szefami orkiestr, i potrafili z muzykow wycisnac to, co w nich najlepsze.
Von Karajan… byc moze nikt lepiej nie nie zrozumie Beethovena czy Wagnera ?
Gesty sos niemiecki… to chyba troche krywdzace dla muzyki niemieckiej.
POzdrawiam.
Karajana z Bachem czy Mozartem to pewnie i w Polsce mozna opchnąć, nie tylko w Azji (tyle że rynek mniejszy). Trochę tylko nie w porę ta rocznica wypadła, bo bliżej Mikołaja i gwiazdki byłoby znacznie lepiej…
Jacobsky,
moim zdaniem Kleiber lepiej rozumiał Beethovena, a i paru innych też by się znaszło. Karajan ma swój rys, jak ktoś gustuje w monumentaliźmie i patosie, to będzie mu to pasować, ale to kwestia gustu. Zaś kwestią inną jest, że Karajan to produkt marketingowy, taka diva, ze sporą dawką pozy.
U Wagnera rzecz nie sprowadza się do dyrygenta, bardziej chyba do śpiewaków, tutaj liczy się cała obsada, a nie tylko „wizja”.
Ja jestem fanką Kleibera, Carlosa ma się rozumieć 😉
A Bernstein, co o nim sądzicie? Na Kulturze zaczęły się jego symfonie Beethovena. Robi bardzo sympatyczne wrażenie. Czy też grał rolę, czy był taki jak wygląda?
Hoko,
ja widac, ja nie mam nic przeciw stylowi monumentalnemu jesli pasuje on do dziela. Co do Wagnera to masz tylko czesciowo racje, bo spiewacy nie spiewaja przeciez a cappella.
Tak, Karajan to byl (i jest) dobry produkt marketingowy. Podobnie jak Pavarotti czy inne gwiazdy muzyki powaznej w wydaniu popularnym. Nie widze w tym nic zlego ponad skrzywione nosy u niektorych les connaisseurs…
Pozdrowienia.
> Gesty sos niemiecki… to chyba troche krywdzace dla muzyki niemieckiej.
Dlaczego krzywdzące? Przecież ani „gęsty” ani „sos” to nie żadna potwarz 😉
Nie ma to jak dobry, niemiecki, gęsty sos, np. z kaparami (Kappern) do klopsów królewieckich (königsberger Klößchen) ;-]
Przypomnieliście mi, że czas zjeść coś germańskiego na obiad ;-]
Jacobsky,
czy styl monumentalny pasuje do Beethovena to wcale nie jest takie pewne – 50 lat temu pasował pono i do Bacha (a i do Mozarta, bo przecież większość symfonii granych wówczas to piętno monumentalizmu nosi), dziś zaś już niekoniecznie. I Beethovena też mozna grać inaczej, co więcej, kreacje Karajana chyba raczej mało przypominają te z czasów Beethovena. Ja tam wolę wykonania nieco żywsze – Kleiber (Carlos 🙂 ) jest jakimś chyba wyśrodkowaniem między tym uromantycznionym patosem, a wykonaniami „poinfomowanymi historycznie”. Chociaż „Eroikę” odkryłem dla siebie dopiero pod Savallem.
Herbert von Karajan to faktycznie ikona wśród dyrygentów , których osobowością jestem od lat (nie powiem ilu ) zafascynowana . HvK znał sie na fachu jak mało kto . Wiadomo ,że dyrygent to 3/4 powodzenia orkiestry .Jego nazwisko ściąga melomanów i nie tylko . Karajan nie szafował gestami .Nie podskakiwał (choć i taka interpretacja też mi się podoba )Prowadził orkiestrę spokojnie i wręcz charyzmatycznie . W mojej pamięci zapisał się bardzo dobrze . Dziękuję ..
Hoko,
ale czy iterpretacje MUSZA przypominac te z czasow Beethovena ? Karajan od tego „wielkim artysta byl”, zeby wypracowac swoj styl. Dlatego „wielkim artysta byl”, ze wielu odbiorcom ten styl sie podobal. Mechta interpretuje inaczej, Nagano – inaczej, slowem: kazdy interpretuje inaczej. I w tym caly urok. Von Karajan widzial Beethovena w sposob, jaki przelozyl na wykonania podleglych mu orkiestr, co jednym sie podoba, a innym mniej. Punto.
Nie rozumiem skad sie bieze przekonanie, ze najlepiej jest jesli wykonania sa takie, jak to sobie zamyslil kompozytor. Dobrze jest oczywiscie wiedziec dokladnie, „co kompozytor chcial powiedziec” przez swoja muzyke, ale z reguly nie wiemy, bo nikt nie siedzi w glowie kompozytora, a juz najmniej – krytycy muzyczni czy muzykologowie, no chyba ze kompozytor zostawil po sobie wiecej informacji niz to, co jest zapisane w nutach i ponad/ponizej nut.
miasto-maßa-maszyna,
nie napisalem, ze potwarz, a tylko, ze „krzywdzace”.
Smacznego 😉
Pozwolę sobie zacytować fragmenty artykuliku o Karajanie z książki Janusza Łętowskiego ‚Galeria portretów muzycznych’. PWM 1987:
Początek:
Karajan – nigdy mniej, niż wszystko
Ktoś opowiadał kiedyś taką historyjkę o współczesnych dyrygentach. Czterech najsławniejszych zaczęło się spierać o to, który jest największy. „Moja orkiestra z Chicago ma najwspanialszy dźwięk – mówi Solti – a ponadto królowa Anglii obdarzyła mnie szlachectwem.” Na to odzywa się Ozawa: „A ja noszę najsławniejsze nazwisko japońskie, jeśli nie mówić o Sony! Zwróćcie też uwagę, jak mnie oklaskują”. Z kolei Bernstein: „Któż jeszcze jest równie sławnym dyrygentem i kompozytorem? To przecież sam Pan Bóg kazał mi napisać moją mszę!” Na to Karajan: „Nieprawda, niczego takiego nie powiedzałem…”
Karajan jest nie tylko dyrygentem, muzykiem, reżyserem, dyrektorem i jeszcze wieloma innymi osobami w jednej niewielkiej postaci – dla olbrzymiej ilości widzów i słuchaczy jest także uosobieniem wielkiej muzyki w ogóle. To prawda, że puryści i znawcy krzywią się często, słuchając jego nagrań i oglądając wyreżyserowane do ostatniego gestu dyrygenckie popisy w telewizji. Tak, rzeczywiście można im to czy owo zarzucić. Ale przecież Karajan nie jest dyrygentem dla dziesięciu tysięcy znawców… Jego publiczność liczy się na miliony i tym milionom przekazuje muzykę na najwyższym światowym poziomie. Bo jego codzienny standard jest jednak bardzo wysoki, jego orkiestra znakomita, jego soliści skrupulatnie dobierani. A czy rzeczywiście jest fenomenalnym muzykiem, kapelmistrzem klasy – powiedzmy – Furtwaenglera czy Klemperera? Znam wielu, którzy powiedzą, że tak. Ale są i inni: ci uważają, że dyryguje bez serca, bez wdzięku, a jego wykonania pozbawione są zupełnie spontaniczności
Bliżej końca tekstu:
Karajan starał się jak mało kto, być muzykiem o współczesnych horyzontach. Nic nie było mu obce: filozofia, literatura, lingwistyka, psychologia, sport, technika. Starał się całe swoje skomplikowane widzenie świata przekazać w muzyce
I samo zakończenie:
Skoro zaczęliśmy anegdotką, zakończmy też jeszcze jedną. Opowiada się, że wiele lat temu Karajan przerwał próbę swej berlińskiej orkiestry, oświadczając, że jest zmęczony i musi odpocząć. „Wiem, co zrobię – powiedział – wieczorem gra Louis Armstrong i jego orkiestra, pójdę więc tam.” Któryś z muzyków spytał przerażony: „Ależ maestro, coż właśnie pan tam będzie robił?” – „Jak to co – odpowiedział kapelmistrz – pójdę, usiądę i wiem dobrze, co mnie czeka. Wyjdzie kilkunastu muzyków i przez następną godzinę będą grać idealnie równo i w tempie. A to jest właśnie to, czego się od was nie można doprosić.” Może przesadzał, ale na pewno chciał dobrze.
Bardzo mi się podobali romantycy niemieccy w wykonaniu orkiestr pod HvK.
Jest mi dość obojętne ile pracy w przygotowanie orkiestr włożyli asystenci i stali dyrygenci. Karajan wydawał się trzymać orkiestrę żelazną ręką, a przy tym emanował spokojem, pewnością siebie i charyzmą. Marka marketingowa? A niech sobie będzie. Przecież każdy czas ma swoje wzorce, znaczniki i odczytywanie sztuki. Karajan stworzył własny, może i nieco manieryczny styl, ale może właśnie dlatego jest o czym dyskutować.
Sam sobie też kiedyś nadałem von przed nazwiskiem, ale za dużo tam takich słowiańskich szeleszczeń, żeby się przyjęło…
Jakie dużo – tylko dwa 😉
Czyli mnogość… a skąd Pani Kierowniczka zna brzmienie mojego nazwiska?
No jak to – z eleganckiego maila przed naszym spotkaniem w realu 😆
ano może… za mientki byłem. A tu twardym trzeba być lancknechtem…
Ci dzisiejsi komisarze, eeeech….
Niektórzy to po nazwisku mają: won….
Ja nie komisarz… ja babinicz…
fomuś, ran twoich…?
Komisarz von Foma – też nie brzmi najlepiej…
Pani Kierowniczko, on z małej jest – taki pies na baby: zaszczeka i ucieka 😉
Miałem ci ja babę, lecz przehandlowałem
na von wymieniłem, lecz z tego nie miałem
ni ran do całusów, ni w garnuszku fusów
a z panstwowej nacji won arystokracji…
Ja jestem z domu „von und zu”,
A to tak imponuje mu,
Pędzę jak antylopa gnu,
Jestem to tam, to tam – to tu!
(Witkacy, Szewcy)
Ja bym radził się zdecydować kto: Witkacy czy Szewcy…
Postać, która wypowiada te słowa, jest księżną i nazywa się Irina Wsiewołodowna Zbereźnicka-Podberezka 😉
Nazwisko – cudo 😉
A Scurvy i tekst: „milcz, sflądrysynie, milcz, skurczyflaku”
Tam takich więcej 🙂
Purwa twoja sucza maść, ciućka twoja tango tańcowała itp. 🙂
Dobrze, że Bobik już śpi – nie chcielibyśmy chyba sprowadzać młodzieży na złą drogę, prawda? 😉
Quake, zanim odkurzysz aureolę, powiedz: kogo jak nie młodzież mamy deprawować? Starych wyjadaczy ? 🙂
Co prawda to prawda, stary zbereżniku 🙂
Karajan pewną zyskał grację,
gdy odkrył zen i medytację,
lecz przecież chował za swym vonem
tony życiowo nietrafione.
A fomie niepotrzebne von,
właściwy znajdzie zawsze ton,
ma przy tym szczęście spryciarz ten,
że za nim zawsze stoi zeen! 🙂
Och, gdybym widział kilka poprzednich komentarzy, napisałbym całkiem inny wierszyk 😯
A ja myślałam, że to na zasadzie: uderz w stół, Bobik się odezwie 😆
„Słodko, ach, o mnie śnij, pieseczku,
Nie wstaniesz już na łapki dwie!
Tak cię zamęczę słodko po troszeczku,
Taki się zrobisz, że aż bardzo „fe”.”
(tak śpiewa Księżna, Szewcy, akt trzeci) 😆
Ha, Quake sięgnął na półkę 😉
A ja zaraz pójdę słodko spać, jutro znów do Krakówka… ale tylko na jeden dzień tym razem 🙁
Bobik nie chowa się pod stół,
gdy deprawacji widzi macki!
Choćby zeen przeciął go na pół,
choćby Quake napadł go z zasadzki,
Bobik się rzuca z ujadaniem
w zbereźne mroki i otchłanie,
bo swoje widzi w tym zadanie,
by mężnie polec na dywanie!
A właściwie nie tyle polec, co polegiwać 🙂
„By mężnie polec na dywanie” –
Tak Bobik widzi swe zadanie.
Ale to dywan pokojowy,
Na poleganie nie gotowy.
Chyba że inne to poleganie –
Łapki do góry, brzuszka smyranie… 😀
Łajza minęli 😆
Ale czy warto polec na Dywanie?
Oto dość ważne jest pytanie!
Warto sobie odpowiedzieć na nie
nim nadejdzie pora na śniadanie.
I bez patrzenia w osad z fusów
można rzec, że więcej plusów
ma Bobik co wciąż ogonem macha
a nie zejściem napędza nam stracha.
Właśnie się poprawiłem, że polegiwać, co implikuje smyranie, drapanko i mruczankę na dobranoc, a nie żadną tam bohaterszczyznę. 🙂
Polegiwanie na Dywanie
To rzecz przyjemna niesłychanie 😉
No to mruczymy, drapiemy, dobranoc 😀
Dobranoc, odmrukuje Bobik,
bo też już sennie mu się robi.
I wie, że będzie miał nad ranem
sny pięknie tak zdeprawowane… 🙂
Póki pobudki Hoko nie ogłosi,
Nikt się nie zgłosi…
Też już chciałem Hoko wypunktować, że obowiązki zaniedbuje… 🙁 Ale uznałem, że rozsądniej starszych puścić przodem. 🙂
Tymczasem, gdy blog śpi, budzą się upiory. „Polityka” cytuje Mariusza Kamińskiego, który rozgrywki wewnętrzne w PiS nazywa „walką buldogów pod dywanem”. A co będzie, jak nam dziury w Dywanie wygryzą? 😯
Bobik, tu nie wejdą. Pani Kierowniczka tupnie i już ich nie będzie.
Haneczko, ja nie posiadam tak donośnego głosu jak Hoko, więc chciałem rozbudzić Towarzystwo przy pomocy metody wstrząsowej. Ale przyznam, że zapewnienie o tupnięciu Pani Kierowniczki bardzo mnie uspokoiło. Te buldogi i bulteriery niby z jednego ze mną gatunku, ale jakoś nie wierzę biologom, że i z jednej rodziny. Ja bym wolał, żeby one od Dywanu z dala się trzymały, bo trochę ich się jednak boję. 🙁
Bobik, buldog to by im przyciętego ogona nie podał. To tchórzliwe towarzystwo. Nie wiem dlaczego zapraszane na różne dywany.
Stąd won, bo ja się tu odchamiam 😉
Buldog buldogowi nierówny:
http://www.buldog.pl/ 🙂
„Gdy rozum śpi, budzą się upiory” (-) F.Goya
Ja się wypowiadałem wyłącznie w temacie TYCH buldogów i bulterierów. Mój stosunek do PSICH buldogów i bulterierów, a od wczorajszej sesji deprawacyjnej zwłaszcza buldożek i bulterierek, jest całkowicie odrębnym zagadnieniem. 🙂
Tu się dyskutuje o Karajanie, a ja sobie poszedłem na „Eurydykę” Periego… i na dyskusje się spóźniłem.
Co by tu o Karajanie? Zacznijmy może od repertuaru — każdy artysta ma prawo wybierać to, co lubi. Nie ma nic złego w tym, że artysta jest „wstecznikiem” ze swoimi zainteresowaniami. (Jest coś złego, gdy go się uzna za mesjasza i wyznacznik poprawności artystycznej… Ale nie w wyborze pojedynczego artysty.) Relacje Karajana i Hitlera są bardziej złożone. Znana jest historia, gdy to młody Karajan miał poprowadzić „Śpiewaków norymberskich” dla delegacji jugosłowiańskiej (Hitlerowi zależało by jej zaimponować) i akurat coś poszło nie tak. Hitler miał się wściec i powiedzieć, że więcej na wykonania Karajana do opery się nie wybierze — dzięki czemu Karajan robił karierę koncertami dla Wehrmachtu w krajach okupowanych… Inna sprawa, czy miałby swoją szansę, gdyby nie nazizm i wyjazd pary wybitnych dyrygentów za granicę…
Nie zarzucałbym więc niczego samemu Karajanowi. Ale… Ale nie raz się widziałem, jak ludzie ‚postronni’ potrafią uznać z góry za lepsze wykonanie Karajan, czy Bernsteina, jako ‚największych dyrygentów XX wieku’ — bez słuchania, analizy, lektury recenzji — a to jest już coś złego.
Karajan wielkim dyrygentem był. Ale czy większym od Bohma? Kleibera? Jakoś wątpię. Zresztą pouczająca jest lektura zestawień nagrań i realizacji danego utworu pod kierunkiem różnych dyrygentów. Rzadko kiedy ‚najlepszym’ wykonaniem zdaniem recenzentów jest realizacja Karajana. Weźmy Beethovena, bo czytam Jacobsky’ego i jego pochwały pod adresem Beethovena von Karajana. Ja wolę Beethovena pod Harnoncourtem (faktycznie jednak słuchałem chyba trzeciego cyklu beethovenowskiego pod Karajanem, gdy drugi uchodzi za lepszy — Karajan też miał lepsze i gorsze okresy w życiu, a znowu wszystko wrzuca się do jednego worka z napisem ‚genialny dyrygent’), wyżej odezwali się Zwolennicy Kleibera. Zapewne jeszcze padłoby parę propozycji wykonań, pod kierunkiem dyrygentów wybitnych, ale nie otoczonych taką legendą jak Karajan.
I jeśli coś mam przeciwko Karajanowi, to właśnie tę nadętą legendę. To jeden z największych dyrygentów XX wieku. Ale nie ośmieliłbym się powiedzieć, że największy, ani nawet że jeden z dwóch największych. Gdyby powiedzieć, że jeden z dziesięciu-dwudziestu najlepszych, to zapewne mógłbym się pod tym podpisać (mimo jego Bacha…). Różnicę między dziesiątką-dwudziestką dyrygentów, wśród których tego ‚naj’ trudno wskazać, a miejscem w wyobraźni przeciętnego człowieka, stanowi właśnie legenda, stworzona w znacznej mierze przez Karajana świadomie. I warto tę legendę podkopywać 😉
Ja tam ryzykował nie będę. Wczoraj tak starannie podkopałem mamie funkię w ogrodzie, a potem jaka była awantura… A najgorsza ta hipokryzja. Sama to kopie, widziałem! 🙁
PAK,
relaks, nikt z nas nie ma zamiaru umierac za Karajana, czy za jakiegokolwiek innego mistrza batuty, wirtuoza, czy pospolitego grajka. Nie lubisz von Karajana i jego wykonan – fajnie ! Nie jestem RECENZENTEM tylko zwyklym sluchaczem i slucham dokladnie tego, co mi sie podoba. Coz na to poradze ? Ja na przyklad nie lubie salsy, ale to nie powod, zebym odsadzal od czci i wiary tych, ktorzy salse uwazaja za najwiekszy wynalazek muzyczny od czasow wystrugania pierwszej piszczalki z kosci.
Przyznam, ze watek nazistowski von Karajana nie robi na mnie wiekszego wrazenia. Tak, mozesz pisac, ze Karajan prostytuowal sie dla nazistow. To nic nowego. Ale moze po prostu von Karajan gral dla Niemcow, nawet jesli ober-Austriak wypial sie na niego ? Skoro go zdenazyfikowano po wojnie, to chyba byly ku temu podstawy. W koncu granie dla Wehrmachtu to jeszcze nie jest zbrodnia wojenna, zwlaszcza ze von Karajan byl Niemcem, a nie Francuzem, Rosjaninem czy Polakiem, a wiec folksdojczem. Podobnie bylo z Leni Reifenstahl – temat juz kiedys dyskutowany na tym blogu.
Na koniec: pisac, ze wykonania von Karajana podobaja mi sie, i ze uwazam go za doskonalego dyrygenta nie oznacza automatycznie, ze uwazam tego dyrygenta za NAJWIEKSZEGO. Ustawianie dyrygentow w ranking to jakis absurd i ja nie mam zamiaru bawic sie w absurdy.
Dyrygent moze sie podobac lub nie, ale ocenianie ich w kategoriach lepszy-najlepszy to przesada.
Mowa oczywiscie o dyrygentach tej klasy – a raczej ligi miedzynarodowej – co von K., czy inni.
Uważam dokładnie tak samo, jak Jacobsky. Dzieła artysty nigdy nie łączę ani z jego poglądami, ani z życiem prywatnym, ani z jego moralnością. Człowieka oddzielam od jego dzieła. I łatwiej mi zrozumieć HvK grającego dla własnej armii niż H.Czerny – Stefańską grającą dla cudzej. Co zresztą też nie przeszkadza, że pianistka grała doskonale.
I o czym my tu za czuby się targamy? O gusty? De gustibus non est disputando. Tego nas przecież uczono, prawda?
Dzień dobry.
Jacobsky dwa sprostowania, do Twojego tekstu (bez komentarza).
1. „…W koncu granie dla Wehrmachtu to jeszcze nie jest zbrodnia wojenna, zwlaszcza ze von Karajan byl Niemcem…”
von Karajan nie był Niemcem, był Austriakiem.
2. „…Skoro go zdenazyfikowano po wojnie, to chyba byly ku temu podstawy…”
Wiele osób zostało po wojnie zdenazyfikowanych mimo że w czasie 1933-1945 służyły bardzo oddanie i z wielkim zapałem systemowi naziztowskiemu (n.p. Kurt Waldheim, Hans Globke, Hans Filbinger …) .
@Jaruta: Nie uważam, by się tu ktokolwiek brał za czuby ‚za a nawet przeciw’ Karajanowi… 😉
Sama nie mam ani jednego jego nagrania (nie ten wiek, stylistyka, wrażliwość, moda, itd.) – ale śmieszy mnie nieco to ‚podkopywanie legendy’… Odkąd pamiętam czyli od ćwierć wieku ją podkopywano (a może i dłużej, ale nie sposób się wypowiadać o czasach, gdy słuchało się najchętniej muzyki do ‚Żwirka i Muchomorka’ czy ‚Stawki większej niż życie’ 😉 )
Weźmy choćby słynnego_Krytyka_muzyki_i_kultury – Normana Lebrechta. Ma facet ostatnio branie – zupełnie, jak (nie przymierzając) pewien kapelmistrz, ten od dziewięciuset płyt, kilku orkiestr i festiwali. A już to, co opublikowała mu dzisiaj* moja ulubiona brytyjska gazeta… Karajan Lebrechta to prawie Breżniew (inne mocne epitety lecą na pęczki)…
Mam po uszy radiowych (RMFClassic) i innych celebracji stulecia urodzin ‚Mistrza Batuty’…
…Ale po tym ‚Breżniewie’, ‚reakcjoniście’, ‚człowieku o anty-muzycznym podejściu’, itd., itp. – aż się prosi, by być odrobinę a nawet mocno przekornym…
😉 🙂
__
* Norman Lebrecht: The clapped-out legacy of Karajan that impoverished classical music
Uzupełnienie:
2. …
Wiele osób zostało po wojnie zdenazyfikowanych i pełniło wysokie funkcje publiczne (nadal byli na „topie”) mimo że w czasie 1933-1945 służyły bardzo oddanie i z wielkim zapałem systemowi naziztowskiemu (n.p. Kurt Waldheim, Hans Globke, Hans Filbinger …) .
Uczyć to nas uczono, ale widać coś tam z czasem uleciało forma odsłowna w zakończeniu przysłowia winna brzmieć „disputandum”
errare humanum est 🙂
I wcale nierzadko to jest….
Czy z tego wynika, że psy muszą być nieomylne? 😯
Tylko jeśli pracują jako saperzy 😉
Jacobsky:
Spokojnie! Co ja takiego napisałem? Że Karajan to dobry dyrygent, ale nie największy. I że nie podoba mi się legenda. Tej ‚legendy’ nie należy przesadnie łączyć z samym Karajanem. Choć zapewne trochę też… To bardziej zachowania osób (parę takich widziałem), laików w muzyce klasycznej, które szukając nagrań szukają wielkich. Sięgną po Karajana, Bernsteina, Pavarottiego, Domingo, Carrerasa, bo im w telewizji, czy popularnych artykułach powiedzieli, że ci są wielcy. (Co gorsza — raczej wyłącznie po nich.) Bo popkultura żyje ich legendą.
Co do nazizmu — pisząc o karierze tylko tłumaczyłem, że to nie takie proste. Nie zarzucam mu nazizmu. Byli bardziej od niego zaangażowani, o których aktywności zapomniano. Zresztą to nie ma znaczenia dla oceny artyzmu.
Co do denazyfikacji — podpisuje się pod słowami KoJaKa Moguncjusza — w latach 50-tych RFN prowadziło politykę zapomnienia i rozgrzeszania zbrodni, wychodząc z założenia (skądinąd zapewne słusznego), że nie należy zajmować się historią, gdy gospodarka czeka na cud. W tym okresie liczni zbrodniarze skazani na dożywocie za zbrodnie nazistowskie wychodzili z więzień, kasowano wcześniejsze wyroki pozbawiające nazistów majątków, pozwalano im powtórnie robić kariery. Nie należy więc przeceniać ówczesnych wyroków jako ocen moralnych. Ale — powtarzam — dyskusja o Karajanie-naziście, to jedynie margines i historyczna ciekawostka, a nie krytyka jego dokonań artystycznych.
Dziś w duszy gra poniedziałek…
Zgadzam się, że można być wybitnym twórcą, będąc marnym człowiekiem (i na odwrót)i że tych dwóch dziedzin nie należy mieszać. Ale jeżeli ktoś, tak jak np. Karajan, usilnie stara się, żeby przejść do historii, to musi liczyć się z tym, że będzie mu się grzebać w życiorysie; gwoli prawdy historycznej, a nawet i z czystej ciekawości. Poza tym z tego że ktoś wielkim poetą/malarzem/dyrygentem/reżyserem (niepotrzebne skreślić) był nie wynika jeszcze, że o jego pozatwórczych wyborach nie wolno – w pozatwórczych kategoriach – w ogóle wspominać. Nie mieszając się więc w ogóle w muzyczną ocenę Karajana wspomnę tylko, że jego podpięcie się pod nazizm nie było przypadkowm i nieprzemyślanym wyskokiem, bo zapisał się do NSDAP nawet dwa razy – raz w 1933 w Salzburgu, a potem, kiedy otwarły mu się perspektywy kariery w Niemczech, po raz drugi w Aachen w 1935. Nie był może pupilkiem Hitlera, ale za to Geobbels dobrze wiedział, jaki to skarb ma w garści i jak się nim można posłużyć dla udowodnienia wyższości niemieckiego ducha nad wszystkim w ogóle. Ze po wojnie nie został zdenazyfikowany to rzeczywiście mało znaczy, bo nawet Niemcy uważali się wówczas za podwójnie skrzywdzonych – przez Hitlera i przez aliantów (jak Karl Jaspers w 1960 powiedział, że nie skrzywdzeni, a sami sobie winni, to się rozpętała potworna burza), a w Austrii ze względu na Anschluss było to oczywiście jeszcze silniejsze, więc wszyscy nawzajem rozgrzeszali się i uwalniali od odpowiedzialności, a sądy chętnie to podstemplowywały urzędowymi pieczątkami.
Nawet nie chcę przez to powiedzieć, że Karajan był zapalonym nazistą, tylko bezwzględnym karierowiczem, któremu żadne metody nie były zbyt obrzydliwe. Nawet i z tym von to nie było całkiem tak, że mu zaproponowano zatrzymanie w uznaniu zasług. On strasznie o to zabiegał, argumentując, że von Karajan w całości jest nazwiskiem artystycznym (Künstlername), czymś w rodzaju marki, więc nie można go tego vona pozbawić.
Ale jeszcze raz powtarzam: to są uściślenia typu historycznego, bo wolno psu i na Karajana szczekać, a muzykę trzeba oceniać osobno.
Widzę teraz, że mój komentarz zbiegł się chyba, może nie w szczegółach, ale w duchu, z PAK-owym, no i bardzo dobrze.
Przypomniała mi się jeszcze zabawna anegdotka o Karajanie, którą opowiadam licząc na to, że nie była tu jeszcze przytaczana (na tym blogu nigdy nie wiadomo, zaraz pewnie Pani Kierowniczka wytknie mi, że TU już o tym pisała). Powody jego odejścia z Opery Wiedeńskiej były złożone, ale bezpośrednim impulsem był ponoć spór ze związkami zawodowymi. Karajan zamarzył sobie otóż do realizacji „La Boheme” sprowadzić z Italii maestro suggeritore, czyli we włoskiej terminologii kogoś w rodzaju kodyrygenta. Związki zawodowe postawiły się okoniem, stanowczo protestując przeciwko zaangażowaniu zagranicznego SUFLERA, który odbierze porządnemu Austriakowi miejsce pracy. 🙂
A to poproszę jeszcze o laudację dla tych wszystkich, którzy przez to, że w dzieciństwie co nieco przeskrobali, dali sobie spokój z tworzeniem wiekopomnych dzieł, aby nie tworzyć w odbiorcach dysonansu przy recepcji konstrukcji tfurca-twoŻywo-i-jego-żywot i będę hepi.
zeen, Bobik,
W niedzielę nie ogłaszam pobudek, ja też się muszę kiedyś wyspać…
Kilka faktow z zycia Karajana:
Herbert von Karajan urodzil sie jako
Herbert Ritter von Karajan, jedynym, co zmienil pozniej w swoim
nazwisku bylo skreslenie slowa „Ritter”
Zrodlo z.B.
de.wikipedia.org
W Ulm pracowal 6 lat, orkiestra byla slaba, praca slabo platna,
100 marek miesiecznie. Wg. Karajana kontrakt nie zostal przedluzony,
bo kierownictwo uwazalo go za wielki talent i chcialo go zmusic
do szukania lepszej posady gdzie indziej.
Wtedy wyjechal do Berlina, gdzie pracowal m.in. pare miesiecy jako
pianista korepetytor spiewakow operowych i operetkowych.
W Aachen zarabial jako dyrektor artystyczny 20000 marek rocznie,
(W Ulm 1200)
to moze wyjasnia, choc nie usprawiedliwia, wstapienie do NSDAP
przed objeciem posady.
Zapytany w wywiadzie o jego sposob dyrygowania w czasie koncertow
wyjasnil, ze swoimi gestami nie ma zadnego wplywu na orkiestre,
ani na tempo, ani na dynamike, bo to jest niemozliwe, wszystko musi
byc wczesniej przygotowane na probach.
Byl bardzo ceniony przez spiewakow. Niektorzy uwazaja, ze
w prowadzonych przez niego konzertach/nagraniach nie bylo slabych
spiewakow.
Kiedys zagrozil odmowa prowadzenia Requiem Verdiego w La Scali,
jezeli nie bedzie spiewal Luciano Pavarotti, ktory wtedy byl jeszcze malo
znany i po wczesniejszych dwoch „nieudanych” przesluchaniach w La Scala.
Na jednej z prob von Karajan plakal po arii Pavarottiego.
Pavarotti po tym wystepie zostal doceniony przez kierownictwo La Scali.
Inna historia: Maria Callas po jej wystepie z von Karajanem w Requiem
Verdiego pocalowala von Karajana w reke.
W mojej telewizji pokazali wczoraj Karajana – milosnika sportu: narciarza, pilota własnego samolotu (po zrobieniu kontroli przedstartowej przez maestro siedzacy obok pilot amerykanski włączył resztę urządzeń nonszalancko pominiętych przez mistrza), żeglarza równie perfekcyjnego jak dyrygenta. Artyści, zwłaszcza śpiewacy, wspominali mistrza z wielką atencją, cenili go jako inscenizatora scen operowych, Filharmonicy wspominali granie z playbacku do scen filmowych z koncertów w Filharmonii Berlinskiej, bo perfekcjonista życzył sobie efektów wizualnych adekwatnych do dźwiękowych, Anne-Sophie Mutter opowiadała o sensacjach żołądkowych podczas lądowań – nie lubiła latać z Karajanem 🙁 Takie tam ploteczki 😉
Kojak Moguncjusz, PAK,
wiem, ze HvK byl Austriakiem. Problem w tym, ze kiedy grywal on dla Wehrmachtu, to byl on Niemcem, bo Austria nie istniala od 1938 roku, i wszyscy Autriacy (no, rasowo w porzadku oczywiscie) stali sie z definicji obywatelami Rzeszy. Anschluss odbyl sie przy ogromnym entuzjazmie wiekszosci Austriakow, o czym swiadcza miedzy innymi liczne opowiesci z tamtych lat, w tym jednostek, ktore przekroczyly granice i kierowaly sie do wyznaczonego celu dzieki wskazowkom usluznej ludnosci miejscowej.
Co nie zmienia postaci rzeczy: czy granie dla Wehrmachtu to zbrodnia wojenna czy zbrodnia przeciw ludzkosci ? Czy jest zbrodnia wojenna ?
Denazyfikacja… Tak, ilekros wygodnie, przytacza sie ten proces jako przyklad skutecznego rozliczenia sie z przeszloscia, ale kiedy potrzeba, wymienia sie wszystkich, ktorzy przeciekli przez sito tego procesu, z roznych przyczyn. Taka dyskusja byla prowadzona na przykadzie polskiej lustracji. Nie mniej, pozostawiwszy te dysputy na boku, kwestia denazyfikacji HvK wpisuje sie w powyzsze pytanie, bo nawet karierowiczowstwo (jak chce Bobik) nie jest jeszcze zbrodnia przeciw ludzkosci, o ile do kariery nie idzie sie po ludzkich trupach. Czy Karajanowi udowodniono przestepstwa wojenne, czy tylko teraz zarzuca mu sie, ze sympatyzowal z rezimem, jak to czynila znakomita wiekszosc Niemcow ? Gdzie jest wiec problem ? Karajan ani nie nosil muduru, ani nie nosil karabinu, nie nie grywal dla zalog SS w obozach zaglady, z dymiacymi kominami w tle, a wiec stawianie go w rzedzie z Waldheimem czy Gehlenem jest conajmniej demagogia zastepujaca argumenty w dyskusji. Dodajcie jeszcze von Brauna, no bo przeciez trudno przyjac, ze nie wiedzial on co dzieje sie w sztolniach Dora-Nordhausen, gdzie skladano jego rakiety (von Braun odwiedzal te fabryki wielokrotnie). Nawet Rosjanie, ktorych trudno posadzac o sprzyjanie bylym nazistom (a nawet jesli zamykali oni oczy na czyja przeszlosc nazistowska, to czesto, razem z oczyma, zamykali oni drzwami wagonu, ktorym wywieziono delikwenta do Rosji, wraz ze sprzetem, ktory delikwent potrafil obslugiwac) , a wiec nawet Rosjanie dosc szybko pozwolili HvK na publiczne wystepy w okupowanej przez nich Austrii, a wiec chyba nie bylo az tak zle z nazistowska przeszloscia Karajana – przeszloscia, ktorej nikt nie zaprzecza, ale z ktorej nie trzeba robic wielkiego „halo !”, bo dorobek HvK to ani nie Ostateczne Rozwiazanie, ani nie Generalplan Ost, ani nie Ustawy Norymberskie, a co najwyzej wykonanie „Spiewakow norymberskich”, a wiec po co mieszac te dwie sprawy ?
No widzisz, passpartout,
jeszcze jeden przyczynek do bliskosci Karajana z Hitlerem, bo ten ostatni rowniez zle znosil podroze samolotem.
Jacobsky,
To Anne-Sophie Mutter, ulubiona skrzypaczka Karajana nie lubiła z nim latać, bo podchodził do lądowania lotem pikującym, co jej nie służyło 🙁 Von Karajan uwielbiał latanie, zwłaszcza gdy sam prowadził samolot. Niektórzy ludzie lubili latać z Karajanem samolotami liniowymi, bo uważali, że samolot z maestro na pokładzie nie ma prawa się rozbić 😎
passpartout,
a wiec jednak nie mial wiele wspolnego z Hitlerem 😉
A więc TEJ CECHY nie miał wspólnej z Hitlerem 😉
No tak, bo poza tym kazdy wystep kierowanej przez niego orkiestry Karaja konczyl odegraniem „Horst Wessel” czy „Das Dritten Reich”, a kiedy wznosil batute, to czynil to prawa reka, wyprostowana, pod katem 45 stopni, i stojac na bacznosc. Bez przesady, Pani Doroto…
Jaobsky, ja też napisałem, tak samo jak i PAK, żeby nie mieszać, czyli spokojnie i rzeczowo oceniać osiągnięcia muzyczne, bez względu na życiorys. Ale o życiorysie można rozmawiać osobno, przyglądając się postaci, było nie było, historycznej. Mnie się zresztą wcale nie chce rozwałkowywać von Karajana na strudel, bo na pytanie „maestro czy monster” trzeba pewnie odpowiedzieć: tak jak zdecydowana większość ludzi, i jedno i drugie, ale przyznam, że np. kwestia stanu świadomości Niemców/Austriaków w czasach nazizmu, a potem po wojnie, bardzo mnie interesuje (może ze względu na miejsce, w którym mieszkam i czasem prowadzę dyskusje z bezpośrednio zainteresowanymi), a konkretne życiorysy są tu przecież dobrą ilustracją.
A z Hitlerem oczywiście nie miał wiele wspólnego, bo Hitler wielbił Hitlera, a Karajan Karajana, to jak się mieli dogadać? 🙂
Bobik,
przeczytaj wpis PAK-a z 2008-04-06 o godz. 12:37 i w ogole przeczytaj uwazniej powyzsza dyskusje. Tam znajdziesz, w porzadku chronologicznym, co kto wnosil do dyskusji, kiedy, i – ewentualnie – po co wnosil.
Pozdrawiam.
Jakobsky 16:14
Dobry pomysl,
niektore wpisy jeszcze raz przeczytac 😉
W moim wlasnym znalazlem blad, na koncu. Powinno byc:Maria Callas pocalowala von Karajana w reke po przedstawieniu „Lucia di Lammermoor” (spiewala glowna role) w La Scali w roku 1956.
Ale zastrzegam, nie bylem przy tym.
Nie rozumiem, jak mozna blednie zrozumiec zdanie z konca wpisu
passpatout 13:50
„…Anne-Sophie Mutter opowiadała o sensacjach żołądkowych podczas lądowań – nie lubiła latać z Karajanem ”
Mnie sie udalo to zrozumiec w pierwszam czytaniu,
potem nie rozumialem kilku dalszych wpisow.
I am crazy,
jak sie bawic w zapraszanie do uwaznego czytania, do bawmy sie do konca:
„Jacobsky”, a nie „Jakobsky”
😉
Jacobsky, fakt, że odniosłem się do dzisiejszego wpisu PAK-a z 7.13, a nie do wczorajszego, ale tak w ogóle take it easier. Dzisiaj akurat trzymam się z dala od Twoich nogawek, przyznałem Ci rację, żeby nie mieszać i ogólnie jestem w nastroju przyłóż do rany. Nawet merdam Ci przyjaźnie i z nadzieją, że nie masz pod ręką mokrej ścierki. 🙂
Alez Bobik, kto tu mowi o czepianiu sie nogawek, czy o waleniu sciera. Przeciez dyskutujemy, a nie szczekamy, prawda ? 🙂
Gdzie opinie sie sciraja, tam wiory leca…
Pozdro
Ulżyło mi. Okropnie dziś nie miałem ochoty na kontakt ze ścierką. 🙂
Ale nie traktuj, proszę, szczekania jako czegoś złego. To dla mnie naturalna forma wypowiedzi. Dopiero jak zaczynam warczeć, to znaczy, że coś jest nie tak. 🙂
Jacobsky,
are you crazy? O literkę się upominasz? 😯
Karajan podobno nieraz miał łzy wzruszenia w oczach i ronił je obficie, wzruszony grą genialnych artystów, o czym opowiada młody Jewgienij Kissin. Natomiast Anne-Sophie Mutter oraz niektórzy śpiewacy opowiadają o utarczkach z dyrygentem z powodu zbyt powolnego tempa orkiestry pod jego dyrekcją 🙁
Mawiało się o tym, że „Karajan się modli”.
Mała anegdotka: kiedyś w środowisku muzycznym o Janie Krenzu mawiało się „Janek Karajanek” 😀
Jacobsky, 17:03
przepraszam za bledna pisownie.
Na obrone moge tylko podac, ze poprawnie napisalem czas Twojego wpisu.
Jeden blad wiecej, teraz poprawiony, okazja do nowych…
Ale mam wrazenie, ze zostalem zrozumiany mimo tego bledu 🙂
passpartout, 18:27
dziekuje za „poparcie”
🙂
Uwazam, ze
von Karajan byl „Monster” w sensie „wielkosci” tzn. popularnosci, ilosci sprzedanych plyt i prezencji w mediach, w zadnym innym sensie.
Dla muzykow, ktorzy z nim wspolpracowali byl on „Maestro”, choc nie wszyscy z nich byli zachwyceni to wspolpraca.
Przypuszczam, ze zaden z tych muzykow tego nie zaluje…
Jacobsky:
Proszę, przeczytaj uważnie moja wypowiedź z 2008-04-06 o godz. 12:37, bo odnoszę wrażenie, że polemizujesz z kimś innym.
Karajan ma w swoim życiorysie ‚przygodę nazistowską’ i to istotną dla jego kariery. To nie jest ocena moralna, kruszenie szpad o przeszłość, czy nawet potępienie. Jest to historyczny fakt, któremu nie można zaprzeczyć wspominając jego biografię i krytykę pod jego adresem padającą.
Ta przygoda nie ma znaczenia dla oceny jego artyzmu. Przyznaję mu, że dyrygentem wybitnym był. Nie był jednak dyrygentem w moim guście. (Znowu — w żaden sposób nie chodzi mi tu o jego biografię, ale o nagrania, które po nim zostały.) Także czytując recenzje recenzentów, którym bliżej do stylu Karajana, zwykle odkrywam, że innych dyrygentów cenili oni bardziej. (W Beethovenie właśnie Kleiber — Pani Kierowniczka i Hoko są tu w dobrym towarzystwie.) I znowu — nie było tu mowy o nazistowskiej przygodzie.
O ile Karajan był wybitnym dyrygentem „nie w moim guście”, to już jego legenda jest czymś co bardzo mi się nie podoba. I powtarzam do znudzenia: nie chodzi o nazizm. Raczej już o to, że bardziej ludzkiej strony jego egzystencji nie broniło żadne „West Side Story”, czy pogadanki o muzyce dla dzieci, jak w przypadku największego konkurenta wśród dyrygentów-legend II połowy XX wieku — Leonarda Bernsteina. I o tym, że nieuprzedzony przez kupującego przeciętny sprzedawca płyt zapytany o Bacha, zaproponuje interpretację Karajana, bo Karajan był wielki. Ale także ta moja niechęć nie dotyczy tu jego interpretacji (ich dotyczy inna, nawet nie tyle niechęć, co pewna obojętność — Karajan, gdy odjąć obraz jego kamiennej twarzy i rozwianych siwych włosów mną nie bardzo porusza — a to istotna krytyka pod adresem czyjejś sztuki) — tylko pewnej otoczki wokół jego osoby jaka pojawia się w mediach.
* * *
Denazyfikacja? Tak, historia nie jest nauczycielką życia, albo to my jesteśmy kiepskimi uczniami. Historia jest służką polityki — gdy zaangażowanym politycznie publicystom i politykom zależało na dekomunizacji powoływali się na wzór denazyfikacji, kłamiąc przy tym z wielką swobodą. Nie wiem, dlaczego ja mam za ich kłamstwa odpowiadać.
>>>A z Hitlerem oczywiście nie miał wiele wspólnego, bo Hitler wielbił Hitlera, a Karajan Karajana, to jak się mieli dogadać? 🙂
świetne! 😛
Nie będę się wypowiadać w kwestii wartości nagrań Karajana, bom młoda, głupia i jeszcze niewiele płyt odsłuchałam (chociaż jego nagranie IX Symfonii Beethovena z 1963 czy 1962 roku b. mi się podobało, lecz wolę nie pisać, ILE wykonań tej symfonii słyszałam), ale chciałabym napisać parę słów o odwiecznym problemie pt. „artysta niemiecki a naziści” oraz jeszcze bardziej odwiecznym „artysta jako artysta i artysta jako człowiek”.
Przede wszystkim: przeczytałam tutaj dużo ciekawych komentarzy nt. Karajana i nazistów, z którymi się zgadzam, ale w bodajże żadnym nie znalazła się refleksja typu „co ja bym zrobił/a na miejscu Karajana” (jeśli tak, proszę mnie poprawić). Otóż kiedy się tak nad tym zastanowię, wcale nie wiem, czy byłabym wzorem szlachetności. Gdybym miała – jak HvK – dwie drogi do wyboru: jedna to droga wielkiej kariery, co prawda niepewna, ale niezwykle obiecująca, druga to droga trudów i osamotnienia, czynu moralnego wprawdzie, ale w żaden sposób w sumie nie pomagającego ofiarom nazistów – to być może wybrałabym pierwszą. Nie wiem na 100% i podejrzewam, że gdyby Karajana zapytać o to znienacka, też by nie wiedział, bo takich decyzji nie podejmuje się z dnia na dzień. Moim zdaniem naziści wyrządzili ogromną szkodę wizerunkowi muzyki i w ogóle sztuki niemieckiej – od kontrowersji wokół żyjących wówczas muzyków typu R. Strauss i zastępu dyrygentów po Wagnera, którego muzyka do dziś praktycznie nie jest grana w Izraelu (co jest strasznie ironiczne, bo jeśli wczytać się dokładniej w treść Pierścienia Nibelunga, to trudno o bardziej antynazistowskie dzieło…).
Pamiętajmy też, że kiedy przyszło co do czego, to Karajan nie był takim bezwzględnym karierowiczem – w końcu poślubił osobę pochodzenia żydowskiego. Podsumowując: nie potrafię oceniać Karajana surowo, bo NIE WIEM, naprawdę nie wiem, co zrobiłabym na jego miejscu, a fakt pretendowania do bycia Wielkim Artystą nie zmusza zaraz do nieskazitelnej moralności. Zresztą – po co to rozgrzebywać, nie lepiej – o czym niby wszyscy dziennikarze itd. piszą, ale nikt nie próbuje nawet zamknąć dyskusji – po prostu posłuchać muzyki? 🙂
Szczerze mówiąc, zastanawiam się, czy takie dyskusje toczyły się z a ż y c i a Karajana. A co do jego promowania własnej osoby – nie widzę w tym nic złego. Moim zdaniem artysta, nawet tzw. „kultury wysokiej”, musi być po trosze gwiazdą 😉
Co kto zrobiłby na jego miejscu? Tego nie wie nikt… A muzyki się słucha, i to dużo, np. w radiowej Dwójce już drugi tydzień idzie cykl o Karajanie. Pozdrawiam 🙂
Tak, tylko ten (na pewno świetny) cykl leci o 11 rano, czyli wtedy, kiedy – jak podejrzewam – większość ludzi – w tym ja – jest w szkole lub pracy… Czasem Dwójka mnie denerwuje. Gdyby były powtórki tego załóżmy o 11 wieczorem, to na pewno bym słuchała. Również pozdrawiam 🙂
Spóźniony głos:
Świat już pognał dalej, ae ja chciałem coś dodać, o czym, zdaje się, nikt tu nie wspomniał.
Mam płyt z Karajanem (jak mawia nasz wspólny znajomy 😉 Skarajanie Boskie) kilka(naście) i właściwie wszystkie kupiłem dla dźwięku Berlińczyków, a nie dla interpretacji.
Sygnał pociągu na początku 4 symfonii Czajkowskiego, precyzyjny czad w 1 symfonii Brahmsa, heavy metal w Grocie Króla Gór…
Mało kto miał taki czad.
Są takie chwile w życiu żółwia, że chce pogimnastykować wzmacniacz i kolumny. Wtedy Herbert jest w sam raz.
Witam Gostka Przelotem, zapraszam do dalszego przelatywania 🙂
Bardzo dziękuję za zaproszenie, chociaż z przelotami różnie u mnie bywa… Nie jestem regularnie kursującym Gostkiem.