Komu fortepian spadł na głowę?
Właśnie przeczytałam na portalu gazeta.pl wiadomość warszawską, która kazała mi spojrzeć na datę. To naprawdę nie jest żart primaaprilisowy? Ależ nie, napisane wyraźnie: 3 kwietnia.
„Chopin powinien promować Warszawę tak jak Mozart Wiedeń, a Sherlock Holmes – Londyn”. Absolutna zgoda, nie ma innej do tego stopnia rozpoznawalnej na całym świecie postaci, która wiązałaby się z naszą stolicą. Bo Chopin spędził w Warszawie połowę życia, tę, w której się ukształtował. To miasto, ci ludzie, z którymi się stykał, ta muzyka, której tu słuchał, miały wpływ na to, że Chopin był Chopinem.
No i co by można takiego w związku z naszym Wielkim Frycem zrobić? Coś, co byłoby analogiczne do przechadzania się Sherlocka po Baker Street, a jednocześnie byłoby znakiem miasta, jakich i w Polsce nie brakuje, jak w Krakowie hejnał, a w Poznaniu trykające się koziołki. I co wymyślono? Żeby może regularnie – inspirując się znanym wierszem Norwida – wyrzucać fortepian z okna dawnego mieszkania Chopinów na roku Krakowskiego Przedmieścia i Traugutta. Anna S. Dębowska spróbowała sobie wyobrazić taką scenkę: „Codziennie, może co drugi dzień o określonej godzinie tajemnicza ręka wypychałaby pomalowaną na czarno atrapę fortepianu z okna, a ta z głośnym klapnięciem padałaby na bruk. Być może brzękałyby poruszone upadkiem struny, może marsz żałobny urywałby się w pół taktu. Rzecz do ustalenia. W oknie mogłaby mignąć jeszcze rozwścieczona twarz kozaka”. Idiotyczne? Najważniejsze, że – jak mówi szefowa biura promocji miasta – byłoby to „dynamiczne i niekonwencjonalne”.
Chopin spędził w Warszawie lat dwadzieścia i robił bardzo różne rzeczy. Ale czy kiedykolwiek zajmował się wyrzucaniem fortepianów przez okno? Czy zresztą w ogóle stało się to za jego bytności? Po co zamiast genialnego muzyka czcić barbarzyństwo zaborców? Czyżby władze miejskie bardziej identyfikowały się z nimi niż z nim?
Chyba że coś się za tym kryje. „Stołeczna” tytułuje tekst: „Warszawa – miasto spadających fortepianów”. A może raczej: Warszawa – miasto, w którym codziennie ideał sięga bruku? Może rzeczywiście tak jest, może to ma być taka przewrotna metafora?
No bo nie wierzę, że urzędnicy ratusza są tak ograniczeni, żeby taka interpretacja nie przyszła im do głowy…
Komentarze
Anna S. Dębowska – nie znam kobity, ale widzę, że wpisała się idealnie w prezentowany od jakiegoś czasu styl Gazety.
Chopin powinien promować Wąchock tak, jak Mozart Wiedeń, chyba, że zgodzimy się na to, żeby Mozart promował Salzburg, no, to wtedy Warszawa ma jakieś szanse.
Widzę tu obciążenie mentalne naszych pomysłodawców, co odpowiada na pytanie: co się za tym kryje?
Pielęgnujemy jak mało który naród klęski i tragiczną przeszłość, no to wpisujemy Chopina w schemat skojarzeń: barbarzyńscy zaborcy – patriotyczno-narodowy Norwid – fortepian Chopina…
Pokłosie nieustannej polityki historycznej, przepraszam, miało być histerycznej….
No i przy okazji kolejny argument na polskość Chopina…
Powietrza, więcej powietrza, ufff….
Moze to z powodu lotniska na Okeciu ? Autorka siedziala za dlugo w poczekalni, czekala za dlugo na odprawe, albo jakies inne utrapienie podroznego spadlo jej na przyslowiowa glowe, i stad te mysli, ze Chopin powinien reprezentowac Warszawe.
Innymi slowy autorka podswiadomie chce przekazac, ze wladze lotniska na Okeciu powinny uczynic wiecej, aby bylo ono (lotnisko im Chopina) wizytowka miasta.
Co wiecej, jak otworzylem link wskazany w Pani wpisie, to na gorze strony pojawila sie reklama PLL LOT.
Przypadek ?
Nie. Zmowa…
Pozdrowienia.
dlaczego atrape fortepianu, a nie fortepian prawdziwy ( i to najlepiej Steinway’a albo Bosendorfer’a)?
Pozdrowienia.
PS. Gdyby ktos z magistratu byl zainteresowany tym pomyslem, mam jeszcze pare innych, rownie „blyskotliwych”, ktore pasowalyby do sloganu, ktory dorzucam gratis.
WARSZAWA. NAS STAC.
Ale ja się obawiam, że zeen ma rację… Jesteśmy tak zdominowani przez wspomnienia klęsk i upadków, na które szkoły i telewizja kładą nacisk, że trudno wymyślić coś pozytywnego, ‚radosnego’. Nikt nie zaproponuje ‚spaceru po Warszawie Chopina’, w rocznicę — powiedzmy — prawykonania 1 Koncertu fortepianowego, gdzie po drodze będą jakieś aluzje, czy to do życia, czy muzyki Chopina.
(Co piszę jako osoba, której chód bliższy od jazdy.)
PS. Swoją drogą nigdy nie myślałem, że grawitacja czci pamięć Newtona spadającymi jabłkami…
Bo nasze podejście do historii jest nie tylko histeryczne ale i idiotyczne: przyczynkarskie na modłę iście dziewiętnastowieczną, przeładowane szczególikami dla samych tylko szczególików (dumy z rzekomej ‚erudycji)… zero nacisku na rozumienie procesów historycznych, połączeń pomiędzy odległymi zjawiskami, widzenia pozytywów nawet w ‚latach mroku’ (por. „Skąd przychodzimy” Stefana Bratkowskiego).
Czasem sobie myślę, że może Anglicy, nie wiedzący (statystycznie) o swej przeszłości prawie nic (w porównaniu z naszą wiedzą), wykazują wiecej instynktu samozachowawczego… Bo tyle, by się cieszyć dobrym samopoczuciem i ‚dumą narodową’* to oni jednak wiedzą…
__
*do czego nie zawsze mają powody… jeśli się zagłębić w szczegóły…
Moja znajoma kiedyś chciała kupić Koncerty fortepianowe Chopina z Zimermanem. Wchodzi do sklepu muzycznego i prosi o „Koncerty Chopina”, a sprzedawczyni (?) odpowiada pytaniem:
— A na jaki instrument?
Jak ja żałuję, że nie powiedziała, że na trąbkę… 🙁
Sami czepialscy na tym blogu. Jaka martyrologia? Trochę wyobraźni! W przedsięwzięcie szybko wejdzie biznes. Zamiast fortepianu roztrzaskiwać się będzie monstrualnych rozmiarów butelka wódki Chopin, bo to wiele bardziej wstrząśnie publicznością. Fortepiany będą w promocji, kajdany narodowe z pluszu w kolorze różowym (ty, jadźka, zobacz, ale numer!) w wyprzedaży, oprócz tego hasła reklamowe, gadżety, kiełbaski, piwo, Wiśniewszczyzna z głośników i fotka z białym niedźwiedziem. I wszyscy będą mieć udział!
Z pewnością komuś spadł ten fortepian na głowę i nawet wiem komu . Jak długo może nas poruszać fantazja Norwida skądinąd wzruszająca , ale smutna . Dlaczego ma nasz kraj kojarzyć się z bezustanną męką .Nie wiem czy Chopin był złotym młodzieniaszkiem , ale na pewno nie ślęczał nad różańcem . Gdyby przedstawiono go jeżdzacego powozem po Warszawie , w gronie przyjaciół . Z Konstancją . W dodatku w tle płynęłaby muzyka . O architekturze Canaletta nie ma co marzyć ,ale przecież są piękne miejsca w stolicy . Godne pokazania światu . Czy ja sie przypadkiem nie czepiam albo smucę ?
Akurat autorki „Gazety” chyba nie ma co się czepiać, bo to przecież nie jej pomysł, a ten artykuł jest moim zdaniem napisany w tonie prześmiewczym, choć delikatnie…
Witam Olka. No faktycznie, dlaczego nie iść na całość…
Pomysł idiotyczny ale przede wszystkim wtórny. Numery z niszczeniem instrumentów już były, w tym także z niszczeniem fortepianów:
http://www.itvp.pl/info/news.html?channel=-1&news=678895&directory_id=2788
Trzeba się będzie bardziej przyłożyć żeby zabłysnąć, wypromować i turystów ściągnąć 😉
A żeby wskazać łączność narodową, poszczególne miasta i regiony będą mogły przekazać fortepian od siebie, z naklejkami promocyjnymi…
Całość wieńczyć będzie jakże znajome hasło: Cała Polska sponsoruje swoją stolycę…
ps. mam do wpisania kod ffff, to się nazywa fortisssssssimo!
Nie wiem, czy ten news sprzed paru dni, do którego link podaje Quake, a który był wielokrotnie wałkowany w telewizjach, nie był dla biura promocji inspiracją… Do tej jednostki urzędu miejskiego mamy zresztą szczęście. Szef w czasach Kaczora, Tadzio Deszkiewicz – piszę „Tadzio”, bo nie umiem o nim myśleć inaczej, to mój „odwieczny” kolega, znakomity swego czasu radiowiec – miał z kolei jakąś odjechaną wizję (nie on pierwszy i nie ostatni) ożywienia brzegów Wisły przez wybudowanie kolejki gondolowej przez rzekę. No i poza tym wpuścił nas w osławione wybory Miss Świata, na których miasto bodaj tylko straciło…
Swoją drogą myślę, że pomysł z wywalaniem fortepianu jest też pokłosiem chorej mody na rekonstrukcje historyczne. Takie zabawki dla chłopców – może raz na rok, i to gdzieś w plenerze, jak we wspominanym tu kiedyś przypadku bitwy nad Bzurą. Ale polityka historyczna i rządy harcerzy doprowadziły do idiotyzmu, że wszystko trzeba odgrywać przy każdej okazji.
Pomysł z wyrzucaniem fortepianu jest rozbrajająco głupi – ale tu widzę pole do popisu urzędników warszawskich. Mogą go przecież poprawic. Fortepian wypychany z okna przez tajemniczą rękę i padający z głośnym klapnięciem na bruk – rzeczywiście mógłby się źle kojarzyć, a zapewne wzbogaciłby zasób polish jokes. O wiele efektowniej byłoby ( no i lepiej o nas świadczyło) gdyby leżący i jęczący na bruku fortepian – nagle tajemnicza siła unosiłaby w górę, tam zaś (tzn. na I piętrze) otwierałoby się okno i owa tajemnicza siła umieszczałaby fortepian w warszawskim salonie. Stamtąd po chwili rozlegałby się utwór Chopina, który zwyciężyłby w plebiscycie, zorganizowanym przez urzędników. Wykonawca utworu byłby wybierany na przetargu. Pozdrowienia
A jaki napęd miałaby ta tajemnicza siła? 😆
Napęd? Napęd byłby odwrotnością tamtego, wypychającego fortepian; to zresztą sprawa urzędników wybrać na przetargu wykonawcę, który zapewni odpowiedni napęd.
Najlepszą promocją byłoby wyrzucanie przez okna urzędników. A i tłumy by się zawsze pod tymi oknami zbierały, bo do spadających fortepianów to się ludzie szybko przyzwyczają, a taki lecący na mordę urzędnik to zawsze będzie budził emocje.
Taka mała defenestracja… 🙂
Ale defenestracje to nie warszawska tradycja 😛
Takim innym romanycznym obrazkiem, który mógłby być wykorzystany do promocji Warszawy, może być np. Reduta Ordona.
Okresowo i cyklicznie wysadzałoby się atrapę reduty z atrapą Ordona. Alternatywnie za Ordona robiłby ochotnik z Wydziału Promocji Miasta.
A i motyw muzyczno-akustyczny by się znalazł; wszak „dwieście armat grzmiało” 🙂
Harmat! 😆
Boziu, Boziu, dostałam ataku śmiechu pijąc kawę i pogryzając kanapkę. Wyjątkowo niefortunne połączenie. Czy Ty, musisz Gospodyni nasza, taką pułapkę na niewinnych blogowiczów szykować? OMC byłaby znajoma mogiłka i znajomy pogrzeb!
Bobik 7:01 „kajdany narodowe z pluszu w kolorze różowym”
Wspominałam tu przedwczoraj o policjancie, u którego mieszkałam w Gandawie. Dostałam od niego (i mam wciąż gdzieś w domu) na pamiątkę… stryczek z czarno-białego sznura, który jest symbolem tego pięknego miasta. Wiki opisuje, skąd to się wzięło:
http://pl.wikipedia.org/wiki/Gandawa
(w podrozdziale: XVI wiek i cesarz Karol V)
Działał tu van Eyck (przepiękny ołtarz w katedrze św. Bawona), tworzył tu cudowny kompozytor Jacob Obrecht, urodził się tu Maeterlinck – ale to nie oni, lecz kawałek sznura stał się symbolem miasta. W święto miejskie wszyscy latają z tymi sznurkami na szyi i świetnie się bawią…
Spokojnie, tylko spokojnie. Będzie dobrze.
Za ciężkie pieniądze powstanie projekt, będzie miał zielone światło, więc daję na to rok. Potem zaczną się analizy i konsultacje, najmarniej kolejne 12 miesięcy. Projekt wejdzie w fazę realizacji, rozpisze się przetarg na okno, atrapę, wyrzutka, bruk i całą chorą resztę. Potem okaże się, że trzeba ciąć koszty. Z fortepianu zejdzie się na pianino, z pianina na klawesyn itd. Już po pięciu latach będzie można uroczyście wyrzucić przez okno cymbałki (w dni świąteczne z hokowym urzędnikiem na dodatek).
To zamiast cymbałków z dodatkiem lepiej od razu jednego cymbała
Jednego będzie trudno, ich jest więcej. Żebysz to na jednym mogło się skończyć… Ale zgoda, pomysłodawca powinien wylecieć od razu.
Zaraz sama wylecę. Przepraszam „żebyż” i blog.
No więcej, to starczy na długo… Tylko to regularnie powtarzać…
A na dyskusji pod artykułem widzę już głosy za 😉 I uzasadnienie, że Kraków też czci barbarzyństwo – tatarską strzałę… (Ja mogę dodać jeszcze stryczek z Gandawy, o którym wyżej napisałam)
Chyba modyfikacja projektu „Fortepian-out” nie została przez Państwo zauważona…
http://szwarcman.blog.polityka.pl/?p=134#comment-14659
E tam, to byłaby jednorazowa historia, mogłaby być na Rok Chopinowski, ale za dwa lata kto będzie o tej… pamiętał 😛
Pani Doroto, teraz już na poważnie. Czy w ratuszu do tego stopnia nie ma czym zająć ludzi? Takie kretyńskie pomysły rodzą się najczęściej z nadmiaru wolnego czasu.
I jeszcze jedno. A gdyby tak pomysłodawca musiał, choćby w małej części, partycypować w kosztach realizacji swojej wizji? Może to podziałałoby otrzeźwiająco.
Czyżby nasza bohaterka miała być za każdym razem umieszczana wewnątrz? 😯 A co z jej napiętym kalendarzem? 😛
A za dwa lata znajdziemy nową gwiazdę. zeen jakąś namaści… 😀
zeen – nasz blogowy namaściciel 😆
Namaste! 😉
Jeszcze z portalu tvn24:
http://www.tvn24.pl/12690,1544645,wiadomosc.html
Z tym audiobookiem to OK, podobną rzecz zrobili Wiedeńczycy z Mozartem. Stały ponumerowane słupki w miejscach miasta z nim związanych, a komentarz można było usłyszeć z audioguide’a czy komórki lub przeczytać w necie.
Moi drodzy, to nie do wiary! Czytalam te informacje dzisiaj rano i, jak Pani Dorota,
spojrzalam na date. Nadal mam nadzieje, ze to jakis spozniony dowcip primaaprilisowy. Bo to nie moze byc prawda 😯 !
A jezeli to jest jednak prawda, to proponuje zrobic narodowe referendum: „Jak uatrakcyjnic nasza stolice”. Ja sie od razu podpisuje pod propozycja Hoko.
Wiecie co, jak przeczytałam ten artykuł:
http://www.gazetawyborcza.pl/1,89247,5071601.html
to ręce mi opadły.
Na przerwach w szkołach puszcza się dzieciom barachło (mało jeszcze hałasu?), a później się dziwić, że idioci rosną…
&%($@!)!!!
Mnie też to uderzyło. Wszystko mnie bierze, gdy wiecznie słyszę o wielkich reformach, a na takie „drobiazgi” nie zwraca się uwagi. Bardzo przepraszam, ale jak słyszę „reformy”, stają mi w oczach wielkie, barchanowe gacie!
Pani Dorotko,
Pani jest niepoprawną optymistą, jeżeli wierzy Pani w inteligencję urzędników. 😆
Dopiero co wrócilam do domu, siadlam aby przeczytać Pani wpis,a teraz muszę cofnąć się, aby przeczytać komentarze Blogowiczów. 🙂
3M:
Prawda. Nie warszawska. Chociaż… biorąc pod uwagę do czego prowadziły inne defenestracje, może lepiej emigrować?
To i tak całe scynście, ze biuro promocji Warsiawy nie wie, ze Janowi III Sobieskiemu pod koniec jego zywobycia królowa Marysieńskie straśliwe awantury robiła (bidny król musioł sie w ogrodak wilanowskik chować, coby na natknąć sie na te werede, ftóro drzewiej tak piknie go przecie miłowała). Bo kieby biuro promocji Warsiawy o tym wiedziało, to juz wiadomo, co miałoby do zaoferowania zwiedzającym Wilanów 🙂
A cemu napisołek „Marysieńskie”, nie „Marysieńka”, tego nawet jo nie wiem.
Cemu napisołek „na natknąć” zamiast „nie natknąć” – tyz nie wiem 🙂
Mówcie sobie, co chcecie, mnie się bardzo podoba ten pomnik Chopina:
http://pl.wikipedia.org/wiki/Pomnik_Chopina_w_Szanghaju
Ja bardzo przepraszam, że nie na temat muzyki, puszczanej w tej szkole. Nawiasem mówiąc, w moim powiatowym mieście w ogólniaku na początku lat 70-tych puszczano przez szkolny radiowęzeł wszystkie zachodnie nowości, niektórzy mieli dostęp do nieludzko drogich longplayów, kupowanych po komisach, a niektórzy zgrywali na taśmy, co się dało. Nauczyciele nie interesowali się tym, co leci na dużej przerwie przez radiowęzeł, i bardzo dobrze. Pewnie też chcieli posłuchać…
Nie o muzyce, ale o artykule jako takim chciałam. Autorzy okazali się bardziej infantylni, niż te dzieciaki. A i językiem „super” to napisali, no super po prostu! Poza tym uświadomili uczniom z Ib, jak to oni mieli pod górkę w „ich” czasach szkolnych, jakich durnych nauczycieli i kłody pod nogi co rusz. Biedactwa! W takich warunkach człowiek nie mógł się uczyć, nie dziwota, że te przyimki, równania, ery się zapomniało… A dziennikarzem łatwo być (korekta automatyczna w komputerze pomoże w ortografii), tylko należy mieć zmysł obserwacji.
Oj, ludzie, ludzie…
*w komisach
Tak, też miałam wrażenie, że to po prostu głupki…
Na luziku miało być, swoje chłopaki, nie bój żaby, ubaw po pachy i temu podobne gierki. Pani Doroto, gorzej, że dzieciaki w tej szkole też patrzyły na nich jak na głupków. Szkoda, że automatyczna korekta nie obejmuje dziennikarzy.
Kiedyś też pracowałam w tej gazecie. Standardy były jakby trochę wyższe…
Były 🙁 , kupuję (i czytam) od pierwszego numeru.
Ja juz nie kupuje, bo w tym kraju nie ma, ale codziennie zagladam z przyzwczajenia na strone internetowa i smuteczek codziennie wiekszy mnie ogarnia, to juz jest najczesciej tylko zenujace, niestety. A szkoda!
… a ja bałam się, że jak ponarzekam, to mi się dostanie, że nie czuję *loozu*, albo nawet „loozika”.
Poziom żurnalistyki spada od lat, można liczyć tylko na sprawdzone nazwiska.
A przy okazji – wyobrazcie sobie, że do waszej klasy przychodzi takich dwóch czterdziestolatków i zaczyna udawać takich *wyloozowanych*… Toż jak się ma 14 lat, 40 latek to kompletny staruch, a połowę młodszy to w najlepszym razie „starszy”.
Haneczko, uważam, że dzieciaki w tej szkole patrzyły na nich jak należało…
Piszę w komentarzach,bo nie znalazłam do Pani maila…
Zapraszam wraz z Camille Sans-Sens na cykl filmów o kanadyjskim
pisarzu, kompozytorze i człowieku mediów,który w chwilach zatracenia
grywał na fortepianie.
W najbliższą sobotę 5.04 o godz.17.00
„Alchemist” – reż. Bruno Monsaingeon
Gmach Starego BUWu, s.205
Warszawa, ul.Krakowskie Przedmieście 26/28
wstęp wolny
(mamy do przesłania gustowny afisz)
poza tym:
-jadę do Argentyny robić wystawę
-nawiązałam kontakt z Bruno Moinsaingneonem i szykuje się spotkanie w sprawie mojego filmu.
Pozdrowienia,
Maess
aaaa!!! za dawnych czasów komentarze szly przez Moderatora!
delete-moi…svp…
A mogę nie skasować? bo myślę, że to jeszcze kogoś może zainteresować 😉 Cieszę się ze świetnych wiadomości!
Bardzo mnie zdegustowało to wciskanie kitu dzieciakom na temat zgrzebności PRL-u, szarości i nijakości nauczycieli, ubrań i w ogóle 🙁 Chyba już nic nie pamiętają i sami uwierzyli w martyrologię i propagandę szerzoną przez ich pokolenie 🙁 Jeszcze trochę, a założą organizacje kombatanckie i będą się domagali odszkodowań za mundurki z dopinanym kołnierzykiem. Ja nosiłam granatowy z bawełnianej satyny, a na WF biegałam w tenisówkach (chłopcy mieli trampki), mimo to przyimki pamiętam i ułamki też 🙂 Dużo bardziej interesowałaby mnie lekcja religii, ale tu panowie chyba nie mieli odwagi 🙁
Alicjo, wyobraźnię mam, ale i pamięć mi służy. Czterdziestolatki to byli dla nas ludzie nad grobem stojący (z wyjątkiem rodziców oczywiście, ich to nie dotyczyło). Czwarta liceum dla pierwszej to była przepaść.
Pewnie, że patrzyły jak należało. Sama chętnie bym popatrzyła jak należy.
No właśnie, passpartout, to mnie też uderzyło, że o religii się wystraszyli. To dużo i źle mówi o stanie naszej kondycji społecznej – jesli nawet w dziennikarzach GW jest lęk przed skrytykowaniem lekcji religii, to znaczy, że zatracony został już wszelki rozsądek, a spustoszenia trzeba będzie długo nadrabiać.
A nasze satynowe fartuszki były zaiste ohydne 🙁 Ale u mnie w liceum był już odrobinę większy luz (wiadomo, szkoła artystyczna 😉 )i do fartuszków nie zmuszali, pozwalali nosić cokolwiek, byle by to nie było jaskrawe i wyzywające. Ja sobie ulubiłam zestaw: szara spódnica w jodełkę i zielony sweterek…
A jeszcze co do nauczycieli. Pamiętam jeszcze ich starsze pokolenie w naprawdę dobrym („przedwojennym” 😉 ) gatunku, o dużej wiedzy, którzy nie bali się mówić nam prawdę.
o Glennie niech zostanie! o Boskim Buenos…trochę nie na temat;)
tak,czy inaczej…zapraszamy na DKF!
Widzę, że nie ma to jak moja psia szkoła. Mundurek każdy ma przyrośnięty, juniorki też, jakby się nawet jakiś starszy wkręcił, to 16-latek góra, no i lekcje religii nie wchodzą w grę. Etyki niestety trochę starają się nam wcisnąć, np. nie kradnij (ze stołu), ale z tym jeszcze idzie wytrzymać. Na poziom też nie mogę narzekać, ani przyimki mi nie straszne, ani ułamki – doskonale odróżniam 1/4 kurczaka na stole od 1/2 kurczaka pod stołem! 🙂
Te satynowe fartuszki (ja nosiłam bluzę do ciemnych spodni-narciarek) były tylko w podstawówce, w szkole średniej początkowo obowiązywały popielate mundurki (kostiumiki), ale tyle było tych odcieni i wariacji krawieckich, że po roku zapanowała swoboda i kolory oraz stroje dowolne. W okolicy tylko chłopcy z Technikum Leśnego byli umundurowani i wyglądali szalenie pociągająco 😳 Pamiętam, że zazdrościliśmy uczniom angielskim ich szkolnej elegancji jednolitych gustownych ubrań. Litowaliśmy się jednak nad chłopcami w krótkich spodenkach w zimie 😯 Moja nauczycielka matematyki nie znosiła biżuterii u dziewczyn i rekwirowała wszelkie pierścionki. Oddawała je na koniec roku. Dyrektor zaś stawał w drzwiach szatni i sprawdzał, czy mamy tarcze i czy nie na agrafce 😉
Pomysl przedni. Atrape fortepianu Chopina stracac codziennie z okna na bruki z granitu. To znacznie efektowniejsze niz hejnal mariacki czy zmiana warty przed Palacem Buckingham. Atrapa moglaby byc ze styropianu ( sprzet podobny do trumny, jak zauwaza poeta). Bruki z granitu mozna oblozyc linoleum, zeby styropian sie nie poobijal. W chwili kiedy styropianowy ideal siegalby winylowych brukow z granitu odzywaly by sie akordy Marszu Zalobnego (Pam! Pam! Param=pam! Param-param-patram!) albo armat ukrytych w kwiatach. Nastepnie zas zastepy poznych wnukow- przemienionych kolodziejow czy jak ich tam wylyby „Nie ja!…Nie ja…! zebami chrzczeszczac.
W dni swiat narodowych i w sezonie turystycznym mozna byloby w slad za fotepianem zrzucac samego Chopina (atrape).
Religię pominęłam, bo mnie się w głowie nie mieści, żeby w DEMOKRACJI bać się o tym mówić i pisać, i to dorosłe stare chłopy. A dzieci się boją, bo „rodzice każą chodzić”.
Nieprawda, że „tylko dzieci milicjantów nie chodziły” w tych wrażych czasach. U mnie na zapadłej wsi dzieci milicjanta, szanowanego przez wszystkich Pana D. chodziły, bo rodzice chcieli i nikt się Pana D. o to nie czepiał, doczekał emerytury. A ja nie chodziłam, bo nikt w domu ode mnie tego nie wymagał (ani milicjanci, ani partyjni rodzice), a ksiądz był tak paskudny i wredny, że skutecznie mnie do kościoła zniechęcił raz na zawsze. Na wsi lat 60-tych dobrze widziane to nie było, ale wytrzymałam.
W ogólniaku mundurki były, ale różne wariacje – byle nie krótkie spódnice, a potem byle nie midi!!! Zdecydować się nie mogli… I kolor wybrano granatowy. Najważniejsze były te cholerne tarcze – rękaw mundurka, rękaw płaszcza, beret…
Agrafki, szpilki, zatrzaski… 🙂
Pomysł ze zrzucaniem atrapy Chopina (22:44) zdrowo mnie rozbawił. Prawdziwy hardkor 😆
PRAWDZIWY hardkor byłby dopiero jakby to nie była atrapa… 🙂
Ale styropian się nie nadaje. Dźwięku nie wyda…
Fortepian mógłby spadać na głowę urzędnika. Pusta, to wydaje dźwięk.
Ale siła uderzenia marna…
Dla dodania dramaturgii całemu przedsięwzięciu można rozważyć jeszcze inne pomysły; np. zamiast oryginalnej muzyki Chopina zagrać jakiś cover, zrobiony choćby przez Marilyna Mansona. To by było bardzo medialne 🙂
Spadam stąd. Kibitek turkot
i kajdanów szczęk upiorny
oraz urzędnicze biurko
sen zapewnią mi wyborny.
Wam snów życzę narodowych,
w rytmie żałobnego marsza…
Pyta ktoś o stan mej głowy?
A, dziękuję. Się pogarsza! 🙂
Te, Bobik,
nie wygłupiaj się! Niech *się Ciebie* zaraz ten stan odpogarsza!
Ale póki co, śpij 🙂
Dobranoc wszystkim !
Wstawać!!
Przecież siedzę… też mam wstać?
O Hoko wstał, lecę po świeże jaja….
Siedziałam, wstałam, siedzę. Muszę sprawdzić co było w 1579, jeżeli więcej dobrego to może polubię wreszcie kody.
Pytania dnia:
Za co siedzi Kierowniczka? I co to za miejsce, że jest tam internet?
Kto siedzi, nie błądzi.
A właśnie że wstaję. I wychodzę…
Nie polubię, więcej złego niż dobrego.
Pani Kierowniczka siedzi, jak wszyscy, ze niewinność.
Ja siedzę, bo kot siedzi mi na kolanach. 6,5 kg szarego dachowca z pazurami.
Poproszę lineczkę do posłuchania.
Lepszy kot niż kod 😀
No to coś lżejszego przedweekendowego, a zarazem przygotowującego do kolejnego wpisu, który będzie, jak znajdę czas… 😉
http://www.youtube.com/watch?v=VTqlLKBKFhg
Pomysły macie takie bardziej upiorne, proszę Towarzystwa. Dajcie spokój. I tak nie przebijecie urzędniczej inwencji Pomyślcie jednak, jacy ci Romantycy aktualni „Sowiński (a) w okopach Woli”, „Etiuda (kontr)rewolucyjna”, „Słuchaj dzieweczko.Ona nie słucha.” Dawno temu moi uczniowie zabawiali się recytująć „…Wstąpiłem na działo, spojrzałem na pole. Ja p…E!” i trzeba było słyszeć to bolesne zadziwienie w czasowniku brzydkim ale jakże adekwatnym do rzeczywistości.
A pomysłodawcfzynię tego „fortepianu Chopina” należy przedstawić do nagrody na najgłupszy pomysł roku.
Jeszcze był bodaj Sztaudynger: „Wstąpiłem na ciało, samo tego chciało” 😉
Tak sobie myślę, jaką krzywdę wyrządza banalizacja. Przepiękny, ogromny walc staje się walczykiem. Gioconda bezrefleksyjnym arcydziełem. Słoneczniki miłym obrazkiem.
Pani Doroto, Karajan dyrygował tak, jakby sprawował jedynie czułą, ale pełną dystansu opiekę nad orkiestrą, do której miał pełne zaufanie. Czy zawsze był taki subtelny i oszczędny, czy wiek to na nim wymusił?
Prawda Haneczko. Mnie do amoku doprowadza infantylizacja języka . „Kaweczkę poproszę i chlebuś do tego”. Bułeczki mi się skończyły i jeszcze muszę kupić bileciki” Psiakrew, 60-letnie błazny działają mi na nerwy. Nawet w tv słyszałam ostatnio jak wesołkowaty prowadzący zapraszał na „koncercik” Mam dość tzw luzu, bo co to za luz – to zidiocenie albo traktowanie innych jako idiotów. A ja nie chcę. Nie chę na ekranie młodzieńców z zaczesaną łysiną niedbale rozwalających się w fotelu, nie chcę przeterminowanych pensjonarek trzepocących doklejoną rzęsą i dających do zrozumienia, że ho, ho, nie tylko intelekt w tym ciałku. No, co mam zrobić? Konserwa ze mnie i tyle
W busie z CB:
Uważaj na skrzyżowanku, bo był wypadeczek i misiaczki stoją.
Pieniążki! Dostaję szału od pieniążków!!!
Ja sobie czasem lubię pozdrabniać, ale na zasadzie zabawy językiem (języczkiem… hmm…), bo w ogóle język polski nieźle się nadaje do zabawy 😉
Nie pozdrabniać czasem to grzech.
Ale gdy słyszę „Poproszę ten plakacik” mam ochotę dać znaczek pocztowy 👿
Przestańcie na te zdrobnieńka tak najeżdżać, bo Pani Kierowniczka nie powie mu już nigdy „Bobiczku” i będzie mi smutnieńko. 🙁
„Kierowniczka” to też zdrobnienie 😉
Bobik, szczeniaczków rzecz nie dotyczy i oczywiście że Ci powie : Bobiczku i o ogonku i o łapkach i o pyszczku, a nawet może o mordeczce. Tu się wyzłaszczamy na stare konie i wiekowe kanapy co to chcą być traktowane, jak szczeniaczki nieletnie.
Ej, czekajcie! Ja w sprawie walczyka – nie jest to taka zabawowa forma walca, grana na przykład na akordeonie? Ja durna, nie znam się, ale dla mnie walc to taki wiedeński albo inny dostojny, a walczyk to taki śpiewany przez Santor czy kogo tam „te walczyki leciutkie jak świerszcze (?)… pierwszy bal…” czy jak to szło? Oświećcie!
Co do pieniąsiów (jeszcze lepiej, haneczko!) i tak dalej, mam znajomą, która zdrabnia wszystko … odruch wymiotny gwarantowany!!!!!!!!!!!!!!!
Całe szczęście, że niektórych przypadków to nie dotyczy, bo zacząłem się też bać, że ja będę musiał mówić „Pani Kierownico”. 🙂
Albo takie – no, co to jest?! I definicja walczyka też, przy okazji 🙂
http://www.youtube.com/watch?v=GuD2MZcfhiE
No sami posłuchajcie słów – trafiona definicja? To ma walczyk prawo bytu, czy nie ma?
Alicjo, we wszystkim wskazany jest umiar. Walczyki jak świerszcze – no dobra, jeszcze przeszło, ale słowa „pierwszy bal… walczyki jak świerszczyki” wprowadzałyby już w całkiem inną orbitę skojarzeniową. 🙂
Uważajcie na skrzyżowanku, bo walczyk przejechał maluszka i misiaczki stoją.
Bobik,
usprawiedliwiam Cię bo jesteś kosmaty, to i myśli kosmate 🙄
Ale nie żartuję, w tej piosence do której podałam sznureczek, jest definicja, co to jest walczyk 🙂
😆 sznureczek do walczyka (drogowego) 😆
Walczyk ma jak najbardziej prawo być po prostu walczykiem.
Chodziło mi o, jakby to wyrazić? Trywializację wynikającą z oklepania. Walc Straussa – aaa, to ten walc. Gioconda – aaa, Mona Lisa, arcydzieło. Słoneczniki – ładne, dobre na ścianę. Takie się z tego robią bułeczki z masełkiem.
Przed van Goghiem o mało co publicznie nie padłam na kolana, gdy wreszcie zobaczyłam go na żywo.
Cholery z wami mozna dostać, dogadać się nie można… a ja mam PROBLEM !!!
Hokunio na skrzyżowanku, Bobiczek przegląda świerszczyki, a Kierowniczka obśmiewa się 🙁
Idę po słownik, ot, co zrobię!
Nie ma w słowniku, nie ma na googlu. Jaja sobie ze mnie robią… jak nie ma w internecie (definicji), to nie istnieje?! 😯
Z drugiej strony – występuje w tytułach wielu piosenek!
Stawiam wniosek: Irena Santor ma rację, to paryski Gavroche i plebejusz wśród walców dostojnych 😉
Alicjo daj spokój. Walc papy Strausa, w porzo, walc angielski tudzież, ale walczyk śląski, walczyki paryskie, a ruskie nie. Ruskie, na bolsze orkiestry to walce jednak
jakie ruskie?! Ja nic o ruskich walczykach…
Jakie ruskie Alicjo? A takie ” Na sopkach Mandżurii”, „W lesie przyfrontowym” „BLękitna chusteczka” – wszystkie orkiestry taneczne to grały przez 50 lat
Ja też mam Problem. Czy męska forma od Pani Kierowniczki to Pan Kierowniczek?
Walc ruski, a walczyk portugalski. „Kiedy z radia płynął walczyk, wykorzystał Portugalczyk”… 🙂
Jaruto,
mnie ominęły sopki mandzurii i te inne. Jak słowo daję, nie kojarzę.Zadnych ruskich walczykow nie kojarzę.
http://www.youtube.com/watch?v=0iKeOtCGYUA
No Alicja, chciałaś to masz. Można sie zawirować na amen.
Do tańczenia to wolę angielski, bo do niego umiem krok zmienny. Jestem z tych co na karuzelę nawet patrzeć nie mogą.
Kobieta w leciech jestem, ale uwierz mi na słowo, haneczko i Jędrzeju U. – nie znam tego. Natomiast znam „te walczyki leciutkie jak świerszcze” i Irenę Santor oraz Jerzego Połomskiego.
Czy tu,
czy tam,
po świecie błąkam się sam.
Sala nie chce śpiewać za mną,
przed oczami już mi ciemno,
a Warszawy ruski walczyk
wykorzystał Portugalczyk.
Idę, męki swoje skrócę,
w fale się Dunaju rzucę! 🙂
Akurat z męską formą jest prosto: Pan Kierownik
A problem Alicji to problemik…
foma, odebrałeś mi całą radość życia! Gdyby wszystko na świecie było aż tak proste, to zanudziłbym się chyba na śmierć! 🙂
To może w ramach przywracania radości do miseczki, zamiast wody, trochę piwa?
A żeby nie było tak prosto, może basia, mając kapkę czasu, napisze o rożnorodnościach form demaskulinizacji…
foma, nie ustosunkuję się do pomysłu nr. 2, bo pomysł nr. 1 rzeczywiście całą radość życia mi przywrócił. Musi cud! 🙂
foma,
jeżeli mój problem to problemik , to dlaczego nikt nie podaje definicji?! No po co ja na muzycznym blogu zadaję pytania, po co?! 🙄 Gdzie, jak nie tu?!
P.S. Co do mnie, jestem Pani Sekretarz, ale wtajemniczeni wiedzą, dlaczego nie „sekretarka”, nikomu „kawusi” nie robię. Ja jestem od rzeczy pożytecznych. A, i mnie zaparzają herbatę, nie kawę!
Widzę, że wieczorek na Dywaniku upływa w milutkiej atmosferce 🙂
A ja lubię walce rosyjskie – takie jakieś szerokie, bogato instrumentowane albo oprawione w potężne chóry. Czy to nie V Symfonia Czajkowskiego ma walca w codzie? A ten walc z Onegina? Czajkowski w ogóle chętnie pisał walce jest ich w jego twórczości sporo A u nas : na jednym skrzydle „Raz, dwa, trzy, raz , dwa trzy, jaki ładny walczyk…” , a na drugim „Leciutko, na palcach tańczę z tobą walca, w zapomnianym rytmie na trzy…” Nie wiem czy ktoś jeszcze prócz Fryderyka pisywał walce. Potem już tylko Ildefons spacerował nucąc walc 15-ty Brahmsa.
Mnieee już miiiilutko. Miseeeczka. Piweczczko. Fommeczkka – buuzziuchna! 🙂
Kiedyś słyszałem, że walc jest na 3/4, a walczyk na 3/8 – znów zdrobnienie 😯 (wiem, że nie powinno być kreseczki [sic!], ale jak to inaczej w jednej linijce zapisać?). Ale tą teorię powinna autoryzować jeszcze Kierowniczka.
Bobik, tylko pogratulować tempa 😉
Quake,
oto przykład, że dzieci i młodzież powinna wcześnie chodzić spać i nie pić nic poza mlekiem i sokami owocowymi…
A tu walczyk w wersji podstawowej, że nie powiem fundamentalnej…
Walczyk
Wyleciał ptaszek z Łobzowa
Usiadł na rynku Krakowa
Asa tada rasa x2
Usiadł na rynku Krakowa
A na tym rynku w Krakowie
Domy stanęły na głowie
Asa tada rasa x2
Domy stanęły na głowie
I zatańczyły raz, dwa, trzy
A ptaszek siedzi i patrzy
Asa tada rasa x2
A ptaszek siedzi i patrzy
A kiedy już się napatrzył
To sam zatańczył raz, dwa, trzy
Asa tada rasa x2
To sam zatańczył raz, dwa, trzy
Mówiłem, na trzy ósme!
Na żartach się nie znają! Gdzieżby tam pies piwo żłopał? (Alicjo, proszę, buzia na kłódkę. Pod żadnym pozorem nie wspominaj, co robiliśmy na innym blogu!)
Rowalcowaliście mi się…
Ja właśnie z filharmonii, gdzie m.in. I Mahlera, a w niej w drugiej części walc (wiedeński) – niestety na tubie są wszystkie części poza tą 🙁
Kochani! Encyklopedia podaje termin „walc”, nie podaje terminu „walczyk” 😛 Taka jest smutna prawda…
A oto „sopki Mandżurii” w bardzo szczególnym wykonaniu:
http://tw.youtube.com/watch?v=ibydwfv5yzg&feature=related
U Czajkowskiego w V Symfonii walc jest trzecią częścią.
A oto młody Szostakowicz:
http://www.youtube.com/watch?v=_KMo3jr_x20&feature=related
Nie po to się jest Kierowniczką, żeby uciekać od odpowiedzialności. Skoro nie podaje encyklopedia, niech Kierowniczka sama napisze definicję. Ot co!
fomeczku, walczyk to zdrobnionko! 😀
no ale chodzi o mechanizmy zdrabniające!
Mechanizmy zdrabniające… mikser? malakser? hmm…
Walc co raz wpadł był na smalczyk
Trójką grzebnął i …
Zrobił się walczyk…
Słuchajcie, słuchajcie! Dalszy ciąg dzisiejszego topicu:
http://miasta.gazeta.pl/warszawa/1,34862,5090837.html
Wygląda na to, że pomysł z wyrzucaniem fortepianiu właśnie zaczął umarać…
A historia z męskimi toaletami zaiste przednia 🙂
Umierać miało być a nie umarać!
Jeszcze jedna ciekawostka na temat sprzed tygodnia. Rozmawiałam dziś z fotografem, który robił zdjęcia podczas podróży Anderszewskiego. Potwierdziły się moje przypuszczenia, że nasz Piotruś Pan wpuszczał ich w maliny na maksa, a oni wszystko kupowali. Ja rozumiem, że pysznie się bawił, ale czy naprawdę nie pomyślał, że jak ktoś to przeczyta, będzie mógł pomyśleć, że to on jest taki głupi? 😯
Taaaa, można się było domyślić. Te teksty o wódce – musiał mieć niezły ubaw 🙂
O właśnie, o tej historii z Radomiem Grzegorz opowiadał 🙂
No właśnie, to od początku wydawało się podejrzanie idiotyczne 😉 Szkoda tylko, że czytelnicy czasopisma się o tym nie dowiedzą.
… no właśnie pytałam, jak nie wiki albo google, to moze encyklopedia muzyczna?! Ale te paryskie, to sami powiedzcie, to nie są walce, a walczyki 🙂
Jeśli „walczyki” to zdrobnienie od „walce” to od czego zdrobnieniem są „kolczyki”?:schock: 😉
O, i jeszcze mała wtopa w kufie nastąpiła… 😉
Bo to był taki duży shock, że aż po niemiecku 😉
Kolczyki to oczywiście zdrobnienie od kolców. Do uszu…
Alicjo, ja o 21:43 pisałam właśnie o Encyklopedii Muzyki.
No to nieco szoku przed snem:
http://www.youtube.com/watch?v=AA-vOiJGUAo
Dobrej nocy 😛
Kobranocka…
I Mahlera każdy zna. Obowiązkowo. (A jak nie to tylko tak udaje 😉 )
Quake:
A nie od kolca? Albo kolicka (czy jakoś tak), jak kolczuga?
Nie tedy droga!
Nie warto mierzyc okien i szerokosci klatki schodowej w palacu aby ustalic czy fortepian mogl tamtedy przejsc. Nalezy zmierzyc fortepian. A w wierszu stoi jak byk : „sprzet podobny do trumny”. Czy fortepian (tak jak my go sobie dzis wyobrazamy) jest podobny do trumny? No, chyba tylko kolorystycznie – czarny fortepian i czarna trumna (bo tylko takie kiedys produkowano).
Ale kolor to za malo aby nazwac fortepian sprzetem podobnym do trumny. Moze Norwid nie znal sie na fortepianach ( jak ja) i nie specjalnie odroznial steinwaya od podluznej czarnej skrzyni, latwo wyrzucalnej przeze okno czy spuszczanej po schodach. Moze nalezy zatem zalozyc, ze nie byl to zaden fortepian Chopina tylko powiedzmy cos w rodzaju grajacej szafy Chopina (firmy Ideal)? W 1963 r. Norwid przebywal w Paryzu, nie w Warszawie, sam nie byl swiadkiem wyrzucania „fortepianu podobnego do trumny” , ktos mu moze doniosl, ze z palacu wyrzucono szafe grajaca, ale moze to byl fortepian, NOrwid pomyslala (slusznie), ze wyrzucany fortepian jest znacznie lepszym obrazem poetyckim, niz wyrzucanie przeze okno szafy-trumny, no i tak powstala legenda o
fortepianie, choc naprawde bylo cos zupelnie innego.
Hm!
Helenko chyba w 1863 r. …. pozdrawiam 🙂 ….
A może Pani Dorotka stworzy jakieś grono mądrych ludzi, którzy społecznie zadbają o to by w Warszawie były szlaki Chopinowskie i by w szkole dobrze grali 😀
To mógł być nawet jakiś fałszujący pianista, którego publika wyrzuciła przez okno.
Hoko, i wyrzucono go od razu w sprzęcie podobnym do trumny? To akcja musiała być dobrze przygotowana. Założę się, że foma maczał w tym palce. I że ten pianista był kobietą… 🙂
Norwid też była kobietą (Helena 8:23, wiersz czwarty od dołu)
Bobik,
pianista był we fraku, to prawie jak trumna…
No dajcie spokój, jak tak dalej pójdzie, to i mnie przekonacie, że jestem kobietą… 🙂
Poproszę o frak. Owinę moją kasową maszynerię, włożę w cokolwiek i wyrzucę na zbitą klawiaturę! Wcięło dwa paragony, dziurę w numeracji mi zrobiło, ze stanu nie zdjęło. MAM SUPERATĘ 👿 i w perspektywie wizytę mądrego, który mi będzie w bebechach grzebał i szukał gdzie to pożarte.
A nowego wpisu jak nie było tak nie ma 🙁
Robi się…