SchuBERio

We wtorek mija piąta rocznica śmierci Luciano Berio i zapewne dlatego część programu niedzielnego koncertu Polskiej Orkiestry Radiowej była poświęcona jego muzyce. Ale i muzyce Schuberta – i też nie bez kozery.

Berio był jednym z tych przedstawicieli tzw. awangardy, którzy byli w słuchaniu stosunkowo przystępni dla laików. Nawet osoba nieprzygotowana zbytnio do muzyki współczesnej z przyjemnością jest w stanie wysłuchać takich Folk Songs; ten utwór zresztą w tym czasie, kiedy powstawał (w 1964 r.), napisany dla ówczesnej żony, wspaniałej śpiewaczki Cathy Berberian, był dość w jego twórczości wyjątkowy; potem takie kawałki zdarzały się częściej. W swoich czasach bardziej awangardowych też zresztą eksperymentował z głosem Cathy, jak w słynnym Thema – Omaggio a Joyce, co zainteresuje pewnie szczególnie Hoko i innych wielbicieli Ulissesa (kiedyś chyba właśnie przy okazji Bloomsday – który zresztą już za pare tygodni – wspominałam o tym utworze). Ale flirt z muzyczną przeszłością Berio zaczął stosunkowo wcześnie. W Sinfonii z 1968 r. na orkiestrę i Swingle Singers w III części nawiązał do Scherza z II Symfonii Mahlera, które jest szkieletem tej części, ale są też tam i aluzje do kilku czy kilkunastu bardzo znanych pozycji literatury muzycznej XX wieku. Takie kompozytorskie przywłaszczanie sobie dawniejszej muzyki nie było zresztą niczym nowym, i nie mam tu oczywiście na myśli czegoś takiego jak przeinstrumentowywanie utworów Bacha, które robił zarówno Bach, jak i Schönberg, lecz raczej taki rodzaj twórczego działania na innej muzyce, jakie uprawiał Strawiński np. w Pulcinelli, gdzie, zainspirowany przez Diagilewa, przerabiał na swoją modłę utwory z epoki Pergolesiego, mówiąc później o tym tak: „Aby przystąpić do tak trudnego zadania, musiałem odpowiedzieć na pytanie najważniejsze (…). Czy postępowaniem moim ma w tym wypadku kierować szacunek, czy też moja miłość do muzyki Pergolesiego? Czy szacunek, czy miłość popycha nas do posiadania kobiety? Czyż to nie przez miłość jedynie możemy wniknąć w treść jakiejś istoty? I poza tym, czyż miłość umniejsza szacunek? Tylko że szacunek pozostaje zawsze bezpłodny i nigdy nie może być elementem twórczym. Żeby tworzyć, trzeba dynamiki, motoru, a jakiż motor jest silniejszy niż miłość? (…) Nie tylko nie poczuwam się do jakiegokolwiek świętokradztwa, ale uważam, że moja postawa wobec Pergolesiego jest jedyną owocną postawą, jaką można przyjąć wobec dawnej muzyki”. To dużo mówi nie tylko o Strawińskim, ale i o jego epoce, ale fakt: tę miłość w Pulcinelli czujemy.

Podobnie w Sinfonii Berio czujemy miłość do Mahlera, Ravela czy Debussy’ego. Nic więc dziwnego, że po latach to on został poproszony o „zrobienie czegoś” ze szkicami Schuberta do nigdy nieukończonej X Symfonii. Sam napisał: „Tego typu zabiegi filologicznej biurokracji nigdy mnie nie pociągały, gdyż czasami prowadzą muzykologów do pokusy bycia Schubertem (jeśli nie Beethovenem) i ‚ukończenia symfonii tak, jak Schubert mógłby zrobić to sam’. To jakaś dziwna forma naśladownictwa, podobna do restauracji obrazów, które uległy nieodwracalnym zniszczeniom (…). Kiedy pracowałem nad szkicami Schuberta, wyznaczyłem sobie cel przestrzegania współczesnych kryteriów renowacji, które pomagają w przywracaniu pierwotnych barw, próbując jednak zamaskować zniszczenia powstałe pod wpływem upływu czasu. Często nie dało się uniknąć pozostawienia pustych połaci w utworze (tak jak w wypadku Giotta w Asyżu)”.

Ciekawa byłam, jak to przeczytałam, w jaki sposób Berio ukaże te białe plamy. Otóż bardzo oryginalnie. Wśród kawałków schubertowatych, ale dziwnie schubertowatych (bo trochę już wyprzedzających epokę) pojawiają się fragmenty magmy dźwiękowej, takich brzmień orkiestry jak podczas przygotowywania się do występu, z przelewającym się dzwoneczkowym dźwiękiem czelesty w tle. Później ta magma znów przechodzi w kawałek z Schuberta – i wkrótce Schubert znów tonie w tym dziwnym dźwiękowym środowisku. Oczywiście Berio nie nazwał tego rekonstrukcją X Symfonii – ten utwór wydał pod własnym nazwiskiem i znamiennym tytułem Rendering. Bardzo zabawne to robi wrażenie. Człowiek momentami zastanawia się: po co, ale po chwili przestaje się zastanawiać i daje się wciągnąć takiej dziwnej zabawie.

A przed tym utworem była na początek Niedokończona, a potem wspomniane Folk Songs, które wspaniale zaśpiewała Agata Zubel. Zupełnie inaczej niż Cathy (której wykonań na żywo nigdy nie zapomnę), bardziej folkowo, głosem głębszym, czasem z przydechem, a czasem ostrym i przenikliwym, prawie białym. To była naprawdę duża przyjemność.