Pasja bez chronologii

No i mam pewien kłopot z tym utworem, na który tak na Wratislavii czekano: Pasją Pawła Mykietyna. Jak go określić, jak go podsumować? Nie da się, zwłaszcza że jest w nim materii pomieszanie. Jedno jest pewne: takiego utworu nikt wcześniej nie napisał, a to już niemało.

Mykietyn zastosował metodę retrospekcji i mieszania wątków, puszczania kilku równolegle – jak w filmie albo jak w spektaklach Warlikowskiego, do których muzykę pisuje. Tak się rzeczywiście dotąd pasji nie pisało, żeby zacząć od „wypełniło się”, a potem cofnąć taśmę i puszczać akcję w różnych momentach czasu…

Ta Pasja jeszcze jednym się różni od innych: że przez długi czas jest zupełnie niepatetyczna. Jest kameralna, cicha, orkiestra niezbyt wielka, chór – 12 osób plus czterech chłopców, jedna solistka śpiewająca „poważnie” (rewelacyjna Urszula Kryger), druga rockowo (Katarzyna Moś) i recytator (koszmarnie sztuczny Maciej Stuhr). Są w niej długie fragmenty statyczne, obrazujące jakieś gigantyczne znużenie, mękę (to swoją drogą ciekawa koncepcja: męka jako nuda), jakby przesypywania się ziaren w klepsydrze, a może raczej piasku pustynnego, rozgrzanego do białości tropikalnym upałem (to skojarzenie pogłębione jest jeszcze przez zastosowanie w przerwach między częściami odgłosów cykad odtwarzanych z taśmy). W pewnym momencie jednak patos się pojawia za sprawą.. zespołu rockowego, nagłego krzyku decybeli, na dodatek wnoszącego jakąś straszną trywialność. To też z Warlikowskiego.

Instrumentalny początek utworu przypomina trochę rozstrojonego Nymana z filmów Greenawaya, a trochę właśnie muzykę teatralną samego Mykietyna. Są tam pseudocytaty w postmodernistycznym stylu, ale na instrumentach przestrojonych każdy po swojemu, co daje wrażenie nieustannego fałszowania i kojarzy się z czymś bolesnym. Pewne pomysły, np. z odwróceniem płci przypominają dawniejsze – z Sonetów Szekspira czy z teatru Warlikowskiego: Jezus to kobieta śpiewająca mezzosopranem w sposób celowo beznamiętny, nawet gdy bardzo obrazowo jęczy: ach, ach, ach, w rytm biczowania najpierw przez smyczki, potem przez tutti (równolegle chórek w harmoniach à la Arvo Pärt wyśpiewujący genealogię Chrystusa, i jeszcze Stuhr gadający tekstem Piłata po polsku; całość wykonywana jest po hebrajsku).

Utwór zapowiadany był jako arcydzieło, co nigdy nie robi dobrze obiektywnej ocenie. Ważne, że zaskoczył. Dostał standing ovation – wszyscy wstali, choc skądinąd wiem, że nie wszyscy byli totalnie zachwyceni. Ja jeszcze muszę go przetrawić, to z pewnością nie była dla mnie miłość od pierwszego wejrzenia – choć i z utworami Mykietyna mi się taka zdarzała, np. właśnie z wymienionymi Sonetami Szekspira.