Granie do obrazu
Wypłynął nam tu kolejny temat: muzyka filmowa i muzyka w filmach. Jacobsky się zastanawia: kto wie, może Bach po tamtej stronie napisze muzykę do filmu Bergmana? Już napisał, jeśli tak można powiedzieć: jego muzyka pojawia się w „Milczeniu”, „Godzinie wilka”, „Szeptach i krzykach”, „Jesiennej sonacie”… no i oczywiście w „Sarabandzie”, gdzie chodzi oczywiście o Sarabandę z Suity wiolonczelowej c-moll, która niejednemu już skojarzyła się z modlitwą.
Bergman należał do reżyserów, którzy co prawda współpracowali z kompozytorami, ale mieli też potrzebę włączania do filmu wybitnych dzieł (podobną potrzebę miał wspomniany przez Was Kubrick) i umieszczania ich we własnym kontekście. Oni z tą muzyką rozmawiali. Zupełnie inaczej jest z – jak to się dziś mówi – soundtrackiem napisanym specjalnie dla potrzeb danego obrazu. Już sama nazwa soundtrack mówi o służebności, drugoplanowości. Sarabanda Bacha, Tako rzecze Zarathustra R. Straussa, Atmospheres Ligetiego czy Koncert klarnetowy Mozarta po wykorzystaniu w filmach nadal są sobą. Muzyka filmowa Ennio Morricone, Nino Roty, Wojciecha Kilara będzie się kojarzyć tylko z filmami, do których powstała. No, może wyjąwszy poloneza z „Pana Tadeusza”, który na studniówkach wyparł już dawno Ogińskiego…
Muzyka filmowa też bywała różna. W epoce filmu niemego często improwizował ją w kinie taper, ale przecież powstawały i partytury symfoniczne, jak do filmów Eisensteina (autorstwa Prokofiewa) czy „Metropolis” Langa (pierwszą wersję napisał Gottfried Huppertz). W latach czterdziestych kino hollywoodzkie zasiliła grupa kompozytorów-uciekinierów z wojennej Europy: Erich W. Korngold, Franz Waxman, Karol Rathaus, a i nasz jedyny przed Kaczmarkiem laureat Oscara, Bronisław Kaper (nawiasem mówiąc, co myślę o Oscarze dla Kaczmarka, nie zdradzę). To oni, a z drugiej strony tacy urodzeni już w Stanach kompozytorzy jak Aaron Copland, stworzyli charakterystyczny język ówczesnej amerykańskiej muzyki filmowej (i w ogóle użytkowej – do dziś wszelkie sygnały telewizyjnych wiadomości, także i u nas, zajeżdżają Coplandem).
Wszelkie stylistyki ilustracyjne były tu przydatne. I impresjonizm, i ekspresjonizm, i zwłaszcza wagnerowska technika motywów przewodnich. Powstał pewien wzorzec budowania napięcia i odprężenia, nietrudno było przewidzieć, jakiego typu muzyczka pojawi się podczas zakradania się mordercy, a jaka – podczas spotkania kochanków. Pełna łopatologia. I muzyka wyrazista na tyle, by można było jej główny motyw zanucić po wyjściu z kina, ale ogólnie raczej pozostająca w tle.
Kiedyś pisało się pod obraz. W Polsce taką technikę stosowano przez długie lata, w Stanach – juz dawno nie. Inna rzecz: Kilar opowiadał kiedyś, że Amerykanie byli zaszokowani, kiedy napisał muzykę do „Draculi” – jak to, to on sam instrumentuje swoje partytury? Podobnie było z Krzesimirem Dębskim. Tam się pracuje inaczej: jest jeden główny kompozytor, którzy rzuci paroma motywami (i to on spija potem wszelkie miody), a czarną robotę wykonuje cała masa murzynów: instrumentują, dopasowują, przerabiają… są robolami, choć to dzięki nim film ma atmosferę, jaką ma. W „Marzycielu” parę motywików Kaczmarka zinstrumentował Krzysztof Herdzin i swojego charakterystycznego kolorku w fortepianie dodał Leszek Możdżer. Ale Oscara dostał Kaczmarek, który świetnie już po latach poznał amerykańskie zasady. Podobnie działa Preisner i jeszcze paru innych naszych.
Inna jednak sprawa mnie tu intryguje. Od kilkunastu lat popularne są płyty z soundtrackami. Wielu słucha ich sobie przy różnych czynnościach. A trzeba dodać, że służebność tej muzyki coraz bardziej się wyraża w tym, że jest w niej niedopowiedzenie, że jest na swój sposób pusta (bo dopełnia ją obraz). Zawsze więc jest w niej czegoś brak, bo trudno o tak wyraziste kawałki jak Roty/Felliniego czy Morricone/Leone. I tu jest coś, czego do końca nie rozumiem. Dlaczego ludzie tego słuchają? Bo jak na mój gust, rzadko się da słuchać tego bez obrazu. Może jestem starej daty, może inaczej (muzycznie) chowana. Czy to jest tak, że ludzie chcą żyć jak w filmie, że chcą przydać wagi codziennym czynnościom? Czy może chcą się od nich właśnie oderwać? (Ja lubię słuchać np. Haendla podczas sprzątania, ale muzyki filmowej by mi się nie chciało.) Też pewnie słuchacie. Opowiedzcie…
Komentarze
Pani Dorotko, obraz sie ma w glowie, a muzyka go przywoluje i przywoluje pozytywne odczucia zwiazane z obejrzanym filmem. Pamieta sie sceny, nastroje,ale bez dialogow i innej sieczki. Osobiscie rzadko slucham soundtrackow pisanych specjalnie do filmow, chyba ze do klasykow westernowych. Bardzo jednak lubie posluchac „kawalkow” uzytych w filmach, np. u Kubricka. Sarabanda Haendla w filmie „Barry Lyndon” nabiera innego charakteru i kontekstu i juz nigdy nie bedzie brzmiala tak, jak wysluchana na koncercie w filharmonii. Dobry obraz „nobilituje” muzyke i ja popularyzuje. Kojarzy sie nawet osobnikom znajacym Bacha jako faceta piszacego fajne dzingle do komorek. Moj ulubiony soundtrack, to min. muzyka do filmu „O Brother, Where Are Thou”, o ktorym byla tu juz kiedys mowa.
Tez nie rozumiem…. Ale moja corka , po jednorazowym obejrzeniu filmu, nuci motywy, po czym siada do fortepianu i je gra, i pyta mnie: pamietasz to? no jak to nie pamietasz, przciez razem ten film ogladalysmy!
A ja nie pamietam. To jest tak, jakbym ja widziala same obrazy, a ona i obrazy i muzyke. Kwestia wrazliwosci? sluchu? jakichs wlasciwosci lewej lub prawej polkuli?
Do końca nie wiem dlaczego tak to jest (choć sam mam jakiś wybór z Korngolda, tyle że u mnie to było pragnienie poszukiwań), a dziwią mnie czasem głosy, że muzyka filmowa i to tylko muzyka filmowa, jest spadkobierczynią prawdziwej, dobrej muzyki klasycznej, wygryzionej z sal koncertowych przez awangardę.
Jednak jest prawdą, że muzyka filmowa jest spadkobierczynią muzyki klasycznej, zwykle odcinając się od awangardy i lepiej trafiając we współczesne gusta masowej publiczności. W jakiś sposób zapełnia więc ona głód „klasyki”, będąc od niej przystępniejszą.
Mnie też to „słuchanie muzyki filmowej” intryguje. Zwłaszcza w kontekście, gdy ktoś zapytany, jakiej muzyki słuchasz, odpowiada, że filmowej. Przecież to, co nazywa się muzyką filmową, zawiera w sobie niemalże wszystkie muzyczne gatnki, od muzyki poważnej po ciężki hardcor – nawet jeśli jest w tym wszystkim jakiś element ilustracyjności, to nie sądzę, by był na tyle silny, ażeby tworzyć jakiś dla wszystkich kompozycji wspólny mianownik. I skojarzenia z filmem też nie mają tu wiele do rzeczy, gdyż ludzie słuchają „muzyki filmowej” jak leci, również z filmów, których nie oglądali. Krótko mówiąc, jest to bardzo podejrzana sprawa… zwłaszcza gdy niektórzy zaczynają danego utworu słuchać od chwili, gdy przypięto mu etykietkę „filmowy”, a sam utwór istniał już dużo wcześniej…
Dorota Szwarcman pisze: Inna jednak sprawa mnie tu intryguje. Od kilkunastu lat popularne są płyty z soundtrackami. Wielu słucha ich sobie przy różnych czynnościach. (…) I tu jest coś, czego do końca nie rozumiem. Dlaczego ludzie tego słuchają? Bo jak na mój gust, rzadko się da słuchać tego bez obrazu.
No właśnie – to po prostu kwestia gustu – nic intrygującego (no chyba, że wgłębimy się w naukowe rozważania, czym jest gust, skąd się bierze i czy można wpłynąć na jego zmianę). Jedni przy sprzątaniu słuchają Haendla, inni Morricone, a jeszcze inni Dody i Michała Wiśniewskiego. Podobnie można zastanawiać się, dlaczego na wiosnę ludzie słuchają wszystkich „Czterech pór roku” Vivaldiego.
Hoko pisze: „Mnie też to ‚słuchanie muzyki filmowej’ intryguje. Zwłaszcza w kontekście, gdy ktoś zapytany, jakiej muzyki słuchasz, odpowiada, że filmowej.”
To czy nie uważasz w takim razie, że podobnie jest, gdy na pytanie „jakiej muzyki słuchasz?” ktoś odpowiada „klasycznej”? Obydwie szuflady są tak obszerne, że odpowiedź tego typu jest tak samo nieprecyzyjna, jak odpowiedź na pytanie „jakim samochodem jeździsz?” – „osobowym”. 🙂
Jest, i owszem, coś w tym, co pisze passpartout. Scherzo z VII Symfonii Beethovena kojarzy mi się ze „Strukturą kryształu”, najlepszym jak dla mnie filmem Zanussiego. Pamiętacie: siedzi młode małżeństwo, on były fizyk, obecnie meteorolog na wsi, ona nauczycielka wiejska, jej stary tato i jego dawny kumpel-naukowiec. Wszyscy po obiadku słuchają sobie radia, z którego leci Beethoven, trio scherza, trochę spokojniejsze. Pani domu wymachuje nóżką krotochwilnie do taktu, tato przysypia. Nagle wraca główny temat scherza z wielkim tumultem… i tato się zrywa, jakby go osa ugryzła. Piękna scena!
Dzień dobry, Poni Dorotecko! Mom nietypowy poranek, bo mam cas, coby se więcej popisać. No to komentorz jaz w śtyrek rozdziałak wyryktuje 🙂
Rozdział 1
Fajnie, ze wreście napisała Poni o tym, jak pon Cziko Marks groł na pianinie, a pon Harpo Marks na harfie! To znacy moze dosłownie Poni o nik nie napisała, ale skoro wspomniała Poni „naszego jedynego przed Kaczmarkiem laureata Oscara”, to tak jakby Poni o tyz braciak Marks napisała, bo pon Kaper przecie niejednom muzycke im wyryktowoł 🙂
Rozdział 2
Podobno ciekawość to pierwsy stopień do piekła, ale skoro dopiero pierwsy – niekze ta. No bo zre mnie teroz ciekawość, co myśli Poni o tym Oskarze dlo Pona Kaczmara? I barzo, barzo dokładnie pozirom między wierse, bo moze między tymi wiersami cosi wycytom? Ale obiecuje, ze jak cosi wycytom abo wywąchom, to nikomu nie powiem 🙂
Rozdział 3
Te sandtraki … Jak najpierw uwidze film, a potem kasi usłyse muzycke do tego filmu, to rzecywiście cegoś mi brakuje. Inacej natomiast jest kie najpierw usłyse muzycke, a dopiero potem uwidze film. Wte moze być tak, ze jo niezaleznie od filmu barzo te muzycke miłuje. Tak było z piosnkom „Wanderin’Star” z filmu „Pomaluj swój wóz”, tak było z muzyckom pona Morikona z „Dobrego, złego i brzydkiego”, z muzyckom pona Bernsteina z „Siedmiu wspaniałyk”, z „My Rifle, Pony and Me”, co to pon Riki Nelson z ponem Dinem Martinem zaśpiewali w filmie „Rio Bravo” … o, kruca! … same łesterny! No, tak jakoś wysło 🙂
Rozdział 4
Skoro juz w poprzednim rozdziale było o łesternak, to cofne sie jesce do komentorzy spod poprzedniego wpisu i wyjaśnie, dlocego owcarki lubiom kantry. Ano dlotego, ze góroli z ludźmi Dzikiego Zachodu wiele łący. Nie ino z osadnikami i kowbojami. Z Indianami tyz. Indianie zdobili se głowy pióreckiami – górole swoje kapeluse tyz. Indianie mieli swoje siekierki (tomahawki) – górole tyz (ciupazki). Indiańskiego okrzyku „Howgh!” nie do sie na zoden język przetłumać. Tylko na góralski sie do – bo „Howgh!” to po góralsku bedzie: „Haj!” 🙂
Errata: ocywiście Kaczmarka, nie Kaczmara. W drugim rozdziale jednom literke mi sie zjadło. Ale nawet smakowała 🙂
TesTeq:
Nie do końca. Muzyka klasyczna, mimo że rozległa, ma jednak jakieś wspólne mianowniki – zresztą mówiąc, że słucham takiej muzyki, nie twierdzę z reguły, że „wszystkiej”. Natomiast słuchającym muzyki filmowej nie raz wystarcza sama etykietka „filmowy”, zaś rzeczywisty gatunek muzyczny jest juz nieistotny. Może więc własnie ta etykieta jest wspólnum mianownikiem…
Wydaje mi się iż przy komponowaniu muzyki filmowej brane są po uwage zupełnie inne kryteria. Muzyka asystuje filmowi. Budzi w widzu uczucia, może przestraszyć uspokoić bojowo ryknąć… Wywołać uczucie ciepła lub przywołać złość. Oznajmia o nastroju jaki panuje w filmie. Oglądając film bez muzyki / nie bez dźwięku/ ma się uczucie niepełności. Brak jest łącznika poszczególnych scen. Brak trzeciego wymiaru.
Podtrzymuje akcje, rzadko jest odwrotnie. No i ma ogromny wpływ na powodzenie filmu.
Słuchanie muzyki filmowej, o nie, to po prostu nie to /nie mój smak/
Hoko pisze: „Natomiast słuchającym muzyki filmowej nie raz wystarcza sama etykietka “filmowy”, zaś rzeczywisty gatunek muzyczny jest juz nieistotny.”
Nie miałem okazji spotkać takich snobów. Ale wydaje mi się, że snob może się „specjalizować” w dowolnym gatunku muzyki, który uważa za szlachetny.
A ja nie przepadam za muzyką filmową. Wydaje mi się wtórna nawet do kompozycji tych samych autorów piszących na użytek sal filharmonii i sal kinowych. Choć przyznać muszę, że kompozycje filmowe często przynoszą dużo większą sławę, bo kin przecież więcej niż sal koncertowych. I tu mam koronny przykład: Zbigniew Preisner. To jeden z najsłynniejszych polskich kompozytorów filmowych. Laureat nagród i autor dźwięków do wielu także i wybitnych filmów. Moim zdaniem jego utwory są poprostu nudne. I w każdym filmie powielane. A sławę niezasłużoną zyskał dzięki wybitnym reżyserom – przedewszystkim Kieślowskiemu – do których dzieł pisał swoje nutki.
Podobne myśli mnie nachodzą gdy słyszę muzykę do licznych westernów ilustrowanych przez Tiomkina a także (o boże co ja piszę!?) Moricone czy Kilara. Wolę słuchać tegoż Kilara ale nie filmowego, a jeszcze lepiej Henryka Góreckiego, który jest znacznie mniej sławny w świecie, a ma wybitniejszy (znów zaznaczam, że moim zdaniem) dorobek.
PS. Pani Doroto dziękuję za życzenia i jestem pewien, że wkrótce i Pani będzie miała swoje święto.
Na pytanie o słuchaną muzykę trafia mi się odpowiadać, że klasyczną (właściwie to prawda, bo słucham, lub choćby eksperymentuje ze wszystkim od Hildegardy po Szymańskiego; nawet jeśli dominuje tu barok), ale w większości wypadków to wystarcza, bo rozmówca słucha jakiejś odmiany muzyki rozrywkowej i nie bardzo rozróżnia Verdiego od Monteverdiego. Jeśli trafię na rozmówcę, który orientuje się lepiej, to zawsze jest okazja by rozwinąć wypowiedź. Być może tak też jest z miłośnikami muzyki filmowej? Odpowiadają ogólnikowo, a przyciśnięci znawstwem, potrafią powiedzieć coś więcej?
Służebność, użytkowość muzyki.
Muzyka zawsze była służebna i nic w tym drugoplanowego ani zdrożnego. Autorowi służy głównie do zarabiania pieniędzy. Odtwórcy też żyją z niej. Odbiorca słucha i ma przyjemność (hm…). Nawet zamawiający mecenas nierzadko czerpie z niej korzyści.
Dwa lata temu Esa-Pekka Salonen otrzymał nagrodę. Wręczano ją podczas koncertu który dyrygował w ramach dorocznego Fetiwalu Bałtyckiego w Berwaldhallen w Sztokholmie. Po otrzymaniu nagrody powiedział mniej więcej tak:
„No i co tu zrobić z tymi pieniędzmi? Można by kupić jakieś akcje, obligacje czy inne wartościowe papiery ale jaki z tego pożytek dla kogokolwiek prócz mnie?”
Poczem wezwał na scenę młodą kompozytorkę i za te pieniądze zamówił u niej utwór. Będzie on wykonywany na tegorocznym festiwalu. Mam bilety…
Ja przez dziesięć z hakiem lat żyłem z muzyki. Conajmniej połowę tego okresu trwało zanim pojąłem, że muzyka jest użytkowa i a moja funkcja służebna.
P.S.
Następnym razem postaram się napisać na temat.
Po pierwsze primo:
Muzyki filmowej słuchamy bo jest. W przeciwieństwie do takiej muzyki aleatorycznej, która też jest, ale wie o niej ściśnięte grono wykształciuchów muzycznych i dawkowana być może bez zagrożenia zdrowia tylko w dawkach homeopatycznych.
Po drugie primo:
Muzyki filmowej słuchamy bo tak sobie życzą tzw. majorsy (wielkie wytwórnie muzyczne), które zimnokrwiście wykorzystują popularność filmów i gwiazd filmowych do robienia z nas psów Pawłowa, sliniących się na dźwięk muzyki z filmu podczas robienia się przed lustrem na brata PiT-a albo wazelinę Joli.
Po trzecie primo:
Bo zwyczajnie bywa dobra i zdolna do samodzielnego istnienia. Zdarza się to w nielicznych przypadkach, ale jednak. W przeciwieństwie do wielu filmów, które pozbawione muzyki nie są zdolne spełnić nawet najprostszej funkcji higienicznej.
Po czwarte primo:
Bo jak wleziemy na blog muzyczny i Gospodyni potrząśnie tematem muzyki filmowej, to jej posłuchamy, żeby nie wyjść na wała jakiegoś….
A taka ścieżka dźwiękowa z „Trainspotting”? Niby każdy utwór może istnieć z osobna, ale połączone razem narobiły buuuuuum, że prawie całkiem rozpadły się wały Hadriana. Coś podobnego osiągnięto w „samotnych”, ale popularność filmu, przez co i OST jakby mniejsza.
PS. trendsetter zeen – nie mogłem się powstrzymać przed skorzystaniem z Twojego pomysłu nickowego żartu:)
Do obrazu też grałem:
W latach 60/70 ubiegłego wieku były w gdańskim „Żaku” organizowane pokazy filmowe. Często były to zagraniczne filmy nieme różnej proweniencji.
Bez polskich napisów, więc oryginalny dźwięk wyłączano. Lektor czytał z listy dialogowej (nierzadko w bardzo ciekawy i nowatorski sposób) a na pianinie grał „Slim” Głowiński. Do tego mój brat na „wiosełku” i ja.
Imprezy niemal kultowe – publiczność dostawała za swoje…
foma,
dziękuję, ale nie mam uprawnień do trendsetter’a.
Podejrzałem gdzieś – chyba na forum Onet-u i mi się spodobało. Jestem tylko marnym naśladowcą….
Muzyka podczas sprzątania?
ABBA !
Pod ABBE ze scierą i mietłą po prostu fruwa się po chałupie 🙂
No ale pod muzykę z „Ojca chrzestnego” czy „Love story” nasze obroty podczas sprzątania znacznie by się zwolniły. „Grek Zorba” by je podkręcił.
„Szczęki” natomiast doprowadziłyby do tego, że mietła i ściera by nam z rąk wypadły w pewnym momencie.
Z muzyki westernowej niezapomniana muzyka do spagetti westernów Sergio Leone – „The Good, the Bad and the Ugly”, „Fistful of Dollars”, „For a Few Dollars More”.
Zwłaszcza ten „zagwizd” w „The Good….”
Owczarku, jak mogłeś to pominąć 🙂
Witam i pozdrawiam na progu.
Muzyka to wspaniale medium i srodek przekazu. Mimo, ze samodzielnie zyje jej sie doskonale, zyje wlasnym zyciem, rzadzi sie wlasnymi regulami i prawami, to jednak muzyka uwielbia odwiedzac artystycznych sasiadow i wchodzic z nimi w intymne stosunki. Czasem taka fuzja jest naturalna i trwala, bo przeciez trudno sobie wyobrazic balet bez muzyki (choc taniec wspolczesny, tez balet jakby nie bylo, potrafi zaskakiwac niekonwencjonalnymi rozwiazaniami w kwestii oprawy spektaklu). Czesto jednak intymne zwiazki muzyki radza bekarty o roznej jakosci.
„Bekartyzm” polega na tym, ze w kazdnym ze zwiazkow intymnych, w jakie wdaje sie muzyka, jej rola staje sie rola sluzebna. Muzyka traci autonomie i zamiast „chciec” „musi” ona cos powiedziec, cos oddac, cos podkreslic. O ile ilustrowany muzycznie partner jest na poziomie, to taka bedzie z reguly muzyka, choc i to nie jest regula. Innymi slowy: autonomia muzyki w zwiazkach intymnych jest ongraniczona, ale w kazdym przypadku na inny sposob. I w ten muzyka raz jeszcze pokazuje jak bardzo jest to uniwersalne i wspaniale medium. Zlosliwy purysta powie, ze to… prostytucja, ze muzyka pojdzie za kazdym, kto tylko jej pragnie, ale to nie jest tak. Muzyka jak kazdy inny przejaw sztuki potrzebuje nowych doswiadczen, i dlatego ta latwosc wchodzenia w rozne, nawet dziwaczne intymne zwiazki artystyczne, trwale i przelotne. Przeciez tak zyje wiekszosc artystow…
Muzyka filmowa zastepuje obraz gdy go juz nie widziny, a uzupelnia go gdy go ogladamy. To rola sluzalcza, ale jest to mala cena do zaplacenia za popularnosc, jaka dobra muzyka filmowa zyskuje dzieki dobremu filmowi. Inaczej byc nie moze, i odkad projekcje niemych filmow odbywaly sie przy akompaniamencie pianina nikt nie wymyslil nic lepszego na dopelnienie obrazu.
No chyba ze rezyser nazywa sie Alfred Hitchcock, film nosi tytul „Ptaki”. Czy ktos ma sciezke dzwiekowa z tego filmu ?
Pozdrowienia,
Jacobsky
Ja bardzo lubie muzke napisana do filmu Local Hero przez Marka Knopflera. No i oczywiscie paryska az do bolu muzke z „Amelki”.
A tak naprawde, to jest wiele muzyk filmowych, ktore sa fajne i budza rozne emocje. Nie sposob wymieniac.
Lepiej sluchac 🙂
I ogladac.
http://www.poodwaddle.com/clocks.htm
przepraszam, że nie w temacie, tylko to odkrycie, z którym chcę się podzielić.
Oooooo…. Local Hero – nawet nie wiedziałam, że to do filmu było – a muzykę bardzo lubię!
„Local Hero” – taki sobie film z genialnym tematem Mark’a :))
Melodia ta jest ulubioną mojej żony, przejście do tempa marszowego zawsze podnosiło ją na duchu.
Local Hero ? Ja lubie ten film, bo rowniez nachodzi mnie chcica, zeby rzucic wszystko w diably: ten pospiech coddzienny, korki, szarpaninie sie o bzdety, i pozyc troche prosciej, bez zbytku, ale i bez stresu, z wystarczajaca iloscia czasu, zeby pojsc nad morze i pogapic sie w gwiazdy, bez wyrzutow sumienia, ze w tym czasie powinienem (i tu wpisac co).
I dlatego Local Hero, choc to nie jest wielki film per se, to jednak ogladalem go z zamglonymi oczyma.
Temu rozmarzeniu bez watpienia pomagala muzyka.
Temat z „Local Hero” bardzo soppularyzowała koncertowa płyta „Alchemy”. Filmu nie widziałem, ścieżkę swego czasu znałem na pamięć.
A inny przeciętny film z bardzo intrygującą muzyką Milesa Davisa to „Siesta”. Obejrzałem przypadkiem po mniej więcej 2-3 latach od zakochania się w płycie.
Muzyki filmowej uwielbiam słuchać jadąc autobusem. Do niedawna był to mój podstawowy środek lokomocji . Jadąc za granicę ponad dwadzieścia godzin można oglądać filmy , czytać, rozmawiać z pasażerami ale nie zawsze się chce . Dobre słuchawki na uszy i można podziwiać pejzaże słuchając muzyki nie przejmując się rozmowami obok. Filmowa nadaje się do tego szczególnie bo można wybrać muzykę kompozytorów kraju do którego się jedzie.
Film potrafi muzykę świetnie promować. Wielu oglądaczy przygodę ze słuchaniem muzyki poważnej rozpoczyna od zamieszczonych w filmie „kawałków” . A wielkie produkcje o wybitnych kompozytorach potrafią na pewno zachęcić do zagłębienia się w ich twórczość . Każdy sposób dotarcia do muzyki jest dobry.
Muzyka filmowa zostala wynaleziona zanim powstal pierwszy film.Takim pierwszym,wielkim utworem filmowym to byla chyba Symfonia
Fantastyczna.Berlioz zachowal jednak jeszcze w pierwszej czesci przynajmniej szczatkowo forme sonatowa.Cala symfonia da sie jeszcze logicznie objac i tak jest przynajmniej wg mnie do Mahlera.
Kiedy kompozytorzy dostali obraz filmowy zostali w jakims sensie zwolnieni od potrzeby logicznego ukladania wlasnych klockow.
Muzyka stala sie swietnym polem do eksperymentow brzmieniowych,ktore maja doraznie wywolywac u WIDZA odpowiednie skojarzenia i uczucia.
Ja sluchajac muzyki filmowej(rzadko) i bez skojarzen z obrazem mam poczucie chaosu.Brakuje mi po prostu poczatku,srodka i konca.Moze to byc naturalnie zwiazane z moja uboga wyobraznia.
Powiem coś dziwnego. Do 1989 roku nie zastanawiałam się specjalnie nad muzyką filmową.
Ten przełomowy dla Polski rok, był również taki w moim życiu. Zaangażowałam się w Komitety Obywatelskie, później w tworzenie Unii Wolności i kampanię prezydencką Pana Mazowieckiego. Gorący czas tej kampanii splótł mi się na zawsze z muzyką Enrrico Morricone z filmu Misja. Czas był jakiś deszczowy, obok bramy w Al. Jerozolimskich (komitet wyborczy) na turystycznych stolikach sprzedawano kasety i całymi dniami „leciała” ta muzyka. Był to czas, kiedy potraciłam wielu znajomych. Czas utraty złudzeń, ale jakoś nadzwyczajnie piękny w moim życiu. Ta muzyka towarzyszyła mi wtedy i nawet się nie zastanawiałam specjalnie nad twórcą.
Później zobaczyłam film. Urzekający. I usłyszałam muzykę, niby we właściwym kontekście, ale dla mnie deszcz i ta muzyka pozostaną związane z moimi wydarzeniami. 🙂
Cztery kolory Kieślowskiego najpierw słyszałam z pokoju mojego syna. Słuchał ich uporczywie kolejno, a ja uczyłam się ich na pamięć. Teraz już nie wiem, czy filmy mi się podobały z powodu muzyki, czy dla nich samych. 😉
Tyle jest tych dźwięków na świecie, zupełnie jak lektur, o których Owczarek napisał, że wszystkich nie da się w jednym życiu przeczytać. 🙁
Bardzo lubię też ciszę. Niezwykle ją sobie cenię.
@zeen: Dla człowieka myślącego zegar przedstawiający w czasie rzeczywistym statystyczne liczniki zdarzeń różnego typu jest niezłym pretekstem do chwili zadumy…
Witoldzie:
czyli pisząc muzyka filmowa, masz na myśli muzykę programową? 😉
Ona jest starsza od Berlioza, choć oczywiście Berlioz był twórcą przełomowym (czyt. przełamał się 😉 ).
Wiele symfonii po Mahlerze też daje się logicznie objąć — choćby Szostakowicza.
Inna sprawa, że to co piszesz o muzyce filmowej bardzo przypomina moja recepcję poematów symfonicznych Ryszarda Straussa.
Muzyka w filmie rzeczywiście sporo zrobiła dla popularyzacji wielu utworów. Ja pokochałem Bacha dzięki Toccacie i fudze d-moll (BWV 565) w czołówce „Był sobie człowiek”, który to serial namiętnie oglądałem będąc dzieckiem 😉
Ale i w drugą stronę działa — gdyby nie 21 Koncert Mozarta w życiu nie oglądałbym „Elviry Madigan”.
Kolory, oczywiście, TRZY. 🙂
Tes Teq: zgadzam się…
Wracam do domu a tu córcia co? Baleron na uszach, Raveluje znaczy.
Moim zdaniem piękną etiudę możnaby nakręcić – bez słów i zbędnych dźwięków natury. Moim zdaniem Bolero to przykład muzyki filmowej powstałej na dłuuuugo przed filmem, w którym odegra główną rolę….
Czy to jest strona Zeena:
http://www.zeen.com/ ?
Pozdrowionka emtesiódemeczko :))
😉
Mt 7
Mieszkając w wielkim mieście człowiek ciągle jest pozbawiony ciszy. Mieszkałem kiedyś niedaleko od ciebie , w bloku przy ulicy Karabeli. Zawsze brakowało mi ciszy do której byłem przyzwyczajony. Mój dom jest położony w takim miejscu ,że szum miasta prawie do mnie nie dociera. Słuchanie muzyki w takich warunkach jest zupełnie czymś innym niż słuchanie nawet na dobrym audiofilskim sprzęcie w środku wielkiego miasta Nawet nie zdajemy sobie sprawy ile dźwięków dociera do naszych uszu. Człowiek przyzwyczaja się do wszystkiego. Niestety.
Oj Misiu, stety, stety. Wyobraź sobie, co byłoby, gdyby się nie przyzwyczaił.
Ale cisza to jest to.
Kilka razy w podróżach swoich wybrałem hotele na odludziu, z dala od wszelkiej cywilizacji. Dwie rzeczy mnie uderzyły: cisza, o której pisze MIś
i ciemność…..
Mieszkam w mieście, nigdy, nawet w nocy nie ma w mieście ciemności. Albo blask latarni, albo dalekie swiatła nocnych marków, albo jakiś łysy ulicą idzie… no zawsze coś. Zdałem sobie sprawę z tego gdy zgasiłem w hotelowym pokoju światło i …. nie trafiłem do łóżka. Był to hotel bez tzw. hotelowych wyłącznikóww. Do łóżka miałem 2 metry i pudło!
Pierwszy raz od niepamiętnych czasów zobaczyłem ciemność! Prawdziwą.
To niesamowite jakie to wrażenie sprawia….
Cisza zresztą też.
Alecko! Napisołek o „The Good, the Bad, and the Ugly” (tym Good był pon Klint Istłud, a fto groł pozostałyk dwók – nie boce), ino na polski przetłumacyłek 🙂
A polsko przedwojenno muzyka filmowo? Tyz pikno! Kie słyse „Olejek weź wonny i lej” abo „Umówiłem się z nią na dziewiątą”, to wyje z zakwytu do księzyca. Nawet kie księzcya nimo, to tyz wyje 🙂
Wiele lat temu wracając z Zakopanego nocowałem z moim kierowcą u mojego przyjaciela który był w zakonie Kamedułów na Srebrnej Górze w Krakowie. Mój kuzyn zawodowy kierowca przyzwyczajony do hałasu nie mógł znieść kilkunastu godzin absolutnej ciszy. Dookoła las i dwumetrowe mury , do tego milczące towarzystwo 🙂
Owcarku,
ślepam! Slepam i nieuważnam, no przecież, że napisałeś!
Do wielkotygodniowego mycia okien słucham Requiem Mozarta – cały czas w tej samej interpretacji JE Gardinera (pewnych cześci – bezwstydnie za głośno).
Do przedbożonarodzeniowego sprzątania słucham Mesjasza Handla – cały czas w tej samej interpretacji C Hogwooda z The Academy…, Christ Church College Choir, itd.
Muzyka filmowa ‚per se’ nadaje się jak najbardziej do słuchania 😉 Nawet Rubik nadaje się do słuchania. Pytanie, czy te produkty i produkcje dokądkolwiek dalej prowadzą słuchającego (i ew. – jak szybko go prowadzą 😉 ). Ktoś może wyjść od Lacrimosy, Niech mówią, że to nie jest miłość, Rejoice, soundtrack’u z Misji czy Podwójnego życia Weroniki, itd. – i dojść całkiem daleko w rozumieniu harmonii, wyczuciu stylistyk, rozpoznawaniu barw instrumentów… przeżywaniu, radości i wzmocnieniu, jakie mu daje muzyka.
Ktoś inny pozostanie przez dziesięciolecia w tym samym punkcie (a tych, co odwędrowali będzie uważał za snobów i dziwaków… tak, jak niektórzy za snobów uważają ludzi jeżdżących toyotą prius lub marzących o tym) 😀
Ale przy sprzątaniu, prowadzeniu auta czy gotowaniu obiadu snob może słuchać nawet Requiem Mozarta. Pod warunkiem, że w pobliżu nie ma innego snoba.
🙂 🙂 🙂
Sound of silence… Przed wielu laty zdarzyl mi sie nocleg w lesniczowce zaszytej w gluchym lesie. Po zgaszeniu swiatla, wylacznik byl jeszcze dalej niz u zeena, i trafieniu po omacku w absolutnej ciemnosci do lozka, zaczelo sie… Nieslychany szum krwi krazacej w skroniach, gluchy lomot ciem uderzajacych zewnatrz o szybe, coraz szybsze dudnienie serca… o spaniu nie moglo byc mowy. Czlowiekowi przyzwyczajonemu do budzenia sie w srodku nocy, gdyz nocny tramwaj jezdzacy co 20 minut opuscil jeden z kursow i zabraklo znajomego zgrzytu na zakrecie, nie pozostalo nic innego, jak wstac, po omacku poszukac plecaka, znalezc radyjko tranzystorowe i przy dzwiekach czegokolwiek natychmiast zasnac. Od drugiej nocy nie bylo juz problemu, ale po miesiecznym pobycie – powrot do miasta to byl horror.
Gardiner do mycia okien? Sądzę, że przy Savallu nie byłoby tak prosto 😉
Sam nie sprzątam przy muzyce. Mogę przy muzyce pracować, ale nie sprzątać. Sprzątanie potrafi być zbyt hałaśliwe. Zresztą całkiem często wychodzę z założenia, że nic tak dobrze słuchaniu muzyki nie robi jak cisza.
Pak!
Tak!Muzyke stricte filmowa utozsamiam glownie z muzyka programowa.
A propos Szostakowicza.Z tego co wiem to zilustrowal muzycznie kupe filmow radzieckim,ktore nie sa jednak znane szerszej,miedzynarodowej publicznosci.
Przy sobotnim sprzątaniu zwykle towarzyszy mi Pidżama Porno. Dobrze mobilizuje do szybszych ruchów a i odkurzacz tak bardzo jej nie profanuje 🙂
Zeenie!
To Ty masz swoją stronę?
I dla mnie dramat, bo jest w języku angielskim, a ja go „nie posiadam”.
Pozdrawiam
@Foma: Na kilkanaście minut odkurzania wyłączam, oczywiście, muzykę – nie z powodu takiej czy innej profanacji, lecz z uwagi na higienę mojego bezcennego narządu słuchu 😉 Ale wysokojakościowe sprzątanie to coś znacznie więcej, niż odkurzanie… niestety 🙁 😉 😀
Mam stronę. Chodzę czasem na nią tzw. piechotą. Po angielsku rzecz jasna 😉
No pewnie, że do odkurzacza Haendla nie włączam. A „Mesjasz” do sprzątania jeszcze lepszy w wersji Minkowskiego 😉
Zdarzyło mi się też kiedyś skręcać szafkę przy Rachmaninowie. Jego patos tak mnie wspierał przy wbijaniu licznych gwoździków 😆 Ale Szostakowicz już chyba byłby za ciężki. A jego muzyka filmowa (pisał jej dużo zwłaszcza w młodych latach) jest świetna, wyszła nawet płyta z nią. A jak fajnie zinstrumentował „Tea for Two”…
Fajne rzeczy opowiadacie, chciałoby się wszystkim odpowiedzieć, ale bardzo mnie zaciekawiło, co napisała Mela (witam na blogu). Rzeczywiście, na czym to polega, że jedna osoba bardziej zwraca uwagę na muzykę w filmie, a druga nie, i czy to może jest też pokoleniowe? Może córka Meli słucha soundtracków i jest już na nie szczególnie uwrażliwiona? Interesujące.
Widzę, że już pora na nowy wpisik… 😀
Minkowski w Mesjaszu przy sprzątaniu?? Ja bardzo przepraszam za prywatę, ale to chyba pierwsze dobre słowo o tej interpretacji, jakie trafiło mi się słyszeć… Nie, żebym czasem nie słuchał go, ale…
Co do muzyki filmowej, wydaje mi się, że obecnie pojawiło się wiele płyt z „muzyką filmową” nie będącą tradycyjnymi soundtrackami; tylko nowymi nagraniami. Taki jest Korngold, którego płytę posiadam, tak chyba wydawano Szostakowicza. No i oczywiście wciąż nagrywa się Prokofiewa „Aleksandra Newskiego”, ale to dzieło akurat żyje swoim życiem i od filmu się już oderwało. Można by powiedzieć, że wyfrunęło z gniazda.
PAK,
wydaje mi sie, ze soundrack stal sie produktem pochodnym od filmu, podobnie jak tornistry dla dzieci, figurki z lateksu czy inne „pamiatki”. Byc moze ilustracja muzyczna filmu powstaje bardziej w zamysle komercjalnym, aby nie tylko film przyniosl sukces, ale rowniez to, co z filmem zwiazane, czyli soundtrack.
Wielu rezyserow siega po gotowe produkty muzyczne i uzywa ich w filmie, a wiec to, co produkowane jest jako soundtack jest tylko kompilacja ulozona wedlug pewnego czytelnego dla znajacych film klucza.
Co do ciszy:
wychowalem sie w namacalne bliskosci lotniska na Okeciu. Z okien mieszkania do pasa startowego (tego, do ktorego sciezka schodzenia wiedzie nad petla tramwajowa na Okeciu) bylo (i jest – blok nadal stoi) ze dwa kilometry, a do hangarow jeszcze mniej. W wilgotne wieczory, przez otwarte okna mieszkania powietrze nioslo charakterystyczne „bim-bom” poprzedzajace zapowiedz spikerki oraz przytlumiony odgos samej zapowiedzi. Od wczesnych godzin porannych samoloty grzaly silniki, a z chwila nastania lotow wieczornych i nocnych okres wzmozonego halasu rozciagnal sie prawie na 24 godziny.
Przyzwyczailem sie do tego halasu tak, ze kiedy wybywalem z miasta na kampingi i biwaki w gluszy, przez pierwsze kilka nocy musialem przyzwyczajac sie do dzwoniacej w uszach ciszy, a raczej do tego, ze bylem w stanie uslyszec wszystko: szelst lisci, trzask galazki, nocny krzyk sploszonego ptaka wodnego czy sam plusk wody obijajacej sie o pomost – czyli wszystko, o czym tak ladnie spiewal Szczepanik (moj ULUBIENIEC z tamtej epoki).
Cisza jest cenna, ale potrafi byc meczaca. Szczegolnie martwa cisza 🙂
Jak zamieszkałam na Kabatach, to też z początku byłam zaszokowana absolutną ciszą w nocy. Czasem tylko odzywają się na zwrotnicach pociągi metra, kiedy idą do zajezdni spać. To jednak na tyle daleko, że nie przeszkadza, a kojarzy się miło, z podróżami.
Widzi Pani,
a mnie, chyba z powodu tej jakze namacalnej bliskosci lotniska i samolotow, od dziecinstwa pasjonowala kolej… (linia kolejowa Warszawa-Radom rowniez o rzut kamieniem od domu, ale pociag nie huczy tak, jak samolot).
Smoloty, pociągi… A taki tramwaj jadący pod górkę w murowanej rynie kilkupiętrowych kamienic, bez przerw, gdzie rozpraszałby się dźwięk! Miałem okazję mieszkać przez kilka lat w takiej okolicy. Wierzcie mi, przyjaźniejsze są opływowe staruszki niż nowoczesne karliki, dobrze wytłumione w środku, ale na zewnątrz sprawiające wrażenie zmasowanego ataku czołgów. Teraz dla odmiany mam z jednej strony pogotowie, z drugiej straż pożarną, a niedaleko policję. Jakże mogą się między sobą róźnić koguty…
foma,
koguty czy syreny to tez muzyka 🙂
W porcie montrealskim zimuje zawsze kilkanascie statkow, szczegolnie tych, ktore obsluguja droge wodna Sw. Wawrzynca do Toronto i dalej. Co roku, gdzies w polowie lutego, zawsze w niedziele odbywa sie „odegranie” Symfonii Portowej. Za kazdym rezem inny kompozytor komponuje … fresk dzwiekowy ? suite ? – nie wiem jak to nazwac poprawnie, bo „symfonia” to moim zdaniem okreslenie przerosniete, a wiec co roku sluchamy dziela na kilkanascie syren okretowych, ryczacych i mruczacych rytmicznie i melodyjnie (majac caly czas w pamieci naturalne ograniczenia wynikajace z charakteru uzywanych „instrumentow”). Ciekawe, ze kazda z syren ma swoja indywidualna charakterystyke harmoniczna, a wiec zgranie ich w pewna calosc muzyczna to jednak sztuka.
Nie wiem, czy cos takiego mozna zrobic z „kogutami”, ale z uwagi na ich charakterystyke harmoniczna nie bedzie to symfonia, ale raczej marsz lub galop.
Jacobsky,
polecam początek „Wanderlust” z nowej płyty Bjork – (zapewne islandzka) symfonia portowa
A jak się pojedzie np. do Kairu, to non stop rozbrzmiewa symfonia klaksonów… też muzyka?
Pociagi… Moja babcia nie mogla spac, jak nie slyszala rytmicznego dudnienia kol nocnych pociagow i nie czula kolysania lozka w domu tuz przy bardzo uczeszczanej magistrali kolejowej. A sama podroz pociagiem sypialnym z rytmicznym stukotem kol, odglosami zwrotnic, innym dzwiekiem w tunelu, innym na moscie nad przepascia, innym – nad rzeka, zgrzyt kamulcow, zwalnianie, przyspieszanie… I tak cala noc. A rano usmiechniety konduktor z filizanka capuccino: Buongiorno, siamo in Messina! Eh…
krotki filmik z Symfonii Portowej (jak widac na obrazkach, obok syren sa jednak klasyczne intrumenty wzdęte)
http://www.louisdufort.com/Site%202/symph_port.html
Credo kompozytora (dla rozumiejacych po francusku) jako komentarz.
foma,
nastrój im koguty na c,e,g i masz cedura jak znalazł. Postaraj się o bliską lokalizację CBA z kogutem d, będziesz miał od czasu do czasu septymowy jak wyjadą po jakiegoś lekarza 😆
Pozdrów swojego juniora, chyba już dziewięciomiesięczny?
Czy słuchacie wspólnie muzyki? Ja nie miałem szczęścia mieć ojca zainteresowanego muzyką, mamę tak, ale byłem z nią krótko.
Nie mam ulubionych pozycji muzycznych podczas sprzatania ale za to na upaly(sprawdzilem na sobie juz pare razy) nie ma nic lepszego niz „Popoludnie Fauna” Debussy`ego.Polecam.
To ja też sąsiadka mt7 …. a Miś mieszkał obok 🙂 …. ja to od dwóch lat słucham radia PIN …. do sprzątania, do zakupów, do spacerów …. 🙂
Jacobsky, nie wiem, w jakim to programie, ale nie jestem w stanie otworzyć Symfonii Portowej… a szkoda
Pani Doroto,
wydaje mi sie, ze to quicktime. Takie logo zapala sie oczekiwaniu na zaladowanie sie pliku.
zeen, 9 miechów i kilka dni. Muzykowanie jest od czasu do czasu, bo swiat jest taki ciekawy, że na wszystko nie ma czasu. Ale Miko potrafi juz poradzić sobie z jedną klamerką z gitarowego futerału, to pewnie niedługo niepostrzeżenie dorwie się do zawartości… Częsciej zdarza się nam muzykować na: aaaaaaaa; AAAAAAAAA; eeaaaa; EEAAAA; aia, AIA… Tyle, że moje struny głosowe dalej szwankują i jestem krótkodystansowcem w takich zabawach.
Moi rodzice mi muzycznie nie przeszkadzali, ale żeby bardzo zachęcali to też nie. Mama jako dziecko grała na skrzypcach w przykościelnym zespole, a tato śpiewał w kawalerskich czasach 🙂 Ale dwie gitary mi sprezentowali 😉
Koguty i syreny – to nie jest tak łaps, że proste trójdzwięki, nawet w przewrotach i rzutach 😉 Straż ma kilka brzmień. Inaczej mały wóz patrolowy, inaczej wielki bojowy pojedynczy, inaczej cała kawalkada. Inaczej karetka po kogos, inaczej z kims (tutaj czaruje jeszcze Doppler), policja odzywa się rzadko, a CBA siedzi jak mysz pod miotłą. Blisko mam jeszcze wojsko i sportowe lotnisko, ale żołnierze jakby trenowali walki partyzanckie, a samoloty lepiej słychać podczas rodzinnych spacerów lub rowerowego przemierzania ścieżek między drzewami. Do kompletu za oknem dorzucę jeszcze posiadlość arcybiskupa, ale to nie przekłada się na dźwięki. Zupełnie inaczej jest z hamującymi autobusami 🙂
foma,
czyli pozostaje muzyka dodekafoniczna.
Ale Cię obstąpili, wszystko pod ręką…. No chyba, że Cię wszyscy pilnują :))
A 2 gitary jak znalazł kiedy Miko opanuje już Dom wschodzącego słońca….
A mnie często budzi wycie dobrodziejów, którzy koło mojego domu wożą hyrnych bandytów do sądu specjalnie dla nich wrychtowanego. Nie wiedzieć czemu cały świat musi wiedzieć, że oprycha wiozą. Im większy kaliber, tym więcej wycia. Wrrrr
zeen, ta druga, czyli pierwsza gitara powędrowała już dawno w świat. Dodekafonia? Gdzie otwartość na ćwierćtony, skale nizinno-goralsko-cygańsko-bałkańsko-aborygeńskie, mormorando, czy muzyke udawana? Spokojnie, moja pani foniatra robi doskonałą robotę i może za pół roku, oprócz „co masz?”, „kilo ryżu”, „osiem okien”, „pisz list”, „długi list”, krzyknę sobie „Górnik” w dowolnym rytmie, klaskając w odpowiednich momentach. A lokalizację mam rzeczywiście przednią, już nie wchodząc w dźwięki, 300-400 m do węzła autostrady Kraków-Wrocław.
Swoją drogą, nie uważasz, że najpierw jednak powinny być „Schody do
nieba”? Można drogą dołączyć flet…
A ta gitara co poszła w świat to polski Defin, nadawała się tylko do zrobienia komus kołnierza 🙂
Jak trafi się noc, że na odległej bocznicy kolejowej nie formują składów pociągów i samochody też zamilkną to budzą mnie dzwonki na parterze sąsiedniego budynku poruszane przez wiatr. Ja mieszkam na dwunastym piętrze i trochę głupio mi iść i powiedzieć, że mnie budzą. 🙁
Jacobskiemu bliskość pociągów kojarzy się ze stukotem, a mnie z ogłuszającym ŁUBUDU! ŁUBUDU!…. Wagony spuszczane z górki rozrządowej przy formowaniu składów walą w już stojące.
W dzień ich nie słychać w ogólnym tumulcie, ale w nocy głos się niesie, wpada między budynki i rezonuje.
Ja pisząc o ciszy miałam na myśli nie ciszę świata, tylko mojego mieszkania. Nie oglądam telewizji i niezbyt często słucham radia. Te stacje są irytująco do siebie podobne. 🙁
Same smutne kufy? Nie! 🙂
Siódemko, w skrótowej drodze do/z szkoły muzycznej wypadało mi przejśc koło aresztu śledczego w Zabrzu (Pani Doroto, przynajmniej jedną osobę po tej szkole powonna Pani znać…, muzykologia na AM w Warszawie, ale i taki zielony futerał od skrzypiec). Jednak tam było cicho, samo machanie rekami z okien celi i w dostepnych, dobrze widocznych miejsach za płotem. [zeen, teraz prawdziwe więzienie mam jakis kilometr od siebie…]
A miało być o graniu do obrazu. W kinie przede wszystkim jednak patrzę, dźwięk wspomaga wizję. Chyba, że film jest akurat poświęcony muzyce.
Myślę, że dobrze się stało, że oprawcy filmowi zostali docenieni.
No dobrze, koszmarny tydzień kończy się pomału. Może następny bądzie lepszy?
Hej! 🙂
foma, kto to z tym zielonym futerałem? 😀
Ludmiła B.
foma,
Dom wschodzącego .. to za moich czasów pierwszy kawałek, jakiego się uczyliśmy, dlatego go zapodałem. Defil – Boże! Ile krwi mi z palców pociekło przez tego potwora! Długi czas korzystałem ze sprzętu obcego, miałem jedynie pudło. I to liche. Później sprowadziłem z NRD pudło całkiem znośne. Nawet Legendę Albeniza dawałem kiedyś radę :))
Psia kość! foma, gdzie Ty mieszkasz! To jakiś Horror City czy jak?
Skrzyżowanie autostrad, więzienie i to wszystko co wcześniej napisałeś – w mordę jeża…..
Przyszło mi do głowy, że możesz wystawić mikrofon za okno i masz ścieżkę dla Tarantino….
Zeen napisał:
w mordę jeża….. Auuuuuu! Ajajajajaj! 🙂
Idę spać. Auf widerschreiben!
Aufwiederlesen mt7 😀
YES! YES! YES! Oczywiście, że wieder nie wider. 🙁
Pamiętam dźwięki, nie pamiętam pisowni. 🙂
Lernen noch einmal by się przydało, ale kto dzisiaj używa niemieckiego?