Ludwig Van
Właśnie odbywa się w warszawskim Centrum Sztuki Współczesnej, już po raz czwarty, festiwal Ad Libitum. To bardzo interesująca sprawa, bo zawsze zawiera mocny element edukacyjny: młodzież ze szkół muzycznych ma możność zapoznać się z dziełami XX i XXI wieku, z którymi zwykle nie miałaby nawet szans mieć do czynienia, zważywszy konserwatyzm większości nauczycieli. Co więcej, często są to utwory zawierające element improwizacji – a tego też w szkołach prawie nie bywa, choć moim zdaniem każdy muzyk powinien treningi z improwizacji odbywać. Kiedyś była ona stale obecna, w czasach baroku nigdy nie grało się nut dokładnie tak, jak były zapisane, klasycy improwizowali kadencje do koncertów solowych itp.
Nie mam niestety czasu w tym roku, żeby móc poobserwować ten festiwal, nakładają mi się inne wydarzenia (np. dziś Joshua Bell, w piątek Agrippina w Krakowie, w sobotę premiera Ernaniego w Poznaniu), ale przedwczoraj byłam na wydarzeniu, które mnie przyciągnęło nazwiskiem Mauricia Kagla i pokazem jego filmu sprzed równo 40 lat pt. Ludwig Van. Nie znałam tego filmu w całości, tylko gdzieś widziałam fragmenty początkowe, no i oczywiście wielokrotnie o nim czytałam; znam też partyturę kompozycji pod tym samym tytułem, która stała się pokłosiem tego filmu.
Otóż ten czarno-biały, 90-minutowy film jest po prostu pyszny, wciąż świeży i aktualny. Wydało ją na DVD wydawnictwo Winter&Winter; nie wiem, czy jest tam opcja włączania napisów angielskich, w każdym razie na pokazie nie było ich, a myślę, że dobra znajomość niemieckiego zdecydowanie wpłynęłaby na lepszy mój odbiór. Jest tam bowiem m.in. cała sekwencja niby-poważnej dyskusji, w której bierze udział sam Kagel, a także poważni muzykolodzy, teoretycy ówczesnej awangardy – Otto Tomek i Heinz-Klaus Metzger (plus jeszcze parę osób), i snują z kamiennymi twarzami (bo to ewidentne żarty) napuszone rozważania o wkładzie Beethovena do muzyki współczesnej.
Film powstał na dwustulecie urodzin Beethovena, przypadające w 1970 r. Oglądało mi się go jeszcze lepiej świeżo po wizycie w Bonn i domu rodzinnym Becia. Na początek aktor grający kompozytora (obraz z kamery sugeruje, że patrzymy jego oczami, czasem widzimy z góry czubki jego butów „z epoki”) przyjeżdża pociągiem na stację w Bonn, idzie prosto do swego pomnika, a potem do swojego domu przechodząc przez Bonngasse, na której jeszcze nie ma owych wizerunków wielkich ludzi, bo jest rozkopana. Wchodzi do muzeum, spotyka przewodnika, jest oprowadzany (widać m.in. trąbki Maelzla, a także alkowę, gdzie Beethoven się urodził; tak jak dziś, jest pusty, tylko maska tam leży), a potem przechodzi do jakichś innych tajemniczych pomieszczeń. I tu zaangażowali się też inni artyści, związani z ruchem Fluxus: „kuchnię” Beethovena zaprojektował sam Joseph Beuys, „łazienkę” z wanną wypełnioną setką Beciowych łebków – Dieter Roth, a komórkę na strychu – Robert Filliou. Potem jest podróż statkiem po Renie z defilującymi muzykami grającymi transkrypcję Marsza żałobnego z fortepianowej Sonaty As-dur op. 26, potem jeszcze różne sekwencje, układające się w logikę koszmarno-komicznego snu. Całości towarzyszą dość wariackie transkrypcje (dokonane przez samego Kagla) na mieszany zespół kameralny, głównie utworów fortepianowych, ale nie tylko: w finałowej sekwencji rozgrywającej się w zoo słoń robi kupę przy chórach z IX Symfonii (jeszcze nie była hymnem; dziś pewnie byłoby niemożliwe nakręcenie czegoś takiego – aktualnych hymnów się nie obraża). Jednym słowem – okrutne żarty z niemieckich świętości, z zadęcia i nadęcia, strojone przez erudycyjnego przybysza z Argentyny. Ale Niemcy to łyknęli bez bólu, i to wspaniale o nich świadczy. (A Kagel spędził w Niemczech, z sukcesami, resztę życia.) Wielka szkoda, że nie ma w sieci więcej fragmentów tego filmu, tylko ten jeden, ale i on oddaje klimat całości i to, co Kagel robi zarówno z Beethovenem, jak z kulturową otoczką wokół niego. Jak już jesteśmy przy Winter&Winter, przypomnijmy sobie o wiele łagodniejsze żarty z Wagnera, jakie robił Uri Caine na płycie tego samego wydawnictwa – a było to prawie trzydzieści lat później (1997).
Z filmu wyniknął utwór. W jaki sposób? Otóż poruszając się w wyimaginowanych wnętrzach domu Beethovena w pewnym momencie trafiamy na gabinet (można go tu zobaczyć na zdjęciu), w którym wszystkie meble, podłoga, ściany i sufit są wyklejone partyturami Beethovena. Partytura kompozycji muzycznej Ludwig Van – to po prostu dokonane przez Kagla zdjęcia różnych detali tego gabinetu, opatrzone didaskaliami: im bardziej zniekształcony widok nutek, tym bardziej odkształconym dźwiękiem należy je grać itp. Instrumenty, ilość powtórzeń, tempo – dowolne. W drugiej części koncertu w CSW grupa młodych muzyków wykonała ten utwór (tzn. przedstawiła jedną z niezliczonych możliwych jego wersji). I tu już żartów się nie czuło, tylko siłę tej muzyki, która budzi masę skojarzeń, ulotnych, jak ulotne są poszczególne motywy, ale bardzo mocnych; wszystko jednocześnie rozpływa się w aurze – nostalgii? Nie wiem. Tutaj bardziej żartobliwe i teatralne wykonanie z ojczyzny Kagla.
Żarty żartami, ale bez Ludwiga Van nie byłoby 1898.
Komentarze
O roku ufff… Kto ciebie słyszał,
Pokochał ciszę, niech będzie zdrów…
speaking of cisza, do niezobowiązującego poczytania:
http://www.przekroj.pl/cywilizacja_spoleczenstwo_artykul,5691,0.html
To trochę poważniej…
Na podstawie obejrzanego fragmentu filmu stwierdzam, że Kagel użył niemieckiego ekspresjonizmu filmowego – udramatyzowanie dekoracji, ta gra świateł i cieni – pewnikiem celowo, bo dosyć przewrotnie to wychodzi.
No i narzuca się pytanie: jakimi klątwami obrzucono by go za szarganie polskich świętości… no, może nie w roku ’70, ale teraz to musowo. Bo my do naszych – nielicznych w końcu o światowej sławie – twórców podchodzimy na klęczkach a jak do ich życia dobiera sie gość z zagranicy, choćby i zasymilowany – łapy precz od naszego!
Wytrącił mi też ochotę do żartu (Ludwig Van – nowa marka?) bo żartuje sobie wybornie. Aż się prosi o więcej takich i na naszym podwórku 🙂
Tak, tak, ekspresjonizm też się tu kłania 🙂
Właściwie Kagel w 1969 roku był już dosyć zadomowionym przybyszem, bo mieszkał w Niemczech od 1957 r. Przyjechał na studia i został na zawsze.
Kierownictwo miało rację, to i owo we wpisie mi się spodobało…
Ale jak to bylo, czy „PROBLEM BEETHOVENA” nabrzmiewal w Niemczech tak mocno, ze musial zostac odczyniony tym filmem? Czy Becio w opinii zarowno opiniotworczych jak i sluchaczy odbiega silnie od takiego powiedzmy Bacha i innych?
Ja troche szanuje prawo narodowe do trzymania pieczy nad zjawiskami, wiec uwazam, ze my musimy Chopina, czy Szymanowskiego a oni musza troche dluzsza liste z Beethovenem. No i zgadzam sie, ze jezeli zartowac z naszej swietosci, to my a nie jakis tam implant zza wody.
Inna sprawa, ze Mozarta lubie bardziej w wykonaniu Akademii, a nie Viener Ph.
A a propos ciszy, to z powodu juz nadciagajacej nieublaganie starczej utraty sluchu – dobijaja mnie restauracje. Od kiedy moda na przemyslowe wnetrza zlikwidowala sufity i inne wyciszajace elementy, nie jestem w stanie zrozumiec trzech czwartych rozmow przy wiekszym stole.
Po wysłuchaniu wszystkich grających linków muszę przyznać, że Becio odkształcony wchodzi mi lepiej niż Becio podstawowy.
vesper, łamiesz się? 😯
Nie, skąd. Myślę tylko, że to bardzo dobrze, że ktoś tam coś poprawił. Jeszcze ze dwa stulecia przeróbek i będzie całkiem do słuchania. Mam inny dylemat, z kategorii to attend or not to attend. Będzie Minkowski. Ale w programie Becio. Nie wiem, czy bardziej lubię Minkowskiego, niż nie lubię Becia. Muszę się zastanowić.
To może spójrz z takiej perspektywy: co ciekawszego mogę zrobić w tym czasie?
Nic takiego, czego nie mogłabym zrobić dzień wcześniej, dzień poźniej, lub po powrocie z koncertu. Rzadko się zdarza w tej dziurze zabitej dechami, że ciekawe imprezy odbywaja się w tym samym czasie.
„Żarty żartami, ale bez Ludwiga Van nie byłoby 1898.”
Na moj dusiu! Cyli po roku 1897 byłby od rozu 1899! Ale właściwie skoro we Francji po Ludwiku XVI mógł być od rozu Ludwik XVIII… 😀
Znacy sie między Ludwikiem XVI a XVIII ocywiście rózne ciekawe rzecy były, ale nie było Ludwika XVII 😀
Zawsze można rzucić monetą… 🙄
Eeee, co tam będę rzucać. Jeszcze nie złapię. Lepiej pójdę, będę miała na co narzekać 😉
A oto, czego by nie było, gdyby nie Ludvig Van:
http://pl.wikipedia.org/wiki/1898
To nie błąd, tylko lietera między q a e nie działa. Dobija mnie ten komputer.
Na Minkowskiego? Narzekać? 😯
Nie na Minkowskiego, tylko II i V Beethovena, bo nie lubię. Ale Minkowskiego lubię, dlatego pewnie pójdę 😉
Ufff… 😉
Ha! Prominkowscy i antyminkowscy… ale antyminkowskich na szczęście tu nie ma 😉
A ja tam do Becia mam słabość. W końcu się na nim chowałam (mój ojciec go wielbił, więc ciągle odtwarzał nagrania, ale na szczęście i inne. Jednak Becio górował zawsze). A poza tym większość fortepianowych utworów sobie grywałam. I pewnie dlatego słucham Ludwiga Van inaczej: rzeczywiście każdy motyw wzbudza we mnie emocje i skojarzenia. Pozytywne 😉
Myślę, że tak do końca może zrozumieć zarówno ten film, jak ten utwór, ktoś, kto naprawdę dobrze zna utwory Beethovena, kto je grał i naprawdę polubił… Ja jako była 😉 pianistka jestem na dodatek w stanie docenić kompletne szaleństwo w instrumentacji utworów fortepianowych 😆 W zalinkowanym przeze mnie cytacie mogę, jako znająca Sonatę Waldsteinowską, uśmiać się z dodatkowych akcentów lub zmiany rytmu, co nie każdy jest w stanie uchwycić…
Problem Becia? Myślę, że w duzej mierze dopisany. Np. mit, że Appassionata była ulubionym utworem Lenina 😆 A on by to wszystko olewał, w końcu był z natury nonkonformistą 🙂
Wróciłam z koncertu Joshui Bella. Pięknie rzeczywiście brzmiał ten stradivarius, ale tak się cały czas zastnawiałam, komu bym dała go do grania? Bo chyba nie akurat Bellowi 🙁 W pierwszych dwóch częściach naprawdę się starał, ale w finale już tak zajechał od ucha, że najstarszy Cygan nie byłby pewnie zadowolony…
A restauracje mnie też dobijają…
Dobranoc 🙂
No dobrze, to jeszcze wstawię, jak naprawdę powinna brzmieć Waldsteinowska, żebyście mogli sobie porównać:
http://www.youtube.com/watch?v=BJ5QKjmkinU&feature=related
I teraz to już naprawdę dobranoc!
POBUTKA!
A trochę bardziej adremowo — że Beethoven jest prezentowany jako spiżowy pomnik, że trzeba nakłuwać ten balon (balon spiżowy? ech… Retoryko, cóżeś ty za pani…)… I częściowo to racja, sam przez jakiś czas nie trawiłem Becia, bo za bardzo mi się z tym kojarzył. Ale, czy istnieje kompozytor częściej stanowiący źródło dowcipu?
Choćby: http://www.youtube.com/watch?v=EEhF-7suDsM
Albo tu: http://www.youtube.com/watch?v=KXQF1kIriSc
Nawiercać? 🙄
Przepalać?
Przebijać?
Gdyby to chodziło o mnie, to wystarczyłoby budzić o 5 rano – zaraz pękam. Ale spiżowy balon? Hmm… Może przetapiać?
A pamiętacie Asagohan? 😉
Pora na śniadanko 🙂
Zobaczcie (to zwłaszcza do fomy i zeena) najnowszy wpis Owczarka 😆
Pamiętamy, pamiętamy 😉
Niestety, niektórzy są poważniejsi.
To chyba ten sam Jamie Foxx, który gra główną rolę w filmie Solista 🙂 He he, musi tam grać też Becia, najpierw na skrzypcach, potem na wiolonczeli 😆
Zajrzałem do Owczarka, ale nie ma czasu na taką zabawę. Przednia ale absorbująca, a tu praca się piętrzy, niestety. Najbardziej w pracy przeszkadzają posiedzenia poświęcone usprawnianiu pracy. Do tego komisje sejmikowe. Jutro komisja Kulury o 14, a o 17 Wieczór Szopenowski w Waplewie za Sztumem. Wygląda, że Komisja Kultury nie jest zainteresowana imprezą. Jechać trzeba na pewno ponad godzinę. Imprezę organizują wójtowie kilku gmin, Muzeum Narodowe w Gdańsku i nasz Departament Kultury.
Link do Waplewa:
http://kultura.netbird.pl/a/932/25154,1
A my jutro mamy minizlot w Krakowie 😉
W sobotę zaś jadę do Poznania (zapewne z Beatą 🙂 ). A za tydzień (na sobotę) do Gdańska na Ariadnę na Naxos. To będzie drugi spektakl, bo jak już w operach są premiery, to równocześnie – tym razem z warszawskim Borysem 😈
Przesympatyczny gest Owcarka w stronę bywalców blogu.
Błąd w pisowni mu daruję, ale tego, że skurczybyk mnie umieścił 31 i w dodatku pionowo, gdzie każdy wie, że moją ulubioną jest 69 poziomo, to nie daruję 😉 😆
Becio był dla mnie przez wiele lat na samym szczycie. Wszyscy pozostali byli niżej o stopień lub kilka. Długo dojrzewałem do poszerzenia najwyższego stopnia. Kto na nim jest, zależy nieraz od nastroju. Becio, Bach i Mozart pozostają tam zawsze. Czasem ktoś doszlusowuje, a czasem schodzi niżej. Niestety muzyka to dla mnie sztuka ulotna i za każdym razem można nawet to samo nagranie odbierać inaczej.
Niedawno Bobik miał coś przeciwko Bachowi. Nie pamiętam szczegółów, ale czytając skojarzyło mi suię, że właśnie Becio powinien Mu lepiej podchodzić. A dla mnie w Bachu jest wszystko. Czasem trzeba się tylko lepiej wsłuchać, bo Bach nie jest nachalny. Wydaje się w pierwszej chwili niesamowicie prosty, dopiero wsłuchując się dostrzegam, jak ta prostota jest skomplikowana.
U Becia nie przeszkadza mi dopisana gęba, bo jakoś jej nawet nie zauważyłam. Jest wolność lubienia i nielubienia Appassionaty i nawet Lenin mógł sobie z wolności tej korzystać. Co więcej, Becio jako człowiek budzi raczej moją sympatię niż niechęć. Fajny facet musiał być, choć dziwak. Ale słuchanie Becia to już inna sprawa. Jest dla mnie średnio przyjemne, ponieważ jego muzyka jest albo oczień sierioznyja i nastojaszczaja, albo humor w niej przyciężki, heblem ociosany. Brakuje mi w niej intymności. No i te niekończące się finały 🙂
Czuję się krzyżówkowo wzruszony. Bardzo. Ale pojęcia nie mam, co przejawiam względem 😯
Te niekończące się finały Beciowe nieodmiennie mnie bawią 😆
Vesper 11:50
W Beethovenie brak intymności? 😯
Nie szczimałem – napisałem
Chociaż Zeit ja ganz ni miałem.
fomecku, to trzeba rozwiązać krzyżówkę i wszystko będzie wtedy jasne 😉
Czyli 3/4 Becia bawi… 🙄
60jerzy, ale rozumiem, że minizlot aktualny? 😀
A ten Becio nie intymny?
http://www.youtube.com/watch?v=EOpA18uqziQ
Ha! To ciekawe 🙂 Bo jedynie bagatel moge słuchać z przyjemnością 🙂
Też lubię bagatele, i to bardzo. Także grać.
Jedna z bagatel ma 20 taktów 😀
Szkoda, że kamera odjeżdża, byłoby intymnie nad wyraz do końca 😆
Niekończące się finały?
A Brucknera Szanowna Pani słuchała ostatnio?
Beethoven to generalnie nie jest kompozytor intymny (choć, jak PK bardzo słusznie zauważa, intymne momenty miewa).
Jeśli pierwsza część „Księżycowej” nie jest intymna, to ja jestem ekshibicjonista.
Brucknera nie słucham z zasady 👿 No, chyba że dyryguje ktoś naprawdę wielki…
Pytanie zasadniczo było skierowane do vesper…. 😉
To bardzo ciekawe zjawisko – wiele znanych mi osób, znających się na muzyce wybitnie, ma Brucknera w głębokim poważaniu, podczas gdy np. Mahlera cenią.
Jeśli Brucknera uwielbiam to a) nie mam pojęcia o muzyce, czy b) wszyscy oszaleli, i tylko ja jestem normalny?
A może to wynika z ambientalno-repetytywnych klimatów w jego muzyce, które tak bardzo lubię np. u Briana Eno?
No muszę… Trzymałem ten fragmencik Murakamiego na specjalną okazję i jest!
Wstąpiłem do piwiarni i napiłem się piwa, przegryzając surowymi ostrygami. Nie wiadomo dlaczego, w piwiarni puszczano symfonię Brucknera. Nie wiem którą, ale kto rozpozna numer symfonii Brucknera? W każdym razie Brucknera w piwiarni słyszałem po raz pierwszy.
Beethoven to dobry materiał dla początkujących melomanów w tym sensie, że jest zwarty, chwytliwy, utwory niezbyt długie, no i trzepie w czaszkę kiedy trzeba.
Tak sobie myślę, niektórzy sobie może myślą, że nie wypada się zachwycać słuchaniem V symfonii, bo to takie oklepane.
A kto rozpozna numer symfonii Haydna? 👿
Słucham zastrzeżeń do Becia i wołam: hauhauhau. Wszystkie są uzasadnione, ale to zmienia faktu, że jego muzyka jest wielka. Jak się zarzuca brak finezji czy niemieckie poczucie humoru, to ma to uzasadnienie w niektórych fragmentach niektórych utworów, ale w innych finezji nie brakuje. Może zdjęcie paru gramów wagi z niektórych utworów by im pomogło, ale to jest sprawa subiektywnego odbioru.
Gostku, Brucknera słyszałam kilkanaście może razy w życiu (na żywo) i doświadczenie to nie skłoniło mnie do włączenia go do moich zbiorów 🙂 Ale Mahlera lubię. Co nie znaczy, że na muzyce znam się wybitnie. Kto wie, może świadczy o sytuacji zgoła odwrotnej.
No ja się z przedmówcą nie zgadzam. Które utwory Beethovena są zbytnio otłuszczone?
Jak napisał ktoś wnikliwy 😛 symfonie Mahlera są pozlepiane z trzydziestu różnych melodyjek zasłyszanych tu i ówdzie.
Symfonie Brucknera to muzyka puszczana tak trochę na 16 obrotów, ale niwątpliwie działa kojąco, podczas gdy Mahler jest raczej nerwowy (wiem, wiem: finał IX symfonii, Adagietto z V itp., ale i tak jest pewna nerwowość w tej muzyce).
Gostek nie zawahał się napisać, co należało. Oklepana ta V nad wyraz. Ale kiedyś słyszało się po raz pierwszy i wtedy na każdym robiła wrażenie. Na poczatku lat 50-tych pani w szkole pyta dzieci, co rodzice robią po południu. Jaś powiedział, że mama zamyka się z blondynem. Jak to, Jasiu? A no idzie do sypialni, zamyka drzwi, a potem słychać „Bum bum bum bum, tu mówi blondyn”. zbyt młodym przypominam, że początek V był sygnałem radiostacji BBC.
Gostek & Murakami (foma):
Zależy, którą Haydna. I którą Brucknera 🙂
(Pamiętam, jak ze zdziwieniem rozpoznałem w Sarabandzie Bergmana Brucknera. IX.)
Pani Redaktor: teraz to ja cięgiem a cięgiem lotom – a mini to się staram tylko na okoliczność prac.
No przeca aktulny – chyba, że cóś mnie trafi.
Vesper: a choćby ostatnie sonaty – pisałem dawno temu o nich. A późne kwartety to co – disco polo?
Chociaż trzeba by sobie pierwej zdefiniować słowo „intymność” – coż ono oznacza. Dla Vesper, dla mnie, dla każdego. Źle napisane – nie zdefiniować, precz z definicjami. Tylko pochylić się nad nim, oddać chwilę brakującego czasu. Cholera by to wzięła – teraz tylko nad nim i wokół tego pojęcia myśl krąży. Moja myśl. Chociaż to dobrze coś w ogóle jeszcze krąży i drąży.
Czas jako stały, choć czasem wypożyczany, element każdej definicji, nawet tej odrzuconej. Interesujący punkt wyjścia…
Nie będę prostował, co napisałem o 12:48, poza tym, że chodziło o niezmienianie faktu. Na resztę spuszczam zasłonę, pewnie nieskuteczną.
Intymność rozumiem jako bardzo osobisty, skierowany do wewnątrz lub do osoby najbliższej, wyraz odczuć, które się wiążą z odczuwaniem rozpaczy, radości, szczęścia wynikających z uczuć wyższych. Teraz trzeba ustalić, co to uczucia wyższe. Ale tak czy inaczej w muzyce Becia tego nie brakuje. Można marudzić, że jak skierowany do wnętrza lub najbliższe, to nie może być w muzyce przeznaczonej dla wszystkich, ale to naprawdę marudzenie.
No, PAK-u, tego brucknerowskiego mazura nietrudno rozpoznać. Choćby i w VII.
Stanisławie, jak ja napisałem, że lepiej mi się słucha Bacha w momentach wewnętrznej pogody i zrównoważenia, niż w stanach rozwichrzonych, to jest to manie przeciwko Bachowi? 😯
A Becio, jak się zastanowiłem, jest dla mnie w dużej mierze muzyką „akademijną”, a nie do słuchania domowego. Znaczy, nigdy bym nie wpadł na pomysł, żeby puścić sobie którąś z jego symfonii podczas leniwego picia kawy albo np. przed snem. 😉
Nad zagadnieniem intymności pochylę się wieczorem. W tej chwili nie spełniam warunku, o którym wspomniał 60jerzy, czyli najzwyczajniej nie mam wolnej chwili na zastanowienie. Mocno nieprecyzyjnie nakreślę tylko, że intymności w kontakcie z muzyką doświadczam wtedy, gdy pozwala mi ona sięgnąć do głębszych pokładów własnej emocjonalności i gdy mam wrażenie, że w jakiś sposób nawiązuję kontakt z emocjonalnym ładunkiem zawartym w tym, czego słucham. To podejście jest oczywiście bardzo subiektywne, graniczące z pychą być może, bo niby dlaczego uważam, że doświadczane przeze mnie emocje mają jakikolwiek związek z tym, czego doświadczał twórca. Z literaturą pod tym względem jest prościej. Tak czy siak, właśnie w taki sposób to odbieram. Są kompozytorzy i dzieła, którzy/które do mnie mówią, są tacy, którzy milczą. Przynjamniej w tej chwili. Może kiedyś ich usłyszę.
Gostek (12:40)
Ja co prawda też z „Mahlerystów, ale nie Brucknerystów”, na Twoją pociechę jednak wskażę na Stanisława Skrowaczewskiego — Brucknera uwielbia, Mahlera nie trawi.
60jerzy:
A owszem. Dlatego też piszę, zależy jaka symfonia. U Haydna jest to samo, tylko symfonii więcej 😉
Bobiku:
Przed snem i owszem. Do kawy… raczej nie. Słuchałem kiedyś Becia w pracy. Porażka! Zbytnia ‚nerwowość’ w jego symfoniach panuje. (Choć znajoma zrobiła doktorat wspmagając się kawą i kompletem sonat fortepianowych.)
W jakim przebraniu pieski puszczają sobie symfonie do kawy? 😯
Becio do słuchania przed snem…
http://www.youtube.com/watch?v=_1TYw_EAXvg
Ale V Symfonii szczerze nienawidzę 😉
opis – pycha! 😉
Ale nie jestem przekonany czy konieczne jest współdoświadczanie odbiorcy z autorem i to jeszcze doświadczanie tego samego! Sadzając się w fotelu autora raczej się nie zasadzam na cudze intymności. No ok, pewnie jakieś pojedyncze intymności mogłyby być interesujące, ale nie będę rozwijał tego wątku…
Może usłyszysz, może nie. Na pewno nie ma potrzeby napinania się, zwłaszcza jeśli ktoś Ci wmawia, jaki to geniaaaalny kompozytor jest, mówię Ci stary, musisz tego posłuchać.
Nie słyszę Verdiego, nie słyszę Piazzolli, nie słyszę różnych, co to uchodzą za geniuszy. Trudno.
PAK-u, jak pieski piją kawę w domowych pieleszach, to nie muszą się przebierać, bo i tak nikt nie widzi. A znam i jeden barek, w którym pies wpadający na kawę nie wzbudza większych emocji. Chociaż pies słuchający Becia pewnie by wzbudził. 😉
Dla mnie akt tworzenia jest tak intymny, że nie wyobrażam sobie, jak mogłabym się nie zgadzać na nawiązanie w jakiś sposób intymnego kontaktu z odbiorcą. Wszystko oczywiście jest stopniowalne, ale ogólnie to jest w odczuciu tak, że niezależnie od tworzywa (dźwięk, słowo, obraz) twórca mówi po to, by ktoś go usłyszał. Sobie a muzom mało który śpiewa. Czasem śpiewa o tym, że niebo niebieskie, a trawa zielona, ale czasem daje wgląd (może między zdaniami, moze między dźwiękami) w takie zakamarki duszy i umysłu, gdzie nie ma już miejsa na pozę, gdzie jest najbardziej brutalna (albo najpiękniejsza) prawda o człowieku . To jest właśnie to, czego w sztuce szukam.
Mnie się wydaje, a przynajmniej ze mną tak było, kiedy zdarzało mi się zajmować kompozycją, że tworząc niekoniecznie się myśli o tym, że ktoś to usłyszy. Jest idea muzyczna do zapisania i tyle.
Pewnie u różnych twórców (czy tfurców) różnie to wygląda.
noszszszkule… niech Becio brzmi mi w godzinach triumfu! A ja chciałem zagłębić się we wnętrzu szafy, przekopać się przez słoje, spękania, żywicę, traumatyczne doświadczenie tartaku i zmorę zakładu stolarskiego… Nie tędy droga panie foma, nie tędy…
A czemu on tak w nieskończoność kończył? To było wtedy modne? Żartował sobie ze słuchaczy? Dopisywał?
Bo to trochę jak w filmach, gdy ubity Zły musi koniecznie jeszcze raz z nagła powstać, żeby można go było załatwić na amen. Konwencja taka. Ale u B. to on wstaje i wstaje, i w końcu się na to wstawanie obojętnieje.
Bobiku, mam sklerozę. Jak pisałeś, że w rozwichrzeniu Bacha nie masz zwyczaju słuchać, to sobie pomyślałem, że w rozwichrzeniu Becio pasuje. A zapamiętałem z tego tyle i w taki sposób, że wyszło, com napisał.
Vesper, tak to jest z poetami i muzykami, że uzewnętrzniają rzeczy bardzo intymne, albo udają, że to robią. Prawdę o człowieku w sztuce można spotkać, ale nie w utworach intymnych, które są rzadko szczere. Więcej prawdy spotkamy u genialnych obserwatorów – jak Szekspir czy Homer. Obaj są stawiani w wątpliwość jako osoby realnie istniejące :(:
bo zła ubić się nie da – oto przesłanie Becia!
Pewnie z opery to przyszło. Becio napisał tylko jedną, o ile się nie mylę. Nadrabiał więc w innych utworach.
Całkiem odwrotnie. U którego kompozytora jest tyle happy endów? No, może u Haydna 😉
Ale ta zgoda na „podzielenie” się dziełem z odbiorcą niekoniecznie musi być świadomą częścią samego aktu twórczego. To jest raczej taka ogólna gotowość, albo podświadoma eliminacja takich elementów, których na publiczny widok w żadnym wypadku nie chciałoby się wystawiać. Mnie się widzi, że obecność gdzieś „w zatyłkie”, jak mawiają Rosjanie, takiej perspektywy, że wcześniej czy później dzieło odda się pod osąd odbiorcy, jednak na przebieg twórczej pracy mniej lub bardziej wpływa.
To tylko przykład. Nieważne, czy end happy, czy czarna rozpacz, tylko żeby wreszcie był 😉
Współdzielona intymność w zatyłkie… I to wszystko przez Becia…
Jasne, że wpływa. Pani Kierowniczka nie nawidzi V, która na mnie jako bardzo młodym człowieku zrobiła wielkie wrażenie. A teraz się zastanawiam, czy te bumbumy na poczatku to z duszy, czy z pomysłu, jak zrobić wrażenie na słuchaczu. Ale takie rozważania chyba do niczego nie prowadzą. I jak się takie bumbumy mają do krzyżówkowych hauhauhau.
1829 taki kod, prawie Beethovenowski w dwulecie śmierci. Foma trywializuje co nieco, ale w tym jego wdzięk a może i dźwięk.
Zbieram się, więc pozdrawiam do jutra, jak się uda, a może do poniedziałku
Bobiku, jasne że wpływa. Stanisław napisał wyżej, że te najintymniejsze dzieła rzadko bywają szczere i pewnie ma rację, o ile pozostaniemy przy jego własnej definicji. Dlatego niejako w odpowiedzi na to, co napisał Bobik oraz na to, co napisał Stanisław ja z kolei napiszę, że właśnie dlatego najciekawiej jest między zdaniami. Ciekawsze od tego, o czym twórca mówi jest czasem to, o czym milczy, a wiemy z biografii, że doświadcza.
A od komisarza nie można wymagać, żeby się intymnie roztkliwiał. Przynajmniej publicznie 😉
Vesper, od komisarza nie można było, ale jak jest z barmanami? 😉
A jeszcze zapomniałem powtórzyć to, co zawsze mówię o tej Kartaginie… Znaczy, że ostateczny kształt dziełu nadaje i tak odbiorca i niezależnie od tego, co tam twórca sobie myślał czy czuł, jeżeli odbiorca myśli lub czuje coś innego, to jest to całkowicie uprawnione i w porządku. Tylu Beciów, ilu słuchaczy i każdy ma prawo do swojego Becia. 😉
Barman, jak to barman. Ma słuchać, przytakiwać i serwować następną kolejkę 🙂
To zwykły barman… 😉
A Ty jesteś Barmanem Niezwykłym?
A uważasz że kawa po schidniomu, parzona w piaskach Kartaginy to w każdym barze jest?
Nie piłam. Może to zwykłe latte, z fikuśną nazwą i barmańską gadką o piaskach.
Nazwa jest jak najbardziej z życia. Tak się nazywa we Lwowie kawę parzoną w tygielku zanurzonym w brytfannie z gorącym piaskiem. Zdecydowanie więcej z tym zabawy niż z espresso, jak ktoś ma ekspres pod ręką. Ale też zaangażowanie w owo kręcenie tygielkiem nieśmiałych kółek sprawia, że efekt jest niezwykły już przy zwykłym piasku, a co dopiero przy piasku z Kartaginy. Poza tym barman niby od gawędzenia tez jest… 😉
Piłam taką kawę we Lwowie. Bardzo dobra 😀
No tak, zaczyna się. 🙄 Na komisariacie kazali mi leżeć pod drzwiami, teraz usiłują wprowadzić kawę pod schodami…
Pieseczku, ale na Dywanie zawsze jest dla Ciebie miejsce 😀
Dziękuję, Pani Kierowniczko. 🙂
A śniadanko też się znajdzie? 😉
foma, i Ty te nieśmiałe kółeczka osobiście kręcisz?
Bobiczku, o tej porze? 😯
Nie dzisiaj, Pani Kierowniczko. Dzisiaj to już jadłem, mimo że mi w barze nie podano. Ale gdyby nie podano jeszcze kiedyś, to żebym nie musiał biegać i szukać, tylko od razu walić jak w dym… 😉
Vesper, to się da sprawdzić doświadczalnie. Powiedz coś pochlebnego na temat Becia i zaraz zobaczysz, jak Ci foma kółeczka zacznie kręcić. Najpierw może nieśmiało, ale jak się rozhula… 😉
OK, to będę musiała gdzieś w kącie wirtualnej lodówki trzymać jakąś wirtualną spyżę dla pieska 😉
Będę Panią Kierowniczkę stawiał za świetlany przykład całej blogosferze. 😆
Pani Kierowniczka to chyba z urzędu stanowi świetlany przykłąd dla całej blogosfery. A z tą prowokacją, którą sugerujesz, Bobiku, to sama nie wiem. Po pierwsze, foma i tak nie kupi moich peanów na cześć Becia. W końcu razem zakładaliśmy antybeciowy dysydencki dwufotel z imbrykiem na sztandarze. Po drugie, wydaje mi się, że te rozhulane kółeczka mogłyby mi się nie spodobać. Albo spodobać. I wtedy musiałabym już zawsze o Beciu dobrze się wyrażać.
Po przeczytaniu opinii o Beciu uważam, że tytuł wpisu należy zmienić na: Ludwig won…
Ludwig podobno szczycil się tym , że nie jest won…… 😆
Wpadam na dywan na kawusię i cóż me oczy widzą: Ludwig won… 😯
Won! Cóż to za woń!
Już lepiej skłoń
Waści swą skroń.
Won! Ach, Boże broń!
No nie, kawę chcą mi z baru przesiedlić 👿
Raz na jakiś czas mogę gościnnie zakręcić tygielek czy dwa na dywanie, bo lubię przy kawie postać, i owszem, w ogóle lubię zaangażowane rękodzieło, a nie masówkę, ale bez przesady… Jakby tak każdy chciał pić kawę gdzie chce, to po co bar?
Kółeczka czasem nie takie nieśmiałe, ale z Beciem niech eksperymentują inni. Bo w pełni się z Bobikiem zgadzam, że Becio do kawy nie pasuje.
http://www.operarara.pl/www/images/pics/59_4056b889.jpg
😀
Jest nasz misiu 😀
Poni Dorotecko, jak by co, to Babecka o tym, ze przenosi sie do Poznania, zbocowała tutok:
http://owczarek.blog.polityka.pl/?p=307#comment-79234
😀
No! To będziemy mieli babeckę bliżej. Jeszcze jedna chórzystka poznańska 😉
Beato, mail w skrzynce 🙂
Pani Kierowniczko , odpowiedź już w drodze 🙂
Widok Fabia na polskiej ziemi z partyturą i skrzypcami na plecach, to jakoby słońce wzeszło. A jak on jutro weźmie te skrzypki do ręki… 😀
I ja odpowiedziałam 😉
Z jedna noga juz w Poznaniu a z glowa i rekoma w kartonach – zagladam od czasu do czasu na blogi i widze, ze o mnie mowa 🙂 . Jak milo!
Przyznaje sie tez od razu, ze bywalam na Nostalgii i widywalam Pania Kierowniczke. Ale zawsze w wielkim tlumie i Waznym Towarzystwie, no i nie mialam smialosci, zeby sie przepychac… 😉