Zapomniana awangarda
W ramach festiwalu Ad Libitum byłam dziś na pasjonującym wykładzie rosyjskiego kompozytora i muzykologa Andrieja Smirnowa z Moskwy, szefa istniejącego od 1992 r. Centrum Theremina (nie bardzo już wiem, jak to pisać, utarło się mówić o instrumencie, jak też o jego wynalazcy, Theremin, po rosyjsku nazywał się Lew Tiermien) przy Konserwatorium Moskiewskim. Centrum zajmuje salę, gdzie mieściło się Laboratorium Akustyczne, wcześniej NIMI – Instytut Badań Naukowych nad Muzykologią, jeszcze wcześniej GIM, założone w 1921 r., i tym samym odziedziczyło archiwa, które tu się znajdowały. Archiwa, w których są skarby, choć wiele z nich przepadło, a ich bohaterowie zostali zapomniani albo zajmowali się później czymś innym. Niektórych dotknęły represje stalinowskie (rozstrzelanie, łagier), inni emigrowali, jeszcze inni odsunęli się od zabronionej awangardy i dziś w ich oficjalnych życiorysach rzadko jest mowa o grzechach młodości. Przypadek Odlewni stali Aleksandra Mosołowa, kompozytora, który w późniejszych latach życia został folklorystą, jest pamiętany, ponieważ balet według tego utworu (piękny przykład repetitive music) wystawiano przed wojną na całym świecie. Jednak niemal wszystkie nazwiska wymienione przez Smirnowa słyszałam dziś po raz pierwszy.
Ze zdjęć archiwalnych (tutaj można znaleźć ich trochę) patrzą ludzie o szlachetnych inteligenckich twarzach i błysku szaleństwa w oku. To byli artyści-wynalazcy, hołdujący tezie, że sztuka musi być powiązana z nauką. Trzymali ze sobą, współpracowali, zakładali laboratoria (każde istniało gdzieś półtora roku) i pracowali szybko, jakby wiedząc, że mają niewiele czasu. Pełny obraz awangardy lat 20. i początku lat 30. wciąż jest nieznany, ale dzięki archiwom odkrywanym przez Smirnowa i jego współpracowników wiemy coraz więcej.
Arsenij Awraamow, Jewgienij Szołpo (twórca instrumentu zwanego wariofonem), Aleksander Szorin i Paweł Tager, wynalazcy zapisu optycznego dźwięku na taśmie filmowej (w 1927 r., na kilka lat przed próbami Oskara Fischingera), Michaił Ciechanowski, Nikołaj Wojnow, Borys Jankowski, twórca tzw. syntonów (jego eksperymenty przypominają te czynione w paryskim IRCAM w latach 80., czyli 50 lat później), czy też młodszy od nich, Jewgienij Murzin, twórca syntezatora ANS… może się w głowie zakręcić. A jak jeszcze weźmiemy pod uwagę wszechstronność każdego z nich… Np. Borys Jankowski był też malarzem, a Arsenij Awraamow – organizatorem wielkich performansów, np. Symfonii Syren w Baku (1922!), gdzie całe miasto posłużyło jako instrument muzyczny: poza syrenami fabrycznymi perkusję zapewniały oddziały wojskowe, silniki były werblami, a kolumny ludzi maszerowały w różnych kierunkach wykonując różne pieśni; wykorzystano też samoloty. Dzigę Wiertowa znamy jako wspaniałego awangardowego filmowca, ale przecież i on eksperymentował z dźwiękiem.
Tutaj jeszcze trochę o tym fascynującym czasie i ludziach. A tutaj płyta z odtworzonymi dziś niektórymi z utworów (nie ma tu tytułów poszczególnych ścieżek, więc podsyłam jeszcze to). Wszystko skończyło się, jak już rzekliśmy, smutno. Rękopisy podobno nie płoną, ale taśmy filmowe – i owszem. Taki Michaił Ciechanowski miał ogromne archiwum, ok. 2 km taśmy – niestety wyjechał na Kaukaz (był też etnomuzykologiem) i kiedy wrócił, okazało się, że dzieci zrobiły sobie z taśm kapiszony. Już nie mówiąc o archiwach w konserwatorium, z których także część zniszczono. Ale np. rok temu odnalazły się prywatne archiwa Jewgienija Szołpo, w dobrym stanie. Andriej Smirnow ma nadzieję, że wiele archiwów jeszcze jest do odkrycia, że uda się tę historię w większym stopniu ocalić od zapomnienia.
Komentarze
POBUTKA!
Kapiszony z 2 km taśmy! 😯 To się musiało dziać…
No faktycznie, szkoda, że państwo tego nie widzieli… 😆
Kapiszony czy inne petardy, w każdym razie dzieciaki miały mnóstwo funu…
Ja jestem do tyłu, jak zwykle, na etapie wczorajszego. Przekonuje mnie pogląd Vesper, że szczerość intymnej sztuki można weryfikować życiorysem twórcy. Historycy sztuki zazwyczaj rzeczywiści analizując poszczególne dzieła nawiązując do przeżyć artysty w okresie tworzenia danego dzieła. Tylko niektórzy artyści również życie swoje „kreują”. Czasami już sami nie wiedzą, co jest grą, a co autentycznym przeżyciem
Żeby nie roztrząsać zbytnio tematu, jeśli muzyka, choćby najbardziej obłudna, komercyjna, fałszywa, mimo wszystko zdołała kogoś wzruszyć, to chwała jej za to.
Cytując jednego z mistrzów, czy ta piosenka została napisana dla pieniędzy, czy też nie, jest sprawą drugorzędną.
Kapiszony bliskie mojemu sercu. Sporo fajerwerków w życiu odpaliłem, w tym jako pokazy dla miasta w noc sylwesrtową o północy. Mogę się pochwalić półlegalnym dyplomem Akademii Marynarki Wojennej świadczącym o nabyciu kwalifikacji z zakresu właściwości materiałów pirotechnicznych, ich przechowywania i użykowania. Teraz taki dyplom nic nie znaczy, bo był wydany, gdy jeszcze nie było u nas norm prawnych z tego zakresu, a teraz już są i sposób dokumentowania kwalifikacji jest jasno określony – zupełnie inny.
Mam jeszcze w domu sporo sprzetu, w tym rury o wewnętrznej średnicy 250 mm do odpalania naprawdę dużych ładunków. Do posiadania ładunków przyznać się nie mogę, bo aktualnych uprawnień nie posiadam.
Bobik i Gostek kładą nacisk na wrażenia odbiorcy. Mają rację na pewno, ale nie do końca. Kogoś wzrusza disco polo, a nie da się tej muzyki (?) obronić. Ale muzyka dobrego kompozytora, jeśli nie jest to knot, wywiera różne wrażenie na różnych odbiorcach i odtąd mamy tyle dzieł, ilu słuchaczy. Tylko najtrudniej z tymi knotami. Dla PK knotem może być V symfonia, a utwór ten wywierał ogromne wrażenie na wielu melomanach, dopóki często słuchany nie obrzydł. A niektórym nigdy nie obrzydł.
Becio był obiektywnie wielkim kompozytorem, którego wszak nie ma obowiązku lubić. I na tym trzeba skończyć. Lubię, lubię z zastrzeżeniami, nie lubię, nie cierpię. Ale bez naukowego rozbierania typu: nie był wielki, bo pod takim czy innym względem te czy inne elementy utworu były dalekie od doskonałości. To wielcy kompozytorzy tworzą reguły i nie muszą się podporządkowywać regułom zastanym. Inaczej nie doszlibysmy nawet do Bogurodzicy.
Łatwiej uzasadnić wielkość analizując, co nowego twórca wniósł do muzyki. Ale zawsze można coś wnieść bezowocnie.
Dzień dobry,
myślalam, że to już koniec mojej mordęgi i nareszcie wybiorę się do Warszawy /co już planowalam nawet wiosną/, ale okazuje się, że nie……..
W środę bylam na konsulatcji u ordynatora oddzialu, na którym skladali mi nogę /i wkręcali śrubki/ i mam wyznaczony termin na 1 lutego przyszlego roku zglosić się do szpitala na następną operację. Bylam cala w szcz
w szczęściu /drań komp „wyrwal” mi z ręki i wyslal niedokończony tekst/, tym bardziej, że już ladnie chodzilam, nawet w drodze powrotnej prowadzilam samochód, a tu klops. Przeforsowalam nogę tak, że wczoraj ledwie czlapalam i nie mialam sily na nic. Z wycieczki do Warszawy nici, najprawdopodobniej będę mogla nie wcześniej jak w marcu. 😥 A już się tak cieszylam i myślalam Bóg wieco…….. 😆
Ustawiam się w kolejce do podpisu pod postem Gostka. 🙂 Nawet najdramatyczniejszy życiorys nie jest gwarancją, że się on przełoży na wstrząsające dzieła, a najszczersze i najbardziej wzruszające dzieło może powstać w sraczyku Działu Buchalterii Zakładu Zanudzania. Można tworzyć dla forsy, można być w życiu wyjątkowym sukinsynem (wiele znanych przykładów), a stworzyć coś, co będzie wyglądało na intymny szept anioła.
Biografia może pomóc w głębszym rozumieniu dzieła, ale można też odbierać je głęboko nie mając zielonego pojęcia o życiorysie twórcy. Ja jestem z takiej szkoły, która jest skłonna przyznawać dziełu dość dużą autonomię, a biografie czyta głównie dlatego, że to owszem, ciekawe. 🙂 No, może nie do końca tak, bo jednak relacja między dziełem a twórcą jest trochę bardziej skomplikowana, ale do szkoły interpretowania wszystkiego poprzez życiorys na pewno nie należę. 😉
Teraz przeczytaem kolejny post Stanisława i muszę pospieszyć z „wyprostowaniem” sprawy, bo pewne nieporozumienie tu widzę. Z autonomią dziea i współtworzeniem go przez odbiorcę to nie chodzi wcale o klasyfikację na lepsze i gorsze. Rzecz bardzo z grubsza w tym, że dawniej podstawą interpretacji było pytanie „co poeta chciał przez to powiedzieć” (i jak nie wiedziano, to często zaprzęgano biografię do tego, żeby ona coś dopowiedziała), a teraz się raczej kładzie nacisk na pytanie „co odbiorca przez to rozumie”. Na pewno to przeniesienie akcentów ma związek np. z rozwojem psychologii, teorii komunikacji, itd. W każdym razie skutek jest taki, że nie ma jednej jedynej, kanonicznej interpretacji, tylko każda interpretacja, którą potrafi się jakoś sensownie uzasadnić, jest dopuszczalna. Czyli – krytycy nie twierdzą „jest tak a tak”, tylko „jest tak, i tak, i jeszcze tak, a jeśli ktoś znajdzie kolejną sensowną interpretację, to będzie jeszcze i siak”. Oczywiście może to prowadzić do nadinterpretacji, ale metoda biograficzna też często prowadziła. 🙂
Hortensjo, jak przykro 🙁
Ale może jak dasz nodze odpocząć, to jakiś promyczek nadziei znowu się pokaże? 🙂
Stanisławie,
Muzyka (w najszerszym tego słowa znaczeniu) łagodzi obyczaje etc.
Jeśli słuchając Disco P. ktoś czuje się szczęśliwy, to nie będę próbował mu udowadniać, że słucha miernego syfu.
Ja na przykład nie cierpię (naprawdę, przyprawia mnie o mdłości) muzyka artystów pokroju Turnaua, Bajora, Geppert a wiem, że przecież tyle osób naprawdę ją kocha.
Hortensjo – z nogami trzeba cholernie uważać, zwłaszcza jak już się popsuły.
Kiedy popsułem sobie ścięgno Achillesa na początku czerwca, myślałem, że pod koniec wakacji będę znowu grał w piłkę etc.
Teraz się zastanawiam czy będę mógł jeździć na nartach w lutym…
To wredne kontuzje są. Nie można ich lekceważyć.
http://www.youtube.com/watch?v=STDjePbO94I&feature=related
Polecam w większej dawce, a najlepiej całość, dla mnie rewelacja.
Bez wdawania się w filoficzne dysputy: nie to ładne co ładne tylko co się komu podoba – to kompromisowa formuła umozliwiająca funkcjonowanie w jednym kotle zgoła przeciwstawnych gustów.
To ja też w kolejkę…
Tylko niektórzy rozpychają się łokciami 😉
Nie, że się czepiam, ale sięganie po biografię dzieł anonimowych to takie trochę karkołomne zadanie. Nie powiem, że niepotrzebne, bo przecież potrzebne, żeby dać glejt intymności, ale, powiedzmy, jest to jednak wyzwanie, na samo dzieło może już sił i czasu nie starczyć. Już prościej przy utworach stworzonych pod pseudonimem, wtedy jakaś pseudobiografia zawsze się znajdzie. Np. taka:
Pracował dzień i noc | I nie miał czasu spać | Nie wiem czy umiał jeść | Palił i pił | I zmarł .
Piękna, tragiczna biografia tragicznego twórcy.
Bo ja tak sobie też myślę, że czasem to żyjący twórca wolałby się jednak nie chwalić, skąd mu się taka czy inna intymność wzięła. Bo jak się wzięła nie stąd skąd powinna, to po co sceny w domu? Wystawianie walizek za drzwi czy dzielenie majątku? Dla satysfakcji odbiorcy?
A dzieło jako takie to chyba nie musi być szczere („jak ty cudownie kłamiesz…!”) tylko trafione 🙄
foma: yeah!
Ja też kocham wiatrrrrrr.
Zgadzam się ze wszystkimi, ze mną włącznie. Do wystawiania walizek może nie dojść, gdy artysta nawet szczerze tworzy, ale nie całkiem szczerze źródła inspiracji przedstawia. Wspomniałem, że artyści często i życie swoje „kreują”. Niedawno wspomnałem Stanisława Przybyszewskiego, który do takich kreatorów należał, tylko dzieła adekwatne do tego nie powstały. Albo właśnie powstały całkiem adekwatne.
Bobiku, nie było nieporozumienia, tylko nadmierna synteza. Oczywiście, że jeden problem to różny odbiór dzieł, a inny ich ocena jakościowa.
Fomo, biografia twórców dzieł anonimowych jest bardzo potrzebna. Ileż postaci wymyślono w książkach pseudohistorycznych. Od czasu do czasu trafiały się i postacie wymyślone jako osoby, o których wiadomo tylko, że istniały. Albo z zapisów nazwisk tam lub gdzie indziej, a czasem stąd, że coś stworzyły, tylko nie wiadomo, kim były. A ilez biografii twórców, o których wiadomo całkiem sporo, ale autor dodaje od siebie dziesięciokrotnie więcej, bo taką ma wizję artysty.
Czytamy biografię np. Michała Anioła różnych autorów i mamy do czynienia z kilkoma zupełnie innymi osobami. Komu potrzebne są takie biografie? Głównie ich autorom.
Odnalazem tekst ten
w mych myślowych zasobach:
jaki ładny jest zeen,
gdy się komuś podoba.
By zeenowi, ma rybko,
więc nie skąpić urody,
niech podoba się szybko
on i starym, i młodym! 😆
Myślę,że w naszą dyskusję wkradł się pewien chaos. Chyba nie próbujemy dowieść, czyja muzyka jest wielka, bo trzeba by było wprowadzić jakieś kryteria uznania dzieła za wielkie. Jeszcze trudniej by było wyliczyć, który kompozytor jest wielki, bo przecież najlepszym zdarzały się knoty, a miernotom przebłyski geniuszu.
Wyszliśmy od tego, co to znaczy intymność w muzyce. Jedni kładli nacisk na ładunek emocjonalny zawarty w samym dziele, inny na zdolność wywołania uczuć u odbiorcy, ja zasugerowałam wagę elementu biograficznego w odbiorze dzieła. Nie wydaje mi się jednak, żeby któreś z tych zagadnień miało przewagę nad pozostałymi. Wszystkie te elementy są istotne a ich listy na pewno nie udało nam się zamknąć.
Teraz się już pogubiłam i nie wiem, czy nadal próbujemy dowieść jakiejś tezy, dojść do jakiejś definicji, czy po prostu piszemy, co dla kogo jest ważne w odbiorze muzyki.
zeen mi się podoba,
czy jest stary czy młody,
ale fomy osoba
mu dodaje urody
Vesper stara się w ramy
naszą zamknąć dyskusję
a my dziką myśl mamy,
co fika ewolucje
bez ładu i bez składu
o muzyce pleciemy
jako stadko owadów
wokół lampy i ściemy
Wniosek z tego wyciągam jak dwa a dwa śtyry,
że zeen z fomą to śliczne, syjamskie wampiry. 😀
Gawędzimy sobie, ot co, niektórzy nad kawą nawet…
Vesper, za innych mówić nie będę, ale mnie się wydawało, że próbowałem rozważyć na ile ten element biograficzny jest istotny, jak również na ile intymność czy cokolwiek innego odczuwanego przez odbiorcę musi pochodzić z „zaplanowania” tego przez twórcę. Ale co ja chciałem przez to powiedzieć, a co kto odebrał, to dwie różne historie. 😆
Bobiku, tak to jest. Intencje autora, a recepcja odbiorcy, to dwie różne sprawy 🙂
Foma, częstujesz, bo jeśli tak, to się podmówię o filiżankę. Dzisiaj takie niskie ciśnienie, że aż się prosi o dobrą, mocną kawę.
No tak źle nie jest, czasem intencja idzie w parze z recepcją, za ręce się nawet trzymają i podśpiewują wesoło…
vesper, a poczęstuję, ale tygielek mam w barze 😉
Tak, pod warunkiem, że im po drodze. To a propos chodzenia za rękę i podśpiewywania. O zwiazku intencji z recepcją ładnie napisał Władysław Kotarbiński, że aby twierdzenie czy pojęcie przeszło z umysłu piszącego do umysłu czytającego, musi być dokonana pewna praca i że jest lepiej, gdy wykona ją piszący 🙂
Foma, skoczysz po tygielek?
Vesper, pokusiłbym się o taką interpretację, że foma mówiąc o tygielku w barze próbował Cię zachęcić do pospacerowania również po innych, zaprzyjaźnionych z Dywanikiem zakątkach blogosfery. 😉 Taka w każdym razie bya moja recepcja. 😆
Hortensjo,
przykro mi 🙁
Może Villa-Lobos trochę podleczy? (Byle przy nim nie tańczyć…)
Hmmm, to może zapukam do baru. Jak otworzy, znaczy że Twoja recepcja była słuszna. Bobik, a mogę po drodze wstąpić do Twojej budy?
A ten cytat to oczywiście z Władysława Tatarkiewicza, a nie Tadeusza Kotarbińskiego. Dokonałam niezamierzonej hybrydy.
kod 3bbb. Wychodzi mi Beata, Bobik i w blogosferze bawienie się bardzo.
Czy tygielek ma coś wspólnego z piaskami Kartageny albo czymś podobnym?
Apeluję tu do uczuć wyższych postem
a kieruję go do istot niższych wzrostem
i tych co często na rogu
stają z uniesioną nogą
często też pokryte są gęstym zarostem
Niech ostrożnie ujawniają swe zasoby
bo na blogu mogą być takie osoby
które zauważą snadnie
że gdy wrzucą a nie wpadnie
do pełnego dóbr się zakraść więc warto by
Się zakradną z pustym worem po cichutku
czekać będą nieuwagi aż do skutku
takie mogą być przyczyny
opróżnienia magazynu
któryś zapełniał latami po malutku…
Chociaż z drugiej strony pomyśleć by warto
i wysnuwa nam się myśl nader uparta:
że odporność na wrzucane
czy wieczorem, czy nad ranem
znaczyć może, że nie pełno jest a twardo…
😉
Bobiku,
sęk w tym, że moja noga ciągle odpoczywa. 😆
Gostku,
Ja też myślalam, że teraz /toż przecież minęly trzy miesiące/ będę mogla fikać, a tu nici z marzeń. 😆
PAKu,
dziękuję, piękne 🙂
Vesper, będziesz u mnie jak najmilej widziana, jak zresztą każdy z dywanikowego towarzystwa. 🙂 Tylko muszę sprostować: ja nie mieszkam w budzie, a w koszyku ustawionym w ciepłym miejscu. W budzie mieszka Owczarek i nie śmiałbym mu włazić w paradę. 😉
Ale ten koszyk obszerny, wszyscy się jakoś mieszczą, a w razie czego zostaje jeszcze kanapa. 🙂
Percepcja jest istotna. Bardzo lubie zbanalizowany przez reprodukcje obraz Boticellego przedstawiający narodziny Wenus. Kiedyś parę młodych pracownic uważających mnie za bardzo poważnego i uchylającego się od nieprzyzwoitego dowcipkowania (uważam, ze z podwładnymi nie powinno się tego robić) dla psikusa zainstalowało mi ten obraz jako tapetę w moim komputerze. Nie bardzo wiedziały co to jest i nazwały to „Dziewczyną z grzywką”. To była ich percepcja – grzywka na podbrzuszu jako najważniejsze, co w tym obrazie mamy. Ale historyk sztuki miał jeszcze inną percepcję. To po prostu chrzest Chrystusa, tylko postacie trochę podmienione.
Dla ścisłości: lubię ten obraz, bo bardzo mi się spodobał w oryginale. Percepcja moich dziewczyn na podstawie reprodukcji wcale mnie nie dziwi. I nie zgadzam się, że można wybrzydzać na obraz tylko dlatego, że nadmiernie znany.
Aha, Botticelli był bardzo religijnym człowiekiem.
Jak ktoś się dziwi, że ja nie na żadnym posiedzeniu, to informuję uprzejmie, że właśnie na takowe wychodzę. Pozdrawiam do poniedziałku
Ostatnio w koszyku to nawet podłogę można zajmować…
A swoją drogą to się mi przypomniały dzieje wykluwania się nazw dla zaprzyjaźnionych blogów… Stare dzieje…
vesper, zapukaj a będzie Ci otworzone, zaparzone i nalane 😉
zeen, to pieśń świętych Mikołajów? 🙄
Widzę, że zeen ostatnio Bursę bardzo pilnie studiował. 😆
http://www.bolgraph.com.pl/Andrzej_Bursa/wiersze/sposoby.html
Stanisławie, ostrożnie z posiedzeniami! 🙄 Znałem faceta, który też tak powiedział „idę na posiedzenie”, a potem się okazało, że wyrok opiewał na 3 lata. 😯
Wziąwszy pod uwagę na czym Stanisław będzie siedział do poniedziałku, warto zasugerować może zmianę diety 🙄
Bobiku,
to ja piszę się na tę kanapę, o ile jeszcze jest wolna
Hortensjo, ta kanapa jest przedłużalna w nieskończoność. 😉 Ale bez względu na jej aktualną długość, zawsze stoi w pobliżu grzejącej kozy z jednej strony i składu wiktuałów z drugiej. 🙂
Ha! Czyli nie da się i ciepło i syto!
A kto powiedział, że się nie da? O zakrzywiającej się przestrzeni tu nie słyszano? 😆
Spieszyc do koszyczka warto jako żywo!
Tamże przestrzeń oraz ryj mają na krzywo 🙄
Niechaj wżdy pamięta zeen dopóki żyje,
w co wpada, kto pod kimś krzywe dołki ryje. 😀
Dobra, przecie nie jestem tak skończonym kołkiem
Służę zatem uprzejmie od dziś prostym dołkiem 😀
Z tego altruizmu wkrótce się okaże,
że nam zeen zostanie prostym doliniarzem. 😯
Wierszowanie zgrabne, tylko mało krwiste
nie ma co wymagać, ot, prosty magister…
Musi prosty magister poczuć wolę bożą,
kiedy prości docenci nie sieją, nie orzą….
Z wolą bożą ostrożnie, delikatne to wszak
Wpierw się państwo położą, pani owszem na wznak…
Pan magister pozwoli, tutaj mamy punkt G
Gdzie te łapy! Powoli! Wpierw budzimy ze snu…
Wykorzystujac krotką przerwe w transmisji z Krakowa z Agryppiny ( czy Państwu tez sie zatyka w internecie? ), zachęcam do posluchania transmisji z Dardanusa Rameau ( Emmanuelle Haim, Le Concert d’Astree, opera Lille ), 7 listopada o 19 we France Musique. Widziałam ten spektakl 3 dni temu i , o ile rezyseria i scenografia nie powalają , to strona muzyczna jest znakomita! Polecam.
Oraz dla fanów i fanek 🙂 M. M. – 1 listopada w tv Arte ( lub jej wersji internetowej) o 19.00 pótoragodzinny film o realizacji najnowszej płyty Marca M. , poświęconej Sw, Cecylii. Haendel , Purcell i Haydn. Wspaniali solisci: Richard Croft, Lucy Crowe, Natalie Stuzmann etc. – tez o 19.00.
A wracajac do transmisji z Krakowa: jakie fantastyczne oboje!
Mapap, podejrzewam, że w ogóle wszystkim się zatkało w internecie. Coś tu poza Tobą od kilku dobrych godzin ni żywego ducha. 😯
Chyba faktycznie zatkalo. Albo ludnosć tak masowo sluchała transmisji z Krakowa. Albo to naturalna obrona organizmów przed nadchodzacą zmiana czasu..Hibernacja.:)
Czyżby to znaczyło, że na całym blogu są tylko dwa organizmy stałocieplne? 😯
Ducha może i nie…
O, zeen się wybudził. Czy to już wiosna? 😯
Lunchtime… 🙄
zeena będziemy przekąszać?
Nie, jeszcze pół godzinki
Wielkim twórcą go zwiemy i budzi nasz podziw,
bo wpadł na to, że najpierw się trzeba urodzić.
Gdyby w porę nie krzyknął gromko: „ródźże mać!”,
skąd by dzisiaj kto wiedział, że trzeba go zwać?
Nawiedzały mamusię różne Casanovy,
nie dziwota, że twórca jest anonimowy.
Z nieznanego tatusia – mamę każdy zna –
świat powitał dzidziusia, który talent ma.
Pośród głodu i biedy dzieciństwo przeputał
(toteż wielka w przyszłości dręczyła go smuta),
ale nie byłby twórcą tak twórczym że hej,
gdyby wyjścia nie znalazł z opresji tej złej.
Szybko doszedł do wniosku, że nie ma co pościć
i się twórczo oddawać zaczął intymności.
Nie przejmował gderaniem się „ej, kaśta wlazł!”,
wiedząc, że co użyje, to będzie dla mas.
Biorąc przykład z mamusi nie krył wcale się z tym,
pójdzie z każdym, kto kusi, żaden nie straszny dym.
Ale miana wielkiego dziś nie mógłby mieć,
gdyby brał pod uwagę kiedykolwiek płeć.
Ni kordony, granice – horyzonty, ot co!
ni mężatki, dziewice – naraz kwiatów rwać sto,
doświadczenie bogacił, charakter już nie,
lecz czy on na tym tracił? Nie było tak źle.
Po hotelach w oparach tkwił antykoncepcji,
nie przejmując w ogóle się kwestią recepcji,
z domów niezbyt prywatnych wypełzał jak wrak,
czy zwiększyło to jego potencjał? O, tak!
Choć bywało, że nie miał czego wrzucić na grzbiet
i bywało, że brakło twórcy czasem na chleb,
nie poniechał doświadczeń, choć ból szarpał go –
dla twórczości był gotów pójść na samo dno
Jego dzieła po świecie rozproszone są dziś
Jedna łączy je wspólna, nowatorska wręcz myśl:
Kiedyś dorwać tatusia i dać wycisk mu,
kazać z całą twórczością mu odejść jak psu…
Pogrzeb jego to spektakl był nader niewąski:
przemówienia, Powązki i Order Podwiązki,
„nasz wybitny Anonim” – medialny niósł huk –
„co intymność na poziom wzniósł taki, jak mógł”.
Gdy biografię tę zna się, to zaraz mit pryska,
że najlepiej ma twórca się znany z nazwiska,
bo przy tym życiorysie, ach, byłby to błąd,
gdyby tak każdy wiedział kto, kiedy i skąd.
I cisza zapadła, bo nikt nie wie, czy to dobrze, czy źle 🙂
znaczy- konfuzja taka…
Ja tam już wolę konfuzję od kontuzji… 🙄
A ja wolę konkluzję, ale mam świadomość, że nie zawsze jest ona możliwa
Można spróbować odwołać się do nauk Konfuzjusza…
Próbowałam, ale Nietzschego nie mogłam zrozumieć.
Tak po prawdzie, to ja jestem raczej marxistą. Tylko czasem się nie mogę zdecydować, czy bardziej grouchystą, czy zeppistą.
To właściwie bez znaczenia. Po co te etykiety. Ważne, żeby żyć uczciwie i nie kantować.
Ale rozrywki jakieś też się w życiu należą. Nic nie rozjaśnia życia bardziej od zechcyka, jak powiedział Kartezjusz.
Cicho wszędzie… Widzę, że pozostaje mi już tylko zgasić światło i zająć się Śpinocą. 😉
Mapap-o droga,
serdecznie dzięki za przekazanie informacji o tych transmisjach listopadowych – absolutnie nie do przegapienia. Już dzisiaj zapodałęm, że wybieram się na żaby w grudniu. A opisane wrażenia radiowe z dzisiejszej Agrypiny (o obojach) – tak mi się wydaje – niekoniecznie pokrywają się z tym co było słychać (w sensie jak najbardziej dosłownym) na sali – ze względu na przymus pracy po powrocie z Krakowa do Gliwic nie rozwinę tematu. Był w każdym razie zlocik – i nawet nie taki mini. Natomiast mini były raczej zachwyty dzisiejszym spektaklem – z jednym wszakże wyjątkiem – Ann Hallenber jako Agrypina była po prostu znakomita. Reszta – jeżeli świeciła – to światłem odbitym. Niektórzy – czarna dziura. Zresztą – kto słuchał transmisji ten słyszał – tu cudów nie ma, nawet najbardziej wyrafinowane pokrętła na stole mikserskim nie ukryją fałszów, braków techniki i stylu, czy wręcz nieumiejętności śpiewania partii hendlowskich. Pani redaktor pewnie jutro coś doda w tej materii – ja wracam do pracy. Dobranoc.
POBUTKA! (czyżby nie dla wszystkich???)
Co do Agrypiny — oboje były dobre, ale kto zwracał uwagę na schowane, gdzieś z tyłu oboje, gdy z przodu stali soliści, a po środku klawesyn z zespołem smyczkowym?
Jeśli chodzi o oceny wykonawców, to niezupełnie z 60jerzy się zgadzam — to nie było światło odbite, raczej oślepienie blaskiem Ann Hallenber 😉 Pieski może wiedzą lepiej, jak z tym sobie radzić — znajoma kiedyś opowiadała, jak to była na wystawie psów. I był problem, bo jeden piesek był wyraźnie ładniejszy niż inne tej rasy. Sędzia zrobił prosty ruch — odsunął najładniejszego pieska na bok, z góry rezerwując mu wygraną, i oto nagle pokazały się różnice między tymi mniej pięknymi 😀 Może tak powinno się podejść do wczorajszej Agrypiny? 😉
Pieski… a kotki? 🙄 I czy Agrypina to jakiś nowy środek na przeziębienie?
U mnie też przerywało w internecie.
Hoko, kotki pięknieją 🙂 Ziąb im służy 🙂
Kotki zbierają zapasy tłuszczu na zimę, a i zapasy futra, i z tego takie piękne 🙂
Moi Drodzy, dzień dobry, szybki poranny meldunek z hotelu. Rzeczywiście zlocik nie był nawet taki mini – już zameldowali się 60jerzy i PAK, dodać należy jeszcze Beatę, była też a cappella. No i w ogóle liczny desant z Warszawy i okolic, i masa przeróżnych znajomych. I co robić – tym razem rozczarowanie. Poza wspomnianą Agrypiną – raczej kiepsko, częściowo było to usprawiedliwione wypadkami losowymi (dwie osoby – Poppea i Klaudiusz – z łapanki). Niektórzy rozkręcali się, ale całość nie była tym razem olśniewająca. Nic to, czekamy na grudniowego Rinalda.
Zaraz idziemy z Beatą na pociąg. Zmierzamy do Poznania, gdzie dziś premiera Ernaniego. Odezwę się pewnie stamtąd 🙂
Ale PAK pisał, że pieski lepiej się potrafią z urodą obchodzić… 😎
Oczywiście, Hoko 🙂 Nasze już obrosły i ciągle im przybywa 🙂
Bobiku, kotki nie muszą, one mają 😉
… a się Bobikowi dostało 😆
Węszę tu spisek! 🙄
Chyba śpisek 😉 Bardzo mi ziewliwie.
To pewnie ja znowu będę robił za umyślnego do gaszenia. 😉
Ale na Sokołowa nie będę z tym czekał. 😎
Zaziewali się 😀 Ja też. Prawie cały dzień w podróży. Pierwszy raz mi się zdarzyło przesiadać się w rodzinnym mieście i mieć czas na zjedzenie obiadu, ale nie na zajrzenie do domu 😆 Poszłyśmy z Beatą oczywiście na hinduskie jedzonko, bardzo zresztą dobre. No i znów pociąg, znów kimanko, a opera o 20. – taka jakaś moda, snobizm na Włochy czy co? Bo to na pewno nie na nasz klimat. Całe szczęście, że dziś w nocy czas się zmienia… 🙂
Byłam na Ernanim, którego tak trafnie tu kiedyś streściła Anna: „Ona jedna, a ich rój: król, zbój, wuj (a fuj!)”. Obciachu nie było, trochę włoskich głosów plus p. Barbara Kubiak, wszyscy dość długo się rozkręcali, ale w końcu się nieźle rozkręcili. (Najzabawniejsze było, że starego wuja grał śpiewak chyba najmłodszy…) Imponująca dla mnie też była forma i energia dyrygenta, Mieczysława Nowakowskiego, który od niepamiętnych czasów wygląda tak samo i nie dałoby sie mu tylu lat, ile ma. Tylko sam spektakl dla mnie to niestety opereta, to jeszcze nie ten Verdi, jakiego cenię naprawdę. Wystawienie dość zabawne, główną rolę gra w nim wielki witraż oraz różnego rodzaju czerwone krzesła – więcej zdradzać na razie nie będę. Nowy dyrektor poznańskiego TW, Michał Znaniecki, który był też reżyserem tego spektaklu, ogłosił na przyjątku popremierowym, że teraz długo nie będzie tu reżyserował. Ogólnie miejscowi, jak z nimi rozmawiałam, nastawieni są raczej pozytywnie do zmian.
Z nowym wpisem poczekam jednak na Sokołowa. Nie mówiąc o tym, że… uuuaaa… bardzo mi ziewliwie 😉
Było panie lata temu, jak dziś to pamiętam:
niebywałe ale jednak za regime ancienta.
Chociaż lud – teoretycznie – władał naszym światem,
rozkwitała awangarda stupłatkowym kwiatem…
Wielkie dzieła tworzył Diełow, symfonie Symfoniow
Kto dziś pięknie tak dmie w rurę jak dawny Waltorniow…
Skrzypkow rzewnie ciągnął smykiem maczanym w zacierze –
no, gdzie zniknął genius loci pytam ja się szczerze…
Diełowoj dziś od nafciarzy dolary pożycza,
Smyk-Waltorniow dziś nie słucha nawet i Galicza.
Noworusskij nie aksamit, nie miętki, nie mchaty,
co by miał grać na uczuciach, jak nie gra w szachmaty?
Przetrzymało się batiuszkę, przetrzymało Lonię,
może by się przetrzymało nawet sfer harmonię,
Ale butik Lagerfelda na samym Arbacie?
Tu od polskich panów pobrać trza by kurwamacie.
Kto dziś pięknie jak ptak pieje krasiwyje piesni,
gdzie człek czuł, że obskakują go faunowie leśni,
sześćdziesiątkiczwórki bierze jak Orłow geparda?
Ot, za nami, zapomniana, Wielka Awangarda…
POBUTKA! (może już była, bo film lubię i już!)
Lirycznie dziś od rana… Nie ma co, też to wolę od wczorajszej operety. Cóż, na gusta nie ma rady.
Sdiełano (żeby jeszcze nawiązać zarówno do wpisu, jak do strzelistych strof Bandy Dwojga 😉 ) – czas zmieniony. Niestety wciąż łapką własną. Za to skutecznie.
To na razie!
To rzekłszy PK oddala się (powoli) w stronę dworca PKP 🙂
Ja Psa Bobika nie będę skracał do inicjałów, bo mogłoby wyjść na megalomanię. 😆
Pies Bobik strzyc się nie lubi, więc cóż dopiero się skracać 😉 😆
Bardzo się cieszę, że dołączyła do blogowiczów Banda Dwojga. Nie wiem kim są ci bandyci, ale powiększają grono poetycko utalentowanych, których jest tu całkiem sporo. Ale dobrego nigdy za wiele.
Co się tyczy Ernaniego – jest to opera, której oglądanie nuży, słuchanie również – jeśli jest to tylko przyzwoite wykonanie. Mam kilka dobrych nagrań – śpiewacy, a także dyrygenci – to artyści najwyższej klasy. I niedawno otrzymalem żywe nagranie z Metropolitan z 1965 roku. Śpiewają Leontyne Price i Franco Corelli, a więc najwybitniejsi śpiewacy tamtych czasów. Reszta im dorównuje.Nagranie jest dobre technicznie. Dyrygent Thomas Schippers jakby celowo podkreśla rytm. Kluczowe sceny, nawet finałowy tercet, w którym Elwira błaga nieprzejednanego Silvę o życie Ernaniego -jest walcem, dyrygent robi z tego walca zadzierżystego. I parodoksalnie uwypukla to bogactwo melodii a także niezwykły wręcz kunszt śoiewaków. Jak walc to walc i koniec. Podobnie jest zresztą w Makbecie – scenę finałową, po odkryciu zabójstwa Duncana Verdi rozgrywa walcem. Jeżeli wykonanie jest doskonałe – nic więcej do szczęścia nie potrzeba, muzyka porywa. Dzieje się tak z wieloma operami, koncertami, baletami – w wykonaniu niezłym nawet – nudzą i wydają się ramotami, granymi, śpiewanymi czy tańczonymi bez powodu. Ale w wykonaniu doskonałym ( a takie się przecież zdarzają) nabierają życia, brzmią i wyglądają świeżo wręcz odkrywczo.
Dobry wieczór 😀 Jak miło spotkać Piotra M, który się naczekał z powodu pomyłki w adresie mailowym 😉
Banda Dwojga składa się z… hm… osób, które nie są temu blogowi obce… więcej nie zdradzę 😆
Już zapomniałam o Ernanim – wyszłam właśnie z Sokołowa. Teraz zrobię wpis 😀
Bardzo niecierpliwie czekam na wrażenia PK z Sokołowa. Miałam być na jego recitalu w Łodzi i bardzo się z tego cieszyłam. Jak się jednak okazało, radość była przedwczesna. Plany szlag trafił, rezerwację trzeba było anulować i obejść się smakiem. Chociaż sobie poczytam, zawsze jakaś pociecha.
Dziękuję za wpis i linki. Słucham teraz tych próbek z płyty „Symphony of Sirens”.
A „Odlewnia stali” Mosołowa fascynująca. Choć chyba „Pacific 231” Honeggera było pierwsze.
W artykule w Wikipedii łatwo nie zauważyć linku do darmowych archiwalnych nagrań „Odlewni” i nnego utworu Mosołowa, „Elektrowni wodnej na Dnieprze”. Podaję go tutaj:
http://www.webrarian.co.uk/music/mp3s.html
Tfu, „Elektrownia” nie jest Mosołowa, ale uważnie czytałem opis. Styl jednak podobny.