So He Wanted to Write a Fugue

Czy istnieje lub istniał pianista, na temat którego ktoś chciałby zrobić film animowany? Owszem: Gould. Żeby było ciekawiej, taki film chce zrobić młoda dziewczyna, którą spotkałam na koncercie „Glenn Gould – kompozytor”. To niesamowite, w jaki sposób ta postać jest obecna ćwierć wieku po śmierci. Ktoś nazwał go Jamesem Deanem muzyki. Dobrze, że nie Elvisem fortepianu. Także dlatego, że o Elvisie tylko się mówi, że żyje, choć umarł jeszcze za życia, a na estradzie pokazywał się jako zombie. A Gould naprawdę żyje! I nam tu też nie daje spokoju.

A czy istnieje jeszcze jakiś pianista (mam na myśli ostatnie stulecie), który by miał potrzebę pisania fugi (you’ve got the urge to write a fugue, you’ve got the nerve to write a fugue)? Raczej nie. Niejeden komponował, ale fugi już mało kogo obchodziły. Ale Gould chodził swoimi ścieżkami i to polifonia była tym, co go najbardziej rajcowało. A więc- why not? We are going to write a fugue right now.

Gould chciał być kompozytorem. Chciał i nie chciał, pełen był ambiwalencji. Próbował w sumie niewiele, ale wygląda na to, że pewien talent kompozytorski miał. Zdecydowanie więcej jednak miał do powiedzenia jako pianista. Ale dobrze, że pozostawił te kilka drobiazgów: więcej nam mówią o nim. Wystarczyło ich w sam raz na jeden koncert, który Maciej Grzybowski, pianista, ale także osoba pisząca i organizująca (w ostatnich latach był inicjatorem powrotu na estrady muzyki Andrzeja Czajkowskiego), planował już dziesięć lat temu, jak zrelacjonował mi jeden z wykonawców. Maciej zorganizował też już dawno temu pokaz filmów Goulda i o Gouldzie w warszawskiej Akademii Muzycznej, jeszcze za swoich studenckich czasów.

Jak wynika z dat, Goulda pociągnęła bliżej kompozycja w paru momentach życia. Jako osiemnastolatek napisał dwa cykle dodekafonicznych miniaturek na fortepian. Pięć lat później z epoki późnego Schoenberga cofnął się do stylistyki wczesnego Schoenberga, by napisać długi, porządny Kwartet smyczkowy op. 1 – znamienne, że właśnie temu utworowi nadał opus, wcześniejszych ani późniejszych nie było. Gęsta, zagmatwana faktura, mroczna atmosfera godna poprzedniego fin-de-siecle’u, sprzed pół wieku. Po dziesięciu latach z kolei żart i pastisz wzięły górę: przezabawne So You Want to Write a Fugue? z własnym tekstem na kwartet wokalny plus smyczkowy oraz Lieberson Madrigals na cześć prezesa Columbia Records. Fuga została napisana dla telewizyjnego show „Anatomia fugi” (że też komuś chciało się takie rzeczy robić); napisana jest wedle wszelkich reguł, a są w niej też cytaciki z II Koncertu brandenburskiego, z Beethovenowskiej Wielkiej Fugi i… ze wstępu do Śpiewaków norymberskich. Okazało się, że jest po prostu hitem: w Studiu Lutosławskiego trzeba było ją bisować, tym bardziej, że trafili się świetni wykonawcy z poczuciem humoru: Olga Pasiecznik, Urszula Kryger, Krzysztof Szmyt, Grzegorz Zychowicz i kwartet Camerata.

Ale dobrze, że dorobku kompozytorskiego Goulda jest tak niewiele. Więcej nam pozostawił jako pianista. A czy rzeczywiście aż tak chciał zostać kompozytorem, jak deklarował? Pewnie jeśli tak, to napisałby więcej. Zawsze był przekorny.

PS. Książeczkę mam już w rękach. Rzeczywiście wygląda elegancko. Jutro mam się wypowiadać w Poranku Dwójki radiowej, na szczęście nie strasznie rano, bo po 8.30 😀