Antyinspira?

Mówicie, że dawno o Chopinie nie było. To wracam znów na chwilę do tematu. W związku z książeczką wydaną ostatnio przez festiwal Warszawska Jesień pod makaronicznym tytułem Chopinspira, zainicjowaną przez krakowskiego muzykologa Krzysztofa Drobę, a zawierającą wypowiedzi grupy polskich kompozytorów różnych pokoleń o Chopinie. To i owo skojarzyło mi się z tym, co znów ostatnio tu mówiono o Beciu.

Otóż kompozytorzy ci mówią o Chopinie bardzo różnie. Bywa, że z miłością i fascynacją, kojarzy im się ze światłem, z błyskiem, ze źródłem. (Niektórzy, których wypowiedzi zresztą w tej książeczce nie ma, fascynują się nim do tego stopnia, że jego echa pobrzmiewają w ich twórczości. U Lutosławskiego były rozmaite inspiracje specyficzną fakturą chopinowską, a u Góreckiego w III części Symfonii pieśni żałosnych obsesyjnie powtarzane dwa akordy są ewidentnie wzięte z Mazurka op. 17 nr 4.) Ale zdarzają się też wypowiedzi nie przepojone totalnym zachwytem, a nawet niechętne. Niektórzy z kompozytorów czują się wręcz jakoś skażeni – nie tyle Chopinem chyba, co tym, co z niego zrobiono. W ramach edukacji muzycznej, w ramach społecznego bytowania jego muzyki w naszym kraju.

Przytoczę słowa jednej z kompozytorek z… mojego pokolenia, zresztą – jak zobaczymy – nie tylko o Chopinie. „Uwiera mnie sprawa Chopina. Mam kłopot z Chopinem. Nie potrafię się odnieść do jego muzyki, nie mogę się do niej przedrzeć poprzez zwały warstw zalegających w mojej świadomości. Może to jest kwestia czasu. Ale tak wiele czasu już upłynęło, a tak mało zostało, abym do tej muzyki zdążyła jeszcze dotrzeć.

Jakże pięknie byłoby ją usłyszeć teraz po raz pierwszy, nie znając, nie pamiętając żadnego motywu. Sama jestem ciekawa, jakie wywarłaby na mnie wrażenie. Czy urzekłaby mnie świetnością, czy też zachowałabym się jak stary belfer? (…)

Czuję się pogubiona, jego muzyki słucham jak automat do mierzenia i ważenia, odróżniając wielkie wykonania od mniejszych – czyli jak zepsuta maszyna do słuchania, która nie czerpie z tego ani krzty radości i tylko odruchowo wydala z siebie sądy wartościujące.

Widocznie więc mogę żyć bez niej. Słysząc choćby frazę Chopina, odbieram ją jako znak dźwiękowy, rodzaj logo. Odruchowo myślę, że pewnie umarła jakaś ważna osoba albo że ktoś mnie chce przymusić do uczuć patriotycznych. (…)

Twórczość Chopina działa jako emblemat doniosłości, doniosłości pozamuzycznej. Kto mi to zrobił? Kto sprawił, że Rachmaninow na zawsze skojarzył mi się z Breżniewem, a Poulenc z telewizyjną Kobrą? Tylko Webernowi się poszczęściło, bo Pegaz nie wzbudzał złych emocji. Sprowadzenie autonomicznego dzieła do roli znaku towarowego jest skandalem i zbrodnią na własnej kulturze. (…) Motywy i faktury Chopina (czy Rachmaninowa) jako klisze powagi, doniosłości, patosu, muzyczne wymuszenia uczuć patriotycznych powtarzane są do dziś w wielu nowych utworach, zwłaszcza tych komponowanych z ukrytym celem szantażu moralnego. (…)

Czuję się okaleczona, tak. Ale przecież żyję już tyle lat bez muzyki Chopina. Choć wiem, że tak nie wolno. Jakże byłoby pięknie usłyszeć ją teraz po raz pierwszy…”.