Zmierzch bogów

Ach, cóż za cudowna egzekucja – westchnął z uwielbieniem Pierwszy Rycerz Bractwa św. Idiomu, podziwiając, jak młody Pandulf, zwany przez swych zwolenników Wunderwaffe, traktuje klawiaturę fortepianu firmy steinway swymi stalowymi palcami w tempie presto prestissimo, czasem siekąc ją nawet całymi rękami jak toporem. – Takimi tempami w etiudach z pewnością musi wygrać Wielką Warszawską Gonitwę Klawiszową! – poparli natychmiast to zdanie koledzy Pierwszego Rycerza.

Bractwo św. Idiomu za przedmiot czci obrało sobie dawno już zmarłą personę. Idiom był przed laty wybitnym rycerzem na służbie króla Fryca Genialnego, patrona Wielkiej Warszawskiej. Niektórzy twierdzili, że Fryc był właściwie bogiem i egzystował w trzech wydaniach: francuskim, angielskim i niemieckim. Idiom jednak miał być tylko jeden. Smutna prawda była taka, że w rzeczywistości Idiom spłodził wiele dzieci z licznych nieprawych łóż; małe Idiomki rozprzestrzeniły się po całym świecie, nawet w Japonii, Chinach i – o zgrozo – Korei. Bractwo wstydliwie przemilczało fakt istnienia tak licznej progenitury i udawało, że ona nie istnieje.

Niestety, już w I etapie okazało się, że to nie Pandulf jest pierwszy. Największą ilość punktów zdobył nikomu nieznany Cherubino Fattore. – Kto to jest? Skąd się wziął? – szemrano w krainie Klawiszowców. – Gra, jakby posiadł jakąś ciemną moc. To niebezpieczne! Ale jeszcze jest bardzo młody, więc podczas następnych etapów może uda się nam rozpowszechnić opinię, że przecież musi się jeszcze bardzo dużo uczyć.

Ale w drodze do wygranej pojawiło się jeszcze paru zmyślnych zawodników –  m.in. znany już wśród Klawiszowców Bożydar Gestykulant, który poza nader sprawnymi palcami, równie stalowymi jak Pandulfa, imponował jeszcze aktorstwem iście serialowym, no i przede wszystkim Nefrytowa Kocica, inteligentne i drapieżne stworzenie, po którym trudno było zgadnąć, czego się można spodziewać. – Ale z kobietą łatwiej będzie walczyć – szeptano – powie się, że gra po akademicku, i wszyscy uwierzą. Z Bożydarem tak łatwo nie będzie, chyba że sam się podłoży, co jest możliwe, bo on taki więcej z natury porywczy. – Niektórzy członkowie Bractwa poczuli zresztą sympatię także do Bożydara. W końcu nie był jakimś tam smarkaczem, a tym bardziej nie był kobietą. A sprawności odmówić mu nie można było.

Gonitwa się rozwijała, losy kolejnych zawodników zmieniały się jak w kalejdoskopie. Działy się różne dziwne rzeczy. Np. Nefrytowa Kocica ukradła znak repetycji z nut Sonaty b-moll, wiedząc, że może w ten sposób zdobyć za nią nagrodę. Strach padł na członków Bractwa. Trzeba coś zrobić! Trzeba ją zatrzymać!

Nie pomogła nawet akcja specjalna, gdy przygaszono Nefrytowej światło podczas finałowego występu (na wszelki wypadek akcję urządzono jeszcze nieszczęsnemu Cherubinowi). To Kocicy w końcu przypadł Główny Wieniec Laurowy. Rozpacz wybuchła w Bractwie św. Idiomu. – Jak to się stało? – krzyczał Pierwszy Rycerz. – Skandal! Spisek! Zdrada! Przecież to Pandulf miał wygrać! On był najwyższym wcieleniem Idiomu! Naprawdę to on był najlepszy – zawtórował mu Maestro, który niegdyś wygrał tę gonitwę, a ostatnio trenował Pandulfa na swojego następcę w szermierce palcami. – Nie wygrał tylko dlatego, że ja nie mogłem na niego głosować!

Ale w rzeczywistości było całkiem inaczej…