Miejsce dla upiora
Jak już przypomniał mi się staruszek Gaston Leroux (1868-1927), to jak tu nie wspomnieć o Upiorze w Operze (wydanym w Polsce także jako Upiór Opery – to dosłowne tłumaczenie Le Phantom de l’Opera)? Wspomniana przeze mnie wcześniej Tajemnica żółtego pokoju była pierwszym jego dziełem, które zdobyło uznanie czytelników, a Upiór stał się najpopularniejszym. Urocza w swej kiczowatości staroświeckość tego horroru, typowa dla epoki, jak i jej nieco barokowy język, w czytaniu dziś są nie bardzo może strawne, ale motyw tajemniczego upiora o oszpeconej twarzy i pięknym głosie, kryjącego się w podziemiach paryskiego Palais-Garnier, zadziałał na wyobraźnię innym artystom (choć raczej niższego lotu). Powstało z siedem ekranizacji tej powieści; pierwszą, z 1925 r., zdążył jeszcze zobaczyć autor w roku swojej śmierci, ostatnia (beznadziejna, ale wizualnie momentami ciekawa) miała premierę trzy lata temu. Musical według książki napisał Andrew Lloyd Webber, ale to jedno z gorszych jego dzieł (najnowsza ekranizacja to właśnie jego wersja filmowa).
Motyw jednak przeszedł do historii. Leroux miał czerpać natchnienie z wizyty w podziemiach Opery Paryskiej, a także ze wspomnienia o nieszczęśliwym wypadku z 1896 roku, kiedy to ogromny kryształowy żyrandol miał spaść na głowy publiczności. W książce są sugestywne opisy podziemnych korytarzy i jeziora, nad którym miał mieszkać Upiór. Porwana przezeń Christine, młoda śpiewaczka, opowiada: „…Doszłam do wniosku, że znajdujemy się w wąskim kolistym korytarzu, który być może okrąża pod ziemią Operę, większą jeszcze niż w części nadziemnej. Raz nawet zapuściłam się tam, ale zawróciłam z trzeciego piętra, nie śmiąc iść dalej, chociaż w dole rozpościerały się jeszcze dwa piętra, gdzie można by pomieścić całe miasto. Ukazały mi się jednak takie oblicza, że uciekłam. Żyją tam istne diabły, zupełnie czarne. Uwijając się wokół pieców z łopatami i widłami, poruszają polana, aż sypią się iskry, a kiedy się do nich zbliżyć, grożą, otwierają raptem na oścież paleniska…”. A w komnacie, w której mieszkał Upiór-Erik, „ściany były obwieszone kirem; na tym czarnym tle widziała biała pięciolinia, na niej zaś powtarzały się nuty Dies irae. Pośrodku pokoju pod baldachimem, z którego zwieszały się zasłony z czerwonego brokatu, stała otwarta trumna” – w niej Upiór sypiał, a w głębi komnaty znajdowały się jeszcze organy, na których pulpicie leżał „zeszyt z zapisanymi czerwonym atramentem nutami. Na pierwszej stronie widniał tytuł: Don Juan zwycięski„. Czyż to nie urocze?
O urządzeniach służących technice teatralnej jest tu dużo mniej, ale także: „[komisarz znajdował się] w centrali oświetlenia lub jej przyległościach. W tamtych czasach elektryczności używano tylko do pewnych efektów scenicznych i do dzwonków. Cały gmach i scena oświetlane były gazem. Jego ciśnienie regulowano właśnie w centrali oświetlenia (…) Raoul oglądał maleńką tylko cząstkę tej otchłani, jaką są podziemia Opery, liczące pięć pięter. Szczodrze zaopatrzono je we wszelkiego rodzaju kołowroty, bębny, dźwignie, które służą do ustawiania dużych dekoracji i błyskawicznego zmieniania ich, pozwalają nagle znikać baśniowym postaciom”.
A dziś? Możemy wybrać się za kulisy np. Opery Narodowej, co obficie i interesująco opisały dwie autorki z pisma Ogólnopolskiego Klubu Miłośników Opery „Trubadur”. Można o tym poczytać tu (numer 1 i 2 z 2004 roku). A gdzie Upiór? Na scenie podczas kiepskich przedstawień… ale to nie ten opisany przez Gastona Leroux, bo tamten miał głos przepiękny i inne muzyczne talenta 😀
Komentarze
Na Upiora Z Opery jakos nigdy iść nie chciałam. Ksiażki ani filmu też sobie nie przyswoiłam (powiesć Leroux mam.. ale po angielsku, więc nie czuję sensu jej czytania)
ale za sie pochwalę niniejszym, że oddałam dziś na studia pracę o polskiej operze w XX wieku. (m.in. dzięki pomocy Maess). Kamień spadł mi z serca i jeśli tylko zdam egzamin to już tylko praca magisterska i będzie pani mgr.Sans-Sens 😉
No no… to chyba raczej będzie pani mgr Avec Sens 😉
A cote. Wyobrażam sobie, jeżdżąc rowerem po widowni odziany w kontusz, w żółtych butkach z cholew(k)ami, w czapce z dzwonkiem, przepasany sznurem pokutnym alibo ze stryczka, powiewając połami wśród pól słuchaczy jadę na rowerze. A cote. Upiór za mną, dźwigający rury paryskiej hydrauliki zręcznie, wyjący świecący wydający odgłosy. A cote. Wywleczony Glass zaraz przestanie się popisywać i gdziekolwiek można będzie usłyszeć: Open are the double doors of the horizon. Spodnie mam w paski, kubrak w kwadraty, upiora mam w kwiecistym zanadrzu. Ach, jakie śliczne kwiatki na upiorze tym są. A cote. Docisnę pedały, zrobi się Tour DeFra, wjadę na Mont Ventoux. Właśnie Glass przestał się popisywać – też coś – takie związki można pisać leżąc na trawie – a cote de la verdure. Powiedział: He flies, who flies – this king flies away. To ogromnie niepokojące. – Clouds darken the sky – the stars rain down – the constellation stagger. Ankh ankh en mitak – Yewk er heh en heh – Aha en heh. A cote. Dlaczego nie próbować pojąć, no tak, dlaczego nie próbować pojąć. To jest muzyka prosta. Akhnaten. Nie mam nic złego na myśli, ale dlaczego nie spróbować pojąć. Ten człowiek mówi znowu – dlaczego nie mielibyśmy podjąć próby zrozumienia co mówi ten człowiek –
a cote – ach, w końcu to tylko muzyka. Taka sobie muzyka.
O, jak dawno nie było opowieści aliendoca 😀
Mnie najbardziej fascynuje, kiedy czytam o operowym zapleczu, ile trzeba wysiłku i skomplikowanych urządzeń dla tych paru godzinek naszej ułudy na widowni…
Dla wyjaśnienia – słuchałem sobie Akhnatena. Glassa. W Stuttgarcie pada deszcz
A w Warszawie nie 😀
Domyśliłam się. Raz w Polsce, kilka lat temu, wystawiono „Echnatona” (tak u nas sie nazywał) – w Teatrze Wielkim w Łodzi, reżyserował Henryk Baranowski. Było to dość ciekawe przedstawienie, interesujące zwłaszcza plastycznie (za co odpowiadał Piotr Szmitke). Pokazano kilka razy, potem zeszło i poszło na przemiał…
Autorki z Trubadura dziekują za przywołanie ich trudu i pozdrawiają Panią Dorotę oraz jej czytelników 😉
Kiedyś słyszałem „Echnatona” z płyty, ale to jak z ciastkami — pamiętam, że był, i że był Glassa… Co innego „Święty Franciszek z Asyżu” Messiaena — właśnie sobie słucham (słuchawki dobrze mnie w pracy izolują od remontu po zewnętrznej stronie śnian…), nie tylko dla Messiaena, ale i dla św. Franciszka, który dzisiaj ma swoje święto.
W sumie nudny jest ten Messiaen, ale pierwsze scena, o „Radości doskonał”, swą namolną powtarzalnością świetnie oddaje treść. Do tego bardzo lubię scenę otrzymania stygmatów. Natomiast nigdy mnie nie przekonała scena z ptaszkami. Ale wszystkiego i tak nie posłucham, bo podobno czeka mnie jakieś szkolenie…
Co się zaś tyczy upiorów, to ogólnie mniej ich. Niby świat odstępuje od racjonalności modernizmu, a jednak upiorów mniej. Tak jak i bóstw olimpijskich. Głos zza sceny, albo wycięta, czy przycięta scena, byle nie pokazywać czegoś nie z tego świata. Czyżby nam efekty specjalne w filmach przykroiły wyobraźnię? Że duch, czy inny grecki bóg, na scenie raczej śmieszą, niż uwzniaślają? A może duchy, upiory i bogowie, nawet te barokowe, to romantyzm, romantyzm zaś zepchnięto wyłącznie w sferę kiczu?
Witam miłe Trubadurki, cieszę się, że tu zaglądają.
„Święty Franciszek” Messiaena… w wieczór prawykonania tej kobyły przebywałam akurat z chórem w Belgii, w Gandawie. Przez jedną noc mieszkaliśmy w hoteliku dla odwiedzających przy szpitalu dla nerwowo chorych (nasz występ w kościółku przy tym szpitalu to osobny rozdział, mocne wspomnienie i te twarze jak z Boscha). Wieczorem usiedliśmy sobie w świetlicy i włączyliśmy telewizor, ale jakoś nie moglismy się zatrzymać dłużej na żadnym kanale, co jakiś czas przerzucaliśmy się na przeglądarkę i na jednym z kanałów była transmisja Messiaena. Dłużej nie dało się jej słuchać (oj, nudny), więc znów odskok na film, na program historyczny czy przyrodniczy… już prawie wszystko się pokończyło, środek nocy, na przeglądarce pozostałe kratki już z obrazem kontrolnym, a Franciszek wciąż gra i gra 😆
Czy romantyzm zepchnięto całkowicie w sferę kiczu, czy fragmentarycznie, i swoją drogą jaka jest rola kiczu we współczesnej twórczości bardziej i mniej masowej – to osobny, bardzo ciekawy temat. Bo z pewnością jest zupełnie inaczej niż nawet 20 lat temu. Spójrzmy na to, na czym chowają się dzieciaki, choćby na poetykę gier komputerowych…
Co do kiczu: ja tylko stawiam pytanie, nie udaję, że wiem jak odpowiedzieć.
Jeśli chodzi o gry komputerowe i ich estetykę, rzeczywiście nie mam doświadczeń. Przynajmniej aktualnych 🙂
Św. Franciszek mieści się na czterech płytach. Nawet jeśli trzecia z nich jest dość krótka, to i tak jest to ponad trzy i pół godziny muzyki (a raczej nawet około czterech). Ale w tym szaleństwie jest metoda.
Też nie udaję, że wiem, jak odpowiedzieć na pytanie o romantyzm i kicz, tylko obserwuję objawy. Ale to dobry temat do przemyślenia.
A mnie od lat ’70 na hasło Upiór w operze zawsze łezka w oku staje….
Przypominam sobie cichostępki, zwis męski i inne oryginalne nazwy.
A wśród nich był także upiór dzienny – strasząca swoim brzmieniem ilość upranej odzieży w ciągu dnia przez Pralnię nr 3 🙂
Zeenie:
My sobie tak żartujemy, przyzwyczajeni do skali mikro, pralek i pralni na rogu, ale ‚upiór’ jakiejś pralni przemysłowej może być rzeczywiście upiorny.
Nie sądzę, żeby kicz był charakterystyczny dla romantyzmu. Może raczej od romantyzmu się upowszechnił, jako jeden z objawów schyłku danej stylistyki.
Camille,
gratuluję. Kiedy jaki sercowy kamien minął o włos maskę mojego samochodu miałem wrażenie, że jest w nim coś znajomego…
A mnie z upiorem to się tylko wakacje z duchami kojarzą – no ale te sie już pono skończyły…
Ale skoro i opera, i św. Franciszek, no to oczywiście Themerson… 🙂
Św. Franciszek i wilk z Gubbio. Kiedyś byłam świadkiem próby rekonstrukcji tego dziełka (do którego muzykę dodał także sam Pan Stefan) przez również już nieżyjącego kompozytora i pianistę Andrzeja Bieżana.
Themersona uwielbiam 🙂
Ja też. Chociaż momentami bywa wnerwiający 🙂
No i oczywiście uwielbiam Franciszkę, a zwłaszcza Jej rysunki muzyczne. Można je obejrzeć tu: http://www.lokator.pointblue.com.pl/index.php?evnt=145
Foma:
ja nie stawiam równości między romantyzmem i kiczem.
Raczej zastanawiam się, czy dzisiaj romantyczne wzorce i schematy funkcjonują gdzieś we wspołczesnej kulturze poza kiczem.
(Podkreślam współczesność jak tylko mogę, bo dla mnie jasnym jest, że dzieło romantyczne nadal można romantycznie wykonać i to nie musi być kicz. Ale czy udaje się osiągnąć coś więcej niż ‚odtworzenie’?)
Bo właśnie już w realizacjach oper widać jak reżyserzy unikają pokazywania niektórych rzeczy (w tym upiorów, od których się zaczęło) wprost, próbując żartu, aluzji, przenośni.
A ja nie mam czasu przeczytać nabytego z dwa miesiące temu Wykładu profesora Mma…
PAK,
też nie stawiam. Twierdzę tylko, że w pewnych stylistykach łatwiej o kicz niż w innych, a romantyzm nadaje się do tego znakomicie, po części przez jego względną popularność wśród odbiorców mniej wyrobionych.
Tym samym przychylam się do Twojej tezy, że obecnie romantyczne wzorce sytuują się blisko kiczu. Ale zauważ, że mało który twórca zakłada, że jego dzieło jest kiczem. Jeśli zatem przyjmiemy, że współczesnemu romantykowi miało wyjść poważnie, wzniośle (widziałeś kicz w żartobliwych formach?), wręcz drugi Chopin z Beethovenem i Czajkowskim do spółki, to musi wyjść z tego Rubik.
zeen: ja też książki kupione czytam po dwóch trzech miesiącach, a czasem i później – gdy mi się zrobi przerwa z tymi z biblioteki 🙂
A w kwestii Beethovena:
Giambattista włączył radio, ale natychmiast je zgasił.
To było półtora taktu Beethovena – odezwał się prawnik.
Właśnie – zgodził sie Giambattista. – Dlatego juz nie gra.
Nie lubi pan Beethovena?
Nie.
Dlaczego?
Przedwojenniak.
Umarł, gdy mojego ojca nie było jeszcze na świecie.
Aha. Kompletny wapniak.
Themerson: Tom Harris 😀
Podoba mi się ten Giambattista. Swój chłop…
Camille, ja również gratuluję i trzymam kciuki. Pozdrawiam cieplo wszystkich, jestem dzisiaj w wyjątkowo romantycznym nastroju i romantyczna muzyka mi’ leży’ bez względu na to czy pachnie kiczem.
Camille:
trzymam kciuki!
Hortensjo:
miałem taki okres, ale uczę się oswająć romantyzm. Szkoda tak wyrzucać tyle dzieł i kompozytorów poza horyzont swoich zainteresowań 😉
Hoko:
wróciłem ze spotkania w sprawie legalności oprogramowania, w związku z czym pierwszą reakcją na zgaszenie radia przez Giambattistę było pytanie, czy aby miał on licencję na słuchanie Beethovena.
Licencja jak licencja, ale czy Giambattista opłacił abonament radiowy?
Czytając Wasze wpisy nabieram wątpliwości, czy Beethoven miał legitymację Związku Kompozytorów i czy wypuszczał te swoje symfonie legalnie.
Jeśli komponował bez uprawnień, to należy zniszczyć wszystkie jego dzieła, łącznie z dekapitacją obdarzonych pamięcią muzyczną.
Niniejszym powołujemy Instytut Pamięci Muzycznej…..
o kurcze zeen uległ „złemu”….. 🙂 …..
Nie ma tak źle, Zeenie — można mieć jego dzieła na domowy użytek, ze względu na niską szkodliwość społeczną.
PAK, jest to jakieś rozwiązanie, ale wymaga ścisłego nadzoru. Słuchać można tylko indywidualnie (via słuchawki), albo w trójkach. Inne konstelacje są zakazane, a puszczanie lub samodzielne granie Beethovena małoletnim poniżej 13 roku życia zagrożone grzywną lub robotami publicznymi.
zeen, może i miał legitymację związku, ale na pewno nie płacił składek.
To znaczy, że komponował bezprawnie. Pod topór 😈
Nuty na stos 👿
a gdzie podejście ekologiczne? nuty na ręczniki papierowe! razem z wezwaniami do opłacenia składek (choć te ostatnie może do archiwów Instytutu Pamięci Muzycznej)
Jeszcze ktoś podwędzi i na boku będzie sobie pogrywał, nieeeee, na stos!
Wezwanie do opłacenia składek? Chyba do zapłacenia wysokiej grzywny!
Tak mi się marzy przynajmniej od czasu do czasu jakiś komentarz na temat, ciekawy i poważny, a nie tylko albo spamy (kasowane bez litości), albo jakieś takie, hmmm… jeden średni dowcip podtrzymywany przez pół doby… tylko na to Was stać? 🙁
Hau! Juzek wroz z bacom z hol wrócił. To teroz bede musioł sprawdzić, co sie przez ostatnik kilka dni u Poni Dorotecki grało i śpiewało 🙂
Pani Doroto
Obawiam się,że jeszcze miesiąc zanim przewali się kampania ludzie nie będą mieli ochoty na sprawianie sobie przyjemności. Słuchają przedwyborczej sieczki i nie pomyślą nawet o posłuchaniu muzyki , przeczytaniu książki czy kupieniu obrazu. Zawsze w okresie wyborczym i przesileń politycznych odczuwam drastyczny spadek obrotów. Wiele osób nie zdaje sobie sprawy jak bardzo polityka i jej przedstawiciele ingerują w nasze życie i świat , który nas otacza. Niestety nie da się przed tym uciec i oni doskonale o tym wiedzą 🙁
Misiu:
kampania nie jest taka straszna. O dziwo. Zresztą szczerze mówiąc nie wiem, czy to dobrze — kilka tygodni politycy nas mamią, udając, że są inni niż są. Na wadze odmierzającej dobro i zło, nie wiem, czy ciężej opada względna łagodność obecnej kampanii, czy jej fałsz.
W każdym razie kampania nie odrywa mnie od muzyki. Już raczej odrywa mnie praca, szkolenia i sympozja, remont za oknem (ja wczoraj przesłuchałem całego „Świętego Franciszka z Asyżu”, ale z dodatkowymi efektami, jak młoty i wiertarki wśród orkiestry…), wypad do kościoła na Transitus, itd., itp.
Jednak za sam poziom komentarzy już raczej obwiniłbym idący niż…
Co do Transitus — młodzież wykonała spektakl taneczny o życiu świętego Franciszka z Asyżu. Miałem więc także dodatkowe przeżycie muzyczne, nie licząc śpiewanych psalmów 😉 Inna sprawa, że ‚mestro di capella’ młodzieżowego teatru tańca posklejał muzykę filmową, jakoś do średniowiecza nawiązującą. Ale gdzież jej tam do ‚autentycznej’ muzyki średniowiecznej (w stylu drums & fun, jak to niektórzy nazywają 🙂 ).
Swoją drogą, jak można tańczyć o św. Franciszku? Parafrazując znane powiedzenie, to jak pisać o muzyce 😉
Dzisiaj wybieram się do filharmonii (program romantyczny aż do przesady: Wagner, Mendelssohn, Berlioz — jak ja to zniosę?) i postaram się zarezerwować bilet do opery. Co prawda do opery nie wybieram się na ‚upiora’, ale blisko, bo na ‚Borysa Godunowa’.
A w słuchawkach „Chowańszczyzna”.
Pani Doroto,
czuję się upomniany… ale odkładając na bok krotochwilny ton, zasadnicze pytanie ostatnich godzin brzmi: czy jesteśmy w stanie oddzielić innych od muzyki, którą uważamy za tak złą, że lepiej, by w ogóle nie istniała i jak próbować to zrobić. Co prawda pytanie to ma sięnijak do Pani głównego wpisu, ale zwykle w pewnym momencie komentarzy zaczynają się wątki poboczne.
Po przeczytaniu powyższego proszę uznać, że moi rodzice pojawili się w szkole i stosowną burę dostanę w domu…
No nie, ja wiem, że od czasu do czasu człowieka ogarnia śmiechawka, i to zwłaszcza kiedy czasy trudne, bo jakoś ogólne napięcie trzeba rozładować 😉 A tematy poboczne – mile widziane, bo czasem nawet rozwijają się ciekawiej niż temat główny. Tak bywa.
Ja przez ten tydzień pławię się w Szymanowskim i jego okolicach, częściowo neoromantyczno-ekspresjonistycznych, jak np. wczoraj (wieczór pieśni do słów Richarda Dehmla, w tym młodzi Schoenberg i Webern). Niełatwe, ale ciekawe.
A pisać o muzyce chyba łatwiej niż tańczyć o św. Franciszku 😆
PAK: ten „Borys” to we Wrocku? Ja wybieram się w sobotę, żeby zdążyć wrócic do stolycy na wybory 😉
Pani Doroto, a może, o zgrozo, wyczerpaliśmy już swoje możliwości? wszystkie ciekawe i poważne komentarze zostały napisane, nie mamy nic do dodania i tylko dekadencko staramy się sprawiać dobre wrażenie?
rakiem wycofuję się do fińskich polek…
Szanowna Pani Doroto,
Pokazałem uwagę w Dzienniczku w domu i mam zakaz słuchania Dody i Ich Troje do niedzieli. Kara aczkolwiek słuszna, wydaje mi się nie do końca sprawiedliwa. Na moje tłumaczenie, że Gospodyni w swoim wpisie 2/3 objętości zapełniła cytatami i przedstawiony temat był już z lekka wyeksploatowany usłyszałem, że mam się nie garbić i nie wtrącać w cudze sprawy, a jak chcę, to mogę jeszcze dostać karę dodatkową w postaci zakazu nucenia mojej ulubionej: „Niech żyje wolność, wolność i swobodaa….”
Zatem wyprostowany jak struna g, w obawie przed eskalacją kar milknę posłusznie do niedzieli.
„Borys” nie we Wrocku. W Bytomiu… Wiem, wiem, opera słaba, ale przynajmniej blisko.
Nie wierzę, że wyczerpaliście swoje możliwości, one są niewyczerpywalne, ja to wiem 😀
zeen: co to znaczy – zakaz słuchania Dody i Ich Troje do niedzieli i jednocześnie zamilknięcie do niedzieli? Czy to znaczy, że po niedzieli, jakikolwiek temat tu będzie poruszany, przeczytam tu komentarz o Dodzie i Ich Troje? 😆
No dobra, taką miałam wczoraj chwilę desperacji. Chyba już mnie rozpieściliście, zwykle otwieram ten blog i czytam tyle fajnych rzeczy, a wczoraj tylko o jakichś składkach i nutach na stos…
Czy rodzice wskazali, co zamiast Dody i Ich Troje? Może wspomniany wyżej romantyzm wraz z bojowym zadaniem pisemnym: „Wskaż, które rozwiązania kompozytorskie uważasz za kicz i dlaczego. Podaj cytaty w transkrypcji fortepianowej. Zaproponuj inne rozwiązania”.
Ewentualnie zamiast romantyzmu moga być bardzo sympatyczne fińskie polki
http://heninen.net/sattuma/levytykset/english.htm
PAK: prawdę mówiąc, nawet nie wiem, czy opera w Bytomiu słaba, wstyd sie przyznać, ale w życiu tam nie dotarłam…
A we Wrocławiu „Borys” ma być w Hali Ludowej. Kolejna superprodukcja. Ciekawe, czy będą jakieś zwierzaki – dawno nie było 🙂
Pani Doroto, o niesłusznych książkach na stosie słyszeliśmy. Czy coś podobnego miało miejsce z kompozycjami? Teraz już poważnie 🙂
Pani Doroto:
Nie będę krytykował Bytomia — za blisko. Do tego klub piłki nożnej z Bytomia gra u mnie w mieście 🙂 Choć nie sądzę by pseudokibice czytali ten blog… W każdym razie to bliskość jest tutaj atutem, który mnie zachęca by się wybrać. (No i repertuar.)
Fomo:
Palone to chyba nie. Ale ukrywane — owszem. Wystarczy sobie przypomnieć Szostakowicza. (I Antyformaliczeskij Rajok, by podać przykład najwyrazistszy.)
PS.
W swoim czasie (koniec XIX wieku, z tego co pamiętam) wydarzeniem politycznym dużej miary, przełomowym wręcz było wykonani Marsylianki przez orkiestrę okrętu Royal Navy… Ale takie skojarzenia są chyba nazbyt oczywiste, podobnie jak nieformalny zakaz wykonywania Wagnera w Izraelu?
Pani Dorotko, Opera w Bytomiu kiedyś stala na dosyć chyba wysokim poziomie. Niestety, artyści zaczęli uciekać do Warszawy, co na pewno odbilo się na repertuarze. W każdym razie, ja bytomską Operę wspominam z lezką w oku.
Miś 2 g.7.30 to chyba nieprawda,że wszyscy są zajęci w tej chwili polityką. W każdym razie, ja mam dosyć tego politycnego bigosu i z przyjemnością slucham muzyki i zaglądam do książki, a już z największą przyjemnością wchodzę na blog muzyczny. Naprawdę odpoczywam i przynajmniej się nie denerwuję, a czasami, sluchając niektórych podpowiedzi, poslucham naprawdę odprężającej muzyki.
Czy były palone nuty?
Wiem, że była wystawa „entartete Musik” w Duesseldorfie w 1938 r., w rok po pamiętnej wystawie „entartete Kunst” w Monachium. Wystawiono tam partytury kompozytorów Drugiej Szkoły Wiedeńskiej, Krenka, Strawińskiego, Hindemitha, Eislera czy Tocha, a w kabinach odtwarzano z płyt jazz. Czy te książki i płyty zostały potem zniszczone? Podejrzewam, że tak.
Co do palenia nut — to możliwe. Musiałbym zerknąć do książki o poglądach Hitlera na sztukę, bo tam takie informacje bywały.
A sam właśnie wróciłem z filharmonii. Że tematy muzyczne są tematem bloga, to krótko opowiem. Była mianowicie duża frekwencja (w Mendelssohnie grał Wadim Brodski, lokalnie popularny; przy okazji dementuje wieści o Chińczyku — dyrygował Brytyjczyk — Stephen Ellery), w tym znowu rzucała się w oczy grupa młodzieży gimnazjalnej (jak oceniam ‚na oko’).
Wagner wcale dobry. Sam się zdziwiłem, że tak dobrze pamiętam Uwerturę do Lohengrina, skoro właściwie z Wagnera słucham tylko Tannhausera, Pierścień i Tristana; ale sobie przypomniałem, że u samego początku ‚otwierania bram do muzyki’ (patrz Iannoucci dalej) zasłuchiwałem się w Uwerturach Wagnera pod Karajanem. Samą kasetę prawie zapomniałem, choć dobrze zapamiętałem także wówczas słuchanego Mendelssohna, ale muzyka, gdy ją usłyszałem, okazała się tak bardzo znajoma.
Kolejny był Koncert skrzypcowy Mendelssohna — wszyscy znają, więc nie komentuję, może poza tym, że nieco rozśmieszyło mnie, jak Wadim Brodski, mężczyzna o dość silnej budowie ciała, bardzo starał się być po młodzieńczemu, a może nawet po dziewczęcemu liryczny w II części. Zdecydowanie, nie zgadzało mi się to z jego wyglądem.
I jeszcze na marginesie Mendelssohna — Rosen pisze (i jak wiele z tego co pisze było to dla mnie jakby objawieniem, to znaczy jasnym przedstawieniem prawdy od dawna przeczuwanej) — Mendelssohn był najlepszym kompozytorem-nastolatkiem w muzyce klasycznej. Nawet był lepszy od Mozarta. A co się z nim potem zrobiło?
No właśnie. Z Berliozem, którego Symfonia fantastyczna kończyła koncert też jest trochę podobnie. To znaczy duże zdolności i czegoś brakuje. Może tylko łatwiej wskazać, że brakuje dobrej szkoły kontrapunktu 🙂 Inna sprawa, że akurat Symfonii fantastycznej nie stawiałbym takich zarzutów — to dzieło, które po prostu „niesie” słuchacza.
Ale tu się przypomina raz jeszcze Iannucci, czytany przed koncertem (felieton w Gramophone), który bronił Sibeliusa. A bronił, gdyż to Sibelius ‚otwierał mu drzwi do muzyki’. Każdy tu ma jakieś swoje własne wspomnienia i własnego oddźwiernego (i na przykład, choć czasem sarkam, to dobrze wspominam Mendelssohna, tak jak dobrze wspominam aranżacje Tomity, mimo że bałbym się dzisiaj weryfikować tę opinię) — i Iannucci może mieć swojego otwierającego — Sibeliusa. Więcej — to uczy, jak dobra jest w muzyce różnorodność, nawet jeśli czasem oznacza ona trochę niższe loty — bo więcej słuchaczy znajduje dzięki temu swój własny klucz do muzyki.
A poza tym Iannucci (tak sobie myślę, że jest trochę za dobry na ‚brytyjskiego Majewskiego’, więc jak go określić?) grupuje kompozytorów w XX wieku według swoistych ścieżek ideowo-rozwojowych. I tak Strawiński, Schoenberg, Druga Szkoła Wiedeńska, Boulez, Ligeti, Xenakis, Cage, Berio, Birtwistle i Stockhausen, to dla niego jedna ścieżka (‚nowoczesnych poszukiwaczy przygód gotowych na stawienie czoła potępieniu przez słuchaczy i początkowe zamieszanie w gronie krytyków w zamian za rozszerzenie granic muzycznej ekspresji’), w której nie ma miejsca na Sibeliusa. Ale drugą tworzą: Mahler, Strauss, właśnie Sibelius, Nielsen, Szostakowicz, Britten i (to już z wahaniem) MacMillan z Adamsem (tu z kolei padają słowa: ‚ich dzieło zyskuje siłę dzięki dobrej łączności ze słuchaczami, wykorzystując złożoność i nawet konsternację jako metę raczej, niż punkt wyjścia’).
Tyle o Iannuccim w Gramophone. Jeszcze muszę odnotować w tym (październikowym) numerze zastępczy felieton Philipa Clarka o Schoenbergu. Że Schoenberg jest nielubiany, i właśnie dlatego potrzebny. Bo autor nie ma wątpliwości, że jego muzyka jest dobra, ale skoro wciąż budzi sprzeciwy, to znaczy, że dociera do słuchaczy. Bo niepotrzebna jest muzyka, która pozostawia słuchacza obojętnym. Pod czym trudno się nie podpisać. I nie przekazać jednocześnie ‚szczerych wyrazów zazdrości’ na ręce Pani Doroty. Ja co prawda kiedyś się broniłem przed ekspresjonistycznym ciągotkami młodego Schoenberga, ale potem posłuchałem Gurrelieder. I to mnie zmieniło 🙂 Niestety, ‚mój’ NOSPR gra w tym sezonie Gurrelieder, ale gdzieś na koncercie ‚zamiejscowym’.
I żeby jakoś nawiązać do tytułu: badania terenowe w filharmonii nie wykazały występowania upiora. Ale tu się zastrzegam, że do lustra nie zerkałem 😉
Schoenberg jest raz lubiany, raz nielubiany, i to zależy przez kogo i z którego okresu 🙂 Do wczesnego Schoenberga (Verklaerte Nacht) mam lekką słabość, ale porusza mnie raczej późny. Jednak i tak najpełniejszą, krystaliczną wersję muzyki dodekafonicznej stworzył Webern i jak dla mnie nikt z jego kolegów „po stylu” nie dorasta mu do pięt. Webern był po prostu zdolniejszy… wczoraj na koncercie różnych pieśni do tekstów Richarda Dehmla (także Szymanowskiego) o wiele większe wrażenie na mnie zrobił młody Webern od młodego Schoenberga. Był po prostu zjawiskowy.
Adorno by wyklął Iannucciego – łączyć Schoenberga ze Strawińskim… 😆
Dobrze. Może rozprawiając o upiorach zapomnieliśmy że upiory nawet jeśli nieudolnie, to jakoś próbują żyć, czy też znajdować się (bo nie odważę się powiedzieć – być) tam, gdzie cienie rzucane na ściany pytają, albo cienie cieni błyszczą bez pytań. Najlepszym urządzeniem scenicznym jest wyobraźnia, a zaraz za nią machina mieszkająca we wnętrzach sceny – jest ona czystą wyobraźnią ubraną w przekładnie amortyzatory oraz zębatki – byle szybciej. Ale na chwałę spektaklu. Upiór – jeśli jest – przenigdy nie włoży kołka w tryby – nie przeszkodzi – upiór żyje wtedy kiedy wielki ruch wyrywa wtyczki suszarek z gniazdek oraz spala wieszaki. Upiór kocha zmianę. Proszę o oceny. Zaryzykuję cokolwiek.
Glass
dźwięk
dźwięk jeszcze jeden melodia jeszcze dźwięki
melodia
to opisanie opisanego melodia
płynie meander płynie słyszenie chwyta i
wciąga w przestrzenie
zaś ty – idący poprzez zboże
poprzez łany kłaniające się sobie
porzucający koszulę i buty
suknię klucz kromkę chleba
zaś ty – leżący wśród ruchu skrzydeł
zaś ty
porzucenie najbliższego jest niekoniecznie
nie jest tym czym jest
głębiny przychodzą odwracają się patrzą
nie spoglądają patrzą spojrzenie to jest obecne i waży
jak włócznia wbita w granicę
zaś ty
ty przestępujesz włócznię granicę włócznię wdrążoną w pierś
swoją swoją swoją
poprzez
otoś świadom opuszczenia pożegnania wstąpienia poprzez
nagi
dźwięk
tam
ty
Komentarz:
Oto dźwięki, czyżby poprzez formy odległe
Podejdziesz czy też przejdziesz, przeze mnie czy do mnie
Odejdziesz tam – wezwiesz, zakryjesz twarz
Abym ja teraz stojąc po tej stronie włóczni
Nie widział siebie otoczonego płomieniami
Wiary – że twarz zakryta jest twarzą też moją
Otoś – my, a nie tylko twoje serce martwe
Twoje serce tańczące wokół ostrza włóczni
Komentarz drugi:
Nie jest potrzeba aż takich słów aby opowiedzieć
A jakich słów potrzeba aby przeżyć nie wiem
Jesteś tam gdzie chciałbym być
Jesteś mną tutaj i sobą tam
Meander włócznia ja sam
Oddzielam siebie od siebie
Koda:
Mieszkam w mieście
Tak pustym
Jak piramida
Od zawsze
Poza jedną chwilą
Glass
granatowa pożoga ściga każdego mnie nie ucieknę
wśród czarnych drzew i spoza nich płomienie zmarłego słońca
to wieczór majowy
są psy
są głosy psów może bardziej biegnące niekiedy rytualnie wokół
szklana przestrzeń wiatru i czasu albo w czasie
to się przemieszcza to coś od horyzontu ta pożoga
faluje ona podchodzi obejmuje dotyka
powietrze nadbiega przystaje przyciska do ściany otula
niepochwytne przeciekłe przenoszące pożogę od horyzontu ku mnie
tak teraz zamyślonemu w pojedynczej chwili
glass
nieuchwytne księżyce i zajęte słońca a ja i cienie i mury tak wykwintne
jakby zeszły od tamtej hiperboli ku temu okrągowi dotkniętemu
podziwem chwili zakrzepłej drgającej światłem niewziętym
ja zaś smakuję wzrokiem kamień bielony pewnię na wypadek
gdyby ktoś umarł jutro albo zmartwychwstał
glass
teraz nie widać śmierci, odeszła albo utonęła
pomiędzy nocą a głębią pomiędzy głębią a śnieniem
pomiędzy śnieniem a nią
fale nadchodzą i nadchodzą od horyzontu wszystkie
i wszystkie umierają na plaży we wtopionym oddechu
fale nadchodzą a to jest ta fala i nie wiesz dlaczego
pomiędzy nie tobą a nie falą nie umiem tego nie nazwać . . .
glass
teraz wiatru nie ma i słychać jest drżenie ziemi wiatr jest odległy
fale upadają zdobione kroplami deszczu
takie małe pragnienia małe narodziny i małe przechadzki
przez powietrze jakże przejrzyste teraz o północy
glass
czym cię karmię moje zwierzę najbliższe co ci daję
inne zwierzę inną roślinę inne powietrze inne
dodaję słowo czy też dodajesz czy rytmika pomiędzy
patrzę w ciemność poprzez krystaliczne słońca
glass
ona znikła zasłonięta chmurą domyślną teraz
niemigotliwa noc wśród cieni przechodzących wokoło
patrzę i jest we mnie tak wiele nadziei
bo przecież nie może umrzeć świat przepełniony pięknem
tylko dlatego
PS:zebrałem więcej niż zamierzałem, ale nie sobie pójdą – …
godzina bliska północy…
godzina duchów i upiorów…
godzina aliendoca…
pan poeta, pan poeta
😀
Myślę, że można to pominąć. Niekiedy, szczególnie jesienią, popadam w ohydnie egocentryczne stany. Przepraszam. Za wiele kursor zgarnął z szafeczki. Ale, (i tu zagra nutka Achillesa – choć od lat mieszkam w Hektorze) – czy nie można przekładać muzyki na słowa? Czy nie można opowiedzieć o muzyce? Przynajmniej spróbować? Nawet jeśli aż tak nieudolnie. Pani Doroto – od lat szukam paru akordów do jednego wiersza Arnaut Daniela. Jakiż ze mnie poeta? W siódmym kręgu Arnaut Daniel składa stance, a my wszyscy biegamy za papierem z promocji
Można, można 😀
Arnaut Daniel, daj Boże zdrowie… on sam pewnie znalazł najlepsze akordy… tak wtedy mieli, wszystko tworzyło się razem
O! Za późno przysłek. Syćka juz śpiom. No to jo tyz spać ide, coby rano, kie nadejdzie świt, księzycowi nie było wstyd, ze on zasnął, a nie jo, a-a-a, kotki dwa … 🙂
Iannucci nie boi się Adorno. Odważnie stawia czoło klątwie. Choć też i Adornem nie gardzi.
Co do Schoenberga — oczywiście się zgodzę, niemniej pamiętam jaki popłoch wywołał Schoenberg (młody, romantyczny… nic strasznego, choć i nic odkrywczego) wśród zwykłych słuchaczy NOSPR… Wystarczyło nazwisko na plakacie 🙂
A Aliendocowi i Hoko nieustannie zazdroszczę opusowych komentarzy 🙂
PS.
Zapomniałem o jednym jeszcze, choć chyba zainteresowani już wiedzą — w Gramophone piszą (właściwie to oni to nazywają wywiadem…), że Murray Perahia wraca do gry, mimo że nie wie, co mu pomogło na chory palec i obawia się, że problemy wrócą. Na razie trochę go oszczędza, ale w przyszłym sezonie obiecuje nie oszczędzać i zagrać Sonatę Hammerklavier.
I regionalny, stary już dowcip, z dedykacją dla Fomy 🙂
– Szczepon, a ty grosz na klawierze?
– Jo wola na stole – odpowiada zapytany – Na klawierze nie, bo karty się bardzo ślizgają.
Dzień dobry wszystkim. Chciałem jeszcze dorzucić okoliczności. Jakie pięć lat temu, w miejscu gdzie cywilizacja się kończy – dalej są tylko wydmy, plaże, bagniska, chaos krzaków, drzew pochylających się we wszystkie stony, falujące trzcinowiska. Krwistoczerwony zachód słońca z pojedynczymi poszarpanymi obłokami sunącymi po szmaragdowym chwilami niebie jak uciekające zwierzęta. Wiatr – jak chaotycznie przyciskane klawisze organów, niekiedy pedał w basie. I to tworzyło tło do kwartetów Glassa. Kronos grał. Próba opisania nieuchwytnego od czasu do czasu przypomina o sobie – tak jak wczoraj. A nieoczekiwane, po latach, odczytywanie, odszukiwanie tamtych emocji – to jak wywoływanie duchów. Każdy chyba takie duchy ma, niekiedy niemal dotykalne. I jeszcze raz przepraszam za omsknięcie się kursora przy kopiowaniu – nadmiar nieodmiennie sprowadza nudę. Będę uważał.
O, i prawie na temat – toż to upiory. Przeszłości 🙂
Kronos przyjeżdża do Katowic w listopadzie. Nie będzie takiej romantycznej scenerii, tylko ponura sala Decymber-Palast 😉 I inna muzyka – kwartety Góreckiego.
Listopad?? Hm… to gorsze od Decymber-Palast 🙁 Z samego Decymber-Palast miewam miłe wspomnienia, choć bez krzaków i zachodzącego słońca… Zresztą nie do końca bez — ponieważ widywałem w nim wystawy poświęcone fotografii przyrody z krzakami, wydmami i słońcem.
Szukałem czegoś o Wystawie Muzyki Zdegenerowanej z 1938 roku, ale nie znajduję informacji o tym co się stało potem z partyturami. Znajduję inną — Hitler zignorował tę wystawę, jak i jej ‚kontrapunkt’, czyli Festiwal Muzyczny Rzeszy, co sprawiło, że idea tego typu wystaw i festiwali upadła.
Urodzinowo imieninowe kwiatki dla Mt7
http://alicja.homelinux.com/news/Galeria_Budy/Mis2/Zielono_mi/DSC_0166.JPG
Jak otorzycie oczka i umyjecie dzióbki to proszę pięknie zaśpiewać . Moje kanarki zaczynają o 5.30 🙂
To jo z kotem mojej gaździny tyz o 5.30, coby kanarki nie cuły sie osamotnione. Muse ino budzik gaździnie wykraść i se go w budzie nastawić 🙂
Sto lat dla Państwa Owczarkowstwa!!!!
Dla świętujących wszyskiego naj … naj …. pogody ducha i uśmiechu życzę 🙂 🙂 🙂
I ja się przylączam do życzeń, wszystkiego najlepszego.