Pieśń przerwana
Zacznę od przypomnianego wczoraj przez Jędrzeja hejnału z Wieży Mariackiej i legendy z nim związanej. To prawda, każdy z nas oczyma duszy widzi tę tatarską strzałę szybującą ze złowrogim świstem i lądującą ostatecznie w gardle nieszczęsnego trębacza. Ale, choć na cześć tego wydarzenia (swoją drogą, jak ta strzała mogła tak wysoko poszybować?) każdy z trębaczy 96 razy dziennie urywa ostatnią nutę (czasem mniej, czasem bardziej dramatycznie), to jednak hejnał wydaje mi się formą i tak muzycznie skończoną, kończącą się w dobrym miejscu. Czy to kwestia przyzwyczajenia? Nie wiem, ale ilekroć próbowałam sobie wyobrazić (a próbowałam), jak mogłoby być dalej, stwierdzałam, że to już byłoby too much, że byłoby za długo, a fraza już by się kręciła za własnym ogonem. W końcu na trąbce sygnałowej niewiele jest możliwości (dziś grają chyba na współczesnej, ale przecież nikt nowego hejnału nie komponuje).
Teraz przykład całkowicie odwrotny. Właśnie dostałam dziwną płytę: Pierre-Laurent Aimard, znakomity pianista specjalizujący się dotąd w muzyce współczesnej (na Warszawskiej Jesieni grał cały cykl Etiud Ligetiego, jestem w szczęśliwym posiadaniu nagrania), a także programator różnych festiwali – właśnie objął festiwal w Aldeburgh, stworzony 60 lat temu przez Benjamina Brittena – podpisawszy właśnie wyłączny kontrakt z Deutsche Grammophon nagrał… Kunst der Fuge Bacha. Nie chcę tu robić jakiejś specjalnej reklamy tej płycie, bo tak jak Ligeti Aimarda bardzo mi się podobał, tak Bach brzmi, jakby pianista grał Beethovena. Jest to jakaś propozycja, ale mnie przesadnie nie zachwyca. Ten Pałac Zimowy Sztuki Kontrapunktu staje się jeszcze bardziej kanciasty, zimny, grany z manierą. Ale jedno wypada mocno: koniec ostatniej fugi. Przypominam – to fuga oparta na trzech tematach, a ostatnim z nich jest b-a-c-h; po przeprowadzeniach każdego z tematów (a niech tam, walnę czasem jakiś termin – przeprowadzenie w fudze oznacza przejście tematu przez wszystkie głosy) dochodzi do stretta, czyli momentu, w którym temat (-y) pokazuje (-ą) się we wszystkich głosach prawie jednocześnie. I w tym momencie, kiedy znów pokazuje się b-a-c-h, rękopis się urywa. Bach zmarł nie dokończywszy dzieła. W dobitnym wykonaniu Aimarda to urwanie jest szokiem, jakby piorun strzelił.
Zawsze sobie wyobrażałam, jak Bach, schorowany i ślepy, pisze Kunst der Fuge z jasnym, precyzyjnym umysłem – takie zwycięstwo ducha nad materią. Do czasu. Przemawiał do końca mocnym głosem, ale w końcu musiał urwać. Można by kończyć tę fugę wedle wszelkich zasad. Ale raczej tego robić nie należy. Rozumiem doskonale Lutosławskiego, który w ostatniej woli zabronił kończenia swoich utworów przez innych kompozytorów (a miał już daleko zaawansowany szkic Koncertu skrzypcowego dla Anne-Sophie Mutter) – nikt inny nie jest Lutosławskim. Tak jak nikt inny nie był Bachem.
Oczywiście nieraz w historii kończono i rekonstruowano cudze utwory. Tu nasuwa się siłą rzeczy przykład Requiem Mozarta. Ale Mozart chciał, by Requiem było skończone, w końcu wypełniał zamówienie za pieniądze, potrzebne żonie i dzieciom. Jakoś tam instruował Sussmayra, co ma być dalej; do paru części napisał partie wokalne i naszkicował harmonię (tylko Sanctus, Benedictus i Agnus Dei są w pełni autorstwa Sussmayra). Ale mit wciąż działa: wiemy, że ostatnimi nutami napisanymi fizycznie przez Mozarta było pierwsze 8 taktów Lacrimosy. Zdarzają się więc wykonania, które na tych taktach się kończą. Czy słusznie? Trochę mam mieszane odczucia. Ale robią wrażenie – także dlatego, że pamiętamy o micie.
PS: Tak przy okazji, nie słyszał może ktoś z Szanownych Czytających o jakichś porządnych skrzypcach do sprzedania? Siostrzenica-studentka w potrzebie…
Komentarze
@ds
„swoją drogą, jak ta strzała mogła tak wysoko poszybować?”
Bez problemu. Dla dobrego łucznika to jest żadna wysokość.
„dziś grają chyba na współczesnej”
Chyba na pewno 🙂
@requiem wam
Spering jako bonus nagrał szkic Mozarta bez żadnych dodatków (z b.c. na organach). Bardzo ciekawe, daje „namacalny ogląd” co naprawdę z tego co zwykle słyszymy wyszło spod pióra Wolfganga Amadeusza. Warto mieć tą płytę tylko dla tego bonusu (samo wykonanie pełnego Requiem mi się nie podoba).
No, no! 🙂
Słyszałem niedokończonego Mozarta — potrafi robić wrażenie. Jakby coś gasło. Jest to wtedy kiepskie Requiem, ale wielki efekt artystyczny.
(I zostawiam tu na boku inne niż Sussmayera dokończenia.)
A teraz Bach. Bo podobno z tym Bachem to nie jest tak do końca. To znaczy owszem, C.P.E. tak zapisał, że tu ręka przestała pisać, itp., Ale z tym nie wszyscy się zgadzają. Sceptycy otóż wskazują, że C.P.E. bardziej tworzył już legendę ojca, czy dorabiał ideologię do faktów, niż składał świadectwo rzeczywistych zdarzeń, albowiem Sztukę fugi Bach pisał na tyle ‚wcześnie’, że miał czas na jej dokończenie — a ostatnim dziełem miały być poprawki, ale do Mszy h-moll, a nie do Sztuki fugi (choć i do Sztuki fugi, w pierwszej wersji ukończonej parę lat przed śmiercią Bach wracał, poprawiał i uzupełniał… więc pewności nie ma). Może więc to nie przypadek, ale tak ma być? Zaproszenie dla wykonawców do ćwiczenia? (Raczej dla wykonawców, niż dla słuchaczy, bo Sztuka fugi w oryginale była dziełem dydaktycznym.)
W każdym razie dość często (Aimarda nie słyszałem) gdzieś wewnętrzny głos dogrywa we mnie brakującą resztę — nie całą, on też milknie, ale jednak trochę później…
@3m:
Ja to słyszałem w jakimś spektaklu na DVD poświęconym Mozartowi z Salzburga — Requiem w oryginale (bez doróbek) jako hołd dla Mistrza i opowieść o jego śmierci w jednym.
Aimard jest nowy, dopiero miał premierę.
To, że Bach przerwał pisanie Kunst der Fuge, nie jest przecież jednoznaczne z tym, że umarł pochylony nad tą kartą papieru, ani nawet, że to był jego ostatni utwór. Tylko tyle, że nie ukończył. Ale intencji takiej, jak pisze PAK, zupełnie w tym nie widzę… To by musiało być nowatorstwo, wtedy takich „zaproszeń” raczej nie robiono – byłoby ich więcej 🙂
A w tym Salzburgu też było tylko z organami?
3M, no przecież też wiem, że hejnał gra się na trąbce współczesnej – sama widziałam 🙂
Pani Kierowniczka:
1) Bach:
a) Z niedokończeniem artystycznym, to ja tak tylko głośno myślę.
b) Byłoby to kolosalne nowatorstwo, ale dlaczego odmawiać Bachowi prawa do nowatorstwa? Że był dość konserwatywny? Ale przecież też nie do końca.
c) Zawsze sobie wyobrażałam, jak Bach, schorowany i ślepy, pisze Kunst der Fuge z jasnym, precyzyjnym umysłem – takie zwycięstwo ducha nad materią. Do czasu.
Poniekąd z tym wyobrażeniem sceptycy walczą, nawet jeśli ono jest bardziej realistyczne niż „umarł pochylony nad tą kartą papieru, ani nawet, że to był jego ostatni utwór”. Bach ukończył (starczyło mu zdrowia i życia) KdF. Potem (po paru latach przerwy, w których jak najbardziej tworzył) postanowił wprowadzić poprawki i zmiany. Oczywiście, najbardziej prawdopodbną wersją jest to, że zostawił tę fugę (nie ma jej w pierwszej wersji) nieukończoną i zajął się innymi sprawami, a potem na dokończenie nie pozwoliło mu już załamanie zdrowia… Ale jakoś brakuje miejsca na wyobrażenie Sztuki fugi jako świadectwa zmagań artysty z chorobą.
2) Salzburg… Żebym to ja pamiętał? To było DVD, więc tyle innych rzeczy do zapamiętania, choćby światła 🙂 Ale chyba tak… chyba organy.
Ad 2. No bo instrumentację robili już inni.
Ad 1. Pewnie że to, co we wpisie, to literatura 🙂 Tak naprawdę choroba Bacha zaczęła się właśnie od oczu. Na skutek katarakty oślepł już na rok przed śmiercią, a zdrowie zrujnowała mu nieudana operacja. Z kolei ta fuga, o której mowa, rzeczywiście jest czymś osobnym – wszystkie fugi i kanony z KdF opierają się na tym samym temacie (i są wcześniejsze, z czasu zaraz po Musikalisches Opfer), natomiast pierwszy temat tej, choć podobny, jest nieco inny. Mogła w ogóle nie należeć do cyklu i zostać dołączona przez synów ex post w drugim wydaniu. Podobnie jak ostatni chorał, podyktowany już ponoć przez niewidomego Bacha.
A tam, niedokończona… jakby artyści nie robili teatralnych gestów, toby sie nikt nawet nie domyslił, że cos tu się urywa… Miałem na ten temat kiedyś jakąś własną teorię, ale zapomniałem… 🙂
Hoko, no, no, trochę wysiłku pamięciowego… bo już się zaciekawiłam 😆
To w takim razie odniosę się do „teatralnych gestów”. Mam wrażenie, że teatralna otoczka wokół „mitu pieśni przerwanej” rozwinęła się w czasach romantyzmu, kiedy kochano dramatyczne efekty, złamane kolumny, sztuczne ruiny 😀
Spróbuję, choć za rezultaty nie ręczę 🙂 W każdym razie wydaje mi się, że można by to zakończenie zagrać tak, by efekt „urwania” zminimalizować. Ale ten koniec stał się już niemal punktem centralnym „Sztuki…” i każdy z grających tylko kombinuje, jak to rozwiązać, by wyszło spektakularnie. A odborcy też na to, (z gęsią skórką 😉 ) czekają. Wydaje mi się, że takim w miarę naturalnym zakończeniem charakteryzuje się interpretacja Savalla, może też dlatego, że w wykonaniach zespołowych trudniej o „pioruny” – przynajmniej w takim aspekcie muzycznej faktury z jaką mamy do czynienia tutaj – bo efekt siłą rzeczy będzie się rozmywał. U Savalla to urwanie przechodzi w wyciszenie, może troszkę też tak, jakby kompozycja kończyła się jakimś lekkim dysonansem, po którym następuje Cisza. I o to właśnie chodzi, bo gdy nie ma piorunów, to ta Cisza staje się naturalną kontynuacją dzieła – ono wciąż trwa, to urwanie jest uwolnieniem z czasu, a że to FUGA, to można jej słuchac nie słysząc… niestety na koncercie zaczynają się oklaski, więc muzyka się kończy, nawet gdy nie ma piorunów…
I już sobie przypomniałem, co zapomniałem 🙂 Przytrafił mi się kiedyś kawałek wiersza własnie o tym (tylko proszę się nie śmiać, pisywałem, jak byłem mały…). W zasadzie jest to tylko początek i koniec, na myśl centralną nie starczyło mi inwencji…
o Kunst Der Fuge legenda głosi,
że śmierć przerwała staremu mistrzowi skończenie dzieła.
ludzie dają wiarę łatwo wszystkiemu,
co potwierdza ich własne lęki.
(…)
i oto dzięki dobrowolnemu porzuceniu dotychczasowego sensu
to, co było ścisłą funkcją czasu, uwalnia się od niego
i znajduje wieczną, choć nieistniejącą kontynuację
w swoim własnym zaprzeczeniu.
🙄
😆
😀
Dzięki. Widzę, że kiedyś był okres filozoficzno-sceptyczny, a teraz mamy okres poezji ludowej 😉
No właśnie, ta Cisza. Cały czas też o niej myślę. Aimard robi to właśnie tak, że gra głośno, dobitnie, więc to urwanie staje się jakąś demonstracją. A że oklasków potem nie ma, to pozostaje cisza, która krzyczy. Równie głośno…
Swoją drogą KdF nie powinno się moim zdaniem wykonywać na koncertach. To typowe dzieło laboratoryjne, choć też „bierze”, ale całkiem inaczej, siłą spekulatywności. Więc tylko płyta! A dla muzyków – albo czytanie nut, albo wręcz przegrywanie w domu, ale w samotności. Robiłam to, jak najbardziej 😀
No no, ta poezja ludowa też jest filozoficzno-sceptyczna… 😀
Nie lubię ciszy, która krzyczy. Może gdzie indziej, ale na pewno nie u Bacha. Zresztą u Bacha cisza jest też między nutami, między dźwiękami – nie zawsze to słychać, w starszych, tych uromantycznionych nagraniach prawie nigdy, ale w „poinformowanych” interpretacjach mozna to wyczuć. I u wspomnianego Savalla, i w moim absolutnie topowym nagraniu jeśli o Bacha chodzi – sonat i partit z Elizabeth Wallfisch. I u Anderszewskiego, jemu to granie ciszą udaje się nawet w Beethovenie. 🙂
Dlatego też Aimard mi się niespecjalnie podoba 🙁
Wstyd się przyznać, ale nie znam nagrania Elizabeth Wallfish… Z wykonań usłyszanych na żywo, to fantastyczna dla mnie w sonatach i partitach była Sirkka-Liisa Kakkinen. Mądre, żywe, retoryczne granie.
Anderszewski, i owszem 😀
PS. No faktycznie, to słynne „Bo” jest bardzo sceptyczne 😆
Pani Gospodyni miła.
Coś mi się plącze po starczej pamięci, że Pan Lulek jakieś dobre skrzypce ratował i o młodych talentach rozmyślał, a poten w to się wdał zakonnik jakowyś. Trzeba Lulka zapytać.
Wczoraj mi się wydawało, że Pani Redaktor napisze o roli pauzy w muzyce i najsłynniejszych pułapkach tudzież wsypach wokalnych, instrumentalnych, kameralnych, solowych… Może kiedyś?… 🙂
O kończeniu niedokończonych dzieł sztuki był ‚niedawno’ fajny tekst w Independencie (moje kręgi towarzyskie nawet nieco podyskutowały). Punktem wyjścia było ‚skończenie’ Szubertowskiej Niedokończonej przez Rosjanina Safronova i zagranie ‚tego’ w Londynie na początku listopada. Miałam wpis wysmażyć, ale, że mnie nie było na tym epokowym wykonaniu 😉 – pretekst uznałam w końcu za średni… 😉
The Big Question: Is it right to complete a work of art left unfinished by its creator?
Miła Pani, Z dumą przychodzi mi się przyznać, że ojciec mój przez całe życie zawodowe /1929 – 1965/ był trębaczem hejnału na Wieży Mariackiej. Wiele dni spędziłem jako chłopiec towarzysząc ojcu w tej żmudnej pracy strażaka hejnalisty. Znałem każdą nutkę hejnału łącznie z ważnym momentem zakończenia. Ojciec wiele ćwiczył, także w domu, stąd melodia hejnału ojca tkwiła głęboko w rodzinie i była łatwo dla nas rozpoznawalna wśród pozostałych trębaczy. Ojciec oczywiście grał najlepiej. Pozostała mi na pamiątkę autentyczna trąbka i wzruszenia po każdym wysłuchaniu hejnału, nigdy nie granego tak pieknie jak dawniej i w dodatku przez mojego ojca. Na imię mu było Wojciech. Pozdrawiam.
Jasny Gwincie, piękna historia! Ale to Pan musi się wzruszać wielekroć na dobę, mieszkając w Krakowie…
a cappella – o pauzach i o wsypach to nawet nie jest jeden, ale wiele tematów na pewno wartych do obrobienia w przyszłości 😀
No właśnie, Niedokończonej nie wspomniałam, ale właściwie trudno ją nazwać niedokończoną, jawnie się nie urywa. Można by ją nazwać raczej Porzuconą 😆
Ciekawe, co ten Rosjanin tam wykombinował. Ja się takimi zabawami nie zachwycam. Ale rozumiem potrzebę (jak piszą w tym „Independencie”, odraza do rzeczy nieukończonych)…
Cały dumny z tego, że zostałem wymieniony przez Panią Dorotę jako „inspirant” 🙂 ,poszukałem czegoś do posłuchania na ten temat. Znalazłem Glenna Goulda.
Chyba Hoko ma rację pisząc:
A tam, niedokończona… jakby artyści nie robili teatralnych gestów, toby sie nikt nawet nie domyslił, że cos tu się urywa…
Gdyby nie beletrystyka na temat KdF i „aktorstwo” Goulda, możnaby tej sławnej pauzy nie zauważyć, a napewno nie przeżywać…
http://www.youtube.com/watch?v=lyNy4EJsZqY
Ale, może się mylę? 😉
Jędrzeju, to jest pierwsza fuga z cyklu. Ta, o której mowa wyżej, jest tutaj:
http://www.youtube.com/watch?v=X2EQmQUXXIc&feature=related
Ale też jest ucięta przed tym dramatycznym urwaniem.
A aktorstwo Goulda – to osobny rozdział…
Zawsze do Goulda wracamy 😀
Warto!
Z wielkik mistrzów trza brać przykład. Zatem jo ryktuje niedokońcony komentorz i piknie pytom, coby go nifto nie końc…… 🙂
Owcarecku! Po tylu mistrzowskich dziełach na Twoim blogu taki niedokończony niby też mógłby być. Ale ja bym wolała nie. Bo jak jaki mistrz dzieła nie kończy, to najczęściej wtedy, kiedy schodzi z tego świata… a jeszcze chciałabym BAAARRDZO dużo wpisów i komentarzy Owcareckowych przeczytać! 😀 😀 😀
Pani Doroto, jaka szkoda, że nie szuka Pani pianina! W skrzypcach pomóc nie mogę.
Moja przyjaciółka od potrzeb chóralnych wygrzebała w internecie (z zerową świadomością) Psalm wrześniowy. Posłuchała, zgorzała i zdała sie wyłącznie na mnie. Już trochę znalazłam, ale… nie umiem czytać nut. Przyznaję się do tego otwarcie na TAKIM BLOGU, bo mnie jest często bardziej wstyd tego, co wiem, niż tego, czego nie umiem.
Pozdrawiam wszystkich i bardzo wam zazdroszczę.
Psałterz! Nie psalm! Co ten Rubik robi z człowieka to ludzkie pojecie przechodzi. Przepraszam.
Ale, z drugiej strony, jak Owczarek zacznie pisać taką nieskończoną opowieść ( taką neverending story), to jej nigdy nie skończy i będzie pisał „do końca swiata, a nawet trochę dłużej”! 🙂
A niech tam,… będziemy z Nim! 🙂
haneczko, broń Boże Rubik! Przede wszystkim to nie ma nic współnego z wojną. A poza tym to dość długie kiczowisko, na duży skład i nieprzyzwoicie drogie, a przecież to miała być rzecz krótka i skromna na sam chór.
Jak dotąd nie miałam kiedy sprawdzić, ale jest takie miejsce, gdzie się takich rzeczy można dowiedzieć, miłe panie wyszukają. To Polskie Centrum Informacji Muzycznej przy Związku Kompozytorów Polskich. Podam stronkę, są tam wszelkie adresy i telefony, można się kontaktować:
http://www.polmic.pl/index.php?lang=pl
Jest tam też baza kompozytorów i ich utworów, ale nie zawsze można się z tytułów domyślić dedykacji czy tekstu. Panie z POLMIC mogą sprawdzić na miejscu.
PS. Podejrzewam, że większość czytających ten blog nie umie jednak czytać nut…
Jędrzeju, jest pewna różnica między niedokończoną opowieścią a niekończącą się opowieścią. Co do Owczarka, wolałabym to drugie 😀
A ja nie pisałem o niedokończonej opowieści, a o nieskończonej opowieści! 🙂
To tak,jak u Jacka Kaczmarskiego…
„…Ach, znaleźć myśl tak niezgłębioną,
Żeby w niej w nieskończoność tonąć…”
Hej! 🙂
Hej! A teraz to chyba tonąć we śnie 😀
Dobranoc…
http://argopl.wrzuta.pl/audio/1VVKtRinFQ/nigel_kennedy_-_lullaby_for_nina 🙂
To z tej płyty z Kroke 🙂
Dobranoc.
Dotychczas czytałam o, ale nie słyszałam muzyki tajemniczego Rubika.
To idę na youtube poszukać i posłuchać, bo wczoraj czytałam jakis wylewny artykuł o tym, jak wykreował siebie (podziwiam, artysci nie maja do tego zdrowia, ani ręki, ani czasu, zyja w innym wymiarze).
Ooooo…Widziałam, słyszałam. Polski Yanni. Tylko że tamten ciemny i długowłosy, a nasz się wybielił. I tamten prekursor takiej muzyki (niekoniecznie, juz w 70-tych latach rockowe zespoly przerabiały Bethoveena), a ten podróbka, i jeszce pisze w tym artykule, ze jego celem jest zrobienie kariery na amerykańskim rynku. HA HA HA ! Ze tak sie zaśmieję.
http://www.youtube.com/watch?v=QYW63J648i0&feature=related
Nie wiem, co powiedzieć.
Ja wybieram ROCK! and rolllll…
Basia, Pani Kierowniczka:
Rzeczywiście, kończenie ‚Niedokończonej’ Schuberta to dziwaczny pomysł…
Ale właśnie czytałem (‚na dniach’), że pojawiło się pierwsze (?) kompletne nagranie IX Brucknera, ze zrekonstruowanym finałem (już kiedyś pisałem o jego odnalezieniu przez Fomę 😉 ). Grywa się też X Mahlera (jest kilka rekonstrukcji).
Myślę, że jeśli rzeczywiście dokończenie jest konieczne, by ukazać jakaś piękną muzykę w formie koncertowej — dlaczego nie. Tak jest z X Mahlera, z IX Brucknera; kiedyś słyszałem (ale tylko w internecie) próbę rekonstrukcji VI Koncertu fortepianowego Beethovena — tam to ma sens, chociaż warto zdawać sobie sprawę, co jest autentyczne, a co nie.
I jeszcze X Beethovena. Mnie się podoba, tak samo jak X Mahlera – choć w tych rekonstrukcjach na pewno jest jakiś wpływ tego, co w muzyce zaistniało po śmierci tych kompozytorów.
Pani Doroto,
o Owczarka nie ma się co niepokoić – on może nie dokończyć również pod wpływem smadnego… 😆
A tych robaczków na pięciolini czytać nie umiem, a za Chiny Ludowe… 🙂
Pani Doroto, bardzo dziękuję za link do strony, w poniedziałek skoro świt zacznę ową stronę napastować. Normalnie to jestem wyłącznie cichą czytelniczką tego blogu, ale rozumie Pani z pewnością, jak bardzo zobowiązuje trzydziestoletnia przyjaźń.
I proszę wybaczyć mojej przyjaciółce przypadkowe wplątanie się w Rubika. Ona teraz już wie, że pobyt poza krajem ojczystym potrafi mieć zupełnie nieoczekiwane zalety. Ja tego typu twórczości też nie trawię, ale tutaj trochę trudno od tego uciec, radio kocha chałę.
Alicjo, to pewnie niedobrze – nie wiem kto to Yanni. Chyba to miałam nieraz w uszach, ale nie kojarzę. To ja też pójdę do youtuba.
Hoko,
te robaczki wcale nie są takie trudne do odczytania. Jak chcesz, to mogę Ci podpowiedzieć jak się je czyta, zresztą na tym blogu nie ja jedna. 😀
Jak się czyta, to ja mniej więcej wiem: mały robaczek, średni robaczek, duży robaczek, o rany, pół robaczka…
Ale pomysł jest dobry, tylko jakieś przykłady muzyczne by się do tego przydały 🙂
Pak!
…”slyszalem niedokonczonego Mozarta(Requiem-moj dop.)-jakby cos gaslo”
O gasnieciu nie ma mowy.
Ciezko,bo ciezko ale ostatnie dzwieki(Lacrimosa) to powstawanie z grobu(zmartwychwstanie).Mozart zaoszczedzil sobie jedynie stawanie przed Sadem Ostatecznym.My, oczywiscie rozgrzeszamy go ze wszystkiego.
Pierwsza czesc „niedokonczonej” Szuberta robi na mnie do tej pory tak niesamowite wrazenie,ze nie wyobrazam sobie „wesolego” zakonczenia.
http://youtube.com/watch?v=3spcwekxhrE
Every Good Boy Does Fine 🙂
I w czynel!
http://youtube.com/watch?v=kBcY3-4sp0U&feature=user
passpartout – no niezłe 😀
…a na tym robaczku czerwony kubraczek… 😆
haneczko – proszę się nie tłumaczyć z odzywania się na blogu – zachęcam, zawsze jest możliwość, że powie się coś, co kogoś innego zaciekawi 😀
Cieszę się, że Witold się odezwał, bo już myślałam, że daliśmy się mu we znaki wygłupami 😉 Absolutnie podzielam zdanie o Niedokończonej…
Właśnie wróciłam z kolejnego bicia piany na temat edukacji kulturalnej, tym razem na temat, co się w tej dziedzinie dzieje w stolycy. Coś się dzieje. Ogólnie jednak jest partyzantka. Ale o tym może innym razem…
Every Good Boy Deserves Food, FACE it, Hoko 🙂
http://youtube.com/watch?v=rjD7C6IsBX8&feature=related
A czy jest też coś dla dziewczynek? 😆
Pani Dorotko, czy dziewczynki potrzebuja takich pomocy? 😉
Hoko,
wszystko już Ci wytlumaczyla Passpartout, przejrzyj jej sznureczki. Ja już nie muszę Ci niczego wyjaśniać. 🙂
passpartout: No faktycznie 😆
No to chyba zostanę kompozytorem… Ale najpierw perkusistą, bo to do mnie jakoś lepiej przemawia 🙂 pyk, cyk cyk; pyk, cyk cyk…
No to cyk 😉
I ja też cyk, cyk 😀
ja tylko sprawdzam czy tu też dział Hokowe śmianie … ..
nie działa 🙁 …. miłego wieczoru 🙂
Haneczko,
Yanni był tu (pn.Ameryka) tak promowany w mediach (tv szczególnie, bo panicz się lubi pokazywać jako piękny facet), że się nie dało nie zauważyć, podobnie chyba jak w Polsce Rubika. Wylansowała go gwiazda filmowa, sporo starsza od niego Linda Evans (Cristal z „Dynastii”), z którą młody ambitny muzyk się zwiazał, a jak dzięki niej kariere zrobił, to jej… podziękował. I radzi sobie teraz sam.
Ja mam problem z taka muzyką, jakoś mi nie leży. Przerost formy nad treścia, coś w tym rodzaju. Pamietacie fenomen Vanessy Mae? Też jakoś tak…
To sie robi dla kasy chyba. Podobnie jak Sarah Brightman (juz o tym bylo tutaj dość dawno, zmieniam zdanie coraz bardziej na jej temat), właśnie wydała swoja nową płyte (z okazji nowego show), taką pop, że aż zęby bolą, sądząc po utworze, promowanym ostatnio przez nia sama w tv. A był to dobrze zapowiadający się soprano. Teraz robi show jeden za drugim i nie wiadomo, co to jest.
http://ca.youtube.com/watch?v=UdbwMx3Bvx8
Taka Sarah mi sie spodobała, bylam wtedy w ksiegarni, akurat wyszło to nagranie i przez głosniki leciała ta pieśń. Natychmiast kupiłam, bo uwielbiam ten koncert Rodrigo i mam go w kilku wykonaniach.
Alicjo,
posłuchaj sobie tego
http://ca.youtube.com/watch?v=ULcm7v0Chc8&feature=related
Nie wiem, kto to śpiewa, ale Brightman może tej pani buty czyścić 🙂
Jolinku,
Hokowe śmianie działa tylko u Hoko 🙂
Hoko, ta panienka się tu przedstawia:
http://ca.youtube.com/user/Operamanic
A Sarah miauczy… lub miałczy, jakby napisał Blejk Kot 😉 Biedny zresztą ten Rodrigo, chyba całkiem się w grobie przewraca. To chyba kolejny temat: co dorabiają kompozytorom…
Właśnie panienka z EMI próbowała mnie namówić na wywiad z Sarą z okazji tej nowej płyty. Po raz kolejny miałam kłopot, jak się wykręcić – poprzednie razy dotyczyły Preisnera, chcieli nawet mnie zabierać pod ten Akropol, gdzie miał koncert… Nie chcę psuć sobie kontaktów z tą firmą (kiedyś mnie nawet zabrali do Lizbony na wywiad z Madredeusem), ale ona już niestety prawie samo badziewie wydaje 🙁
Yanni? Wiedziałam, że skądś znam ten pysk, i teraz się wydało. Faktycznie, gdzieś widziałam jego fotkę z tą Lindą Evans 😉 A twórczość i mechanizmy promowania – jak widać, dokładnie splagiowane przez Rubika. Z wyjątkiem koloru włosów i wąsika 😆
Hoko,
na Twoim blogi też nie można wszystkich kuf otworzyć 😥
Pani Doroto, na tej stronie to się przedstawia pani która śpiewa, czy pani, która zamieściła na youtube nagranie? Bo jak zerkam na „jej” inne dokonania, jakoś mi się to nie widzi… 😀 Ja się tam na śpiewaniu nie znam, ale w tym nagraniu czuć taką mgiełkę jakichś starych rejestracji… 🙂
Hortensjo, spoko, wkrótce sprawa się wyjaśni… 😉
Bo to pewnie kiepskie nagranie jest 😆
Pani twierdzi, że to ona nagrała. Parę zresztą innych kawałków na jej stronce jest podobnych, np.:
http://ca.youtube.com/watch?v=-Ko4ceOOnxc
Ale przy tej Carmen faktycznie się nadyma. I śpiewa mezzosopranowo, a w tych innych ma lżejszą barwę. To może się gdzieś podszywa? 😉
Aaa, to już wiem Alicjo o co chodzi. Faktycznie obiło mi się o uszy, ale mało natrętnie. TV oglądam rzadko i promowanie czegokolwiek mi umyka. Należę do rodziny czytających maniaków (podmania – kino).
Bardzo nie lubię, kiedy coś udaje to, czym nie jest (twój przerost formy nad treścią). Jakkolwiek śmiesznie to nie zabrzmi, muszę poczuć, że książka, film, obraz są prawdziwe. Definicji owej prawdziwości oczywiście nie mam, klasyfikuję wyłącznie na wyczucie.
Na przykładzie wygląda to tak. Byłam niedawno na Verba Sacra. Śpiewał chór z wrocławskiej synagogi. Nigdy wcześniej nie słyszałam takiej muzyki i nie mogę przestać o niej myśleć. Tam było coś czego nie znam i nawet nazwać nie potrafię. Znajome części składowe, czyli głosy, tworzyły całość, w której alt nie był już tylko altem, a definicyjna „altowość” w ogóle traciła znaczenie. Podobne wrażenie jakby przesunięcia w fazie miałam przy „Śniegu” Pamuka. I mimo całej tej egzotyczności czułam, że nikt niczego nie udaje. Że to co jest – jest, to czego nie ma – nie ma. Koneser pewnie by mnie wyśmiał. Sama z siebie też się śmieję, ale jakiś porządek w obfitości doznań trzeba sobie jednak zaprowadzać, nawet chałupniczymi metodami.
Widzę, że ptaszki już od rana ćwierkają, a u mnie jeszcze noc ciemna.
Hoko, posłucham sobie tego co podałeś wyżej, tylko jeszcze muszę cichutko i na palcach, żeby nie pobudzić chrapiących 🙂
Zważcie, że ja nie mam tak wyczulonego ucha jak Wy i pewnie nie odróżniam miauczenia od miałczenia, ale a nuż coś usłyszę? 😉
A propos wywiadu z Sarą – słyszałam tylko jeden utwór z jej nowej płyty, zaprezentowany przy okazji wywiadu, i to wygląda mi na coś takiego, jak ten jej cały Eden i inne tego typu produkcje, czyli *więcej tego samego*. W wywiadzie, o którym wspominam, ona sama mówi o sobie z dumą, że pierwsza pierwsza zrobiła „successful crossover from classical to pop”. Ambitna transformacja to nie jest (odwrotnie – to byłoby coś!), a muzyka zdecydowanie niepoważna. Ale niech jej… każdy zarabia, jak umie 🙂
Od kiedy foma przeniósł Komisarza na osobny blog, zapominam go czytać 😯
I muszę sobie tu zapisać, że mam do pozbierania twórczość. Sekretarz nie może się obijać, ale przy niedzieli… 😉
Choć wykształcenia muzycznego i wynikającej z niego świadomości nie oddałabym za nic, jednak żal mi czasem takiego rodzaju odbioru, jaki ma haneczka… Ja to pewnie od razu wkurzałabym się, że ci z wrocławskiego Białego Bociana fałszują (kiedyś ich słyszałam, jak fałszowali, ale to było parę lat temu, może teraz już są lepsi). Oni robią rzeczywiście cenną rzecz – próbują ocalić od zapomnienia twórczość miejscowych kantorów (np. Maxa Deutscha) i w ogóle muzyki synagogalnej w tym stylu – niemieckim, chóralnym, z organami, trochę w typie Mendelssohna. To muzyka pisana z pewnością szczerze i w autentycznej nabożnej intencji, stąd pewnie wrażenie, że „niczego nie udają”.
Alicjo, sprawa Komisarza i Zeenowiewa stała się po prostu głupia. Chłopcy zachowali się jak primadonny, robiąc mi przy okazji przykrość, w ten akurat wieczór, kiedy nie byłam w najlepszym nastroju (mimo robienia dobrej miny do złej gry). Zostali o tym powiadomieni już WE ŚRODĘ (poza tym blogiem), gdyby się przypadkiem nie domyślali, i wezwani z powrotem na Dywanik z możliwością rehabilitacji i obietnicą wybaczenia. I co – olali ten wspaniałomyślny gest szerokim łukiem i nie pokazali się do dziś. Chyba więc już chcą robić przykrość świadomie, i to nie tylko mnie, bo np. Quake też to przeżywał, o czym dawał tu wyraz, i to wierszem. Tym to smutniejsze, że byli tu z nami od początku (foma kibicował zainicjowaniu tego blogu jeszcze u Pani Janiny, zeen bodaj w ogóle na Politykowe blogi trafił przeze mnie, od Torlina) i wydawali się najwierniejsi z wiernych. Co do samego Komisarza, niech żyje i rozkwita, proszę bardzo, ale niech nie zapomina, że bez tego blogu by go w ogóle nie było. Tak jak Zeenowiewa, Wariatuńcia, Filarów, Muszkieterów. Tym bardziej, że kryminał był naszą twórczością zbiorową i na tym polegał jego urok. Teraz to po prostu prywatna twórczość literacka fomy, czyli już inna jakość. I to tak a propos głównego tematu: kończenia dzieł mistrzów 😉
Coż, daję Primadonnom czas do wieczora. A potem się zobaczy…
Tu mamy sobie sprawiać wyłącznie przyjemność. Od przykrości mamy inne rzeczy w realu, czasem nazbyt wiele. A ja zakładałam to miejsce, żeby nam tu było „ciepło-miło-niebo-raj” 😀 I mam nadzieję, że tak zostanie. Prawda?
Mam znajomego Szweda, wiolonczelistę – podobno zapowiadał się bardzo dobrze, ale przyhamowała go kliniczna depresja. Mówił mi cos podobnego – że wykształcenie muzyczne często przeszkadza mu, bo on słyszy to, czego ja nie wyłapuję. Często z tego powodu kłóciliśmy się, bo dla mnie to on na siłę szukał dziury w całym. A on na to, że jestem głucha.
Przyznam sie, ze tamtą dyskusję o Muszkieterach śledziłam z doskoku i nie wszystko wyczytałam. No… do wieczora dużo czasu, ale niech się zarazy pospieszą!!!
Tak naprawdę to były po prostu głupotki. Tym przykrzejsze, że z powodu takiego g to się tak przeciąga 🙁
Pani Dorotko,
a może oni nie wiedzą jak Panią udobruchać. Czasem jest tak, że coś czlowieka wstrzymuje do przyznania się do blędu – najczęściej chyba wstyd i strach – i nie chce wtedy nic przejść przez gardlo i przez klawiaturę.
Jeśli tak rzeczywiście jest, to niech się nie straszą. Przez klawiaturę ich nie ugryzę 😆
Faktycznie – może to do nich dotrze. 😀
Pani Doroto,
przekorne pytanie „na temat” ale na odwrót:
Czy istnieją kompozycje znanych i ogólnie docenianych artystów o których można powiedzieć: gdyby TUTAJ skończył, to utwór byłby lepszy i bardziej harminijnie dokończony, a nie „wykończony” (specjalnie przejaskrawiam).
A bo ja wiem, Moguncjuszu? Trzeba by się zastanowić, ale to też rzecz gustu. Dla kogoś utwór jest za długi, a dla kogoś innego w sam raz…
Taki jest juz urok muzyki, ze nawet dzielo niedokonczone moze byc skonczone. Trudno wyobrazic sobie niedomalowany obraz, latwiej juz niedokonczona powiesc, jeszcze latwiej – niedokonczony wiersz, ale muzyka ma jako srodek wyrazu tworczego ma chyba najwiecej swobody jesli chodzi o skonczonosc dziela.
Osobiscie wole kompozycje przerwane niz przewalone, niepotrzebnie ciagniete, jakby kompozytor sam upijal sie wymyslonym tematem muzycznym, w tym amoku tworczym zapominal o zdrowym rozsadku oraz o smaku.
Najlepszy przyklad z muzyki popularnej: Live ant let die McCarthney’a.
Wyksztalcenie muzyczne i dobry sluch niewatpliwie moga uprzykrzyc odbior muzyki. Mnie kiedys sklasyfikowano jako posiadacza sluchu absolutnego, przez co wyladowalem w szkole muzycznej i musialem przemeczyc sie grajac na skrzypca, ktorego to instrumentu nie znosilem (i do tej pory nie darze go miloscia). Nieraz jednak przychodzi mi sluchac roznych skrzypkow i czesto odnosze wrazenie, ze wituozi daja z lekka „po sasiadach”. Takim okazem byl dla mnie nasz Kulka. Natomiast pare lat temu powalilo mnie na kolanana kiedy przez przypadek (oczywiscie w radiu, bo gdziez indziej w moim przypadku ?) wysluchalem 15-letniego geniusza (nazwiska nie pamietam), ktory gral z orkiestra chicagowska, i gral krysztalowo czysto. Moim zdaniem nie bylo ani jednej nuty, ktora zjechala by na bok o cwierc tonu.
Niestety, pamietam tez jak pierwszy koncert mojego choru, w ktorym bralem udzial jako nowy chorzysta „zalatwila” skrzypaczka rzepolaca pierwsze skrzypce w dodatku. Srednio miedzy cwiec a pol tonu obok, co doskonale slychac na nagraniu z koncertu. Na szczescie wiecej juz nie korzystano z jej uslug podczas nastepnych koncertow.
Pozdrawiam.
Biedny Jacobsky – też znam ten ból aż za dobrze, też mam absolutny… Nawiasem mówiąc zarówno polska (bo co to za absolut), jak angielska nazwa tej osobniczej cechy – a perfect pitch – jest dość zabawna.
Biednemu McCartneyowi już całkiem odbiło na stare lata – wali jedno „oratorium” za drugim (teraz wychodzi kolejne na płycie), równie „genialne” jak Rubika… A takie fajne piosenki Beatlesi pisali 🙁
Kulka kiedyś nie fałszował, później zaczął. Ja też nie jestem wielką wielbicielką skrzypiec i choć namawiała mnie na ten instrument sama Wanda Wiłkomirska (jej synowie chodzili do przedszkola kierowanego przez moją ciotkę, więc w pewnym momencie zostałam jej „pokazana” jako Wunderkind), ja odmówiłam z mocą. A moja siostrzenica od razu chciała na skrzypcach…
Niedokończone bywają jeszcze budowle. Sagradę Familię niby ciągle się kończy, ale czy to ma sens? 😉 No i te sztuczne ruiny w romantyzmie…
Upijanie się tematem? O, to się zdarzało i Beethovenowi, i jeszcze bardziej Schubertowi… i można to zagrać tak, że człowiek umiera z nudów, ale można i tak, że to będzie dodatkowy walor 🙂
Kto mnie wołał? Czego chciał? Zabrałem tu com tam miał:
Oktawa początkowa
Dwóm primadonnom zaśpiewać kazano,
Choć żal im z gardeł powykradał dźwięki.
Ich propozycji, by może zagrano
Wcześniej sprawdzone przy łkaniach piosenki,
Wręcz bez wahania posłuchu nie dano,
Jakby już mało było im udręki.
Cóż tedy robić? Z ich repertuaru
Na kramie smutku zabrakło towaru.
Oktawa końcowa
Powie ktoś: głupstwo! – Często i tak bywa,
Że u zarania konfliktu błahostka,
Której spiralnym ruchem wciąż przybywa,
Choć jeszcze wczoraj uznałbyś – drobnostka.
Kropla za kroplą, goryczy przybywa,
I nie osłodzi jej już cukru kostka.
Bo jak tu wrócić, gdy ktoś dla kłopotu
Stawia wysokie warunki powrotu?
I ad vocem Pani Doroto,
bez jednych spraw nie byłoby innych, i nie wiadomo, do czego doszlibyśmy w ciągłej redukcji wstecz i wstecz. Blog Komisarza jest, jak Pani słusznie zauważyła, moją prywatną twórczością, bo takie było jego założenie. Jakość tym samym musi być inna. Nie zapominam też o tym gdzie zrodził się Komisarz, co widać po liście odesłań. Nikomu nie odmawiam prawa do zbiorowej twórczości tutaj, tylko chętnych jakoś brak, a na siłę to działają śrutownik i młockarnia.
O moje głosy w III etapie może być Pani spokojna. Ten blog to wartościowe miejsce, ostatnio nawet bardziej kulturalny jest… I złego słowa o nim nie powiem.
ps. wybacz basiu, że powyższych oktaw nie przedstawiłem jako propozycji w Twoim konkursie, ale racja stanu, rozumiesz… Od teraz eksportowa twórczość będzie trafiała do Ciebie.
Ależ Komisarzu, przecież mi zależy, by Twórczość kwitła – nieważne, gdzie! 🙂 🙂 🙂
I od tej pory (18:12) podziwiam Pana jeszcze bardziej, niż dotychczas…
Pani Doroto,
eee, zeby tam taki biedny…Wie Pani, najgorsi to byli ci moi koledzy z bloku, ktorzy stali pod moim oknem kiedy ja cwiczylem w domu, i imitowali zlosliwie moje wysilki skrzypcowe. Byc moze to ich reakcje zepchely mnie z drogi formanej edukacji muzycznej, ale nie tylko.
Jako chlopiec marzylem, zeby byc maszynista, a nie skrzypkiem…
No doprawdy 😀 😀 😀
To powyższe oczywiście do 18:12 i 18:18…
No i – wbrew zawartości – jak widać nawet wysokie warunki mogą zostać spełnione 😀
Dzięki 😀
Przecież nie zabraniam twórczości gdzie indziej. I jestem za twórczością wszelaką wszędzie, gdzie się da 😉 A co do jakości – w sensie wartości, hm, artystycznej – opowieści na Blogu Komisarza można wypowiadać się przede wszystkim pozytywnie (przecież nie robiłabym reklamy, gdyby było inaczej)…
Tylko… czy mam rozumieć, że odtąd już będzie jedynie twórczość eksportowa? 🙁
No, te narzekania na słuch absolutny trochę mi poprawiły humor 🙂 Bo o ile w tych lekcjach czas i rytm łapię bez problemu, to wysokość tonów „koło siebie” już niekoniecznie (na słuchawkach od bidy). Ale jeszcze będę się wprawiał 😆
I przy okazji mam takie pytanko: czy pianista gdy patrzy na te dwie linie rąk, to nie dostaje czasem zeza? 🙄
Jak odpowiednio wcześnie zaczyna, to zeza nie dostaje – inaczej wszyscy pianiści byliby zezowaci 😆
Practice makes progress!
A co do ćwiczenia na skrzypcach, faktycznie bywa to kłopotliwe dla otoczenia. Na fortepianie może trochę mniej, ale też. Miałam w sąsiedztwie bardzo różne reakcje…
Ha ha, właściwie przez to wszystko zapomniałam, że jest jakiś III etap 🙂 No i spojrzałam na stronę i zobaczyłam rzecz ciekawą. Widać, że komuś BARDZO zależało na laptopie (wiedział, że na tytuł Blogu Roku nie ma szans). Niejaki Quentin, który niespecjalnie się starał (?) o głosy w II etapie – nie wszedł do dziesiątki – nagle jest na pierwszym miejscu i ma ponad 200 głosów, czego nie uzyskał wcześniej żaden! Wysoko znajduje się też blog, który w ogóle nie powinien się znajdować w tej kategorii (Układ otwarty) – a wysokie miejsce pewnie ma od kolegów z Salonu24…
W poprzednim etapie trochę do niektórych blogów zaglądałam z ciekawości. Mało co mnie zachwyciło (no w końcu wybredna jestem 🙂 ), dużo jest grafomanii, ale do niektórych poczułam nawet pewną sympatię. Zwłaszcza do blogu, który mnie zainteresował z powodów socjologicznych – Wietnamki-licealistki mieszkającej w Warszawie.
Specjalnie dla fomy:
No dobrze. Jak jest oktawa początkowa i końcowa, to musi być jeszcze:
Oktawa środkowa
A ta, co „rzęchy przykre” odrzuciła,
Bo innych dźwięków jej uszy czekały
(Przykrym hałasem zaskoczona była,
„Dobijającym ciosem” się jej stały…),
Tego wieczoru wciąż wsparcia patrzyła,
A „primadonny” mało jej go dały…
Jednak, zajęta swoim własnym żalem,
Na żal tych drugich nie zważała wcale…
😉
Wróciłem z uroczystości 50 lecia pracy artystycznej naszej największej twórczyni Apolloni Nowak . Niestety nie zdążyłem na występ artystki z zespołem Ars Nowa. Koncert odbywał się przed mszą w kościele w Kadzidle.
Po mszy było wręczanie odznaczeń i kwiatów. Potem dalszy ciąg uroczystości i występy w Gminnym Ośrodku Kultury. Było też przyjęcie z suto zastawionym stołem i dania regionalne na gorąco. Atmosfera była przecudna . Były też wspólne tanće i nawet koncert muzyki żydowskiej w wykonaniu młodych artystów z Warszawy. Było bardzo odświętnie. Gdyby w Polsce były przyznawane tak jak w Japonii tytyły artysty narodowego to Apollonia Nowak zasługuje na taki tytuł jako jedna z Pierwszych twórczyń ludowych. Wielki człowiek , wielka śpiewaczka…
http://picasaweb.google.pl/Marek.Kulikowski/ApolloniaNowak
Marku – to Apolonia ma już 50-lecie pracy artystycznej?!!
Nie słyszałam jej z kilka lat, ale ona ma taki młody, czysty głos. Naturalnie postawiony. Czasem z Ars Novą nie mogli się zgrać, bo ona trzymała się swojej tonacji – ale w ogóle jej otwartość na takie eksperymenty bardzo mi imponowała.
Apollonia Nowak rozpoczynała swoją przygodę ze sztuką ludową jako kilunastoletnia dziewczyna robiąc wycinanki do kadzidlańskiej Cepelii
Ostatnią płytą jest „Anatomia Kobyły z zespołem Ars Nova
http://www.folk.pl/folk/Zespoly/Szczegoly.php?ArsNova3
Mam gdzieś w domu tę płytę. Tytuł trochę głupawy…
Tytuł awangardowy… 😆
Ja bym powiedzial: tytul weterynaryjny.
😆
Jo byk pedzioł, ze tytuł łesternowy! A co! Na kobyle dzielny Indianin cy inksy kowboj nie moze se pojeździć? 🙂
Zwłaszcza jeśli jest to łysa kobyła… 🙂
Na stronie, którą podał Marek K., jest napisane, że Apolonia Nowak:
„…używa techniki śpiewu na tzw. krzyku w rejestrze piersiowym.”
To chyba jakieś bezeceństwo, abo co? 😉
Gdzie gra nam w duszy, gdzie najsmaczniej piszą,
Tam zrozumienia oczekuję pilnie,
I mam nadzieję, że tam żadną kliszą
Nie potraktują moich słów omylnie.
Lecz czasem hadko czytać czyjeś żale
Kiedy ja winny nie czuję się wcale.
Być primadonną, pobożne życzenie
Bo jeśli tytuł ten pasować komu,
Bez cienia kpiny ni przez urojenie
Ma on ciążenie w stronę Pani domu
Gdy kto przyzywa imię primadonny,
Baczyć na niego bardziej jestem skłonny.
Kto głowę trzyma hen na nieboskłonie
Sokolim wzrokiem patrzeć musi wszędzie
Mile owiewa jeno jemu skronie,
Wiatr co na dole mknie w strasznym obłędzie
Niechże więc pamięć o tym co się ziszcza
Narzuci obraz jego oczom: zgliszcza…
Słowa jak strzały przeszyć mogą krwawo
A cały grad ich choć wystarczy jedno
Jest ryciem grobu, co najmniej obawą,
Że bardzo trudno będzie trafić w sedno.
Niczym przyprawy trzeba słów używać
By z przyjaciółmi w cieniu drzew poczywać…
Słowa jak strzały przeszyć mogą krwawo…
Nic dodać, nic ująć… 😉
Oooo, sekstyna… izometryczna, jedenastozgłoskowa (=właściwa) 😉
Nie marnował czasu Mistrz Zeen w swych rozjazdach… 🙂
O cholera… fomie jedną oktawą mogłam odpowiedzieć, ale zeenowi na tyle sekstyn – już chyba nie potrafię 😆
Wiecie co, Wy nie jesteście Primadonny, ale Primiuomini (jeśli taki termin nie istnieje, niniejszym go opatentowywuję) 😆
Jędrzej 21:53
Myślałam, że to się nazywa „biały głos” 🙂
I tak dobrze, ze tu idzie o śpiew, nie o taniec, bo kieby sło o taniec, to by były primabalerony 🙂
… a podejrzewał Jędrzej Ucherski jakieś bezzeceństwo, i proszę wyszło! Seks …tyna 😯
Jędrzeju U.
przepraszam za błąd w Twoim nicku 😳
No a w takim rozie piosnka „Z młodej piersi się wyrwało” – to jest bezeceństwo cy nie jest? 🙂
Mniejsza o pierś, Owczarku, ale tyn seks … tyn 😯
Małe sprostowanie, chociaż dyskusja jak zwykle odbiegła daleko od tematu.
Nagranie Requiem Speringa nie jest TYLKO z organami. Są też smyczki, tam gdzie Mozart zdążył napisać ich partie. Natomiast tam, gdzie jest tylko naszkicowane b.c. tam jest realizowane na organach.
Dzięki za doprecyzowanie 🙂