Strawiński w Łańcucie

Udostępnij
Wyślij emailem
Drukuj

We wtorek byłam na recitalu Vladimira Spivakova z Aleksandrem Ghindinem. Mniejsza o pięknie brzmiącego Stradivariusa, ale dość chłodno zagraną Kreutzerowską; słuchając Suity włoskiej Strawińskiego przypomniałam sobie pewną historię związaną z tym utworem. I ze mną – wspomniałam raz tutaj o moim odkryciu muzykologicznym i obiecałam, że o nim opowiem. To opowiem.

Suita włoska – to kilka fragmentów baletu Pulcinella opracowanych przez Strawińskiego na wiolonczelę z fortepianem (a przez Spivakova wykonana oczywiście w transkrypcji skrzypcowej). Strawiński, jak też już może kiedyś tu powiedziałam, jest jedną z moich muzycznych wielkich miłości i to w różnych wersjach stylistycznych (stosunkowo najmniej w tej najpopularniejszej – z czasu Ognistego Ptaka czy Pietruszki). Szczególny stosunek mam do jego okresu neoklasycznego, do którego należy właśnie Pulcinella. Strawiński przerabia tu włoski barok na swoją modłę, dosmaczając dysonansami i swoistą instrumentacją. Dzieła, jakie mu posłużyły, były wówczas przypisywane Pergolesiemu, ale z czasem okazało się, że znalazły się wśród nich utwory innych, mniej znanych kompozytorów tej epoki: Domenica Gallo, Carla Ignazia Monzy i jeszcze paru innych. Słuchałam swego czasu Pulcinelli maniakalnie z walkmana na przemian z Dumbarton Oaks Concerto – miałam (gdzieś jeszcze leży w domu) kasetę z tymi dwoma utworami, pod batutą Christophera Hogwooda zresztą. Nic więc dziwnego, że każdą niemal nutkę znam na pamięć.

Pewnego dnia włączyłam Dwójkę radiową i usłyszałam coś takiego – na liście trzeba nakliknąć na numer ósmy. A teraz dla porównania posłuchajmy Pulcinelli – na tym filmiku odnośny fragment rozpoczyna się na dziesięć sekund przed drugą minutą… W audycji radiowej po zakończeniu utworu podano, że twórcą utworu, a raczej cyklu utworów, barokowych concerti, wydawanych pod tytułem Concerti Armonici i przypisywanych a to Pergolesiemu, a to Carlowi Ricciottiemu, a nawet Haendlowi – jest bynajmniej nie Włoch, lecz Niderlandczyk: niejaki Unico Wilhelm van Wassenaer. Szlachcic, więc nie wypadało mu zdradzać swojego autorstwa.

Piszemy o tym, co ważne i ciekawe

Z tej ciąży nie ma już co zbierać, mówi lekarz na USG. „I czego pani od nas oczekuje?”

Nie wrócę do ginekologa, który prowadził moją ciążę, bo musiałabym skłamać, że poroniłam, opowiada Wioletta. Przez kilka tygodni żyłam jak tykająca bomba, nie jadłam, nie spałam, wyznaje Karolina. Obie przerwały ciążę w drugim trymestrze.

Agata Szczerbiak

Niedługo potem odwiedziłam po raz kolejny festiwal w Łańcucie. Zawsze uwielbiałam tam myszkować w bibliotece, także w zbiorach muzycznych. Byłam zaprzyjaźniona ze wspaniałą osobą, która tą biblioteką się zajmowała – Martą Paterak. Z czasem rozchorowała się na SM i musiała opuścić pracę, ale wówczas jeszcze tam była i dopuszczała mnie do różnych smakowitości. Łańcucka biblioteka muzyczna, gromadzona głównie przez ks. Izabelę Lubomirską, zawiera wiele cymeliów. W tym – jak głosi katalog stworzony niegdyś przez dawno, a przedwcześnie zmarłego muzykologa Krzysztofa Biegańskiego – także głosy cyklu Concerti grossi Haendla. Ciekawa byłam, które to, i poprosiłam Martę, by mi je pokazała. Coś mnie tknęło, spojrzałam na finał jednego z nich – i zobaczyłam Wassenaera, czyli prototyp TarantelliPulcinelli… Jeszcze porównałam nutki z nagraniem koncertów (bo poprosiłam kolegów z radia, żeby mi je przegrali) – i wszystko się zgodziło: w Łańcucie jest Wassenaer. Jak tam zawędrował? Nie wiadomo. Musiały te koncerty być modne, a księżna lubiła modne nowinki…

I tak się właśnie ma Strawiński do Łańcuta. Napisałam o tym odkryciu do „Ruchu Muzycznego” oraz do „Magazynu Gazety Wyborczej”.

Udostępnij
Wyślij emailem
Drukuj