Umpa-umpa

W weekend, po zziębnięciu na premierze Otella we Wrocławiu, wybrałam się w Kieleckie (nie było to jednak w Górach Świętokrzyskich, ale nad zalewem Chańcza – tak, przez ch), gdzie asystowałam fajnej imprezie. Do niedawna nie byłam świadoma, że ruch szkół muzycznych Casio jest w Polsce od parunastu lat i był pierwszym w Europie (uczyli się od nas je zakładać choćby Anglicy). Ciekawe, że kiedy firma ta – jeśli może ktoś nie wie (choć wątpię), producent nie tylko kalkulatorów i zegarków, ale i instrumentów elektronicznych – zaczęła rozwijać ruch edukacyjny w Japonii, były to raczej kursy dla seniorów. Pewno w jakimś momencie i w Polsce to przyjdzie. Na razie są to po prostu prywatne szkoły dla dzieciaków.

Jak taka szkoła wygląda, czego w niej uczą i co się preferuje, zależy przede wszystkim od dyrektora. A może być bardzo różnie, w zależności od formacji zakładającego: dyrektor z Tomaszowa Lubelskiego o wykształceniu klasycznym opiera się w większym stopniu na klasyce (w tym we własnych transkrypcjach), a dyrektor z Siedlec idzie przede wszystkim w stronę popularno-musicalową i jazzową, a ostatnio zaczyna z uczniami eksperymenty didżejskie. Firma daje szkołom podręczniki (a raczej zbiory opracowań; odrobineczka teorii jest w części dla początkujących), ale nie ma obowiązku korzystania z nich i tylko z nich. Szkoły dostają też instrumenty; zdaje się, że firma Zibi, która zajmuje się obsługą Casio, udziela jakichś rabatów, jeśli komuś z uczniów rodzice chcą zakupić własny instrument.

Asystowałam przy festiwalu szkół z całej Polski, który zwykle odbywa się na zakończenie roku. Festiwal łączy się z konkursem w dwóch solistycznych kategoriach wiekowych: do 10 lat i powyżej, oraz kategorii zespołowej. Przejęte dzieciaki wygrywały na keyboardach (a częściowo też na elektrycznych pianinach) różne bardzo rzeczy, na różny sposób zaaranżowane.

Organizatorzy wciąż podkreślają, że to zabawa, ale że szkoły takie mogą być trampoliną do kształcenia muzycznego na serio. Na pewno. Ja przyglądając się temu miałam masę refleksji.

Dziś na keyboardzie można zrobić dużo: powiększa się ilość rejestrów (barw) i technicznych możliwości; właśnie wchodzą kolejne modele, na których będzie można samplować, czyli brać nagrania jakichkolwiek dźwięków i przepuszczać komputerowo, bo to przecież rodzaj komputera. No, ale niestety to, co najczęściej jest używane, to automatyczne akompaniamenty i sekcje rytmiczne. Zapuszcza sobie człowiek umpa-umpa, samo mu to gra, mało się wysili. Widziałam nawet istne choreografie: dziewczyneczki wpuszczają muzyczkę i tańczą przed keyboardem, albo też uprawiają coś, co ja nazywam hucpą oklaskową (klaskanie nad głową, by zmusić salę do przyłączenia się). I wszystko musi być z sekcją rytmiczną, nawet klasyka: Symfonia g-moll Mozarta czy uwertura do Carmen. Tak się zastanawiałam, czy taki dzieciak słyszał te utwory w oryginale i może je sobie w ogóle wyobrazić bez umpa-umpa. Na tym tle ujęło mnie opracowanie tematu Tako rzecze Zaratustra Richarda Straussa zrobione przez pana z Tomaszowa – bez śladu umpa-umpa, wszystko oddane na tych klawiaturkach (trzech) jak się należy. Albo też jazzowa wiązanka w aranżacji syna pana dyrektora z Puław. Miało to smak, w odróżnieniu do wielu innych opracowań.

Chciałoby się więcej wynalazczości w tych sprawach, bo dane są. Zwłaszcza przy tych nowych instrumentach można nieźle pokombinować. I wtedy jest to pyszna zabawa, a zarazem ćwiczenie na wyobraźnię brzmieniową. Umpa-umpa precz!