E lucevan le stelle…
…i rzeczywiście niebo gwiaździste było nad nami (publicznością i śpiewakiem – tym razem był to Cavaradossi koreański Ji Myung Hoon, a towarzyszyła mu w roli Toski świetna Chinka Hui He), a aria ta rozbrzmiewała o kilka minut drogi spacerkiem od miejsca, gdzie została napisana, oraz ok. 20 km od miasta (Lukki), w którym jej twórca się urodził 150 lat temu…
Rocznicę Pucciniego Torre del Lago – ukochane miejsce kompozytora, który przemieszkał tam 30 lat i stworzył większość najbardziej znanych ze swoich oper (m.in. Manon Lescaut, Cyganerię, Toskę, Madamę Butterfly) – uczciło dorocznym festiwalem w szczególnie galowej oprawie. Latem opery Pucciniego na wolnym powietrzu wystawia się tam już od 1930 r., co zresztą było jego własnym marzeniem, a do czego doprowadzili jego przyjaciele.
Półtorawiecze autora Turandot uczczono tu otwarciem nowego, eleganckiego teatru, w którym mieści się 3200 osób.
Jak widać, teatr jest usytuowany nad samym jeziorem Massaciuccoli, które jest największą atrakcją przyrodniczą tej okolicy – Puccini między innymi dlatego tak ukochał te okolice, że był amatorem polowań. Czy jezioro pomaga akustycznie – trudno powiedzieć, ale słychać naprawdę świetnie. Patrząc „z profilu” widzimy, że to naprawdę monumentalny obiekt:
… a to właściwie sama scena (pod amfiteatralną widownią, z tyłu, mieści się foyer). Dekoracje ustawia się za pomocą dźwigu. Tutejsi organizatorzy są ambitni – w wielu tego typu miejscach jest tak, że jedna dekoracja stoi przez całe lato. Tu wszystko przebiega sprawnie. Jeśli zaś chodzi o same dekoracje, czy w ogóle stylistykę wystawiania – jest bardzo różna, od dość tradycyjnej Turandot po psychodelicznego (ale w złym guście) Edgara. Publiczność łyka jedno i drugie, bo przecież najważniejsze, jak śpiewają – a śpiewają w większości dobrze lub nawet bardzo dobrze.
Nie napiszę tu teraz wiele, bo muszę stworzyć tekst do wydania papierowego, ale wspomnę jeszcze, że w tym krajobrazie ta muzyka ma swoje środowisko całkowicie naturalne. Rozlewiska jeziora jakoś współgrają z rozlewnymi melodiami, ze śpiewem pełną piersią, i nie dziw, że właśnie tu się te nuty pojawiły.
Napiszę później jeszcze o innych rzeczach, które zobaczyłam podczas tego pobytu, ale to stopniowo, jak będę wrzucać zdjęcia na picasę. Na razie album z samego Torre del Lago. No i jeszcze tradycyjnie trochę nowych Pieseczków, koteczków – to i następne zdjęcia.
Komentarze
Znam opery Pucciniego bardziej z pojedynczych arii niz calych przedstawien. Moje faworyty to „Recondita armonia” z „Toski” (Nissan zrobil kiedys bardzo ladna reklame swoich samochodow z ta aria w tle muzycznym) i „Nessun dorma” z „Turandota”. Nie bede nudzil nikogo linkami. P. Dorota, gdy zechce znajdzie cos na YouTube.
U nas dopiero wieczor. Jeszcze swieci slonce. Zazdroszcze wyjazdu do Wloch. Moze w przyszlym roku zdobede sie na wakacje, ale pewnie w okolicach Morza Liguryjskiego.
To powinny być wakacje, bo tak krótko, jak ja byłam, to bez sensu 🙁 Ile bym to ja jeszcze zobaczyła, gdybym miała więcej czasu – jak już jestem zorientowana, czym i jak się jeździ (jestem osobą niesamochodową).
U mnie późna noc, więc mówię dobranoc 😀
No nie, Poni Dorotecko. Godzina 1:34 a.m. to późno noc? To co najwyzej wcesny wiecór 😀
Nieftórym to dobrze, mogom se spać w nocy, bo owiec na holi pilnować nie musom. Cóz – ftoś nie śpi, coby spać mógł ktoś…
No to jo juz na te hole hybom, a syćkim śpiochom piknyk snów zyce 🙂
Już chciałem pozazdrościć, a się okazało, że Puccini…
(Swoją drogą, gdyby Euro 2012 odbywało się nie w piłce nożnej, a w śpiewie operowym, to może coś takiego też by u nas stanęło? Ale kto by potem odwiedzał? Zresztą ze stadionami dużo lepiej nie będzie…)
He he, jedni lubią Pucciniego, inni Brucknera 😛
Swoją drogą Bruckner też ma fajne miejsce w Linzu. Zbudowano tam piękny Brucknerhaus, który kiedyś zwiedziłam przy okazji festiwalu Ars Electronica. W przyszłym roku 120-lecie jego śmierci, więc może znowu jakiś jubileusz na miejscu się obejdzie 😉
Najbardziej mi przykro było, kiedy nie mogłam się wypisać po odwiedzinach Salzburga dokładnie w Mozartowską rocznicę – tekst już był na kolumnach, ale zwaliła go śląska katastrofa gołębiarzy 🙁 A ten blog niestety jeszcze nie istniał…
Wracając do Pucciniego – też nie jest to główny bohater mojej bajki, ale lubię w nim – jakby się wyraził pewien znajomy – swobodny dostęp do emocji. Tu nie ma kompleksów, tu się niczego nie skrywa, tu się wszystko wyśpiewa…
To ja się tłumaczę: w swoim czasie „Turandot” mi się wcale podobała. I nawet rozumiem dlaczego jest on jednym z najpopularniejszych kompozytorów operowych (gdzieś nawet spotkałem się z informacją, że w liczbie przedstawień bije Mozarta…).
Potem jednak trafiło mi się słuchać innych rzeczy i miałem takie wrażenie zbytniej powtarzalności… (Owszem, Brucknera też to dotyczy, zresztą mój stosunek do Brucknera jest mieszany, wbrew pozorom — te przesłuchania to reakcja na zapowiedzi programowe lokalnych orkiestr — przez cały sezon nie zapowiadają Brucknera, a z Mahlera jedynie fragment X-tej…) Gdyby Puccini napisał jedną operę (może nawet dowolną) byłbym pod wrażeniem i zapewne cenił go. Tak, jakoś nie bardzo potrafię.
PAK-u, ależ nikt nie każe się tu tłumaczyć 😀
A Puccini tak nieśmiało próbował czegoś nowszego, a to skręcił jakoś harmonicznie, a to chochlikowatość wcale nie operowa się pojawiała. A w Turandot chciał coś jeszcze zmienić i poszedł za intuicją – jak włoski Kubuś (Giacomo) wyobraża sobie muzyczne Chiny (aria Nessun dorma jakoś odbija od tej całości i chwilami wydaje mi się, że była napisana wcześniej…).
Ale jak tak sobie byłam nad tym jeziorem, to myślałam: no tak, w takim miejscu jak się pisze, to się nie eksperymentuje, tylko śpiewa za graniem w duszy… Na rejsie, po opowiadaniu o tym, co rośnie i lata po tym jeziorze, drugie tyle było o Puccinim, a potem leciały kawałki (bez śpiewu, w opracowaniach orkiestrowych) – i pasowało to do tych krajobrazów 🙂
Oczywiście, tę ‚chińskość’ słychać 😉 Tak jak i jakieś inspiracje Panem Igorem. Ale przestało mi to w pewnym momencie wystarczać.
A czy jest jakaś muzyka, która wystarcza?
Zależy od dnia. Nie zawsze jestem muzycznym imperialistą, by podbijać nowe terytoria, przekraczać granice i słuchać wciąż czegoś innego. Czasami wystarcza Bach, Purcell nawet, a utwór wydaje się samowystarczalny. Będąc zamkniętym w skorupce Sztuki fugi, można się czuć panem nieskończonych przestrzeni 😉
Z tym Puccinim to może kwestia wykonań… Ale jakże przyjemnie przypomieć sobie słynny dialog Strawińskiego z Szostakowiczem, gdy po wielu próbach odnaleźli wspólny język:
— Lubi pan Pucciniego?
— Nie cierpię!
— Ja też!
Puccini też jest nie do końca z mojej bajki, ale na żywo i w udokumentowanej scenerii to bym z chęcią łyknęła przedstawionko lub dwa 😉 Bo festiwalowe klimaty to ja mogę konsumować dużą łyżką. Willa zamieszkiwana przez Kierownictwo miodzio, jeziorko też i w ogóle całokształt!
A jak już jesteśmy przy festiwalach: Pani Kierowniczko, coraz bardziej skłaniam się ku temu, by się skusić na Weilla w ramach „Sacrum Profanum” 🙂
And Now For Something
Completely Different
Jak ja lubię takie głosiki…
No proszę, nie wiedziałem nawet, jak wysublimowane dialogi prowadzę z moją sąsiadką, golden retrieverką. Zapytałem kiedyś czy lubi, jak ją czeszą, a dalej było już toczka w toczkę jak u Strawińskiego z Szostakowiczem. 😀
Ten burasek jest super, tylko tarmosić 🙂
A co to za czarna hokoczcionka?
Zaiste okoliczności przyrody sprzyjające dobremu samopoczuciu. A ja zobaczyłem co przed oczyma mają wyglądający przez okno Jeleniogórzanie i uważam, że niegłupio wybrali….
Szarobury – rzeczywiście nic tylko tarmosić 😀
Pani Kierowniczka z g. 9:33
Dla mnie kompozytorem, który wystarcza bardziej niż inni, jest Handel 🙂
Zdjęcia z Torre del Lago obejrzałem jeszcze w nocy i dlatego zapewne tak dobrze mi się spało. Wielkie dzięki. Co do muzyki Pucciniego – nie można zapominać, że większość jego oper to nie tylko muzyka ale również teatr. A zatem – i scenografia. Te opery ożywają jeśli śpiewają naprawdę świetni śpiewacy, reżyser wie o co chodzi a scenograf jest doskonały. A jeśli słucha sie płyt – to musi być Callas, Freni, Leontyna Price, Corelli.Wtedy nikt się nie zastanawia nad jakością muzyki, po prostu taka być musi i taka jest dobra. Jeśli wszystkie te elementy są wykonane tylko poprawnie – to w ogóle nie ma o czym mówić, można tylko wzruszyć ramionami. Przy okazji, o tym już tu mówiliśmy, zakończenie Turandot. Pokutuje wersja, że dokończył pisanie opery Alfano, również Berio. Ale dokładne przestudiowanie zakończenia opery ( u Alfano 15 minut, 17 u Berio) dowodzi, że obaj tylko zinstrumentowali finał opery, muzykę napisał Puccini. ( Dokładnie mówiąc Berio dodał 2 minutowe intermezzo, ktore operze raczej szkodzi).
Pani Doroto, szczerze Panią podziwiam. Nie dość, że niemal lotem błyskawicy zdążyła Pani być na Turandot i wrócić, to jeszcze zadala Pani sobie trud i dostarczyła te świetne zdjęcia.
Zgadzam sie z Beata. Glosowalbym na Handla, jako kompozytora „wystarczajacego”. Tylko on sie beznadziejnie powtarzal w motywach muzycznych. Gdzies to przeczytalem, chyba w biografii Hogwooda, ze byl on jak szlifierz kamieni. Podnosil kamyczek polny, a zostawial diament.
Ja dzisiaj wczesniej rano, aby udowodnic, ze Kanada nie wyleguje sie i potrafi wstac wczesnie.
Moze troche o Puccinim z innej strony. Okazalo sie, ze testowano jego DNA, na nieszczescie w sprawie spadkowej o jego majatek, 10 lat temu. Ciekawe, ilu znanych kompozytorow ma podobny „fingerprint”. Moznaby porownac, czy posiadali podobny zestaw genow, ktore charakteryzuja talent muzyczny. Oto link, nieco plotkarski, ale jednak. 🙂
http://findarticles.com/p/articles/mi_qa3724/is_199801/ai_n8788013
Tosca to dla mnie takie muzyczne Tesco w porównaniu z delikatesami lub kolorowymi straganami targów, również tych w rejonie geograficznym, gdzie leży Italia. Mam Podobnie zdanie o „Pani Latające Masło” (Mme Flying Butter). Jedynie Turandot jeszcze ujdzie w tłoku.
Oczywiście to jest moja prywatna opinia o Puccinim.
Ale wycieczki do Italii to tylko pozazdrościć. Ja się cieszę, że przeżyłem 2,5 tys. im na polskich drogach…
Pozdrowienia
Odpowiadam do tyłu:
PA2155 – dzięki za link, może mi się przyda 😀
Piotr Modzelewski – to dopiero początek zdjęć, bo jeszcze będzie Lucca i Piza. A ja byłam nie na jednym, ale na trzech przedstawieniach 🙂 Owszem, zakończenie Turandot jest oparte na szkicach Pucciniego.
Beata, PA2155 – tak, w pewnych okolicznościach może być Haendel. Ale pewnie nie we wszystkich 😉
Hoko, zeen – a który z burasków, bo tam jest ich paru? Typuję tego z Lukki 😉
Beato – to może spotkamy się w Krakowie? A właśnie co do Ute Lemper, to jakaś nowa płyta wyszła, mam ją dostać, zobaczę, co warta.
Strawiński z Szostakowiczem – no, jeszcze ich łączyło, że mieli polskich przodków, ale o tym zapewne nie rozmawiali… A swoją drogą, co też oni śpiewali przy goleniu? Bo mnie się wydaje (choć nigdy się nie goliłam), że do takich sytuacji Puccini jest idealny 😉
Jacobsky – witam po polskim urlopie! I rzeczywiście współczuję szkoły przetrwania 😉 A poza tym fajnie było?
p. Dorota:
Uscisle tego Handla (pisze bez pisowni niemieckiej, bo on sam wybral te forme jako swoista naturalizacje w Anglii)- jest on konieczny, acz nie wystarczajacy dla moich prostych gustow muzycznych. 🙂
Jeszcze raz wyrazam moja potegujaca sie zazdrosc z powodu Italli. Tak dla siebie sporzadzilem swoje itinerary, just in case. Czekam z innymi na zdjecia.
Pani Kierowniczko, spotkanie w Krakowie z wielką chęcią! 🙂 (konkrety to pewnie ustalimy bliżej terminu). Przede mną już za chwilkę Jarosław (a przedtem jeszcze chwila w Przemyślu) 😉
Ja to się nawet zastanawiałam trochę nad tym Jarosławiem – napisali do mnie ostatnio… ale chyba poprzestanę na Warszawie. To chętnie poproszę o jakąś relacyjkę 😉
Mnie golili jak dotąd tylko raz, ale wcale przy tym nie śpiewali, tylko wzdychali, sapali i używali słów nie całkiem cenzuralnych. 😯
Polatałam sobie po Torre del Lago, bardzo pięknie. Kierowniczko, na tym zdjęciu z nieco przetrąconym aniołem – daleko w tle nie widać czasem jakichś akweduktów czy czegoś podobnego?
No dobra – a jak pada deszcz, to co oni robią z przedstawieniami ? 😯
Namierzyłam z góry:
http://alicja.homelinux.com/news/Torre_del_Lago.jpg
To po powrocie z J. zdam sprawę 🙂
Pani Doroto,
w Polsce zawsze jest fajnie ! A dodatkowo Moja Osobista Kanadyjka również była zachwycona.
Bo czyż można nie być zachwyconym Gdańskiem ? Toruniem ? Malborkiem ? Armią i Mazurami ? Pomorzem ? Jeziorami koło Gostynina ? Żelazową Violą ? Barami Tucholskimi ?
No i całą resztą ?
Np. po tylu latach odkryłem, że Farenheit pochodził z Gdańska. Nie przez google czy wiki, bo to każdy potrafi, ale po prostu wpadając na kamienicę, w której urodził się ten znany i popularny po tej stronie Atlantyku fizyk. Innymi słowy: podróże czasami kształcą.
Pozdrowienia
Jacobsky:
Chyba nie powinnismy wpadac w kompleksy. Kiedys odkrylem, ze zalozyciel jednego z uniwersytetow kanadyjskich mial polskie koneksje, scisle mowiac, podwarszawskie. 🙂
Rowniez musze przyznac, ze odwiedziny stron ojczystych czyni mnie sentymentalnym.
Pozdrawiam
O Fahrenheicie też nie wiedziałam 😯
Alicjo, tam o tej porze roku deszcz raczej nie pada. A te niby-akwedukty to po prostu autostrada. We Włoszech dużo takich, bo dużo gór. Takoż dużo tuneli.
Z tunelami włoskimi kojarzy mi się chórowa historia. Kiedy jeździliśmy tam z Operą Kameralną – duża część drogi to była słynna Autostrada Słońca – koledzy, którzy przewinęli się przez Chór UW, wprowadzili ichni zwyczaj: jak się wjeżdża do tunelu, przez cały czas jazdy w nim cyka się: kckckckckc… Nie mam pojęcia, skąd się to wzięło, ale wszyscy cykali 😯
A wiecie, że tunele mają imiona? Obserwowałam to zeszłego lata na Sycylii. A, jak się okazuje, nasz słynny Tunel, ten po drodze do Krakowa, też ma imiona, chyba z każdej strony inne, tzn. wyloty mają nazwy (zwykle pociąg za szybko jedzie, żeby dokładnie zaobserwować), zauważyłam, że są to imiona królewskie: August, Stanisław, Zygmunt 🙂 Dlaczego się je nazywa? Pewnie gdy wydarza się jakiś wypadek, łatwiej wezwać pomoc do Augusta niż opowiadać, z której to strony…
A niechże sobie będzie Puccini Puccinim niektórym „wystarczajacym”, wzruszajacym i łzy wyciskajacym, a Haendel niechże Haendlem, czy Mozart Mozartem, albo Bach Bachem dla innych ostanie 🙂 Sama nasmiewam się z pucciniowskich wyciskaczy łez (Madama, Cyganeria czy inne) ale jak słucham na zywo i w dobrym wykonaniu (zwłaszcza orkiestry) to i mnie w dołku coś ściska… Ten to sie przynajmniej nie powtarzał, genialny melodysta i bardzo mi odpowiada ta jego instrumentacja i specyficzna tonacja pozwalajaca nawet w partyskiej Cyganerii czy rzymskiej Tosce doszukiwac wpływów wschodnich :)))
PS. Ale błagam – bo to już weszło w nawyk ludziom głeboko kulturalnym 🙁 – TEJ „Turandot” a nie TEGO Turandota – zgroza!
Specyficzna tonacja? 😯
No, ale domyślam się, o co chodzi. I racja, jest tam jakaś nutka wschodnia, Puccini ewidentnie Dalekim Wschodem się fascynował, a teraz Daleki Wschód oddaje mu to z nawiązką 🙂 O chińsko-koreańskich bohaterach Toski napisałam we wpisie, to jeszcze dodam, że Kalafa w Turandot śpiewał niejaki Francesco Hong z Korei i to tak, że po Nessun dorma dyrygent od razu przerwał, bo już był pewien, że ludzie będą wrzeszczeć o bis. I tak się stało, i zabisował 🙂
Podobno Koreańczyków trudno uczy się śpiewu (wiem to z relacji dwóch profesorów, nauczycieli śpiewu, jeden uczy w Niemczech a drugi przez kilkanaście miesięcy uczył w Korei Płd.). Koreańczycy mówią z wysoką krtanią, mają tendencje (też uwarunkowane naturą języka) do zaciskania gardła i nosowania. Słyszałam na własne uszy – byliśmy w ubiegłym roku na Konkursie w Busan. Zapowiedzi koncertowe, które miały rozgrzać publiczność, brzmiały jak dziarskie okrzyki walecznych wojowników 😉 Z drugiej strony koreańscy wokaliści podobno od dłuższego już czasu sieją postrach wśród europejskiej konkurencji na przesłuchaniach. Co oznacza, że jednak śpiewać potrafią i to nie byle jak.
Taka Sumi Jo też z Korei…
http://www.youtube.com/watch?v=IaLI6R5DPo8
How you are. Ms. Szwarcman?
Again your „cousin” of Argentina.
Lamentably I do not know well the Polish language to read your blog.
I can understand something due to the fact that a little of Russian. I find similarities between the Russian language and the Polish language.
Puccini is one of my favorite composers. Also Verdi, Mascagni and Leoncavallo … all Italians!
Italy has a big importance in the culture of Buenos Aires. Inclusive, the most important companies of Opera have spent for our Theatre Colon at some time. The Italian people have done a great contribution also to the spirit of the Tango close to other immigrants’ communities.
I hope that you or your sister write to me.
I greet you from Argentina:
Alejandro Szwarcman
http://www.myspace.com/alejandroszwarcman
Jesienią 1922 wędrował Puccini autem przez Helwecje, Holandie i Niemcy. Przy tej okazji odwiedził również Bawarie, dokładnie mówiąc Inglostadt. Na kolacje serwowano gęś. Przy jej połykaniu, bo mistrz połykał, Pucciniemu stanął
Nastąpiła przerwa w sieci. Ciąg dalszy:
…. w gardle odprysk z kości pałaszowanej gęsi.
😀
Arkadiusu,
ta sieć zacina Ci się zawsze w tym samym miejscu 😉
Dear Alejandro,
so my blog goes multilingual 🙂
I know that the Italian culture had a great impact on Argentine, especially in music. Even Astor Piazzolla had Italian roots…
I like the music on your site. Do you write only the words of these tangos? Do you also sing them? Pity, I know very little Spanish, so as you with Polish 🙂 It’s interesting that you write your family name with Polish spelling, it’s not so often. I have seen many versions of this name but rarely written in Polish.
I send many greetings to you too 😀
Passpartoutu pewnie to pamiętasz i wiesz co poniżej. Tym razem jest to real realny. Wiatry kręcą w kółko i od czasu do czasu zahaczają o moją siec. Jeszcze tylko dokończenie:
in gola sta _ stanął w gardle, stanął w gardle _ parafrazował żartowniś i twórca oper Tosca, Madame Butterfly czy Il Trittico.
Mały kawałek kości z gęsi pozostał maestro w gardle w tak fatalnym miejscu, ze pomimo wielu prób nie udało się go wyciągnąć. Dopiero szybka operacja lekarska pozbawiła artyste in gola sta
No i spadam na disco 😉
Dear Dorota,
I am glad that you liked the music on my page. All the poems are mine, and although also I write the music I prefer to work with collaborators to write the melodies. Also I sing and recite, but the recordings that I preferred to raise to the page belong to important Argentine singers of whom they sing my songs. Really to me also it was interesting to find the identical spelling in his surname to me. For me it is slightly natural, my grandfather was calling this way and my father also and of course also my son! I do not know much of my paternal grandfather either. He dead when I had only 6 months. He was a carpenter, he came to Argentina in a ship of Polish flag but I am not sure he was born in Poland or in Ukraine. Something one was speaking about that in the family… Neither are very common to find here the people whose surname is written like ours. We are not any more than 4 or 5 I think. I will try to quarrel more in the immigrants’ office if you are interested in. I send to you a big greeting from Buenos Aires.
Alejandro Szwarcman
http://www.myspace.com/alejandroszwarcman
Ale mam dużo zaległości. 🙁
Zdjęcia, jak zwykle, piękne. Trochę człek klimatu liźnie.
A bilety w jakiej cenie mniej więcej, że zapytam z emerycką troską.
Posłuchałabym, oj posłuchała. 🙂
Obejrzę sobie jeszcze lipcowe zdjęcia.
Hej, EmTeSiódemecko 😀
Bilety to tam są w takich cenach:
http://www.puccinifestival.it/eng/categorie.asp?idcat=7
Ja oczywiście byłam zaproszona, a patrząc wedle sektorów, w których miejsca dostałam (raz w trzecim rzędzie, ale było napisane „silver”, nie „gold”, dwa razy w I sektorze), to zaoszczędziłam ponad cztery stówy 😉
Dalsze zdjęcia będą – z zabytkami 🙂
Hm! 🙁 Zniżek dla emerytów nie ma. 🙂
Widziałam tam wielu emerytów – ale to jeszcze z europejskiego starego (czyli bogatego) portfela 😉
Widzę, że można się też szarpnąć na „cena con gli artisti”
A w Jarosławiu jest za darmo 😉
No, nie całkiem, za całość jakoś tam hurtem się płaci:
http://www.festiwal.jaroslaw.pl/reception/zgloszenia_info_pl.html
Ale nie trzeba się specjalnie wkupywać, żeby zjeść „cena con gli artisti” 😉
No nie, bo ideologicznie 😉 wszyscy tam równi… A artyści jakoś to polubili 🙂
Ja odbyłam „cena con gli artisti”, czyli bankiet popremierowy po Edgarze. Akurat pasowałoby do dzisiejszego wpisu Piotra z sąsiedztwa – tyle było ścierwa wszelakiego oraz owoców morza, a ja tego raczej nie używam, więc pożywiłam się tam głównie serami, owocami i ciastem…
Znaczy taka „cena con gli artisti” niepostrzeżenie może zamienić się w prawie głodówkę z widokiem na pałaszujących „gli artisti”
a jeśli nie głodówkę to dietę serowo-ciastowo-owocową
Ale Piotr z sąsiedztwa byłby pewnie przeszczęśliwy 🙂
To ja mówię dziś wcześniej dobranoc, bom jeszcze wciąż niedospana, wczoraj zajmowałam się wpisem… A jutro muszę solidnie zająć się tekstem. Idę więc na spoczynek zdrowa i cała, bo choć ktoś mnie dziś straszył w innym miejscu, że mi kości policzy 😉 , to szczęśliwie się zlitował – ale domyślam się, że tylko z braku czasu 😀
Spokojnie Pani Kierowniczko, liczenie kości nie zając – nie ucieknie. Wiadomy Jegomość nie rzucał zapewne słów na wiatr 😉
A propos polsko-argentynskich koneksji wspomnialbym Mieczyslawa (Miguela) Najdorfa, wielkiego szachiste, reprezentujacego zarowno Polske, jak i Argentyne. Pochodzil z Warszawy, z korzeniami zydowskimi, ale jego prawdziwa kariera przypadla na okres powojenny. W latach 50-tych byl jednym z najlepszych szachistow swiata. Podobno do konca zycia poslugiwal sie jezykiem polskim. Pamietam, ze w „Polityce” byl wywiad z nim, przeprowadzony przez J. Zemantowskiego. Byl autorem jednego z najlepszych wariantow w obronie sycylijskiej, ulubionym przez innego wielkiego gracza, tym razem amerykanskiego, Bobby Fishera. To tak, co nieustannie nasuwa mi sie na mysl, gdy czytam wpisy Alejandra Szwarcmana.
Bobiku:
Ja tylko dodam do wczorajszego, że historię o Strawińskim i Szostakowiczu bardzo lubię, ale żeby ją zrozumieć trzeba wiedzieć nie tylko, że obaj byli Rosjanami z polskimi przodkami, ale też że przez lata byli sobie przeciwstawiani – jako emigran i jako ‚obywatel radziecki’, i tak będąc przeciwstawiani dali się wciągnąć w prasowe nagonki przeciwko sobie. Na dokładkę Szostakowicz był bardzo trudnym człowiekiem, jak to mawia pewien mój znajomy — „miał trudny interfejs użytkownika”. Gdy więc posadzono ich razem, jako największych rosyjskich żyjących kompozytorów, o dialog było wyjątkowo trudno.
Pani Kierowniczko:
Po oglądanym wczoraj filmie dochodzę do wniosku, że do golenia to tylko Monteverdi. Inna sprawa jak się golić w pięć-sześć osób jednocześnie?
PAK-u, Monteverdi ze swoimi wszystkimi ozdobnikami byłby chyba za trudny… a co do golenia czy śpiewania w kilka osób, mam już zbliżony pomysł na nowy wpis 🙂
A jaki to był film?
PAK-u, rzeczywiście analogia z moją sąsiadką-retrieverką nie była stuprocentowa. Ona ma interfejs bardzo łatwy. 🙂
Przypomniała mi się inna anegdotka, jak to jakaś pani latami próbowała doprowadzić do spotkania dwóch Albertów, Einsteina i Schweitzera, których uważała za najwybitniejsze osobowości epoki i snuła wyobrażenia na temat, co też wyniknie z zetknięcia dwóch tak wspaniałych umysłów. Spotkanie wreszcie doszło do skutku, nienagannie ubrany Schweitzer pojawił się punktualnie u Einsteina, który nadszedł spóźniony o 10 minut, w niechlujnym swetrze i nie całkiem ogolony. Panowie najwyraźniej nie przypadli sobie do gustu, rozmowa nie kleiła się, aż wreszcie Einstein wpadł na „genialny” pomysł i rzucił: a wie pan, znam świetny dowcip o kanibalach… Zmrożony Schweitzer wysłuchał z widocznym niesmakiem, pożegnał się, wyszedł i oczywiście dalszych spotkań już nie było. A mogło być inaczej, gdyby obaj w porę sobie uświadomili, kogo wespół w zespół nie cierpią. 🙂
Pani Kierowniczko:
Postaram się coś jutro szkrobnąć, ale… no cóż, zdradzę co to było:
http://thefullmonteverdi.wordpress.com/
(Fakt, robią w filmie różne rzeczy, ale się chyba nie golą. Całują jednak przy Monteverdim na pewno 😉 )
No no… ale całowanie się przy Monteverdim to z przyjemnością sobie wyobrażam 😆
A jaka muzyka pasowałaby do surowo wzbronionego, ale tak niezwykle przyjemnego obgryzania pantofli? 🙂
Obgryzanie pantofli to prawie balet! „Cudowny mandaryn”, „Święto wiosny”, czy coś w tym stylu chyba 😉
Bobiczku, nie bądź taki misio grizli 😉
http://www.youtube.com/watch?v=7OU7Nezg7Ls
Pani Kierowniczka chciała może dać do zrozumienia, że mama nie byłaby szczęśliwa, gdybym jej załatwił te na najwyższych obcasach? Eee, tam:
http://www.youtube.com/watch?v=OYkFiUsEQ8U
Idę skorzystać z rady PAKa i zrobić sobie balecik z pantoflami. Do wieczora powinno zejść. 😀
Oj, uważaj, Bobiczku, bo to muzyka, pod którą ostro się gryzie… i wtedy nawet miłość mamy będzie wystawiona na ciężką próbę…
http://www.youtube.com/watch?v=mK64sTi4mKc&feature=related
albo:
http://www.youtube.com/watch?v=T9m1Ysa2Zfs
Całowanie przy Monteverdim… Jakaś agorafilia?
Nie rozumiem 😯
Ale agorafilię uprawiałam swego czasu aż przez dziewięć lat 😆
Mówię wszystkim Dzień Dobry po wakacjach!
Ale trzeba przyznać, że Pani Kierowniczka jest odważna w swoich zwierzeniach, ja bym się nie odważył przyznać się do tego . 😀
Do agorafilii? 😉
Przecież wszyscy wiecie, że przepracowałam w „Gazecie Wyborczej” kawałek życia…
Czas przeszły wskazywałby bardziej na agorafobię… 😉 A za Torlinem podziwiam odwagę 😆
To Agora zapadła na dorotofobię, bo mnie wyrzucili 😉
foma:
Czy park nocą liczy się na agorafilię? Bo ja bym powiedział, że tam panuje intymny półmrok.
I poprawiam: nie tyle przy Monteverdim, co między Monteverdim. Baryton śpiewa Monteverdiego, następuje pauza, a on całuje, i znowu śpiewa Monteverdiego.
Ale podobno śpiewa z playbacku.
Całować się z playbacku to chyba raczej nie bardzo można 😆
Ja bym jednak wyraził więcej zaufania do tej technologii 😉
Ale oni się z playbacku nie całowali. Co łatwo sprawdzić — mianowicie baryton występuje to z aktorką, podczas, gdy ścieżkę dźwiękową przygotowali sami śpiewacy. Ergo — nawet jeśli nagraliby w studiu, że on całuje, to na pewno nie, że ona całuje.
Mówią już o mnie w parafii:
Z niego to niezły jest snob,
Żem znany jest agorafil
Oraz, że agorafob
Fakt, że całować się lubię,
Fakt, że i na oczach też
Miłością bowiem się chlubię,
Kochliwy ze mnie jest zwierz
Idę na przykład ulicą
I ściskam bogdankę swą
Ludziskom oczy się świcą
Po plecach przechodzi prąd
Dotykam czule jej lica
I pocałunek nań ślę
Czuję jak cała ulica
Wytyka palcami mnie
Przyjemnie wtedy się czuję
Nie mogę powstrzymać drgań
Ksiądz zaś z ambony pomstuje:
Ludzie! to łobuz i drań!
Ja zaś po chwili uniesień,
Leciutki jak gęsi puch,
Budzę się i w ciężkim stresie,
Patrzę na uliczny ruch
Zrywam się z ławki gdzie spałem,
I biorę nogi za pas,
Znów wczoraj zabalowałem,
Schować przed ludźmi się czas…
😆
Że o całusach śnić miło,
To każdy snadź o tym wie,
Lecz że o księdzu się śniło?
Ktoś epatować tu chce 😉
Epatować?
To sen zgodny z administracyjnym podziałem kraju na diecezje i parafki….
nie wspominając o metafurze 😉
A czym się różni metafura od metafory?
Tym, czym parafka od parafiny 😉 😆
Do Komisarza, jeśli tu zajrzy: coś się dzieje z komisariatem, dwa razy mi wcięło komentarz 😯
Meta — ponad, nad (no, chyba że ta włoska, czy u Alli). Fura — wiadomo. I wiadomo, kto jest na furze.
A fora, to albo rzymskie fora (czyli agory 😆 ), albo fora ze dwora?
Pani Kierowniczko, mnie wpuściło, może coś z adresem nie tak…
A może napisałam coś, czego Łotr nie lubi…
Już się udało 😀
Łotr dzisiaj humorzasty…
Ma fomy w nosie…
A dory w spamie…
Komentarze uwolniłem i nawet z powodów historycznych zostawię 😉
Ależ ja nie jestem członkiem SPAM, choć się z tą szlachetną organizacją (Stowarzyszenie Polskich Artystów Muzyków 😉 ) zadaję…
Kierowniczka nie tylko się zadaje, ale i nagrody odbiera. I to dwukrotnie…
http://szwarcman.blog.polityka.pl/?p=60#comment-5947
Ech, wszystko człowiekowi pamiętają 😆
Kochani, znowu nie na temat, ale ja tak z doskoku.
Zegnam sie na ponad tydzien, jade promowac naszego Chopina narodowego wespol z Karolciem po francuskich dziurach. Czytaj; letnia chaltura festiwalowa.
Wracam za jakies 10 dni, mam nadzieje bogatsza i w zdjecia nowym aparatem Panasonic Lumix FZ50, polecam, i w pieniadze (zebym tylko wszystkiego nie przehulala!!!)
Scisk czuly
Teresko, trzymamy kciuki za to, żeby Chopinek się pod paluszkami dobrze sprawował 😀
Spokojna głowa, Fryc bywał już pod różnymi palcyma….
I dlatego obeznany w tym, jak się wywinąć naciskom…
Przy fortepianie usiadł Ryszard Maj.
Frycek zaś westchnął:
No, nie czekaj wreszcie, graj…
😉 😆
Tereso, udanego wyjazdu 🙂 (pod każdym ważnym dla Ciebie względem)
No patrzcie – Teresa Czekaj zapowiadała podróż na koniec świata, a pojechała na chałturę 😯
Racja, co się odwlecze… 😉
Powodzenia na koncertach!
Tymczasem ja muszę powoli odkurzać walizkę. Wydawało mi się, ze 4 tygodnie to będzie za długo, a teraz mi za mało 🙁
Niespodziewanie wypadło mieszkanie do dyspozycji w Warszawie (nie znam stolycy), w samym centrum, niestety, będą musiały wystarczyć 2 dni, bo plan napięty. A było rezerwować lot na 4 tygodnie?!
Alicjo,
ważne, żeby było miło i tak przez dwa dni zobaczycie Trakt Królewski i okolice. Nie ma co latać z wywieszonym językiem.
A czemu wy tak koniecznie musicie byś tu tego dnia, tam owamtego? Pociąg przecież nie odjeżdża. 🙂
Ja tam czekam na dokładne sprawozdanie Tereski. 🙂
Może kiedy sama się wyprawię śladem.
Ale Tereska jeszcze nie teraz wybiera się na swoją wyprawę – teraz tylko na, jak sama powiedziała, chałturę…
Czuły uścisk, niech się czułością wzajemną odciska.
To powiedziałam ja do Teresy Czekaj. 🙂
Nie przehulaj Babci domku, bo szlaki nieprzetarte czekają i sympatycy spragnieni wrażeń.
Mówisz Panasonic Lumix FZ50? Zobaczę, co zacz.
Pani Doroty jest niezły, zwłaszcza kolory bardzo mi się podobają.
NIECH SIĘ KRZEWI KULTURA NA CHAŁTURACH! 😀
Mój to Canon PowerShot A630.
Wiem, wiem. 🙂
Czytuję informacje o zdjęciach w albumach.
Tam wszystko wyjawiają łącznie z ustawieniami parametrów. 🙂
Brawo Pani Kierowniczko! Buszowałem dzis po Pani blogu z podziwem i jestem pełen uznania – wielka kultura, Puccini, Szostakowicz, Toskania, po polsku, po angielsku, Argentyna, w środku nocy, tango, Najdorf (pamiętam go), fotografie, szybka wymiana, interakcja, Haendel, prawie jak bym słuchał muzyki. Brawo i bis (jak ten Koreańczyk)!
Pozdrawiam, Pass.
PS. Nie wiedziałem, że Panią pogonili z „Gazety”, może Pani kiedyś opowie
Pociąg nie odjeżdża, mt7, ale samolot odleci, a Jerzor będzie musiał robić pętlę samochodem po Polsce całej (a lot do i z Hamburga). Jak juz się tam jedzie, to wiadomo, ze trzeba sie umówić z rodziną i przyjaciółmi, ze nie wspomnę o Zjezdzie Łasuchów, który od roku prawie jest naszym głównym celem, wokół wszystkie inne planujemy sprawy. Zaraz po Zjezdzie Warszawa, bo tak wypada logicznie, potem Kraków (siostra), Dolny śląsk (mama, siostra etc), i tak dalej. W międzyczasie koleżanka szkolna (obecnie RPA) dała znać, że będzie na Dolnym Sląsku, ja tez tam będę – jak sie nie zobaczyć po tylu latach, tym bardziej, że kilka dziewczyn z Rzeczpospolitej Babskiej zaoferowało się na mini-zjazd?!
Uhhhhhh… głowa boli 🙁
Witam, Panie Danielu! Pewnie że opowiem przy okazji. A teraz zapraszam do nowego wpisu, prawie politycznego 🙂
Alicjo:
A czy chałtura nie jest końcem świata???? 🙂