Czemu media nie lubią jazzu?

Właśnie rozpoczęło się 50. Jazz Jamboree występem Ala Jarreau z zespołem. Cóż, to już historia. Al w szarym ubranku, w nieodłącznym bereciku, głos zupełnie nie ten, co kiedyś, ale wciąż ogromny wdzięk i umiejętność nawiązywania kontaktu z publicznością. Gada sobie, gada, coś na tym gadaniu pomrukuje, czasem jeszcze jakiś skacik (od scat) wykona… Chwilami jego typ humoru i rodzaj rozsiewanej dobrej energii przypomina Bobby’ego McFerrina, nawet zamiast słynnego Ave Maria była Aria na strunie G (tak się zastanawiałam na tym koncercie, jak to będzie z Bobbym, kiedy się zestarzeje, choć nie sposób to sobie wyobrazić). W każdym razie publiczność pełnej prawie Sali Kongresowej rozruszał wspaniale. Tutaj Al w sambie kilkanaście lat temu (teraz też była w innej trochę wersji), tutaj razem z Brubeckiem wykonują Take Five (teraz też było, choć bez Brubecka). Jeszcze troszkę go z dawniejszych czasów tutaj i jeszcze jedno Take Five z czasów idealnej formy. Ech…

W każdym razie jubileuszowa Dżemborka się rozpoczęła. Jakże inna od tych wielkich w przeszłości. Same nazwiska jak wyliczyć… Miles, Duke, Monk, Mingus, Blakey, Rollins, Getz, Gillespie, Mulligan, Brubeck, Goodman, Coleman, Marsalis, McFerrin, Ray Charles, Jarrett, Corea, Hancock, Petrucciani… To se ne vrati nie tylko dlatego, że niektórzy z nich już niestety nie żyją. Po prostu jest mało kasy, a kryzys zeżarł tę, co już była, na tyle, że organizatorzy musieli zrezygnować z zapraszanej Roberty Flack. Ale jeszcze jest w programie parę niezłych nazwisk: trębacz Arturo Sandoval (18 listopada) oraz Michel Legrand (15 listopada), który dziś z jazzem się mało kojarzy, ale przecież kiedyś jak najbardziej angażował się w jazzowe projekty, m.in. z Coltrane’em, Milesem, Billem Evansem… Tutaj np. z Oscarem Petersonem. Jeszcze wystąpi 28 listopada ten śpiewający pan, a poza tym już tylko polskie koncerty i wspominki. Koncerty są porozrzucane, całość nie sprawia więc jak kiedyś wrażenia intensywnego wydarzenia.

Żal starej Dżemborki. Ale za to mamy coraz więcej innych świetnych jazzowych festiwali. O letnich tu pisałam. Niedawno wspominałam o tym w Katowicach, a co w listopadzie będzie się działo w Bielsku – tylko pozazdrościć… Poważnie się zastanawiam, czy nie przejechać by się na Ornette’a Colemana, a i Carla Bley też osoba bardzo specjalna, i Vitous… No, „tu się gra jazz”, żeby użyć tytułu jednego z działów pisma „Jazz Forum”. I jest na to popyt.

Zastanawiam się więc, co się dzieje z radiem i telewizją, że jazz kompletnie ruguje? Co do muzyki poważnej, media miewają jeszcze drobne skrupuły, ale jazz jest bity z dwóch stron: ani to poważka, ani rozrywka. Nie słucham regularnie Jazz Radia (nie mam za bardzo czasu na słuchanie radia), ale link, jaki parę dni temu wrzucił tu Gostek, zezłościł mnie do żywego. Komu to przeszkadzało?!! I powstanie jeszcze jedna ch(ł)amowata stacyjka. A miejsce na dobry jazz się kurczy, w TV nie ma go już wcale (kto pamięta transmisje z Warsaw Summer? Jurek Kapuściński, późniejszy twórca TVP Kultura, który je promował, wykopał się dawno z obecnej TVPiS), ostatnim bastionem znów jest nieszczęsna radiowa Dwójka, nawet w Trójce ma on miejsce mniej niż szczątkowe. Dlaczego tak się dzieje? Jest wśród decydentów mit, że reklamodawcy nie lubią jazzu. Jeśli nawet z tymi reklamodawcami to prawda, to zupełnie tego nie rozumiem. Jazzu słucha znakomity target dla reklam, ludzie młodzi i w pełni sił, często dobrze zarabiający. Jeśli inne argumenty do tych ludzi nie przemawiają, to może przynajmniej ten?