Parę płytek z różnych branż

Siedziałam dziś nad pisaną robotą i do akompaniamentu włączyłam parę płyt, które czekały na przesłuchanie, więc mogę tu teraz zdać sprawę.

Virtuoso godzien wina. Piękny polski (i nie tylko) barok: Kaspar Förster jr.- Mistrzowie i uczeń. Rozmawialiśmy w sobotę o tej płycie, poczułam się więc w obowiązku – jak się okazało, ogromnie przyjemnym – wysłuchać. Z dziedziny mistrzów jest Giacomo Carissimi oraz Marco Scacchi; o tym ostatnim wiadomo, że przez wiele lat działał w Polsce i kierował kapelą królewską na dworze Zygmunta III Wazy, a potem Władysława IV. Carissimi reprezentowany jest na płycie tylko jednym utworem (Vanitas vanitatum), Scacchi trzema, bo przecież głównym bohaterem jest tu Förster, utalentowany i wszechstronny muzyk rodem z Gdańska, który z Carissimim zetknął się w Rzymie i uczył się u niego, a ze Scacchim – w Warszawie, gdzie związał się z królewską kapelą.

Förster był wszechstronnym śpiewakiem, organistą i kompozytorem. Adam Jarzębski, współczesny mu skrzypek, kompozytor i poeta, w poemacie Gościniec abo krótkie opisanie Warszawy z okolicznościami jej tak napisał o Försterze: Masz tam z Forsztera altystę,/W bas i tenor, dyszkantystę,/Gdy chce, wzgórę wyprawuje,/Poczym na dół wyśpiewuje./Kilka oktaw, to nowina!/Virtuoso godzien wina. Godzien nie tylko jako virtuoso, ale i jako kompozytor – to piękna muzyka. Soliści są znakomici, a już obie panie, często duetujące – Olga Pasiecznik i Marta Boberska – po prostu przechodzą same siebie.

Brecker z Tykocina. Tę płytę dostałam od jej kompozytora i jednego z wykonawców, pianisty Włodka Pawlika, wraz z historią. Otóż Włodek przyjaźnił się od dawna ze znakomitym trębaczem Randym Breckerem, jednym ze słynnych The Brecker Brothers (nagrali też razem 13 lat temu wznowioną właśnie płytę Turtles). W styczniu miną dwa lata od śmierci jego brata Michaela (jego ostatnią płytę Pilgrimage tu kiedyś zachwalałam; obu braci lubiłam zawsze i razem, i osobno), który zmarł na białaczkę. Kiedy jeszcze z cieniem nadziei rozglądano się za dawcą szpiku dla Michaela, Randy szukał krewnych; dotąd nie interesował się swoimi korzeniami, ale wiedział, że rodzina pochodzi z terenów polskich. Okazało się, że nazwisko rodowe dziadka brzmiało Tykocki, a dziadek wyjechał z Tykocina do Stanów jeszcze przed wojną. Randy nawiązał wówczas kontakt z innymi przedstawicielami rodziny Tykockich mieszkającymi w Stanach. Niestety niedługo po tych odkryciach Michael zmarł, a płyta Tykocin. Jazz Suite, choć nie jest to na jej okładce wspomniane, jest poświęcona jego pamięci.

Uczestniczyli w jej nagraniu Randy, Włodek w swoim trio (basista Paweł Pańta i perkusista Czarek Konrad) i Orkiestra Symfoniczna Filharmonii Białostockiej pod batutą Marcina Nałęcz-Niesiołowskiego. Suitę wykonano latem w sali Filharmonii Podlaskiej, a potem na tyłach synagogi w Tykocinie. Nagrano ją w filharmonii. Najpierw jest Introdukcja, która jest takim typowym Włodkowym wędrowaniem fortepianowo-orkiestrowym po obrzeżach klasyki, a raczej neoklasycyzmu; w dalszych częściach wchodzi już Brecker i z jego wejściem rodzi się prawdziwy jazz (poza jedną częścią: Magic Seven, która obraca się w klimatach trochę bartókowskich). Mimo intencji i historii stojącej za tą płytą jest to muzyka nostalgiczna co prawda i refleksyjna, ale nie na smutno bynajmniej. Jest momentami wręcz pogodna. Choć są tu i takie tytuły: Let’s All Go To Heaven i No Words… To muzyka po stronie życia.