Węgierski fenomen
Muszę się z Wami podzielić niezwykłym wydarzeniem muzycznym, w jakim miałam możność uczestniczyć wczoraj. Otóż pisałam już tutaj, że bracia (a raczej bratanki) Węgrzy otwarli właśnie w Warszawie nową siedzibę swojego instytutu kulturalnego. Z tej okazji na Zamku Królewskim odbył się koncert młodego (34 lata) muzyka, który ponoć w świecie jest rozrywany i p. István Gordon, dyrektor Instytutu Węgierskiego, bardzo ten fakt podkreślał ciesząc się, że jednak udało się im go zdobyć na ten wieczór. To Félix Lajkó, węgierski (ponoć też o korzeniach romskich, w co trudno na oko uwierzyć, bo blondyn) muzyk z Wojwodiny, czyli z Serbii, obecnie mieszkający w Budapeszcie, grający na skrzypcach i cytrze. Tutaj jest jego strona internetowa, gdzie można posłuchać jego muzykowania w prawym górnym rogu. Jest też dużo tego na YouTube. Na przykład tutaj gra sobie w plenerze, tutaj w duecie z altowiolistą Antalem Brasnyó, tutaj znów solo, ale na koncercie, a tutaj towarzyszy śpiewaczce na cytrze. (Teraz nie ma bródki, a włosy z długą grzywą opadają mu poniżej nosa.)
Trafiłam na koncert na Zamku dzięki mojej węgierskiej znajomej, która wyrażała się o nim tak entuzjastycznie, że po prostu musiałam go usłyszeć. Noemi jest architektką i kocha muzykę, a na jej guście się dotąd w żadnej z tych dwóch dziedzin nie zawiodłam, tym bardziej, że lubię muzykę węgierską. Ale jak nazwać to, co robi Lajkó? Pojęcia nie mam. To jest po prostu jego własne pogranicze różnych kierunków, zdecydowanie o podłożu ludowym węgiersko-bałkańskim, ale i pomieszane z jazzem, bluesem i ogólnie folkiem innych narodów, ale też odczuwa się wyraźnie jego zakorzenienie i w klasycznym graniu – jest absolwentem budapeszteńskiej Akademii Muzycznej. Tak że w jego wirtuozerii pobrzmiewa i jakiś Paganini z Sarasatem i innymi wirtuozami skrzypcowymi.
W sumie jest to człowiek kulturowego pogranicza, choć to, co robi, najbliższe chyba jest folkowi. Noemi mówi, że pytała różnych polskich znajomych, czy o nim słyszeli – i nikt nie znał tego nazwiska. Ja zresztą też nie, ale nie znali nawet kolekcjonerzy muzyki etnicznej, a większość tego typu melomanów bardzo ceni sobie kierunek węgierski. Jednak w Polsce zna się raczej to, co sprowadzane jest na Nową Tradycję, a tam często muzycy węgierscy występują – bardzo znakomici, ale też czystsi gatunkowo. Lajkó jest samotnym myśliwym, nie dającym się oprawić w ramki i wsadzić do szufladki.
To po prostu żywioł. Co on wyrabia, to trudno uwierzyć. I to, co gra, nieustannie zmienia, jest prawie nieobliczalny. Wpada po prostu w trans; do tego stopnia, że sprawia wrażenie autystycznego, a nawet przez chwilę wydawało mi się, że może jest niewidomy… Na Zamku wystąpił w duecie ze wspomnianym Antalem Brasnyó i to też była wyższa szkoła jazdy. Brasnyó trzymał altówkę pionowo, tak, jak się gra sekund w kapelach ludowych (np. w góralskich), i tak znakomicie śledził poczynania kolegi, tak mu towarzyszył, jakby byli jednym organizmem, a przecież to jest w przeważającej mierze improwizacja, umawiają się wcześniej na konwencje i na jeszcze parę rzeczy, ale poza tym to już jest ratuj się kto może. Upewnił się o tym zagadnąwszy ich mój redakcyjny kolega Tadeusz Olszański (który mówi po węgiersku jak po polsku, bo miał matkę Węgierkę) na pokoncertowej lampce szampana.
Żal tylko, że nie dowiedziała się o nim szersza publiczność – koncert był zamknięty, za zaproszeniami. Ale czy publiczność przybyłaby na nazwisko, którego nie zna? Najwyższy więc czas je poznać. Lajkó nagrał kilka płyt i podobno każda jest inna, w trochę innym gatunku. Od ludzi z Instytutu mam obiecaną najnowszą.
Komentarze
Pani Kierowniczko, przepraszam, nie na temat, ale muszę powtórzyć ( z poczekalni 😉 )
haneczko 2008-12-07 o godz. 22:00 🙂
za Wańkowicza 🙂 🙂
a za „Karafkę LF” 🙂 😀 🙂 😀
😀
Też się kiedyś zaczytywałam, stoi gdzieś w domu na półce 🙂
Fajnie gra ten Félix. To taki „felk” (czyli felkowy folk) 😉 Jakby chcieć spisać listę słyszalnych wpływów to byłaby baaardzo długa.
A propos Węgrów: W ubiegłym roku w Jarosławiu był zespół Zurgo
http://www.zurgo.hu/english/english.html
Zajmują się głównie zbieraniem i wykonywaniem muzyki Csangos – mniejszości węgierskiej żyjącej w Rumunii. Wieczorami w klubie były warsztaty tańców siedmiogrodzkich. Oj działo się 🙂 Bardzo ciekawy był też koncert nocny, wystąpili Andrea Navratil i Laszlo Demeter z pieśniami węgierskimi z Mołdawii, m.in. takim „Kyrie” http://www.youtube.com/watch?v=Cb3ej1BWE1Y
Ach, ten Łotr jeden, mógłby zdobyć się raz na wspaniałomyślność i wpuścić dwa linki… W każdym razie mój komentarz do felkowego grania czeka na akceptację 🙂
Z tą książką są związane osobiste wspomnienia.
Kupiłem ją z pod lady na Targach Książki w Frankfurcie nad Renem od sympatycznych Pań z Instytutu Wydawniczego PAX (Wydawnictwo Literackie) w roku 1984! Miały tylko jeden egzemplarz (dwu tomowy) i objecały mi sprzedać, ale dopiero ostatniego dni Targów i pół godziny przed oficjalnym zamknięciem Targów, …. bardzo mi na tym zależało i się zgodziłem. Pojechałem, odebrałem, zaprosiłem na kawę i spędziliśmy bardzo miły wieczór 🙂
… oczywiści w Frankfurcie nad Menem, zanim Frankfurt dotrze do Renu to jeszcze trochę potrwa! 😉
Fajny gość 🙂 Krzypek i czyczysta z temperamentem 😯
Pardą, trzytrzysta 😉
Wiec wlasnie, cudo po prostu.
Tez mam w karmanie takiego jednego. Multiinstrumentalista. Taki co to gra na wszystkim, zwlaszcza na fujarkach. Najwspanialszy muzyk, jakiego w zyciu spotkalam.
Miqueù Montanaro sie nazywa, ale to, co jest na tubie to kicha.
Poznalam go w kontekscie dzieci autystycznych.
No bardzo mi się podoba rezenzja pani Doroto; dlatego zamieszczam adres stronki do starszych płyt opisywanego muzyka (linki rapidshare) – oczywiście z naczelną zasadą if you like it buy it !
http://avaxhome.ws/music/ethnic_world/Lajko_Felix.html
Pzdr
O! To jednak go w Polsce ktoś zna! 😀
Zazdroszcze braciom Wegrem (no wlasnie, czy wciaz jestesmy bracmi, moze jak w basniach- jeden zaradny i bogaty, a drugi- biedny?) organizacji ich dzialalnosci muzycznej. Przynajmniej Hungaroton daje znaki zycia wydajac i sprzedajac plyty, nawet w AP. To samo muzycy wegierscy. Trudno powiedziec to samo o polskich wytworniach i artystach. Szkoda.
… no, ale polecieliscie Kierowniczko z tym bratankiem węgierskim, skrzypki i te ptaszki w tle. Nie godzi się!
Teraz to dopiero ale nostalgia…prawie Lanckorona
A co to się ostatnio dzieje, że Pani Sekretarz się tak nam rozsentymentalniła? 😯
Sekretarz zawsze sentymentalna, to jeszcze tego nie wiecie?! Po tej stronie Wielkiej Kałuży.
Chyba to działa na zasadzie, że czego nie ma sie pod ręką… bardzo często kłócę się z Rodakami, kiedy jestem w Polsce, bo przeszkadzają mi ich narzekania, ze to, tamto i owo, a ja widzę same plusy, i duzo ich. Może mam różowe okulary, a poza tym – jestem na wakacjach, więc nie dotyczy mnie tak zwana proza życiowa.
Ale Polska jest fajna… 😉
Ja tam granie do gulaszu zawsze wolałem od grania do kotleta. 😉
Czy to już pora, żeby na dobranoc pomachać ogonem? 🙂
Ach, czy Polska jest fajna? Chwilami śmiem wątpić, ale będąc tu nie mam dystansu 😉
Bobiczku! Jak dla mnie to machać ogonem możesz zawsze, na dobranoc czy nie na dobranoc 😀
No bo… bo właśnie, ja bywam na wakacjach, a gdyby mi przyszło pomieszkiwać na codzień, to bym narzekała pewnie. Wyobrazacie sobie, ze narzekam na Kanadę?! A zdarza mi sie 🙂
Bardzo kanadyjskie klimaty… aurora borealis
http://www.youtube.com/watch?v=CUG6TarQdnA&feature=related
No to macham jeszcze raz, tym razem nie na dobranoc, tylko na wszelki wypadek. 😀
No i masz tu Bobika… na wszelki wypadek!
Ja macham – rączką, bo nie mam ogona 😯
Drrrryn, drrryyn!
Obecna 🙂
Przeleciałem szybko, ile się dało z ostatnich 3 dni. O Góreckim nie ma, co komentować, bo to jasne. Same szczyty, nawet, jeżeli nie ma nic na harfę. Impreza w Instytucie Węgierskim mnie zainteresowała, bo elementy bałkańskie w tle są zazwyczaj wciągające. A chodzenie na nieznane nazwiska to była moja specjalność w młodości. Na przełomie lat 60 i 70 nieznznych artystów warto było oglądać na FAMIE. Tam pierwszy raz usłyszałem na żywo Marka Grechutę i (chyba parę lat później) Jana Kaczmarka (Kurna chata). Także zespół Słowianki. „Ajde Jano” tak mi utkwiło w pamięci, że, choć nigdy potem tego utworu nie słyszałem aż do koncertu Kroke, wystarczyły pierwsze takty, żebym ujrzał przed oczami pamięci urocza dziewczynę śpiewająca w Świnoujściu 35 lat wcześniej. Tam też Teatr STU (Exodus) i Teatr Dnia Ósmego. Nie wiem, co teraz się sądzi o tamtym festiwalu, ale dla mnie pozostał czymś bardzo ważnym. I chyba organizatorzy byli na tyle niezalezni, że wytępowali i byli nagradzani najlepsi. Nie wiem, czy to było tworzone pod auspicjami ZSP czy też innych organizacji, mniej akceptowalnych, ale tak czy inaczej było się czym chwalić.
jeśli już klimaty rozrywkowe to kto tego nie zna polecam
Rapsodia węgierska no. 2 – F. Liszt
http://www.youtube.com/watch?v=BcV19rylSZc&eurl=http://www.thepianoschool.net/You_Tube_Videos.htm
lub
http://www.youtube.com/watch?v=qyArTMtgT1w&feature=related
The piano tuner
http://www.youtube.com/watch?v=d9UICSlp5es&NR=1
Chopin walz
http://www.youtube.com/watch?v=QJYbZI63KrA&feature=related
Czajkowski koncert
http://www.youtube.com/watch?v=3v-8y8qPrMg&feature=related
Page turner
http://www.youtube.com/watch?v=LWqFaGwNCMU&feature=related
The muppets
http://www.youtube.com/watch?v=FWf7GEX65Sw&feature=related
Minute walz
http://www.youtube.com/watch?v=gWrqtJTEmBk&feature=related
Clair de lune
http://www.youtube.com/watch?v=GuazkV70vaM&feature=related
Traumerei
http://www.youtube.com/watch?v=qdmEg5DCawU&feature=related
& Michela Petri Performance in Denmark – Monti czardasz
http://www.youtube.com/watch?v=ZI8xe6bS8WM&feature=related
lub w innej wersji ponownie Monti
http://www.youtube.com/watch?v=tvUbrbFdJ8g&feature=related
In Tivoli 1996
http://www.youtube.com/watch?v=rrUkzir5DTI&feature=related
In Tivoli 1996 part 2
http://www.youtube.com/watch?v=0s381xi-p9Y&feature=related
Humoresque & The history of piano
http://www.youtube.com/watch?v=FGKWLOizhwM&feature=related
Dance of the comedians
http://www.youtube.com/watch?v=wGESFaMl84U&feature=related
FAMA jest dla mnie o tyle pamiętną sprawą, że raz wzięliśmy w niej udział z chórem, w tym w finałowym kabarecie, w którym brał udział kto żyw, a atmosfera była łagodnie (bo oficjalnie) antyustrojowa 😉 W życiu nie zapamiętałabym, że w osławionym DTV (Dzienniku Telewizyjnym) spikerem był wtedy niejaki Wojciech Zyms, gdybyśmy nie parodiowali go śpiewając chóralnie „zym, zym, zym, zym” – co zabawniejsze, na melodię słynnej starofrancuskiej piosenki pijackiej Tourdion, która należała do naszego żelaznego repertuaru, ale w bardzo wolnym tempie i nisko. Ogólnie, o ile pamiętam, była to bajka o złym potworze, którego w ten sposób opisywaliśmy i dobrym Ptaku Dudim, który go przechytrzył – i tu się łatwo domyślić, że za tym stał Andrzej Dudziński, który tego ptaka wymyślił; na zakończenie śpiewaliśmy hymn na cześć Dudiego. Do dziś mam okolicznościowy znaczek z wizerunkiem Dudiego, jak również nutki hymnu 😉 Kiedy po latach opowiedziałam o tym Dudzińskiemu, wzruszył się 😀
Całkowicie już anty był występ Jacka Kleyffa, który śpiewał wszystkie swoje stare przeboje, wówczas będące nowymi przebojami. Rozwalił nas zupełnie, zwłaszcza słynną „Telewizją”, „Balladą o miłości w magazynie kółka rolniczego” i jeszcze paroma, które regularnie wracają na naszych spotkaniach chórowych – koledzy to śpiewają z gitarą 😆
Mieszkaliśmy zresztą w Międzyzdrojach, gdzie równolegle braliśmy udział w Festiwalu Chóralnym i zdaje się, że nawet coś wygraliśmy 🙂 Mieliśmy też swój koncert w Domu Kultury i żeby go zareklamować, chodziliśmy po deptaku i wykrzykiwaliśmy hasło (wymyślone przez Jadwigę Rappe, wówczas naszą czołową altówę): Jeśliś nie jest stara prykwa, przyjdź na koncert Ars Antiqua! 😀
Och, Miedzyzdroje, Miedzyzdroje…
A czy nie mieszkaliscie przypadkiem w Domu Pracy Tfurczej, ktory to wybudowan byl w czynie spolecznym, skutkiem czego wszystko bylo krzywe, jak otworzylo sie jedne drzwi na korytarz, blokowalo sie te z przeciwka, lozka i szafy mialy po trzy nogi,wszystko trzymalo sie na olaboga, a najwiekszym tfurca osrodka byl nasz lodzki ciec z Akademii, ktory regularnie przyjezdzal tu na wywczasy i zajmowal sie porownywaniem cen we wszystkich mozliwych miejscach, gdzie mozna bylo cokolwiek kupic do zjedzenia.
Do Miedzyzdrojow przyjezdzal rowniez Jiri Korn, ktorym rozplakatowane byly ulice. A ze zwieloktornili go juz na plakacie, tych Jirich byly setki, tysiace, miliony.
Wyskakiwal zewszad, nawet z lodowki.
Wot, to byly czasy, ale kto was pajmiot…
😆
Ech, lezka sie kreci
😆
http://www.youtube.com/watch?v=zoqWhdxXgdQ
Ptak Dudi, a właściwie zielonkawa maskotka z gumy z wielkim dziobem (nosem) i kosmatą fryzurą z białego futra wisiał przez całe lata 70-80 na drążku zmiany biegów dwóch kolejnych Renault 4 mojego Osobistego i był głaskany przed każdym wyruszeniem w podróż 😉 Zapewniał tak pomyślność podróży na ponad 200 000 km po drogach i bezdrożach Europy, a szczególnie na licznych granicach. Celnicy polscy patrzeli zawsze z sympatią na zagłaskanego do imentu ptaka – prezentu od mojej przyjaciółki. Ten drążek od biegów, to była taka pozioma wajcha zagięta do góry i wystająca z tablicy rozdzielczej 😎
Ale opowieść, Pani Kierowniczko! 🙂 To był dopiero barwny zespół ta „Ars Antiqua”!
A ten dom kultury w Międzyzdrojach kilka lat temu wyremontowali. Sama tam spędziłam sporo czasu na próbach Polsko-Niemieckiej Akademii Chóralnej „In terra pax”. Jeździłam na ten festiwal przez kilka lat z rzędu.
stefciu, litości! W jednym poście tylko jeden link! Jak jest więcej, to muszę wpuszczać, a nie zawsze siedzę przy kompie.
No prosze. Jakiś tam chórek z domu kultury. Toż to sławny zespół, chyba reaktywowany kilkanaście lat temu przez Szablewskiego. Chóry mnie interesuja, bo tak naród śpiewa, jak popularne sa chóry. Moja Ukochana ma kuzynkę w Poznaniu, która od lat z chórem swoim jeździ po festiwalach. Parę razy tych występów, a przy okazji i innych chórów, słuchaliśmy i serce rosło. Parę lat temu był taki festiwal w Gdańsku, a potem uczestnicy występowali po parafiach. Do nas trafił chór dziecięcy z Łotwy czy Estonii (skleroza absolutna). Jednak z Łotwy. Jak te dzieciaki śpiewały na głosy. Jeszcze była kwadrofonia, gdy sie porozłaziły grupkami głosowymi po kościele. Zresztą i przy naszej parafii jest chór całkiem porządny, choć oczywiście to zupełnie inna półka. Czasami uświetnia mszę i to jest radość na tle zwykłego wycia. Nie wiem, dlaczego tego tak mało w Polsce. Niech nikt nie tłumaczy brakiem czasu, bo na Zachodzie pracuja do 18 i dłużej, a czas znajdują. Zresztą ta nasza kuzynka pracuje zawodowo i dom ogromny prowadzi, w czym nikt jej nie pomaga.
Victora Borge już tu ktoś kiedyś zachwalał, nawet wrzucaliśmy sobie filmiki! Ale nie w takich ilościach, może nawet wtedy jeszcze tyle nie było 😉 A Michala Petri, występująca epizodycznie w jednym z filmików, jest cudowna! Kilka lat temu nawet poznałam ją osobiście w Łańcucie. Urocza pani.
Stanisławie, i tu jest właśnie heca. Szablewski, który był jednym z członków założycieli Ars Antiquy, po latach dokonał paskudnego nadużycia. Założył swój kameralny zespół już lata po rozwiązaniu chóru, przywłaszczył sobie nazwę i tradycję. A śpiewała tam przez chwilę jedna, może dwie osoby z dawnego zespołu. Od tej pory nie rozmawiamy z nim. Nie procesowaliśmy się, bo i po co? Ja tylko nie rozumiem, jak można coś takiego zrobić nikogo nawet nie pytając o zdanie. Nawet nie chcę tego nazywac po imieniu. I po co mu to było? Też mieli swoje sukcesy, pewnie i tak by je odnieśli bez przypisywanej sobie cudzej historii.
Jeszcze ponudzę chórami. Sprowadziłem z angielskiego amazona troche płyt z chórami koscielnymi, w tym i dziecięcymi. To bardzo piękna muzyka. Wędrując po Wielkiej Brytanii, gdzie kościelnych pereł architektury bez liku, do tego na ogół pieknie wyeksponowanych na rozległych trawnikach, często nie dało sie jakiegos kościoła zwiedzic, bo próba chóru właśnie trwała. A jak się dało chór usłyszeć, było bosko. Kilka razy chóry młodzieżowe spotkałem też w kościołach w Finlandii. O Niemczech i Francji nie piszę, bo to wszyscy znają.
Jeżeli nie pytał nikogo o zgodę, sprawa w samej rzeczy brzydka. Spotkałem się z podobnymi przypadkami kilkakrotnie. To znaczy z Przyjęciem nazwy czegoś, co już nie istniało, ale przy okazji odwoływało się do nie swojej tradycji. Najbardziej drastyczny ze znanych mi przypadków to „Tygodnik Powszechny” Piaseckiego.
Uwielbialiśmy śpiewać starych (renesansowych) Anglików – i chyba nasz dyrygent wygrzebał ten repertuar jako jeden z pierwszych w Polsce – a zapoznał się z nim… we Francji, gdzie pracował przez parę lat. Różne tam Morleye, Weelkesy, Gibbonsy, Dowlandy itp…. Pychota! I jak to się dobrze śpiewa, jak to jest napisane!
Ach, też uwielbiam! W ogóle muzyka dawna to ta najbardziej wokalna, najwygodniejsza do śpiewania 🙂 Teraz kiedy śpiewam głównie sama (i dla własnej przyjemności), co i rusz się zachwycam, jakimi mistrzami wokalności byli taki Vivaldi i Haendel. To się samo śpiewa (pod warunkiem, że człowiek nie stosuje do tego techniki romantycznej, wtedy to w ogóle się nie chce śpiewać). A z dawnej polskiej co śpiewaliście?
Wracam jeszcze do św. Mikołaja. Został rzeczywiście (szczątki) wykradziony, ale nie ukradziony. Gdy Mira została opanowana przez muzułmanów relikwie wykradli z kościoła zakonnicy i złożyli w kościele św. Mikołaja w Bari w krypcie, prawie pod grobowcem królowej Bony umieszczonym za głównym ołtarzem kościoła. Krypta św. Mikołaja jest ulubionym w Bari miejscem zawierania ślubów. W dobre dni jest tam ślub za ślubem, co kiedys mieliśmy okazje zaobserwować.
Firma winiarska Nicolas została założona z myślą o wybijaniu sie z powszechnej przecietności i jeszcze kilkanście lat temu można tam było opowiedzieć co sie lubi i dostac to w swoim przedziale cenowym. Co sie lubi, to znaczy na ile taninowe, o jakich cechach szczególnych itd. Od tego czasu namnożyli sie bardzo i zeszli do przeciętności.
W dziedzinie win jestem sobie takim przeciętnym melomanem: lubię, potrafię ocenić, co mi się podoba, ale się nie znam 😉
Jaką śpiewaliśmy muzykę polską? Zieleńskiego (najbardziej rajcowały nas dwuchórowe), Gorczyckiego, Szarzyńskiego, Żebrowskiego, Pękiela, kogo tylko się dało 🙂
A naszym dyrygentem był Maciek Jaśkiewicz. Od dawna w Kanadzie, nawiali nam z wyjazdu chórowego w 1983 r. 🙁
Oj, to smutno musiało być w 1983 roku 🙁 A nie myśleliście, żeby mimo wszystko dalej istnieć, znaleźć nowego dyrygenta? Czy wszystko się tak z dnia na dzień rozsypało i po powrocie z Kanady zespół przestał istnieć?
A jak ten chór wtedy wypuścili? Mnie się udało pierwszy raz wyjechać w 1987. Po przerwie stanu wojennego oczywiście. Alicjo, moze teraz jakiś chór tam prowadza. Czy Pani Kierowniczka też była wtedy na tym, wyjeździe i nie nawiała? Jeśli tak, to wyobrażam sobie przesłuchania po powrocie. A czy wiedzieliście przed wyjazdem, że zamierzają zdradzic Ojczyznę? A kto tam przychodził i namawiał do nawiania. A czy Was też namawiał i co mu odpowiedzieliście. A dlaczego ich nie powstrzymaliście. Mysmy wam zaufali, a wy nie stanęliście na wysokości. Same przyjemności jednym słowem
Myśmy nie byli w Kanadzie, tylko we Francji i Niemczech, i to w Niemczech nam się dyrygenctwo urwali. Potem pojechali do Kanady, gdzie już była siostra Kasi, żony Maćka, i gdzie już czekał czteroletni wtedy bodaj synek z dziadkiem. Wszystko było świetnie zorganizowane, niektórzy (w tym ja) wiedzieli o zamiarach jeszcze przed wyjazdem. Maciek desygnował swojego następcę, który okazał się wesołym chłopakiem, ale bez charyzmy i chyba niespecjalnie słyszącym. Pojechaliśmy z nim do Finlandii, gdzie już była wcześniej nagrana trasa. Potem rozstaliśmy się ze Sławkiem i na jakiś czas wziął nas prof. Andrzej Banasiewicz, świetny fachowiec, ale zagoniony zawsze tysiącem robót i w końcu nie wyrobił czasowo. Na koniec trafił nam się jeden koleżka, który wydawał się muzykalny i sensowny, ale okazało się, że zupełnie nie radzi sobie z zespołem, no i z jego muzykalnością praktyczną też trochę było dziwnie, bo teoretycznie to on faktycznie był erudytą. No, nieszczęście po prostu było, skłócilismy się na wyjeździe z kolei w Holandii, i w końcu z jego rozstaniem się z nami postanowiliśmy rzecz rozwiązać, bo już nie było chętnych kamikadze, i to w tak trudnych czasach…
Teraz odpowiadam Stanisławowi. Nie wiem, jak nas puszczali, no, ułatwienie było, że przez Pagart, ale też cud boski, że wyjechaliśmy pierwszy raz po stanie wojennym już latem 1982 r., opędzając się tylko 6 godz. staniem na granicy z NRD i rewizją osobistą niektórych członków 😯 Jakoś nie mielismy żadnych kłopotów z wyjeżdżaniem, w związku z czym oczywiście non stop się podejrzewaliśmy nawzajem, że ktoś musi być wtyką. Jeden z podejrzewanych też w końcu wylądował w Kanadzie, żeby było śmieszniej 😆 Na tym samym wyjeździe co dyrygenctwo urwało się jeszcze jedno małżeństwo, które zapisało się do nas chyba tylko w tym celu 😉 Nikogo z nas nie przesłuchiwano, mnie w każdym razie nie, o innych też nie wiem. Może na artystów patrzyli wtedy przez palce.
Aha, jeszcze jedno: żona Maćka była dziennikarką Tygodnika Solidarność, a w podziemiu – Tygodnika Wojennego. Bezpieka pewnie coś wiedziała i cieszyła się, że się osoby pozbywa z kraju…
I jszcze: wylądowali w Toronto, Maciek prowadził tam chór Ryerson, czyli ichniej polibudy. Potem chyba miał jakis swój. Kasia zabrała się za pisanie powieści, nawet wydała pierwszą w Polsce, teraz pisze drugą.
http://www.inbook.pl/a/produkt/id/164790/index.html
To prawda, chętnie się wówczas pozbywano elementów wrogich. Moje koneksje muzyczne z tego okresu miały przeciwną konotacje. Dorastałem w jazzie. Znałem paru muzyków z zespołu Wicharego, m. in. puzonistę o imieniu Bruno, którego nazwiska sobie nie przypomnę. Znałem bardzo zdolną pianistkę. Chodziliśmy na imprezy typu jam session, gdzie się wyżywała grając. Uczyliśmy sie ze dwa dni razem do matury, chociaż była ode mnie starsza. Zdawała eksternistycznie, bo ja wyrzucili ze średniej szkoły muzycznej przed maturą za demoralizowanie jazzem. Konsultowała ze mną, co może byc ważne i system przygotowań, bo ja też w klasie maturalnej nie chodziłem do szkoły po ciężkiej operacji. Miała też spore zdolności plastyczne. Pokój w mieszkaniu rodziców wymalowała w murzynów pod palmami. Potem skomponowała mnóstwo przebojów i jeszce większe rzeczy. Straciłem z nią kontakt, ale zawsze miło wspominałem. Aż tu w stanie wojennym znalazła się we wronie czy też czymś podobnym. To był szok, bo jej rodzice mocno dostali w d. od władzy ludowej. Ojciec, przed wojną dyrektor hotelu „Morskie Oko” w Zakopanem prowadził po wojnie cukiernio-kawiarnię „Kasia” i został wykończony domiarami. Aż do lat 60-tych nie mógł znależć pracy. Mama utrzymywała rodzinę robieniem swetrów na drutach.
Jeszcze raz przeczytałem, co Pani Kierowniczka pisze o Angilkach. Skoro tak wielu nas to kocha, dlaczego jest tego tak mało. Oczywiście entuzjaści znajda chór w jakimś miejscu i posłuchają, ale na co dzień tego nie ma. W Pradze latem bywa po kilka pięknych koncertów kameralnych i występów chóralnych jednego dnia. Pamietam angielski serial TV o chórze dziecięcym i o walce o jego przetrwanie. Gdzie ta misja TV?
Chyba sięgnę po książkę pt. „Niepamięć”. Rzeczywiście dużo tego rodzaju literatury było, ale nigdy dosyć. To w końcu jedno z najważniejszych świadectw naszych czasów.
Jeszcze o chórze. Wtyka pewnie była. Szczególnie, jesli potem nie było przesłuchań, można mniemać, że mieli relacje dla siebie wiarygodne. Praca II wydziału polegała głównie na umieszczaniu ludzi w grupach wyjazdowych, a także na statkach i tam, gdzie Polacy pracowali za granicą w sposób zorganizowany. Nagabywali prawie wszystkich pilotów wycieczek strasząc, że bez współpracy więcej nie wyjadą. Nie wymagali nawet deklaracji stałej współpracy, a tylko pisania sprawozdań po powrocie. A nie znam nikogo, kto w razie odmowy stracił dorywczą pracę pilota. Ze znajomością języka i jakąś ogółną wiedzą z zakresu kultury ludzi wcale nie było tak dużo i biura podróży nie chciały rezygnować z dobrych pilotów pod presją SB. Natomiast bardzo rzadko wtyką był ktoś, kogo o to podejrzewano. Na pewno nie był to ktoś, kto się dobrze wypowiadał o władzy, albo aktywnie działał w PZPR. Tacy głupi nie byli.
Żeby dobrze zaśpiewać renesans, trzeba trochę cierpliwości, czasu na zgranie zespołu, zaprzyjaźnienia się z muzyką i z innymi ludźmi.
A cóż teraz mamy w Polsce — koncerty, do których prób jest jak najmniej. Każdy zajmuje się tysiącem rzeczy, a na dany projekt ma z reguły tylko kilka godzin.
Trochę więc poczekamy na renesansowych anglików..
marcin.sobczyk – witam i pozdrawiam, byłam na tym Bachu, na który mnie Państwo zapraszali. Ciekawie ułożony program. A Państwo jak długo się przygotowywali? 🙂
bardzo miło było Panią widzieć
🙂 no cóż, moja uwaga o czasie przygotowań do koncertów opiera się oczywiście na obserwacji, a nie tylko na przemyśleniach gabinetowych 🙂 jednak ten program był trochę inny niż renesansowe śpiewanie a capella. mam nadzieję, że pomimo skondensowanych przygotowań nie naraziliśmy Pani na rozczarowanie 🙂
pozdrawiam
No nie 🙂 Wspomniałabym nawet o tym koncercie tu słów parę, ale został przyćmiony przez temat powyższego wpisu 😉 Potem chętnie wspomnę więcej, teraz muszę jeszcze zająć się inną robotą.
Nie na krótko ta robota Panią Kierowniczkę wessała… 🙄
Przy tym wszystkim odeszliśmy daleko od Félixa Lajkó. Chyba nikt go nie zna, bo inaczej któs już by się pochwalił. A ja moge się pochwalić, że dostałem dzisiaj 2 paczki – książkę (bardzo wartościową) od Pana Adamczewskiego i żeliwny stojaczek do nut z Allegro na Gwiazdkę dla dziecka. Dobrze, że paczki dotarły do domu i nie trzeba ganiac na pocztę.
Miło też Wrocław pooglądać. Wybieramy sie tam ciągle i nie możemy wybrać.
Wlasnie zaczelam czytac wpis, Pani Dorotko i doszlam do zdania : „… mozna posluchac jego muzykowania w prawym gornym rogu.” Czy nie powinno byc „na prawym gornym rogu”? 😀
Stanisławie, chyba jest znany, ale tylko w kręgach „wtajemniczonych” 😉
Wyguglałem następującą informację o Felix Lajkó:
Film ( nie widziałem, ale recenzje były zachęcające) w którym występuje Felix Lajkó przedstawiony w:
Poland 20 July 2008 (ERA New Horizons Film Festival) 🙂 nigdy nic o takim Festiwalu nie słyszałem 🙂
Tytuł: Delta
Rodzaj: Dramat
Kraj / rok produkcji: Niemcy, Węgry / 2008
Czas trwania: 92 min.
Reżyser: Kornel Mundruczó
Występują: Felix Lajkó, Orsolya Tóth, Lili Monori, Sandor Gaspar, Lajos Bertók, Mari Kiss
Dobry wieczór!
Era Nowe Horyzonty to duży festiwal filmowy organizowany przez warszawskiego menedżera kina Romana Gutka, najpierw w Cieszynie, od dwóch lat we Wrocławiu.
http://8ff.eranowehoryzonty.pl/index.do
Stefek… ale poleciałeś tymi sznureczkami?!
Dobrze, ze Kierowniczka ma swięte nerwy….
No przecież nie musiałam wpuszczać każdego osobno 😆
A ten Victor Borge to rzeczywiście żartowniś muzyczny niebywały.
Naoglądałam sie jego (Victor B.) na tutejszej (amerykańskiej) Public TV, jajko mozna było znieść ze smiechu, tydzień w tydzień. Dzis prawdziwych Cyganów już nie ma….
Roman Gutek jest sam w sobie instytucją i najlepiej by zrobił, gdyby nazwał swój festiwal po prostu Roman Gutek Festiwal – od razu wszyscy by wiedzieli, o co chodzi. 😀
Ja nie jestem doinformowana, jesli chodzi o Gutka… pogooglam jutro, bo dzisiaj nie mam jak. Za głośno będzie, ot co.
Kupilam plyte z muzyka Felixa w Debreczynie w 1998. Bardzo ja lubie, ale czulam sie osamotniona w tej sympatii, bo nikt inny o nim nie slyszal:) A tu nagle objawil sie w Polityce. Az mi zimbalon w sercu zagral!
Witam Helę! No, a mało brakowało, a nadal bym nie wiedziała o jego istnieniu 🙂
Czuje sie jakbym wreszcie dotarla do miejsca przeznaczenia:)
Tu Felix Lajko (zastanawialam sie czasem czy on istnieje, bo jawil sie byc postacia fikcyjna, nawet znajomi Wojwodinczycy o nim nie slyszeli), a w poprzednim watku zacny Henryk Mikolaj, ktory byl naszym sasiadem w Katowicach. Z jego corka Anna dzielilam lawke w podstawowce, miala piekny tornister w biedronki 🙂
Pozdrawiam z Oslo!
O! Z ojczyzny Griega to chyba tu jeszcze nikogo nie mieliśmy 🙂
Też pozdrawiam!
A swoją drogą ciekawe, że taki wirtuoz może jawić się jako postać fikcyjna…
I popatrzcie, co to komputry robia!
Chcialoby się… komputry wszystkich czasów, łączmy sie!
Dla Heli, naszej nowej, podaje sznureczek, jak na Sekretarza przystało…
http://alicja.homelinux.com/news/Co_w_duszy_gra/
Ja już mówię dobranoc. Niedospanam od paru nocy, a od rana trzeba do roboty sie brać…
Pa! 🙂
Dobranoc Kierowniczce.
Przypomniały mi sie Kurpie, i jak stalismy wokół Pawła (internet na…) 😉
Pięęęęęknie było!
Lepiej późno niż później…
Dobranoc 🙂
Dobranoc 😉
Ale piękne słoneczko tej nocy 😆
Jeszcze o Gutku. Poza Polską można nie wiedzieć. To dystrybutor filmowy i wydawca na kasetach video oraz DVD filmów wartościowych (m.in. von Trier, Jarmusch, Wong Kar Wai). Realizuje misję, której unika publiczna TV. Myslę, że do tego nie dopłaca.
Podobno gadam na blogu sam ze sobą, więc niech tak będzie. Popatrzyłem na sznureczek Alicji. Muzyka niezbyt obszerna, ale za to jaka. Ludmiła Jakubczak. Między innymi Alabama i Do widzenia Teddy. Moje ulubione.
Stanisławie,
właściwie w ogóle nie powinnam udostępniać muzyki, a Jakubczak specjalnioe dla tego blogu z jakieś półtora roku temu umeiściłam.
Dzień dobry wam – u mnie zamieć i zawieja, zima na całego.
Kochani, wybaczcie mi dzisiaj, ale jestem w jakimś kociokwiku 🙁
Buźka!
Kociokwik? 😯 Trzeba może kogoś pogonić? Jakby co, to jestem do dyspozycji…
Witam. Paranoja! W Paryzu pada snieg. To sie wprawdzie zdarza od czasu do czasu, ale zeby w grudniu??? Z reguly w lutym-marcu.
A ja, idiotka, zabralam sie za malowanie kuchni. Zimno jak psi i schnie jak…
Pani Kierowniczko, współczujemy i dodajemy otuchy. I mamy nadzieję, że to nie jest prawdziwy kociokwik (katzenjammer) tylko wynik permanentnego niedospania (Alicja może poradzić, jak dosypiać)
Stanisławie, ja bym z Tobą rozmawiał jak najchętniej, ale muszę Ci zdradzić tajemnicę poliszynela. Ja jestem okropnie głupi muzycznie. Do Pani Kierowniczki przychodzę, żeby dać wyraz sympatii, powygłupiać się, ogonem pomachać, ale jak widzę jakąś merytoryczność, to ją tylko obwąchuję – w milczeniu. Jakoś mi nieporęcznie szczekać o czymś, o czym nie mam zielonego pojęcia. 😉
Alicja zamiast dosypiać gada (pisze w skajpie) od czwartej rano z kumplem z Polski. Teraz idzie dosypiać.
Tereso, u mnie też śnieży i nawet mrozi (-8C). Zima tak jakby…
A w Jastrzębiu na Górnym Śląsku +10C i słońce. Widział to kto?!
Tereso,
zajrzyj po sąsiedzku do Piotra Adamczewskiego, wlaśnie smakowicie zdaje sprawę, co w Paryżu…. A to nie miałaś sie kiedy zabierać za malowanie kuchni?! Przecież takie rzeczy robi sie na wiosnę! Powodzenia, tak czy owak… idę dospać.
Śnieg od Kingston po Paryżewo? 😯 To czemu my znowu od macochy? Tylko ta cholerna chlapa! 👿
Tereso, w której dzielnicy Ty mieszkasz? Chciałem sobie z grubsza wyobrazić, co widzisz, kiedy wyjdziesz z domu. 🙂
Alicjo droga, maluje sie wtedy, kiedy sie ma czas i motywacje do dzialania. Akurat na wiosne mi nie podeszlo ani jedno, ani drugie.
Bobiku, mieszkam w XVII, za dworcem St Lazare. Z rogu ulicy mam widok na Wielka Beze Sacré Coeur. Niekiedy bywa urokliwa.
Z drugiej strony tory kolejowe, zawsze lubilam pociagi, choc niekoniecznie byle jakie.
Nie zaluj, w Paryzewie snieg topi sie natychmiast i robi sie okropna, ohydna, packajaca chlapa. A platki calkiem duze.
Ha, ha, zawsze zazdrościłam Paryżewowi, że tak ma fajnie, że cieplejszy klimat. Tymczasem to u nas dziś suchutko i ciepło 😉
To troche sloneczka do podsuszenia, zanim poloze druga warstwe
Please…
Nie ma co zazdrościć. Cieplej zdecydowanie, ale ogrzewanie na ogół elektryczne, które ciągnie niemiłosiernie. Moja córeczka grzeja na 16-17 stopni, a wychodząc do pracy wyłącza. Roślinki tego wyłączania i włączania bardzo nie lubią. Za to roslinki na dworze wytrzymują klimat doskonale, czego rzeczywiście zazdroszczę.
Bobiku, nie wierzę, że się na czymś nie znasz. Na pewno nie napiszesz, że słuchałeś VII symfonii Szymanowskiego.
Słoneczkiem, Tereniu, niestety nie mogę służyć, bo co prawda jest sucho i ciepło, ale pochmurnie 🙁
Tez nie wiem, czy to tak dobrze, wszyscy naokoło się smarkają. Ja akurat nie, ale jak mnie tak dalej będą okichiwać w metrze, to czarno widzę 🙁
Ha, ha, Tereso, świetnie wiem, co widzisz! Mieszkałem przez jakiś czas przy boulevard des Batignolles. Niedaleko rue de Rome. Siedemnastka to mój matecznik 😀
Stanisławie, słuchać, a mieć na ten temat coś sensownego do powiedzenia, to są dwie różne sprawy. 😉
To ja przesyłam trochę światła do kuchni Teresy, bo akurat dzisiaj w Poznaniu słonecznie. Leeeeeeci 🙂
JEEEEST! Dolecialo. Nawet sie pospieszylo, bo sloneczko nie zwsze z predkoscia swiatla.
Chucham, schnie.
Bobiku, alez to nawet nie dwa kroki ode mnie, bo ja rue des Dames. Przy rogu Boursault. 🙂
Ale heca, Teresa chodzi po moich śladach! 😆
Jak tam byłem kilka lat temu, to już się od moich czasów wszystko pozmieniało. Inne knajpki, inne sklepy… Ale ta beza pozostała bez zmian. 🙂
To ja podsyłam jeszcze trochę słoneczka, bo Beacie może już się skończyło 😀
Beza mi wisi na ścianie, nieduża i olejna, darowana. W słońcu jest jej lepiej, trochę ożywa.
Tereso Cz. wybierasz się do Grand Palais? Pan Piotr duzo widział, mało napisał, tylko apetytu narobił 😉
No, w taka pogode nikt mnie nie wyciagnie z domu…
Ale wybiore sie, napisze szerzej, przyrzekam.
Paryżanie, kurde blade… A ten Bobik, taki szczeniaczek, kiedy on zdążył w tylu miejscach być 😆
Pani Kierowniczko, tak namotałem, żeby nikt nie odróżnił, co było naprawdę, a co tylko taka licentia bobica 😆
Bobiku,
😆 😆 😆
O… Samo sie wyslalo, bez udzialu, musi to opary farby buszuja.
Bobiku, a coz to za kocie zwyczaje? Toz to kociska motaja motki, a prawowite bobiki wspolczuja serdecznie. Chyba ze w tym czasie akurat obgryzaja kapcie.
A moze Bobik to zakamuflowany Filemon?
Tereso, ja dostałem kiedyś tytuł Honorowego Kota (od Kotów, żeby nie było, że jestem jakiś uzurpator), którego chętnie używam przy różnych okazjach, np. jak mam ochotę miotnąć jakąś mordką. Poza tym jestem całkowicie normalnym, współczująco-obgryzającym psem. 😆
A czy na te okolicznosc pies Bobik nauczyl sie miauczec i mruczusiowac?
😆
Zawsze z przyjemnością uczyłem się obych języków. 😀
A czy honorowe koty piszą się na takie rozrywki: http://www.youtube.com/watch?v=1hhW76BIwP4
Na pewno nie Filemon, bo on jest biały! To Bonifacy jest czarny!
Z siostrą używamy szyfrowo dialogu B. i F.: – Bonifacy, nudzę się… – To wyjdź na dach! 🙂
Beato 😆 Ten czarny to chyba Bobik! 😉
Też myślę, że to Bobik: żywiołowy i ma poczucie rytmu! 😆
Pani Doroto – Felix Lajko znany jest u nas choćby dzięki GENIALNEJ płycie „Srce cigansko”, nagranej z Bobanem Markovicem. Solowych jego dokonań do tej pory nie znałem, chętnie się zapodam.
A propos spraw okołofolkowych – umknęło mi, czy nie wspominała nic Pani o wrażeniach z występu Klezmatics? Widziana była Pani pod sceną 🙂
pozdrawiam (to moje pierwsze ujawnienie na Pani blogu:)
Na zjeżdżalni trenował Puszkin, bo wtedy mieszkaliśmy blisko placu zabaw. Mnie tam już nie prowadzają, bo za daleko. A ja lubię po kociemu balansować na skraju przepaści. Niegłębokiej, ale zawsze. 🙂
http://www.wowil.coldlight.pl/rudera/img_dom/8698listopad.jpg
dada – witam i pozdrawiam wzajemnie 🙂 O jaki występ The Klezmatics chodzi? Bo może ktoś mojego ducha widział 😉
Fakt, Filemon bialy, ale z doswiadczenia wiem, ze zwierzatka bardzo lubia taplac sie w farbie. A potem wychodzi jak zwykle. Kiedys kot mi sie pomalowal na czerwono przy okazji malowania kalafiora na tenze kolor.
Tereniu, a po co malowałaś kalafior na czerwono? 😯
Zeby ofiarowac w prezencie. Przecie to kwiat. Mial jeszcze poprzyklejane zielone groszki i w kwiaciarni dali mi dwa liscie palmy. Wygladal bunczucznie i nader imponujaco. Zapakowano go w celofan, po staremu, i przewiazali ogromna kokarda. W ten sposob z niepozornego kalafiora zrobila sie ksiezniczka.
Wiesz, Dorotko, ja jestem specjalistko w dawaniu niecodziennych prezentow.
No nieee… 😆
A teraz są takie ozdobne gatunki kapust i kalafiorów. Kapustka taka fioletowa, prawie jak róża wygląda…
Na grobie Emila Zoli rosna takie kapustki, tylko ze sie juz wyrodzily i wygladaja jak szczotki do kurzu.
Takim pamietnym prezenten byla rowniez figa z makiem. Figa rosla u JB przez kilka lat. Mak zostal w wazonie, bo byl sztuczny.
Tudziez abonamenty na jakies bardzo nieortodoksyjne czasopisma, albo kapiel w platkach rozy ze swiecznikami ze swinkich uszek. I tak dalej, i tak dalej…
Juz nie mowiac o occie siedmiu zlodziei
Brrr… ech, te dusze artystyczne 😆
Klezmatics na Warszawie Singera… Znaczy się coś mi się pomieszało? Jeśli tak, przepraszam i już się chowam 🙂
A, no chyba że tak. Byłam 😀
A, przepraszam, ogorki konserwowe nie sa dobre???
Ocet siedmiu zlodziei to najwspanialszy przysmak. Problem w tym, ze za kazdym razem inny.
Zależy, jacy złodzieje…
Zastanawiam się, dlaczego właściwie nic nie napisałam o tym koncercie. Pewnie dlatego, że na blogu był zupełnie inny temat i nie chciałam mącić…
Co do Klezmaticsów, ja ich oczywiście bardzo lubię, a przede wszystkim mam wielką słabość do Lorina Sklamberga. Nie dość że ma piękny głos, to ma taką wymowę jidysz, jaką lubię najbardziej… No i śpiewa z duszą. A Frank London to też klasa dla siebie.
Zlodziej tez podobno za kazdym razem inny.
Szkoda, ze nie ma kota, bylby cytrynowy. A i cale mieszkanie tez miejscami.
Z rozpedu chyba pomaluje komputer.
Cytrynowy komputer: cudo! 🙂
Wlasnie tez tak mysle i sie zastanawiam. Jeno bestyja stoi pod biurkiem, wiec i tak go nie widac. Chyba zeby ekran, ale to chyba lekko przeszkadza w patrzeniu wen. Ale na pewno cos wymysle.
😆
Oby tylko biedny komp nie dostał z tego powodu zespołu dziecka maltretowanego i nie odmówił usług… Może litości odrobinę?
Teresa,
jak tam front robót malarskich?! U mnie zimno, ciemno, ale juz po obiedzie. Można leniuchować na całego.
Ocet siedmiu złodziei? 😯
Poza tym jak się nagrzeje, to może roztaczać wyrazistą woń i to niestety nie gaju cytrynowego 😉
A to przemalowywanie dziecka na cytrynowo jest maltretowaniem? Nie widzialam takiego zapisu w konstytucji. Moze zaproponujemy nowy paragraf? Rzad nam sie zajmie wazna sprawa, opinia spoleczna sie wypowie. Same korzysci.
A na razie, because schnie, udaje sie na zasluzony odpoczynek!
Zegnam czule w oparach acetonu.
😆
To moze troche olejku cytrynowego dla wonnosci?
Jeśli chodzi o zapach, to polecam prawdziwą cytrynę. Bo ten olejek to taki ersatz 😉 Komputerowi mogłoby być przykro. A może kupić / uszyć mu cytrynowe wdzianko?
Alicjo, front postepuje powoli, aczkolwiek deutlich. Istnieje szansa, ze pojutrze zmniejszy sie moja stajnia Augiasza, bo malowanie rowna sie rowniez wyrzucaniu. Kuchnia bedzie z wtretami cytrynowymi dla radosnego kuchcenia.
A ocet siedmiu zlodziei to taka czarodziejska mikstura, ktora ma symbolizowac. W moim wydaniu nie symbolizuje, za to jest rytual przygotowawczy. Myslochlonny. Czaso nie.
Bo najpierw trzeba znalezc siedmiu zlodziei. Albo przyjaciol, ktorzy to za ciebie (lub z toba uczynia)
Wszystko wywodzi sie z pradawnej prawdy, ze kradzione nie tuczy. A ze krasc nieladnie, trzeba wymyslec sposob, zeby krasc i nie krasc zarazem. Co jest sprzeczne tylko pozornie.
Chyba obdarze tym kogos na Swieta. Dobrze, ze sobie przypomnialam.
Cytrynowe wdzianko, hmmm…
W zasadzie na zime powinien dostac cytrynowy sweterek. To jest mysl. I cytrynowy dodatkowy wiatraczek, zeby nie rozplynal sie z przepocenia. TO JEST WLASNIE TO!!!
Merci, Mille grazie, spasiba etc…
Czuje ze te opary acetonu wywolaly we mnie totalna glupawke, wiec ide rozmyslac nad ingredencjami do octu siedmiu zlodziei.
A moze mi sie przysnia???
DobraNoc
Wbrew oparom: Aromatycznych snów 🙂
Inspirujacych snow Tereso! Jesli zaowocuja takimi tekscikami… 😀
Na mój dusicku! Kie jo tu przysłek, to widze, ze syćka spać posli! No to jo tyz zyce syćkim piknyk snów 🙂
Wcale nie wszyscy! Tylko Teresa, ale ona usprawiedliwiona 😉 Ja ślęczę nad wpisem… A Ty, Owcarecku, pewnie też? 🙂
Ano jo tyz, Poni Dorotecko. Siedze se teroz przy komputrze mojego bacy, przez okno w kosmos pozirom i kosmicny wpis końce ryktować 🙂
E, to mój wpis będzie się trzymać tylko ziemskiego nieba, a raczej takich stworów, co pod nim latają i ślicznościowe ćwirki wydają… 🙂
Owczarku, czy naprawdę przypuszczałeś, że ja o tej porze już poszedłem spać? 😯 To chyba jakieś kosmiczne nieporozumienie. 😆
Na niebie pojawily sie dzis rano zwiastuny zorzy polarnej, mrozi siarczyscie. Nasz kot, nomen omen Filemon 🙂 (czarny jak smola, ale i tak Filemon) odmawia wychodzenia na snieg i kamufluje sie na czarnym fotelu.
Podsylam linke do muzyki troche lajkofelixowej, norweska grupa folkowa Valkyrien Allstars
http://www.myspace.com/valkyrienallstars
O! Hela pod poprzednim wpisem 🙂 To przy okazji się pochwalę, że dziś właśnie dostałam wreszcie od Instytutu Węgierskiego najnowszą płytę Lajkó – Remény. Jeszcze nie przesłuchałam, ale zrobię to zapewne szybko 🙂
Zorza polarna, czarny kot i biały śnieg… piękne obrazki 😀