Polsko-francuskie potpourri

Marc Minkowski, odkąd przyjrzał się swoim polskim korzeniom, coraz bardziej się nimi przejmuje. Czuje się zobowiązany do zajmowania się polskim repertuarem i do szukania muzycznych polsko-francuskich związków. A było ich wiele, o wiele więcej niż znamy.

Poniedziałkowy koncert w Filharmonii Narodowej z Sinfonią Varsovią, który w kolejny poniedziałek ma zostać powtórzony w paryskim Théâtre du Châtelet, został ułożony z serii krótkich utworów, francuskich i – w większości – polskich, zestawionych kontrastowo, które dyrygent przeplatał wypowiedziami. Soliści do poczwórnego koncertu Oliviera Greifa La Danse des morts (Taniec umarłych) również zostali dobrani na zasadzie równowagi: skrzypek Jakub Haufa (koncertmistrz SV) – Polak, altowiolistka Lise Berthaud – Francuzka, wiolonczelista Jérôme Pernoo – z polskimi korzeniami ze strony ojca, pianista Pascal Amoyel – ze strony matki.

Od razu powiem, że koncert Greifa był najciekawszym punktem programu. Zupełnie inny niż przedstawiona na czerwcowym koncercie Minkowskiego z SV w Teatrze Wielkim Symfonia nr 1 na baryton i orkiestrę. Z wykorzystaniem motywów będących pseudocytatami, a w jednym wypadku – cytatem (sekwencji Dies irae), pokazanymi w krzywym zwierciadle, w rozjezdżającej się rzeczywistości. Minkowski rozpoczął tę kompozycję przechodząc do niej bezpośrednio z Trzech utworów w dawnym stylu Góreckiego (które soliści grali z orkiestrą), co mogłoby się wydawać zabiegiem ryzykownym, ale jednak pasowało. Minkowski zresztą potraktował utwór Góreckiego spokojniej niż można by było to sobie wyobrażać – środkowa część, zwykle będąca szalonym tańcem, została zagrana w sposób wręcz umiarkowany. Bardzo miękko, subtelnie wręcz została wykonana uwertura Moniuszki Bajka, która pod batutą Minkowskiego przestała być banałem. Natomiast całkowicie w jego charakterze okazał się Tryptyk na orkiestrę smyczkową Aleksandra Tansmana. Dyrygent zapowiadając ten utwór przypomniał, że członkowie słynnej francuskiej kompozytorskiej Grupy Sześciu chcieli dokooptować Tansmana na siódmego, on jednak wolał pozostać niezależny; stwierdził też, że Tryptyk jest bardzo francuski, ale ja słyszę w nim też elementy polskie.

Druga część wieczoru zawierała może mniej atrakcyjne jakościowo rzeczy, ale interesujące na zasadzie ciekawostki przyrodniczej, a Minkowski tę kategorię wyraźnie lubi. Przedstawił suitę orkiestrową Chopiniana, czyli instrumentację czterech utworów Chopina dokonaną przez Aleksandra Głazunowa, a wystawianą jako balet (to właśnie owe późniejsze Sylfidy); instrumentacja to ciężka i gęsta, czasem wręcz groteskowa. Dla kontrastu orkiestrowa wersja Agnus Dei Pendereckiego – i znów na wesoło i ciężkawo zarazem: Preludium i Fête Polonaise, czyli walc, z opery Emmanuela Chabrier Le Roi malgré lui (Król mimo woli) traktującej o historii (wykoślawionej) Henryka Walezego. A na bis – żywiołowe Tańce góralskie z Halki.

Rozmawiałam potem z różnymi znajomymi i niektórzy, co bardziej wyrafinowani, nie ukrywali swego zdegustowania (jeden kolega nawet powiedział: oj, długo nie pójdę na Minkowskiego) – przede wszystkim nierówną jakością repertuaru, wprowadzeniem utworów niewartych uwagi. Ja im odpowiadałam: troche poczucia humoru! Przecież on także nie uważa tej muzyki za genialną. To po prostu dla zabawy i dla przypomnienia różnych historycznych związków. A ja bawiłam się doskonale.

A minizlot? Udał się oczywiście 😉 Po koncercie załapaliśmy się jeszcze na bankiet, a potem poszłyśmy jeszcze z Beatą na dalsze pogaduszki do znanego niektórym hostelu Okidoki. Było bardzo miło.