I znów trąby

Wczoraj kolega w redakcji – konkretnie Jacek Poprzeczko, wicenaczelny – zagadnął mnie przy obiedzie: Dorotka! Ty na pewno będziesz umiała wyjaśnić mi jedną rzecz, która intryguje mnie od lat czterdziestu. Jest takie opowiadanie Mrożka: O księdzu proboszczu i orkiestrze strażackiej. I tam są nutki. Czy ty może wiesz, czy to jest jakiś utwór, a jeżeli tak, to jaki?

No, faktycznie, przypomniałam sobie, jest takie jedno jedyne opowiadanie, w którym pojawiają się nutki i to kilka razy. Ale wydaje mi się, że nie jest to żadna znana melodia, tylko jakaś tam sobie melodia po prostu. Melodia grana przez tytułową orkiestrę strażacką i będąca refrenem opowiadania, podobnym jak owe trąby w Hamlecie z Zielonej Gęsi.  – Ja mam pewne podejrzenie: że to jest Międzynarodówka – powiedział Jacek i tu zasiał i we mnie podejrzenie… Obiecałam, że sprawdzę w domu, opowiadania Mrożka stoją na półce, zaglądam do nich rzadko, ale stoją i czekają na jakiś powód.

Otóż melodia pojawia się – w tej samej formie – osiem razy i symbolizuje świecką pieśń. Z całą pewnością nie jest Międzynarodówką. Ale sam początek, dwie pierwsze nuty, są te same. Dwie nuty to niewiele, ale może to wystarczająca aluzja? Melodia Mrożka (dla znających solmizację): doo faaaaa mi fa sool fa mi faa mi re – i urywa się. Pierwsza fraza Międzynarodówki:  doo faaa mi sol fa do la reee siii… I co, aluzja czy nie aluzja?

A o czym jest opowiadanko? O tym, jak we wsi w późne sobotnie popołudnie zebrała się przed kościołem strażacka orkiestra, żeby dać koncert. „Już kapelmistrz dał znak: [nutki] Głos ich doleciał do plebanii. Mieszkał tam proboszcz staruszek. Do polityki się nie mieszał. Herboryzował jedynie. Usłyszał ksiądz proboszcz świecką muzykę: [nutki]  (…) – Świeckie pieśni przed bożym przybytkiem grają! A nicponie!… [nutki] – Ha, dam ja im – zagrzewał się poczciwina (…) [nutki] – Urwisy… Ale przecież… ja też byłem młody. I przypomniało się staruszkowi, jak w seminarium jeszcze, na podwórku, grali w palanta.

Należałoby ich jednak skarcić. Stoją przecież i grają świeckie pieśni. Tuż przed kościołem. [nutki] Lipy mocno pachniały. W krótkich przerwach między strofkami, gdy strażacy wciągali powietrze w płuca, słychać było brzęczenie pszczół. Wielkie wyrozumienie dla człowieka i jego słabości zalało serce staruszka. On sam… ileż już przeżył… Czyż nie powinniśmy pobłażać ułomności bliźnich? Czyż cierpienie, z którym rodzi się i umiera człowiek, nie równoważy tych małych swawoli? [nutki]

– Lecz mimo wszystko nie powinni tego robić. Bo jakże to?… – gniewał się jeszcze. Skrzypnęła furtka. Strażacy obejrzeli się. Przestali grać. Proboszcz zbliżył się do nich. Siwiuteńki, o lasce… Pokłonili się pokornie. A on przystanął, podniósł palec i kiwając nim to do góry, to na dół, powiedział: – Ej!… Ej!… Ale była przy tym w jego niebieskich oczach figlarność jakby. Po czym skręcił do ogrodu plebańskiego.

[nutki] – grali strażacy.