Kwiecień i Mutter
Pierwszy dzień Festiwalu Beethovenowskiego, dwa koncerty, dwa zupełnie różne wrażenia. Nie mam wyjścia, jak znów podzielić wpis na punkty.
1. Mariusz Kwiecień – recital na Zamku Królewskim. Pierwszy ponoć tego typu w Polsce. Kwiecień wraca do kraju jako triumfator, ma duszę triumfatora i to się w jego śpiewie słyszy. Głos ma przepiękny i umiejętnie nim operuje, potrafi śpiewać takie piana i wydobyć takie emocje, że ciarki chodzą. Z drugiej strony czasami (dość często) dawał zbyt wiele głosu jak na Salę Balową – po prostu tłamsił to wnętrze swoim głosem. Mógłby spokojnie śpiewać w dużej sali Filharmonii Narodowej i też by ją mocno zdominował. Ale co do ekspresji? Właśnie ta dusza triumfatora czasem może zbyt się eksponowała – rola, z którą Kwiecień identyfikuje się najbardziej, to Don Giovanni, kiedy więc śpiewa o miłości i cierpieniu (mam na myśli niektóre pieśni z cyklu Dichterliebe, który wykonał w pierwszej części), jest w tym jakaś nutka nieszczerości. Choć, powtarzam, naprawdę facet umie śpiewać, ma wspaniałą barwę i jest niesamowicie sprawny głosowo.
Inna sprawa: jest bardzo aktorski, co, jak zauważyłam, nie wszystkim w publiczności odpowiadało (rozmawiałam z paroma znajomymi). Dla mnie to akurat był dodatkowy walor i odbierałam te wykonania w sposób otwarty, bez uprzedzeń, a zwłaszcza w miarę możliwości bez Andrzeja Hiolskiego w tyle głowy podczas słuchania pieśni Karłowicza. Np. Smutna jest dusza moja zaśpiewał z taką drapieżną ekspresją, takim dramatem, że dreszcze przechodziły – a przyzwyczajeni jesteśmy do wykonań bardziej stonowanych, refleksyjnych raczej niż wyrażających rozpacz. No, ale w bisach pokazał prawdziwego siebie: w świetnej Serenadzie Don Juana Czajkowskiego (nie znałam!), oczywiście „arii szampańskiej” z Don Giovanniego, i wreszcie na koniec pogodził chyba wszystkich pięknym Zueignung Richarda Straussa. W każdym razie była na tym koncercie atmosfera wielkiego wydarzenia, świadomość, że się obcuje ze sztuką wokalną na światowym poziomie.
2. Anne-Sophie Mutter, Sinfonia Varsovia, Krzysztof Penderecki jako dyrygent. Trochę mi było smutno na tym koncercie – to już nie to, co kiedyś. Dawniej, jeśli nawet ktoś miał zastrzeżenia do samych interpretacji tej artystki, musiał przyznać, że była typem pewniaczki, grała bez pudła, krystalicznie czystym dźwiękiem. Jak w cytowanej w gazetce festiwalowej wypowiedzi Lutosławskiego: „Zapytałem kiedyś Anne-Sophie Mutter, jak to się dzieje, że u największych skrzypków, wspaniałych techników, których jest teraz pewna liczba, zawsze usłyszę jakiś jeden fałszywy dźwięk, a w jej grze takiego dźwięku nie słyszałem nigdy. Ona sama się nad tym zastanowiła i powiedziała: to jest radar”. I tak faktycznie było, zresztą właśnie utwory Lutosławskiego grała przepięknie. Wczoraj wieczorem albo radar zawiódł, albo kontrola nad techniką – wahań intonacji było zbyt wiele. Dołączając do tego dość ciężkie tym razem granie orkiestry, nie miałam wielkiej przyjemności z tego koncertu. I stąd mi było smutno. Choć parę „momentów” było, np. pod koniec finału jest takie miejsce, gdzie skrzypce grają temat w wysokim rejestrze, nagle w innej tonacji i cicho – i ona zrobiła coś niesamowitego, zagrała ten temat jakby z oddali, jak wspomnienie starej piosenki. Brzmienie zresztą jej instrumentu – stradivariusa, ma się rozumieć – jest wspaniałe.
Komentarze
Po lekturze wpisu pozazdrościło się Pani Kierowniczce tego Kwietnia w marcu 🙂
Po Kwietniu szybko przyjdzie kwiecień i liczę na to, że z lepszą pogodą 😉 Już zresztą jest cieplej…
W sprawozdaniu z recitalu Kwietnia na Zamku Królewskim jest znakomite określenie: „tłamsił to wnętrze swoim głosem”, które precyzyjnie oddaje istotę rzeczy. Sam też doświadczyłem kilka razy tego uczucia – ale potem, w rozmowie ze śpiewakami, znalazłem podobnie trafnego określenia, toteż rozmówcy nie wiedzieli o co mi chodzi (albo udawali). Jeden taki recital pamiętam jako upiorny. Zaprosiła mnie znajoma śpiewaczka i posadziła w pierwszym rzędzie, na wprost swojej gardzieli. Było to w maleńkiej salce klubu nauczycielskiego. I w tej małej przestrzeni gruchnęła potężnym sopranem dramatycznym dwie arie z Madame Butterfly (ostatnią z łkaniem). Ale najgorsze było potem: zaśpiewała pieśń Moniuszki (a może Noskowskiego), opowiadającą o nieszczęśliwej miłości wietrzyka i polnej różyczki. Śpiewała wielkim głosem, łamała ręce i rozpaczała gdy śpiewała, że wietrzyk chcąc wyznać różyczce miłość dmuchnął – a ona się rozleciała z tego podmuchu i skonała. Czyniłem rozpaczliwe wysiłki aby jakoś zamaskować atak śmiechu, udawałem atak kaszlu (dobrze, że miałem dużą chustkę do nosa), od powstrzymywania się bolały mnie wszystkie mięśnie, byłem cały mokry, było to straszne przezycie.
Biedny… siedzenie na wprost gardzieli to faktycznie chińska tortura 😆
Panie Piotrze M. Po nazwisku proszę – na kimże to można się tak wzruszyć? 🙂
A co do ASM:
W Krakowie miałem takie wrażenie, że to nie tyle wahnięcia intonacyjna, co takie troszkę „asekuracyjne” podjeżdżanie pod dźwięk – ale miało to miejsce w zasadzie tylko w pierwszej części koncertu. Może dlatego, że z przodu ktoś brutalnie łamał zasady przyzwoitości (nie wiem czy fotografował czy nagrywał, bo siedziałem dosyć daleko, ale po pierwszym temacie A-S zdecydowanym ruchem ręki pokazała by ów nachał zaprzestał swojej działalności). Dalej już było – korzystając z najkrótszej recenzji świata pani Teresy – cały czas ładnie i wiele razy pięknie. A sama Anne – pięknie prezentuje się na estradzie i nie rozumiem tego jej odchudzenia marketingowego w drukowanych materiałach. A orkiestrze niewątpliwie nie ułatawiał zadania maestro KP – w uwerturze do Prometeusza wykonywał taki break dance poza jakimkolwiek rytmem, że aby zagrać bez pudła muzykom nie wolno było podnosić oczu na Mistrza – co też zrobili. Ale w Siódmej było już lepiej.
Pani Tereso
a jaka w Paryżu była frekwencja (i recepcja) na koncercie Blechacza.
Anne Sophie slyszalam po raz pierwszy w Warszawie, to byl chyba 1992 rok. Grala wtedy Lutoslawskiego, ktory osobiscie dyrygowal. Grala oczywiscie rewelacyjnie. Zachwycilo mnie porozumienie, ktore miedzy nimi panowalo. Taka niezwykla wiez.
Po tym koncercie bylismy zaproszeni do ambasady niemieckiej, na przyjecie, na ktorym Lutoslawski i Anne byli goscmi honorowymi – skrzypaczka caly czas siedziala przy panu Witoldzie i niemal caly czas pograzeni byli w serdecznej rozmowie. Bardzo bylo to ujmujace. Takie sobie wspomnienie.
Drogi Jerzy 60 – nie podam nazwiska śpiewaczki, gdyż wcale nie chciałem jej ośmieszyć. Chciałem tylko rozwinąć spostrzeżnie pani Doroty, że śpiewak może „tłamsić wnętrze swoim głosem”, a także, że do wnętrza musi pasować repertuar. Aria Butterfly, wyrwana z kontekstu, zaśpiewana znienacka w małej salce, może wywolać zgoła przeciwne wrażenie od zamierzonego. Ta zaś śpiewaczka – na dużej scenie – jako Butterfly była bardzo dobra, w ogóle była dobra. W dodatku ona czytuje ten blog, więc rozumiesz….
60jerzy, frekwencja byla bardzo w porzadku, tak z 70-80%, nie widzialam najwyzszego balkonu, ale tak mi sie wydaje. Przyjecie moze nie gorace, ale cieple. Wyszlam po trzecim bisie przed koncem owacji, bo wiedzialam, ze wiecej nie bedzie i cos mi sie wydaje, ze ta standing ovation, o ktorej wyczytalam na onecie byla z plaszczami w garsci.
Bardziej sie obawiam o frekwencje w przyszlym toku w Pleyelu, bo wyczytalam, ze bedzie gral tego samego Mozarta KV570, te sama III ballade i te same mazurki op.17. Nie sadze, zeby tlumy walily na I Partite Bacha i na Pour le piano Debussy’ego, tudziez na Poloneza As-dur. Ale moze cos sie jeszcze zmieni do tego czasu. Na razie ma wrocic jeszcze w tym sezonie z koncertem Sw Zajaca (Saint-Saënsa dla niewtajemniczonych 😉 )
No, Piotrze M, to obawiam się, że może się rozpoznać… 🙁
babo – to byłyśmy na tym samym przyjęciu! Na Katowickiej jeszcze. Też zwróciła moją uwagę ogromna komitywa skrzypaczki z kompozytorem – byli sobą wzajemnie zafascynowani i faktycznie przegadali cały wieczór.
Wczoraj byłam też w rezydencji ambasadora, która mieści się teraz na Jazdów, koło ambasady. A.-S. M. świetnie się wciąż prezentuje.
Jak to, Tereniu, przecież zając to lievre? 😯
Saëns – Sajens – Zajens – Zając. Ja bym to kupił. To przekrętwórstwo w moim stylu 😛
W Krakowie Anne-Sophie Mutter pokazała, że ze swoich stradivariusów potrafi wydobyć tyle barw, kolorów ile nikt się chyba nie spodziewał. Ona jako chyba jedna z nielicznych potrafi „przyładować” takie forte, że ściany naszej filharmonii trzęsą się jakby tramwaj 🙂 właśnie przejeżdżał (szczególnie pod koniec ronda). Wyczułam w trzech miejscach drobne pomyłki ale takie nierażące, z czego wynika że w Warszawie grała gorzej. Cuż, takie incydenty jak robienie zdjęć podczas jej gry i (niestety) oklaski po pierwszej cz. można zwalić na ogólne podniecenie i ekscytację, że taka wielka artystka do nas przyjechała (co się w Krakowie częściej zdarza, ale jak widać jeszcze jesteśmy nieobyci). Gre orkiestry w Krakowie szkoda komentować. Niezadowolona była chyba sama pani Mutter, która obrzuciła dęte (niednokrotnie) wiele mówiącym spojrzeniem. Jednakowoż było to wsapaniałe wydarzenie. P.S Przepraszam, że pozwoliłam się tu wtrącić. Od dawna śledzę ten blog, ponieważ wiem, że mogę liczyć na szczerość p. Szwarcman w recenzjach, co niestety rzadko się teraz to zdarza. W Polsce przyjęło się chyba stwierdzenie , że wielkich artystó nie wolno krytykować… Czego świetnie daje przykład Dziennik Polski… Pozdrawian
Pani Doroto- wlasnie – wzajemna fascynacja, to wlasnie to bylo.
A wiec znamy sie juz tak dlugo, ho, ho 😀 Trzebaby to jakos uczcic 🙂
Trzebaby – czyz nie slicznie mi to wyszlo?
Pani Tereso,
dziękuję za tę informację. Program kolejnego, przyszłorocznego koncertu -jeżeli mam być szczery – zdumiał mnie. Trudno mi to nazwac rozwojem czy też rozbudową repertuaru. A co do koncertu S-S – to już wspomniałem niedawno o swoich wrażeniach po wysłuchaniu retransmisji z Amsterdamu z września – teraz to już tylko cytat z Pani: „było ładnie, ale…”
W ten sposób stała się Pani Klasykiem.
Najlepsze pozdrowienia – wiosna już wszędzie. Na śmietniku meldują się koty postzimowe. A te stacjonarne przeflancowują się z pieców na parapety – widziałem dzisiaj na spacerze. Zresztą w domu też.
Panie Piotrze, w kwestii personaliów śpiewaczki:
rozumiem i obiekcje i zachwytu falę, która jako to tsunami przeleciała przez Pana
wprost z gardzieli
przez łeb zdzieli.
Pana Piotra
uszy chłosta.
Ale jeżeli w rzeczy samej czyta ten blog – możesz Pan stracić abonament 🙂
Chyba, że ma poczucie humoru – a wśród sopranów to chyba nie rzadkość?
Pozdrowienia wiosenne.
Maurice Jarre nie żyje 🙁
http://www.youtube.com/watch?v=irPSvEkQl8Q
No masz… muszę spojrzeć na drzewo genealogiczne, wszak to moje panieńskie nazwisko.
Kiedys miałam miesiąc dla siebie, teraz mam 4 tygodnie adwentu 😯
Kwiecień jest dobry aktorsko:
http://www.youtube.com/watch?v=b_KoqT1Rr-0
Alicjo, Mariusz Kwiecień jest z Krakowa. Jeśli tam byli jacyś Twoi krewni, to kto wie…
Szkoda Maurice’a Jarre’a. Bardziej go cenię niż synka.
Witam hankę! Z różnych źródeł potwierdza mi się, że koncert w Krakowie był lepszy od tego warszawskiego. Może rzeczywiście artystka miała wczoraj gorszy dzień. Skrzypek też człowiek.
babo – tak, trzebaby! 😀
Kierowniczko 😯
W Krakowie i okolicach Kwietniów jak… naliczył, ze strony mojego Taty wszyscy z Krakowa i okolic!
Przystojny, zaraza… i jaki zgrabny… musi moja rodzina 😉
Ale moro to mógł ode mnie pożyczyć, a nie w takich podróbkach występować… No to teraz bedę śledzić Mariusza – rodzina w końcu! A jak nie, to zaadoptowałam 😉
Ci dwaj podobają mi się nie gorzej:
http://www.youtube.com/watch?v=wDoy1bXEDMI&NR=1
Mutter słuchałem ostatnio w paru interpretacjach Mozarta i muszę powiedzieć, że straszne to nudy 🙂
A w kwietniu ma być trzęsienie ziemi 🙄
Gdzie? 😯
No właśnie, skrzypek też człowiek… Mimo niewielu rzeczy wskazujących na to, Anne-Sophie też jest człowiekiem. Oj, Anka-Zośka potrafi tak samo zanudzić jak i zachwycić… Wystarczy posłuchać np. płyty „The Berlin Recital” lub też jej ciężkiego Bacha i pozbawionych jakiegokolwiek życia sonat Beethovena. Tak z ciekawości, w Warszawie też na bis zagrała sarabandę z partity d-moll Bacha?
…no chyba nie u mnie to trzęsienie… chociaż podobno jakis uskok tu przechodzi i niewykluczone… eeeee… tam! Wykluczam!
Idę popatrzeć na tych, co passpartuta podała.
Hoko jest hohany 🙂
Śwarne chłopaki 😉
I ten klipek ilustruje, jak ważne w operze jest aktorstwo – wyobrażacie sobie, że tych dwóch stanie na baczność , odśpiewując swoje arie?! No właśnie…
Co do miejsc: Anna Zosia Matka była na płycie, której Hoko wygrażał gwoździem. Trzęsień ziemi jest codziennie kilka (dzisiaj były na Aleutach i w Gwatelami), mogę więc zakładać, że miejsce się znajdzie 😉
hanka – tak, tym samym bisowała 🙂
Rozumiem, że jarzębian to jarzębina 😆 Ja to już nawet przy jakiejś innej okazji miałam ochotę napisać KOHAM HOKO, ale się zawstydziłam 😳 😆
W operze aktorstwo jest dziś coraz ważniejsze, kiedyś aż tak go nie doceniano i rzeczywiście wychodzili tacy i na baczność dawali gardzielą… 😉 Ale z drugiej strony na recitalu pieśniowym czasem takie aktorstwo robi wrażenie przerysowanego. Recenzent „Rzepy” mimo zachwytów wbił jednak szpilę Kwietniowi w tej dziedzinie:
http://www.rp.pl/artykul/9131,284143_Owacje_dla_gwiazd.html
tak to ja 🙂
Aleuty od tego trzęsienia specjalnie nie ucierpiały, ale Gwatelamia chyba odrobinkę. 😉
Moich krytykują?! Szable w dłoń!!!
Zatrzęsłam się, chociaż do Gwatemali mi nie za bardzo po drodze.
A w to, ze Kierowniczka wstydliwa, to nie wierzcie.. 😉
Właśnie szukając powyższego linku w „Rzepie” przeczytałam, że nie tylko Jarre właśnie zmarł. Odszedł także Stanisław Dróżdż:
http://www.rp.pl/artykul/9131,284072_Odszedl_Stanislaw_Drozdz.html
To, co tu piszą, to pitu pitu. Dróżdż był postacią. Polskim pionierem poezji konkretnej. Z bardziej powszechnych dzieł (to „między” pamiętam zrekonstruowane w Krakowie) dopiero co mijałam napisy „lub” na białej fasadzie GCK (czyli Decymber-Palast).
Tak poza wszystkim był to niesamowity facet. Znałam go. Od wielu lat był chory na SM (stąd taka dziwna poza na zdjęciu) i coraz bardziej cierpiał, a jednocześnie główka wciąż pracowała ostro, a była to główka że ho, ho. Staszek był jednym z tych artystów, o których więcej się mówiło za granicą niż w Polsce. Poznaliśmy się osobiście, gdy – oj, dawno już – zaprosił mnie na konferencję o poezji konkretnej, wiedząc, że zajmowałam się poezją dźwiękową. Poza walorami intelektualnymi wielkie wrażenie na mnie wywarła jego determinacja i dzielność w tej strasznej chorobie.
Smutno mi…
Idę teraz na koncert.
Fakt, Gwatemalą tak zatrzęsło, że stała się Gwatelamą. (Mogę się jedynie usprawiedliwiać, małą odległoscią od Czech względem Hoko.)
Uhu, jeszcze przed koncertem było wiadomo, że Kwietniowi za niedostateczną subtelność się dostanie.Ale przynajmniej sie nie nudziłam ani chwili, a to się na pieśniarskich recitalach zdarza.
Kierowniczko…
wszyscy musimy odejść, ale żal tych, których znaliśmy z bliska i zostawili coś dla nas. Nutkę, albo wiersz…
Ale zostawili, Alicjo. A co z tymi, ktorzy zostawili tylko wspomnienia i znikaja wraz z pamiecia i tym, jak mu tam Alz…
Witam Urszulę. Przed koncertem nie było wiadomo. Ja się nie nastawiam, a w każdym razie staram się słuchać w sposób możliwie otwarty 🙂 Ale fakt, co jak co, nudno nie było!
Koncert – myślałam, że może trochę mi nastrój poprawi. Ale było tak sobie. Orkiestra Akademii Beethovenowskiej ma jak najlepsze chęci – no i niech się uczy, widać też, że lubią swojego dyrygenta (Michał Dworzyński). Pianista, Konstantin Scherbakov, no cóż, takie granie faceta, który już na profesorstwo przeszedł i mniej gra. Owszem, wyrąbał te wszystkie oktawy, strasznie łatwo jest zarąbać Czajkowskiego – ja już tego koncertu słuchać nie mogę, przyszłam wyłącznie z ciekawości pianisty. Ale widzę, że jeszcze ciekawiej będzie za dwa tygodnie, bo przyjeżdża Aleksander Gavrylyuk (to naprawdę świetny pianista) i będzie grał owszem, Czajkowskiego, ale G-dur. Zawszeć to jakaś odmiana.
W drugiej części orkiestra grała 4 interludia z Intermezza Ryśka Straussa – lubię tę jego „komedię mieszczańską”. Bardzo się starali. Że było mało subtelności – cóż, może kiedyś, po latach grania.
Jak kto tu jeszcze zajrzy – kołysanka. Ta pani dziś śpiewała w Katowicach – za ciężki pieniądz ponoć. Ciekawe, ile osób przyszło. Ale wolałabym być dziś na tym koncercie.
http://www.youtube.com/watch?v=f1yabvbJaog&feature=related
Dobranoc! 🙂
Ja zajrzałem, bo nos mi podpowiedział, że będzie tu jakiś smakołyk dla mnie. Oczywiście się nie pomyliłem, bo psie nosy są, jak wiadomo, prawie niezawodne. 😆
Ja tez wolalabym byc na tym koncercie. 😀
…do białego ranka…
http://www.youtube.com/watch?v=lB9rsnaMwGI
no no… no no no… hohany Hoko, koham Hoko…. nawet nie myślałem… 🙄
To idę się kotu pochwalić 🙂
Dzisiaj w Gdańsku Semkow z młoda orkiestrą utworzoną ze świeżych absolwentów konserwatorium. Może to jest jakaś recepta. Nie mogą być znakomici, ale za kilka lat mają szansę stac się takimi. Z istniejących od dawna orkiestr chyba nic się nie rozwinie. Najgorsze, że czasami, jak się bardzo zepną, potrafia ładnie zagrać/ Zwykle im się nie chce.
Stanisławie, to ta orkiestra, o której tu już pisywałam – Sinfonia Iuventus. To zresztą był pomysł Maestro Semkowa, żeby ona powstała, on ją wychodził w ministerstwie jeszcze za Ujazdowskiego. Już od dawna widzę tę różnicę: orkiestry instytucjonalne w kieracie i rutynie i orkiestry, które po prostu chcą grać 🙂
Zżera mnie ciekawość: co na to wszystko kot…
Kot, stworzenie-enigma, powie „miau”.
I tylko drugi kot to zrozumie…
Hmm,
Młodzieżowa orkiestra „po latach grania” już nie jest młodzieżowa, więc te subtelności to już siłą rzeczy muzycy nabywają grając w orkiestrze „dorosłej”.
Natomiast rutyniarze i kieraciści potrafią z siebie wykrzesać iskierkę, jeśli przyjedzie dyrygent gościnny i kopami zapędzi ich do roboty albo sami chcą się pochwalić, jacy są świetni.
Gostku, Sinfonia Iuventus z założenia jest orkiestrą młodzieżową, a raczej przejściową, w drodze do zawodu. To takie terminowanie. Każdy, kto tam przychodzi, od początku wie, że przychodzi na parę lat i do widzenia.
A ja miałam też na myśli zespoły takie jak Sinfonia Varsovia czy Sinfonietta Cracovia. Choć niestety i mojej zaprzyjaźnionej SV też już zdarzają się różne sytuacje. Od dyrygenta zależy bardzo wiele.
No to chyba właśnie to napisałem? 🙂
Dla mnie 10 g zapału jest warte 5 kilo subtelności.
(uwaga banał) Dużo łatwiej wybaczam braki, jeśli widzę, że muzykowi zależy.
Coś dziwnego zaczęło się pokazywać pod nickiem Hokowym 😯
Doro
to ja pozwolilam sobie na mała sugestię odnosnie blogu u red.Passenta .Mam nadzieję ,ze będzie mi to wybaczone 😉 niemniej jednak zdania nie zamierzam zmieniać , uwazam że brak moderatora jest pozytywny , ludzie docierają się i poznaja lepiej i nie ma takiego „szczekania”. Co zas sie tyczy „lektora” ksiązka o niebo lepsza jak powiedzialam , a „Godziny” to poezja
Trudno musze postać w sieni jak u Bobika skoro jestem fujara i swojego adresu zapomniałam 😳
No przecież wiem, nietoperzyco, bo czytałam 🙂
Brak moderatora na blogach politycznych moim zdaniem się nie sprawdza, choć i z moderatorem wiele plugastwa się na blog przedostaje. Ale bez moderatora byłoby pewnie jeszcze więcej – po co? Ja zresztą też moderuję, też trafiło się tu trochę plugawych postów, które kasowałam. Ale u mnie na szczęście zdarza się to rzadko.
Doro
suma plugastwa z i bez moderatora taka sama , ja jako niepoprawna idealistka wierzę w czlowieka , żałuję ,że nie mam wiecej czasu by choć przelotem wpadać na chwilkę do Ciebie
pozdrawiam do usłyszenia u Bobika 😀
… świtem bladym, białym ranem…
po niebie, po niebie…
czarne chmury rozczochrane
czesał górski grzebień…
hej poznałam cię po drodze…
po drodze do nieba…
kiedy wicher dmuchał srodze,
świerkami kolebał…
A u mnie (zerknęłam przez okno i pożałowałam) nadal jak listopad. Tylko tyle pocieszenia, że ptaki jednak dzioby wydzierają! 🙂
Wiosna!
nietoperzyco,
zaiste niepoprawną idealistką jesteś. Ja z doświadczenia wiem, że nie zawsze da się wierzyć w człowieka. A suma plugastwa bez moderatora (na blogach politycznych) naprawdę nie będzie taka sama. Będzie dużo większa. Uwierz mi. Zresztą możesz poczytać forum GW, gdzie praktycznie moderacji nie ma, to się przekonasz, jak jest.
Bardzo to smutne, ale prawdziwe.
Z bólem serca muszę się zgodzić z Kierownictwem. Z moich doświadczeń też wynika, że całkowite zrezygnowanie z interwencji moderatora sumę plugastwa by zwiększyło.
Ale może Nietoperzycy chodzi o to, żeby tak jak tutaj, czy na moim blogu, nie musiał każdy komentarz czekać na akceptację, tylko żeby ewentualnie post factum (czy w trakcie, jeżeli się wyłapie) usuwane były komentarze, których zaakceptować żadną miarą się nie da?
Tylko chwilowo mam z konieczności wiecej czasu , więc słuszność ma i Dora i Bobik
jestem niepoprawna idealistką nie wiem 😀 czy tak 🙁 ma być
chodzi mi o to by tak jak u Bory i Bobika było teraz nie mam wątpliwości 😆 😆 😆
Pan Daniel pewnie nie ma tyle czasu, musiałby się dopiero nauczyć.
Ja czasu też nie za bardzo, jak wiecie, ale się staram 😀
Nie moge niczego dziwnego pod Hokowym nickiem dojrzeć. Gdyby mnie ktoś napisał „kochany”, też bym zgłupiał z wrażenia. Rozumiem, że było „hochany”, ale aż taki głupi to już chyba nie jestem.
Ukazywała się jakaś strona proste.pl, ale teraz już jest OK.
Stanisławie kochany, jeszcze Cię nigdy nie widziałem głupiejącego z wrażenia.
Być może trafia mi się teraz jedyna okazja, żeby zobaczyć. 😆
A Stanisław przecież też kiedyś (w Walentynki) napisał, że nas wszystkich serdecznie kocha 😀 Odpowiedziałam, że ja tak samo 😉
Wiosna… 😆
hohonie… 😉
Tylko mi sie nie śmiać! Stąd to mam. I tak nawoływałam słonie w KP. Pokazały się!
Drogie hohonie,
ide teraz spotkać się z tym człowiekiem:
http://www.polityka.pl/archive/do/registry/secure/showArticle?id=2000909
trzymajcie kciuki, może będą Szalone Dni Muzyki w Warszawie? 😀
A wieczorem – na balet.
O wszystkim opowiem.
A tutaj można poczytać relację z ostatnich Szalonych Dni Muzyki 🙂
http://www.rfi.fr/actupl/articles/110/article_7065.asp
Dźwięki wiosny
Właśnie miałem wyjść do kuchni zaparzyć herbatę, gdy nagle mój wzrok przykuło „coś” na parapecie za oknem. Patrzę i widzę dwa wróblaste łepki podskakujące, byle wyżej, próbujące sprawdzić co w środku – czyli u mnie. Kocham wróble – za ich dzielność, spryt, pracowitość, za tę całą ich wróbelkowatość. Ale po chwili dotarło do mnie, że to nie tak, że one niczego nie sprawdzały. One po prostu telegrafowały mi pilną depeszę: STOP – Palancie! Wiosna! – STOP – Wypad z baru!STOP Czekamy na polu! STOP. Czyli jazda!
Bo to były wróble z epoki nie tak odległej. Telegrafu i stali. Jak ja. Więc posłuchałem i wypadłem z domu. Mieszkam w takim dziwnym miejscu, że jak wyjdę z domu w prawo – to po 15 minutach jestem na gliwickim Rynku, w centrum hałaśłiwego miasta. Ale jak wyjdę i skręcę w lewo – to w pięć minut jestem w polu i ze wzgórz patrzę na całe miasto, czując wokół naturę. Skręciłem w lewo. I z każdym krokiem wiosenność i wieśniaczość napełniały tę pozimową pustę, którą w tym momencie byłem, swoim ciepłem, zapachem, a przede wszystkim dźwiękami. Był to chlupot wody stojącej w polu, ptaków coś-tam-ustalających-między-sobą, niebywale rozbawionych psów (taplających się w olbrzymich rozlewiskach), jakiejś krowy smętnie w oborze zawodzącej „ja chcę na pole”, dzieci bawiących się w błocie (których rodzice – kochani -pozwalali im na tę brewerię). I tak peregrynując dotarłem do obrazka cudnego. Pan gąsior ze swoją małżonką też wyszli byli na wiosenny spacer. Nawet nasze drogi przecięły się. Ale pan Gąsior ze swoją kaczą panią Małżonką byli pogrążeni w tak zajmującej rozmowie, że w ogóle mnie nie dostrzegli. Przy tym ani nie kłócili się, ani nie przegadywali się. Dialogowali spokojnie, ale mając przy tym bardzo wiele do opowiedzenia sobie. I jakby było mało, to w zagrodzie, ku której zmierzali niespiesznie, w krzakach zaczaiło się takie małe, rude, futrzaste wiadomo-co. Ale rude wiadomo-co przysłuchało się, przemyślało i… poszło w ślad za kwaczącym małżeństwem. Czas przestał biec.
Wróciłem przed dom i… poszedłem w prawo. W parku wszystko nagle odżyło. Huśtawki, karuzele, zjeżdżalnie wypełniły się gdakaniem troskliwych matek i radosnym piskiem ich potomstwa, okoliczne menele w prostych, niemetaforycznych słowach sławiły piękno natury, psie towarzystwo czule się witało, by w chwilę po powitaniu gnać wskroś parku – a im mniejsza postura, tym większe zaangażowanie. Wózki, rowery, rolki, deski – wszystko w ruchu. Ludzie w ruchu, ptaki w ruchu, przyroda w ruchu. Radość wiosny. Uśmiech wiosny. Ciepło wiosny. W tym momencie byłem już tylko tym. I poczułem, jak po policzku spływa jedna, druga łza. Bo tak naprawdę wyć się chce. Bo gdyby tylko radość, uśmiech i ciepło, to byłoby ślicznie. A przecież nie jest ślicznie. Jest tylko wiosna.
Czy to były wszystkie dźwięki wiosny? Nie. Był w tym jeszcze Bach – ale nie wprost. Przefiltrowany przez wrażliwość Gabrieli Montero w jej improwizacjach na tematy z Bacha. Ujmująco przez nią podany, a zachwytem w tym anturażu przeze mnie odbierany. Bo Jan Sebastan we wszystkim co napisał, był w zgodzie z naturą. I jak nikt inny uzupełniał i podkreślał jej piękno. Opis jej brzydoty zostawił innym.
Natomiast z zachwytu zapomniałem co towarzyszyło zawziętej rozmowie kaczemu małżeństwu – bom się w tym zachwycie zapamiętał. Czego i Wam życzę. NIe tylko wiosną.
60jerzy, zdecydowanie Cię lubię 😀 Za całokształt i za wiosnę 😀
60jerzy…
🙂
Ja tam wszystkich Jerzorów lubię 😉
No co… tak mam!
Od wczoraj tkwię w zachwycie nad wykluwającą się wiosną, a tu taki opis! Szlachetny konsonans w wykonaniu 60jerzego ! 😀
A co do Bacha: Słyszał chyba harmonię sfer i potrafił się tym darem podzielić, tak by inni też usłyszeli 🙂
60Jerzy – 😀 przeslicznie!
Ale cos mi z tym Panem Gasiarem i jego kacza Malzonka nie pasuje 😉
Cy ftosi wie, cemu Poni Dorotecka podzieliła swój wpis na dwa punkty, a nie na pięc? Napisała bowiem:
Pierwszy dzień Festiwalu Beethovenowskiego, dwa koncerty, dwa zupełnie różne wrażenia. Nie mam wyjścia, jak znów podzielić wpis na punkty.
No i mi wychodzi: 1+2+2=5! Cyli na pięć punktów, a nie na dwa powinna podzielić! 😀
Słowo „koncerty” nie miało być wytłuscone, ale ŁotrPress jak zwykle syćko zrobił po swojemu 😀
No no… tu Gąsior z Kaczką, tam tłuste koncerty… doprawdy, co o tym myśleć? Chyba naprawdę wiosna idzie i tyle… 😆
Ja dziś zobaczyłam pierwsze wykluwające się listki na krzaczkach i stwierdziłam, że to co roku tak samo człowieka wzrusza 😀
Drogie Panie, dzięki za miłe słóweczka.
Nie zawsze – wiosną – to samo wzrusza. Mnie akurat nie tyle pąki, kwiatki, świeżość koloru wiosną porusza – to po prostu mi się podoba. Lubię to, bo odświeża jak kąpiel. Chociaż u nas jeszcze nie ma listeczków – dopiero pierwsze nieśmiałe pączeczki. Mnie jednak najbardziej poruszają obserwacje zachowań tak ludzi, jak i zwierząt. Może zwłaszcza zwierząt.
Ale bez wnikania oczywiście w klasyfikacje naukowe (gąsiory vs kaczki 🙂 )
Ale jednego jestem dzisiaj pewny: para, o której pisałem, była – że się tak wyrażę – z tej samej parafii. Żadne tam transgatunkowe amory czy skoki w bok (bo wiosna radosna).
A kaczki w ogrodach uwielbiam obserwować. Jedna (prawie jak gęś kapitolińska) uratowała mi w Lipsku mój niezwykle cenny aparat fotograficzny i jego zawartość (jeszcze cenniejszą). Mianowicie po obejściu miasta poszedłem na obiad, po któym idąc przed koncertem do hotelu zatrzymałem się w parku, aby pooglądać kacze pływające towarzystwo. Ładne to było (na półmisku pewnie jeszcze ładniejsze), chcę wyciągnąć z torby wspomniany aparat i… o kurczę! Niet aparata. Kurzgalopkiem do restauracji – w której jak się okazało zostawiłem aparat na krześle. Gdyby nie kaczki – nie miałbym potrzeby użycia aparatu, wyjechałbym następnego dnia nawet nie zauważając jego braku. A tak, dzięki ptactwu wodnemu – uratowany. Oczywiście – mimo braku czasu – w drodze do hotelu urządziłem bohaterskim kaczko-gęsio-gąsiorom całą sesję zdjęciową. A koncert był świetny (Radu Lupu).
Ja kaczuszki jako element dekoracyjny lubiłam do tego stopnia, że walnęłam sobie listwę w łazience z rudo-zielonymi kaczuszkami (łazienka jest ogólnie zielona) 😉 Że też polityka może wszystko zepsuć… 👿
A wiosenne historyjki śliczne. A jak Radu Lupu tu do nas przyjedzie, to już będzie naprawdę cieplusio… 🙂
Gdy kaczor sunie do niej
A ona jest radosna
Gdy kroczą po tym dumnie
Pewnikiem idzie wiosna…
A nawet gdy kaczuszkę
Zastąpi głupia gąska,
To nic to! Słońce świeci,
Na drzewie słowik kląska…
Pani Redaktor
jak się Lupu postara to może będzie i gorąco. Oby. Ja akurat w maju Lupuję się intensywnie – bo i w W-wie, a później – 8 maja – w Berlinie (tam to już recital, co mnie bardziej kręci). A gdyby tak siadły mi pewne plany, to z tego recitalu będę miał dublet berlińsko-brukselski (bo – nie wnikając w szczegóły – mam bilet na obydwa te recitale i w Berlinie i w Brukseli). Co być może podsumuję jakimiś paru słowy (wszystkie moje dotychczasowe tego pianistyoglądo-słuchania).
A co do Minkowskiego: nie może góra do Mahometa, to… gliwicki talib jedzie do Wiednia na ostatni z serii haydnowskich koncertów MdL w czerwcu. Niech się kutwa-minister wypcha.
No, z Gliwic do Wiednia blisko…
Zazdroszczę 🙂
Pani redaktor:
będzie jeszcze bliżej, bo i Czesi i Austriacy (a nawet i Polacy) budują autostradę. Już za góra dwa lata (a może szybciej) spod domu nach Wien będzie 2,5 godz. jazdy. Gorzej z cenami biletów – tu długo jeszcze będzie bliżej do naszej stolicy (w przeciwieństwie do autostrady i pociągów: tej pierwszej chyba za swego życia nie doczekam, a co do PKP – też zapewne nigdy nie doczekam się pociągu po g. 22.00 w kierunku na południe kraju. Łatwiej było za C.K. monarchii). Tak więc ta „zazdrość” 🙂 ma swe dwa oblicza.
A co, ja też zazdroszczę 🙂 Pewnie też w końcu pęknę i zaplanuję jakąś wyprawę na MdL… Ale to może potrwać i do jesieni, bo po drodze się zrobiło gęsto, a i koszty wyprawy są. Ale co mus, to mus. Ileż można czekać i się rozczarowywać, bo ktoś tam znów postanowił odwołać ich koncert w Polsce 🙁 Swoją drogą, ciekawe jak się upiekł ten młody Wagner w Paryżu…
No właśnie, nawet swego czasu myślałam, żeby się tam wybrać, ale jakoś nie wyszło… Do Paryżewa pewnie bym się wybierała w czerwcu na tego Króla Rogera w wersji Warlikowskiego 😉
Kto pod moim nickiem? Gdzie pod moim nickiem? A łobuzy! 😆
A proste.pl to jest to, gdzie mam hosting i coś tam ostatnio kombinowali z dns-ami. Dostałem nawet maila, że trzeba adresy zmieniać, ale zapomniałem 🙂
PS
Kot udawał, że nie zrobiło na nim wrażenia, ale już ja go znam, zazdrośnka jednego…
wszyscy zachwycają się kwietniowym don giovannim, a widzieli to?
http://www.youtube.com/watch?v=kbXf45fopH4
i jeszcze jeden
http://www.youtube.com/watch?v=FnJNy0iEQtE&feature=related
w pierwszym linku oczywiście jest leporello, ale w drugim już don giovanni
Widzieli, słyszeli płytę nie zachwycili się. Nadal wolą Kwietnia, chociaż Schrott modniejszy i od naszego ładniejszy