Europejczyk

Wróciłam z wojaży, spadła na mnie masa roboty, a tymczasem przeleciała (we wtorek) okrągła rocznica śmierci Haendla (250., jakby komu się nie chciało liczyć). Kochamy wszyscy Haendla (mam nadzieję), więc jak tu o nim nie napisać?

Zwłaszcza że był tak współczesną postacią. Z rodziny niemuzycznej, choć objawił swój talent światu wcześnie, za namową ojca studiował też prawo, które miałoby dać mu w przyszłości chleb. Choć i tak był na tyle silną osobowością, że zrobił w końcu, co zechciał: poświęcił się w końcu swej naturalnej pasji, najpierw jako skrzypek, potem także jako kompozytor. Ale i prawo mu się w przyszłości miało przydać.

Zafascynowany operą postawił najpierw na ten gatunek. Po pierwszym sukcesie w Hamburgu, gdzie opera była wówczas bardzo popularna, pojechał do jej ojczyzny – Włoch, teoretycznie po to, by doskonalić warsztat, praktycznie – żeby zakasować Włochów, co mu się udało. Potem pojechał podbić kolejny kraj – Anglię, która w końcu, jak wiadomo, stała się jego drugą ojczyzną. Pojechał, bo wyczuł koniunkturę: jego Rinaldo odniósł tam wielki sukces, Anglii brakowało takiej muzyki. I tu zaczyna się nie do końca udana historia biznesowa: Haendel założył z Giovannim Battistą Bononcinim towarzystwo operowe Royal Academy of Music. Początkowo wszystko rozwijało się świetnie, jego utwory wystawiano 245 razy (Bononciniego 108). Jednak z jednej strony intrygi, z drugiej – zawalenie się systemu subskrypcji spowodowały, że towarzystwo zbankrutowało. Wówczas Haendel został niezależnym przedsiębiorcą teatralnym.

Kiedy powodzenie jego oper nieco przygasło, wymyślił inny biznes – oratoryjny: regularne koncerty dla londyńczyków wprowadził w 1738 r. I tu również, jak się okazało, wskoczył w lukę. Oratoria w języku angielskim – to było to, co tamtejsza publiczność po prostu pokochała. Organizując te koncerty Haendel przez pewien czas jeszcze trzymał się subskrypcji: polegała ona na tym, że na kilka miesięcy przed rozpoczęciem sezonu wpłacano połowę z wszystkich opłat za wstęp. Istniało więc ryzyko, że jeśli znajdzie się zbyt mało subskrybentów, to sezon się nie odbędzie. Istniało też inne – że subskrybenci okażą się nieuczciwi i nie wpłacą drugiej części. Tak więc cały czas Haendel miał kłopoty, mimo ogromnego powodzenia jego oratoriów. Jedynym wyjściem było zrezygnowanie z subskrypcji i sprzedaż pojedynczych biletów – Haendel wprowadził taką sprzedaż i wygrał. A przy okazji zdemokratyzował swoją sztukę, bo subskrypcje wykupywali raczej arystokraci, a bilety mógł kupić każdy mieszczanin.

Niemiec, a później naturalizowany Anglik; dodajmy jeszcze Włochy, gdzie kompozytor przeżył kilka lat  – Haendel był po prostu obywatelem świata, a raczej Europy. Łączył tradycje i stylistyki wywodzące się z wszystkich tych krajów, ale przy tym cały czas był w pełni sobą, wyrażając w muzyce swą mocną osobowość i pozytywną energię. Nawet kiedy się powtarzał, jest to na tyle atrakcyjne, że znużyć nie może.

Każdy dziś kocha Haendla po swojemu. Ja mam kłopot z Concerti grossi – uwielbiam je, ale wciąż nie mogę trafić na nagranie, które by mnie w pełni usatysfakcjonowało. Ostatnio dostałam op. 6 w wykonaniu Il Giardino Armonico, ale ono jest dla mnie jakoś za ostre (choć może jak przesłucham drugi raz, zmienię zdanie). Ostatnie nagranie AdS, jak już wcześniej pisałam, raczej mnie nuży. A co Wy polecacie?