Tańce z brzucha
Wczoraj przyszła do mnie do redakcji tajemnicza, dobrze zawinięta paczka. Była to książeczka Mały Chopin wydana przez Znak, autorstwa Michała Rusinka, sekretarza naszej Noblistki, znanego specjalisty od limeryków. Książeczka jest wydana elegancko, ilustrowana przez siostrę autora Joannę. Ma ona przybliżyć dzieciom od lat 4 do 7 postać Chopina – jest to kolejna, tym razem z lekka absurdalna opowiastka o Frycku. Na zlinkowanej stronie Znaku można odsłuchać rozmowy z autorem, z wicedyrektorem Narodowego Instytutu Fryderyka Chopina (które także dało książce swój stempelek) i z wokalistką jazzową Agą Zaryan. Wszyscy oczywiście wynoszą pod niebiosa walory tego dziełka, że dowcipne, że przybliżające itp. Co więcej, MSZ zamówiło od razu tłumaczenia na dziesięć języków (u tłumaczy Szymborskiej) i ma to być jedna z polskich wizytówek na Rok Chopinowski.
No super. Tylko ja uczucia mam nieco mieszane i chętnie bym się dowiedziała, co Wy sądzicie. Oczywiście wiadomo, że trzeba było dostosować opowiastkę do optyki przedszkolaka i odwoływać się do spraw mu bliskich, niekoniecznie zachowując zgodność z faktami autentycznymi – to przecież nie jest poważna biografia. Ale jednak kilka rzeczy mnie w tym tekściku razi.
To, że zaczyna się od opisu pomnika Chopina (A tam, pod takim krzywym drzewem/i nad sadzawką bardzo płytką,/siedzi pan z głową przekrzywioną,/jakby mu coś pachniało brzydko) i wytłumaczenia, że Na jego buzi już w dzieciństwie/gościła ta z pomnika mina:/przekrzywiał głowę, gdy na obiad/co wtorek mu dawano szpinak – to jeszcze nie takie straszne. Ale nie bardzo rozumiem tego: Tata urodził się we Francji,/gdzie słowa dziwnie się wymawia,/całkiem inaczej, niż się pisze./Widocznie im to radość sprawia. Co za niemądra, ksenofobiczna jakaś odzywka. Z punktu widzenia Francuzów to my wymawiamy słowa całkiem inaczej niż się piszą. Ciekawam, jak to przetłumaczono na inne języki (w tym chiński i japoński)…
I mniej mnie też rażą mrówki jako współautorzy jego pierwszej kompozycji (!) czy też suponowanie, że mały Frycek przyniósł do klawiatury wielkie kleszcze, żeby jej wyrwać czarne, więc popsute zęby – bo to mieści się w kategorii dziecinnych fantazji. Jednak może pewną przesadą jest opowieść o mazurku, który mama upiekła na Wielkanoc, a on zjadł cały, za co dostał burę. Potem Całą noc śnił, że w jego brzuchu/w strojach ludowych tańczą pary./Kiedy się wsłuchał w rytmy brzucha,/rozpoznał, że tam tańczą ludzie/mazura, potem kujawiaka,/a przy oberku się obudził./I zaraz stworzył dwa MAZURKI,/których się nie je, lecz się słucha,/gdy ktoś je gra na fortepianie,/a brzmią w nich tamte tańce z brzucha. (Myślałam, że kiszki to raczej marsza grają…)
Nie bardzo też mogę sobie wyobrazić, jak tłumacze poradzili sobie ze skojarzeniem polonezów Chopina z autem-polonezem czy też walca drogowego z… walcem-tańcem.
I tak jak sobie to oglądam, to mi się wydaje, że góra urodziła mysz. Choć może się czepiam? Ciekawa jestem zdania zwłaszcza tych, co mają dzieci…
Komentarze
No, niestety, psi szczeniak to nie to samo co ludzki, więc z ludzkodziecięcej perspektywy nic nie mogę powiedzieć. Ale nad czymś innym się zastanawiam – nawet jeżeli dzieciom się to spodoba jako śmieszne wierszyki, czy rzeczywiście im to Chopina przybliży jako muzyka? Czy też raczej na dobre im się on skojarzy z takim wariatuńciem, co to słuchał brzuchem, a nie uchem. Taki byczek Fernando od walców drogowych. Bo dzieci w dzisiejszych czasach to, panie, bezczelne są i jak już raz sobie coś takiego do głów wbiją… 🙄
Jedno ze szczytowych osiagnięc stałej polskiej serii „Idioci Dzieciom”…
Przeczytałem wpis rano przed zaśnięciem i uczucia miałem raczej mięszane niż mieszane. Kiedy sie obudziłem – wszystko wydaje mi się absurdalne. Przybliżać Chopina raczej należy dzieciom przez muzykę a nie choćby najśmieszniejsze bajdy. A jeśli już musi być wierszyk dla dzieci (choć wydaje się to najgorszą formą popularyzacji kompozytora) – to potrzeba byłoby pióra Brzechwy lub Tuwima. Nawet na naszym blogu jest kilka osób (z Panią Kierowniczką włącznie), które zrobiłyby to sto razy lepiej. Znacznie lepiej jest „przybliżać” poprzez np. kupienie dzieciom cymbałków i nauczenia ich wybrzdąkania któregoś poloneza. Bachor, nawet nieudolnie brzdąkając, zapamięta melodię i będzie ją później rozpoznawał. Ludzie głównie lubią to co znają, więc później gdy starsze już dziecko usłyszy owego poloneza, krzyknie: ja to przecież grałem! – i z przyjemnością posłucha.
JMK – witam. Nie wiem, czy jedno ze szczytowych osiągnięć, na pewno są o wiele, wiele gorsze. Bo nader często autorzy rozmaitych utworów dla dzieci uważają, że trzeba z nimi jak z kompletnymi idiotami. A jeszcze częściej w ogóle nic nie uważają, tylko odwalają chałturę.
Jak jest w przypadku Michała Rusinka? Pewnie chciał dobrze, ale wyobraźnia go zawiodła? Wpadł w gierki słówek, jakich używał z Noblistką w limerykach, i nawet w tym kawałku jest kilka wyrazów przeniesionych w połowie z wersa na wers, jak to właśnie w limerykach się robi. Dzieci absurd uwielbiają. Pytanie, czy rzeczywiście, jak pisze Bobik, nie wbije się im raczej do głowy, że Chopin nie lubił szpinaku czy że obcęgami chciał wyrywać klawisze. No i zgadzam się z Piotrem M! Dlatego trochę mnie zdumiewa to, co w wywiadzie (na stronie Znaku) mów p. Artur Szklener z NIFC: że dołączają broszurkę z dodatkowym wierszykiem i płytą z utworami Chopina do części nakładu w ramach promocji. Dlaczego tylko do części nakładu? Książeczka od razu powinna być z płytą.
„Były to Bardzo Dawne Czasy. Hm, jak by Wam to wytłumaczyć… Znano już szpinak, lecz nie znano, od empetrójek do otwarzaczy. Więc kiedy mały Fryderyczek miał chęć na muzyki słuchanie, prosił by tata grał na skrzypcach, a mama – na swym fortepianie…”
http://www.rp.pl/artykul/292963.html
Wiec po pierwsze, kto to jest maly Fryderyczek, skoro mowili na niego Frycek?
Co to jest otwarzacz? To do puszki z Pandora?
Warto więc zajrzeć do książeczki nie tylko po to, by maluch dowiedział się jak to się stało, że Fryderyczek zaczął pisać muzykę, ale również dlatego że wyjaśnia np. co to jest modny wówczas Mazurek, Polonez, Rondo czy Waltz.
A co to jest Waltz? A moze po prostu kryptopolityka?
Ja naprawde nie rozumiem, dlaczego dzieci bierze sie za idiotow? Z jednej strony dazy sie do tego, zeby w wieku lat czterech recytowaly Szekspira, znaly dwa obce jezyki, umialy zadzwonic po straz pozarna, a z drugiej plecie brednie o Fryderyczku.
A dzieci wcale nie przepadaja za upupianiem.
Autor jak autor, ale ta pani, co pisze w „Rzepie”, to jest dopiero okaz 😯
Święta racja, że przybliżanie dzieciom muzyków/muzyki powinno się odbywać przede wszystkim według zasady inżyniera Mamonia. A że takie możliwości już od dawna są, to też nie rozumiem, dlaczego płyta tylko do części nakładu. Ewentualny argument, że muzyka to jedna działka, a literatura to druga i Rusinek muzyką się nie zajmował nie wyda mi się w dobie multimedialnej poważny ani sensowny.
A co mnie jeszcze zastanawia – nie znam sposobu powiązania w książeczce polonezów z autem i walców z walcami drogowymi, ale perspektywa wyrobienia w dzieciakach przekonania, że zafascynowany techniką Frycek tworzył na cześć aut i maszyn, nieszczególnie mnie zachwyca. Nie biję w tarabany, bo jako rzekłem nie czytałem, a nuż jest to zrobione z głową. Ale tak sobie ogólnie głośno myślę: anachronizmy są zabawne dla tych, którzy już skądinąd wiedzą jak jest i dzięki temu rozumieją absurdalność sprawy. Ale ich walor edukacyjny w przypadku małych dzieci (a dla nich chyba ta książka) jest dla mnie wątpliwy, za to szansa narobienia w łebkach mętliku dość duża.
„Otwarzacz” to pewnie literówka, ale całe zdanie „znano już szpinak, lecz nie znano od empetrójek do odtwarzaczy” jest po prostu niegramatyczne. A chyba tak było w oryginale, bo w rytmie się mieści. 😯
O, właśnie, dokładnie tę wątpliwość miałam, czytając to.
Z polonezem i walcem jest tak: że wtedy nie było samochodów
…importowanych ni rodzinnych,
ni polonezów, ni maluchów.
Innymi słowy nasz Fryderyk,
gdyby mieć prawo jazdy chciał, to
musiałby czekać prawie sto lat
i tyle też na pierwsze auto.
Nie miał aż takiej cierpliwości,
więc wnet się zajął – chrupiąc bezy –
pisaniem nut i w dwa tygodnie
dwa skomponował POLONEZY.
Polonez to jest taki utwór
(polski – jak z nazwy wprost wynika),
co naśladuje rytm chodzenia,
a nie – niestety – rytm silnika.
Silnik silnikiem, auto autem,
ale powiedzcie: który malec
nie zaniemówi wręcz z wrażenia,
widząc drogowy żółty walec?
W czasach Chopina inne walce
napotykało się na świecie:
takie do grania i tańczenia
w parach, na balach, na parkiecie.
Itp.
A z tymi odtwarzaczami to panienka z „Rzepy” nie umiała przepisać. Tam jest:
Znano już szpinak, lecz nie znano
do empetrójek odtwarzaczy.
No to wycofuję pretensje o gramatykę spod adresu autora i kieruję je w całej rozciągłości pod adresem panienki, ale zastrzeżenie mętlikowe niestety mi się potwierdza. Niby jest tu próba usystematyzowania, „musiałby czekać prawie sto lat na pierwsze auto”, ale ona ginie w ogólnym natłoku obrazów i pomieszaniu czasów. Pomyśl i narysuj trzylatku: co było sto lat wcześniej, a co sto lat później i jak się mają do tego rodzaje walców. 🙄
A z tym upupianiem to ciekawa sprawa. Wielu autorów książek dla dzieci wydaje się wychodzić z założenia, że jak się wprowadzi jakieś elementy „niegrzeczne”, to się bachorstwo właśnie odpupia. A na mój szczeniaczy rozum nie chodzi wcale o grzeczność czy niegrzeczność, tylko o to, co podkreśliła Teresa – żeby nie traktować dzieci jak idiotów. Jeżeli odpupianie ma polegać na pisaniu książeczek dla niegrzecznych idiotów, to nie wiem, czy z dwojga złego nie wolałbym rączek w małdrzyk. Wtedy przynajmniej większa gwarancja, że się kijem bejsbolowym nie dostanie. 😉
A mnie przeraża perspektywa zainspirowanego dziecięcia pożerającego mazurek, by muzykę brzuszkową usłyszeć…
Ja podejrzewam, ze ksiazeczka moze byc dla dzieci (tych polskojezycznych – bo tlumaczenia beda musialy byc szalenie kreatywne, zeby mialy jakikolwiek sens) nawet atrakcyjna, ale dla mnie z popularyzacja muzyki Chopina (bo po co popularyzowac sama POSTAC kompozytora??) ma bardzo malo wspolnego. Moj kuzyn zaskoczyl niegdys moja babcie sypiac jako bodaj 7-latek z rekawa nazwiskami przedstawicieli wloskiego malarstwa renesansowego . Babcia oslupiala, ale okazalo sie, ze on tylko wymienial bohaterow kreskowki Wojownicze Zolwie Ninja (Michelangelo, Donatello, Rafael, Leonardo)…
Nawet wiec jesli po przeczytaniu historyjki dziecie potrafi wymienic, ze Chopin pisal polonezy, mazurki, walce etc, to w oderwaniu od muzyki jest to wiedza abstrakcyjna i – przepraszam, ale przez to chyba niepotrzebna. Do tego dla dziecka pewnie nie bardziej interesujaca, niz wazny fakt, ze Chopin nie lubil szpinaku.
Przy okazji, nawiazujac do wczorajszej dyskusji, prezydentem – pomimo sugestywnie brzmiacego nicka – nie jestem 🙂 I dobrze!
Nie znam dzieła – nie wypowiadam się. Natomiast przypomniałem sobie sentencję, której autora nie pamiętam: jak pisać dla dzieci?
Tak samo jak dla dorosłych, tylko lepiej…
Przypomnialo mi sie, jak to moja trzyletnia chrzesnica przechodzila przez okres wiecznego, nieustajacego, nachalnego, filozoficznego pytajnictwa. I niechbym tylko sprobowala zaczac wmawiac, ze dzieci przynosci bocian, ze snieg to puchowa kolderka, chmury to lody malinowe, a pieniadze podlewa sie, zeby rosly… Natychmiast byly wielkie niedowierzajace oczy i iskierka pewnosci – sciema. A potem wdrapywanie sie na polke, zeby zwalic pokazna encyklopedie. 😆
Tak ze ja w te burczace mazurki nie wierze ani, ani.
A tak nawiasem mowiac, jak nazywa sie chinski odpowiednik naszego poloneza? Bo tu, nad Sekwana, to chociaz mozna zabajerowac ciastkiem „polonaise” (okropnie slodkie, nie polecam)
zeenie – tak, wlasnie tak. Tylko o wiele lepiej. 😉
Na temat samego dzieła istotnie trudno się wypowiadać nie znając, można co najwyżej wysunąć pewne przypuszczenia, nie upierając się jednakowoż przy ich słuszności. Ale nic nie stoi na przeszkodzie, żeby sobie tak ogólnie poklepać na temat literatury dziecięcej w kontekście popularyzacji muzyki, albo i bez kontekstu. 🙂
Jestem ciekaw czy MEN zaakceptowal ksiazeczke do obrotu ekukacyjnego, rozumiem, ze tak??? w sumie mnie to nie dziwi, gdyz slyszac plyty z muzyka, ktora prezentuje sie w przedszkolach, szkolach zatykam uszy. hymn zaaranzowany w techno, disco polo…….kto pracuje w tych ministrstwach……czy to jest jakis dobor negatywny….nie moge tego pojac…koncze, bo mi cisnienie skacze.
Pewnie, że jeszcze lepiej. Widocznie miało być fajnie, jajowo, czy jak tam się teraz mówi 🙁
Masz rację Haneczko!
Przeświadczenie, że dziecko z racji swego wieku nie jest partnerem lecz istotą umysłowo i emocjonalnie upośledzoną, jest w naszym kraju powszechne. A zatem fakt powstania książeczki mnie nie dziwi. Dziwi mnie całkowity brak krytycyzmu u przypadkowych decydentów.
Z niecierpliwością czekam na przygody małego Stasieńka Moniuszki, Henia Wieniawskiego a przede wszystkim Karolka. Szymanowskiego. Bądzie ubawik po paszki.
Dobrze, że Juruś Waldorf tego nie doczekał. Szlaczek by go trafił.
O jakości książeczki się nie wypowiem, bo nie czytałam. Ale wolałabym, żeby Chopina wśród dzieci promować za pomocą szeroko zakrojonego cyklu koncertów szkolnych, świetnie przygotowanych pod względem formy – adekwatnej i atrakcyjnej dla danej grupy wiekowej, z udziałem dobrych artystów. Żeby muzyka była na piewszym planie.
A ja sie rozczulilam nad ta ksiazeczka. Sama pamietam podobna, przerabiana chyba w drugiej klasie podstawowej o malutkim Wolodi Uljanowie. Byl bartzo prawdomowny i jak zjadl obioerki z jablek, ktore mam przygptowywala na na kompot, to sie przyznal z reka na sercu. Potem stanal na czele rerwolucji.
A jak przyjechalam do Ameryki, to sie dowiedzialam ze zdumieniem, ze bardzo podobna przygode w dziecinstwie przezyl maly Jerzyk Waszyngton, ktory podjadl mamie czeresnie przygotowane na kompot i tez sie przyznal, odkad nazywano go Prawdomownym.
A Frycek zjadl mazurka i go to pozniej natchnelo dp pisania roznych ladnych kawalkow.
No, nie! Ja sama chetnie bym taka ksiazeczke poczytala.
Pani Tereso,
W Chinach na poloneza mówi się:
波兰舞曲 (wym. Bōlán wǔqǔ) czyli dosłownie „polski taniec”,
albo po prostu:
波洛奈兹舞曲 (wym.bōluònàizī wǔqǔ),czy
波洛涅兹舞曲 (wym. bōluònièzī wǔqǔ)- czyli oddając (na tyle na ile się da 😉 ) wymowę oryginalną słowa.
Biorąc pod uwagę, jak bardzo Chopin jest w Chinach popularny i lubiany, jestem szalenie ciekawa jak wygląda tłumaczenie tej książeczki na chiński.
I nie jestem pewna, czy akurat w Chinach (myślę, że również w Japonii) tego rodzaju „promocja” jest naszemu kompozytorowi potrzebna 😐
„Niechaj mi odpowie
każdy łakomczuszek,
co jest cięższe kilo jabłek,
czy też kilo gruszek?”
Wtedy nie umiałam jeszcze czytać, ale ten wierszyk z książeczki z zagadkami dla dzieci, nauczył mnie raz na zawsze co to jest kilogram. Tak rozumiem walor edukacyjny.
Trudno się wypowiadać nie sięgnąwszy po tę książeczkę, ale: Może zauważyć można atuty Chopinowej kolorowanki w jej powszechnym ukierunkowaniu. Wtedy nadrzędnym priorytetem byłoby zapoznanie z Chopinem wszystkich dzieci nie-muzycznych. Trafia to w grunt edukacji muzycznej w szkołach ogólnokształcących, gdzie uczenie PRZEZ muzykę nie ma najmniejszego sensu, bo nikt jej nie rozumie. Z kolei tu forma nie pasuje, wierszyki typowo przedszkolne do szkoły kiepsko się nadają.
Ideowo dobra książeczką poruszająca sferę audiacji pasuje do przedszkoli muzycznych, które nie istnieją.
Na małej stacji w wiosce Poronin,
gdy pociąg stanął w śród zgrzytu szyn,
wysiadł z wagonu ojciec, a po nim,
raźno na peron wyskoczył syn…
Właśnie w tym sedno, że jak w pewnym wieku wlizie, to już potem nigdy nie wylizie. Dlatego trza dobrze patrzyć, co włazi… 🙄
krowko, a jak sie mowi w Chinach na samochod marki polonez, symbol peerelowskiego dobrobytu. I z czym sie chinskim dzieciom kojarzy takowyz na ulicach Pekinu? Z czarna wolga? Z lada, czy jeszcze moze z innym XingXiang?
A pamietacie anegdotke o dobrym wujaszku Wolodii, co to dzieci nie zarezal? A mogl przecie. Kakij choroszyj czelowiek. Sachara nie dal, ale i nie zarezal.
Slyszalam tez w wersji Beria, a moze Fidel Castro.
Ja z kolei słyszałam (w kontekście „Ulicy sezamkowej” i przypisu do Tomka Sawyera), że młody Waszyngton nie mamie, tyko tacie i nie podjadł, tylko ściął całe drzewko.
A ze swojego dzieciństwa pamiętam:
„Komandor był tatusiem Donny Anny (…). Posąg tego tatusia, już nieżyjącego, stał w zamku i Don Juan zaprosił go na kolację. To tak, jak byś ty zaprosił na obiad Kopernika z pomnika…”
Proszę, nie bijcie!
Bobiku, strune szarpnales, pamietam to cudo, choc nie recytowalam:
Na tajnych zbiórkach, wiecach w fabrykach
Do walki wzywa Lenina głos.
Słowo Lenina z broszur przenika,
Ucząc, jak zmienić zły ludu los.
Anna – moze sa rozne wersje o tych czeresniach? Nie wiem sama. Mnie sie prawde mowiac bardziej podobaja czeresnie na kompot. Bo gdziezby taki malutki Zorzyk scinal cale dzrewo?
W sumie mysle, ze wresja ze zjedzonym mazurkliem, ktory burczal w brzuszku Frycka , a potem, po latach z tego burczenia powstaly ladne kawalki, jest duzo ladniejsza niz obierki, drzewko i czeresnie. Ciekawe co jadla w dziecinstwie Marylka Sklodowska? 😆
Ale przynajmniej nazw geograficznych możma się było nauczyć.
…czy Lenin tutaj mieszkał, tu żył?
Tu, na tej ziemi, tu, w Poroninie
przed żandarmami cara się krył.
Ale również
Fabryka Lilpopa, róg Zotej,
Żurawia, adresy się mylą…
No, to może już dla starszych dzieci…
Najwyraźniej.
Chociaż drzewko mogło być wątłe, a Żorżyk rozpierany przez energię.
A pod tagi „jedzenie” „młodość” „muzycy” podchodzi też fortel pani Giulii Venturi, która zachęcała wnuka do śpiewu, aby nie buszował w spiżarni…
Został chyba najbardziej słynnym z monstrualnej tuszy śpiewakiem.
No wlasnie, a piekne panny Lilpopki mieszkaly po wojnie w Nowym Jorku, A jedna Lilpopka zostala w Polsce i wyszla za Iwaszkiewicza. Gdziezbym wiedziakla co to jest fabryka Lilpopa. gdyby nie wierszyki z dziecinstwa. A dzis dzieci moga sie dowiedziec, ze mazurek na Wielkanoc i mazurek Chopina to maja wspolne burczace zrodlo.
tereso czekaj w samochodach troszkę się gubię, zwłaszcza tych starszych, bo jestem od nich troszkę młodsza 🙄 wiec moze dlatego polonezy na chińskich ulicach mi się w oczy nie rzuciły.
Ale sprawdziłam, faktycznie, polonez (samochód) jeździ (jeździł?) sobie po Chinach jako 波罗乃兹 (Bōluónǎizī), czyli podobnie do 波洛奈兹 (bōluònàizī) – utworu (dwie nazwy różnią się tylko intonacją). Tu i ówdzie używane nawet zamiennie. Więc skojarzenie utwór-samochód jednak można poprowadzić 🙂
Tylko niestety nie mam pojęcia jak jest obecnie z rozpoznawalnością tej marki przez młode pokolenie Chińczyków. W tych większych miastach dzieciarnia chyba bardziej interesuje się Bentley’ami i innymi samochodami z tej półki, których w Szanghaju czy Pekinie jest na ulicach trochę.
To starsze pokolenie pamięta:
http://www.caranddriver.com.cn/interactive/spaces/?action-viewthread-tid-2804
🙂
Witam telemacha i panią żonę. Dzięki też krówce za pierwsze chyba tutaj słowa po chińsku 😆
Bobiku, Teresko – czego Was w szkole uczyli 😯 Ja czegoś takiego nie pamiętam…
Opowiastki dla dzieci o wielkich ludziach pisano od dawna. Opowiadania Zoszczenki o Dzieciątku Leninie są nie do przebicia i stanowią wspaniałą rozrywkę dla dorosłych…
Natomiast jeśli chodzi o Chopina, to ja pamiętam taką czytankę (nie pamiętam autorki), w której Frycek swoimi improwizacjami-bajkami na fortepianie usypia swoich kolegów. Bardzo to było sympatyczne. Ale to już dla szkolnych dzieci.
A z tymi żółwiami Ninja to ja też pamiętam, jak moja siostrzenica recytowała wspomniane imiona – no, ale ona szybko dowiedziała się, czyje to są imiona naprawdę. To mi przypomina proceder zastosowany przez producentów Smerfów – podkładanie różnych utworów z muzyki poważnej bez składu i ładu. W związku z czym pierwsze skojarzenie takiego dzieciaka, jak usłyszy tę muzykę, było zapewne ze Smerfami…
Tutaj np. w pierwszych trzech minutach słyszymy Pochód gnomów Griega, Popołudnie fauna Debussy’ego, Gnoma z Obrazków z wystawy Musorgskiego, temat z Porucznika Kiże Prokofiewa…
Pani Kierowniczka została przyłapana na poważnej luce w edukacji 😆
Ale żeby było śmieszniej, ja za Chiny (jak już krówka wprowadziła ten temat 😉 ) nie potrafię sobie przypomnieć autora pierwszego z cytowanych poematów. A tak się biedak wysilił! 🙂
Nie, Dorotko, mnie nie uczyli, tylko z racji tego, iz moj dziadek byl kuratorem okregu szkolnego (dopoki go w 53 UB nie wyslalo na tamten swiat), w domu byla polka ksiazek zakazanych – podrecznikow szkolnych z okresu przejmowania wladzy ludowej. A poniewaz byla polka zakazana, a ja diabelec – czytalam namietnie. Mialam chyba z 6 lat wtedy, nie wiecej. Niektore pamietam, na przyklad taki Stalin dumaet o was.
A z anegdotek o Chopinie byl jeszcze kolnierzyk z zabotem, ktory kojarzy mi sie z dowcipem o molu.
Synek mol wyrwal sie z szafy, zeby zwiedzac swiat.
W koncu wraca, zadyszany, a rodzice – no, jak bylo
– Swietnie, latalem, fruwalem, a wszyscy tak mi bili brawo! 😆
Bobiku, czy chodzi Ci o ten Twoj – to Janusz Minkiewicz
trudno ocenic ksiazke bez czytania jej (choc w pracy czesto udaje ze wiem
co autor mial na mysli 😳 )
mysle jednak, ze Wydawnictwo Znak jest nowoczesnie profesjonalne
i nim ksiazeczke skierowalo do druku przetestowalo ja nie tylko w redakcji,
ale tez w kilku przedszkolach,a moze Pani Kierowniczka czasu kapke ma
i z ksiazka pod pacha odwiedzi bliskie od Redakcji przedszkole,poczyta na
glos,da dzicia ogladnac ilustracje i zda relacje na Dywaniku ❗ 😀
Ja natomiast pamiętam, jak w chórze szkolnym śpiewaliśmy sowieckie przeboje, bo były bardzo melodyjne i nasz chórmistrz, choć komunę miał gdzieś, ogromnie je lubił po prostu ze względów muzycznych. No i raz było coś takiego:
Słoneczny świt już błyszczy z dali,
Zdobędzie pokój cały świat,
Bo z nami czuwa wielki LENIN,
Pokoju gwiazda, Związek Rad.
Łatwo odgadnąć, kto był wcześniej na miejscu Lenina…
Rysiu, żebym to ja czas na takie eksperymenty miała… 😆
A z pieknych wierszy o Chopinie znalazlam takie cudo:
Sen o Chopinie
Uchwycił słuch mój dźwięki klawiszy
Co po pokoju z wiatrem hulały.
Wśród nut niebiańskich beztroskiej ciszy
Chopina palce dzień przywitały.
I tańczyć zaczęły nuty po ścianie,
Powietrze jakby nagle zgęstniało.
I znowu cisza – wyczekiwanie.
I znów uderzenie ciszę przerwało.
W takt Poloneza każde do pary
Hordy anielskie kroczyć zaczęły.
Wtedy stanęły wszystkie zegary,
Cudowne wizje na mnie spłynęły.
Nagle, przeniosłem się do tych czasów
Gdzie księżyc świadkiem niedoli bywał.
Wśród kampinoskich zielonych lasów,
Mały Fryderyk Mazurki grywał.
Ujrzałem mistrza przy fortepianie
Jak palce swoje zgrabnie układał.
I znowu cisza – wyczekiwanie.
W myślach gdzieś błądził, wzrokiem coś badał.
I tu – uderzył w klawisze białe,
Aż dech zaparło, serce westchnęło,
A dźwięki płyną jak oszalałe,
Przecież dopiero co się zaczęło.
I znowu cisza – chwila oddechu.
Mistrz swoje nuty jeszcze raz zbadał.
Najpierw powoli, tak bez pośpiechu
Tej głuchej ciszy cios wielki zadał.
I odpłynęły w niebiańskie strony
Pierwsze etiudy, skoczne Mazurki.
Z każdego dźwięku anielskie tony
Pieściły białe kłębiaste chmurki.
Potem oklaski, wielkie owacje,
Rodzice za nim w salonie stali.
Były uściski i gratulacje,
Dla syna swego przyszłość wybrali.
Aż zaszumiało, aż się ściemniło
I trafił promień jasnego gromu.
Choć słońce nadal pięknie świeciło
Ja już znalazłem się w swoim domu.
Leżałem w łóżku w wielkim skupieniu,
Pokój falował w ostatnim tonie.
Myśli krążyły gdzieś w oddaleniu
Po tamtym dworku i po salonie.
Za oknem ptaków pierwsze ćwierkanie,
Bo już na wschodzie słońce stanęło.
I znowu cisza – wyczekiwanie,
Żeby się znowu wszystko zaczęło.
O… rok 1165
Kanonizacja Karola Wielkiego przez antypapieza.
Uuu… tyz pikne…
A i tak najlepiej się pamięta: rękawiczki, merci bien, bonsoir, Monsieur Chopin 😉
Wnikliwa analiza powyższego poematu nasuwa nam wniosek, że mały Frycek-wandal istotnie obcęgami powyrywał z fortepianu czarne klawisze (I tu – uderzył w klawisze białe…). Zadanie wielkiego ciosu głuchej ciszy ujawnia zadatki na damskiego boksera i obojętność na los niepełnosprawnych, a błądzenie gdzieś myślą wskazuje na problemy z koncentracją. Nic dziwnego, że rodzice jak najszybciej chcieli wybrać mu zawód i mieć trudne dziecko z czapy.
A czy hulające po pokoju z wiatrem klawisze nie są przypadkiem niebezpieczne dla uzębienia tamże obecnych? Nie mówiąc już o kroczących hordach, choćby i anielskich. 😯
To pewnikiem takoz kryptoreklama lokalnego dentysty. No bo jak zebiska czarne…
Ja jednak najbardziej pamietam bylem u ciebie w te dni przedostatnie…
pelne jak mit
blade jak swit…
nie. Ja uwydatnie…
zeen też to pamięta:
http://szwarcman.blog.polityka.pl/?p=278#comment-37350
😆
Mesje Szopę nie potrzebuje słownej reklamy, nawet dla dzieci. Wystarczy puscić… na przykład to:
http://www.youtube.com/watch?v=Baro3AaSaSU&feature=related
Muzyka Szopena jest w dużej części bardzo radosna, rytmiczna, dzieci to lubią. Mogłabym mojemu dziecku czytać przerózne wierszyki… ale po co – wystarczyło, że słuchał od kołyski muzykę, która sama się do niego „przykleiła”. Moja znajoma do dzisiaj wspomina czteroletniego Maćka, który na pytanie, jaką muzykę ma nastawić poprosił o piątą Beethovena, bo to jego ulubiona… 😉
Poza tym dzieci kochają koncerty. Jest coś niepowtarzalnego w atmosferze sali koncertowej, żal mi, że nie udało mi się nigdy zaprowadzić Maćka do Opery Wrocławskiej ani Filharmonii – bo w sezonie wakacyjnym opera jest tez na wakacjach, niestety, nie ma koncertów, a szkoda 🙁
Przynajmniej tak kiedyś było, nie wiem, jak teraz. Ale i tak chodzenie na koncerty Filharmonii Kingstońskiej weszło nam w krew, sali nie mieli własnej, więc biegaliśmy do auli uniwerku, albo Grand Theatre. Teraz wreszcie mamy salę koncertową z prawdziwego zdarzenia, ale nasza filharmonia jeszcze nie dała tam głosu 🙁
No właśnie! Radosna też! A wszyscy pamiętają tylko Marsz żałobny i armaty ukryte w kwiatach…
O, jak miło, że zechciała Pani pochylić się nad moją książeczką – prosiłem wydawnictwo, by ją Pani posłało. Bardzo jestem ciekaw, co o niej myślą muzykolodzy i muzycy – nie tylko ci zaprzyjaźnieni. Krytykę przyjmuję z pokorą (choć nie bardzo rozumiem, czemu niby poniosła mnie wyobraźnia z tańcami w brzuchu – gastryczne metafory są be?), acz przyjąłem pewną purenonsensową poetykę (której w polskiej tradycji jest niewiele, a mnie i moje dzieci ona śmieszy). Owszem, nie jestem ani Tuwimem, ani Brzechwą; owszem, na pewno wszyscy wpisujący się na tym blogu napisaliby taką książeczkę sto razy lepiej. Nic nie stoi na przeszkodzie, żeby napisali. Zwłaszcza ci, którzy tak autorytatywnie wypowiadają się o dziecięcej wyobraźni. Moim zdaniem nie ma nic bardziej tajemniczego od niej. Pozdrawiam wszystkich Państwa! MR
Przeczytałem raz jeszcze fragmenty wierszyka dla dzieci o Chopinie- no nie… Jako wierszyk też jest marny, wolę już takie:
Raz do Zosi rzekła ciotka
Nie obgryzaj mi nagniotka,
Ale Zosia nie słuchała,
Zgryzła i zwymiotowała.
Pani Kierowniczko 😀 (a jednak mogloby byc ciekawie)
http://www.youtube.com/watch?v=EIzDSakwQN0
Tańca z brzucha to nie przypomina 😆
O, mesje ma sporo radosnych kawałków, tylko ja nie znam tytułów 🙁 neptyk muzyczny, ale na przykład mazurki, skoczne, rytmiczne, z domieszką melancholii. Tak przynajmniej ja to słyszę…
A teraz słyszę szalejącą burzę! No tak… kwitnie miesiąc maj, najbardziej burzowy miesiąc roku u mnie 🙁
A propos ” i kwitnie miesiąc maj…”
http://www.youtube.com/watch?v=MwBp7ypMDbQ
🙂
No jakżeby… maja być nieśmiertelne wierzby rosochate 😉
Właśnie jadąc ostatnio z Londynu do Canterbury zobaczyłam w pewnym momencie taki krajobrazik z wierzbami, że aż Chopina duch się mi ukazał 😉
Raz do Frycka rzekł wujaszek:
przestańże mi dmuchać w kaszę!
A gdy Frycek łypnął zezem,
przejechał go polonezem. 🙄
Biedny Frycek przejechany,
Nie dla niego marcepany,
Nie dla niego pańska skórka –
Nie napisze już mazurka! 🙁
Od znajomego słyszę o jakiś Młodych, czy Małych Einsteinach, produkcji dla dzieci, która dość abstrakcyjnie przybliża różne elementy kultury i nauki — podobno było coś z muzyki klasycznej (na YouTubie nie znalazłem, sam dzieci nie mam, więc nie wiem…).
Sam z czasów bycia dzieckiem pamiętam, że nie cierpiałem swoistego kokietowania pseudo-dziecięcym językiem (do dzisiaj nie lubię, jak np. ksiądz na kazaniu, mówi, że „trzeba kopnąć w rzyć i wyrzucić”… co prawda to trochę inne kokietowanie słuchacza). Chciałem być traktowany jak dorosły, choć teraz zdaję sobie sprawę, że jednak powinien to być prostszy niż dla dorosłego język. Prostszy, ale nie kokietujący.
(Swoją drogą autorem jest sekretarz Wisławy Szymborskiej, a nie kto inny, jak Wisława Szymborska wykpiła typowy styl pisania wierszyków dla dzieci — choć podawała przykłady dużo gorsze.)
PAK-u,
takim kokietujacym językiem posługiwały sie zapewne ciocie i koleżanki mamusi i tatusia. Rodzice mówią normalnym językiem do swoich dzieci, ileż można dziamdziać do dzidziusia… który w dodatku co rusz siusia! O innych działalnościach nie wspomnę…
Przed chwilą wykonalam test na dziecku 8-letnim, obytym z innymi przykładami tworczosci p. Rusinka ( świetne rymowane przekłady!). No i, niestety, słabo… sorry:(
Może już dziecko za duże? Ale Brzechwa lub Tuwim nadal go bawią.
Mnie się też cosik tak zdaje (na podstawie podanych przykładów), że to po prostu jeden ze słabszych Rusinkowych tekstów. I jemu samemu nie robię nawet z tego wielkiego zarzutu, bo każdemu się zdarza popełnić słabszy tekst – kto jest bez winy, niech do końca życia pasztetówki nie dostanie. Tylko niepotrzebne to zadęcie wokół, bo to i Chopin, i okolice noblistki… Zawszeć to jednak przyjemniej, jak tekst broni się sam przez siebie, a nie przez elementy towarzyszące.
Ja bardzo przepraszam, ale nie zaglądałam czas jakiś za kulisy i nie zauważyłam, że o 18:11 wypowiedział się mrus, czyli Autor! Witam! I całkowicie się zgadzam, że nie ma nic bardziej tajemniczego od dziecięcej wyobraźni.
Natomiast my również na nią oddziałujemy. I ja wyraziłam po prostu swoje wątpliwości, choć, jak napisałam wyżej, domniemywam dobre chęci. Co do tych gastrycznych metafor, nie chodziło mi o to, że one same w sobie są be. Raczej o to, że nie wydaje mi się, żeby one cokolwiek przybliżały, jak również te z polonezem czy walcem drogowym. Powtórzę raz jeszcze, że zgadzam się absolutnie z wyrażonymi w komentarzach zdaniami, że przybliża kompozytora przede wszystkim muzyka, dlatego uważam, że taka książeczka winna mieć dołączoną płytę obligatoryjnie.
Mnie się wydaje, jednakowoż, że opinie o książce można wydawać po przeczytaniu jej.
Kierowniczka przeczytała, ma prawo uważać, co uważa.
Literaturę dla dzieci jest szczególnie trudno ocenić dorosłym.
…czy ktos pamięta swoją dzieciecą wyobraznię? Ja pamiętam 🙂
Bardzo wyraziście.
Pozdrowienia dla mrusa ,
ktory nie wie, że swego czasu jako sekretarz Wisławy wysłał do mnie kopertę i jedno zdanie napisane reką noblistki… 😉
Smaczny kąsek dla kotologów: http://www.rfi.fr/actupl/articles/113/article_7663.asp
…o masz… wszyscy poszli spac czy co?! U mnie środek dnia i kolejna burza, udaję, ze nie widzę, nie słyszę…
A co do dziecięcej wyobrazni (pewnie kiedys juz o tym klepałam…) do dzisiaj pamietam taki religijny obraz wiszacy na ścianie „od zawsze” – para dzieci ma przejść przez kładkę nad wezbranym strumykiem, a nad nimi Anioł Stróż czuwa. Patrzyłam zestrachana tylko na te dzieci, jak one sobie dadzą radę, nie widziałam Anioła.
Czytać nauczyłam sie przed czasem szkolnym na wszelkich bajkach i bajdach Janiny Porazińskiej. O Brzechwie nie wspominam… przecież oprócz wierszy byla Akademia Pana Kleksa… Nikt już nie pisze takich ksiązek 🙁
A od kiedy to, mt7, mozna sie wypowiadac o ksiazce dopiero po jej przeczttaniu? Malo to mialas ostatnio przykladow, ze – posluze sie zabiegiem Alicji z Krainy Cz. – im bardziej sie jej nie czytalo tym bardziej sie wie o tej ksiazce! Intencji autora nie wylaczajac. Ile myslisz osob przczytalo np Strach?
Ja zastrzegam sobie prawo wypowiadania sie o ksiazce wlasnie jej nie czytajac! 😆 😆 😆
Pewnie, ze dzieci lubia purnonsensowa poetyke ( i wspomniana wyzej Alicja i wiersze H. Belloca sa evergreenami od paru pokolen). Ale chyba tylko wtedy kiedy WIEDZA, ze proponuje im sie gre w slowa. Bo choc lubia purnonsens, sa jednoczesnie okropnie doslowne. Wiec ten burczacy w brzuchu mazurkami i oberkami mazurek letko mnie niepokoi.
A nasza tu Gospodyni, Krolowa Purnonsensu (wystarczy przejrzec troche do tylu) , wyraza pewien dyskomfort zwiazany z ta ksiazeczka. Ja osobiscie ufam jej intuicji, choc moze ona sie mylic.
I zgadzam sie z tym, co powiedzial triche wyzej Moj Ukochany Poeta Pies Bobik – ze tekst powienien sam sie bronic, bez pomocy noblistki, choc oczywoscie moga to byc zabiegi Wydawcy, a nie Autora,
Co do Noblistki, to i bez zabiegów Wydawcy nazwisko Autora będzie się z nią kojarzyć. W każdym razie tym, którzy twórczością i postacią Noblistki w jakiś sposób się interesowali.
Heleno,
ja się swojemu dziecku przyglądałam, jak wzrastało i wrednie podtykałam strawę książkową, muzyczna i inną, a jak 😉
Dzieci chyba lubią sie bać i udać w momentach strachu w objecia mamusi/tatusia. Tak pamietam z mojego dzieciństwa i z dzieciństwa mojego dziecka – opowiedz mi mamuś straszną bajkę…No to improwizowałam 😉
Opowiem ci bajkę
jak kot palił fajkę
A kocica papierosa
upaliła kawał nosa
(to nie moje, zaznaczam, i reszty nie pamietam 🙁 )
Przed dobranocka tylko zaznacze, ze z doswiadczenia i z obserwacji – dzieci sa bardziej dorosle i odpowiedzialne niz wiekszosc doroslych. I bardziej swiadome. Co nie znaczy, ze nie maja fantazji nieograniczonej. No i dazenia do empirycznego badania swiata (czytaj niebezpiecznego)
a teraz ja w lekturke, wiec niby-szlus
🙂
…a żebys wiedziała, Tereso!
Są dorosłe, i odpowiedzialne, ale ta nieograniczona fantazja je nosi 😉
I bardzo dobrze, tak powinno być!
Tańce w brzuchu są jak najbardziej ok. Samochodowe-muzyczne pary również. Co prawda Miko to jeszcze nie target, ale podobne odważne skojarzenia jego czy też moje, przy opisywaniu świata, to żadna nowość.
… moje skojarzenia. Za moich czasow nikt nie wiedzial, co to jest *target*
Za moich czasow to był Tytus, Romek i Atomek 😉
No to mamy już słowo od nowoczesnego tatusia 😉
Ale mi nie chodziło po prostu o odważne skojarzenia. Pewnie, że mogą być. Czego moje zastrzeżenia dotyczą, to już pisałam.
I to nie kolorowe bynajmniej, tylko w „Świecie Młodych” rysunki raz na tydzień!
Ja tam nie jestem politycznie poprawna… w nosie mam, kto co sobie pomysli, nie dam sobie zamydlic mojego dzieciństwa, bo bylo be. Dla mnie było wspaniałe, zwłaszcza jak Jasiek W. podwoził mnie do szkoły na swoim wspaniałym rowerze 😉
Dokladnie, Alicjo. Za moich jeszcze Tolek Banan. Tak wiec, gdyby Chopin chcial podwedzic los na loterie… Ale on tylko te zaboty…
A swoja droga – uwielbialam szpinak. Babcia robila. Pychota!!!!! 😆
A co dopiero jak Wojtus z milosci odgryzl mi (prawie) palec! Przez dziure w plocie.
A potem wozil mnie ciezarowka, ktorej oska padla, bosmy wyrosli.
😉
Jeszcze do spraw polonezowo-walcowo-drogowych wracając. Co innego, gdyby to sobie był taki po prostu wierszyk dla polskich dzieci, ale przecież postanowiono z niego zrobić Międzynarodową Wizytówkę Chopina. Otóż pytam się, co za parę lat kto zrozumie z tej aluzji samochodowej? O polonezach w Chinach to już krówka pisała, a gdzie indziej? Naprawdę dla coraz mniejszej ilości ludzi ta marka coś będzie mówić. A z walcem drogowym to nie wiem, czy w jakimkolwiek języku taka gra słów występuje – tłumacze sobie pewnie jakoś poradzili, kto wie, czy nie lepiej ich wersje wyszły od oryginalnej…
No i czy z tym mazurkiem jest przetłumaczalne, czy dało się to zrobić bez odnośników? Nie wiem.
pozdrawiam autora
zycze jego ksiazce powodzenia u dzieci 😀 dla nich jest napisana
A ja pozdrawiam wszystkich na dobranoc 😀
http://www.youtube.com/watch?v=RuTKPAHWuvs&feature=related
To jeden z moich najulubieńszych Chopinków, sama jeszcze czasem to grywam 😉
Jutro jadę do Wrocka i robię muzyczny zwrot o 180 stopni. Festiwal Musica Electronica Nova 😀
Dziękuję za pozdrowienia, uwagi, komentarze, wyrazy troski itp. Też żałuję, że nie udało się dołączyć płyty. Jak sobie poradzili tłumacze? Hm. Mam przed sobą wszystkie przekłady, mogę przesłać co trudniej przetłumaczalne fragmenty – poza chińskim i japońskim, z powodu braku czcionki. Sam bywam tłumaczem rzeczy trudno przetłumaczalnych i pomyślałem, czemu inni tłumacze mają mieć ze mną łatwiej? Powymyślali różne tricki, żeby wybrnąć z poloneza i mazurka… Dobrej nocy!
Cóż, jedni wyjeżdżają, inni wracają. Wróciłem z koncertu i jak tylko wykonam czekające na mnie po powrocie prace na wczoraj, to napiszę com zastał (nie w domu – tu bz. – tylko podczas recitalu Radu Lupu). A jest o czym pisać. W tej chwili tylko podrzucę parę zdjęć z sobotniego rowerowego-się-rozbijania po Berlinie.
Stanisławowi (które to imię jest również moim drugim) imieninowe serdeczności ślę – spóźnione, ale przy wyjazdach robię wszystko, aby nie być przy komputerze (z wyjątkiem sytuacji drastycznych – czyli prac niedokończonych jak symfonie). Życzę, by niedokończone i ciągle trwające były tylko przyjemności, radości i przyjaźnie. A nawet gdy się skończą – ślad zostawiły po sobie równie przyjemny, co i radosny.
mrus
z chińskim i japońskim mogę pomóc (synowa Chinka, informatyczka w dodatku!), czcionkę mozna obejść łatwo 😉
Oczywiście nie dałemm linka do zdjątek (przy niektórych są opisy – ale nie w trybie pokazu slajdów – coś zrobiłem nie tak):
http://picasaweb.google.pl/60jerzy/BerlinV2009#
60jerzy…
ci odlatują, ci zostają… 😉
http://www.youtube.com/watch?v=g4CBleyJBOw
Alez wiosna radosna u was w Berlinie, 60Jerzu! U mnie ledwie co sie budzi, a i dzika jest troszke, nie taka posprzątana i pozamiatana 😉
http://alicja.homelinux.com/news/img_9385.jpg
Sprawozdam jutro z terenu.
60jerzy, piękna berlińska wiosna! Widzę, że rowerek był w robocie – dał się z fotografującym parę razy sfotografować 😉 Czekamy na relację z koncertu. A który to park? Mam wielkie zaległości w zwiedzaniu Berlina, po upadku muru byłam tylko raz, i to parę dni zaledwie…
Zachęcam 😉
Berlin poznałam dzięki Arcadiusowi i Przyjacielowi, oj, przegonili nas na piechotkę ze 20 km jednego dnia, ale wszystko pokazali, co było do pokazania i opowiedzieli, co było do opowiedzenia. Jedno z moich ulubionych zdjęć z tamtej wycieczki (jesień w Berlinie tez jest piękna…)
http://alicja.homelinux.com/news/Berlin/36.Ludziska%20sie%20opalaja.jpg
Kierowniczko… 😉
To też w Berlinie! Wzięło mnie na wspominki i oglądam zdjęcia.
http://alicja.homelinux.com/news/Berlin/47.Pomnik%20Zolnierza%20Radzieckiego.jpg
Poczytałam podpisy i już wiem, że to zoo. Widzę, że i oni musieli przemianować akademię na uniwersytet (była to kiedyś Akademie der Kuenste). A co z podpisami? Mogę powiedzieć 😆 Zostały wpisane w komentarzach, a nie – jak trzeba – w podpisach 🙂
Alicjo, a czemu żyjesz wspomnieniami o godzinie, której nie ma? 😯
A bo ja wiem?! Zerwało mnie coś z wyrka (wygnało… raczej Jerzora chrapanie?)
No to sobie z ochotą przypomniałam Berlin 🙂
I wlazłam na dalsze wspominki 😯
Ja ostatni raz poznałam zupełnie inny Berlin niż ten z powyższych zdjęć, bo Kreuzberg, na którym mieszkałam 🙂 Bardzo specyficzne miejsce, nie bez pewnego uroku. I pognało mnie wtedy głównie do muzeum Bauhausu, do Muzeum Żydowskiego, w okolice Cyrku Karajana oraz na Potsdamer Platz. No, a w okolice dawnej stolicy enerdówka wybrałam się tylko do Staatsoper Unter den Linden oraz do dawnej siedziby Instytutu Polskiego, gdzie jeszcze wtedy dyrektorką była moja koleżanka.
Bywałam w dawnych czasach po obu stronach muru, ale to już inna historia i inne miasto.
A teraz idę do pociągu 🙂
Alicjo, no co Ty… Jak wspominasz, to wspomnij słowa poety:
Trzeba z żywymi naprzód iść,
po pasztetówkę sięgać,
nie jak w płomieniach żółty liść
coś o wyroku gęgać. 😆
Dla Pani Kierowniczki dziś u mnie specjalny kąsek na śniadanko. 😉
Gesie watrobki, Bobiku? Na sniadanko? Z figowa konfiturka?
A to sobie obywatel Bobik poczyna, hohoooho
Bobik…
zajrzyj w pocztę 😉
A ja do lodówki po pasztetówke, a jakze!
Żółty jesienny liść
tyle mi opowiedział… 😉
A ja Berlinowi zawdzieczam zachwyt holenderskim malarstwem pejzazowym. Jest tego w Dahlem, a jest. I jak mnie nie pociagalo, to jak mnie tam wciunglo, to niczym nasego Juntka, co mu ino kapelus widoc.
😆
Tez bardzo dawno nie bylam.
Tereso,
to jest po prostu rozpusta, trzeba napiętnować! Wątróbki gęsie… i te tam figi…
Konfiturkę kolega sęp podrzucił. Mówił, że po obróbce wątróbki skrawaniem figa mu została, to postanowił wziąć się za przetwórstwo. 😉
Czy ja moge iść dospać?!
Bobik… „obróbka skrawaniem” – czy Ty do technikum mechanicznego chodziłeś czy co?! 😉
Idę dospać, niech sie dzieje, co ma sie dziać.
To dobranoc. 🙂 Pocztę odebrałem, odpiszę jak oddniomatkuję. Bo u nas dziś Dzień Matki i wypada się również rodzinnie udzielać, nie tylko po blogach hycać i z kompem się herbatnikować. 😀
Pani Kierowniczko,nie przemianowali lecz przeniesli do”nowej” siedziby
Pariser Platz (obok hotelu „adlon”)
😀
Alicjo, no jest rozpusta. Ale widac takie beaubique’owe zwyczaje, ze a to sie puszcza, a to rozpuszcza, a to spuszcza
Taki Beaubique Puszczowy
Obrobka skrawaniem pachnie mi raczej Technikum Hutniczym 😉
Proszę nie deprecjonować mojego wykształcenia! Wszystkie suczki w okolicy wiedzą, że ukończyłem Akedemię Bzdurniczo-Chutniczą! 😎
To chuć już nie jest na początku?
Pamiętajcie moi mili:
chuć jest dobra w każdej chwili!
Na początku i na końcu,
we mgle, w deszczu oraz w słońcu,
przed śniadaniem, po kolacji…
Nawet w trakcie edukacji,
nawet podczas przemówienia
kropla chuci opromienia
nudne wątki, wredny przymus.
Więc czyś leń jest, czy też prymus,
chuć – tę słuszną miej zasadę –
szanuj przodem oraz zadem! 😆
Pani Doroto, opowiastki Zoszczenki o dzieciątku Leninie skończyły się dla autora raczej niekorzystnie. Ponieważ w opowiastce o przepustce i nadgorliwym wartowniku nieopatrznie zastąpił (za namową redaktora) u osoby towarzyszącej wodzowi rewolucji bródkę wąsami – spędził lata całe nocując z tobołkiem na schodach. Nie chciał być – jak sam twierdził – zaaresztowany w mieszkaniu. Bródka kojarzyła się redaktorowi z Dzierżyńskim. Refleksja, z kim mogą ewentualnie skojarzyć się wąsy, nadeszła zbyt późno.
Pisanie opowiastek dla dziatek wydaje się być obecnie zajęciem bezpieczniejszym niż w tamtych, bezsprzecznie bardziej interesujących czasach. Rezultatem zamierzonej, a może i niezamierzonej, infantylizacji Chopina może być jedynie wzruszenie ramion. I nasze utyskiwania. Zdanow ich nie przeczyta. Literatura to już nie to co kiedyś…
Rzuć tę chuć i ku uczuciom ty się zwróć
Jeśli dobra po kolacji w trakcie znojnej edukacji
To co powiesz, gdy się dowiesz, że i w trakcie kopulacji…?
Uczucia? Cóż uczucia… Czym pies dla czułostek,
co obiektem są (trudno!) mych myśli szyderczych,
w stadzie do zawirowań prowadzą krwiożerczych
i mniej radości dają od kurzęcych kostek?
Uczucie krąży w duszy i robi problemy,
a chuć jest sprawą prostą, jak to wszyscy wiemy –
pięć minut ze sznaucerką, dziesięć z malamutką,
tam jeszcze z labradorką zabradiażyć krótko
i już można odpocząć, miast pisać poemy.
Zeen chyba kłamie psowi (choć nigdy nie skłamie
dziewczynie) i gdy uczuć podnosi zalety,
uniknąć chce tematu, co w zagadnień gamie
na pierwszym miejscu leży, jak choćby kotlety.
A wszak to, czym pies żywi się, czym się opycha,
kwestię uczuć i chuci w cień doprawdy spycha.
Gdzie człowiek, co z mej pieśni całą myśl wysłucha
i należycie zadba o stan mego brzucha? 😥
Wszak kotlety juz byly o porannej porze
i watrobki z figami Bobik mial, choc moze
pasztetowki zapragnal, a czlek niekumaty
miast kielbasy cymelia podsuwa. A gnaty
to nie laska – szczeknal opryskliwie –
nie ma to jak kosci. Obgryzam gorliwie,
a zabawy mam potem na cale tygodnie.
Wiec kosci poprosze! Oddalil sie godnie
jak nie Bobik szczeniak. Wszyscy zrozumieli,
ze maly hultajski dorosl przy niedzieli.
Moral niechze taki na blogu zagosci
od dzis Bobikowi na sniadanie – kosci
No no… to wyszło na to, że w końcu Wy piszecie tego Pana Tadeusza 😆
Dołączyłabym się, ale zaraz muszę na koncert…
A jeszcze chciałam przypomnieć, że Kotlety to również poniekąd utwór muzyczny 😆
Czy w związku z tym, że Bobik późno tu przychodzi,
same tylko mu kości podawać się godzi?
Czy przez swe nocne harce, oporne wstawanie,
doprawdy zasługuje na kostne śniadanie?
Owszem, kość chapnę chętnie, nie jest to sekretem,
ale skąd myśl, że miałbym pogardzić kotletem,
befsztykiem, żeberkami, salcesonu kwiatem,
którym masarz rozkosznie potrząsa nad światem,
że już nie wspomnę jak mnie pasztetówka nęci,
bo na myśl o niej łza się w moim oku kręci.
Niech wszystkim przypomina ta żarliwa glossa,
że tarde venientibus nie wyłącznie ossa ❗
Pani Kierowniczko, my na wszelki wypadek piszemy Pana Tadeusza razem z Dziadami, żeby było z czego wybierać. 😆
Szekspir w dalszej kolejności, bo jakiś taki nienarodowy. 😉
O! A gdzie „Wesele”?! Się zapytywam?!
Jak to gdzie? W Bronowicach! 😆
Swieżo podesłane okoliczności przyrody przez tego tam wygrzewającego się (on tam ciagle jeszcze sie wałęsa!), mnie zaparlo dech, dzielę się z wami.
http://alicja.homelinux.com/news/Bogdan-%20Nepal2.JPG
Siadł Bobik za stołem i ciężko się głowi
co najpierw przystoi chapnąć Bobikowi
Nie mówiąc już o tym, ze i samo słowo
chapnąć przywodzi mu na myśl i to, i owo,
bo jakże mógłby dziś nie powspominać
dni, w których kury przyszło mu napominać
szczekiem przeraźliwym tak, ze dały dyla
i prosto z kurnika zwiały do cywila
A kiełbasy wieńce ukradkiem kradzione
w polu zakopane, sekretnie jedzone
Niechby ktokolwiek śmiałby się don zbliżyć!
Tu Bobik bezlitośnie umiał tak poniżyć,
ze intruz zmykał, gdzie raki zimować raczyły
przed Bobika jawna demonstracja siły.
Rozmarzył się Bobik nad suta wieczerza
o latach szczenięcych i zęby wyszczerza,
a ślinka mu cieknie po bródce kudłatej
na samo wspomnienie tej gęsi siodłatej,
co w formie wątróbki na talerzu błyska
z konfitura z malin. Wziął kęsek do pyska
i niebiańskie pienia rozległy się wokół
a łezka żałości błysnęła mu w oku.
O gęsi, co wątróbkę dałaś mi w prezencie
ja ci pomnik wystawie na pstrym postumencie
siodłatym jak twe pióra, długim jak twa szyja
wszyscy wiedzieć będą, ze czas nie przemija
a delicje podniebień zasługują na to,
by pomnikiem ges uczcić – nawet i siodłatą
Tak rozważał Bobik, a zegar z kukułką
wybijał godziny, tak dla siebie – w kolko
aż nadeszła północ, Bobik najedzony
wczołgał się na piętro – do bobiczej zony
Tu kurtyna zapadła, boć to, co w alkowie
Bobik o poranku najlepiej opowie.
Tereso…
🙂
… no dobra Bobik, to nadawaj teraz, jak tam było!
Bo ja to w ogole proponuje napisac epopeje mickiewiczowska Pan Bobik
Zwlaszcza ksiege Dyplomatyka i lowy
Alicjo, ja podejrzewam, ze Bobik w trakcie. Dajmy mu sie wydyszec, bo jeszcze nam jakis zziajany wiersz rymnie. 😆
Ach, łowy… To wiele ciekawsze od alkowy. 😆
Kurczę wytrzymałości kresu dochodziło,
nic nie pomogło, że się na chwilę ukryło,
dysząc całe zgonione niby miech parowy,
w samym końcu obory, za wymieniem krowy
i padło martwym bykiem. Już Bobik tu wpada,
krowę na bok odsuwa, coś tam do niej gada
dla zmyły, szybkim kroczkiem sunąc do kurczęcia.
Sam gospodarz, uniknąć chcąc krótkiego spięcia,
usiłował Bobika chwycić za obrożę,
lecz któż polującego psa powstrzymać może?
Wyrwał się tedy Bobik, śmignął jak rakieta,
gospodarz czubkiem buta jeszcze rozgniótł peta
i od tej chwili tylko patrzyć mógł bezradnie,
jak szybko pies mu tego kurczaka dopadnie.
Kurczak, nie w ciemię bity, biegnie do chlewika
i z gdakaniem okrutnym za korytem znika,
prosięta kwiczą, knury chrząkają znacząco,
maciory czynią znak „a kysz!” racicą drżącą,
a Bobik robi slalom pośród wiązek słomy,
bo pozbyć się na kurczę nie może oskomy.
Już je łapie za skrzydło, zęby w nim zatapia,
a tu… Pióro zostało w pysku. O, kur zapiał!
To nie fair! – szczeknął Bobik i runął jak fala
za kurczakiem, co znowu migiem się oddala,
zmierzając do kurnika i w jego czeluści
ginąc. Na dalszy ciąg zasłonę lepiej spuścić
milczenia, bo gdy kura już na grzędzie siędzie,
to wiadomo, że dalej nic z łowów nie będzie,
jako że psy, choć mądre i pełne zdolności,
z fruwaniem jednak mają niejakie trudności. 😉
Knieje! do was ostatni przyjeżdżał na łowy
Bobik, co nosił kołpak bobikowy,
Ostatni to z Bobików wojownik szczęśliwy
I ostatni w Bobikowie monarcha myśliwy.
Z fruwaniem po prawdzie miał pewne trudnoście,
Lecz fruwać musiał jeno w Wielkim Poście.
Jak piórko odarty z sadła zimowego
Poszczeniem bez kiełbas i udźca koźlego.
Fruwał ci więc po grzędach z nakazem surowym
Kury jeno przeganiać, na potem sposobił
Niecne sztuczki, by zdusić to jedną, to drugą,
Choć każda salwowała się przemyślną fugą.
Tak Bobik, choć myśliwy, jakich dzisiaj mało
Kurom jednak się poddał, na nic się nie zdało,
Że fortele co chwilę nowe w życie wcielał
Kury i tak zgadły, ze schemat powielał.
Niezrażony, do kniei przeniósł swe talenta
I w kniei poluje na co dzień, od święta
Biada sarnom, jeleniom, dzikom dzikim biada,
Gdy Bobik na kolację w bory chyłkiem wpada.
Popłoch w borach czyni, zwierzę krzyczy : zdrada
I przed wdałym Bobikiem głowę kornie skrada.
Znowu morał się plecie, i nie byle jaki
Nie dasz rady kurom – idź zapoluj w krzaki.
Padam przed Wami plackiem i wyłączam się…
(prawdę mówiąc mam robotę 😆 )
🙂
http://www.youtube.com/watch?v=eGj6kc4d-Zw&feature=related
Poemata fantastico!!!
Kocham Was! 😀
Nie miałem czasu wcześniej wrzucić kolejnego odcinka, ale ponoć lepiej późno niż wcale. 😀
Krzaki? Jest to idea pieskowi nieobca,
prawdę mówiąc każdego wabi psiego chłopca,
bo w krzakach mogą zdarzyć się rzeczy ciekawe…
Że wyłożę dokładnie tu kawę na ławę,
może w tych krzakach suczki pojawić się ciało,
co dla psa nie jest sprawą błahą ani małą.
A jeszcze gdy z zapachu jest ona ponętna,
odpowiedniego wzrostu, do zabawy chętna,
nieskrępowana smyczą oraz bez dozoru,
to zawsze warto dla niej udać się do boru.
Tak więc Bobik za krzaczki podyrdał po cichu,
urwawszy się przemyślnie psiemu towarzychu,
(bo konkurencja nie śpi, pies stary czy młody
zaraz by z nim spróbował pospieszyć w zawody),
a znalazłszy się wreszcie pod jakąś kaliną,
za futrzaną się zaczął rozglądać dziewczyną.
Lecz co to… zza sąsiedniej wierzby, jak zza tarczy,
wygląda łeb kudłaty i okropnie warczy.
Biada! Foksterier podły dążył jego tropem!
Już lepiej by się było spotkać z praczem szopem,
niż z tą bestią zaciętą, węszącą za śladem
każdego, komu tylko da się wejść w paradę.
Lecz nie z Bobikiem te numery, foksterierze,
wiadomo wszak, że z niego jest bojowe zwierzę,
co nie czekając znikąd zachęty do draki
na wroga rzuca się i wpija w jego kłaki.
Już bitwa się zaczyna, nie ustąpi żaden,
ach, tego nie opisałby Bandrowski-Kaden:
fruwają kłęby kudłów, błyskają zębiska,
darń spod łap rozjuszonych kawałami pryska,
a nad owym żywiołów dzikich rozpętaniem
rozlega się straszliwe, gromkie ujadanie.
Krew się z rozdartych uszów leje potokami,
foksterier z lewej strony atakuje kłami,
a z prawej usiłuje zahaczyć pazurem,
wzniecając przy tym kurzu niebotyczną chmurę.
Bobik, choć nieco mniejszy, chociaż raczej drobny,
przy walce do tygrysa robi się podobny,
w ogon się przeciwnika wgryza i nie puszcza,
aż wrzask usłyszy taki, jak stąd aż do Tłuszcza,
a i wtedy zawzięcie, sposobem buldoga,
w zębach dzierży wrażliwy ten kawałek wroga,
dopóki nie zobaczy, że ów z sił opadnie,
zawyje, łeb opuści i podda się snadnie.
Takiż i foksteriera był koniec żałosny –
za to, że chciał przeszkodzić w zapałach miłosnych,
musiał z pola potyczki czmychnąć zawstydzony,
wlokąc smętnie za sobą ogon wystrzępiony.
Natenczas Bobik chwycił leżący na trawie
patyczek i beztroskiej oddał się zabawie,
a że żadna psia dama w tym leśnym zakątku
zjawić się nie raczyła, rzekł w końcu: w porządku,
widzę, że się ksiutami dzisiaj nie nacieszę,
siknę więc i się udam w domowe pielesze.
Teresa,Bobik
padam do kolan 🙂
A kiedy już Bobik do dom wrócić raczył
Tłum wielbicieli przed domem obaczył
Stanął wnet jak wryty, ciężko dysząc wielce
I skowyt zachwytu rozległ się w podzięce.
W kociołkach bigos grzano. Bigos najprawdziwszy
Z kiełbas, ze zwierzyny, z grzybów, by uczciwszy
Bobika zwycięstwo, nikt nie mógł już orzec,
Że bobicze czyny to nie walki wzorzec.
Woń się tak rozniosła, ze z borów i kniei
Zwierz wychynął zdumiony, ciekaw epopei
Najdzielniejszego z dzielnych, Bobika wielkiego,
Po niedawnej walce jeszcze zdyszanego.
Do stołu zasiedli, a nam wydać trudno
Bigosu smak przedziwny, kolor i woń cudną.
Zatrzęsły się mury bobiczej kryjówki
Od wiwatów i śpiewów z kieliszkiem żubrówki
I jak ucztę zaczęli od tego wieczora
Po dziś dzień świętują w cieniu sykomora.
Litości nie macie…
Co sie stalo, Panie Komisarzu? Dlaczego litosci? 😯
Taki Staff to na sniadanie pisal sobie sonet, zeby piora nie stracic.
To ten Staff jakiś drób był, że o pióra się bał? 😯
Pióra zawsze cenne, Bobiku. Taki goły Bobik bez sierści, a feeee.
Sierść do piór porównywać? A feeee…
Sierść to brzmi dumnie! 😀
I jak szeleści w ustach…
komisarzu, zamiast prosić o litość, pytaj, gdzie sykomor, i dołącz.
Zaczęło się od wierszyków dla dzieci, a skończyło na… nie śmiem wymówić nawet.
Wracając do Fryderyczka, nie uczestnicząc w dyskusji zauwazyłem, że Pani Kierowniczka, która książeczkę czytała, wydała opinię z lekkimi wątpliwościami. Pozostali uczestnicy rzucili się na utwór jak psy na kość, w pewnych przypadkach wręcz dosłownie. Nie znam utworu, może i najlepszy nie jest, ale aż tak bym się nad nim nie pastwił.
Mnie weekend upłynął w świętowaniu, nie ma, o czym opowiadać. Może tylko wspomnę, że sobotni wieczór upłynął umilany muzyką z filmu „Hable con ella” i z filmu „Midnight in the Garden of Good and Evil”. Ta druga nie do końca filmowa, bo nie wszystkie utwory zostały w filmie wykorzystane.
Z prezentów moge pochwalić się książką Anny Rottenberg i filmem „Labirynt Fauna”.
A Bobika i Teresę proszę, niewątpliwie nie tylko we własnym imieniu, o kontynuację
Widzę, że Komisarz nader bliskie miewał z psami kontakty 😆
Ależ mnie zainspirował Stanisław. Codziennie poproszę o takie poranne streszczenie 😀
Drodzy Poeci, pięknie piszecie i aż nie mam i ja odwagi się w to wstrzelić, ale widzę jakieś niezdecydowanie co do rytmu. Piesek trzyma się trzynastozgłoskowca, Teresa waha się między 10 a 11, a nawet do 13 w porywach…
Siedziałam w nocy nad tekstem i jak padłam, tak wstałam po 9, i trzeba było pędzić na śniadanie 🙂
Chciałam wrzucać nowy wpis, ale do Pana Bobika by nie pasowało. Zostawiam więc pole, może i ja coś wymyślę… 😉
Gdy więc tancerki miały zwiewnie płynąć po scenie, bardziej przypominały konie kroczące w zaprzęgu niż ptaki. 😆
http://www.rp.pl/artykul/2,303406_Oskubane_labedzie_.html
A moze ktos widzial i ma wlasne zdanie?
A w ogóle to nie sykomor, tylko sykomora 😆
Stanisławie, masz rację, że tak to trochę wyszło jak szarpanie książeczki na sztuki. Jeszcze wczoraj w nocy o tym pomyślałem. Takie odczucie pewnie bierze się stąd, że każdy powiedział wprawdzie tylko kilka zdań, ale one się zsumowały i dały to wrażenie stada harpii. 😉
Poza tym jakoś mi się łyso zrobiło, że wskutek opóźnionej akceptacji już prawie nikt się nie odezwał bezpośrednio do Autora, więc na własną łapę – też z opóźnieniem – to chcę nadrobić.
Drogi Mrusie! Moje (a chyba i nasze) uwagi odnosiły się tylko do cytowanych fragmentów, nawet gdzieś zaznaczyłem, że całej książeczki oceniać nie mogę. Ale miałem też uwagi czy pytania ogólne, które wpis Pani Kierowniczki sprowokował. Zgadzam się z tym, że stylistyka purnonsensu nie jest w Polsce reprezentowana zbyt obficie (pomijając oczywiście ten blog i kilka innych 😉 ), więc tak ogólnie ja się zawsze cieszę, kiedy coś w niej powstaje. Ale miałem ( i mam dalej) wątpliwości, czy ta akurat stylistyka nadaje się do edukowania, przybliżania, itp. Bo istotą purnonsensu jest dla mnie dysonans poznawczy, to, że coś się dzieje zupełnie wbrew oczekiwaniom i tzw. zdrowemu rozsądkowi. Tam, gdzie nie ma żadnych oczekiwań – jak np. w przypadku przedszkolaków i Chopina – purnonsens może być przez dzieci brany za dobrą monetę (albo też, w przypadku maluchów szczególnie nieufnych, za robienie w konia) i wtedy jego walor edukacyjny jest taki sobie.
O ile jak najbardziej widzę ten walor w przypadku alternatywnych dziecięcych przekleństw, bo każde dziecko od najmłodszych lat się z brzydkimi słowami styka i jakąś już (niekoniecznie zwerbalizowaną) opinię o nich ma, o tyle trudno przypuszczać, że każdy przedszkolak już coś o Chopinie słyszał, jego życiorys zna i może się serdecznie uśmiać z pomysłu, że mazurki wzięły mu się z brzucha. Nie każde dziecko – polskie, japońskie czy chińskie – wyciągnie z tego wniosek, że Chopin wielkim kompozytorem był i warto by do jego twórczości sięgnąć. Nie każde wychowuje się w domu, w którym kultura jest stale obecna i ewentualne błędne przekonania będą zaraz prostowane i objaśniane, nie każde na pytanie „ale to naprawdę tak było, czy nie?” otrzyma odpowiedź. Stąd moje wątpliwości.
Oczywiście można pisać książeczki dla dzieci bez żadnych zapędów edukacyjnych, tylko dla zabawy i radości życia. Tylko że tu wydawnictwo zaczęło bić w dość poważne tarabany, że wizytówka itp., przez co oczekiwania był dość wysokie i kierunek naszej dyskusji taki a nie inny. Skądinąd jestem przekonany, że gdyby te same wierszyki o Chopinie były np. wrzucone tu, na blog, bez żadnego „ideologicznego” zaplecza, jako rzeczywiście czysty nonsens, na pewno spotkałyby się z ciepłym przyjęciem. 🙂
Pani Kierowniczko, ja się trzymam trzynastozgłoskowca, bo Pan Tadeusz miał być. Zmieni się zamówienie, zmieni się i rytm. 😆
Bobiku, trafiłeś w sedno. Już sam chciałem o tym wspomnieć, ale uznałem, że skoro bronię, to trudno wydziwiać. A to zadęcie chyba najwięcej szkody książeczce przyniosło. Aż dziw, że Znak na taki brak wyczucia sobie pozwolił.
A, że znane drzewo to sykomora a nie sykomor, wiem. Ale przyjęcie było w cieniu sykomora nie sykomory i do tego wyjątkowego drzewa się odniosłem.
Pozwoliłem sobie na wpis mało elegancki, bo mi się wydawało, że to Teresa zwróciła uwagę na rodzaj drzewa. Widać tak Panie są zaprzyjaźnione, że chwilami przestaję rozróżniać. Teraz zauważyłem poniewczasie swój błąd. Ale oczywiście licentia poetica pozwala zmienić sykomorę w sykomora.
Mnie się w ogóle tak wydaje, że to przyjęcie w cieniu syko… coś tam, coś tam D bardzo zgrabnie zakończyło przynajmniej pewną partię tekstu i spokojnie możemy pozwolić Pani Kierowniczce na nowy wpis, a tam ewentualnie zacząć następną księgę. 🙂
Ja tak trochę też we własnym interesie, bo mam dziś znacznie mniej czasu niż wczoraj i nie mogę obiecać aktywnego udziału. 😉
Znak, szacowne wydawnictwo, robi dziś, co może, by utrzymać sie na rynku – no i pewnie dobrze, bo nie daje się. Kto by kiedyś powiedział, że Znak będzie wydawał kryminały? Choć zawsze w dobrym guście; teraz do pociągu wzięłam najnowszą Karin Fossum, ponure strasznie, ale świetne. Wydaje też np. Erica-Emmanuela Schmitta, który wielkim autorem nie jest, ale jest poczytny. Chętnie więc skorzystało z całej tej dodatkowej machiny promocyjnej, tym bardziej, że autor krakowski 😉
Natomiast jeśli chodzi o moje wątpliwości, nie wyraziłabym ich lepiej niż Bobik @10:46. Nie dopowiadałam pewnych myśli do końca, bo zawsze mogę usłyszeć argument: a ty czego się mądrzysz, przecież ani nie masz własnych dzieci, ani nigdy z dziećmi nie pracowałaś. Fakt. Dlatego odnoszę się do tej materii z pewną taką nieśmiałością.
Ten Bobik zmienny jak balonik w ręce przedszkolaka… 😉
A czy to wina mrusa, że wydawnictwo takie tarabany i surmy wyciągnęło? I czy w domu, gdzie kultury ogólnej nie za dużo, owa książka się znajdzie?
Na pytanie pierwsze ja odpowiem: pewnie nie. (Nie tyle zresztą wydawnictwo, co MSZ i NIFC.) Na pytanie drugie odpowiem: zawsze może zdarzyć się jakiś dziwny przypadek 😆
No to dla jednego czy dwóch dziwnych przypadków nie będziemy i my dąć i walić. Skoro sykomor jest ok, to i kopcące polonezy są ok, choć nieekologiczne…
k.fossum-SWIETNA!!!!!!
Oj, na Fomę trzeba uważać, bo może dołożyć.
A ja znów wyraziłem się nie zgrabnie. Z rozróżnianiem w istocie nie mam kłopotów, bo każda z Pań jest Indywidualnością natychmiast rozpoznawalną. Tylko pomimo takiej odległości wyobrażam Je sobie jako nierozłączki duchowe.
oj, niezgrabnie
My wszyscy jesteśmy nierozłączki duchowe, bo ciągle się tu spotykamy i to bynajmniej nie w realu 😆
Stanisławie, przecież foma wyraźnie napisał, że nie będzie walić 😆
Wszelki duch! 😯
Na fomę trzeba uważać, bo nie tylko dołożyć, ale i zaaresztować może. A wtedy prokurator dołoży… 🙄
Co to za czarny PR 😯
A w ogóle to dziś się tu zrobiło tak ponuro jak w książkach Karin Fossum, aż wychodzić z hotelu się nie chce. Ale w końcu trzeba będzie…
U Was też tak?
Komisarzu, a toć właśnie pisałem, że nie wina Mrusa, tylko tych co zadęli, a w ogóle że chętniej bym poszedł w rozważania ogólne, niż w czepialstwo pod adresem tej konkretnej książeczki. 😉
Pani Kierowniczko, ja u siebie już w pierwszych słowach mojego porannego postu na pogodę się skarżyłem. 🙁 U mnie też tak. 😥
Ponuro było wczoraj i padało cały dzień, choć nie lało. A dzisiaj pięknie. Może trochę zbyt rześko, około 10 stopni.
U nas leje jak z cebra.
Z tym sykomorem, to nie do konca tak:
http://www.sjp.pl/co/sykomor
Na szczycie tego wzgórza stał wysoki sykomor, pod którego cieniem pięciuset ludzi mogłoby szukać schronienia.
Kto nie widział tych olbrzymich drzew środkowej Afryki, nie może mieć o nich pojęcia; gałęzie ich tworzą jakby las, w którym można zabłądzić.
J. Verne, Pietnastoletni kapitan
Ciekawe, czy 500 Bobikow zmiesciloby sie pod sykomorem?
Dużo Bobików z serdelkami w łapie
wlazło pod sykomor, bo im tam nie kapie,
Gdy ktoś zobaczył tę Bobików trupę,
krzyknął: o kurczę, ale dają w du…
… żo Bobików z serdelkami w łapie… 😆
Trupa Bobików? Cóż za radość dzika,
że ją tu widzim – nie trupa Bobika…
(to tak po tym kryminale)
U mnie słońce i wczoraj, i dziś. Żadnych mrocznych nastrojów.
Tak, jeśli chodzi o wczoraj, to mogę potwierdzić 😀
O wydawnictwie Znak mam dobrą opinię. O różnych gazetach gorsze. W sobotę na przyjęciu zeszła rozmowa na temat poziom dziennikarstwa. Okazja była, bo gościł m.in. animator studiów dziennikarskich na UG, promotor i laudator dhc Ryszarda Kapuścińskiego (2004). Twierdził, że zarówno obniżanie poziomu przez GW i TVN, jak i wiele innych zaskakujących niespodzianek ze strony dziennikarzy dotychczas szanowanych jest zwyczajnym działaniem prawa o wypieraniu dobrej monety przez gorsza, prawa działającego w mediach epoki tabloidyzacji.
Zgodziliśmy się jednak wszyscy, że zarówno Polityka jak i Tygodnik Powszechny temu prawu się nie dają. Jednak Tygodnik ma ostatnio poważne kłopoty finansowe.
Dziś premier Mazowiecki jako gość TVN24 wyraził żal do dziennikarzy, że podsycają duperelne konflikty zamiast zajmować się tym, co się dzieje naprawdę w kraju i na świecie. Powiedział wręcz, że Polska wyłaniająca się z telewizora i Polska realna to dwa całkiem różne kraje. Zgadzam sie w stu procentach 🙁 Zresztą dodałabym nie tylko podsycanie konfliktów, ale także rozkręcanie do granic nieprzyzwoitości tematów np. katastrof, obejmujące zwykłą hienowatość („co pani czuła, kiedy wyskakiwała przez okno z pożaru?”). Czyli tabloidyzacja w stanie czystym.
Naprawdę ważne rzeczy dzieją się gdzie indziej, ale tabloidy uważają, że są nudne.
Już trupa Bobika
dzielnie sobie fika,
lecz sobie nie hopsa
śladem Pana Dropsa,
tedy nikt nie powie,
że to w Klimontowie,
tam, gdzie sławy łuna
Jasińskiego Bruna
oświeca jak świcą
imienia ulicą.
Trupę zaś Bobika
uświetnia nie bryka
lecz w szumne wieczory
dumne sykomory
No… grypa się skończyła… taki miała gwałtowny przebieg…
Bo to była grypa świńska,
ani ptasia, ani chińska,
trochę więc poświntuszyła,
tyłka dała i spyliła…
Widzę, że Stanisław się nam wyrabia 😆
No właśnie, nic dodać. Byłem wręcz załamany tymi popisami na tle dymiącego pogorzeliska. I tak przy każdej okazji. W tym jest jakiś obłęd. Rozumiem, że pytanie cytowane przez Panią Kierowniczkę ma jeszcze jakąś nośność pod względem przyciągania ciekawskich, ale dwudzieste piąte z rzędu pytanie, czy lepiej w Krakowie niż w Gdańsku już chyba niczyjego zainteresowania nie jest w stanie wzbudzić.
A to sa takie tematy dnia. Jak się rano zacznie, to cały dzień trzeba ciągnąć i już nawet nikt się nie zastanawia, czy warto. I z niczym innym nikt się nie przebije.
Tej świńskiej grypie już dziękujemy,
już się zużyła. My ciągle chcemy
na naszych łamach aktualności –
dziś syf z malarią u nas zagości.
Lecz syf z malarią też się nam znudzi,
Czym by więc jeszcze postraszyć ludzi?
Lodów topnienie? Grad z piorunami?
Kosmici? Smoki? Dżuma? Tsunami?
W ostatnich dniach natrafilam na ankiete pt czy jestes uzalezniony od komputera.
Pewnie kazdy jakos jest, ale wsrod pytan zwrocilo moja uwage jedno, w stylu – czy wielokrotnie w ciagu dnia sprawdzasz wiadomosci i czy wydaje ci sie, ze jezeli tego nie zrobisz, omina cie jakies wazne informacje?
Wielokrotnie sprawdzam informacje, przelotem jak Gostek i nie przywiazujac wiekszej wagi do tego, co mnie omija, co nie. Ale zauwazylam, ze na portalach gazetowych co jakis czas zmieniaja sie tytuly (nie tresc), kazde wydarzenie, nawet najdrobniejszy wypadek po pijaku, ozdobiony jest drzewkiem linek do analiz, analizek, wersji krotkich, wersji dluzszych, wersji z video, wersji ze zdjeciami. I to sie musi zmieniac, bo takie jest zapotrzebowanie czytacza ekranowego. No to sie i mle ozorem. Zwlaszcza tam, gdzie najlatwiej.
Nadto z wielkim przerazeniem stwierdzam, ze i ortografia, i interpunkcja staczaja sie w zatrwazajacym tempie. Nawet w szacownych tytulach.
Nie jestem pewna, czy kazdy news nie jest poddany licznikowi linkowemu, ktory jak miecz Damoklesa nieublaganie wskazuje na to, ktory temat jest najchetniej czytany. A najciekawsze przecie plotki z magla, nie?
Za to kolejny ciekawy news
http://www.rp.pl/artykul/2,303622_Ekspres_do_robienia_ksiazek.html
Weszlam na te strone archive.org, na razie balagan, ale zapowiada sie interesujaco. Wprawdzie czytac ksiazki na ekranie nie potrafie, ale jako szybkie zrodlo – czemu nie.
Niewykluczone, że tak jest.
A co do ortografii i interpunkcji, to kalając własne gniazdo muszę powiedzieć, że nie omija to mojego szacownego organu, i to na papierze. Nieraz już o tym dyskutowaliśmy; niektórzy się tłumaczą: bo automatyczny korektor „poprawia”, czasem nawet w ostatniej chwili (typu: Obama na obawa). E tam, pewnie że czasem tak jest, ale chyba można lepiej tego pilnować…
Popyt na strachy rośnie bez przerwy,
każdy chce, by mu szarpano nerwy.
W maglu mówili dziś, moja pani,
że taki dobry strach, to nietani…
Jako urzędnik przygotowujący czasami dokumenty w ostatniej chwili, po wszystkich dopuszczalnych terminach, muszę przyznać, że czasami lepiej coś zrobić niedbale niż nie zrobić wcale. To wyjaśnienie nie usprawiedliwienie.
A bookespresso to wspaniałe urządzenie. Ile dobrego może sprawić w IPN. Można codziennie wypuszczać zaktualizowane wydanie Trybuny Ludu z 1981 albo z 1987. I z każdego dnia. Wreszcie pomysły Orwella mają szansę się zmaterializować. Na poczatek jeden istotny tytuł, a z czasem wszystkie.
ciekawa wiadomosc Tereso!
maszyna do drukowania w ksiegarni , moze byc taka sama zabawka jak
„sony reader” 🙂
Jak kto umie pisać, to nie używa automatycznego korektora…
Ale czasem zapomina wyłączyć…
No właśnie.
Ja to świństwo wyłączam od razu po zetknięciu z kompem 👿
Hoko, nie umiem pisać i też nie używam automatycznego korektora. Jeżeli używam korektora to tylko podpowiadającego, a nie zamieniającego. Miałem z tym trudności, bo Word zainstalowany na serwerze i automat z klucza obowiązywał, ale można było poprosić informatyka o indywidualną zmianę opcji w komputerze. Rozumiem, że w redakcjach stosują bardziej profesjonalne edytory tekstów, więc tym bardziej można ograniczyć niechciane ingerencje. Śledząc teksty w gazetach dostrzegam jednak, że też redaktorzy mają podobne problemy, jak ja mam ze zwyczajnym Wordem. Na przykład takie ustawienie przenoszenia wyrazów, żeby to przenoszenie wystepowało nie zawsze, tylko w przypadkach, gdy w wyjustowanym tekście bez przenoszenia powstanie dziura większa niż np. 6 znaków. I żeby późniejsze korekty spowodowały automatyczne wyeliminowanie myślników przenoszenia, gdy ten znak nie wypadnie już na przenoszeniu. Niby proste, a jakoś trudne do zrobienia. I w Excelu, żeby na podglądzie wydruku było widać naprawdę tak, jak będzie wydrukowane.
NIENAWIDZĘ automatycznego korektora. 👿
I nic więcej na ten temat nie powiem, bo od mojego warkotu cały blog by wpadł w wibracje. I nie miałoby to nic wspólnego z positive vibrations.
Co to jest automatyczny korektor??? 😯
Sprawdzanie pisowni? Przecież bez tego nie da się żyć!
A Obamy na obawę nigdy nie zamieni samowolnie, jeśli mu na to nie pozwolę.
Poza tym jest jeszcze taki drobny szczegol. Nie wiem, jak Wy, ale ja na ekranie nie widze literowek. Po prostu umykaja. Automatyczna korekta wylaczona, ale potem przeglad automatyczny – pare literowek zawsze wychwyci, no i koniecznie druk.
Tak a propos – errata
I przed wdałym Bobikiem głowę kornie skrada.
Mialo byc
I przed wdałym Bobikiem głowę kornie składa.
😆
Nie wiem jak inni, ale ja miałem na myśli nie sprawdzanie i podkreślanie błędów, tylko automatyczne „robienie dobrze”. Tudzież różne automatyczne ustawienia pozapisowniowe w Wordzie, których taki średnio obeznany pies jak ja często sam nie umie się pozbyć i w końcu musi czekać, aż tata wróci do domu i prosić o pomoc. 👿
Robienie dobrze bez pytania o zgodę nie może wchodzić w rachubę w żadnym przypadku.
Bardzo słuszna uwaga, Stanisławie 😆
Literówki na ekranie faktycznie umykają.
Spell checker też nie wyłapie np. uznaje – uznaję, bo oba są napisane poprawnie.
Ale dobra autokorekta nie jest zła. W Wordzie sobie ustawiłem, żeby „sie” zamieniał od razu na „się”, zeby na żeby, i wiele innych.
W ten sposób oszczędzam na kilku uderzeniach w klawisz alt.
No tak, takie rzeczy to mogłyby być. Ale ja mam do autokorekty podobny stosunek jak Bobik. A oczko korektorskie mam chyba równie dobre na ekranie jak na papierze.
I przychodzi się z takimi ustawieniami do dentysty żeby sobie zrobić…
Aaaa, chodzi o ustawienia formatowania, style i takie różne? No cóż. Wyłączać tam, gdzie się da. Pierwsza rzecz to wyłączenie „początek zdania z dużej litery”.
O, tak, Gostku. Początek zdania. Wyłączyć to w cholerę natychmiast. Kto to wymyślił w ogóle?
Ja na swoje oczko korektorskie też nie narzekam, ale na zbyt szybką łapę to tak. Czasem coś napiszę i odruchowo kliknę na wyślij, a potem literówki widzę już na blogu czy w posłanym mailu. 😉
Wymyślił Geniusz z Redmond, Słońce Informatyki, Ojciec Edytorów Tekstu.
Cóż – chciał dobrze. Pocieszę tylko wszystkich – w Wordzie 2007 jest gorzej.
O, nie, tylko nie Word 2007!!!! Please!!!
😆
W domu mam 2003 i będę używał tak długo jak tylko praktycznie możliwe (czyli zmiana formatu dokumentu uniemożliwiająca stosowanie 2003).
2007 zostałem uszczęśliwiony w pracy. Praca z tym edytorem jest wyzwaniem. Nie przeczę, jest kilka usprawnień w stosunku do 2003, ale nijak one nie niwelują pozostałych upierdliwości tego programu.
Word 2007 👿
Mam go niestety w tej chwili na maleństwie. Wkurza mnie, jak mało co, i własnie zastanawiam się, co zrobić, jak się wersja próbna skończy…
Obawiam się, że nic.
Po okresie burzy i naporu doprowadziłem 2007, żeby choć trochę przypominał 2003 (głównie przez schowanie zajmującej 10% wysokości monitora wstążki) i dostosowanie paska szybkiego dostępu, żeby zgrubsza przypominał pasek menu w 2003.
W razie czego służę pomocą.
Jest też darmowy Open Office, ale nie mam z nim dobrych doświadczeń, aczkolwiek głównie dlatego, że pracuję na cudzych dokumentach (nie przeze mnie utworzonych), a Open Office nie radził sobie dobrze ze skomplikowanym formatowaniem MS Word.
Ściślej rzecz biorąc, ta wersja próbna to jest darmowa, potem będę musiała cóś kupić…
Ja rozumiem, ale starszych wersji MS Office już się raczej nie uświadczy w sprzedaży.
Sluze, powinnam jakis miec, musze sprawdzic.
E, jest na Allegro
http://allegro.pl/item625279463_nowy_word_2003_pl_oem_faktura_vat_22_sklep_wawa.html
To jest wersja OEM, czyli do sprzedaży z komputerem, na którym został zainstalowany. Sami o tym piszą, ale już nic o komputerze…
Przykro mi, ale z tego co wiem, takiej wersji oprogramowania mogliby się czepiać.
Jak Kierownictwo pracuje na maleństwie dla siebie, to i OpenOffice wystarczy.
OEM-ow sie czepiaja? A to ciekawostka 😯
Prawda jest taka, że od wielu lat każda kolejna wersja MS Office jest gorsza od poprzedniej. Najlepsza była ostatnia z lat 90-tych albo z 2000, nie pamietam dokładnie. Największy cios to była zmiana w MS Basic, która spowodowała, że w Excellu makra z poprzedniej wersji przestały chodzić i trzeba było predefiniować ustawienia stałych w wyświetlanych ramkach. Poprzednio mogły przyjmować dowolny format bez predefiniowania. Jak się miało w makrze 120 ramek i do każdej trzeba było wpisywać dodatkowy wiersz, a takich makr miało się kilkadziesiąt albo kilkaset, to po kilku pierwszych ciskało się wszystko w diabły i wymyślało zastępczo coś zupełnie innego.
Jeśli kupuję np. laptop, na którym są zainstalowane pełne wersje Windows i np. MS Office, to są to wersje OEM, które legalnie mogą być zainstalowane jedynie na komputerze, z którym zostały kupione.
Nie mogę przenieść tych programów na inny komputer. Do tego służą wersje „box”.
Kierownictwo niewątpliwie korzysta z oprogramowania zarobkowo, ale Open Office chyba nie ma ograniczeń w komercyjnym zastosowaniu?
A ja donoszę z Łodzi, że szaro i pada. Za to będzie koncert http://muzyka.onet.pl/10180,1961941,newsy.html
OEM można kupić z samym twardym dyskiem, nawet komputera nie trzeba kupować. Tylko nie dostaje się płyty instalacyjnej, a to jest duży szkopuł. Po zarejestrowaniu można niby wszystko robić on-line, ale nie zawsze to tak gładko idzie jak z płyty.
Hmmm…
http://www.microsoft.com/poland/licencje/programy/oem.aspx#ovs4
Beata na gościnnych występach w Łodzi 🙂 Pamiętam Linnamuusikud z dawnych czasów w Jarosławiu, ciekawam, czy wciąż tak pięknie śpiewają.
Ja do Łodzi wybieram się w sobotę:
http://www.lastfm.pl/event/1056610
Na moim maleństwie MSOffice nie był zainstalowany, była tylko możliwość zainstalowania wersji próbnej, klucz już trzeba dokupić.
A ten OpenOffice to jest kompatybilny? Ja na tym sprzęciku pracuję i owszem dla siebie (także dla Was 😉 ), ale i teksty muszę czasem pisać, kończyć czy redagować.
Z założenia (oho!) jest jak najbardziej kompatybilny.
Kiedyś kombinowałem z OO, ale miał tendencję do rozsypywania dokumentów utworzonych w MS Word, jeśli miały dość skomplikowane formatowanie – spisy treści, wstawione obiekty (np. tabelki z MS Excel), strony w poziomie i pionie etc.
PK chyba nie ma z takimi tekstami do czynienia zbyt często?
Myślę, że ściągnięcie OO, zainstalowanie i mała jazda próbna nie zaszkodzi.
http://pl.openoffice.org/
Dzięki za wszelkie dobre rady 😀
Chyba przestało padać. I bardzo dobrze, bo muszę wreszcie wyściubić nos z hotelu. Wpis po wieczornych koncertach 🙂
Pamietacie Lukrecje? Trafiłam na blogowy wpis bardzo a propos
http://trutu-lalala.blog.onet.pl/Rezyser-kalosz,2,ID375479884,DA2009-04-30,n
😆
OO powinno być zgodne, choć niekoniecznie z najnowszą wersją MSO.
Gostku:
Co do legalności OEM na płycie, to trzeba sprawdzić z prawem polskim. W Niemczech byłoby to, o czym pisze Stanisław legalne. (A prawo krajowe jest ważniejsze, od reguł ustalanych przez producenta.)
PS.
Co do Worda, to lubię jak dzieli nieprawidłowe słowo bandeon na dwa prawidłowe: band i eon.
Przepraszam, że się wtrącę.
Uważam za nieprawdziwe twierdzenie, że tego chce internauta-czytelnik.
Osoby zajmujące się się internetem w gazetach mają liczoną oglądalność artykułów.
Liczy się kliki.
Dlatego stają na rzęsach, wymyślają idiotyczne tytuły opatrzone znakiem zapytania, mnożą byty i ciągną gazetę matkę na dno.
Niestety. 🙁
Go LINUX 😉
…wtrącam przed obiadem, prawie juz gotowym, i nawet truskawki wyprałam. U mnie truskawki za jakieś 3 tygodnie. A w ogóle zimno dzisiaj… brrrrrrrrrrrr 🙁
@PAK:
Link podałem do polskiej strony Micro$oftu, więc zakładam, że warunki EULA obowiązują w Polsce.
A wszystkie bandeony, nazwiska, nazwy i bógwicojeszcze mam powprowadzane do słownika użytkownika i Word siedzi cicho. Podskakiwać mi nie będzie.
Pracowitek ten Gostek, wcale nie przelotny. 😀
Ja też tak miałam kiedyś, ale jak mi padł niespodziewanie komputer i za chwilę nowy też, zjadłszy wszystkie ustawienia i wprowadzenia, to ja już lekce sobie ważę sprawy.
Nie, no ja nie siedzę wieczorami i nie uzupełniam słownika, ale jak tylko Word się zaczyna kałapućkać, to klikam „dodaj do słownika użytkownika”. Sam słownik prowadzę od ok. połowy lat 90.
A w MS Office (w menu start, Narzędzia MS Office jest baaaardzo przydatne programidełko pt. „Kreator zapisywania moich ustawień MS Office”. Kreatura ta właśnie zapisuje wszystkie ustawienia – od słownika użytkownika, po ikonki w pasku menu i ustawienia autokorekty. Plik ustawień trzyma się w bezpiecznym miejscu i przy ponownej instalacji Office wgrywa i pah! – wszystko jak u było.
Morał taki, że tego dziada da się okiełznać, tylko trzeba na to poświęcić trochę czasu. Jednak dla ludzi piszących czas ten nie jest absolutnie stracony.
W końcu udało mi się skończyć pańszczyznę, wyszedłem na prostą. Nie ma nic gorszego, niż powrót z weekendowo-koncertowego wyjazdu prosto do czekającej od wczoraj „na wczoraj” pracy.
Ale uporałem się i z nią i z paroma słowami o berlińskim koncercie. Co wrzucę – po sprawdzeniu umysłem własnym i okiem kaprawym literówek. A po drodze westchnę tylko na myśl o truskawkach – niby maj, niby ciepło, a truskawki – jakby zdechło. Ale jszcze tylko tydzień, dwa i się zacznie: śniadanie, obiad, deser, kolacja, śródnocnik – truskawki pod każdą postacią. Uwielbiam ten czas truskawkowy. A poza tym, samo brzmienie słowa: „TRUSKAWKI”, „TRUSKAWKOWY” „Z TRUSKAWKAMI” „NA TRUSKAWKACH” „W TRUSKAWKACH” – o rozkoszy niewyobrażalna…
A, to na truskawki zapraszam. Zatrzesienie nad Sekwana. Hiszpanskie, oczywiscie.
Ale… kupilam polskie jablka. Mialam wyzerke jak nie wiem, co!!!
No to wobec powyższego zaproszenia rewanżuję się krótkim resume z Berlina:
Radość samotności?
Twarz pianisty. Ręce pianisty. Dusza pianisty. Widzimy je. Szukamy ich. Oceniamy je. Drażnią nas. Zachwycają. Zdumiewają. Irytują.
Lubię patrzyć na Lupu w czasie koncertu – na jego skupioną, spokojną twarz, na której emocji można się tylko domyślać. Lubię patrzeć, gdy zasiada do fortepianu i i opiera na nim ręce – w takim ojcowskim, czułym geście – jakby chciał rzec: pora nam w drogę. Zadając jednocześnie pytanie: gdzie dotrzemy teraz. Podobne gesty czasami czyni – ale po koncercie – Zimerman, zdając się poprzez nie mówić do instrumentu: wykonałeś, brachu, niezłą robotę. Gdy Lupu wykonuje ten gest, mam wrażenie, że za każdym razem pytanie stawiane jest po raz pierwszy. Stawiane, a nie deklarowane.
Należy do tych nielicznych artystów przewidywalnych – w niewielkim stopniu. A przy tym wyjątkowo trudnych w próbie opisu. Trudność ta związana jest nie tylko z tym, że od ponad 30 lat nie wypowiada się dla mediów, że ilość nagrań jest – jak na ponad 40-letnią karierę – raczej skromna (a nowych podobno już nie będzie, chociaż coś tam przebąkują o rejestracji koncertu w Londynie w październiku br.), ilość koncertów waha się pomiędzy rzadko a mało (ale i to nie jest tak do końca prawdą – bo potrafi dać i do 80 koncertów w roku, a to już nie jest liczba niepokaźna). Nie to wszystko jest źródłem wspomnianych trudności. Cóż więc. Powiem wprost: nie wiem. Mogę tylko zaryzykować próbę zbliżenia się do odpowiedzi
Po czterech spotkaniach z jego sztuką wiem (to akurat bez wątpliwości), że jej esensją jest POSZUKIWANIE. Szukanie formy, szukanie brzmienia, szukanie emocji. Banał? Byłyby te stwierdzenia banałem – bo przecież tak twierdzi każdy muzyk – jednak sęk w tym, że tylko tak twierdzi. Przed lub po koncercie. Bo w trakcie jest już tylko banał i rutyna. Ojciec i matka nijakości.
Gdy 1 maja słuchałem go – i z przejęciem i z zachwytem – w warszawskiej Filharmonii, zwłaszcza kadencji w obydwu granych wtedy koncertach i brachmsowskiego bisu – myślami wybiegałem już w przód, do sali kameralnej Filharmonii Berlińskiej. Chociaż po prawdzie, jak ona tam kameralna – ilość miejsc (1200) i rozmiary widowni zgoła niekameralne – tę cechę zachowuje tylko estrada. Gdy pojawił się na niej, przywitał z niemal całkowicie wypełnionym audytorium (to już w tym sezonie jego trzeci berliński występ, poprzednie dwa grał z orkiestrą w Grossesaal BPh) oraz instrumentem – już po paru taktach wróciły emocje sprzed dwóch lat z lipskiego recitalu.
Pierwsze dwie sonaty Beethovena – E-dur i G-dur z op. 14 – zagrał bez przerwy; mało tego, interwały pomiędzy częściami skracał do miminum, które mogło wręcz przeszkadzać. Mam podejrzenie, że jednym z powodów tego zabiegu (obserowanego już w Lipsku) jest niedopuszczenie widowni do jej ulubionego zajęcia w przerwach: kichania, chrząkania, smarkania etc. Ale też była to chyba próba pokazania tych dwóch sonat w nowym świetle (podobnego zabiegu dokonał dopiero co z dwoma sonatami Mozarta Sokołow – z równie frapującym skutkiem). Rzecz o tyle mało ryzykowna, że dramaturgicznie są one sobie bardzo pokrewne. A może właśnie na odwrót: poziom „ryzyka” był duży? W każdym razie podszedł do nich Radu Lupu ostrożnie – nawet bardzo, wyciągając z nich przede wszystkim ich klasyczne, haydnowskie piękno. Starał się – na ile to u niego możliwe – redukować drapieżność, kontrastować z elegancką powściągliwością. Otóż to – była w jego grze elegancja, czystość narracji, wręcz akademizm – ale właściwy kontestatorom fraka, którzy na chwilkę wkładają go, mówiąc: w tym też mi świetnie do twarzy, ale noszą go przy tym z jakąś urokliwą dezynwolturą. Bo też chodziło zapewne o to, by na tym tle kolejna w programie Grande Sonate pathetique op.13 stała się czymś jeszcze bardziej odrębnym. No i była.
Od pierwszego do ostatniego akordu c-moll. Włącznie z zarejestrowaną w 1973 r. na płycie interpretacją (tu dopiero widać jaką drogę przebył). Zastanawiałem się ile w tym było odstępstwa od zapisu nutowego (w Berlinie, bo na płycie rzeczy dzieją się zadziwiające – co najmniej). I mogę powiedzieć tyle: była to sonata Beethovena od początku do końca – nie trzeba mówić, że często to co słyszymy nie ma już wiele wspólnego z autorem. W Allegro di molto w miejsce odpowiedzi stawiane są pytania i na odwrót – przez co osłuchany już dialog staje się zupełnie nową rozmową. W Adagio cantabile – ni grama sentymentalizmu i czułostkowości. Ale czułość – tak, śpiewność – jeszcze bardziej. Bo dźwięk tu osiągnięty – czystą poezją był. Co w przypadku tego pianisty nie jest taką jednoznacznością, jak w przypadku wspomnianego Sokołowa – jednak nie zapominajmy, że obydwaj mają za sobą rosyjską szkołę. I to jaką. Ale drogi, którymi poszli, różnią się jednak zdecydowanie. Choćby podejściem do upływu czasu w granych utworach. Czy kształtowania, cyzelowania dźwięku. Co było szczególnie widoczne w sonacie B-dur D960 Schuberta zagranej w drugiej części wieczoru.
Lupu wysnuwał tę opowieść muzyczną – bo dla mnie zarówno ta, jak i poprzednia – A-dur D959 – są przede wszystkim cudownymi powieściami zamkniętymi w formie sonatowej – więc wysnuwał nie tyle z jakiejś ciemności, co z szarości przeprowadzał w mrok. Mrok śmierci. Tchnienie śmierci, przeczuwalne w pierwszej części, w drugiej – Andante maestoso – staje się jej spełnieniem wręcz. Przy czym to tchnienie nie mrozi, nie przeraża, ono napełnia nas spokojem, koi. Gdy taki stan wywołuje we mnie gra pianisty – jestem mu wdzięczny, bo boję się gry, która wywołuje rozpacz. A w tej muzyce jest przecież na dnie rozpacz – okryta tylko dla niepoznaki melancholią.
Gdy słuchałem w Berlinie Lupu – patrzyłem na niego, wiedząc, że mam przed sobą artystę o wielkiej wrażliwości. Bo zakończenie pierwszego tematu w repryzie było czystym wzruszeniem. Jednak nie byłby sobą, gdyby pozwolił słuchaczom zapaść się w tym otmęcie smutku. Nie, radość i pogoda, z jaką wszedł w Scherzo, by po chwili z impetem wylądować w finałowym Allegro były fantastyczne. Radu Lupu nie boi się ostrych kontrastów, potrafi zaordynować takie fortissimo, zaakcentować frazę takim uderzeniem, które można porównac tylko do chluśnięcia farbą z ławkowca na płótno obrazu – miast bawienia się w malowanie ostrych konturów. Ale – kontunuując to porównanie – nigdy nie pozwoli na spłynięcie farby dźwięków. To nie jego estetyka zalać wszystko grzmotodźwiękiem (by publika zdechła z jękiem).
Publika – gdy o niej już mowa – zarówno po pierwszej części, jak i po całym programie zgotowała olbrzymią owację. Po której dość szybko usiadł, by na bis zagrać Impromptu Es-dur D899 Schuberta. Zaczął – jak na moje wyobrażenie i za szybko i za nerwowo, czułem jakąś niepewność, i… ziścił się czarny sen każdego pianisty.
Po prostu na chwilę zapomniał tekstu, wszystko się rozsypało, ale jakimś wysiłkiem pozbierał się i dograł w olbrzymim stresie całość do końca. Sala pomimo wszystko podziękowałą mu olbrzymim aplauzem. Po dwóch powrotach szybko zdecydował się na drugi bis – tym razem Impromptu Ges-dur z tego samego opusu. I to, co wyczarował spod palców, było poezją już najczystszą. Było najpiękniejszą opowieścią miłosną. Spotkaniem czułych kochanków. Gdy ona mdleje wręcz na dźwięk jego tryli w basie, a my boimy się, czy kochanek nie okaże się nazbyt silny; czy ona, oddając się jego uściskom, nie zatraci się, tchu nie utraci, bo ten jego uścisk taki mocny… Skończyło się dobrze. Skończyło się pięknie.
Oniemiałem.z podwójnego wzruszenia. Pierwsze – bo ta interpretacja była po prostu wielka. A drugie – mój Boże. W końcu zobaczyłem przed sobą nie tylko wielkiego pianistę. Zobaczyłem w końcu: człowieka.
Nie zapomnę jego spojrzenia przed zejściem z estrady, na olbrzymich brawach – a siedziałem na wprost w trzecim rzędzie. W jego oczach i geście głową był żal – do siebie, ale nie o to, że się pomylił, zapomniał. Tylko o to, że nie robi się tego panu Schubertowi. Biednemu Wielkiemu Schubertowi. I za ten gest, jak i za cały wieczór wdzięczny jestem panom: Beethovenowi, Schubertowi i Lupu. Wielkim samotnikom.
A wszystko to zmyła wiosenna wieczorna burza nad Berlinem.
Myślałem, że w krótkich paru słowach zsumuję swoje z Radu Lupu spotkania w salach koncertowych – ale widać już w tej chwili, że umiejętność syntezy jest mi obca. Dlatego na tym poprzestanę.
A mu juz mamy wlasne, lokalne truskawki. Znacznie lepsze od hiszpanskich, ale tymczasem nieco drozsze. Ciut. I pierwsze znakomite szparagi.
Ło rany, co za poemat 😯
Nie truskawki czy szparagi oczywiście – choć te swoją drogą 😉
Poemat! 🙂
Lubię opowieści Jerzyka LX, TYLE W NICH EMOCJI. 😀
Pani Redaktor 00:12
łora, łora
est labora
rzekła Dora*
raz do Fora.
To ja już na wszelki wypadek potraktuję to resume jako Schwanengesang i pozostanę przy samym jego tytule – bez znaku zapytania.
* – to nie fraternizacja, tylko rym i rytm. Rythm is it! 🙂
60jerzy, tylko bez łabędzich pień mi tu proszę. Czytać takie recenzje to czysta przyjemność. I czysta poezja. Czekam na następną!
A na truskawki zapraszam 😆
Czy w czerwcu jeszcze są truskawki? 😉
Sa i będą!!!! 😆
Natenczas Bobik chwycił do drzewa przypięty
Koszyczek truskawek. Szczeknął wniebowzięty.
Zaskoczone atakiem truskawki zadrżały
Widząc paszczę Bobika. Bobik arsenały
Śmietany po cichutku z kuchni podprowadził
Truskawki delikatnie w biały puch osadził
I cukrem je posypał, oblizawszy wąsy
I wokół tych delicji swe rozpoczął pląsy.
Pląsając chwytał jedną czy drugą do pyska
A za każdym razem oko radością zabłyska
Bo truskawki świeżutkie, rwane, prosto z pola
Rozkosznie owiewają, niczym zew Eola
Nozdrza Bobikowskiego swoim aromatem
Przecudnym, wonnym i wiosennym kwiatem.
Dorotko Kochana,
Czytam Twoje artykuly z przyjemnascia i jakos po raz pierwszy mnie ruszylo aby zabrac glos w sprawie ksiazeczki o Chopinie dla dzieci.
Ucze dzieci grac i rozumiec Chopina od wielu lat i nie widze powodu aby gwoli ulatwienia im przyblizenia Jego muzyki i zycia wykrecac fakty i pojecia w tak dziwaczny sposob. Dzieci sa bardzo madre i wiecej czuja i rozumieja niz nam sie czesto wydaje. Wychowana w Polsce na ogromnym szacunku dla Chopina, wrecz przesadnym czesto kulcie oznaczajacym niedotykalnosc jego muzyki, bo sie jeszcze zepsuje, w moim zyciu na obczyznie ucze dzieci grac Chopina na potege. Ucze wiele jego utworow, zwlaszcza wszysktich wczesnych, mlodzienczych komopzycji i ku mojemu i innych zachwytowi dzieciaki graja, czuja, przyzywaja i rozumnieja to co robia. Moze dorosli sie boja ze to dla dzieci za trudne, a ja twierdze, ze ludzkie, czule, pelne zalu i milosci nie jest dla dzieci za trudne, ale potrzebne i bardzo je wzbogacajace.
tyle moich mysli Dorotko,
trzymaj sie, usciski,
Anetka
Witaj, Anetko kochana! Cieszę się, że napisałaś. Ja mam wrażenie, że jakoś nam się postrzegany przez przeciętnego obywatela świat muzyczny spłycił i dlatego może Chopin wydaje się za trudny. Zawsze gadam o tym, że im wcześniej zacznie się dziecko oswajać z dobrą muzyką, tym ma ono większą szansę się z nią zaprzyjaźnić i będzie ona dla niego czymś naturalnym. Ściskam Cię serdecznie 🙂
Dorotko, dzieki za podtrzymanie na duchu!!
Dobrze to uslyszec od muzycznego autorytetu jakim dla mnie jestes.
Dzieki za przypomnienie Naszego Frontu Stalowego Nieugietego….
Tyle lat tego nie styszalam, pekam ze smiechu, ale to byly czasy!
Jak widzisz czytam Twoj blog.
Ja zbieram pieniadze na urodziny Chopina w Houston, bedzie z wielkim hukiem, dwa Golki, orkiestra i oba koncerty Fryderyka.
Urzadzam rozmaite imprezy, pisze i chodze po prosbie, prosze i dziekuje.
Ciezkie czasy, ale sie zawzielam.
trzymaj sie,
Anetka
To powodzenia, Pani Aneto.
Na pocieche (jezeli to takowa) dodam, ze sytuacja nad Sekwana wyglada podobnie. To znaczy sa tacy, co chodza, glowkuja, robia i sa tacy, co kloca sie o wladze. Rezultat wiadomy.
Trzymam kciuki, ale nie za darmo. Prosze potrzymac i za nas, ktorzy urzadzaja i chodza po prosbie.
Pani Tereso,
Prosze mi napisac o swojej akcji zebrania nad Sekwana, czy tez na urodziny Naszego Kochanego Fryderyka?
Swiat dzieli sie na takich co do wladzy, i takich co do roboty, dobrze to pani zauwazyla. A jeszcze sa tacy od orderow.
zapraszam do naszego towarzystwa http://www.chopinsocietyofhouston.org
pozdrawiam
Anetka ( tak mnie nazywa Dorotka bo znamy sie od pierwszej klasy)
i tak juz zostanie