Powrót Papy
Haydna gra się zawsze. Ale tylko w pewnym zakresie: symfonie, trochę sonaty fortepianowe, trochę muzyki kameralnej, czasem coś z większych rzeczy, np. oratoria Stworzenie świata czy Pory roku. W tym roku gra się go częściej w związku z 200. rocznicą śmierci, która przypada właśnie dziś. Przypomina się też – i świetnie – wiele dzieł, które zwykle rzadko się słyszy (w Polsce akurat mało, ale np. ostatnio we Wrocławiu wystawiono jednorazowo szerzej nieznaną operę marionetkową Pożar). Oglądamy więc nieco dokładniej oblicze – jak go zwykle postrzegamy – poczciwego Papy, twórcy Zegarowej, Niespodzianki czy Pożegnalnej.
Z tym Haydnem jest tak trochę dziwnie. Ceni się go jako kompozytora, co ugruntował klasycyzm, był przyjacielem dla Mozarta i mistrzem dla młodego Beethovena. Ale stosunek do jego twórczości bywa bardzo różny. Jedni go nie doceniają, inni – no, nie powiem, że przeceniają, ale chyba trochę demonstracyjnie wynoszą go nawet ponad Mozarta. Oczywiście są i tacy, którzy po prostu go kochają miłością wielką, jak redaktor Dwójki Marcin Majchrowski, który w tym roku jest przeszczęśliwy, bo może w kółko robić audycje o swoim ulubieńcu.
Ja jestem gdzieś pośrodku. Ale lubię Haydna, z przyjemnością grywałam jego sonaty w szkołach (najpierw podstawowej, potem średniej); nawet mam parę dyżurnych kawałków, które lubię sobie (coraz rzadziej już niestety) grać w zawrotnym tempie dla śmiechu, np. ten, ale też np. przypominać sobie zupełnie inne niż typowe pogodne dzieła Papy, Andante con variazioni (druga część w tym wykonaniu tutaj). Doceniam też jego świetną kompozytorską robotę, którą zachwycał się Lutosławski (to właśnie on gdzieś powiedział, że ceni Haydna nawet bardziej niż Mozarta). Tu zwrócił uwagę na ciekawą rzecz: „Wiele nauczyłem się (…) od Haydna, którego muzyka – w szczególności symfonie – stanowi świadectwo wielkiego wyrafinowania w tym, co nazwałbym prowadzeniem słuchacza poprzez dzieło. Haydn był mistrzem w rozkładaniu treści muzycznej w czasie. Zastrzegam się, że słowo ‚treść’ użyte jest tutaj w sensie czysto muzycznym. Znamy wszyscy dobrze sposób, w jaki Haydn buduje w swych symfoniach części środkowe allegra symfonicznego, a więc (…) przetworzenie (…). Często dla przygotowania wejścia nowego tematu czy repryzy pierwszego tematu używa jakiegoś krótkiego motywu, który powtarzany jest wielokrotnie w coraz mniejszych odcinkach, w różnych pozycjach i modulacjach, jakby w zamiarze umyślnego znużenia czy nawet znudzenia słuchacza. Chodzi o to, aby przygotować grunt, wywołać ‚podciśnienie’ dla odbioru czegoś bardzo ważnego z punktu widzenia muzycznej budowy dzieła. Bez tej ‚próżni’ nie można byłoby w całej pełni odebrać tego, co autor w następnym momencie swemu słuchaczowi prezentuje. Jest to klasyczny trik” (Tadeusz Kaczyński, Rozmowy z Witoldem Lutosławskim). Ten trik rozwinął też później Beethoven.
No to trochę przykładów. Tutaj z naszym ulubionym Minkowskim. Tutaj, w finale przedostatniej, bawi się głównym motywem niemal jak Beethoven w Piątej, podobnie tutaj. Do tego, co opisywał Lutosławski, dodam przekorne pauzy i zawieszenia. Nazywano Haydna Papą, ale w jego muzyce do końca było coś dziecięcego.
Może dlatego też byli sobie tak bliscy z Mozartem. Kiedyś tu pisałam przy okazji masońskich inspiracji Mozarta, że wciągnął on do loży zarówno swego ojca, jak właśnie Haydna. Na inicjację zadedykował Haydnowi sześć przepięknych kwartetów, na których napisał długą dedykację rozpoczynającą się włoskimi słowami „Al mio caro amico Haydn”. Ponoć gdy spytano Haydna, co myśli o doprawdy szokującym w owych czasach wstępie do Kwartetu C-dur KV 465, miał powiedzieć: „Jeśli Mozart tak to napisał, to miał ku temu powody”. Cóż, dobrze wiedział, jakie…
A teraz porównajmy ten Mozartowski wstęp z… Chaosem, czyli początkiem Stworzenia świata Haydna. Wiele mają wspólnego – bo też i o coś podobnego chodziło. A Haydn napisał to już kilka lat po śmierci Mozarta…
Komentarze
Nie to, że nie rozumiem „jak” można woleć Haydna od Mozarta. Ja kompletnie nie rozumiem – po co… Jakby nie można się było kochać w obydwu naraz.
Piolihymnia lubi poligamię 😉
A mnie cuś oczy nawalają, poprzednio nie widziałem ostatniego akapitu…
„Znamy wszyscy dobrze sposób, w jaki Haydn buduje w swych symfoniach części środkowe allegra symfonicznego, …” czytam i potwierdzam, w małym paluszku, którym naciskamy myszą kolejne linki… 🙂
No to w takim razie moje wyznanie miłosne: ja to się kocham w Mozarcie, Haydna „tylko” lubię. A oratoria niestety momentami mnie nudzą… 🙁
zeenie, bo on mi przed chwilą przyszedł do głowy i go dopisałam 😀
Pani Doroto, serdecznie gratuluję trzechsetki wpisów i dwuletniego stażu na blogu. Pani blog, jego Autorka i blogowicze, to wyjątkowe zjawisko w Sieci. Zazdroszczę Pani i ślę słowa podziwu, cieszę się, że muzyka kwitnie w wirtualu, klaszczę na stojąco i wołam „Biiiiiiis!”
Daniel Passent
Panie Danielu drogi, serdeczne dzięki i pozdrowienia! 😀
Och, na dobranoc, czula mysl dla Papy Haydna. Jakos tak zawsze czulam do niego miete. Chyba za te nieokielznana tworcza inwencje (to tak elegancko) alias pomyslowosc totalnie nieprzewidywalna. Zaskakujaca. Wszechstronna. Wielowatkowa. I taka wlasnie… haydnowska
http://www.youtube.com/watch?v=MNWQ-DuCtKk
😉
Bliskie sercu
http://www.youtube.com/watch?v=qeRk-y7KY4I
Nawet nie wiedzialam, ze to nagranie istnieje
A teraz naprawde Berceuse
Tereniu, jak ładnie Gawryluk gra tego h-molla. Tak właśnie z czułością 😀
Bo Haydna trzeba właśnie z czułością!
A teraz posłucham Horszowskiego 😀
Wlasnie! Z czuloscia.
Znalazlam jeszcze jedna z moich ukochanych sonat
http://www.youtube.com/watch?v=9hvz_Hykmr4
I malpa jezdem, bo przesluchalam ze trzy i wybralam… sposrod gwiazd
Horszowski milusi.
Mnie też zdarza się odrzucić gwiazdy na korzyść jakiegoś prawie anonimowego wykonania… A emolek to jeden z największych samograjów 😀
A to specjalnie dla PAK-a awansem na jutrzejszy poranek
http://www.youtube.com/watch?v=XryvsJOIAKA
Czyli Haydn miedzy Chihuahua a Chihuahua
😆
I niech mi kto powie, ze Papcio Haydn stary!
Ja to już nawet myślałam, żeby na poranne TROMBY był Trąbkowy Haydna 😉
Nie jestem pewna, czy emolek to az taki samograj. Moze sie ciagnac w nieskoczonosc i nuzyc wielce, choc krotkie niby. Ale sonatka przewdzieczna i taka jakas wlasnie rozmarzona.
ale teraz juz tylko do-do-do (la bémol) 😉
Samograj w sensie, że to jedna z najpopularniejszych sonat 🙂
No to do-do-dobranocka 😉
do-do-dobranocka
Na mój dusiu! Poni Dorotecka scęko z zimna zębami! Nic dziwnego! Kie momy kryzys nawet w globalnym ociepleniu…
No to juz podoje góralskiej herbatki na rozgrzewke i dobrej nocki tyz juz zyce 😀
O, góralską herbatkę dają! Wiedziałem kiedy przyjść. 😆
To ja Pani Kierowniczce trochę podpiję, żeby mi się lepiej spało. 😉
No i mnie wyprzedzono… Bo miały być TROMBY…
A Haydn zasługuje na więcej niż zwykle z tych koncertów ma 🙁 Może ludzie za rzadko słuchają kwartetów?
Nad tymi TROMBAMI zastanawialam sie wczoraj wielce, w koncu wybralam wersje, no – powiedzmy – mniej klasyczna!
No to definitywne TROMBY!
http://www.youtube.com/watch?v=HqThe_xrB3k
😆
😆
Gimnastyka uszna z rana? 😀
Gdzie prezenty? 🙄
A tuta prezent
http://www.youtube.com/watch?v=-w2b14hmZMA
a co?
Witam po weekendzie. PAK nieprzyzwoicie wcześnie dziś zatrombił. Na szczęście nie słyszałem. Ale dzień wcześniej dysponując PC-tem, mógłbym usłyszeć.
Haydn ze swoim „Stworzeniem” dał 48 lat temu jeden z silniejszych impulsów do zainteresowanie się przeze mnie muzyką poważną. Dlatego zawsze pozostanie dla mnie ważny. Ale odczuwam to podobnie – Mozart jest dla mnie absolutnym geniuszem, którego muzyka rzeczywiście porządkuje wszystko. Haydn, jakby się nie podobał, tego nie potrafi, a przynajmniej nie zawsze i nie do tego stopnia.
Chciałem jeszcze wrócić do dyskusji sprzed paru dni o „Inwazji barbarzyńców”. Oczywiście, że nawet nie znając filmu, przyjąłem tytuł „The Decline of American Empire” jako odwołanie do Gibsona. Dlatego proponowałem zmierzch a nie upadek. Ale po angielsku tytuł brzmi równie dobrze jak przy Imperium Rzymskim, po polsku rytm tytułu bardzo traci. Ale to problem tłumaczy, nie mój, na szczęście. Film spróbuję obejrzeć, ale to chyba dobiero jesienią. I dobrze, bo zmierrzch oglądany jesienią pozwala na skojarzenia nie tylko z Gibsonem ale i z Huizingą.
Pisząc o książkach nie mogę nie podzielić się wrażeniami z rozpoczętej w weekend lektury Anny Rottenberg. Niezwykle przejmująca książka i świetnie napisana. Lektura obowiązkowa, choć wcale nie taka miła w czytaniu. Ale to nie wina autorki tylko trochę nas wszystkich, którzy nie potrafią na co dzień dostatecznie stanowczo przeciwstawiać się świństwu. Wielu potrafi, mnie się to czasem udaje, ale na pewno nie dość często i nie zawsze dostatecznie stanowczo.
Stanisławie, przykro mi, ale to pora optymalna 🙂
Wracając do Haydna — coś w tym jest, że on się bardziej podoba niż porywa, przynajmniej u mnie nie budzi namiętności. Może te kwartety… Ale kwartetów mam rzadko okazję posłuchać.
PAK-u, to jest pora optymalna, której nie ma 😯
W związku z tym, że obudziłam się już po typowym pytaniu na dzień dzisiejszy (8:34), przepraszam za spóźnienie 😉 Wszystkiego najlepszego dzieciom blogowym, ale przede wszystkim tym dzieciom, co siedzą w nas 😆
Nie Haydn co prawda, ale jego brat z loży, inny papa – Leopold Mozart:
http://www.youtube.com/watch?v=ZcBWQ_ys0tM&feature=related
Sorry, że tylko kawałek, ale ten był najbardziej zabawkowy 😉
I syn zgrywus:
http://www.youtube.com/watch?v=Gglg8WKqhs8&feature=related
Tromby! 😀
Ej, PAK-u, a taki Sturm und Drang na przyklad?
http://www.youtube.com/watch?v=8Oj2vQ2KUaM
Pora optymalna przed 5? Budzę się coraz częściej w nocy, zwykle koło 4, jak wczoraj. Wczoraj udało mi się zasnąć znów o 7. Ale normalnie już bym o tej porze wychodził do pracy. Z dniem dzisiejszym to ma związek, bo oboje denerwujemy się przede wszystkim kłopotami dzieci. Najczęściej są to kłopoty wyimaginowane. Przez nas albo przez dzieci.
Bardzo ładne życzenia Pani kierowniczki. Cóż, dziecko tkwi w każdym, im go więcej, tym lepiej, byle chodziło o te elementy, które cieszą innych, a nie te, które denerwują – jak brak odpowiedzialności. Po tym wstępie też wszystkiego najlepszego dla całego blogowiska.
Całkowicie odpowiedzialnie Wam życzę! 😀
Tak, Teresko, La Passione to jedna z tych haydnowskich symfonii, które też najbardziej lubię.
Tereso:
Przykład burzy i napiera 😉
Choć najbardziej w głowie mi chyba zawrócił w głowie Orlando, a raczej jego sługa Pasquale w dialogu z Eurillą, a jeszcze dokładniej samogłoski (od drugiej gdzieś minuty).
Jeszcze jeden prezencik: Krecik okołomuzyczny!
Wszystkie gnojki i gówniarze,
Nadszedł dzień spełniania marzeń.
Dzieci, w dniu Waszego święta,
nie ujrzycie ani centa
Gdy w kryzycie świat dziś tonie
Mamy w nosie Was gamonie…
Nie chcę dalej Wam tłumaczyć,
W przyszłym roku się zobaczy…
Jeszcze raz Orlando — bo dziecko we mnie pozdrawia Dzieci w Was 😀
Ale dziś Łajza kręci… to rozpuszczony bachor, zawsze to podejrzewałam 😉
A Orlando uroczy!
A ja chce wlasnie
Money, Money, Money!
http://www.youtube.com/watch?v=ELydRuW_I6I
zeen, może być karta kredytowa. Jak limit się przekroczy, to przynajmniej do modelowania kresek się przyda…
Dziarskie dzieciaki w tym chórze, taki zeen im nie podskoczy…
Siostry i Braci w Haydnie informuję, że Sony raz przynajmniej zrobiła, co do niej należy i wydała w jednym pudełku 12 CD z całym Haydnem, jakiego w Stanach nagrał Bernstein (6 Paryskich, 12 Londyńskich, Mesze, Stworzenie i inne takie). U nasz w Paryżu kosztuje 30 eurosów.
Miłej rozpusty
PK
No ładnie z ich strony.
miły zeenie, mowa krótka,
na Twych ustach wisi kłódka
już od zaraz na rok cały,
by się odciąć od zakały,
co gówniarzom nieprzychylna.
Dzieci z Kingston, Mławy, Wilna
Piotrze, to bardzo interesująca propozycja. Na ogół ostrożnie podchodzę do takich zbiorówek, ale cena rzeczyście pociągająca.
Dzieci z Paryza podpisuja sie kulfonami.
Stanislawie, majstersztyk! Ale zeen narozrabial w tej piaskownicy!
Łajza tutaj się rozwala,
PAK mi zasnąć nie pozwala,
trombiąc w porze gdy się kładę,
na dodatek do tych wpadek
zeen prezentu mi odmawia
i na ostrzu problem stawia.
Więc ja mogę rzec w tej sprawie
jedno: ja się tak nie bawię! 😥
Jak w Dzień Dziecka się nie bawić?
Trzeba sobie radość sprawić!
Psie zabawy:
http://www.youtube.com/watch?v=CoiFGva_JoY
Milczę… milczę… milczę… milczę….
Ale myśli to mam wilcze!
Aby wyrwać Was z marazmu,
Życzę wszystkim dziś orgazmu!
Oraz wniosek stawiam śmiały:
Niech da efekt w trzy kwartały…
O mój Boże, o mój Boże,
a jak ktoś… tego… nie może?
Wujek zeen wam drogie mamy
pomóc chce, bo z niego chwat,
będzie niańczył, będzie bawił,
wszak co drugie – jego skrzat 😉
Nadmienię tylko, że to są stareńkie nagrania Lenniego (lata sześćdziesiąte) z NYP.
W jednym sklepie, takim co to jeden czarownik w Anglii się tak nazywał kosztuje toto niecałe 190 zeta.
Niedrogo jak na 12 płyt, ale mogło być taniej 👿
Się bywało trochę w świecie
Tutaj dziecię i tam dziecię…
Nawet w czasie wielkich deszczów
wisiał szyld: wyszłem na nieszpór
Nie spożyłem ani kęsa
Tylkom robił jak Wałęsa…
Dziś już ze mnie jest emeryt
Lecz mam wspomnień od cholery!
Na dzień dziadka
zbierze się gromadka 😆
Zeena wspomnień kwiat obfity
brzmi jak pieśń ze starej płyty:
tu zatrzeszczy, tam przeskoczy,
w repetycji stronę zboczy,
sentymentem nagłym załka,
zmrozi niby lodów gałka,
lub się zatnie do imentu.
Lecz nie brońmy mu eventu,
jak mu to przyjemność sprawia –
tam fantazji się nie stawia. 😆
Ale nie będziemy dociekać co się stawia…
Raczej stawiało… 😉
I w Paryżu nie zrobią z osła 🙂 ryżu,
zaś w Warszawie na Blogu tuż w pobliżu
w dniu tego święta uczą, jak nam, dziatkom,
pakować w usta to, czego nie łakną.
A na tym blogu się wszyscy ochoczo
w piaskownicy grzebią i bawią procą
celując ci w prowokatora zeena
co litości nad przyszłą matką nie ma,
tylko do bycia nią niecnie zachąca
wilczym sposobem jak prawdziwa frąca
Stareńkie, stareńkie – licz się Pan ze słowami, Panie Szanowny! Trochę szacunku dla resztki moich siwych włosów!
Najstarsze są Paryskie (genialne – lata 60), reszta jednak głównie z lat 70. Ależ on kocha tę muzykę!
Cena u czarownika istotnie zdaje się antycypować dalszy spadek złotego, który nie nastąpił…
I w ten sposob niecny zeen
Sie zaplatal w wlasny cien
Becikowe placil bedzie
zebrzac kornie po koledzie
Stawiało się moi kochani
Oczy w słup co był jak granit
I każda go białogłowa
Podziwiać była gotowa…
🙂
Ten zeen nasz stary od stu lat
dzieciątek robi moc.
Kto nie da wiary, niechby padł,
od stu kamieni z proc.
Gdzie znajdzie się
drugi ktoś taki?
Strach waści?
Nie!
Zeen tak dla draki… 😆
Granit się twardo odciska,
nie ceni go odaliska
Brawo Bobik. Może całego „Strasznego Tatę” ułożysz?
Ad 1 (stareńkie) – chodziło mi raczej o to, że Sony odgrzewa przedwczorajsze kotlety. Koszt dla firmy żaden, a cena taka sobie. Co z tego, że w przeliczeniu na CD niedrogo, kiedy tych CD jest sporo.
Cena paryska jest już atrakcyjniejsza od polskiej. Zasadniczo różni je polski VAT.
Ad 2 (miłość do muzyki) – to właśnie najbardziej lubię u Lenniego – osobiste podejście do partytury. Czasami przeszkadzają mi nieco rozwlekłe tempa (Brahms, Mahler), ale miłość przezwycięża wszystko.
Jeszcze wracając do stareńkości – niestety nagrania Columbii z lat sześćdziesiątych są bardzo nierówne technicznie – niektóre zupełnie niezłe, inne dudniące, matowe, szumliwe.
Proszę nie brać zbyt poważnie
Mego słowotoku
Tak się tylko w Wami drażnię
(ale z błyskiem w oku… 🙂 )
Czyżby zeen się wystraszył, że może zostać bohaterem „Strasznego Taty”? 😆
Dydaktycznie tutaj rzucę
Sentencji zapaszek,
Swych wypocin żywot skrócę:
Wszystkie dzieci nasze!
Przed Bobika ciętym piórem
Zmykam w mysią dziurę….
Aj! kiedy niewiasta
pod zeenem się szasta
czy tak jej źle?
On wspak, ona siak,
a kiedy przyroda
witalu nie doda
ma to, co chce –
już wolny ptak.
Wstaje i naciąga gacie –
czyżby to był jego plan?
Nie masz niewiast w zeena chacie,
wiwat semper wolny stan! 😆
Próżno dziś miła swe łóżko ścielisz,
jam żonie semper fidelis…
😉
Żona:
A gdybyś spróbował
szastać się niewiernie,
wypiszę to hasło
na twej sempiternie!
Wypiszę flamastrem,
poprawię kozikiem –
żadna się nie zada
z takim zawodnikiem! 😀
Polemizować z Gostkiem Przelotem
nie śmie, kto Go pomylił z Przetokiem,
jednak nieśmiało bąknąć ośmielę,
że dla jednego obiad w niedzielę
niepowtarzalny musi być całkiem ,
drugiemu ziemniak wystarczy miałki.
Tak i z muzyką. Dla Haydna hardy
znawca ogłosi – godne pogardy,
a dla takiego jak ja nowicjusza
w zachwyt ma trąbka lgnie Eustachiusza
Taka rzecz się czasem zdarza:
zeen się wybrał do lekarza,
który rzecze: łolaboga!
Jam proktolog, a tu trzeba grafologa!
Dwa wątki na przemian toczą się wesoło. Zeena wyczyny, a ostatnio wierność. Z drugiej strony Berstein i czy warto. Jakby to połączyć. Bobik potrafi, Teresa i Pani Kierowniczka też na pewno.
Zmiana tematu!
Łapaj kota:
http://www.joemonster.org/filmy/13743/Cat_trap
Tu linka do paryskiej okazji Piotra Kamińskiego
http://www.amazon.fr/Leonard-Bernstein-Conducts-Haydn-Box/dp/B001TKK39S/ref=sr_1_5?ie=UTF8&s=music&qid=1243855800&sr=1-5
I grafolog nie pomoże,
gdy z siłami coraz gorzej.
Na nic wszelkie słowne (w)zwody,
od dziś – zamiast – szklanka wody! 😉
Szkoda tylko, że livraison gratuite tylko we Francji, Monako i Luksemburgu…
I znowu marudzi.
Stanisławie, nie mogę teraz namawiać do wierności Bernsteinowi, bo hasło „łapaj kota!” pobudziło, rzecz jasna, moje instynkty. Lecę łapać! 😀
Łapią kota w kółek sieci
I czas jakoś leci…
Jak się pobujać na powyższej lince, można zauważyć:
Les 27 Quatuors A Cordes [Coffret]
~ Joseph Haydn (Compositeur), Amadeus Quartet (Interprète)
5.0 étoiles sur 5 Voir tous les commentaires (1 commentaire client)
——————————————————————————–
Prix : EUR 27,22
Szanowna Pani Doroto, przebywałem ostatnio poza ojczyzną, by odpocząć nieco od tutejszych realiów i na ile się da wyprostować swoją zniekształconą cokolwiek psyche. I dlatego przegapiłem ważny moment trzechsecia Pani wpisów na tym blogu – w mojej ocenie naprawdę znakomitym jakościowo i instruktywnym, skłaniającym intelekt do myślenia i przyczyniającym się do poprawy gustów. Naprawiam więc moje niedopatrzenie z pełnym koszem gratulacji i życzeń na przyszłość. Pozdrawiam – Kroton.
Kroton dał mi asumpt do powrotu do wątku „Czym byłaby kultura Kanady bez Quebecu”. Pamiętam skandal wywołany przez de Gaulle’a wołającego „Vive le Quebec libre”. Był wtedy w Kanadzie nie na oficjalnej wizycie dyplomatycznej tylko „odwiedzał wystawę”. Francuskojęzyczne filmu kanadyjskie coś wnosiły w czasie, gdy we Francji ta dziedzina sztuki zupełnie podupadło, a było trochę lat takiego upadku.
Dla mnie pierwszy film francuski, który odebrałem, jako naprawdę znaczący po długiej przerwie, to „Gusty i guściki”. Potem przyszło kilka innych w bardzo krótkich odstępach czasu. Szczególnie lubię francuskie komedie w nowej szacie – bardzo inteligentna głęboka obserwacja, ale i dyskusja ze stereotypami w miejsce wcześniejszych burlesek, też nieraz świetnych.
Pozdrawiam serdecznie Krotona i życzę utrzymania psyche w kształcie pożądanym 🙂
Stanisławie, w ostatnich latach kino francuskie chyba raczej się poprawiło. A filmy Agnes Jaoui też lubię.
Tak, zdecydowanie się poprawiło
Trudno mi zgodzić się ze Stanisławem. Generał wizytował Quebec w ’67 a lata sześćdziesiąte to był bardzo dobry okres kina francuskiego. Prócz wielu gwiazd, które w tym czasie sie objawiły, mieliśmy wysyp wspaniałych filmów z Pięknością dnia na czele – wiem, reżyserował Bunuel, ale to było kino francuskie! Myślę, że Stanisław myślał raczej o latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, które to rzeczywiście nie obfitowały w zbyt wiele udanych produkcji.
Mnie się wydaje, że ostatnie zdanie pierwszego akapitu wypowiedzi Stanisława nie wiązało się czasowo z poprzednimi 🙂
Od kiedy to piszący wie co miał na myśli, my jesteśmy od tego… 😉
😆
Wiedzielibyśmy nawet gdyby nie napisał… 😀
Policja Myśli? 😉
Stanislawie, przypominam jedynie niesmialo, ze byl to Gibbon, a nie Gibson. 🙂 Uwazam to za przejezyczenie z Twojej strony.
Uwazam filmy kanadyjskie, z glownym udzialem Montrealu jako nieslusznie niedoceniane. Moge skompilowac krotka liste tego, co warto zobaczyc. W Toronto jest to Atom Egoyan, figura raczej znana.
To było monitorowanie hobbystyczne 😉
Na Gibsonie gibbon grał,
ot, zwyczajnie, talent miał…
😉
I Gibbonsa grał 🙂
http://www.youtube.com/watch?v=elX9wgG8nGg&feature=related
To bardzo niedobrze, kiedy Policja myśli. Jeszcze jakieś mandaty nadprogramowe wymyśli. 🙄
I jeszcze gdyby się wszystko działo w Poggibonsi…
… to niektórzy mogliby mylić z Poughkeepsie. 😉
Słusznie, słusznie Zeen’obiszku!
Wszak od najmłodszych lat dziatwa nasza szkolona jest w samodzielnym myśleniu na temat, co autor miał na myśli. 🙂
Wszystkim dzieciom przesyłam serdeczne, braterskie pozdrowienia. 😀
A nie siostrzane, EmTeSiódemecko? 🙄
Odpozdrawiam serdecznie 🙂
To ze wzruszenia, bo dawno mnie nie było. 🙂
Czy ja wystraszyłam wszystkich?
Zrobiłam parę prób śpiewu „Strasznego Taty”, muszę jednak stwierdzć, że za trudna to dla mnie partia.
Głosik ma wątły i słaby, może jakiś pan?
Hop, hop! Wszystkie dzieci poszły spać 😉
Dla mnie było szokiem, że Bobik zna Moniuszkę 😆
Nie, nie wszystkie dzieci poszły spać; przeczytałem z przyjemnością, jak zwykle, wszystko – i chciałbym na chwilę wrócić do Haydna. Mimo, że wyznaję zasadę Piotra Kamińskiego, że można lubić jedno i drugie i nie porównywać – to jednak w tym przypadku, tj. Haydna i Mozarta, nie potrafię nie postawić Mozarta wyżej Haydna. Może to ze względu na pokrewieństwo muzyki. Traktowałem muzykę Haydna, przeważnie symfonie i sonaty fortepinowe, jako muzykę lekką, łatwą i bardzo przyjemną. Ale niedawno zacząlem słuchać jego koncertów (fortepian, skrzypce, trąbka i wiolonczela) i ogromnie mi się spodobały, ciągle jednak jako muzyka bardzo przyjemna. Wielkie wrażenie wywołuje na mnie jedynie Stworzenie świata, reszta, jak na razie, jest tylko przyjemnością. Ale to też ma dużą wartość.
A ja właśnie szukam Haydna dobrego na tę porę – spokojnego i pogodnego. I, żeby było śmieszniej, dobry wydał mi się ten, który nazywają Świt:
http://www.youtube.com/watch?v=eeVB94foZ-E&feature=related
Czy z tego, co piszesz, Piotrze, wynika że rzeczy sprawiające przyjemność są mało wartościowe?
Czy wielkie dzieła są wtedy, kiedy sprawiają ból i cierpienie? 😆
Jeszcze nie skorzystałam z Twoich cennych przesyłek, bo miałam tragiczne wydarzenia rodzinne i pomału zbieram się do kupy.
Nie mogę skupić się na dłużej.
Ja to tak zrozumiałam, że albo tylko przyjemność, albo coś więcej – głębsze przeżycie nie musi być bolesne 🙂
Nie piszę wcale, że rzeczy sprawiające przyjemność są małowartościowe, przeciwnie! Piszę, że to ma dużą wartość. Jednak ponad normalną przyjemnością, nawet wielką, jest – obawiam się użyć tego słowa, bo zabrzmi nieznośnie patetycznie, – wręcz rozkosz, czy też orgazm. Tego zaś Haydn mi nie zapewni – a Mozart tak. W tej chwili słucham Amalii Rodrigues, która też jest dostarczycielką najwyższych rozkoszy, poza tym jest doskonala na tę porę.
Dzięki, Piotrze. 🙂
Idę już spać, bo nie mogę ciągle kłaść się późno w nocy i spać do południa.
Cały dzień mi gdzieś umyka. ;(
Dobranoc!
Dobranoc 🙂
Miłej Amalii, teraz jakoś nie jestem na nią w nastroju…
A zeen dziś życzył nam wszystkim orgazmu 😆
Dobraaanoc…
Zatem dobranoc. Ale a propos orgazmu: czy zauważyliście jakim orgazmowym głosem mówią „aktorzy” w reklamach, namawiający do pożarcia czekolady, lodów czy kupienia czegoś?
Bo my mamy to czuć, co oni nam sugerują 😆
Ja to niestety pękam ze śmiechu…
A te niskie głosy jako tendencja w mediach przyszły podobno w latach 60. ze Stanów i z westernów (słuchałam kiedyś takiej audycji, jak zmieniały się preferencje głosowe w niemieckich mediach). Mnie to się pod wpływem tych reklam nawet czekolady odechciewa, bo takie niskie dźwięki wywołują u mnie jednoznaczne skojarzenia kanalizacyjne 😆 O, taki Strohbass jak tu (trzeba kilknąć na wave): http://people.mills.edu/toda/music/analysis_stroh.html
Jo nic nie rozumiem. Jakiego ORGANIZMU zycył syćkim Zeenecek? 😀
Wydolnego, Owczarku. 😆
A Pani Kierowniczka dlaczego aż w szok wpada? Stary Moniuszek do mojego Dziadka zaglądał, to i czasem go z daleka widywałem. Żadne dziwy. 😀
Wydojnego? Coroz mniej rozumiem 😀
Chyba syćkie organizmy spać juz posły. To jo tyz ide. Dobrej nocki 😀
Ja się boję iść spać, bo przyłożę głowę do poduszki, a tu za chwilę wejdzie PAK z TROMBAMI! Chyba lepiej przeczekam ten moment i dopiero się położę. 😀
Bobiku:
1) Nie ‚za chwilę’, bo jak widać zaspałem.
2) Nie z TROMBAMI, bo nie chcę Stanisława budzić…
Co za niespodzianka, PAK-u 😀
To trochę zamiast tej niedzieli, kiedy to chciałam być w Katowicach 🙂 Tam pewnie było całkiem inaczej, ale Branford to zawsze Branford…
Byłam na jego koncercie w zeszłym roku – mistrzostwo.
Pobutka!
(PAK-owa pobutka się nie liczy, bo za wcześnie 🙂 )
Eeee… minęliśmy się… albo może jakie efekty relatywistyczne… 🙄
Relatywizm filozofią Łajzy 😀
Zgrozą przejęty, że o tej porze
PAK już wytrąbił wszystko, mój Boże…
Ten to ma zdrowie i niezły spust
No i do tego też niezły gust 😉
On nie wytrąbił – wysaksofonił,
Choć kropli nawet – fakt – nie uronił 😉
PAKu, dziękuję, że dałeś pospać.
No cóż, Mel Gibson i Edward Gibbon to w zasadzie nie to samo, pomylić trudno. Ale dla takiego dziadunia jak ja, to nic trudnego. Jak się pomiesza Wojtka z Przetoka (już chyba wyruszył na szlak z Sevilli) z Gostkiem Przelotem i Andrzeja.Jerzego z Jerzym60 to Gibson zamiast Gibbon jest małym pikusiem.
A wracając do tematu, rację ma Zeen. Liczy się myśl, jaką widać na papierze. Jeśli autor nie umiał swych myśli wyrazić, jego strata. Ale słusznie pisze Pani Kierowniczka, że pomiędzy wypowiedzią Generała a spadkiem formy francuskich filmowców nie było związku czasowego. Jeszcze się nad tym trochę zastanawiałem i podejrzewam, że ta kondycja artystyczna opadła między innymi z powodu nadmiernego zaangażowania społecznego czy wręcz politycznego francuskich mistrzów.
Coraz więcej było jakiejś tezy. Prowadziło to w ślepy zaułek. Nie mam nic przeciwko społecznemu zaangażowaniu, ale nie może być nachalne. Dlatego Truffaut zestarzał się moim zdaniem dużo mniej, jeśli w ogóle, niż Godard, a kiedyś obaj byli uważani za sztandarowe postacie Nowej Fali. Spróbujcie teraz obejrzeć „Jedną lub dwie rzeczy, jakie o niej wiem”. Jedyne, co moim zdaniem się ostało, to sam poczatek. „Oto aktorka, Marina Vlady. Idzie. Staje. Teraz pokazuje lewy profil. A teraz prawy.” Cudzysłów umowny, bo tekst na pewno był inny, choć bardzo podobny. Cytuję z pamięci, więc mocno nioedoskonale. A wtedy właśnie ten poczatek wydawał się dziwaczny. Teraz prawie banał, ale na ogół w dobrych filmach.
Proszę państwa, oto PAK
Gdy leżycie już na wznak
On zaczyna saksofonić
Tak, że nawet stado słoni
Komu uszy zdepcze to
To usłyszy z rana go.
Proszę państwa, oto PAK,
Czy leżycie już na wznak?
A jak leży kto na boku
To go zbudzi z rana Hoku 🙄
Jeszcze o tych filmach. Czy filmy Bunuela to kino francuskie? Chyba nie, to znaczy najwyżej w jakiejś części. Pies andaluzyjski był formalnie filmem francuskim, ale Bunuel i Salvador Dali wówczas byli na pewno artystami hiszpańskimi, a film był prawie wyłącznie dziełem ich osobowości. Anioł zagłady zrealizowany w Meksyku, Viridiana w Hiszpanii. Inne filmy Bunuela zachowują wiele z tamtych filmów. Zgadzam się, że Piękność dnia jest filmerm bardzo francuskim. Można się także zastanawiać nad Dyskretnym urokiem burżuazji i Mrocznym przedmiotem pożądania. Jest to ciągle Bunuel, ale też dużo w tym filmu francuskiego. Kałużynski pasjonował się Bunuelem, mógłby wiele wyjaśnić. Niestety, już nie może.
Hoku-poku, poku-PAK,
Wstaniesz z łóżka tak czy siak!
Stanisławie, Bunuel i Salvador Dali byli częściami kultury ówczesnego Paryża, jak inny Hiszpan Picasso, Włoch Modigliani i można by tak wymieniać w nieskończoność 🙂
Dodam, że nieskończoność też wówczas gościła w Paryżu…
😉
informacja mogąca zainteresować P.T. blogowiczów:
13 i 14 czerwca 2009 roku orkiestra Sinfonia Varsovia zaprasza wszystkich
mieszkańców do odwiedzenia swojej przyszłej siedziby przy ulicy Grochowskiej
272. Na weekend ten przewidziane jest mnóstwo interdyscyplinarnych atrakcji,
które uwieńczy koncert w wykonaniu zespołu pod dyrekcją Maestro Krzysztofa
Pendereckiego.
Jeszcze przed formalną przeprowadzką, Sinfonia Varsovia pragnie otworzyć
były Instytut Weterynarii SGGW dla mieszkańców stolicy i tym samym
symbolicznie przywrócić warszawiakom to szczególne miejsce.
Wstęp na wszystkie wydarzenia jest wolny.
Tak, ja zamierzałam to zaanonsować, nawet dokładniej, bo na stronie Sinfonii Varsovii jest już plan tych wydarzeń:
http://www.sinfoniavarsovia.org/sv.php?ref=%2F
Trzeba nakliknąć na kalendarz koncertowy i poszukać 13-14 czerwca; działania pod nagłówkiem VIVARIUM. Jest rozpiska godzina po godzinie. Szkoda, że nie będę mogła w pełni uczestniczyć – 13 czerwca będę w Elblągu na Ogrodach „Polityki” (prowadzę koncert Artura Rucińskiego), a nazajutrz, jak wrócę do Warszawy, będę się już szykować na wyjazd do Paryżewa 😉
No ja właśnie też nie wiem czemu nie mam kochać jedno i drugie i jeszcze trzecie? Wolę kwartety Haydna od Mozarta (niektóre są przemędrkowane, przeuczone jak dla mnie, taki popis wirtuoza), ale — nie kwartet co prawda — Divertimento Es-dur K563 to utwór nad utwory, zawsze z rozdziawioną gębą słucham.
Ale koncert fortepianowe to Mozart, ale — z wyjątkiem kilku Mozarta — symfonie to Haydn, ale opera to Mozart, ale…. etc.
Myślę jednak, że do Haydna trzeba dojrzeć. Taką całkiem interesującą książeczkę m.in o Haydnie napisał Piotr Wierzbicki i tu się z nim całkowicie zgadzam. I ja dojrzałem i kiedyś zrozumiałem: mój Ci on, mój!!
Haydn nie jest pozamuzyczny, jak Mozart jest, z tymi legendami, trzeba po prostu słuchać muzyki.
W Haydnie nie ma głębi?? mroku?? ejże…. a utwory z okresu Sturm und Drang?? Symfonie wokół Pożegnalnej?? kwartety z op. 20????
I na koniec, bo mi to przemówiło do wyobraźni: od dziecka jestem wielbicielem Strawińskiego. Simon Rattle powiedział: Haydn to taki Strawiński XVIII wieku. Bardzo mi to przemówiło do wyobraźni.
Ja do Instytutu Weterynarii dobrowolnie nie przyjdę, choćby nawet był były. 👿
Inna rzecz, że i tak w najbliższym, a nawet i dalszym czasie nie wybierałem się w jego okolice. 😉
Nie bardzo moge się zgodzić z Bunuelem i Dalim jako częścią kultury francuskiej, szczegól w okresie Psa andaluzyjskiego. Dali dopiero do Paryża przyjechał. Z Bunuelem zaprzyjaźnił się blisko na studiach w Madrycie. Gdy przyjechał do Paryża w 1928 roku, Bunuel był tam od dwóch lat. W tym czasie chłonęli na pewno atmosferę Paryża i byli pod znacznym wpływem Bretona jako teoretyka surrealizmu, ale sami jeszcze nic nie znaczyli. Pies był debiutem dwóch Hiszpanów świeżo przybyłych do Francji.
Fakt, że na Dalim wielkie wrażenie zrobił Picasso już w Paryżu zadomowiony. Ale zarówno Bunuel jak i Dali dopiero stawali się elementami paryskiej bohemy i chyba nigdy nie byli jej elementami tak trwałymi jak Picasso czy Modigliani. Ciągle jeździli po świecie i wracali do Hiszpanii i sporo przebywali w USA. Bunuel mieszkał w Paryżu przed wojną w sumie kilka lat.
Z drugiej strony więzi artystyczne z Francją były silne i trwałe, temu akurat nie mogę zaprzeczyć.
U Mozarta „popis wirtuoza”? W kwartetach? Akurat. To właśnie Haydn kombinuje jak, nie przymierzając, koń pod górę 🙄
Dla mnie kwartety Mozarta to jest absolutny top – obok już tylko Bach, a i to nie zawsze.
Za to przy Mozartowych operach wysiedzieć nie mogę, a jak bym złapał tego, co to gadanie między muzykę powstawiał, to bym normalnie udusił…
Całe szczęście, że normalnie, bo już się bałem, że Hoko w patologię jakąś poszedł… 🙄
Było nie było, Mozart na kwartet Bacha rozpisywał…
http://www.amazon.com/Bach-Fugues-Emerson-String-Quartet/dp/B0011WMWV6
Tia, mam chrapkę na tę płytę.
Haydn jest niewątpliwie świetnym kompozytorem, aczkolwiek jego utwory są, jak dla mnie, zbyt schematyczne (w najlepszym tego słowa znaczeniu!). Utwory Mozarta są po prostu bardziej melodyjne.
Żegnam się na dzisiaj. Trochę na boczny tor ściągałem, a główny całkiem ciekawy. Miłego dnia
Gostek,
słuchałem tych emersonów – takie sobie 😉
Yhy, dzięki.
Mi z kolei słabo się podoba ich Kunst der Fuge. W ogóle Emerson to nie jest mój ulubiony zespół, ale to jest rzadko wykonywany repertuar.
Gostku,
ja nawet mam tę płytę. Da się od czasu do czasu posłuchać 😉
Widzę, że wywiązała się ciekawa dyskusja – Mozart kontra Haydn. Ja jestem zdecydowanie w obozie haydnowskim i uważam Pape za absolutnego geniusza. Haydnowi Mozart nie dorasta nawet do pięt i cały szum wokół niego jest zwykłym nieporozumieniem. Uważam zresztą, że w klasycyzmie było jeszcze kilku kolesi, którzy bili go na głowę np Ditters Von Dittersdorf. Jego cykl symfonii do Metamorfos Owidiusza to prawdziwy diament klasycyzmu.
No, zaczyna się. Haydniarze vs. Mozartowcy.
Niewątpliwie (albo i wątpliwie) Haydn trzyma lepszy poziom ogólny. Wolfie napisał tyleż dzieł genialnych, co gniotkowatych.
U Haydna faktycznie trudno znaleźć prawdziwego gniota, ale jak powiedziałem – o wiele fajniej nuci się Mozarta niż Haydna.
Pociagne temat filmow francuskich i to klasycznych na ktore sie wybrzydza. Ogladam je wciaz na przemian z filmami nowymi. Nie jestem specjalista od filmu, jedynie ich ogladaczem, ale nawet z mojego 22 rzedu zauwazam, jak wiele elementow ze starych filmow zostalo umyslnie zapozyczonych w filmach nowych. Czasami jest to niewinna aluzja, cytat, czasami dlugie przepisywane epistoly, ktore nagle pojawiaja sie pod nowym tytulem i rezyseria. Jest to specjalnosc Hollywoodu, bo publika amerykanska nie oglada filmow zagranicznych, chociaz sa one wszystkie dostepne w pelnej gamie. Ale cytowanie innych spotyka sie rowniez w muzyce, od popu do klasyki. Ch. Hogwood w swojej biografii Handla pisze, ze najwiekszy wplyw na jego tworczosc wywarla jego podroz do Wloch w wieku 18 lat. Przywiozl on z niej zeszyt z cytatami fragmentow muzycznych, ktore dla pamieci zanotowal. Podobno, nawet slynna „Ev’ry valley..” z „Messiah” nie jest do konca oryginalna.
Wracajac do filmow francuskich, moim faworytem (albo jednym z nich) jes Louis Malle. F. Truffault tez nie pogardze, zwlaszcza „400 batow”.
Ja tę płytę bachowską też mam gdzieś w domu. Dawno nie słuchałam, muszę sobie przypomnieć 🙂
Widzę, że pojawił się nam stronnik Papy. Ja naprawdę go lubię, ale nazywanie go absolutnym geniuszem to przesada. Świetny w formach zwięzłych, jak symfonie, sonaty, kwartety itp., rozłazi się całkowicie w dużych formach, przynudza po prostu tymi dość prostymi w sumie harmoniami. Fragmentami tylko to się da słuchać, w całości jest monotonne.
Von Dittersdorf OK. Jeden z tych ostatnio odgrzebywanych. Kiedyś to głównie chodził jego Koncert harfowy.
Gostku, a które utwory Mozarta są gniotkowate? 😯
He, he Gostku no mi się na przykład mi się przy Mozarcie świetnie obiera ziemniaki.
Te plyte Emerson Quartett sprzedawano na wyprzedazy u nas w klubie BMG Music za $1.99 (ponizej 2 dolarow). Tez sobie kupilem, bo to byl prawdziwy bargain. 🙂
Ale sprzątać najlepiej przy Haendlu! No i może przy Rachmaninowie 😛
Yyyy, na przykład utwory fortepianowe na cztery ręce to nie jest jakaś górnolotna muza, krótkie msze …
Albo wolno obierasz ziemniaki, albo strasznie dużo ich obierasz, żeby „przy Mozarcie”.
Sprząta się dobrze przy muzyce metalowej, bo tylko ona zdoła się przebić przez hałas odkurzacza 😆
Bardzo lubię sonatki na cztery ręce, mają dużo wdzięku. Z przyjemnością grywałyśmy je z siostrą 😀 Pewnie, że to nie dzieła najwyższej rangi, bo napisane dla dobrej salonowej zabawy, ale na pewno nie gnioty!
http://www.youtube.com/watch?v=-3SD1ig75Io&feature=related
Jeszcze Haydn I Mozart. Poza warsztatem i „poziomem ogólnym”, cokolwiek się pod tym kryje, istnieje jeszcze coś, mianowicie zdolność do tworzenia pięknej melodii. Tutaj Haydn nie ma się co równać do Mozarta. Podziwiam jednak Haydna za to, że nawet używając prostych (czy nawet prostackich) melodii jako tematów w swoich symfoniach – potrafi przekształcając je z wdziękiem, świetnie budować całą architekturę dzieła i utrzymywać zainteresowanie.
Emersonów gdzieś mam, ale z tego co pamiętam Kellerzy byli lepsi.
Pewien mój znajomy wyżej stawia Mozarta (w ogóle: najwyżej 😉 ), ale twierdzi, że to kwestia ulubionych form — oper i koncertów fortepianowych. Zastanawiam się wciąż, czy gdybym był większym miłośnikiem kwartetów, to nie poparłbym stronnictwa Papy…
***
http://www.youtube.com/watch?v=hEMLmDv1Qks
Ups… 😳 teraz widzę, że odniosłem się do innej płyty Emersonów. Choć też z fugami Bacha 🙂
http://wiadomosci.onet.pl/1982763,441,item.html
❗ 😀
Wpadłem przelotem zgasić światło, bo widzę, że swieci daremnie. Ale z tym Haydnem trochę przesadzacie. Bardzo go cenię i lubię, ale żeby wyżej Mozarta… Może za mało go znam, to znaczy słabo znam kwartety. Ale Mozart to Mozart i koniec. Skoro Nowy nie gasi ani Alicja, robię pstryk
Stanisławie, tu zwykle gaszą światło nasze pieski 😀
A ja zaraz wrzucę nowy wpis.
To ja mogę zaświecić i znowu zgasić. 😀
Pieski gaszące światło to tylko na tym blogu 😆
Dzień pierwszy:
Haydn jest wielki, a Marc jest jego prorokiem.
Tylko tyle po pierwszym koncercie MM i MdL we Wiedniu.
Pani Redaktor: ręczę głową, że nawet wszystkie cztery koncerty z londyńskimi Haydna nie znudziłyby Pani nawet przez chwilę.
A teraz idę w miasto podjeść trawki – gdzieś trzeba szukać oszczędności.
Pozdrawiam serdecznie wszystkich.
Nooo…
Żałuję, że mnie tam nie ma 🙂
Ja teeeeż chce tam być! Ja teeeeeż! 🙂 Pozdrowienia!
Widzimy się już niedługo, w niedzielę! 😀
Bardzo się cieszę 😀 A Marcelek bosssski!!!
No to sobie go obgadamy 😉
Ładnie się śmieje, prawda? 😆
Cholera, trawę wykosili wszędzie prawie do betonu – tak po austriacku, by nie powiedzieć po niemiecku. Zoatały żywopłoty ale nie wziąłem maszynki do gehaktes. Czy tego Pani Redaktor żałuje 🙂
Resztę opiszę sumarycznie i – nie daj Boże – detalicznie.
Auf wiedersehen 🙂 🙂 🙂
O, z przyjemnością, temat zaiste wdzięczny 🙂 A już ten śmiech to sama rozkosz po prostu, w dodatku bardzo ciekawa technika 😆
A w piątek o 19:05 w Filharmonii Dwójki będzie retransmisja kwietniowego koncertu Sinfonii Varsovii pod dyr. Marca Minkowskiego (Kościół św. Zygmunta w Warszawie, 18.04.2009), w programie Felix Mendelssohn-Bartholdy V Symfonia D-dur op. 107 „Reformacyjna”, III Symfonia a-moll op. 56„Szkocka” Mam nadzieję, że Papa Haydn się nie obrazi za umieszczenie tej informacji pod „jego” wpisem.
Współjubilaci powinni się wspierać 😉
Mam już gasić?
Tak czy owak ja gaszę tylko połowę, więc póki nie przyjdzie Owczarek, jeszcze nie będzie całkiem ciemno. 😀
Sloneczko wstalo. Juz sie wprawdzie chowa, ale TROMBY!
http://www.youtube.com/watch?v=hXBeu7o9uUM
Do 60Jerzy: w sprawie wiedenskich oszczednosci:)
Polecam szczerze kantyne prcownicza ( wiem, jak to brzmi…) w budynku Konzerthaus. Stojac twarza do frontu, schodki po prawej, na rogu. Po schodkach , potem w dol przy cieciu, i drzwi na prawo. Bez wodotryskow , ale smacznie i bardzo tanio! I nie czeka sie latami na swoj sznycelek. Juz polowa Les Musiciens odkryla ten adresik… Milego dalszego odbioru, z haydnowskim pozdrowieniem.
Mapapo droga:
dziękuję za tę informację – dzisiaj byłem na proszonym obiadku (i to nie wegetarianska trawka miejska była. o nie, ani nie sałatka z upadłych listków hofburskich róż), ale jutro przeperegrynuję do kantyny – w dziedzinie gastronomii to słowo akurat dobrze mi się kojarzy – a już na pewno lepiej niż niejedne tzw. reszta-uracje.
Pozdrawiam najhaydniej jak tylko się da.
Pamiętamy dopiero co przeżyte uniesienia (u niektórych wstrząsy – w czysto sejsmograficznej postaci, jako tąpnięcia z zawałami – u niektórych wręcz kardiologicznymi) po ukazaniu się nagrania bachowskiej Mszy h-moll zrealizowanego przez Minkowskiego w zeszłym roku. Dla jednych istna trauma, dla innych dokumentne przemeblowanie w sposobie patrzenia na wykonawstwo tego dzieła (połączone często z przemeblowaniem półki z płytami, w wyniku czego niektóre wcześniejsze nagrania bezpowrotnie znalazły się na półce najodleglejszej, albo i poza). Zatem gdy tylko dowiedziałem się o serii wiedeńskich koncertów MM z symfoniami londyńskimi Haydna – zafiksowałem daty w kalendarzu, nabyłem bilet na ostatni z serii koncertów, bojąc się swojej zdolności wysłuchania całej tej serii (nie wspominając o zdolności swojego portfela). Ponadto kto żyw tłucze biednego Haydna na prawo i lewo bez opamiętania – teraz i zawsze – zawsze przy tym straszną mu krzywdę czyniąc. O nas, biednych słuchaczach, nawet nie wspomnę. Ponieważ od zawsze karmieni jesteśmy traktatami, esejami, jękami i stękami, że: no tak, Haydn i owszem, ale Mozart, ale Beethoven. Ci to geniusze, ale Józek – mistrzunio. I tak słuchając z jednej strony tych nagrań, transmisji, będąc na koncertach – a z drugiej przesiąkając powoli tymi traktato-jękami, w końcu wpadłem w jakąś pułapkę i uwierzyłem. No tak, Józek (w chwilach łaskawości „Papa Haydn”) mistrz, ale Mozart, ale Beethoven, ale Bach… I kupiłem bilet na jeden koncert.
Coś mi jednak nie dawało spokoju. Oczywiście: Maestro Minkowski. Tak mi zamącił we łbie ostatnią płytą, że myśl naszła nagła: „nie, to nie może być tak, to zbyt proste, nuda, tu trzeba, że się tak wyrażę, przyszpilić jakieś komentarze, że czy ja wiem…” powtarzając za mistrzem Ildefonsem.
Pojechałem do Wiednia trzy dni wcześniej – i poszedłem na drugi z serii czterech koncertów. I po „przylocie” (bo nabuzowany jak zając w kapuście nie byłem w stanie spokojnie iść) do gościnnie użyczonej garsoniery, napisałem krótko i zwięźle: Haydn jest wielki, a Marc jego prorokiem.
Sala prawie całkowicie wypełniona ciepło przywitała wchodzącą na podium orkiestrę, która już po wygaszeniu świateł starannie – jak zwykle – stroiła instrumenty. Równie spokojnie i ciepło powitany został MM. Gdy tylko rozległy się pierwsze dźwięki wiedziałem, że moje przeczucia to nie była tylko kobieca intuicja, ale coś więcej. Palec Boży?
Gdy studiują partytury Haydna jego następcy w fachu, widzą w zasadzie i mistrzostwo, ale i epigoństwo jego sztuki. Podziwiają tę architektonikę – bo jako architekci znają rzemiosło i jego koryfeuszy. Gdy wykonują jego symfonie stada i pokolenia symfoników z wszystkich stron świata – słyszymy, że nie widzimy, co wiedzą ci, którzy czytają (rzeczone partytury). Jasność i klarowność poprzedniego zdania jest adekwatna do jasności i klarowności większości interpretacji.
Niektórzy z kolei do interpretacji dołączają sążniste opracowania. Minkowski mówi niewiele – bo po co. On obgaduje sprawę z Panem Haydnem, potem ze swoimi muzykami (a właściwie: Muzykami) i znajdując wspólnie radość płynącą z tej muzyki – dzielą się nią z nami bez opamiętania. Minkowski kocha swój zespół – z absolutną wzajemnością. Ale największa miłość nie gwarantuje jeszcze – czego? Że jej owocem będzie – co? Dziecko: piękne, zdrowe i mądre. No i bogate. Owocem wspomnianej miłości jest 12 małych – political correctness oblige – dziecinek płci obojga – a wszystkie śliczne, mądre (nawet te inaczej), zdrowe (zwłaszcza te po transplantacjach idei z innej symfoniki). A bogate – jak nie przymierzając Haendel u schyłku dni swoich.
Ja poznałem ośmioro dziateczek – czwóreczkę (tę pierwszą) poznam jesienią – gdy razem z resztą rodzeństwa zostaną okazane całemu światu. Już teraz zaświadczam jednak, że moc uczucia, jego eksplozja, skala namiętności – nieporównywalna z żadnym innym związkiem zawartym na okoliczność miłości do niejakiego Papy H. Wszystko wcześniejsze to były kontrakty, małżeństwa z rozsądku (i miłości – do… pieniędzy), jakieś takie konkubinaty, mezalianse, puste anse. Słowem: zawracanie głowy.
Pan MM – po dwuletnim narzeczeństwie, nie stracił nic ze świeżości pierwszego porywu. Ale czy kogoś w tych obłędnych czasach może jeszcze zdziwić skala, głębia i stałość uczucia? Jeżeli dziwi – to niech (jesienią) posłucha 12 symfonii londyńskich Haydna w wykonaniu niezrównanych muzyków z Luwru pod dyrekcją Marca Minkowskiego. Wtedy nie będzie dziwił się rozdziawieniu swojej japy w 94. „Surprise” (ta niespodzianka, którą nam zgotuje – to niech to „paukenschlag”). Zegar stojący w miejscu w większości nagrań – po raz pierwszy bodaj ruszy swoje wskazówki. I, tykając (ja tego „tykania” będę chyba słuchał w kółko), opowie jedną z najpiękniejszych powieści – istna „Une symphonie imaginaire”. Nawet w tych najbardziej konwencjonalnych i ułożonych dziatkach (z numerami 93, 95 i 102) dostrzegł MM potencjał, wady zatuszował, a walory… Ach, jakie tam wady, same zalety, tylko zalety. A ta dziecina z werblem (103)! Tylko wyobraźnia sceniczna Minkowskiego może dać taki rezultat – powiem wręcz – niebywały. Podobnie jak olśniewający finał w postaci całej – kończącej również cykl – symfonii 104 „Salomon”.
Pan Piotr Kamiński napisał, że widział, słyszał to wykonanie i mu się podobało. Ja byłem, ale mogę napisać, że czegoś takiego dotychczas nie widziałem i nie słyszałem. Najwyżej znowu wyjdę na egzalta – ale inaczej nie nada i nielzia.
W obliczu takiej egzaltacji
powiedzieć można, nie bez racji –
jak taka rozkosz to dla ucha,
nawet pies chętnie by posłuchał.
A co się jeszcze psu nasuwa
(choć umysłowa to harówa)
kiedy po różnych błądzi szpaltach:
jak lubię tego ja egzalta! 😆
Wielkie dzięki za relację 🙂 Rzeczywiście MM potrafi tam, gdzie inni nie potrafią. Jednocześnie żałuję, że nie byłam w Wiedniu i nie mogłam napawać się widokiem tych dzieciątek, który z pewnością przyprawiłby mnie o gorączkę, ale i cieszę się, że już można wyglądać nagrania (a wcześniej jeszcze tego z programem Purcell-Haendel-Haydn).