Z Lutosławskim w nazwie
Festiwal Łańcuch VI – nazwa oczywiście od utworu Lutosławskiego, tylko numery już wyprzedziły stan autorski (WL napisał tylko trzy Łańcuchy) – kończy się dopiero w niedzielę koncertem Filharmonii Wrocławskiej im. Witolda Lutosławskiego pod batutą Jacka Kaspszyka. Żałuję, ale będę w tym czasie w Krakowie (tzn. nie żałuję Krakowa, ale – po raz kolejny – tego, że rozdwoić się nie mogę). A skoro dla mnie festiwal już się z dzisiejszym wieczorem zakończył, mogę pokusić się o małe podsumowanie.
To, że publiczności w Studiu im. Lutosławskiego nie było wiele, to aż tak bardzo nie zaskakuje. Jest to jednak muzyka elitarna, co tu dużo gadać, no i w ogóle u nas na koncertach kameralnych nader rzadko są tłumy. Ale ponoć na zagranicznych festiwalach podobnej muzyki bywa jeszcze mniej ludzi, a organizatorzy się cieszą, że w ogóle ktoś przychodzi. Organizatorka główna, czyli była prezeska Towarzystwa im. Witolda Lutosławskiego Jadwiga Rappé (właśnie zmienił ją na tym stanowisku Grzegorz Michalski), nie mogła tym razem obserwować swojego dzieła, czyli festiwalu, bo jest już w Paryżu na próbach Króla Rogera. Ale program stworzyła atrakcyjny.
Jeden jest stały punkt Łańcuchów – koncerty z udziałem dzieci i z utworami Lutosławskiego dla nich przeznaczonymi; tym razem śpiewał chór ze szkoły na Krasińskiego, grała zwyciężczyni zeszłorocznego konkursu na wykonanie utworów Lutosławskiego w Drozdowie, 18-letnia skrzypaczka Barbara Malcolm, a centralnym punktem programu był krótki występ Łukasza Kuropaczewskiego, który grał Rossiniana Maura Giulianiego i gitarowe transkrypcje Melodii ludowych Lutosławskiego, które brzmią po prostu pięknie. Ale ogólnie forma tego koncertu mnie nie zachwyciła – młodzież licealna przebrana jak na Dzień Wagarowicza, miotająca się po scenie i recytująca wierszyki w stylu podstawówkowym. Trudno zresztą było wyczuć, jaki naprawdę mają stosunek do tej farsy.
Na pozostałych koncertach wystąpiły zespoły, które mają nazwisko Lutosławskiego w nazwie. Na początek Lutosławski Piano Duo. Mało jest takich zespołów, zwłaszcza poświęcających się głównie muzyce XX i XXI wieku. Mają też nietuzinkowe pomysły, jak granie różnych własnych wariacji na tematy ludowe – parę lat temu wygrali tymi wariacjami radiowy konkurs folkowy Nowa Tradycja. Pierwsza ich płyta też się spodobała. Ale na tym koncercie wydali mi się jednak przereklamowani. Rozczarował mnie szczególnie cykl Ravela Ma Mère l’Oie, zagrany płasko, bez poezji; podobnie Sonata Poulenca – bez błysku i polotu. Ciekawy był nieznany zupełnie Mazurek elegijny in memoriam I.J. Paderewski Brittena – w życiu nie rozpoznałabym autora. Lepiej wypadły Wariacje na temat Paganiniego Lutosławskiego, bo to ich numer sztandarowy; najmniej zastrzeżeń mam do Sześciu epigrafów antycznych Debussy’ego, a Celestial Mechanics Crumba… no cóż, być może odbierałoby się je lepiej, gdyby światło było przygaszone.
Filharmonia Lutosławskiego, jak już rzekłam, na koniec, a dziś jeszcze był Kwartet im. Lutosławskiego. Istnieje od dwóch lat, a składa się z koncertmistrzów Filharmonii Wrocławskiej; od marca rolę prymariusza spełnia Kuba Jakowicz (który w ostatnich latach się rozkameralnił – grał w Kwartecie Thomasa Zehetmaira, nagrał z nim płytę dla ECM, która otrzymała Diapazon d’Or). Reszta muzyków zresztą też wywodzi się nie z Wrocławia, ale z Warszawy. Grają naprawdę przyzwoicie. Zaczęli od Lutosławskiego, później zagrali Kwartet smyczkowy nr 3 swojego drugiego skrzypka, Marcina Markowicza, oparty na motywie, który można odnaleźć i w Pieśni Roksany, i w kwartetach Bartóka. W drugiej części Kwartet C-dur „Cesarski” Haydna, nazywany tak z powodu drugiej części opartej na melodii, która stała się hymnem najpierw Austrii (Gott erhalte Franz der Kaiser), a potem Niemiec (niesławnej pamięci Deutschland, Deutschland über alles). Na bis był Piazzolla oraz inny utwór Marcina Markowicza – SzostakoWic, czyli zjadliwa poleczka w czystym szostakowiczowskim stylu, bardzo zabawna.
Ciekawa jest też inna inicjatywa Jadwigi Rappé: zamówienie u kompozytorów opracowań pieśni Lutosławskiego na głos i orkiestrę w wersji fortepianowej. Najgorsze zadanie miał Edward Sielicki, bo odtworzenie na fortepianie zawartości muzycznej Les espaces du sommeil jest niemożliwe – inną zupełnie jakością jest stawiany od czasu do czasu fortepianowy akord, a inną – brzmienie orkiestrowe, w którym zawsze coś się dzieje, nawet kiedy jest statyczne. Ale Adam Kruszewski (z Marcinem Łopackim przy fortepianie) zaśpiewał znakomicie, jak zwykle zresztą. W ogóle śpiewacy spisali się świetnie: Anna Lubańska (z Pawłem Sommerem) śpiewała Pięć pieśni do słów Iłłakowiczówny (jedyny na koncercie utwór w wersji autorskiej), Agnieszka Piass (akompaniament Robert Morawski) – Tryptyk śląski z czasów socrealistycznych, który sam kompozytor nazywał stalinowską chałturą (opracował Jerzy Kornowicz), a Agnieszka Tomaszewska z towarzyszeniem Tomasza Stroynowskiego – Chantefleurs et chantefables (transkrypcja Eugeniusza Knapika). Te opracowania powstały po to, żeby śpiewacy mogli je prezentować np. na konkursach wokalnych. Miejmy nadzieję, że tak będzie.
A teraz – empetróje z Lutosem! Polecam.
Komentarze
TROMBA na początek (dobry, oby).
Piękna TROMBA, PAK-u! I pod poprzednim wpisem też się ładnie roztrombili…
A wszystko po to, by dziarskim krokiem udać się na spełnienie obywatelskiego obowiązku 😀
Tutaj jeszcze trombka, żeby marszowo, ale może trochę łagodniej, przy niedzieli…
Do poczytania z Krakowa 😉
A tutaj – bo można było nie zauważyć – wpisał się sążniście i haydnowsko 60jerzy. Nawet nie mam teraz czasu przeczytać, bo na jego teksty trzeba jednak trochę skupienia! 😀
Obywatelski obowiązek to posłuchać Bacha z rana 😀
http://www.youtube.com/watch?v=S9ZVuV8Py24
Wpis Jerzego jest tu:
http://szwarcman.blog.polityka.pl/?p=337#comment-45042
Tamten domaga się logowania. 😀
A ja tam uwielbiam kameralistykę choć mieszkając na wsi, skazany jestem na jej słuchanie najczęściej w radio, a Dwójka radiowa przynajmniej u mnie, zagłuszana jest przez RM i Vox ,głównie podczas jazdy samochodem….radiowcy, zróbcie, coś!!!!
Bez wątpienia muzyka Lutosławskiego jest elitarna i bez wątpienia w naszym kraju jej recepcja nadal jest trochę dziwna. Pamiętam ,że jakiś czas temu w Filharmonii Wrocławskiej był wykonywany Przez Ewę Pobłocką koncert fortepianowy mistrza. Wychodząc po jego wykonaniu na przerwę usłyszałem jak jakaś pani głośno stwierdziła ,że się cieszy iż Lutosławskiego ma już za sobą. No cóż nie podobało się i basta. Ale chyba największy i najbardziej bezczelny atak na Lutosławskiego został przeprowadzony przez Muzykę 21. Na jej łamach niejaki Stefan Banasiak wykazał się nie tyle głupotą, ile zwykłym chamstwem. Artykuł ten wywołał zresztą protest Towarzystwa im. W. Lutosławskiego i został on wydrukowany w Ruchu Muzycznym. A ja niestety niekiedy odnoszę wrażenie, że Polska jest strasznym zadupiem kulturowym.
Wracając jednak do Łańcucha, to granie na nim Piazzoli jest chyba pewnym nieporozumieniem.
dia-pa-zon – witam kolejnego mieszkańca wsi na tym blogu 😀 Powiem radiowcom, ale zrobić to oni pewnie mogą niewiele 🙁 A gdzie ta wieś?
tomek K – Piazzolla był tylko na bis, więc wydaje mi się, że w ostateczności można to wybaczyć…
Rozczarowanie wielkie. Myślałam, że w Camelocie będzie sieć, a tu guzik. No to wrzucam parę słów z hotelu. Spędziłyśmy z Beatą i jej koleżanką Kasią (znaną mi już z Paschaliów) miłe popołudnie. Obrazki sybaryctwa wrzucę później. Wiadomość dla Bobika – spotkałam Kuzyna w Dymie 😆 Nawet się nie umawialiśmy 😆
No to zaraz idę popławić się przez 4 godz. w muzyce Lully’ego. W Dwójce transmisja, ale ponoć ten spektakl warto także widzieć.
Pani Redaktor!
Mieszkam na tzw.Ponidziu; etnograficznie to my Krakowiacy Wschodni, a administracyjnie, południe woj.świętokrzyskiego.
Spektaklu w dwójce słuchałem kawałeczek. Jednak ciężko wchodził, bez wizji.
Z ciężkim sercem postawiłem krzyżyk, w mojej komisji wiatr hulał po korytarzach, na „mojej” kartce ewidencyjnej (z podpisami) oprócz mojego i żony były chyba jeszcze ze dwa… (o 19:30).
A w ogóle smutno mi, Boże, bo złożyłem ścięgno Achillesa na ołtarzu boga fitnessu i w ten sposób zakończyłem karierę siatkarską 👿
A mówią, że sport to zdrowie 😆
tomku k:
Szczerze mówiąc, to ja nie wiem, co gorsze — to, że Lutosławskiego ma się już szczęśliwie za sobą, czy to, że wstaje się do owacji na stojąco, bo Dostojny Twórca jest na sali, a nie dlatego, że się podobało.
PS.
No, ja już kiedyś słyszałem narzekanie na kocią muzykę która będzie, a tak wytrawnych melomanów (a przynajmniej stałych bywalców) przerażała perspektywa poczciwego Święta wiosny…
Pani Kierowniczko, zaczynam nabierać podejrzenia, że w Krakowie spotkanie Kuzyna w Dymie jest czymś w rodzaju spotkania Adasia na Rynku. Rzeczywiście, umawiać się nie trzeba. 😆
A ja wróciłem właśnie z Holandii, ze Steyl, gdzie odbył się bardzo przyjemny koncert warszawskiego organisty Michała Markuszewskiego. W programie był Bach, Mendelssohn, Reger i trochę improwizacji. Bisy też były.
Gdybym był 60Jerzym napisałbym dłuuugą recenzję 🙂 ale ponieważ nie jestem, to tylko szczeknę: jak to miło, kiedy się słyszy, że organista lubi instrument, na którym gra i dobrze się z nim rozumie.
No i jak się miało udany wieczór, to też miło. 🙂
Gostek, na „mojej” trzy, nasze 🙁
tzn. nie żałuję Krakowa, ale – po raz kolejny – tego, że rozdwoić się nie mogę
Jak to nie? Poni Porazińska piknie udowodniła, ze rozdwojenie Poni Dorotecki jest mozliwe 😀
Oj, Owcarecku, wyszło na to, że ja to jestem ta Dorotka zła. Bo kto to jeździ po świecie zamiast udzielać się w pracach domowych? 😯
Było cudnie! Rozkosznie! Wyszliśmy z teatru (po 4 godzinach!) tak nabuzowani, że szwendaliśmy się jeszcze trochę, aż wylądowaliśmy w… Dymie. (I tu ciekawostka do Bobika: znów wtedy widziałam Kuzyna, ale już właśnie się od Dymu oddalał, więc za nim nie wrzasnęłam 😉 ). W składzie: Beata z Kasią, 60jerzy i ja; w teatrze spotkaliśmy jeszcze JoSe z siostrą.
A jak było, to już w osobnym wpisie.
No tak… jesce nie spotkołek takiego dobrego cłowieka, co to by pedzioł o sobie, ze jest dobrym cłowiekiem. Kozdy dobry cłowiek godo, ze jest zły 😀
Bach to nie jest, ale równie ważne.
http://www.youtube.com/watch?v=9MaV1jaN6P8
A propos chamstwa – taki mały cytacik:
http://szwarcman.blog.polityka.pl/?p=313#comment-41130
komet.ka – też nie byłam tym postem zbudowana. Postanowiłam pominąć milczeniem i nie rozwijać tematu.
Pani Doroto, bo i nie warto rozwijać, tyle że kocioł garnkowi przygania, a sam tak smoli, że oczy więdną…
Fakt 🙁