Próba klawesynu

Pozostaję przy baroku francuskim: wczoraj byłam na przepięknym koncercie. Na Zamku Królewskim Władysław Kłosiewicz wypróbowywał nowy klawesyn, wykonany przez firmę Neupert, kopia instrumentu Johanna Heinricha Hemscha z 1754 r. Hemsch był Niemcem spod Kolonii, ale jako 28-latek wyjechał do Paryża i tam działał już jako Jean-Henri, aż do śmierci w 1769 r. Jego instrumenty więc z pewnością były przeznaczone dla muzyki Rameau czy Balbastre’a; dwóch sławnych Couperinów, zarówno starszy Louis, jak i młodszy François, zwany Le Grand (bratanek Louisa), już wówczas nie żyli, ale być może ich utwory także bywały na takich instrumentach grywane.

Co jest takiego w muzyce francuskiego baroku, czemu tak wzrusza? Jest pełna reweransów, ozdobników, dygów, czyli wydawałoby się konwencjonalna do bólu. A jednocześnie jest w niej pewna – jakby tu powiedzieć – rzewność? Zwroty harmoniczne czy pojedyncze współbrzmienia, które są wyrazem intensywnych uczuć. To tak, jakby ta muzyka przypominała, że miłość bywa okrutną grą, a nawet gdy najbardziej cierpimy, możemy to okazać jedynie w ramach określonych konwencji. Takie przynajmniej są moje refleksje. Oczywiście bywa w tej muzyce także wiele pogody i humoru, jak u Couperina młodszego w utworach o charakterze ilustracyjnym.

Kłosiewicz, muzyczny wnuk Wandy Landowskiej (ostatni uczeń jej ucznia, Ruggera Gerlina), czuje tę muzykę jak mało kto. Jedną z moich ulubionych płyt z twórczością klawesynową jest nagrana już dawno Pour passer la melancholie z muzyką Frobergera, która szczególnie odpowiada jego temperamentowi – brzmi tak dokładnie, jak ma brzmieć, jak improwizacja, która właśnie się staje – ale także dzieła klawesynistów francuskich Kłosiewicz wykonuje ze wspaniałym wyczuciem, bardzo je lubi i wciąż do nich wraca.

Naturalne więc, że na tym ślicznym instrumencie, choć zbudowanym w Niemczech, ale na wzór francuskiego, a o który właśnie dzięki samorządowi województwa mazowieckiego wzbogaciła się Warszawska Opera Kameralna, pierwszy recital w wykonaniu artysty blisko z WOK związanego został poświęcony muzyce francuskiej. Najpierw kilka utworów Louisa Couperina, dostojnych i ceremonialnych, od Pawany poprzez Preludium w manierze Frobergera, ze zwieńczeniem wspaniałą Passacaglią C-dur, potem II Suita Louisa-Nicolasa Clérambault i dwa dzieła Couperina wielkiego: zabawne, ilustracyjne Les Fastes de la Grande et Ancienne Ménestrandise i Cinquième Ordre, wreszcie parę dzieł późniejszych – Rameau i Balbastre’a. Na bis jeszcze parę miniaturek Couperina i Rameau, żeby pokazać rejestry. Pełna niemal sala, w dużym stopniu złożona z osób zaprzyjaźnionych z WOK i wielbicieli talentu klawesynisty (też do nich należę, i to od bardzo dawna; przyznam się też, że Władek był moim szkolnym kolegą jeszcze w podstawówce na Miodowej), zgotowała mu ogromną owację.

Cóż, coś się zaczyna, coś się kończy. W dzień wypróbowywania nowego instrumentu WOK zmarł Andrzej Sadowski, scenograf przez wiele lat związany z tym teatrem, twórca scenografii m.in. do mozartowskiej serii wyreżyserowanej przez Ryszarda Peryta. Można myśleć o tych scenografiach jako o archaicznych, ale przez lata były one znakiem firmowym tego miejsca.