Miasto Beethovena i Schumanna
Jak mądrzy ludzie się skrzykną i mają dość determinacji, mogą niejedno uratować. Tak było w Bonn nie tylko z Beethovenfest przywróconym melomanom po dziesięciu latach, ale i z Schumannhaus, niegdyś zakładem dla obłąkanych na ówczesnym przedmieściu Endenich (dziś dzielnica miasta), w którym Schumann spędził ostatnie dwa lata życia i zmarł. Otóż budynek został w 1945 r. mocno zbombardowany i podniosły się głosy, by go zburzyć. Na szczęście przeciwstawiono się temu i go odbudowano. Dziś jest tu centralna miejska biblioteka muzyczna, odbywają się koncerty kameralne, a w dwóch salkach, które niegdyś przysługiwały Schumannowi, urządzono niewielkie, symboliczne właściwie muzeum pamiątek po kompozytorze, jego wspaniałej żonie Klarze i wybitnych przyjaciołach: Brahmsie i skrzypku Josephie Joachimie. Jeśli ktoś jeszcze nie widział, to zdjęcia są tutaj. Swoją drogą to smutne, że Klara jest tu tak obecna, a gdy Robert tu przebywał, miała od jego lekarza prowadzącego, a zarazem szefa kliniki dr Richarza zakaz odwiedzania męża. Mieszkała z dziećmi nadal w Düsseldorfie, poprzednim miejscu pracy Roberta (odwiedziła go ostatecznie raz). Odwiedzali go natomiast Brahms i Joachim właśnie, czasem wychodzili z nim na miasto i spacerowali w pobliżu pomnika Beethovena, który właśnie Robert wywalczył.
Dom został zbudowany ok. 1790 r. i początkowo był po prostu rezydencją wiejską; w 1844 r. dr Richarz ją zakupił i stworzył w niej „prywatne sanatorium”, ponoć wówczas stosowano nowoczesne metody leczenia. Początkowo przebywało tam 15 pacjentów, za czasów pobytu Schumanna – już 30. Schumann trafił tam po próbie samobójczej (próbował utopić się w Renie) i pozostał na własne żądania. Czy komponował – w gruncie rzeczy nie wiadomo, bo dużo papierów spalił w piecyku w swoim pokoju. Zachował się tylko chorał, a także akompaniament do jednego z kaprysów Paganiniego. Schumann zmarł właściwie w wyniku manii prześladowczej: zaczął się panicznie bać, że go trują, w związku z czym nie jadł prawie nic i byle przeziębienie go skosiło. Ale skąd jego obłęd się wziął – nie wiadomo. Już wiele dysertacji na ten temat powstało, eksponujących różne teorie.
Małą kolekcję pamiątek w Schumannhaus podarował mu pewien kolekcjoner; część z nich pochodzi od syna Schumanna Ferdynanda, część od córki Eugenii. Schumannowie mieli ośmioro dzieci, jeden z synów zmarł w niemowlęctwie, inny jako 27-latek, ostatni Felix, urodzony już po hospitalizowaniu Roberta, przeżył tylko 25 lat; z synów najdłużej żył Ludwig (51 lat) właśnie Ferdynand (42 lata). Klara przeżyła prawie wszystkich. Córki miały więcej szczęścia: Maria i Eugenia dożyły 86 i 87 lat, działając jako nauczycielki muzyki (obie niezamężne), Eliza przeżyła 85 lat, tylko Julia żyła krócej: 27 lat (wyszła za Włocha i zdążyła urodzić dwoje dzieci; Eliza miała czworo, a Ferdynand aż siedmioro).
Pani szefowa, która nas oprowadziła, żaliła się, że ciągle musi opowiadać o chorobie Schumanna zamiast o tym, że wielkim kompozytorem był. Cóż – głównym miejscem Schumanna pozostaje Zwickau, gdzie się urodził. Ale pamięć o nim w Bonn też jest wzruszająca.
Inaczej jest w Beethovenhaus – to właśnie jest główne miejsce Beethovena dziś. Nic więc dziwnego, że jest to pewien przemysł, nie jest to miejsce tak domowe, tylko normalne muzeum z wieloma pamiątkami; można zwiedzać z przewodnikiem, można wypożyczyć audioguide’a, o czym wspominam, bo kiedy jako niezorientowana w obyczajach sama sięgnęłam po takiego, dostałam po łapie od starszego pana, który je wydawał. Specyficzne nawiązanie do szorstkiego charakteru Beethovena? 😉 Ale pamiątki są cenne, rozmieszczone w niewielkich pokoikach, o których rozmiarach wspominał tu 60jerzy. Wrażenie robi zwłaszcza kolekcja różnych rozmiarów trąbek, które przyjaciel Beethovena Johann Nepomuk Mälzl (ten od wynalazku metronomu; Beethoven „sportetował” go dobrotliwie w II części VIII Symfonii) zrobił mu w nadziei, że ułatwi mu to porozumiewanie się z otoczeniem. Na audioguide’zie można posłuchać próbek, jak Beethoven słyszał, kiedy dokonywano prawykonania V Symfonii, a jak, kiedy wykonano Dziewiątą. Wrażenie jest wstrząsające. Koleżanka z radia rumuńskiego skusiła się na płytę z takimi przykładami: do radiowej audycji to rzeczywiście może być świetne. W sklepiku sprzedaje się też płyty nagrane na znajdujących się w muzeum instrumentach Beethovena – altówce i fortepianie (ostatni był marki znanego nam Conrada Grafa; stoi tu też fortepian Broadwooda).
W muzeum są też koncerty i wystawy czasowe, ale chwalą się tu też „cyfrowym domem Beethovena” (określenie z polskiej wersji miejscowej ulotki; coraz częściej można spotkać w muzeach informacje po polsku, co, nie powiem, jest bardzo miłe) – stroną, która rzeczywiście jest bardzo przyzwoicie zrobiona. Można więc pochodzić po muzeum wirtualnie, a poza tym jest jeszcze jedna ciekawostka, którą zwiedziliśmy. Otóż w piwnicy można obejrzeć wizualizację fragmentów Fidelia pt. Fidelio XXI w. – dwudziestominutowy kolaż złożony ze wstępu, pierwszej arii Florestana, końcowym wejściu i ujawnieniu się Leonory oraz finałowym duecie bohaterów, gdzie bez przerwy rozbrzmiewa rym Brust/Lust. Każdą z głównych postaci symbolizuje abstrakcyjna forma poruszająca się po ekranie; ponoć można częściowo nimi samemu sterować (nie zauważyłam, by te operacje przynosiły skutki). Rozumiem pomysł, ale wykonanie mnie nie zachwyca, a dla dzieciaków, dla których zapewne w dużym stopniu jest to przeznaczone, 20 minut to już i tak za długo.
Komentarze
Schumannhaus? Beethovenhaus? No to przynajmniej juz wiem, jak jest mojo buda po miemiecku – Ofzarekhaus 😀
Owczarku, to megalomania z Twojej strony. Buda to może być w najlepszym przypadku Owzarekchalet. Po obu stronach Alp i w Szwajcarii.
Zastanowiło mnie pytanie 60Jerzego: Co ma MM do Pasji Janowej?
Przeleciałem teksty i nie wiem, skąd się to pytanie wzięło. Ale odpowiadam: Bardzo dużo. Czyż MM nie przechodziła mąk związanych z problemami w samorealizacji.
Była bardzo prostą dziewczyną. Ale oglądając filmy z jej udziałem i słuchając jej śpiewu dochodzi się do wniosku, że była osobą o przeogromnej wrażliwości. A była traktowana jak byle kto, a jedyną satysfakcję mogła dawać dobra zapłata. Biorąc pod uwagę różne inne okoliczności znane głównie z plotek, były i inne powody do odczuwania cierpienia. W kazdym razie jestem fanem. Może był i okres, gdy ego rozwinęło się nadmiernie, jak to u gwiazdy, ale to dla mnie sprawa drugorzędna.
Owczarku, rozumiem, że wszyscy wiedzą co znaczy chalet i nie mylą z szaletem. Większość chaletów jest bardzo elegancka, zapewne podobnie do Twej budy.
Stanisławie:
To pytanie było moje, bo nie od razu załapałem, że MM jest jeden, i że wcale nie chodzi o kolorowe cukierki 😉
Co do Ofzarekhaus, szukam właśnie tego fragmentu z „W Szwajcarii” o szalecie, ale w wypisach własnych nie mam, a mój egzemplarz ponad 20 km stąd 🙁
Już rozumiem, że sobie 60Jerzy zażartował, ale dla mnie pytanie jest dobre. Każdy cierpiący ma związek z pasją.
Minkowski skacze po Europie od kilku miesięcy. Część skoków na terenie Francji, ale to też skoki niemałe. I to czasem dzień po dniu. Najdłużej chyba w Aix-en-Provance się zatrzymał. Tylko nie przypuszczałem, że MM jest jeden jako MM.
Żegnam się do jutra. Ukochana czeka w sklepie z bielizną osobistą. Rozczaruję ewentualnych ciekawskich – wymieniamy tam prezent i to nie taki najbardziej intymny.
Wczoraj kupiliśmy prezencik skromny na 70-te urodziny profesora o dużym dorobku. Prezenty blogowe – koncerty Chopka w wykonaniu Blechacza i antologia fado. Strach teraz ogarnia, że Blechacza dostanie takich płyt z 5 albo 6, bo wszyscy wiedzą, że lubi Szopena.
Przy okazji nabyłem dla Ukochanej książeczkę pt. „Skarby impresjonizmu”. Wydała mi się całkiem niezła. Takie rzeczy przydają się dla przypomnienia obrazów i dowiedzenia się czegoś więcej o nich. Zastępowanie oglądania oryginałów oglądaniem reprodukcji to koszmar.
Stanisław: Strach teraz ogarnia, że Blechacza dostanie takich płyt z 5 albo 6, bo wszyscy wiedzą, że lubi Szopena.
Będzie puchar przechodni 🙂
Ciekawa jestem Waszych opinii o tej płycie. Blechacz chwilami mi się podoba, chwilami mniej, ale orkiestra pod Semkowem bardzo. To chyba pierwsze znane mi wykonanie, w którym orkiestra ma coś do powiedzenia w Chopinowskich koncertach. Zazwyczaj stanowi nudnawy przerywnik między wejściami solisty albo sobie szemrze w tle. Wielką miłośniczką Chopina nie jestem, a już jego koncertów chyba najmniej, ale to wykonanie jest całkiem całkiem.
Onie!!!! I jeszcze raz nie!!!
W Owczarkówce mieszka bardzo dużo osób i nie jest to żaden chalet, drogi Stanisławie.
Na szczęście, to mu o tym decydujemy.
Dla nas jest to Haus. 🙂
Ciekawe, co pisze vesper, bo moje wrażenia są dokładnie odwrotne. Orkiestra uśpiła mnie po pierwszych kilku taktach e-molla.
Blechacz jak Blechacz – sprawny, nie rozczula się zbytnio i to mu się chwali.
Nie przesłuchałem jeszcze uważnie całej płyty, ale mam wrażenie jednak, że różnica wiekowa pomiędzy dyrygentem a solistą działa na niekorzyść wykonania.
Podobne wrażenie mam w koncertach Griega i Schumanna z Zimermanem i HvK.
Natomiast takiego wrażenia w ogóle nie ma w konc. Chopina z Zimermanem i Kondraszynem!
Przeżyłyśmy z Panią Kierowniczką testowanie knajpki 🙂 Ale jedzenie takie sobie. I spacerek był, bo dzisiaj w Poznaniu wiosennie ciepło, nawet słońce wyszło. Zbiegłyśmy kawał miasta, zahaczyłyśmy o jezioro (sztuczne, ale zawsze), kątem oka popatrzyłyśmy na stworzenia wodne, wypiłyśmy herbatę ajurwedyjską na dziedzińcu Muzeum Archeologicznego. Teraz Pani Kierowniczka ogląda tam film w ramach Nostalgii.
Beato,
trzeba było na blogu Łasuchów popytać, do jakiej knajpy iść w Pyrlandii, tam wiedzą, co i gdzie warto zjeść. Ja w ubiegłym roku byłam w centrum w jakiejś takiej stylizowanej na kowbojski saloon knajpce, zapomniałam nazwę, ale jedzenie było całkiem znakomitej ja jadłam krewetki w sosie czosnkowym i homara, mniammm! Towarzyszące mi osoby (każdy zamówił co innego) też byli zadowoleni.
mt7,
ja tam bym chciała mieszkać w prawdziwym chalecie na styl szwajcarski 😉
W Kanadzie mamy sieć restauracji pod nazwą „Swiss Chalet”, budynki są stylizowane na szwajcarskie budowle.
Alicjo – a na to nie wpadłam, mam w ogóle ograniczony zasięg blogowy (ze względów czasowych) 😉
PAK-u, czy to ten fragment?
Ach! najciekawsi na świecie nie zgadną,
W jakim szalecie żyłem z moją miłą;
I wiele nam róż do okien świeciło,
I wiele wiszeń naokoło rosło,
Ile słowików na wiszniach się niosło;
Ile tam w każdą noc miesięczną, bladą,
Kłóteń słowików płaczących z kaskadą;
Ile trzód naszych szło na łąkach dzwonić…
Ach! tego nawet śpiącym nie odsłonić
Ani pokazać, ani zawrzeć w słowie…
Łąka i szalet, i wisznie w parowie,
W takim parowie, że stróż anioł biały
Rozwijał skrzydła od skały do skały
I nakrywał ten cały parów dziki,
Szalet i róże, i nas, i słowiki.
Wzruszyły mnie zdjęcia z Endenich. A „piękna stara Klara” wręcz świetlista. Schumann z tego okresu jest mi bardzo bliski, towarzyszył mi nawet kiedyś w pisaniu pracy magisterskiej – jako bohater powieści Petera Härtlinga „Schumanns Schatten” („Cień Schumanna”). Powieść jest dwuwarstwowa. Pierwsza warstwa to historia życia Roberta: dzieciństwo w Zwickau, studia, praca w Lipsku, Dreźnie i Düsseldorfie, spotkania z Heinem i Wagnerem, przyjaźń z Mendelssohnem i Brahmsem i miłość do Klary Wieck to główne motywy. Druga warstwa to ostatnie lata życia spędzone w Endenich. W tych rozdziałach Härtling wykorzystał pamiętnik lekarza prowadzącego, dr Richarza, a narratorem uczynił pielęgniarza Schumanna. Rozdziały przeplatają się – po każdym biograficznym następuje jeden z okresu pobytu w Endenich, dlatego powieść od początku ma mroczny charakter. Właściwie lektura jest wędrówką z Schumannem przez cierpienie. Pamiętam, jak ta powieść dosłownie mną zawładnęła i nie wypuściła do ostatniej linijki. Przejmująco opisane ostatnie próby ucieczki przed chorobą w świat fug Bacha – studiował je z Klarą. Żałoba na początku listopada 1847 roku – odczuwał ją, nie wiedząc po kim. Kilka dni później dowiedział się o śmierci Mendelssohna.
Lolo zapraszał tutaj do na Festiwal Młodych Laureatów Konkursów Muzycznych. Sęk w tym, że zalinkowany pełny program imprezy (na stronie silesia.art.pl) prowadzi w kapuściany zagon wrześniowych niektualności. O koncercie inuguracyjnym (w sali koncertowej AM w Katowicach) wspomnianego Festiwalu w kalendarzu imprez AM na jej stronie ni słowa. Ja nie twierdzę, że to dowcip o rowerach na placu Czerwonym, ale coś z hulajnogi w tym jest – głównie nogi. Organizacyjne.
Ależ mnie dzisiaj Stanisław wrabiał w MM – zapodam tylko, że do obojga MM mam słabość.
Pani Redaktor i Beata to twarde sztuki – ja tych relacji z ostatniego okresu życia Schumanna spokojnie nie przyswajam. Zwłaszcza przypadki, gdy choroba dotyczy umysłu, osobowości, jej dezintegracji – lektura takich sytuacji wywołuje u mnie stan jakiejś martwoty. Na szczęście w życiu (jak to młodzież mówi: w realu) po krótkim padzie psyche potrafię w sobie parę atomów Franciszka znaleźć.
W historii Klary wolę już wątek z Brahmsem i jej córką Julią, do której Johann próbował cholewki smalić… Ale to tylko epizodzik był w tle niebywałej, fascynującej przyjażni Klary i Johanna. A to już jest coś, co mnie jak najbardziej wciąga.
O, ta akurat przyjaźń to mnie też wciąga 🙂 Ale i tam bywały trudne momenty. Klara bywała zazdrosna, choćby o sporo młodszą (choć podobno nie dorównującą jej urodą) Agathę von Siebold, którą Brahms obdarzał względami. Nawet nagle wyjechała z Getyngi, nie chcąc wyrobić sobie opinii zazdrosnej o Brahmsa wdowy.
I w kontekście tego szlag trafia człowieka, że Johann zwrócił Klarze swoją koresponencję, a sporą jej część spławił Renem. Dżentelmen, jak diabli, ale o potomności mógł jednak pomyśleć.
Wspominałem niedawno o wypadzie 30 września do Krakowa na „Oniegina” – Borisa Ejfmana i jego Balet Sanktpetersburski w ramach Krakowskiej Wiosny Baletowej – to słówek parę na okoliczność (dopiero teraz mam chwilę wolną na uporządkowanie korespondencji pospektaklowej).
Tu zaczęło się nie najlepiej, z poślizgiem ponadpółgodzinnym ze względu na awarię nagłośnienia. Trochę mnie to zdziwiło, boć siedzibę Opery Krakowskiej otwarto dopiero co z celebrą stosowną, był czas na dogranie i poznanie sprzętu (sprawdziłem, wszystko szło na sprzęcie Opery a nie Rosjan). Po 40 minutach jednak zdecydowano się na granie z nagłośnieniem awaryjnym, co polegało na tym, że na przodzie sceny i w głębi po bokach postawiono „na żywca” kolumny, a co jakiś czas (nie zważając na akcję na scenie) wychodzili technicy „coś tam sprawdzić”. Udusić! Do tego okotarowanie kulis tak ustawiono i zawieszono, że oglądałem z brzegu rzędu całe życie zakulisowe. Wobec brygady sceny poczułem instynty mordercze. Przecież kulisy mają absolutnie i dokładnie oddzielać kreowany świat iluzji scenicznej od teatralnej „kuchni i bebechów” – bo inaczej coś się burzy, niszczy, obnaża! Chyba, że zamysł reżyserski stanowi inaczej – ale wtedy ja wiem czemu służy ten zabieg (no chyba, że nie wiem, ale to już zupełnie inna bajka). A to wszystko w sytuacji, gdy temat wymaga skupienia, zanurzenia się właśnie w owej iluzji – bo taka jest materia teatru tańca. Inaczej pozostaje tylko machanie rękami, nogami… Początek w każdym razie oglądałem ugotowany na twardo.
Gdy w końcu nauczyłem się nie widzieć życia pozascenicznego – mogłem poddać się (acz nie bez oporu) wizji Ejfmana. W programie (właściwie ulotce, to już taka minimalistycnza tradycja tego Przeglądu) pisze on, że poprzez swoją realizację próbował odpowiedzieć na pytanie „czym jest dzisiaj rosyjska dusza? Czy zachowała swoją wyjątkowość, swoją tajemnicę, swój czar? Co dzisiaj poczyniliby puszkinowscy bohaterowie?”
Dużo ciekawych, wręcz fascynujących pytań. Może za dużo. Ten nadmiar odczuwałem patrząc na tę realizację. Zwłaszcza, że poszedł trochę na skróty (by nie powiedzieć po najmniejszej linii oporu). Mianowicie poprzekładał oryginalną muzykę Czajkowskiego (nie tylko z „Oniegina”) wstawkami muzycznymi Aleksandra Sitkowieckiego (niektóre tematy – właściwie nieliczne – nawet interesujące, ale w zasadzie tandetność aż bolała – chyba że o tę właśnie tandetność chodziło – nie będę dociekał). Bo był tu i rock, i hip-hop, i disco (na granicy „polo”) – i to wszystko składało się na ową „współczesność”, do której reżyser odnosi pojęcie „rosyjskiej duszy” pławiącej się w muzyce Piotra Ilicza. Można tak. Dlaczego nie. Ale, na litość, nie można Czajkowskiego kontrapunktować (z całym szacunkiem) Sitkowieckim. Ja do takich reżyserskich egzegez podchodzę jak do jeża – bo gdy poświecić latarką, to małe toto idzie nie wiadomo gdzie – najczęściej w niedozwolonym kierunku, a często okazuje się być już rozjechane przez inne samochody. Wszystko to, co dzieje się pomiędzy Onieginem, Tatianą, Leńskim i Olgą jest historią zarówno z bloków, jak i z rezydencji; równie dobrze dzieje się to w Moskwie, jak i gdziekolwiek i kiedykolwiek indziej. Więc po co mydlić oczy tymi teoriami dnia dzisiejszego rosyjskiej duszy. Lepiej – i czytelniej – zająć się człowiekiem jako takim. Takie podejście skutkowało jedynie swego rodzaju „splasterkowaniem” spektaklu, ciągiem numerów nie tworzących jakiegoś continuum. Ale niech będzie – gdy już to odsunąć na bok i spojrzeć na sam teatr tańca – to Ejfman pokazuje swój lwi pazur, zwłaszcza w scenach zbiorówych. Te po prostu są zachwycające – jak chociażby pojedynku Oniegina i Leńskiego, czy scena balu ze słynnym walcem – rozegrana jakby na dwóch planach – dla tej jednej sceny warto się tłuc ileś tam kilometrów. Czy pięknie pokazana – tu akurat czułem teatr, rosyjskiego ducha, no po prostu „Wiśniowy sad” – scena na wsi przed przybyciem Oniegina. Takie śliczne nicniedzianie się. Wszystkie sceny kameralne opierały się na znanej już ejfmanoskiej typografii – pięknej, perfekcyjnej, zachwycającej. Bo Borys – nawet jak coś przekombinuje – to i tak na końcu pozostaje zachwyt. W końcu pół zachwytu Ejfmanem i tak daje w efekcie stan okołoeuforyczny. Pełna euforia to była na Annie Kareninie. Jeszcze czuję dreszcze.
Następna Wiosna za dwa lata.
„Juz wiele dysertacji na ten temat powstało, eksponujących różne teorie.”
Skąd się bierze ta skłonność do snucia licznych teorii o zdrowiu i chorobach dawnych kompozytorów? Czy próba łączenia cech dzieła z dolegliwościami, czy zwyczajne ludzkie ciekawstwo?
POBUTKA NA DOBRY DZIEŃ!*
—
*) Każda pobutka jest na nowych dzień i nie ma żadnych kruczków w przypisach. Ale nie każda jest na dobry dzień jednocześnie wprost i w poprzek… I bezdeszczowo!
***
altreusie:
Tak, ten! Dziękuję!
miskidomleka:
Ja bym powiedział, że to drugie, czyli że w każdym tkwi czytenik tabloidów. Tyle, że w niektórych bardziej.
PS.
Ja pisałem, że bezdeszczowo? Złapał mnie deszcz między Kłodnicą, a Muzeum (co piszę precyzyjnie, bo 60jerzy zna topografię Gliwic…) 🙁 😉
Bezdeszczowo! Potwierdzam. Nawet slonecznie, burza byla wczoraj. Tyle ze nie nad Klodnica, a nad Sekfanom.
To PAK w Gliwicach? Bym wiedziala, zaprosilabym na urodzinowy kawior i lampke szampana.
Tereso:
Pracuję w Gliwicach. Ale nie mieszkam 🙂
Dyr. Leszczyński bojąc się wpisywać Marthę Argerich w tytuł tegorocznego festiwalu ChiJE widział co czyni – właśnie odwoła swój udział w koncercie we Wiedniu w październiku. Tym bardziej trzymajmy kciuki za 1 marca 2009 – zwłaszcza że ma grać koncert e-moll – dawno już go nie grała. Spośród tysiąca przyszłorocznych wykonań koncertów FCh w Warszawie (wyzwanie dla p. Redaktor) tego wykonania akurat ciekawy jestem szczególnie. I to jest mój komentarz do ostatniego nagrania Rafała Blechacza – wrażenia z płyty mam z grubsza takie, jak z jego ostatniego koncertu w Warszawie. Nie do końca rozumiem, gdzie i jak podczas słuchania tej płyty Gostek dopatrzył się różnic wiekowych między solistą a dyrygentem i co w ogóle ma wiek każdego ma do rzeczy, ale z jednym się z nim zgadzam a co już kiedyś wspomniałem – to wykonanie z Kondraszynem (a tu różnicy wieku nie było?) było fantastyczne:
http://www.youtube.com/watch?v=dDDmSszjbjw&feature=channel
http://www.youtube.com/watch?v=dk9Gg3IybIk
To również byli amsterdamczycy.
To Pani Teresa była w Gliwicach z kawiorem i szampanem? 😯 (Rzecz – rzecz jasna – nie w szampanie,
proszę Państwa; czy też może w cnym kawiorze, jeno w naszym dyshonorze. Ona zdies – nas niet!).
Dyr. Leszczyński bojąc się wpisywać Marthę Argerich w tytuł tegorocznego festiwalu ChiJE widział co czyni – właśnie odwoła swój udział w koncercie we Wiedniu w październiku. Tym bardziej trzymajmy kciuki za 1 marca 2009 – zwłaszcza że ma grać koncert e-moll – dawno już go nie grała. Spośród tysiąca przyszłorocznych wykonań koncertów FCh w Warszawie (wyzwanie dla p. Redaktor) tego wykonania akurat ciekawy jestem szczególnie. I to jest mój komentarz do ostatniego nagrania Rafała Blechacza – wrażenia z płyty mam z grubsza takie, jak z jego ostatniego koncertu w Warszawie. Nie do końca rozumiem, gdzie i jak podczas słuchania tej płyty Gostek dopatrzył się różnic wiekowych między solistą a dyrygentem i co w ogóle ma wiek każdego ma do rzeczy, ale z jednym się z nim zgadzam a co już kiedyś wspomniałem – to wykonanie z Kondraszynem (a tu różnicy wieku nie było?) było fantastyczne:
http://www.youtube.com/watch?v=dDDmSszjbjw&feature=channel
To również byli amsterdamczycy.
To Pani Teresa była w Gliwicach z kawiorem i szampanem? 😯 (Rzecz – rzecz jasna – nie w szampanie,
proszę Państwa; czy też może w cnym kawiorze, jeno w naszym dyshonorze. Ona zdies – nas niet!).
PS. Wrzuciłem dwa linki i… do poczekalni marsz! To puszczam z jednym i wchodzę oknem. A PAK co się tak cieszy, że nie mieszka w Gliwicach?
Czy ja się cieszę? Powiedzmy, że jestem całekim zadowolony ze swego położenia geograficznego i dostrzegam jego zalety. Także takie, jak przeżywanie różnych przygód dzięki naszej drogiej PKP, niektóre z nich są zupełnie bezcenne. Wady też są, ale się na nich nie koncentruję, nawet jeśli Teresa podtyka pod nos wciśnięty w monitor słowa takie jak szampan i kawior w Gliwicach 🙂
PS.
Ale dlaczego tak dziwi ten kawior i szampan??? 😯 Przecież znam takich, co na Kłodnicę mówią Sekwana, a na masz radiostacji — Wieża Eiffla. Teresa powinna się tu czuć, jak u siebie w domu 🙂
Dostsałem zakaz bywania tutaj, ale furda, niech wymyślą jakąś karę. Zobaczę, czy się poddam dobrowolnie.
Rewelacyjna recka z baletu. Dla mnie bardzo zaskakująca, bo gdzieś czytałem, że się Oneginem zrehabilitowali po ostatnich porażkach. Tymczasem sama ulotka trochę dyskwalifikuje. To mi się kojarzy z anegdotycznym „Mickiewicz jako taki, a jeśli nie, to jaki”. Tyle samo sensu w tej rosyjskiej duszy w kontekście Onegina.
Ma rację Jerzy, że obok bardzo rosyjskich utworów Puszkina, ten ma wymiar zdecydowanie uniwersalny. Po tym wstępie wtręty takiej sobie muzyczki to jakies kompletne nieporozumienie. Brakuje mi w tym tylko jednej oceny: jak tańczyli? Ale zgadzam się, że przy najdoskonalszym tańcu trudno go dobrze odbierać z takimi efektami specjalnymi.
Nie chcę tu pomniejszać żadnych zasług PAK-a, ale muszę uczciwie przyznać, że niemieszkanie w Gliwicach nie jest aż takim wielkim halo. Znam niejednego niemieszkającego. Ba, nawet sam nie mieszkam w Gliwicach… 🙄
Nie wiem, czy mieszkańcu Ofzarekhaus nadal mają do mnie żal pomimo przypomnienia tu przez PAKa ogólnie, a Atreusa w szczegółach, odpowiedniego fragmentu ze Słowackiego. Tym bardziej, że Ofzarekhaus musi stać w górach i stąd moje skojarzenie.
To była Teresa w Gliwicach czy tylko zna te miejscowe nicki?
Stanisławie,
mieszkańcy Owczarkówki mogą puszczać dowolne wodze fantazji, nie chodzi o wyobrażenia, tylko niezbyt elegancką megalomanię.
I więcej nie wracam już do tematu.
Co do Blechacza, sam jestem ciekaw. Kupiliśmy na prezent, ale sobie nie pomimo dobrej ceny. Chyba lada dzień kupię. Wydaje mi się, że już kilka razy zdarzyło mi się słyszeć orkiestrę nieźle towarzyszącą pianiście. A co sądzicie o wersjach z rozbudowaną orkiestracją poprawiającą Szopena?
Bobiku:
Halo z definicji nie jest znowu takie wielkie jak Gliwice, nawet jeśli wiąże się z czymś większym 😉
Stanisławie: gdyby nie tańczyli świetnie, to ciężko byłoby nawet o ćwierć euforii. Ale – czego jak czego – to Ejfman gwarantuje bezdyskusyjnie. Tyle tylko, że można fenomenalnie tańczyć choreograficzną pustkę, nicość. I wtedy dopiero żal źle użytego instrumentu. To raczej taka uwaga ogólna niż przytyk do Oniegina, który to spektakl jest sumą poszukiwania, rutyny potrzeby zrealizowania tego tematu.
Uwaga do październikowego koncertu Sokołowa:
program jego warszawskiego koncertu w dalszym ciągu nie jest podany na stronie FN, ale wszystko wskazuje na to, że będzie to Sonata D-Dur D 850 Schuberta oraz Schumanna (i tu przynajmniej mamy zgodność z tytułem wątku) Sonata f-moll op. 14 „Concert sans orchestre”. Nożkami już przebieram.
Głupio mi, bo nie pomyslałem, że megalomania może być potraktowana powaznie w takim kontekście. Jeżeli tak, odszczekuję spod biurka.
Gwoli wyjasnienia, w Gliwicach przebywa na stale z zona swoja wspaniala (z Wladywostoku zreszta pochodzaca) moj najserdeczniejszy przyjaciel z czasow licealnych. Nic wiec dziwnego, ze wszystkie znaczace swieta spedzamy w miare mozliwosci zusammen.
Jak poznalismy sie w pierwszej klasie licealnej, mialam 13 lat. I tak nam juz zostalo na wieki.
Stad kawior. I szampan. I wieczor rodzinny…
I znajomosc Gliwic moze nie doglebna, ale jednak.
Dzień dobry. Wpuściłam 60jerzego z dwoma linkami, więc jak ktoś ciekaw tego drugiego, może obejrzeć 🙂
Stanisław dostał zakaz bywania tutaj? Właśnie tutaj? A cóż zdrożnego w Dywanie? Pewnie, że różnie można się na nim zachowywać, ale sam w sobie nie jest chyba jakimś zakazanym miejscem 😯
Jeśli chodzi o koncerty Chopina z Blechaczem, to miałam już w związku ze swoją recką na papierowych łamach pewne problemy. Odezwało się parę głosów (w tym jeden na ozdobnej papeterii) oburzenia, że jak mogłam tak spostponować Pianistę. Pani na ozdobnej papeterii zadała mi nawet pytanie: czy dziś, w wolnym wreszcie kraju, nie możemy ukochać (sic!) naszych Wielkich Artystów, bo przecież to takie delikatne istoty. No, ale co zrobić – pisać, że zachwyca, kiedy nie zachwyca? Ja też uważam, że orkiestra i pianista grają w zupełnie innych stylistykach. U Zimermana sprzed 10 lat orkiestra też była wyeksponowana, i to bardzo, to było niezwykle teatralne, operowe nawet wykonanie, a orkiestra i solista byli organicznie ze sobą związani i nie mogło być inaczej, skoro wszystkiego pilnował Zimerman. Blechacz panuje tylko nad swoją partią, za to w pełni. Ale jakoś chciałoby się poza tą kontrolą, jak napisałam w recenzji, trochę poezji… A napisałam tak:
http://www.polityka.pl/chopin-dobitny/Lead30,957,302482,18/
Ale wstawiłam cztery gwiazdki, mimo wszystko.
Jeżeli pani Teresa pisze: „I znajomosc Gliwic moze nie doglebna, ale jednak” – to ja się chyba wymeldowuję, bo już wiem, że nic o Gliwicach nie wiem. Pozdrawiam zatem paryską 13-latkę – cóż za cudny wiek. Można sobie pozwolić na wszystko (jednakowóż alkoholu dzieciom nie podaje się).
No i już widzę w sieci pod moją recenzją podobnych parę komentarzy. Stylistyka wskazuje nawet, że mogą to być te same osoby. Jakaż to polska cecha: jeśli ktoś się nie zgadza z nami, to oburzające, a ten ktoś jest głuchy, głupi i pisał w pociągu Intercity 😆
Przeczytałem i się zdumiałem. Pamiętam wykonania porywające, doprowadzające publiczność do ekstazy. Ale to na koncertach. Płyta nie jest w stanie czegoś takiego wywołać. Dlatego łatwiej słuchając płyty ocenić wszystkie szczegóły. A tutaj praktycznie nie ma ideału. Zawsze coś można zrobic trochę lub bardziej inaczej i efekt może być gorszy albo lepszy. Są nagrania świetne ale chyba nie ma doskonałych. Takich, że się powie: Oto jedyny wzorzec doskonały, który tu mamy i już więcej nie warto nagrywać, bo może być tylko gorsze.
Czytając pierwsze komentarze do recenzji odniosłem wrażenie, że oczekiwano recenzji w postaci ostatniego zdania poprzedniego akapitu. Przecież ta recenzja jest bardzo pozytywna. Zachęciła mnie do zakupu płyty na prezent i zamiaru zakupu do domu. Pytałem jeszcze innych bywalców tutaj. Uwagi krytyczne dotyczyły głównie orkiestry, a jedyna chyba uwaga do wirtuoza to zahaczanie o manierę. Mnie to nie zniechęciło.
A szarganie świętości samo w sobie (może z wyjątkiem dosłownego) jakoś mnie nie przestrasza.
To lepiej pisać w pospiesznym? 🙄
Najlepiej w TLK czyli w Tanich Liniach Kolejowych należacych, jak sama nazwa wskazuje, do IC. Nie ma tam na ogół gniazdek do laptopów i trzeba tradycyjnie pisac długopisem z poszanowaniem tego, co nasze.
No, nie slyszalam, nic nie powiem. Moge tylko dodac, ze na salach koncertowych zapanowala mania dwoch koncertow Chopina ciurkiem. Ostatnio popelnil to… Barenboïm w Paryzu. Nie bylo mnie, ale warto przeczytac te obrazowa recenzje:
🙂
Abordant les Concertos par ordre chronologique, le Second (1829) puis le Premier (1830), il triche certes parfois avec la précision, mais la finesse de son toucher, la souplesse de son phrasé et la sincérité de son approche font plaisir à entendre et ne l’empêchent pas d’avoir élégance de s’effacer dans les rares moments où le dialogue concertant met en valeur l’orchestre.
Pleine d’élan, l’expression adopte volontiers une exubérance rhapsodique et lisztienne, avec ici ou là une regrettable tendance à s’épancher, voire à se pâmer dans des ralentis ou des pianissimos très marqués, notamment dans le second thème des premiers mouvements.
Si la tentation du narcissisme est souvent proche, il ne franchit cependant jamais la ligne jaune du sentimentalisme, à la différence de l’accompagnement alangui et précieux offert par Eschenbach, se perdant en détails dans une lecture travaillée mais par trop fragmentaire.
Si Barenboim ne s’interdit pas une certaine dureté, frappant même énergiquement du pied dans le Finale du Premier, les temps forts de son interprétation se situent sans conteste dans les mouvements lents, tout de délicatesse et de sensibilité: une atmosphère qu’il prolonge dans le premier des bis qu’il offre à des spectateurs conquis, le Deuxième (en fa dièse majeur) des trois Nocturnes de l’Opus 15 (1831), avant de prendre à la hussarde la Première (en fa dièse mineur) des trois Mazurkas de l’Opus 6 (1830) puis de s’amuser avec la Première (en ré bémol) des trois Valses de l’Opus 64 (1847)
Jeszcze do zakazu. Myślę, że ten zakaz dostałem w żartach i nie doniosę, od kogo. W każdym razie z kół serdecznie zaprzyjaźnionych z Dywanem.
Wydaje się, że Barenboim już taki jest. Na Mezzo często puszczają koncert, gdzie gra kolejno chyba 5 sonat Becia. Ale nie jest to ponad wytrzymałość słuchacza.
Pisać? W czym pisać? Oto jest pytanie!
Czy w Intercity łatwiejsze znoszenie
wycisku od notebooka na kolanach,
czy pochwycenie za długopis może,
by w Tanich Liniach recce stawić opór?
Czy też spać i nic więcej? I powiedzieć,
że recki brak powodem nie jest bólu,
a pisać pośród zgrzytów oraz wstrząsów
się jakoś tak nie chciało. Któż gorąco
nie pragnąłby takiego końca? Zasnąć,
spać, spać bez przerwy do stacji końcowej,
krukom i wronom nic na żer nie rzucić,
oszczędzić sobie tych kopnięć, co w sieci
cierpliwej wymierzane są zasłudze…
Lecz cicho!
Oto nadchodzi Pani Kierowniczka
i zamiast szaty i pióra rozdzierać,
pewnie po prostu siądzie i napisze… 😉
Bravissimo :(:
Ad 60Jerzy z 2009-10-08 o godz. 09:52:
Ja napisałem, że u Kondraszyna/ Zimermana tej różnicy wieku NIE słychać.
Jak ja to słyszę u Blechacza?
Gra solisty jest sprężysta, lekka, słychać radość grania.
Zauważyłem u Blechacza bardzo ciekawe wykończenia ozdobników – jakby wypadają poza takt. Jeśli nie zrobi się z tego jakaś maniera, to na razie mi się to podoba.
Natomiast gra orkiestry jest równa, matowa, bez nadmiernych akcentów, spokojna w złym tego słowa znaczeniu.
Argument do porównania: e-moll z Martą Argerich i Claudio Abbado z 1967 r.
Wstęp porywa od pierwszego taktu. (Stanisławie – są płyty, które prawie, prawie mogą wyrzucić słuchacza z fotela – to właśnie jedna z nich).
Słownictwo nowe:
do recki pisze się komcie 🙂
Zawszeć to można za hamulec ręczny
Pociągnąć nieco, maszynista wdzięczny
Przyleci do nas i podziwiać będzie
Jak reckę piszemy, chetnie przy nas siędzie
Konduktor, sokista oraz ten pasażer
Co mu spieszy się bardzo. W jednej ma bagaże,
W drugiej rece nóż trzyma by uciąć dyskusję:
Zakończyć czy kontynuować pociągu ekskursję
Razem nachyleni nad naszym laptopem
Ozdabiając zdanie co drugie „jełopem”
Podziwu wyrazy deklamować będą:
Gdzie na świecie recki takie się dziś lęgną…
Moze ktos chce zobaczyc transmisje z przyznawania literackiego Nobla? Wlasnie sie zaczyna
http://nobelprize.org/mediaplayer/index.php?id=1175
„Oto jedyny wzorzec doskonały, który tu mamy i już więcej nie warto nagrywać, bo może być tylko gorsze.”
Otóż są wzorce. Już nawet na łamach szanownego bloga chyba napisałem, że nagrywanie niektórych dzieł po wydaniu takiej czy innej płyty (prywatna lista do wglądu na życzenie) powinno być ustawowo zabronione, ale PK raczyła zarzucić mi ekstremalizm… 😉
Wracając jeszcze na chwilę do nagrania Blechaczowych koncertów.
Nie miałam czasu ani, co przyznaję bez bicia, wystarczajęcej determinacji (jak wspomniałam Chopin to nie są moje ulubione klimaty) żeby porządnie się w to nagranie wsłuchać. Pierwszego pobieżnego przesłuchania, zaraz po zakupie, dokonałam przy użyciu komputera i przyzwoitej jakości słuchawek dokanałowych. I tu zahaczamy o audiofilskie technikalia. Wtedy bowiem powstało wrażenie ciekawej partii orkiestry (szczególnie sekcja instrumentów dętych). Wczoraj posłuchałam fragmentu za pomocą domowego sprzętu i głośników. Fortepian wybijał się ponad tło, orkiestra mdła. Dobyłam więc moich ulubionych słuchawek. Orkiestra znów ładna, szczególnie dęciaki. Oświadczam więc, że nie mam zdania na temat tego wykonania, bo aspekt techniczny za bardzo zdominował odbiór.
Stanisławie:
Pocieszę Cię. TLK zlikwidowano. Teraz jeżdżą tylko pospieszne, IC i EC. A PKP PR konkurują IR 🙂
Komcie! 😆
Znaczy po przeczytaniu recki można się pobawić w komci, komci łapci? 😀
Tylko plecy z Nobla widać. 🙁
Gostek,
I miała rację.
Zapachniało dżihadem muzycznym 😉
Otóż wzorce są ale nie na wieczność. Niektóre zostają, niektóre ulegają zmianom po latach i to jest naturalne. Choc mawiają, że lepsze jest wrogiem dobrego, to poziom tego dobrego wzrasta dzięki kolejnym polepszaczom. I niech mi nikt nie zabrania pisać lepszej wersji Pana Tadeusza…
Litwo, ojczyzno moja co kogo obchodzi
Czym zrodzony we Lwowie, czy też mieście Łodzi
A choćby w Pernambuco, nic komu do tego
Pasujesz w inwokacji no i co w tym złego?
Gdzie zlikwidowali, to zlikwidowali. A z Gdyni do W-wy jeżdżą w najlepsze. Można wyjechać o 10:40 z Gdyni i juz o 16:40 być w Warszawie. Ileż recek można napisać.
Vesper potwierdza wcześniejszy donos na akustyków wytwórni. Widocznie oni tak nabroili, że orkiestra nie brzmi.
Bobik i Zeen rozbawili mnie przecudnie.
Co do wzorców, PK mnie przekonuje. Nie wierze, że coś może byc absolutnie doskonałe. Nawet, gdy jest, po jakimś czasie pewne preferencje się zmieniają i już cos innego wydaje sie doskonalsze.
Łajza się nawinęła, ale połowiczna, bo z poetycką częścią Zeena bym polemizował. Co za lepsza wersja, jeśli się kończy przed rozwinięciem inwokacji?
vesper, a nie możesz wszczepić sobie do jakiegoś kanału odpowiedniej słuchawki i na stałe mieć w uchu ciekawe dęciaki? 🙄
foma, co to było za życie ! 🙂
Nadęte? 🙄
Może i nadęte, ale porządnej jakości.
A jakby słuchawki były nieprzyzwoitej jakości?
Stanisławie:
Ale czy wciąż się nazywają TLK? 😯 Bo tu z rozkładu nie wypadły, tylko przepoczwarzyły się w pospieszne.
vesper:
Oj, tych dla których Chopin to niezupełnie bliski klimat, czeka ciężki rok…
Przeżyliśmy rok Bachowski, przeżyjemy Chopinowski!
Teraz tylko przeżyć zaudytowanie. Jak się za 3 godziny odezwę, znaczy że przeżyłem…
Stanisławie,
chcesz czytać dalej – wyślij sms o treści „dalej” na nr 700 777777777777…
😉
Czy audyt na trzymanie kciuków wrażliwy?
foma, to zależy czy implant nie byłby przyzwoitej jakości, czy raczej jakość miałby nieprzyzwoitą. Mogłoby to mieć znaczący wpływ na jakość życia.
Jakoś nie mam odwagi złapać audytora za kciuk i trzymać…
Tu implantują nieprzyzwoitość? Jestem bardzo zainteresowany, jak to szczeniak…
Bobiku, nie wiem. To foma pyta, jakby testował rynek. Może coś kombinuje.
Dobrze trochę poświntuszyć,
gdy poranek świta.
Może trochę rynek ruszyć? –
młody foma pyta.
I już rusza, bo go kręci
koniunktura taka –
implant może wielu znęcić,
nie tylko szczeniaka. 😉
Trudno się skupić, bo robota przeszkadza. Do audytów jestem przyzwyczajony. Mamy departament audytów, który stale sprawdza, czy mamy na wszystko procedury i czy ich przestrzegamy. Tylko dzięki przestrzeganiu procedur mam tyle luk w pracy, że mogę na blogu dokazywać.
Zeenie, próbowałem zrobić, co radziłeś, ale mnie telefon zapytał, czy na pewno chce ten SMS wysłać, bo może mnie drogo kosztować. Co mam mu odpowiedzieć?
Naszła dziś ochota fomę
Aby zrobić innowację
Lecz skąd taką ma oskomę
i skąd czerpie inspirację?
Co sprawiło że do głowy
Przyszedł implant nieprzyzwoitościowy
Skąd u fomy myśl ta chora?
Wiem! To przez kciuki audytora!
PAK-u, w numerze pociągu już jest TLK na poczatku. Jadą mniej więcej tyle, co IC albo ekspres, tylko mają po 4 siedzenia w drugiej klasie zamiast po 3.
Ten audytor złapał Zeena,
skąd więc stąd u Fomy wena?
Będzie cwiczył trzy godziny
strojąc Zeena w smutne miny.
Vesper chyba nie miarkuje,
że żal Zeena Fomie stuję
robi z nosa aż pod niebo,
i dopiero za potrzebą,
gdy powróci, spuści z tonu,
potem zje coś z makaronu;
rynek zbada, implant skleci,
więc kupujcie drogie dzieci
słuchaweczki przyzwoite
przenoszace dźwięki i te,
które przyzwoite nie są,
lecz przyjemność wielką niesą.
Na lewo kciuk, na prawo kciuk,
lecz dołem on czy górą?
Dla jednych wróg, dla drugich Bóg –
audytor wraz z procedurą.
Audytorium się wnerwia pomału,
lecz nie będzie, nie będzie morału.
Bo nie wie na-
wet grecki chór,
co wynika z tych audytur! 😯
Co wynika z procedury,
wie, kto na nią patrzy z góry.
Jest porządek i kontrola,
nie ma ani sladu trola,
co nam pokrzyżuje plany,
by na usta dobyć piany.
Za to zamiast godzin marnych
trzeba czasu aż astralnych
wręcz rozmiarów tylko na to,
aby zrobić coś ze szmatą,
co sprzataczce dziś została,
bo podłoga była mała.
To ja prozą, choć ze zgrozą, tłumaczyć spieszę jak pociąg:
audyt z głowy, jam wciąż zdrowy, ale do wyjścia mam ociąg.
Zatem ustosunkowując się do pojawiających się tu i ówdzie wątków, insynuacji, implementacji implantacji, przypuszczeń, do ciekawości dopuszczeń, testów rynkowych wyników i chóralnych okrzyków powiem:
Głodny jestem, idę coś zjeść, bo na samej kawie długo się nie pociągnie, nawet z implantem innowacyjnym, choćby i sam InterCity z recką i komciem trąbili nieprzyzwoicie.
Zapisano w górze maczkiem:
zawsze będzie na sprzątaczkę… 🙄
O… widzę, ze piosenki dzisiaj
To taka mała recenzja…
Audyt przekrajany
wszerz i wzdłuż w Excelu.
Audytorium pełne
niczym na weselu.
A tu z lewa grzmi,
a tu z prawa grzmi.
Poczekaj solisto
niech ten grzmot wybrzmi.
Wtem w larghetto bum
aze zmartwiał tłum.
W grobie się przekręcił
autor, zamilkł szum.
Nie ma jak grzmociska
nad koncertów salą.
Gdy się ludność ciska,
Nieźle jej przywalą.
Bum w adagio raz,
Bum w allegro raz.
Nie będziesz publiko
kaszleć ani raz!
Ja ci zaraz dam
poczuć, kto tu pan!
Kiedy Ona gada
zamilcz, chociażś cham…
i takie tam…
Przeczytałem, a wrto. Fomie gratuluje sie odmeldowywuję
Stanisławie:
Trafiło mi się w życiu jechać TLK — wiem jak to wygląda 😉
***
Ale, ale, czuję że trochę za mało merytoryzmu z siebie dawałem… Też słuchałem Rafała Blechacza w Koncertach, choć jak vesper, jestem bliższy innym czasom i kompozytorom, słuchanego ostatnio często Chopina* traktuję jako szczepionkę przed przyszłorocznymi programami koncertów… Trzeba antyciała wytworzyć, bo potem będzie za późno.
Audyt Rafała Blechacza… Tak, bez przesadnego romantyzmu — i bardzo mnie to cieszy 😉 Orkiestry jeszcze nie przemyślałem 😉 Brzmi ciekawie, to znaczy Jerzy Semkow wycisnął z najlepszej orkiestry świata (nie ja to wymyśliłem, ale cóż…) coś własnego. Tyle, że nie wiem, czy pasującego do Blechacza. Cóż, mam czas… Cały przyszły rok się będzie kręcił wokół Chopina.
—
*) Bo i Janusz Olejniczak i Dina Yoffe z NICF i „czarnej serii”…
PAK: słuchanego ostatnio często Chopina* traktuję jako szczepionkę przed przyszłorocznymi programami koncertów… Trzeba antyciała wytworzyć, bo potem będzie za późno.
Widzę, że mamy bardzo podobną metodę radzenia sobie z nadchodzącym rokiem Chopinowskim. Ja w celach immunizacyjnych drepczę jutro grzecznie na Szebanową i f-molla. Miało być co innego, ale jeśli musi być f-moll, to niech będzie.
Mam tylko nadzieję, że jutro będzie lepszy dzień, bo dziś był pełen kataklizmów. Nie jakichś wielkich, życiowych. Raczej drobnych, hydraulicznych głównie, ale za to licznych i występujących w pewnej sekwencji. Krótko mówiąc – padam na nos.
Ja jednak pewnej rzeczy – i to jest mój subiektogląd – nie do końca rozumiem. Koncerty Chopina – obydwa – nie są jakąś zaszyfrowaną materią, strukturą muzyczną, labiryntem muzycznym (ale pułapką i owszem), to nie koncert na fortepian Lutosławskiego, w który trzeba się wgryźć, trawić, odejść, wrócić, to nie koncerty Brahmsa, to nie Bartok…
Większość zahaczających (lub zahaczanych) o nagranie Blechacza zaczyna od kwestii „przesłuchałem przelotem (pozdrawiam), muszę się zastanowić, przemyśleć, przeanalizować…” itd.
Spekulatywne podchodzenie do Chopina – po obydwu stronach estrady/głośnika/słuchawki – przepraszam, ale to coś wbrew tej muzyce. Albo daję się wykonaniu uwieść, albo neguję je – lub też jestem kompletnie obok niego. Rzecz jasna chodzi mi o gotowe nagranie, a nie o pracę intelektu i emocji podczas prób. Rzekłem: te koncerty nie są labiryntem, za to stanowią pułapkę. Aby dostrzec lub znaleźć ich urodę, nie muszę kluczyć po labiryncie, żadna nić nie jest mi potrzebna. Ich uroda staje się chwilami wręcz powabem. A gdzie powab – tam pułapki, sidła wszelkie. I pokusy. Nad pokusami nie zastanawiam się – albo się im oddaję, albo traktuję jak zwykły marketing. W pierwszym przypadku wolę widzieć w sobie romatyka, w drugim zachowuję się jak klient. Nie daj Boże na odwrót.
W takim razie mnie omawiane tu dziś nagranie nie uwiodło. Ale mnie Chopin w ogóle nie uwodzi, więc może to kwestia samej muzyki, a nie tego konkretnego wykonania. Zwróciła moją uwagę orkiestra i momenty, w których różne instrumenty wchodzą w dialog w fortepianem. Gdy słuchałam przez słuchawki, brzmiało pięknie. Przez głośnik, na innym sprzęcie, już niestety nie.
W każdym razie koncerty Chopina „kręcą się” jednak głównie wokół fortepianu. Orkiestra chyba nie jest w nich równorzędnym partnerem. To nie c-moll Rachmaninowa, który mógłby być właściwie symfonią z towarzyszeniem fortepianu. Wiele osób wybrzydza na Chopinowską orkiestrację i może mają słuszność. Ja się aż tak nie znam, ale pozostaje faktem, że orkiestrę odbieram w tych koncertach zawsze jako drugi plan, czasem ładniejszy, czasem brzydszy. Do gry solisty się nie czepiam, bo mnie akurat jego maniera nie razi. To, co mi w Chopinie zawsze nieodmiennie przeszkadza, to gruba warstwa lukru, którą większość pianistów ma zwyczaj tę muzykę okrasić. Dlatego lubię interpretacje oskrobane z nadmiaru słodyczy.
Dobry wieczór. Przeczytałam, ubawiłam się setnie. A co do Chopina, zgadzam się w pełni z 60jerzym. Chopin to nie jest akurat muzyka do spekulacji. Ma porywać. Nawet jeśli kogoś nie porywa, jak vesper. Martha porywa z pewnością. Za jeden wstępny pasaż do Introdukcji i Poloneza, które grała w sierpniu w Warszawie z Gauthierem Capuconem, oddam oba koncerty Blechacza z Concertgebouw. Choć – jak napisałam w recce – jak ktoś nie lubi romantyzmu, to mu się to nagranie może spodobać i to bardzo. Ja doceniam – nawet na te cztery gwiazdki. Ale wolę, żeby mnie porwało…
A propos Marthy. Właśnie w Bonn rozmawiałam z redaktorką radia rumuńskiego, która opowiadała o Festiwalu Enescu w Bukareszcie – to wielka i bogata impreza, były też liczne orkiestry tej klasy co LSO czy wspomniana Concertgebouw. No i miała być Martha. Długo nie było wiadomo, czy zagra Prokofiewa, czy Ravela (skąd my to znamy?). W końcu nie przyjechała w ogóle i zamiast niej wystąpił Nigel Kennedy, z czego ucieszyła się młoda publiczność…
No cóż, prawdopodobnie szef festiwalu w Bukareszcie nie przyjaźni się z Marthą do tego stopnia, co dyr. Leszczyński, który bywa do niej nawet zapraszany na urodziny 😉
We Wiedniu Martha miała grać Prokofiewa z Dutoit – zastąpi ją Bell. Mogę jedynie powtórzyć swe słowa z 2009-10-08, 09:52.
Jeżeli ktoś tak zaprzyjaźniony, jak dyr. Leszczyński – jak to opisuje Pani powyżej – boi się zapeszać, to cóż pozostaje nam, tylko ją kochających…
Wzdychać i czekać… Czysty romantyzm.
I o to chodzi 😀
Romantyczne dobranoc 😉
Dobranoc. 🙄
A „u nasz” Blechacz bedzie dostepny dopiero od 13-go i to w DG. Fajosko macie sobie w tej Polsce….
Nagranie z Kondraszynem wytresowalo mnie tak, ze w kazdym nagraniu czekam na wejscie pianisty w gdzies drugiej minucie Ronda, kiedy pojawia sie drugi temat. Tam Zimerman tak to lupnal, ze potem z taka werwa nigdy juz tak tego nie zagral ani on ani nikt inny. I tu zgodzilbym sie z p. Gostkiem: mozna nagrywac jak sie chce i z kim chce, ale rondo ma byc dokladane Zimermana, nie ma nawet po co probowac….
POBUTKA ŁAGODNA I PORANNA.
Witam pobutkowo 🙂
Z moich pokatnych obserwacji wynika, ze o ile kompozytorzy XX wieczni wymykaja sie klasyfikacji pseudo-psycho-bioggraficznej (moze po prostu mniej znani), o tyle „klasykom”, a zwlaszcza „romantykom” przyklejono kliszowe latki, po dzis dzien pokutujace.
Mamy wiec:
Chopina – polukrowanego gruzlika,
Zakochanego Schumanna, co mial bzika,
Liszta – Mefistofelesa z dluga grzywa
Brzuchatego Brahmsa z broda calkiem siwa
Mendelssohna, co genialny byl jeno raz
Verdiego, co opery pisal caly czas.
Moral z bajki taki, ze jeslis geniuszem
nie mow nic o sobie, skonczysz klisz kokluszem
Pani Kierowniczka & 60jerzy:
Po przemyśleniu zgadzam się. Nie zachwyca i jedna urwana gwiazdka się należała.
Co do ‚przemyśliwania’, to nie zawsze chodzi o myślenie tak naprawdę 😉 Jestem na to istotą nazbyt bezmyślną 🙂 Chodzi o czas. Nie wiem, jak u innych, ale dla mnie oba Koncerty Chopina to nie jest jakiś uwielbiony absolut tkwiący w środku jestestwa, tylko dwa z wielu koncertów fortepianowych, owszem wybitne, ale jak wiele utworów kojarzone z konkretnymi nagraniami, niejako wzorcami, z którymi każdą nowość bezwiednie porównuję. (A tu mi zapadł w pamięć Zimerman akurat…) I pierwsza reakcja jest zwykle taka, że jest inaczej. Ale, czy inaczej to lepiej, czy gorzej… to już kolejna reakcja. Czasem wymagająca wielu przesłuchań. Choć jeśli wykonanie jest perełką, to porywa i bez nich 🙂
Jak nie porywa, to zawsze można postawić z boczku dwa fotele, stolik, imbryk z herbatą i jakoś przeczekać. Byle nos mimo padania był cały…
foma:
Rafał Blechacz właśnie koncertuje w moim komputerze 😉 Nie tylko nos cały, ale i fotelik. I nawet uznałem, że herbata wystarczy i kawy nie trzeba 🙂
A tak trochę poważniej — ‚nie porywa’ to nie wyrok. Zwłaszcza, że sprawia przyjemność. Zresztą parę dni temu próbowałem pracować słuchając politycznej serii jazzowej. Klęska! Katastrofa! Nie da się! Jakby ktoś przerobił mój fotelik na krzesło elektryczne. I też nie porwało (i też sprawiając przyjemność), ale zmuszało do wiecznej opieki, by wylatując ze słuchawek się nie potłukło i szkód wokół nie narobiło.
Odpowiadając 60jerzemu na (domniemany?) zarzut słuchania płyty „przelotem”:
Mówiąc to, miałem na myśli, że nie wysłuchałem całej płyty w skupieniu, sam (ew. z kotem).
Często przesłuchuję płyty z samego rana. Rodzina już poszła do pracy i do szkoły, a ja jeszcze mam 15-20 minut z kawą i sprzętem sam na sam.
Metoda sprawdzania nowych płyt rano jest o tyle dobra, że jeśli płyta mnie wciąga, to nie chce mi się wyjść z domu. 🙂
Jeśli bez żalu wciskam guziczek z kwadracikiem na odtwarzaczu, to coś mi to mówi.
W ciągu tych paru dni wyciągnąłem zresztą wszystkie emolle – Zimerman x 3 Ohlsson x 2, Rubinstein x 2, Martha i niestety orkiestra pod dyrekcją pana Semkowa wypada najbladziej.
Też zauważyłem, jak bardzo męski jest Zimerman z Kondraszynem. Ale to dobrze robi temu koncertowi.
Swoją drogą, czy ktoś porównywał tę płytę z konkursowym nagraniem emolla z Witem?
Tzn. Blechacza? Nie miałam czasu, ale i tak słyszę, że obecna interpretacja pianisty jest inna od konkursowej. I nie wiem nawet, czy ta konkursowa mi się bardziej nie podoba, jest chyba bardziej emocjonująca… ale to tak z pamięci, musiałabym przesłuchać jeszcze raz.
Tak, oczywiście Blechacza.
Swoją drogą, Wyborcza ujawniła resztę kolekcji Chopinowskiej. Nie wiem, co o niej sądzić… Trochę podobna do boxu Chopinowskiego DGG ale bardziej wymieszana.
Dzień dobry. A propos przesłuchiwania płyt – ja mam czasem na to czas jedynie w samochodzie. A w samochodzie, o ile oczywiście nie wozi się swojej skromnej osoby Maybachem z kierowcą, wiadomo jak jest. Nie pamiętam, kiedy udało mi się wysłuchać koncertu tak od początku do końca, w spokoju i skupieniu. Zawsze po fragmencie, z doskoku, przelotem 😉
W samochodzie to i tak lepiej niż na piechotę przez centrum, szczególnie w czasie powszechnych remontów wszystkiego. Ewentualnie można na przejażdżce rowerowej w lesie, ale Pani Kierowniczka odradza…
Pani Kierowniczka odradza na takich terenach, gdzie można nadziać się na kogoś… W lesie to co najwyżej na drzewo lub krzaczory – skutak też mógłby byc średnio przyjemny, ale jak ktoś lubi… 😉
Na szczęście drzewa i krzaczory bardzo rzadko skradają i znienacka atakują rowerzystów.
Jedna moja koleżanka mawia prowadząc samochód i jadąc trasą, którą niezbyt dobrze zna, że „ulice ją atakują” 😆
Niektórych często atakują różne statyczne elementy parkingów – filary, śmietniki, słupy.
I to jakie podstępne są w tym ataku. Idzie sobie człowiek (jedzie), a tu nagle zakręt, uff, zaliczony, chwila luzu i nagle… znowu coś (a w implancie puzony unoszą na wysokość pierwszego piętra), ledwie się ochłonie, a tu kolejny zakręt, a za nim przejście dla pieszych. I tak aż do samego celu (aha, do celu…).
Ale z dyskusji jasno wychodzi, że płyty są za długie i powinny mieć góra 20 minut nagrania.
Tak, foma, przy stoliku, w wygodnym fotelu, zdecydowanie bezpieczniej.
vesper, nie zapominaj o imbryku
Nie zapominam, gdzieżby tam!
Przykro mi nie zgodzić się z vesper, ale kiedyś (daaaaawno) Gostkowa (jeszcze wtedy nie Gostkowa) wykonywała zjazd terenowy na rowerze gdzieś w Jurze K-Cz., i NAGLE drzewo wyskoczyło na ścieżkę i zaatakowało podstępnie, haniebnie.
Trzy szwy, hektolitry krwi, blizna na kolanie i trwały uraz psychiczny do zjazdów terenowych.
Z drzewami nigdy nic nie wiadomo.
Ale gdyby Pani Gostkowa miała ze sobą imbryk, to drzewo może by się wystraszyło? 🙄 vesper o imbryku nie zapomina i proszę jaka niezaatakowana.
Imbryka nie pamiętam. Najwyżej bidon.
No właśnie, bidony nie mają takiej mocy jak imbryki…
Ależ Gostku, ja nie napisałam, że to się nie zdarza, tylko że zdarza się rzadko. A jeśli rzadko, to znaczy że czasem jednak się zdarza. Mi się na ten przykład też zdarzyło. Raz zaatakował mnie korzeń, a zaraz po nim gleba, a potem przyłączył się do szajki mój własny rower. Obyło się bez szwów, ale ciało ucierpiało, podobnie jak godność osobista. Kiedy jeszcze intensywnie jeździłam konno, zaatakowała mnie gałąź i uderzyła w głowę. Stosunkowo często, częściej niż bym sobie życzyła, atakowała gleba. Ona coś, kurczę pieczone, musi do mnie mieć.
Brutalność drzew, rozlana krew
I ślad na łuku brwiowym
Logice wbrew, łabędzi śpiew
Pojazdów rowerowych
A w górze, ech, obłoków śpiew
I zamki nad Loarą
Choć wzywa cię natury zew
Nie jedź, jakeś fujarą…
Może trzeba jakąś ofiarę glebie złożyć? Imbryk zakopać pod drzewem czy jak? 🙄
foma:
Przepraszam za wtręt polityczny, ale to nie są przelewki, więc Cię proszę, błagam, byś Obamie do Nobla dorzucił imbryk! Przecież jak inaczej ten biedaczek sobie poradzi z dotaszczeniem Nobla do końca, wśród złośliwości drzew, ścieżek i gleb? 😯
Na krześle fujara siędzie
I choć zew natury słyszy
I choć aż ją wszystko swędzi
Czterech liter zeń nie ruszy
Siedź fujaro na swym krześle
Aż dostaniesz gdzieś odleżyn
Los ci kraksy na łeb nie ześle
Nie zlądujesz w krzaku jeżyn
Ale jeśli z mebla wstaniesz
Ruszysz ciężki zadek
To fujarą być przestaniesz
Lecz przygotuj dzieciom spadek
Tak nieśmiało zapodaję, że wrzuciłam nowy wpis.
Teraz czekam na minizlot 😉
PAK, nie mam tylu wolnych imbryków, żeby rozdawać na prawo i lewo.
Jeden jest przy fotelach, jeden dla vesper, żeby zakopała pod drzewem, bo może nie ma wystarczająco dużo spadku przygotowanego, a nawet jak ma, to niech się nie spieszy do spadkodawania, jeden dyżurny w plecaku i jeden na wszelki wypadek. Niech się Obama tarczą zasłania, właśnie się jedna zwolniła, a nie imbryki podbiera…
Wystarczająco dyplomatycznie odpowiedziałem pod starym wpisem, żeby nowy był taki niezaatakowany?
Bardzo to dyplomatyczne z Twojej strony, że nowego wpisu tak od razu nie zofftopiłeś. Może Cię czeka kariera Bobika, kto wie.
Jeszcze nie przeczytałem nowego wpisu i obawiałem się, że pisząc o imbrykach okażę się merytoryczny, więc lepiej było nie ryzykować i pac – pod starym.
Ja już od dawna powtarzam, że drzewa to są okropnie podstępne istoty, nie tylko w temacie rowerzystów. Takie drzewo zawsze stara się ustawić między psem a osobą prowadzącą i to koniecznie w taki sposób, żeby smycz (długa) się wokół pnia zawinęła. I oczywiście potem tak manewruje, żeby osoba prowadząca biegała w tę, a pies wewtę i żeby zaplątanie postępowało. A drzewo patrzy i się natrząsa. 👿
To teraz wiadomo skąd pod drzewami tyle liści ❗
Z wyjątkiem tych przypadków gdy pod drzewem, zamiast liści, leżą sami rowerzyści… 🙄