Concert sans orchestre
Nazwałam ten wpis tytułem drugiego z utworów wykonanych na warszawskim recitalu Sokołowa, ale mając na myśli też to, że był to – po raz kolejny, jeśli chodzi o tego pianistę – koncert wielki, choć bez orkiestry. Zresztą Sokołow od dawna gra wyłącznie recitale. I nie dziwię się – tu wszystko zależy wyłącznie od niego, a on tak właśnie lubi działać.
Tym razem wybrał dwie duże formy. Pierwszą była Schuberta Sonata D-dur D 850, z 1825 r. Zagrał ją zupełnie inaczej, niż można byłoby się spodziewać. Jest to jeden z najpogodniejszych utworów Schuberta, pozornie nie przysłonięty ani jedną chmurką, pastoralny w nastroju, przywodzący na myśl letnią wędrówkę po lasach i polach, z pewnymi echami muzyki ludowej. Zwykle pianiści grywają ją szybko i wesoło. Tutaj np. mamy I część w wykonaniu Schnabla (który w ogóle lubił szybkie tempa) – to, co się tu pojawia w 1’05”, co to jest? Dudy czy jodlowanie do entej potęgi? Bardzo trudne to miejsce do zinterpretowania. Tutaj zaś drugą część gra Andras Schiff, też dość szybko i lekko. Więcej niestety tej sonaty nie ma na tubie, ale zwłaszcza finał gra się w typie radosnego, żartobliwego, żwawego marsza.
Sokołow zrobił coś zupełnie innego. Wszystko (poza kontrastami dynamicznymi w pierwszej części) zagrał w tonie ściszonym (miałam wrażenie, że wciąż wciska lewy pedał), cyzelując dźwięki ze spokojem, jakby celebrował każdy moment tej pogody. Tworząc nastrój nazywany po francusku sérénité, i jakby się obawiając kruchości tego nastroju. Pokazując, że owa pogoda to słońce przez chmury, uśmiech przez łzy. A więc: trwaj, chwilo, jesteś piękna. A już ostatnia część nie miała w sobie nic z owego żartobliwego marsza, płynęła po prostu w jakiejś nirwanie, tylko rytmiczne akordy tykały cicho jak zegarek. I popłynęła w przestrzeń. Aż zakręciło się w głowie.
Druga część była całkowicie w kontraście do pierwszej. Ów Concert sans orchestre, czyli Sonata f-moll Schumanna, napisana między Karnawałem a Utworami fantastycznymi, to, podobnie jak te właśnie dzieła, też raczej ciąg obrazów niż forma sonatowa, choć nominalnie składa się z pięciu części. I tu znajdziemy typowo schumannowską huśtawkę nastrojów, choć więcej tu z porywczego Florestana niż z łagodnego Euzebiusza. Tu Sokołow dał pełnię brzmienia, mocne osadzenie w klawiaturze, ale i pełne opanowanie, nic z rozwichrzenia. Jak kiedyś kongenialnym wykonawcą Schumanna był Richter, tak teraz Sokołow w pełni kontynuuje jego dzieło.
Bisy. Zawsze kilka. Tym razem było sześć. Najpierw preludia Chopina z op. 28: e-moll, b-moll, Des-dur, d-moll i c-moll; klaskaliśmy, klaskaliśmy, chcąc doczekać się na coś innego (a fe, tak się wykpiwać czymś, co grał nam zaledwie rok temu), no i doczekaliśmy się całkiem maluśkiego Skriabina (nie dam głowy, ale to był chyba pierwszy z Deux Morceaux op. 57). Szkoda, że nie więcej, bo było przepięknie. Taki krótki odlocik na koniec.
Komentarze
Chyba się rozkleję do reszty. W Łodzi też na pewno będzie cudnie grał, choć z huczącą klimatyzacją w tle. Wrrrr, zła jestem, że nie mogę tam być
No, doprawdy współczuję 🙁
Dziękuję. Ja też sobie bardzo współczuję. Idę utopić frustrację w alkoholu na imprezie u Bobika.
60jerzy pewnie jeszcze w drodze do Gliwic, potem może wspomni, jak się popłakał 😉
No, ja też współczuję, ale dziś dzięki imprezie będę mógł przynajmniej wesprzeć vesper duchowo i procentowo. 😉
No to czekam na relację 60jerzego. Jak bym posłuchała Schuberta, to bym się też popłakała. Chociaz chwilowo płaczę, bo nie posłuchałam. Człowiek to jednak ma pokrętną naturę.
Witam, na razie płaczę nad tym co zastałem po powrocie. Nie dość, że 2,5 godziny turlania się w obłokach mglistych ponad asfaltem, to u celu w nagrodę obóz pracy. A kogóż to obchodzą – poza goszczącymi tu – wzruszenia sztutką. Przepraszam – Sztuką.
Pozdrawiam i się rozstaję na czas jakiś.
Spraswozdanie z koncertu przeczytałem z zapartym tchem, ponieważ Sonata D-dur op.53 należy do moich ulubionych. Mam dwa świetne nagrania tej sonaty – pierwsze Wilhelma Kempffa, drugie Alfreda Brendela. Pierwsza interpretacja jest piękna, druga niezwykle poruszająca. Kempff gra z prostotą, sonata jest w całości pogodna. Już pierwsze uderzenia w klawisze Brendela zapowiadają dramat i pierwsza część jest jest jakby obrazem przyrody, oglądanej przez kogoś dotkniętego nieszczęściem. Druga część jest pełna rezygnacji, trzecia niezwykle wzruszająca. Ostatnia część – rondo – dokładnie odpowiada świetnemu opisowi gry Sokołowa.
POBUTKA (wcale nie pianistyczna).
Wy tutaj o wielkich wydarzeniach. Sokołowach i innych. A ja z Ukochaną byliśmy w piątek w Pałacu Sierakowskich w Waplewie Wielkim na Pomorskich Dniach Szopenowskich. Grało najpierw Trio Fahrenheit, a potem Waldemar Wojtal.
Z Tria usłyszeliśmy tylko ostatnich parę minut, ale wystarczyło, żeby stwierdzić, że była to muzyka nie rzępolenie.
Wojtal zaskoczył nas ogromnie. Zastanawiam się, dlaczego ten pedagog tak mało konceruje. Grał Scherzo h-moll, Walce: As-dur i h-moll op. posth. 69, Walca cis-moll op. 64 nr 2 i Poloneza-fantazję As-dur op. 61. Dostarczył swoją grą naprawdę wielkich wrażeń.
Impreza była organizowana w miejscu trudno dostępnym. Jechaliśmy w tamtą stronę 2 godziny, z powrotem, wieczorem, 1,5. Frekwencję zapewniono urządzając przed koncertem Dzień Nauczyciela. Była obecna też potmkini dawnych Gospodarzy pałacu, pani Sierakowska.
Zastanawiało mnie, że pianista bardzo powaznie potraktował imprezę i grał bardzo skoncentrowany pomimo ciągłych błysków po oczach z fotoaparatów. Dopiero przy drugim dzwonku telefonu komórkowago okazał lekkie niezadowolenie.
Byłem na wielu wielkich koncertach, na których pianiści grali o wiele słabiej od Waldemara Wojtala i czynili to bez kompleksów. Nie znając się na muzyce nie bardzo potrafię opisać grę. W każdym razie moim zdaniem pianista wykazał się zarówno bardzo dobrą techniką, co u pedagoga z wieloletnim doświadczeniem nie może zaskakiwać. Jednak pod względem wyrazu gra też była bardzo dobra. Ani ckliwa ani bezuczuciowa. Ponadto wydawała się bardzo przemyślana i logiczna, jeżeli można tak pisac o muzyce.
Pisząc o bardzo przemyślanej grze, gdzie odbiorca nawet nie znający utworu powinien go dobrze zrozumieć, mam na myśli szczególnie Poloneza-fantazję.
Śpijcie, Drodzy, a ja sobie będę pisał. Wojtal w swoim wykonaniu wydobywał wszystko, co świadczy o wielkości Szopena. Czuło się wielkość tej muzyki. A przecież to, że bywa ta wielkość podważana, wynika właśnie z nijakich wykonań albo bardzo jakichś – przesłodzonych, duszoszczipatielnych.
vesper, jak już wypijesz wszystko u Bobika przyjdź do baru, nawet koc jakiś się znajdzie i chusteczki…
A Pani Kierowniczce takich przeżyć estetycznych tylko zazdrościć
Stanisławie, nie śpimy, ale pogoda by sprzyjała 😀
P. Wojtala dawno nie słyszałam, ale z kiedyś tam pamiętam go jako rzeczywiście przyzwoitego pianistę. Dobrze, że to dalej prawda.
Tak, pogoda sprzyja zwinięciu się w kłębek, zapadnięciu w fotel i kontemplowaniu bytu przy dźwiękach impromptus Schuberta.
Fajnie by było, ale trzeba zbierać się do roboty…
To Pani Kierowniczka u mnie podpuszcza, żeby świętować i do żadnej roboty się nie zabierać, bo dzisiaj i tak to nie ma sensu, a tutaj nagle front zmienia? Na stronę wroga przechodzi? Zdrada! 😆
Bobiku, czasem trzeba się do czegoś zabrać. Ja właśnie zabieram d.. w troki i udaję się na posiedzenie Sejmiku. Tam się w kłębek nie da, a szkoda.
Rzeczywiście, czasem trzeba, tylko dlaczego akurat do pracy? Dlaczego nikt nie mówi „muszę się zabrać do wypoczynku”? No dlaczego?
Bo przyjęło się mówić „muszę wypocząć”…
„Chciane” smakuje lepiej niż „musiane” 😉 I ja na przykład teraz bardzo chcę iść na spacer, bo świeci słońce. I pójdę. A jakbym musiała, to nie wiem, czy by mi się chciało 😉
Słusznie, musiane z reguły jest niechciane i dlatego niechętnie podejmowane. Jednak nie uważam, by sformułowanie „musze wypocząć” mogło zastąpić postulowne przeze mnie „zabieranie się do wypoczynku”. „Musze wypocząć” ma raczej charakter ogólnego stwierdzenia, sugeruje, że ktoś jest zmęczony, ale nie oznacza, że osoba ta zamierza zrealizować zamiar wypoczywania tu i teraz. „Zabieram się do wypoczynku” niesie w sobie ten imperatyw do działania. To stwierdzenie niesie w sobie obrazy – leżak, plaża, drink z parasolką albo domek w Bieszczadach, ogień w kominku, co tam komu w duszy gra.
A dlaczego zabierać, a nie dawać? „Podaruj sobie odrobinę wypoczynku…”. I zaraz odczuwamy radość dawania, dusza nam pięknieje i charakter się prostuje. 😀
Pławić się w wypoczynku, kisić się w robocie…
I co z tego wszystkiego zostanie? 😯
Alpy zostana…
Zapraszam
http://www.flickr.com/photos/29981629@N07/sets/72157622541978515/
Tereso,zaproszony,obejrzalem 🙂
wlasnie wykorzystalem ostatnie dni urlopu,teraz do swiat DUZO pracy,a Alpy z reszta bajeczne……….
😀
ostatnie miesce tutaj bez Bobika balangowiczow,uff.uff
rysiu, my jak szarańcza, dorwiemy Cię wszędzie, nie ujdziesz…
🙂
Co tam szarańcza! Wszystkie siedem plag egipskich naraz! 😆
Tu jeszcze nie dotarliśmy, bo od wirtualnych napitków trochę nam się wirtualne łapy czy nogi plączą. Ale co się wirtualnie odwlecze… 😉
Tereniu, jak cudnie… ach, ach… czyżbyś właśnie tam ostatnio była?
Wlasnie wczoraj wrocilam z poszukiwan potencjalnych, no, wiesz…
Tak poszukiwać to ja rozumiem 😀
Nawet pałętał się cień Drugiego Wieszcza…
A było piękniej niż pięknie
Sesja szła wyjątkowo szybko.
Chciałem uzupełnić wpis na temat pani Sierakowskiej. Otóż jest ona nie tylko potomkinią właścicieli zamordowanych przez hitlerowców, ale też osobą, która czyniła wielkie starania, aby pałac z mienia Agencji Własności Rolnej przeszedł na własność samorządu województwa i służył działalności kulturalnej. W 2006 roku został przejęty przez Muzeum Narodowe w Gdańsku i obecnie staje się Muzeum Tradycji Szlacheckiej.
Od 2007 roku w pałacu odbywają się Pomorskie Dni Szopenowskie. W tym roku były w czerwcu i w październiku.
Przypomnę jeszcze, że chodzi o panią hrabinę Sierakowską-Tomaszewską, małżonkę Bohdana Tomaszewskiego, honorową obywatelkę Sopotu, gdzie także mieści się dworek Sierakowskich.
Jeszcze tylko uzupełnię, że dni w Waplewie odbywają się na pamiątkę wizyty Szopena w tym pałacu. Teraz już spokojnie mogę się zachwycać zdjęciami alpejskimi.
A ja z „zawodowego obowiązku” dodam, że Sierakowscy zgromadzili w Waplewie cenną kolekcję dzieł sztuki. Są szanse, że doczeka się ona monografii (jeżeli już nie wyszła).
Hej, Piotrze! A co tam jest?
Pisanie o hrabiostwie na kolanach (ah, ile oni zrobili dla narodu!) przyprawia mnie o paroksyzmy śmiechu. Zmilczę.
E, Alicjo, bez przesady. Dzisiejsi nie odpowiadają za przodków, a jeśli starają się, żeby dawna posiadłość służyła kulturze – nie w interesie przecież własnym, tylko społeczeństwa – to tylko chwalić.
Obiecałem, że jak będę u siebie wystawiał operę, to zaproszę Dywanik. Dziś akurat wystawiałem, a ponieważ miłośników opery jest tu na pewno więcej, niż u mnie, to podrzucam link z zaproszeniem. 🙂
http://www.blog-bobika.eu/?p=268#comment-31965
Wszystkim, którzy jeszcze nie mieli ze mną przyjemności i myślą, że to będzie coś na serio, odradzam klikanie. 😉
Przedbutka 😉
Prawdziwa i tak zostawiam, no, wiadomo komu…
http://www.youtube.com/watch?v=S371090Vqow
POBUTKA (no… z 4:34 i tak nie mógłbym rywalizować…) 😉
To przypadek i zmiana czasu. Ja jak szwajcarski (tfu) zegarek o 5.30.
Dlatego bylo tak bajkowo-czarodziejsko
No to od rana wokół talentów 😉
To ja dla tych, co nie byli albo nie zauważyli u Bobika, wrzucę szkółkę podstawową w Korei 😯
http://www.youtube.com/watch?v=ViT9Bg38X9k&feature=related
Prawdziwy talent po łapach lany
Długim, drewnianym piórnikiem
Nie pozostanie zmanierowany
I się wykaże wynikiem
Łeb też ma talent nie od parady
Trafić wszak w niego nie trudno
I Sikorskiego „Harmonii” * ślady
Tylko pomogą mu w studiach
Środków perswazji wobec talentu
Pedagog zawsze ma kupę
Powtarzać mogę wręcz do imentu:
Prócz głowy talent ma d…pę…
Proszę nie zwalać win na nakłady
Organizację i innych
Polski pedagog co nie da rady
Sam sobie zawsze jest winny
* dwutomowy podręcznik
U… przerabiało się Sikorskiego, ale nie na łebku. Raczej po łebkach 😆
Dzięki mojej nieocenionej koleżance z drugiej strony biurka, Monice Ochnio, już mogę coś więcej napisać. W kolekcji było wiele portretów staropolskich, malarstwo gdańskie, polskie malarstwo XIX-wieczne, poza tym malarstwo europejskie, ,,wielka liczba starych obrazów niemieckich (…) Flamandzkich i holenderskich (…) wiele i bardzo dobrych (…) Między włoskimi nie ma może tak znakomicie pieknych, jakie zdarzają się w zbiorach Potockich albo Lubomirskich; ale jest jeden Św. Sebastian Tintoretta bardzo piękny i chwalony bardzo przez Matejkę (…)”. To z artykułu Stanisława Tarnowskiego z 1882 roku. Tak że nowa praca o kolekcji na pewno będzie ciekawa.
Szkółka w Korei – 😯 Ciekawe, jakimi metodami osiąga się takie efekty. Przecież to są małe dzieci 😯
vesper, praca, praca i jeszcze raz praca. Poza tym ta Azja to zupelnie inna mentalnosc. W genach maja przekraczanie wlasnych barier. A praca z tymi dzieciakami to czysta frajda, bo wystarczy powiedziec raz i chlona jak gabka 🙂
To samo mówi moja szkolna koleżanka, która dziś mieszka w Houston, uczy dzieci grać na fortepianie i są to prawie wyłącznie azjatyckie dzieci.
Jakos tak powiedzialabym, ze maja szczelne uszy.
Bo tu, w Europie, wpada jednym, wypada drugim natychmiast, nie zostawiajac ni sladu.
Bo ludzkie uszy są w ogóle źle skonstruowane. Ja mam uszy kłapciate, opadające na otwór, więc nie ma mowy, żeby coś wypadło.
Do wpadania jedno oczywiście podnoszę. 😆
Szczelne uszy dziecka, marzenie rodzica i pedagoga. Ciekawe – geny, czy wychowanie. Da się wypracować takie szczelne uszy?
Alicjo, znam kilkoro arystokratów i o wszystkich mogę się wyrazić z najwyższym uznaniem. To nie dlatego, że wszyscy są tacy. Tylko inni żyją sobie bogato w ciepłych krajach. Już przed II wojną światową część polskiej arystokracji wykształciła w sobie duże poczucie odpowiedzialności zarówno za ojczyznę jak i za jej obywateli. Nie potrafię powiedzieć, jak znaczną część arystokracji stanowili. Zdaję sobie sprawę, że zapewne byli w mniejszości, ale wiele nazwisk jest przecież szeroko znanych.
Uważam, że warto przeczytać wspomnienia okupacyjne Lanckorońskiej. Przykład Potockiego, któremu Niemcy podstawili do dyspozycji pociąg pod dobytek, jest raczej wyjątkowy. Dziadkowie hrabiny Sierakowskiej-Tomaszewskiej zostali przez Niemców zamordowani w październiku 1939r. w Rypinie. Zresztą oficjalnie prawo własności pałacu wróciło do pani Sierakowskiej-Tomaszewskiej, ale się go zrzekła na rzecz Muzeum Narodowego w Gdańsku pod warunkiem utwaorzenia tam muzeum tradycji szlacheckiej.
Dzieła sztuki, niestety, rozszabrowano. Najpierw Niemcy, choć Waplewo leżało w Prusach Wschodnich. Resztę Rosjanie.
Matejko mógł podziwiać dzieła sztuki, bo gościł w pałacu w 1877r. Wcześniej m.in. Fryderyk Chopin w 1827 r. Józef Ignacy Kraszewski w 1867 r., Oskar Kolberg w 1875 r.
Matejko, Chopin i Kraszewski z Kolbergiem po kraju… 🙂
A czemu nie?
Jak nikt nie chce, to ja ruszam po kraju. Z Gdańska do Gdyni. Bez Kolberga, Kraszewskiego i Matejski, ale z Szopenem.
Wiesz, Stanislawie, dzieki wielkie.
Nie chcialam poruszac tematu, zrobiles to Waszmosc przepysznie.
Tak sie sklada, ze ostatnio mam sporo kontaktow z potomkami tych, ktorzy gilotyny unikneli. I musze przyznac, ze oddycham, bo – poza nielicznymi, bardzo nielicznymi swirusami – mam do czynienia z ludzmi o ogromnej kulturze osobistej, ktorzy wlasnie czuja sie odpowiedzialni. Za kulture. Szczury na okrecie? Moze, ale przynajmniej chca, autentycznie chca cos zrobic. I robia. No i mysla, a nie powtarzaja politycznie poprawne opinie. Jakaz roznica z atakiem klonow wypchanych portfelem…
Tereso, ja nie do merituma, tylko do kawałka ostatniego zdania. Nie liczyłbym zbytnio na polityczną poprawność klonów wypchanych portfelem. Bo polityczna poprawność (nie biorąc pod uwagę jej wynaturzeń) jest rodzajem współczesnego savoir vivre’u, który mówi, że np. nie wypada się wyrażać pogardliwie o pewnych grupach, uważać ich członków za niezdolnych do pełnienia pewnych ról czy funkcji, dyskryminować pewnych poglądów, itd. Czy akurat klony są tego szermierzami? Myślę, że wątpię. 😉
Wiesz, Bobiczku, jak sie podrapie, to okazuje sie, ze bardziej niz bardzo. Poprawnosc polityczna nie tylko na powyzszym polega.
Ale ideą poprawności politycznej to właśnie było. A że potem zaczęto jej używać do różnych celów niezgodnych z pierwotnym przeznaczeniem, to już insza inszość. Ja bym jednakowoż nie wylewał dziecka z kąpielą. Pojęcie honoru np. też ma swoje ekstremum w postaci Kodeksu Boziewicza i całego idiotyzmu pojedynkowego, ale czy przez to dać temu pojęciu bana? Albo tolerancja – kto sobie nią dziś gęby nie wyciera i w jakich celach? Ale czy to znaczy, że wskutek tego przestaje być wartością, albo że zaczyna nią być nietolerancja? No i tak dalej. Każdy zegarek można zepsuć, jak się kto uprze, każdy drogowskaz obrócić w złą stronę, ale to nie powód, żeby zacząć tępić zegarki i drogowskazy. 😉
Nie jestem pewna, czy wlasnie to bylo idea poprawnosci politycznej.
Dla mnie pojecie poprawnosci politycznej zatacza dosc szerokie kregi i sprowadza sie do powtarzania obiegowych opinii bez ich zglebiania. Wlasciwie do chowania sie za nimi. To usprawiedliwia i stawia natychmiast w pozycji wygodnej, bo z reguly bezkonfliktowej. I to na kazdym polu.
Nie uwazam jej za savoir vivre, raczej za laksizm.
Nawet tak zdecydowany przeciwnik PC jak starszy Bush przyznał w jednym ze swoich przemówień „chociaż ruch ten narodził się z chwalebnej potrzeby wymiecienia resztek rasizmu, seksizmu i nienawiści…” 😉 Gwoli prawdy przytaczam też koniec tej wypowiedzi: „… zastąpił jednak stare uprzedzenia przez nowe”. Nie przeczę, że nieraz tak jest i że maniacka PC równie mnie irytuje jak zupełny jej brak. Ale bronię tego podstawowego, antydyskryminacyjnego znaczenia politycznej poprawności, bo może mi się przydać jak np. ktoś będzie mnie próbował załatwić przy pomocy zoologicznego antypsizmu. 😉
Bobiczku, wystarczy, ze zmienia sie kryteria i w imie Nowej Politycznej Poprawnosci zmiecie sie z powierzchni ziemi wszystkie Bobiki. Ale to juz przecwiczylismy w historii.
Ale se podialogowali… mnie się wydaje, że rację tu ma Bobik (14:56), a reszta jest wynaturzeniem. Z drugiej strony wielu ludzi tak nie lubi politycznej poprawności, tego, że potrzebna jest tolerancja, zrozumienie, dbałość, by nie urazić, że mówią o niej tak, jakby była czymś całkowicie przeciwnym. I niestety mówią tak głośno, że zagłuszają właściwy sens. Skutkiem są takie wnioski jak Tereski z 17:04 🙁 Nie! Wszystko, ale nie to określenie w stosunku do czegoś takiego.
Problem z tym pojęciem jest taki, że w swojej ojczyźnie stało się ono w pewnym momencie rodzajem piłeczki pingpongowej, odbijanej w sporze ideologicznym między liberałami a konserwatystami i każdy zaczął pod nie podkładać co mu się akurat spodobało, a pozwalało najlepiej dokopać przeciwnikowi. Do tego dochodzą jeszcze lokalne konotacje poza Ameryką, bo trochę inny będzie kontekst pol.-społ. PC we Francji, w Niemczech, czy w Polsce. I dlatego dyskusję na ten temat należałoby właściwie zacząć od sokratejskiego ustalenia pojęć. 😉
Widzę, że potrzebna jest poprawność potyliczna…
To ja z innej beczki 🙂
Uprzejmie donoszę, że córci mojej przyznano stypendium Prezesa Rady Ministrów. Tera jak mnie kto podskoczy, to go tusknę, że popamięta… 😉
A teraz uwaga: wysokość wspaniałomyślnego gestu premiera wobec wybitnych wyników w nauce to całe 258 PLN.
zeen, Ty tego swojego Nobla jednak tak lekkomyślnie nie oddaj. Z czegoś przecież musisz utrzymać hojnie obdarowaną przez PRM przyszłość narodu. 😆
Dorotko, ale Ty przeciez piszesz nie o politycznej poprawnosci, a o wartosciach. A tego nikt (a tym bardziej ja) nie neguje.
zeen, a w jakie wysokości stypendium przyznał Prezes Rady Rodziców? 😉
Poprawność polityczna w publicznym dyskursie była swego czasu konieczna dla utemperowania werbalnej agresjii wobec dyskryminowanych mniejszości. Czy obecnie służy do tego samego celu, to nie wiem. Mam wrażenie, podobnie jak Teresa, że częściej bywa ideologicznym konceptem (bo na pewno nie zbiorem wartości), za którym chowają się Ci, którym wygodniej jest nie mieć zdania na jakiś drażliwy społecznie temat. A ponieważ natura nie znosi próżni, to w miejscach, gdzie niegdyś były silnie ugruntowane wartości, najpierw pojawiły się wielkie znaki zapytania, a potem wkroczyły zjawiska wartości te negujące.
Odnoszę wrażenie, choć nie potrafię poprzeć tego żadnymi wynikami badań, ani mądrym cytatem, że obecnie polityczna poprawność oznacza postawę obojętną wobec wartości. Właśnie obojętną, a nie neutralną (rozumianą podobnie jak w dziedzinie stosunków międzynarodowych) czy tolerancyjną, tylko właśnie obojetną. Polityczna poprawność stała się wygodnym prestekstem do przechodzenia obok ważnych społecznych debat. Dzięki tak rozumianej politycznej poprawności można się spokojnie zamknąć w świecie własnych interesów, kariery, hobby i rozrywki. W tym sensie „klony z wypchanymi portfelami”, nawet jeśli nie są najwyraźniej słyszalnymi orędownikami politycznej poprawności, to są chyba jej najsilniejszą ostoją.
Absolutnie się nie zgadzam.
To jest właśnie to, co narosło wokół czegoś, co zrodziło się z najlepszych chęci. To, co się stało, to kompletne pomieszanie pojęć, które z tym, o co naprawdę chodziło, nie ma nic wspólnego.
Political correctness w swoim podstawowym znaczeniu polegała właśnie PRZEDE WSZYSTKIM na szacunku dla cudzych wartości!
Jakim sposobem mówiąc o szacunku dla cudzych wartości wielu ludzi mogło stworzyć pogląd, że jest to postawa obojętna wobec wartości, jest dla mnie taką samą zagadką jak to, że wiele wspaniałych samodzielnych pań, znakomicie spełniających kryteria feminizmu, głośno krzyczy, że „ja broń Boże nie feministka”. Jedno i drugie zdumiewające jest dla mnie do dziś, choć już niczemu nie powinnam się dziwić.
Dodam jeszcze, że choć i w politycznej poprawności można dojść do pewnej przesady – jak we wszystkim – to boję się tych, którzy z nią walczą.
Wartości to śliski temat. Większość ludzi ma taką intuicję, że wszystkie wartości wrzucone do jednego worka powinny się doskonale dopełnić i dać świat idealny. A one przecież tak często wchodza ze sobą w konflikt, jak często się dopełniają.
Tu nie chodzi o to, co stało u podstaw political correctness , bo że przyświacały jej szlachetne intencje, tego chyba nikt nie neguje. Nikt też chyba nie neguje, że polityczna poprawność wywarła trwałe i bardzo cenne piętno na języku komunikacji społecznej. To wszystko prawda.
Problem polega na tym, w jakim kierunku to ewoluowało. Tak się poprobiło, że czasem nie wypada zajmować własnego stanowiska wobec drażliwych kwestii, nie tylko sprzecznego z politycznie poprawnym głównym nurtem, ale nawet idącego nieco obok. Od razu dostaje się etykietę reakcjonisty (w etykietowaniu jesteśmy wszak świetni). Język politycznej poprawności miał służyć do takiego formułowania myśli, by nie dyskryminować i nie obrażać przeciwnika, nie stwarzać sprzyjającego gruntu dla rozwoju rozmaitych ksenofobii. O to w tym chodziło.
Teraz jednak nie wypada już nawet zadawać pytań o podstawowe wartości, na których wyrosły współczesne społeczeństwa, bo to politycznie niepoprawne.
Dodam jeszcze, że jestem bardzo daleka od potępiania czegokolwiek, co ma służyć ucywilizowaniu języka służącego do wymiany poglądów. Tylko akurat ten mechanizm, o którym mówimy, coraz częściej jest pustosłowiem, za którym nie ma żadnego szacunku dla inności, odmienności i różnorodności. Coraz częściej est to tylko wymówka, by nie zajmować stanowiska albo, co gorsza, uzasanienie, by w ogóle nie mieć poglądów. To mi się po prostu nie podoba.
No to właśnie pisałem, żeby nie wylewać dziecka z kąpielą. PC jako idei, z grubsza, niedyskryminacji i nieurażania mniejszości chyba nic zarzucić nie można, więc dlaczego należałoby ją całkowicie odrzucać? Można natomast dyskutować o jej granicach – dokąd jeszcze uznajemy coś za political corretness, a odkąd zaczyna to być już nadużyciem pojęcia i wyrafinowaną formą stłumienia niewygodnych głosów. Bo te rzeczy często się miesza, nieraz zapewne i celowo. Ale potępienie politycznej poprawności w czambuł, bez zauważenia różnicy między jej stosowaniem „zgodnym z ideą wynalazcy”, a wynaturzonym, według mnie otwiera drogę do języka i zachowań, które bardzo trudno by mi było zaakceptować. Wcale nie teoretycznie, zetknąłem się z przykładami jak najbardziej w praktyce.
Właśnie w tym rzecz, że w koncepcję politycznej poprawności wkradł się paragraf 22. Nie można dyskutować o granicach politycznej poprawności, ponieważ jest to sprzeczne z koncepcją politycznej poprawności. Przy czym, jak się przysłuchać różnym dyskusjom, to zabawa ta odbywa się według pewnej reguły. Szafarzem pojęcia PC jest w danej sytuacji ta strona, która ma szybszy refleks i szybciej się PC powoła. Czasem wprost, czasem nie, ale mechanizm jest charakterystyczny i na swój sposób zabawny – „pierwszy! zaklepane!”
Ja nie uważam,żeby tu był paragraf 22, tylko – jak przy wielu pojęciach nieostrych – biała, czarna i szara strefa. Tzn. są takie przypadki, kiedy jest jasne, że chodzi o PC w jej podstawowym sensie, np. że nie należy używać słowa „czarnuch”, bo ma wydźwięk obelżywy, są takie kiedy wiadomo, że zastosowanie pojęcia PC jest nadużyciem (tu mi się przypomina stary dowcip „a u was Murzynów biją”), a są i takie, gdzie tak naprawdę trudno powiedzieć, czy jest tak, czy tak i tu się otwiera pole do dyskusji. Dużo tu zresztą zależy od wyczucia, no i od języka. Np. sformułowanie „wartości kultury Zachodu” jednak inaczej brzmi, niż „wartości białego człowieka”. Ale to, że nam to inaczej brzmi, zawdzięczamy m.in. idei politycznej poprawności.
Bobiku, dopóki sprawa dotyczy języka dyskusji, definicji itp, to rzeczywiście tak to wygląda – białe, czarne i różne odcienie szarości. Moja wypowiedź dotyczyła bardziej rozciągnięcia koncepcji political correctness poza język dyskusji, na ludzkie postawy wobec problemów społecznych, wartości, religii, rasy, płci itd.
Według mnie odbyło się to po następującym łańcuszku:
Etap 1 – nie używam języka konfliktu (i dobrze)
Etap 2 – nie używam języka konfrontacji (tu już wkraczamy w strefę szarości, bo czasem trzeba wyartykułować punktu sporne, żeby dojść do konsensu)
Etap 3 – unikam konfliktów (ach, jakie to wygodne)
Etap 4 – unikam już nie tylko jawnych konfliktów, ale całkiem naturalnych konfrontacji (brniemy coraz głębiej w strefę szarości)
Etap 5 – taktownie nie zauważam konfliktów wokół mnie (przechodzimy powoli na ciemna stronę mocy)
Etap 6 – przestaję dostrzegać konflikt jako zjawisko w ogóle, a tych, którzy mi o problemach przypominają uważam za niecywilizowanych wichrzycieli, którzy za diabła nie potrafią zrozumieć, że przecież między ludźmi nie ma różnic i że wszystko jedno jak jest, byle by nikt mnie nie wydłubywał z mojej niszy (jesteśmy już całkowicie po ciemnej stronie mocy).
W wyniku tej ewolucji można osiągnąć błogostan doskonały. Można przyjąć, że my się tu w Europie wprawdzie nie torturujemy z powodu poglądów (z innych powodów też staramy siętego nie robić, choć zdarza nam się przymykać oko, gdy robią to nasi wielcy sojusznicy), ale przecież Chiny to zupełnie inna kultura. Może to, co uznaliśmy za złe dla nas, dla tych Chińczyków jest całkiem do przyjęcia, w końcu ich cywilizacja jest starsza i nie nam ją oceniać. Political correctness we współczesnym wydaniu, na dodatek w służbie biznesu, bo przecież opłaca się produkowac w Chinach. Przykładów można by mnożyć, ale nie w tym rzecz. Chodzi o to, że PC stało sie pojęciem rozciągliwym jak guma od majtek i właściwie pierwotny sens już się w nim trochę rozmył.
Vesper, też dokładnie to wcześniej napisałem, że to pojęcie okropnie się rozmyło i w związku z tym należałoby przy każdej rozmowie na temat ustalić, o czym się właściwie mówi. Ja cały czas bronię tego podstawowego znaczenia PC, w którym jak najbardziej chodziło o wartości i to takie, pod którymi mogem się podpisać (bo wcale nie pod wszystkimi mam ochotę). A to, że się w tej chwili używa PC jako zasłony dymnej? Owszem, ale czego się nie używa? Kultury się używa. Praw człowieka. Pomocy humanitarnej. Mnóstwa rzeczy. A przecież nie chcemy zrezygnować ani z kultury, ani z praw człowieka, a niektórzy nawet z pomocy humanitarnej. Więc nie chodzi o to, że ja nie widzę, do czego można użyć politycznej poprawności, tylko o to niewyrzucanie zegarków tylko dlatego, że ktoś potrafi je zepsuć. 😉
No, z tym się nie można nie zgodzić 🙂
No to nie ma żadnego konfliktu i możemy spokojnie iść spać. 😆
Dobranoc 🙂
O rety, ale narozrabialam…
A ze wczoraj mnie nie bylo, wyszlam na strusia.
vesper, swietnie to wyjasnilas. Bo wlasnie pojecie rozciagliwe. Dalsze rozciaganie prowadzi do zrywania wiezi miedzyludzkich. W imie nieingerencji. I o tym myslalam, piszac o klonach.
A gdzie PAK? To moge dzien zaczynac, czy nie?
Przed-butka
http://www.youtube.com/watch?v=02u1lhsSELk
Tereso:
Primo, zaspałem. Przyznaję… I jestem z tego dumny! 😛
Ale, ale, secundo — przed 6:51 była pobutka, tyle że pod nowszym wpisem. Chyba, że przespałem cały dzień 😉 😀