Pan Ż. i muzyka
Trochę ponad rok temu Wydawnictwo Krytyki Politycznej wypuściło wywiad-rzekę dwóch filmoznawców, Piotra Kletowskiego i Piotra Mareckiego, z Andrzejem Żuławskim. Ten dość już wiekowy jak na enfant terrible filmu polskiego reżyser jest postacią skomplikowaną i zdecydowanie ta rozmowa bardziej mnie zainteresowała niż jego wrzeszczące i epatujące bebechami psychicznymi filmy. Aż się zdziwiłam, że w wielu sprawach jednak się z nim zgadzam, np. dla mnie Kieślowski tak samo kończy się na Przypadku. Ale co do muzyki, a zdarzyło mu się kilka razy ten temat ruszyć dość spektakularnie, to… no, może po kolei.
Mówi, że żyje w muzyce od młodzieńczych lat i słucha jej bez przerwy, ale do opery dorósł najpóźniej, bo go „dosyć śmieszyła”. To też rozumiem. Dodaje, że nigdy nie dorósł do jazzu, bo wydaje mu się „bełkotem zwariowanego kretyna, który nie zna się na muzyce i przepraszam, mówię tu jak ostatnie chamidło, kretyn, żłób, buc”. Całe szczęście, że tak to komentuje, ale po chwili znów (o Milesie): „…bardzo piękna trąbka, bardzo piękny dźwięk, ale jako utwory to ja pierdolę, to są kłaki”. Komentować nie warto.
Wróćmy do opery. Nieżyjący już Daniel Toscan du Plantier, właściciel firmy płytowej Erato i producent m.in. Don Giovanniego w reż. Loseya, zaproponował kiedyś Żuławskiemu nakręcenie filmu do nagrania Borysa Godunowa, dokonanego przez Mścisława Rostropowicza (z którym się przyjaźnił) w Covent Garden. Tam reżyserował Andriej Tarkowski, miał to sam przełożyć na film, ale umarł. Żuławski się zgodził, ale niechętnie, bo „muzyka ciężka, niemelodyjna, tekst sprzeczny”. Sprzeczny z jego poglądami życiowymi, eksponujący mentalność prawosławną, ową świętość skruszonego grzesznika – to też rozumiem, też nie jest mi to jakoś szczególnie bliskie. Ale Musorgski „niemelodyjny”?
Mniejsza, nie będę się dalej wypowiadać, bo nie widziałam tego filmu, a zobaczyć go nie jest łatwo – podobno Rostropowicz zablokował rozpowszechnianie, bo różne rzeczy mu nie odpowiadały (Żuławski opowiada barwną historię, jak się ze sobą procesowali). Natomiast dobrze pamiętam Błękitną nutę, w której oczywiście podobał mi się mój koleżka Janusz Olejniczak, i uznałam, że tu reżyser miał dobrą rękę, że wybrał właśnie jego i, co więcej, namówił do grania na starym pleyelu; tu go intuicja nie zawiodła. Ale to, co mówi o Chopinie, świadczy o jego niewiedzy. Np.: „Chopin jest parweniuszem i snobem. Jest synem marnego guwernanta, jak to się mówiło, czy właściwie nauczyciela domowego, Francuza, który w Polsce ożenił się z panią niezbyt wysokich lotów – ani arystokratycznych, ani finansowych – i wiedli skromny żywot”. Mówi to, aby podkreślić paradoks, że Fryderyk zrobił karierę na najwykwintniejszych salonach i „im bardziej czuł się parweniuszem, tym bardziej się perfumował”. To zupełnie nie tak: Chopin z pewnością pozerem nie był. A jego ojciec był, owszem, guwernerem, kiedy żenił się z Justyną Krzyżanowską, ale w kilka miesięcy po przyjściu na świat Fryderyka przenieśli się do Warszawy, a tam pan Mikołaj stał się cenionym pedagogiem w najlepszej szkole, Liceum Warszawskim (później profesorem Szkoły Wojskowej) i przyjacielem elity intelektualnej (do najbliższych temu domowi należał np. Samuel Bogumił Linde). I jeszcze: „…ojciec-Francuz, który był nauczycielem domowym, na pewno edukował go bardziej niż matka. Matka może mu mówiła, żeby przeczytał taki czy inny wiersz i uczyła go paciorka po polsku, ale edukował go niewątpliwie ojciec”. Otóż to też błąd: jak wspomniałam, ojciec nie był już nauczycielem domowym i nie bardzo miał czas na syna, więc początkowo właśnie matka go bardziej edukowała, w tym udzielała mu, z pomocą starszej córki Ludwiki, pierwszych lekcji gry na fortepianie, ale szybko, bo jako sześciolatek, zaczął Frycek uczyć się u Wojciecha Żywnego. Później wstąpił do Liceum Warszawskiego.
Pominę różne dywagacje pana Ż. o tym, jak George Sand „wyrzuciła Chopina”, kiedy „przestał jej przynosić pieniądze”. Guzik prawda, wszystko było dużo bardziej skomplikowane, zresztą w takich sytuacjach jest to zazwyczaj węzeł gordyjski zapętlony przez obie strony. Ale o kompletnej ignorancji świadczy stwierdzenie, że „Chopin wymyślił folklor polski, którego nie ma i nigdy nie było (…) folklor polski usłyszy pan tak naprawdę dopiero u Szymanowskiego”. Pewnie, że Chopin wystylizował bardzo folklor, ale Szymanowski jeszcze bardziej – kto widział mazurki w skali góralskiej? Zwłaszcza że górale grają wszystko „po śtyry”, nie „na trzy”. Szymanowski trzymał się góralszczyzny i kurpiowszczyzny – też wystylizowanej przecież, choć melodie zdarzały się autentyczne. Ale jeszcze gorszą ignorancję wykazuje p. Kletowski, kiedy mówi, że Chopin miał „rozstaw [rąk] ogromny. Tak jak Liszt mógł całą oktawę ogarnąć”. Oktawę to i ja moją maciupką rączką (jedną) ogarniam…
Najwięcej jednak bredni pada w związku z niesławnej pamięci realizacją Strasznego dworu w Operze Narodowej. Pamiętam ten spektakl, nie dość, że po barbarzyńsku wykastrowany, to jeszcze tak bełkotliwy, że trudno było dojść, czemu np. w arii Hanny występowało stado pań z wózeczkami dziecięcymi z przezroczystego plastiku, a na koniec wjeżdżała na scenę wielka lokomotywa. Ale pan Ż. dorobił do tego taką ideologię, przekręcając przy tym fakty, że po prostu ręce opadają. Przede wszystkim nie lubi tej opery, uważa jej muzykę za drugorzędną („stary zegar, ramota, duch ramoty”), ale dał się namówić Ryszardowi Perytowi, żeby „odkurzyć to próchno” i „przypierdolić w tę termitierę”. No i zaczął od tego: „wyciąłem z niej wszystkie powtórki, przedłużenia, które robiono pewnie dlatego, że wiedziano, że zagrają to trzy razy i potem nic, a żadnych nut nie wydrukują. Powtarzanie dwadzieścia razy tego samego w libretcie jest po to, żeby ludzie się na sali nauczyli, ale przy dzisiejszym osłuchaniu, jak się trzy razy powtórzy, to jest bardzo dużo”. Facet nie ma pojęcia, na czym polega forma muzyczna, ale tnie. Potem Tadeusz Wojciechowski, o którym pan Ż. pisze: „człowiek wynaleziony przez pana Pietkiewicza (…) który robił podobno jakąś karierę w Skandynawii (…) ani przedtem, ani potem z tym nazwiskiem się nie zetknąłem” (w rzeczywistości Wojciechowski był dyrektorem muzycznym wcześniej, za czasów dyrekcji Dejmka), zezłościł się okropnie i powiedział, że takie kaleczenie opery to po jego trupie. I tu Żuławski znów konfabuluje: „Był młody człowiek, który wygrał konkurs na najlepszych młodych dyrygentów (…) doprowadziłem do takiego konfliktu między sobą a tym kretynem [Wojciechowskim], że ów młody człowiek dyrygował pierwsze trzy przedstawienia. Potem Pietkiewiczowi udało się go usunąć. Do dzisiaj pan nic o nim nie słyszy i to jest właśnie takie działanie”. Aż sprawdziłam, czy aby dobrze pamiętam – tym niby młodym człowiekiem (starszym o rok od Wojciechowskiego) był Grzegorz Nowak… I to on przecież był wtedy dyrektorem muzycznym warszawskiej opery… A clou wszystkiego to takie zdanie (po opowieści, jak jego spektakl został zniszczony): „Natomiast pani, nie powiem nazwiska, taka stara klępa, wystawiła w zamian swój Straszny dwór i to jej przedstawienie pojechało do Nowego Jorku, gdzie prasa to tak zarżnęła, że nie czytałem w życiu takich recenzji. Bo ona wystawiła cepeliadę”. Oczywista oczywistość, że chodzi o p. Marię Fołtyn, ale Żuławskiemu wszystko się pozajączkowało, bo ona wystawiła nie Straszny dwór (kolejna inscenizacja, Mikołaja Grabowskiego, pokazała się tu już za dyrekcji Waldemara Dąbrowskiego), ale Halkę. Recenzje nowojorskie może i były druzgocące, tyle, że to nie ma nic do rzeczy…
Komentarze
To ja mam od pół roku parę niezłych kawałków z tego wywiadu zeskanowanych na Zytaty, a tu mnie Pani Kierowniczka takim śmiałym manewrem ubiega? 😉
Pobutka.
(Nie z niemelodyjnego Musorgskiego, kłaków, czy muzyki parweniusza…)
O, 3M, doprawdy sorry 😆
PAK przypomina nam, że dziś ostatnia sobota karnawału. W związku z tym siedzę cały dzień w domu i piszę… 🙁 Ale przynajmniej tym razem nie o „parweniuszu” 😉
Chyba się zacznę od dziś wypowiadać o muzyce. Tak samo nie mam o niej pojęcia i nie gorszych idiotyzmów potrafię naopowiadać. I słówkiem w razie czego też mogę rzucić, choć tak na co dzień nie muszę. Z konfabulacją mogę mieć pewne problemy, ale zdolny jestem, nauczę się.
Bo widzę, że to ostatnimi laty pewien trynd, żeby najbardziej autorytatywnie wypowiadali się na jakiś temat ci, którzy JWG (Jedno Wielkie Gie) o nim wiedzą. A ja chcę być tryndowy. 😎
Ale ten pan jest o tyle usprawiedliwiony, że zrobił parę filmów i jeden spektakl dotyczący muzyki. A jak, to już zupełnie inna sprawa.
Ależ właśnie o to „jak” też chodzi. Były to arcydzieła? Raczej nie były. A mogły być, skoro zabrał się do ich robienia ktoś, kto na muzyce nie tylko się nie zna, ale i – sądząc z jego wypowiedzi – nie za bardzo ją lubi? Czyli od początku był to zmarnowany czas, pieniądze, wysiłek ekipy i inne utensylia.
A poza tym chyba Pani Kierowniczka nie sądzi, że daruję komuś, kto o Milesie takie herezje opowiada? 😎
Jakoś nie mam z tym panem przyjemności. Niech on sobie p… z dala ode mnie 😐
Bobiczku, co do Milesa, to przecież wiesz, że się zgadzam 🙂 Ale nie jest tak, że Żuławski nie lubi muzyki. Ciepło się np. wyraża o Mozarcie. Nawet się oburzył, kiedy na ekrany wchodził film Loseya, a na afiszu było napisane „Mozart – Losey, Don Giovanni„. Cytuję: „Myślałem sobie tak: Kurwa, ty chamie bezwstydny, jak ty w ogóle śmiesz takie nazwiska porównywać?”.
Błękitna nuta nie jest filmem całkiem złym. O muzyce Chopina Żuławski mówi tak: „…jest muzyką, że tak powiem, lejącą się, długą. Trudno ją uciąć w połowie. (…) to nie jest Bach, to nie są Koncerty brandenburskie, wie pan [nuci]. Bacha może pan ciąć, może pan siedem, osiem ujęć zrobić w tym, co ja zaśpiewałem. A Chopin się leje i w dodatku rytmy wewnątrz każdej jego frazy się zmieniają: tu zwalnia, tam przyspiesza, tu jest ciszej, tam głośniej. Jeżeli Chopina gra się równo, tak jak Bacha, to nie jest w ogóle żadna muzyka. Czyli to wymaga dłuższej obserwacji frazy i słuchania, wymaga takiej kamery, która się ślizga dłużej po tym, a nie siecze i tnie”. Więc coś tam jednak słyszy – to, o czym mówi, te przyspieszenia i zwolnienia, to w terminologii muzycznej nazywa się rubato. Po prostu jedną muzykę rozumie lepiej, na inną jest głuchy. Niestety parę razy zabierał się za muzykę, na którą jest głuchy, a nie powinien był.
To tylko świadczy o tym, że jest bardzo, ale to bardzo zarozumialy, uważa się za geniusza. No i te dosadne podkreślenia. Po co/
Dla mnie pan Ż. jest ogólnie nie do przejścia. Przewracam się na pierwszych zdaniach każdego wywiadu (nie dalej jak w czwartek był w DF), w dodatku nie mam ochoty się podnosić i brnąć dalej 😉
No, dobra, odrobinę jestem skłonny ustąpić, może coś tam słyszy i lubi. 😉 Ale ja po prostu organicznie nie cierpię takiego stylizowania się, jakie Żuławski uprawia. Piętrowa sztuczność (i nie gombrowiczowska, bo w tym jeszcze bywa coś ciekawego), robiona na naturalność przy pomocy wulgaryzmów, które wskutek nadużywania też już zaczynają brzmieć sztucznie. No i otrząsa mnie też na takie numery jak „ja do jazzu nie dorosłem, ale wiem, że to funta kłaków warte”.
To chyba jest zresztą objaw takiej celebryckiej choroby, że nie potrafi się trzymać gęby na kłódkę, jak się na czymś nie zna, tylko koniecznie na każdy temat trzeba kłapać i to tonem nieznoszącym sprzeciwu. Bo przecież cały świat na pewno z wstrzymanym oddechem czeka na to, co sądzi o Wszystkim Bez Wyjątku jedna z drugą celebryta. 👿
Tylko nie celebryta! Celebryta ogranicza emisję gazów i kocha wieloryby, a ten pan nie. 😈
Jajako dyżurny prostak tłumaczę takie zjawiska prosto. Metoda „na agresywnego cynika-erudytę” opłaca się, gdy chodzi o chędożenie naiwnych studentek. Niestety, aby nie wyglądać żałośnie, po osiągnięciu pewnego wieku metodę należy zmienić. Nie zawsze zainteresowany zdaje sobie z tego sprawę, a czasem nie pozwalają na to skomplikowane zjawiska w układzie nerwowym. Bywa i tak, że to, co wygląda na stylizowanie, jest jednostką chorobową i daje się leczyć. Nic nie sugeruję, tylko głośno i po prostacku myślę. 8)
Zapisuję się do prostaków. Wywody Wielkiego (wy)Wodza wydają mi się bardzo przekonujące. 😆
W jednym tylko punkcie mam wątpliwość. Niektórzy celebryci ostentacyjnie pokazują się podczas konsumpcji grochówki z kotła, a to emisji gazów raczej nie ogranicza. 😎
Na tubie jest dużo wycinków z filmów pana Ż. – niestety nie z Borysa ani z Błękitnej nuty. Są z Trzeciej części nocy, Diabła, Opętania, a nawet z Szamanki, jak Iwona Petry wyżera Lindzie mózg 😆
Są tacy, co uważają go za zapoznanego geniusza 😉
Borys Godunow wg Żuławskiego:
Tu jest początek – pierwszy fragment z 12 dostępnych na kanale tego uzytkownika.
“…bardzo piękna trąbka, bardzo piękny dźwięk, ale jako utwory to ja pierdolę, to są kłaki”.
Oho, widzę, że reżyser „Szamanki” nadal jest w formie 😆
Tam są jeszcze smaczniejsze cytaty, ale nie zacytuję… Coś muszę zostawić 3M 😆
Eee, zapoznanym geniuszem to prawie każdy jest, albo przynajmniej bywa. Ja czasem, zwłaszcza w godzinach porannych, to jestem tak zapoznany, że nawet sam siebie w lustrze jako geniusza nie rozpoznaję. 🙄
Ale Żuławskiemu to chyba nie grozi. Co spojrzy w lustro, to geniusza widzi. 😉
Z Panem Żuławskim problem jest taki, że się wypowiada o każdej dziedzinie i uwaza swój sąd jest rozstrzygający.
Pominę bulwesujący język, którym określa osoby i zdarzenia.
Enfant terrible – w wersji, jak sobie mały Józio wyobraża.
Dla mnie człowiek nie do przyjęcia, a jak komu pasuje, to jego sprawa.
Wspierają go. Panowie Piotrowie robili wywiad na kolanach…
jest=za
Panowie Piotrowie pewnie jeszcze nie słyszeli, że nie trzeba na kolanach, tylko dobrze. 🙂
Jest film z Borisa, ale fatalnej jakości:
http://www.youtube.com/watch?v=bOYAuOwO_9E
Pełna zgodność poglądów z Wielkim Wodzem.
Rozumiem, że celebryci to żart. 🙂
Gdybyż to był temat do żartów… 🙁
Dzięki za linkę! To jest tzw. reportaż z planu. Raimondi to wspaniały śpiewak, ale po rosyjsku śpiewa beznadziejnie niestety. Pretensji nie mam, ale tym bardziej to jednak nie to.
Pan Ż jest chyba obrażony na cały świat ,który dość obojętnie traktuje erupcje jego geniuszu.Zgadzam się też z kimś,kto twierdzi,że młodzieńczy kompleks wielkiego ojca został mu na zawsze.A dla Wojciechowskiego duży plus za przytomność umysłu i samozaparcie. Największym atutem”Błękitnej nuty” jest właśnie Olejniczak,ale ile go kosztowało to „bliskie spotkanie”,lepiej nie mówić…
Bo ja wiem, czy ten Mirosław to był taki wielki? Pan Ż. raczej ma kompleks całej tradycji literackiej w swojej rodzinie, od Jerzego przecież począwszy. W tym wywiadzie wręcz podkreśla, że czuje się bardziej literatem niż filmowcem, także dlatego, że ilościowo napisał więcej niż nakręcił. Zapomniał, że ilość jednakowóż nie przechodzi w jakość. Gdzieś tam mówi, że jego książki są programowo ignorowane, bo Warszawka cała je czytała, tylko się do tego nie przyznaje. E tam. Kto by tam to czytał. Ja owszem, przerzuciłam jedno powieścidło o kompozytorze ukształtowanym na obraz i podobieństwo Zygmunta Mycielskiego, czyli starym hrabii homoseksualiście. Pan Ż. każe mu się zakochać w studentce 😯
W filmach, i owszem, przyznaję, że pewne rzeczy czysto warsztatowe mogą być interesujące, a Na Srebrnym Globie to ciekawe proto-fantasy, o zdumiewającej rzeczywiście historii. Ale ogólnie całe mętnawe ideolo filmów tego człowieka kompletnie mnie nie interesuje i żeby nie wiem, jak wrzeszczała czy Braunek, czy Adjani w Opętaniu (wolę jednak filmy Polańskiego), zostawia mnie to w głębokiej obojętności.
A co do Januszka, to miał z tej Błękitnej nuty jeden duży plus – oswoił się z pleyelem. To mu dziś procentuje, więc w sumie opłacało mu się mimo całej tamtej traumy i konieczności rzygania krwią po klawiszach. Aż się dziwię, że w necie nie ma tej sceny…
Pani Doroto, jak dobrze poszukac to Trubadur moze służyć starym i fatalnym nagraniem video Borysa Godunowa w reż. Żuławskiego. „Zrzutami” z niego ilustrowaliśmy kiedyś wywiad z Romualdem Tesarowiczem. Ukłony 🙂
Fakt,chodziło o całą rodzinę,to był”skrót myślowy”.I o wielkość widzianą z perspektywy wewnątrzrodzinnej.”Na Srebrnym Globie” rzeczywiście dawno temu zapadło mi w pamięć,ale nie wiem czy bardziej od wcześniej przeczytanej książki.Nikt nie neguje osiągnięć,tylko w tym wieku ego obrażonego chłopca jest zastanawiające.
Co do pleyela,to naszego też Olejniczak oblatywał po reanimacji.Z dużym wyczuciem.Innym często lecą struny a nawet młotki.
Widziałem Borysa Godunowa Żuławskiego, ponad 10 lat temu. Sfilmowana ta opera nie podobała mi się potwornie, nie przypominam sobie teraz dokładnie tego filmu, pamiętam jedynie idiotyzmy i niekonsekwencje, a także kąpiel Maryny Mniszchówny w balii. Dodam tylko, że w ogóle nie lubię kina Żuławskiego, nie cierpię tej histerii i przerysowania, jaka w jego pierwszych filmach panowała. Pamiętam film z Isabelle Adjani, o którym on sam mówi teraz, że jest genialny, a z którego wyszedłem z kina – bo nie mogłem dłużej strawić widoku Adjani wrzeszczącej i miotającej się pół godziny z rozkwaszonym nosem, z którego lała się krew. Nie mogę więc obyć obiektywny – ale wydaje mi się, że racja była po stronie Roztropowicza. Czytałem parę książek Żuławskiego, są czasem zabawne ale też dużo tam konfabulacji oraz często autor jest okrutny wobec osób, które przewinęły się przez jego życie. W jednej z książek opisał romans swojego ojca, pracownika ambasady polskiej w ZSRR, z Lubow Orłową. Ojciec przywoził jej z Polski ciuchy i pończochy, a ta w jednej chwili potrafiła z ich mieszkania uczynić chlew. To akurat było zabawne.
Film z Adjani to właśnie Opętanie. Jest na tubie wrzeszcząca przez kwadrans Adjani w metrze i różne tam takie. Szukałam sceny, w której ona się tenteguje z ośmiornicą 😆 – może gdzieś tam jest, ale szkoda mi czasu na szersze poszukiwania.
gamzatti – dzięki 🙂
Ja po sąsiedzku, z blogu łasuchów, na chwilę wpadam celem zapytania, czy ktoś z Państwa kojarzy takiego Borysa Godunowa, gdzie cała scenografia była na biało, bojarzy byli jakimiś urzędnikami, czynownikami czy czymś takim, w tle była ściana portretów niczym pierwszych sekretarzy partii-matki, a nad głową Borysa superczynownika wisiał wielki dzwon i wiadomo było, że w scenie śmierci zleci mu na łeb. Nie można było słuchać spokojnie, bo człowiek czekał: zleci czy nie. Zleciał. A na końcu Jurodiwy, śpiewając, zresztą po bożemu swoją genialną arię, szedł dziarsko podrygując przez las i kopał pieńki. Ja to widziałam od sceny poloneza, może Maryna przedtem i była w balii… Dymitr wyglądał jak żigolak w każdym razie. Nie widziałam też plansz, bo mi coś przeszkodziło i teraz od lat w nerwach jestem, że nie wiem, co to było, a zwłaszcza KTO. Będę do grobu wdzięczna za podpowiedź.
Z Żuławskich Wawrzyniec był w porządku i Juliusz, genialny tłumacz i dobry poeta…
Pozdrawiam Państwa Melomanów!
Piotrze M, kiedy MŻ pracował w ZSRR?
http://pl.wikipedia.org/wiki/Miros%C5%82aw_%C5%BBu%C5%82awski
Z tą Lubow Orłową to pewnie kolejna konfabulacja. On zresztą cały czas powtarza, że to wszystko nie jest dokładnie z życia, tylko na motywach.
Doczytałam właśnie, że ubrał ojca w buty Bohdana Czeszki, bo napisał, że ojciec uwiódł córkę Broniewskiego, tymczasem zrobił to właśnie Czeszko i nawiał przed Broniewskim na parę lat do Moskwy 🙂
Romans ojca z Lubow Orłową opisał Żuławski w książce Lity bór. Działo to się w Moskwie, w latach pięćdziesiątych. Wprawdzie w biogramie ojca w tym czasie jest Praga a nie Moskwa -ale może dane nie są kompletne, albo Żuławski dał się ponieść fantazji. Mam gdzieś tę książkę i chciałem nawet zacytować odpowiedni fragment – ale stoi gdzieś w drugim lub trzecim rzędzie i nie mogę jej na razie znależć.
Z góry przepraszam za bezczelną prywatę 😳
Łabądku, mogę dzwonić?
Jak znam łabądka, to można do późnej nocy 😀
Dzwonię, ryzyk fizyk 🙂
Jakoś nie pamiętałam dziś, żeby czasem zaglądać do poczekalni, a tu goście czekają. Sorry! 😳
Witam Hebiusa @14:22 i dzięki za link!
Witam też Nisię. Nie pamiętam takiego Borysa – może ktoś z Dywanikowców zna? A Wawrzyniec Żuławski faktycznie był bardzo obiecującym młodym człowiekiem, który przedwcześnie tragicznie zginął w Tatrach…
Pozdrawiam serdecznie! 🙂
1. Dla kochających Pragę wiosną, a szczególnie goszczącego w niej Johna Eliota G. informacja: https://shop.ticketpro.cz/event_detail.asp?evnt=482254
2. Dla czekających na płytę KZ z kwintetami G.Bacewicz: w wydanym katalogu DG na 2010 jest zapowiedziana jako nowość. Tylko czy to o czymś świadczy? Co najwyżej tylko o pojawieniu się nazwiska Bacewicz w katalogu. Dobre i to.
3. A dla fanów Becia: Mitsuko Uchida jego koncert II i III zagrała cudnie.
4. A w kwestii Fryckowej – w prasie i sklepach muzycznych Berlina pełnoż go. Do tego eksponowanego z wielkim szacunem.
5. A kwestii zimy – idę się powiesić.
Miczurinowska krzyżówka łabądka z sową… 🙂
Aczkolwiek krzyżówka psa z sową nie jest chyba mniej ekscentryczna. 😉
Jerzy się powiesi? 😯 Tego mi za wiele!
Zaraz na ratunek wysyłam Seszele. 😀
Zdaje się, że link jest jak dla działu księgowości. A tak po ludzku:
http://www.monteverdi.co.uk/whats_on/performances.cfm
A mnie do tej pory piana z pyska leci jak sobie przypomnę tę inscenizację… I nawet nie wiem, kogo ja tak za nią nie lubię.
Dzięki za miłe powitanie. Czytam sobie Was czasami i jako prosta melomanka-słuchaczka popadam w dzikie kompleksy z powodu poziomu Waszej wiedzy… Chapeau bas!
Mała poprawka: Wawrzyniec Żuławski zginął w lawinie, w Alpach, w 57 roku podczas wyprawy po ciało przyjaciela, Stanisława Wrońskiego.
Jak dotąd Borys Godunow (1989) + moja ciekawość + bezgraniczna głupota kosztowały mnie prawie 300 zł.
Nie udało mi się w banku zablokować transakcji.
Zakupiłam dostęp do konta na stronie, gdzie niby był ten film, na trzy dni za 1,66$.
Na koncie zablokowano mi 274 zł.
Filmu nie ma, a po kliknięciu na pierwszy z listy Borysów przeniosło mnie na stronę porno.
Nie mogę wyjść z szoku nad swoją głupotą.
Tfu! rzeczywiście, w Alpach. Przepraszam! 😳
Kompleksy, jak widać, niepotrzebne 😉
Cieszę się, że 60jerzy się pokazał, bo już na długo go wcięło…
Nisia, możesz sobie po mojej stronie przysiąść, to Ci zaraz kompleksy przejdą. 🙂
Wobec prostych melomanów-słuchaczy prosty pies na ogół ogon musi podwinąć i głęboko do budy się schować… 🙄
mt7 – na pociechę są linki od Hebiusa; tam jest 12 odcinków. Ależ to jest muzyka, zaczęłam oglądać i w końcu przestałam oglądać, a zaczęłam słuchać…
Żeby tylko jeszcze tak źle po tym rusku nie wymawiali 😈
Nie wiem, czy ktoś pamięta taką prześliczną parodię dzieła naukowego pt. „Wstęp do imagineskopii”. Tam gdzieś w przypisach występowali dwaj uczeni o nazwiskach F.Znaniemiecki i E,Nieznaruski. 😆
Siódemeczko, wszystko się zgadza, przecież pan Ż. często gęsto (z przeproszeniem) ociera się o strony, w które Cię poniosło za 274 zł.
Cieszę się cieszeniem PK i troską Bobika, od którego Seszele jednakowoż nie doszły. To ja zatem jeszcze troszeczkę poczekam.
Się owinę szalem
i pożegnam z żalem
myśli o Seszelachi
i ciepłych kąpielach.
Tudzież punkcie piątym
troszkę z życia kpiącym.
Dobranoc.
Dobranoc 🙂
Nie jestem fanem pana Ż i dzieł jego nie cenię, jednakże oglądałem przed laty rozmowę, którą przeprowadzał z nim Piotr Kraśko. Pan Piotr to też postać, wystarczy powiedzieć, że nader elastyczna…
W pewnym momencie pan Piotr zadał bezceremonialne pytanie: dlaczego jest pan kabotynem?
Po chwili milczenia pan Ż rzekł: powinienem teraz dać panu w mordę i wyjść. Zaprasza mnie pan na rozmowę, by mnie obrażać? Swojego gościa?
Nie wyszedł, w mordę nie dał. A szkoda, zyskałby w moich oczach.
Tu się zgadzam 🙂
Autopoprawka: ten przyjaciel Wawy Żuławskiego to był, oczywiście, Groński, nie Wroński. A ja lubię paru Wrońskich i paluszek mi się opsnął. 😳
Bobiku, dzięki za zaproszenie na taką miła stronę. Moje obie psice merdają do Ciebie ogonami na potęgę. Ja też merdam czym ta mam. 😆
Jak się bał dać w mordę, to mógł chociaż ugryźć w łydkę. 😆
Aż dwie psice! 😳 Ja to mam nosa, kogo na moją stronę zapraszać! 😆
A Groński też może być 🙂 Nie wiem, czy Ryszard Marek ma coś wspólnego…
Rozumiem, że Bobik odpowiadał zeenowi. Łajza sobie pofiglowała… 😆
Najpierw odpowiadałem zeenowi, potem Nisi. Po porządku. 🙂
Przejrzałem jeszcze raz: porządkowi nikt nie odpowiadał…
😉
Do PK;dzięki za potwierdzenie vesper sowiej strony mojej natury.Uzgodniłyśmy parę strategicznych tematów nie tylko w kwestii luster.
Co do porno:może tam będzie też Maryna w balii.A pałac Mniszchów jest w Dukli.Podkarpacie.
zeen, tak po prawdzie, to jest na odwrót. Mnie porządek nie zawsze odpowiada. 🙂
No, może za wyjątkiem uporządkowania umysłowego. 😉
Dobranoc, funt p… kłaków na noc. 😉
http://www.youtube.com/watch?v=10PeINdMuow&feature=related
Od znanego i zawziętego kłaczysty. 😆
03.10 … Ciekawe, czy ktoś się jeszcze pojawi na Dywanie przed PAK-iem 🙄
Aaa… co by się miał nie pojawić? 😆
Są tacy, co po nocy rozwiązują krzyżówki psa z sową. 😀
Hi, hi. Jeżeli to miał być jakiś rodzaj castingu pt. „zdążyć przed panem PAK-iem”, to wygrałem w przedbiegach. 😀
Ale wrodzona uczciwość (psiakrew! cholera! itd!) nakazuje mi przyzanać, że gdybym miał dziecko w wieku vesperowskim, to nawet do wstępnych kwalifikacji bym nie dotarł. 🙁
Pobutka, choć Bobik zdążył przede mną… Dziwne, bo jak wyglądam za okno, to wszyscy śpią… Z Merytoryzmem włącznie…
PAK-u, to chyba było niesłuszne okno. Wyjrzyj na zachodnią stronę… 😆
No i cóż innego mógł dziś PAK wrzucić na pobutkę 😆
W dzień świętego Walentego
ślę buziaki dla każdego
ludka Dywanikowego 😀
Komercha bo komercha, i to obrzydliwa, ale parę miłych słów zawsze można powiedzieć 😉
No i definitywny szlus 🙁
Szczęście w nieszczęściu, że archiwum w sieci zostaje…
To na pocieszenie:dziś powtórka z superrozrywki,czyli w tvp 2 o godz.23:25
„Podróżujący fortepian”.
Zasypało mi okna w dachu,teraz czekam,czy prąd padnie.Tfu,tfu!!
No to olbrzymie,obrzydliwie komercyjne serducho dla całego Dywanu,a dla PK ta salonka w serduszka!!!
😀 😆
Tu też sypie, zaraz wszystko zasypie…
Tu już zasypało.Jak ci Eskimosi to wytrzymują a nawet się rozmnażają?
Nie wiem, czy potrafię ułożyć ogon w serducho…
O, udało się! 😀 To teraz mogę biec za tą salonką, serdecznie machać i komercyjnie poszczekiwać.
Mam nadzieję, że reporterzy „Pudelka” są w pobliżu i nie przepuszczą takiej okazji. 😆
Widzę to! A nawet słyszę!!!
A tu koleżeństwo Bobika również pędzi i pomachuje:
http://www.youtube.com/watch?v=z4rQqelnmcE
😆
Ale dlaczego wycięto scenę z bukietem serdelków? 😉
Serdelki zeżarli serdelkowi skrytożercy.Ostatnio widziano jak zżerał Laskowik przy akompaniamencie Malickiego.
Wczoraj odbyła się, zdaniem uczestników udana, inauguracja UTW, na którą poszukiwałam nut. Wykonanie – chór amatorski – było naprawdę niezłe. Jeszcze raz dziękuję za pomoc w poszukiwaniach nut.
Za dwa tygodnie rozpoczynamy obchody Roku Chopinowskiego – Grażyna Barszczewska będzie czytać listy Chopina, przy fortepianie Nahorny!
Już się cieszę.
Z walentynkowej okazji Lang Lang w różowej koszuli, bez Chopina, za to ze swoim tatą: http://www.youtube.com/watch?v=7JLvbXGoicw
Do Nisi:
może to była ta wersja ‚Borysa’ (jest dzwon i portrety)?
http://www.amazon.com/Mussorgsky-Kotscherga-Lipovsek-Leiferkus-Langridge/dp/B0000029L4
Chyba właśnie tę inscenizację można było stosunkowo niedawno obejrzeć na TV Mezzo.
To ja też całusy przesyłam, 🙂
chociaż z całkiem przeciwnymi uczuciami toczę walkę z oszustami internetowymi.
Znalazłam w necie mnóstwo stron z osobami naciągniętymi przez tych samych ludzi.
Tu jedna z osób podaje adres The Internet Crime Complaint Center (IC3):
http://800notes.com/Phone.aspx/1-888-762-6562
Zamierzam z niego też skorzystać.
W tym bojowym nastroju oddalam się! 😀
Bobiku,
wielkie dzięki za przypomnienie „Wstępu do imagineskopii” wielkiego Otrembusa Podgrobelskiego (jedna z najzabawniejszych znanych mi parodii). Oprócz tez jakie głosił J. Znaniemiecki, krytykując J. Nieznaruskiego, dociekliwy czytelnik tego opusa magnuma znajdzie odwołania do innych, równie fascynujących źródeł (wklejam kawałek bibliografii):
Szprotka Otrembusowa, Ser jako temat w polskiej literaturze dla dzieci i młodzieży. „Studia i Materiały Instytutu Pendologicznego” 1969, nr 6.
K. Dźwiękowiecki, Bracia, patrzcie jeno. Rzecz o postrzeganiu ortochromatycznym (z przedmową T. Lepały), Czesucza-Piersiany 1932.
A. Tatlajtis, Pendoremat jako synteza wyników działań pendologiczno-logicznych. Tereferat wyprowadzający na II Doroczną Konferencję Pleplenarną Międzynarodowego Biura do spraw Powiększania Wyobraźni, „Brodacz Polski” 1966, nr 3.
G. I. Denaturadze, Kto, kogo i poczemu? „Jeżegodnik Kazanskoj Akadiemii Nauk”, R. XXII, z. 234, s. 4756, Kazań 1901.
W. Jabcon, W sęku dziura, pokusa czy zbawienie duszy? Oficyna OO. Pallotynów w Skaraniu Boskim, Skaranie Boskie 1897.
T. J. Netupay, Tákatabánya i jej winnice. Przewodnik po Tákatabányi i jej winnicach. Tákatabánya 1937.
L. H. Gut Morgen, Porównianie chodu Eskimosa z czym nie bądź (przekł. Żegoty Ciąglewicza), Imaginacya R. VI, z. 5
J. Kapsuła, W. Uzbro, Gnuśnijże mi, gnuśnij. Wybór kołysanek na skrzypce i fortepian, Piersiany 1967.
A. Zaboyski, K. Żmać, Regeneracja lemieszy w kuźniach wiejskich, Warszawa przez Częstochowę, peron 3a.
J. Zarea, C. Toader, Razboi dupa comanda, Bd. Armata Poporului, Bucuresti 1971.
S. de Voloff, Comment j’ai trové un cul, „Année Pendologique” 1937 nr 6.
F. Konieczny, Ekspresowe usługi krawieckie dla ludności, Kutno, ul. U. Szarży 9.
No i jeszcze niezapomniany Karol Wieńczysław Hommont, który „jeszcze w 1952 r., jako księgowy PGR Świstuny nad jeziorem Łajno, dysponując dużą ilością wolnego czasu, napisał był powieść z życia chłopów pt. Baby, w związku z czym pretendował, a ściśle rzecz biorąc nadal pretenduje do Nagrody Nobla.”
😆
Pozdrowienia dla atreusa 🙂
To było właśnie to przedstawienie, o którym pisała Nisia. Warto zauważyć, że wiele elementów z tego spektaklu póżniej można było zobaczyć w Borysie wystawionym w Warszawie.
Szukając książki pana Ż, które to poszukiwanie po jakimś czasie zarzuciłem, znalazłem inną, której szukałem od dawna. Są to pamiętniki dziewiętnastowiecznych aktorów, w większości prowincjonalnych ” Gdy Melpomena rzemiennym dyszlem objeżdżała Polskę”(PIW 1963) . Nie rozumiem wprawdzie tytułu (dlaczego dyszel jest rzemienny, i dlaczego objeżdżano na dyszlu?) ale w środu są smakowite kawałki. Na przykład wspomnienia Eweliny Szeligi „Ach, ten teatr! – ze wspomniń artystki”. Już pierwsze zdanie jest urzekające:
„Że w Rymanowie cudowna okolica i wiele znakomitych gości tam bawi, o tym każdy wie, więc opisywać nie będę”.
A tak wyglądało ostatnie w Tuchowie przedstawienie Trójki hultajskiej:
” Gołębiowska, staruszka blisko sześćdziesięcioletnia, weteranka sceny, grała Fortunę. Ubrana długo i szeroko niecierpliwiła się. Była biedaczka nieco głucha ale do tej roli suflera nie potrzebowała, bo grała ją kilkanaście lat. Zbliżyła sie do kurtyny i przez dziurkę w niej przyglądała się publiczności, co było jej zwyczajem. Na scenie było ciemno, bo w paldamentach lamp nie było.Nikt na nią nie zwrócił uwagi, a sufler zadzwonił raz i drugi, Gołębiowska staruszka dzwonka nie słyszała, i kurtyna poszła w górę wraz z Gołębiowską staruszką, której spódnica i suknie do kurtyny się wkręciły, i zaledwie większą połowę drogi przebyła, kiedy przedstawił się publiczności okropny widok połączony z ogólnym krzykiem, a najbardziej krzyczała biedna Gołębiowska staruszka. W powietrzu wisiała para jej nóg, robiąca rozpaczliwe wymachiwania, ona zaś sama, krzycząc przerażliwie, trzymała się sznura w środku kurtyny.
Bożek siedzący na tronie, chcąc przyjść z pomocą, zapomniał, że poza nim próżnia i tak niefortunnie cofnął krzesło, które stało na tylnej dekoracji, że ta zerwana spadła wraz z krzesłem i bożkiem, który upadł głową w dół, bo nogi zaplątane widziane były w powietrzu w owych biaŁych trykotach, jak robiły wysiłki aby uwolnić się od sznurów. Maszynista robił nadludzkie wysiłki aby spuścić kurtynę ale się nie udało. Dopiero kilku panów z publiczności wskoczyło na scenę i przy ich pomocy kurtynę spuszczono. Dyrektor rwał włosy z głowy, dyrektorowa zemdlała. Gołębiowska staruszka zachorowala i inna zastąpić ją musiała”.
Pięknie! Obśmiałam się po dziurki w dziobie.Nadmienię,że Maciej Grzybowski w adrenalinie pokoncertowej potrafi analogicznie i bardzo długo.A nawet wierszem.
I ja serdecznie pozdrawiam, mt7 🙂
Biedna Gołębiowska staruszka, oj, biedna…
To było do atreusa,a tekst Pana Piotra równie przepiękny.Rymanów też przepiękny do dziś.Polecam!
Och, dzięki, atreusie! 🙂 Mój Śledź Otrembus Podgrobelski jest w ktakowskiej części biblioteki, w związku z czym nie mam do niego swobodnego dostępu. A cytaty z niego śmieszą mnie nieodmiennie. 😀
Przy okazji uświadomiłem sobie, w jak ogromnym stopniu „Wstęp do imagineskopii” wzbogacił nasz język domowy. Chyba co druga pozycja z zacytowanej bibliografii jest u nas używana do komentowania różnych codziennych sytuacji. 🙂
ktakowska = krakowska 🙂
A PK to ciężko pracuje,czy wpadła w zaspę?
PK pewnikiem coś dużego montuje.Jak wrzuci,aż zadudni!
Fortepian Szopena? 😯
Chciałam tu złożyć oświadczenie, że nie jest prawdą, jakoby wszystkie 60-letnie staruszki były głuche.
Są wyjątki. 😉
Droga mt7 – 60-letnie staruszki były w XiX wieku, granica przesunęła się o 20 lat. Dziś to w ogólr komicznie brzmi „niemal sześćdziesięcioletnia staruszka”, jak rownież to uporczywe powtarzanie „Gołębiowska staruszka”.
PK oddaliła się była towarzysko, bo bez sensu tak ciągle siedzieć i pisać 👿
Ale wróciła i pęka ze śmiechu 😆
Piotrze, kochany, toż wiem. 😀
Z drugiej strony – jak mawiał pewien Mleczarz – to chyba nie tyle nastąpił biologiczny przełom, co zmieniło się postrzeganie i nastawienie ludności.
Fortepianu chyba nie wrzuci z braku zbisurmanionego Kozaka.
Nie jest wykluczone, że i jedno, i drugie 🙂
Prawda, łabądku, na wrzucenie fortepianu sił mi brak… 🙁
Ale do fortepianu zawsze można coś wrzucić, np.rajstopy…Dźwięku to nie poprawi,ale jaki miły luz w szafie!
No dobra, skoro brak sił, to dziś wielkodusznie zrezygnujemy z fortepianu. Pani Kierowniczka wrzuci harmonijkę ustną i będziemy kwita. 🙂
łabądku, jakbyś to widziała 🙂
Co prawda było to w moim poprzednim lokum, ale tam miałam powiedzonko pt. rajstopy na fortepianie, co oznaczało stan burdelizacji mieszkania 🙂 Dziś się to nie zdarza, bo ciuchy są w innym pokoju niż fortepian, ale bynajmniej, ach, bynajmniej nie oznacza to, że jest lepiej… 🙁
Ach ,skąd ja to znam!Porządek zaprowadzam wyłącznie u moich inwestorów.
U mnie bywa,że dżinsy zwisają ze sztalugi a biblioteka wypływa na schody.Postmodernizm taki.
No to pod kordełkę.Pani Kierowniczko,bo ja jeszcze parę mebelków muszę…
Chciałam napisać, że chyba pora na dobranoc i utraciłam kontakt z rzeczywistością wirtualną.
Mimo tak wyraźnego braku akceptacji, podtrzymam swój wniosek.
Dobranoc Dywaniku! 🙂
No cóż, ja też pod kordełkę. Tekstu nie skończyłam, rano do pracy… buuu…
Dobranoc!
Sypie i sypie 🙁 Gdzie my się obudzimy? 😯
Na Syberii,jak to Polacy we zwyczaju mają…
Dobranoc!
No, nie wszyscy.Niektórzy się budzą na robotach w Niemczech. 🙄
Ale za to w miłej Rupieciarni. 😀
Pani Kierowniczce dzięki za wiadomość 😆 , Atreusowi dzięki za rozwiązanie zagadki, która mnie żarła 😆 . Chociaż nie mam pojęcia, czemu sama nie poszukałam w internecie. Chyba nie było Googla, kiedy to widziałam, czy cuś? W każdym razie już wiem: Herbert Wernicke.
Jako sześćdziesięcioletnia staruszka udam się chyba do jakiegoś azylu strzeżonego przed nowoczesnymi reżyserami, kipiącymi nadmiarem skojarzeń…
I dobrej nocy życzę Państwu Melomaństwu. Słodkich snów.
Nie wiem czemu te lole nie zamieniły się w żółte buzie…
Pobutka.
(Patrzę posłusznie na zachód, a tam ciemno… Świecą się, co prawda, jakieś czerwone litery na BO, ale to nie Bobik, bynajmniej, bo DZIO.)
atreus przypomniał mi katalog z „Przewodnika bibliograficznego” nr 13 (1925) przytaczany przez Juliana Tuwima (Cicer cum caule):
BIERNACKI LUDIWK jun. Najstarzy polski bilet wizytowy. Studium bibliograficzne. Z 163 podobiznami. Tom I: Literatura. Tom II: Źródła. Tom III: Materiały. Tom IV: Notatki. Tom V: Studia. Lwów, Wydawnictwo Zakładu Naukowego im. Ossolińskich 1925. 8o. T. I. str. XV+784. T.II. str. 932. T.III. str. 890. T.V. str. 632+163 podobizny. ZŁ. 850.
BRUCHNALSKI WILHELM, prof. Uniw. Krytyczne zestawienie pierwszych liter we wszystkich miejscach „Pana Tadeusza” jako wtęp do umiejętności literatury polskiej. Lwów. Nakładem Koła Polonistów. 1925. str. 854.
BYSTROŃ JAN STANISŁAW. Geneza i warianty pieśni „Pani dziś jest bez koszulki”. Nakładem Tow. Ludoznawczego 8o. Str. 32.
BIRKENMAJER ALEKSANDER. Szesnasta karta rękopisu Nr 2798 Biblioteki Jaigellońśkie i inne szesnaste karty innych rękopisów innych bibliotek. Kraków 1925. 4o. Str. 78.
FIERICH FRANCISZEK XAWERY. Prof. Dr Prezydent Komisji Kodyfikacyjnej. Procedura Sądu Ostatecznego. Studium prawnoeschatologiczne. Z planem orientacyjnym doliny Jozafata i tablicami konkordancyj artykułów praw boskich i ludzkich. Warszawa 1925. 8o. Str. 806 + 72 tablice + 1 plan.
GOETHE JAN WILKOŁAZ. Pięść. Jedna tragedia. Przełożył Leon Wachholz. Wydanie drugie poprawne. Warszawa. Gebethner i Wolff. Str. 230.
KALLENBACH JÓZEF. Prof. Uniw. Jagiell. Nieznany spis garderoby domowej domniemanego pradziadka Jacka Soplicy z r. 1727. Nakł. Uniwe. Stefana Batorego. 1925. 8o. Str. XXIII + 2 z licznymi podobiznami.
KOWALSKI TADEUSZ. Pierogi z kapustą, jako potrawa spożywana przez św. Jacka w czasie głodu na misjach śród Kumanów. Kraków. Polska Akademia Umiejętności. 1925. 8o. Str. 146.
OR-OT (ARTUR OPPMAN mjr). Bakenbrody księcia Pepi. Oktawy żołnierskie. Warszawa. Nakładem „Żołnierza Polskiego”. 1925. 16o. Str. 32.
PASEK JAN CHRYZOSTOM. Pamiętniki. Z francuskiego przekładu P. Cazina przełożył na polski Tadeusz Boy-Żeleński. Warszawa. Nakł. Biblioteki Boya. 1925. 8o. Str. IV + 256 + 3 nlb.
PIEKARSKI KAZIMIERZ. Nieodkryty fragment nieznanego urywka niedrukowanego Sowizdrzała w zaginionym tłumaczeniu czeskim lub polskim. Drobny przyczynek do bibliografii polskiej. Krakó. 1925. 16o. Kart nlb. 2 + 1 str. 1 + kart czystych 6.
PIŁSUDSKI JÓŻEF. Jak uniknałęm błędów Napoleona? Kraków. Osobne odbicie z 547 wywiadu w „Ilustr. Kurierze Codz.”. Str. 2.
ROSTWINOWSKI KAROL HUBERT. O ile ja i Dante stoimy wyżej od Żeromskiego? Kraków. Nakł. „Głosu Narodu”. 1925. 8o. Str. 30.
SIERPIŃSKI WACŁAW. Prof. Uniw. Warszawskiego. O pewnym dowodzie pewnego twierdzenia i pewnym zagadnieniu tyczącym się przewnych przypadków błędnego stosowania pewnych zasadch do rozkładu pewnych liczb całkowitych na pewne sumy potrójne. Warszawa. Nakładem Pol. Tow. Matemat. Z zasiłku Min. W.R.i O.P. 1925. 8o. Str. 142.
SROKOWSKI KONSTANTY. Rosja sowiecka z okien wagonu i z głowy własnej. Kraków. Nakł. Krak. Sp. Wyd. 1925.
SZOBER STANISŁAW. Cecha cechy i cecha cechy cechy. Przyczynki metodologiczne do nauczania języka polskiego w niższych klasach szkół powszechnych. Warszawa. Nakładem autora. Czysty dochód na Willę łez dziecięcych” w Zakopanem. 1925. 8o. Str. XVI + 264.
TATARKIEWICZ WŁ., Prof. fil. na Uniw. Warsz. Czy Stanisław Autust nosił getry? Przyczynek do poglądów filozoficznych epoki. Warszawa 1925. 8o. Str. 18.
WACHHOLZ LEON. Uwiedzenie czy zgwałcenie? Sprawa Fausta i Małgorzaty wobec Kodeksu Karnego b. trzech zaborów. Kraków. 1925. 8o. Str. 218 i 7 tablic.
WRZOSEK ADAM. Numizmatyka dla medykó. Warszawa. M. Arct. 1925. 8o. Str. 318 + 73 tablice.
PAK, litości, takie rzeczy to nie przed trzynastą…
A gdzie było „prof. dr brrr”? 😉
Dzień dobry 🙂
Nisiu, poprawiłam mordki. Żeby wyszły, trzeba zrobić odstęp przed i po.
Sześćdziesiętnioletnia staruszka dziś 😆
http://deser.pl/deser/1,97052,7560741,60_latka_przezyla_atak_rekina.html
Niby nie powinienem sie wypowiadać, bo ostatni film Żuławskiego, na którym byłem w kinie to Trzecia część nocy. Zapamiętałem go jako interesujący, ale z przerostem formy nad treścią.
Potem miałem kilkakrotnie nieprzyjemność oglądania „Wierności”, gdy kupowałem płyttę DVD (a może kasetę video, nie pamiętam)zatutułowaną „Wiarołomni”, a przy próbie odtwarzania okazywało się, że zamiast filmu Liv Ulmann mamy film Żuławskiego. To, co zdążyliśmy zobaczyć, zdecydowanie odstręczało. Uważam, że Żuławski jako reżyser jest przede wszystkim mało profesjonalny i pewnie dlatego właśnie ucieka się do drastycznych środków wyrazu, które profesjonalista zastąpiłby środkami prostrzymi i jednocześnie bardziej przekonującymi.
Oglądałem wczoraj film bardzo drastyczny. „Requiem dla snu” Derrena Aronfskyego. Film 10-letni, nie ma co o nim pisać, bo pewnie wszyscy znają. Ale dla przeciwstawienia Żuławskiemu. Temat bardzo drastyczny – uzależnienia, w tym narkomania przede wszystkim. Ileż było filmów na ten temat. Ale tutaj wszystko jest perfekcyjne. Na pierwszym miejscu postawiłbym równorzędnie – aktorstwo i montaż. Wyobrażam sobie, że aktorzy musieli dać z siebie wszystko. Najwięcej Ellen Burstyn. Nie wierzę, że nie musiała po tym filmie solidnie odpocząć. Ale efekt wysiłku aktorów jest znakomity. Podejrzewam, że Marceau po Wierności też musiała solidnie odpocząć, ale jej wysiłek był zmarnowany, bo reżyser nie bardzo wiedział, czemu zmusza ją do tego, co my musimy oglądać.
Wywiad z Żuławskim jest też w piątkowej Wyborczej. Poczytałem i też z wieloma poglądami się zgadzam. Tylko po co komu poglądy, z których nic nie wynika dla tego, co robi – zarówno zawodowo jak i prywatnie. Natomiast nier zgadzam się z ogólnym wrażeniem wynikającym z wywiadu, a mianowicie, że jest kimś super wybitnym. Nie oglądałem filmu o Szopenie, ale tym bardziej nie jestem zainteresowany, gdy dowiaduję się, że reżyser słabo zapoznał się ze szczegółami biografii bohatera. Toż to prosty dowód braku profesjonalizmu i równocześnie przekonania, że sam dostatecznie dobrze zna się na wszystkim i nie musi niczego pogłębiać.
A już te wypowiedzi o jazzie przywołane przez PK… Po prostu ręce opadają. Pewnie czuje się arystokratą, a arystokratom taka motłochowata muzyka nie przystoi. A nawet wiedza o niej. Z moich kontaktów z arystokracją wynika, że najistotniejsza cecha arystokraty to brak poczucia wyższości. Dotyczy to zarówno arystokratów ducha jak i genealogii. Druga cecha – poczucie odpowiedzialności za dziedzictwo. W podobny sposób może to działać u bardzo dobrego rzemieślnika z dziada pradziada. Może ale nie musi.
Dla ścisłości. Nie uważam, że jazz trzeba lubić. Jeden lubi jazz drugi disco polo. Wtedy nie ma oczym mówić. Ale jeden może przepadać za muzyką klasyczną i nie cierpieć jazzu, jego prawo. Z przytoczonej wypowiedzi Żuławskiego przebija pogarda dla jazzu, a to już zupełnie co innego niż sprawa gustu.
Zanudzę Was dzisiaj, ale PK podrażniła moją wysypkę. Dla mnie podstawą Żuławskiego dającą mu prawo wypowiedzi na wszystkie tematy jest przynależność do środowiska. Pod tym względem dostrzegam pewna analogię z Przybyszewskim, który coś tam napisał, ale potomność wysoko tego nie oceniła. W środowisku literackim i artystycznym w ogóle odgrywał jednak znaczącą rolę i jego opinie bardzo się liczyły.
Głupio. Poza Trzecią częścią nocy, jak sam przyznałem, znam niewiele filmów Żuławskiego i to tylko z fragmentów. Ale te fragnmenty, które poznałem, wystarczają mi, żeby wyrobić sobie zdanie. Jeśli fałszywe, przepraszam.
Poczytałem wyżej. 60-letnia staruszka i może w morzu rekinowi dołożyć. Cóż, dla mnie młoda.
Ale jak nie chcecie, żebym przynudzał, nie piszcie o Tuwimiem, którego bardzo akceptuję. Ale groch z kapustą był żartobliwy i przytoczone tytuły lekko zmyślone. Bardzo zabawne tłumaczenie Paska z francuskiego wysiłkiem Boya. Mógł Tuwim sobie żartować, ale też Boy był tłumaczem niezrównanym. Sierpiński mógł być przedmiotem takiego niewinnego żartu (nie wszystkie takie niewinne – np. Roztworowskiemu dopiekł nieźle), ale warto go przypomnieć. Nie tylko był ojcem polskiej szkoły matematycznej, ale miał i sukcesy całkiem praktyczne jak złamanie sowieckich szyfrów w 1920, co miało konkretny wpływ na przebieg bitwy warszawskiej. Zasłużył się też jako jeden z sygnatariuszy Listu 34 przeciw cenzurze.
Stanisławie, Requiem dla snu oglądałam w czasie, kiedy chodziło u nas w kinach studyjnych. Uważam, że ten film jest genialny. Właśnie montaż jest w nim podstawą, ale tez nieprawdopodobna gra aktorska. Film złapał mnie wtedy za gardło i trzyma do dziś, jak sobie tylko o nim przypomnę. Rola muzyki też jest w nim niebagatelna.
Tak, muzyka jest bardzo ważna. I pomyśleć, że wcześniej ten reżyser zrobił tylko 2 filmy, w tym pierwszy był właściwie pracą dyplomową. Ale drugi – Pi – juz wywarł spore wrażenie. Co ciekawe, Ellen Burstyn, aktorka bardzo znana i doceniana, laureatka Oscara, zagrała ponoć w tym filmie za minimalną dopuszczalną przez związki stawkę.
Do filmu mam jednak pewne zastrzeżenie. Uzależnienie od telewizji przeradzające się w psychozę i uzależnienie od innych podejrzanych środków jest praktycznie zrównane z uzaleznieniem od twardych narkotyków, co chyba nie w pełni jest uprawnione. Chyba że chodzi o ostrzeżenie przed wszelkimi uzależnieniami, ale przecież ten film nie jest publicystyką. Dla mnie jest to w przeważającej mierze film bardzo prawdziwy. Mimo przedstawionego zastrzeżenia obraz degrengolady postaci granej przez Ellen Burstyn jest bardzo wiarygodny. Chyba wycofam to zastrzeżenie, bo może ono dotyczyć tylko warstwy publicystycznej, która nie musi się tutaj liczyć.
Coś takiego się pojawiło na stronie orkiestry Concertgebouw. Trzeba się zarejestrować.
http://www.concertgebouworkest.nl/page.ocl?pageid=109&lang=en
Jak przyjemnie, że misja ratunkowa w postaci PK odkopała Stanisława spod zwałów roboty. 🙂
PAK-u, nie spałem, ale nie świeciłem, żeby mi potem nie zabrakło światła na przeczytanie Tuwima. Też mi został w Krakowie i byłem na niego łasy. 😀
Pani Kierowniczce pięknie dziękuję za żółte mordki. One mnie rozśmieszają, takie są pełne entuzjazmu…
Tuwima uwielbiam całościowo, bo raz, że genialny poeta (jego wiersze same są muzyką), a dwa, że taki jajogłowy. I to poczucie humoru – i jakość tego poczucia humoru w czasach potopu kabaretów bazujących na dowcipach poniżej pasa…
Stanisławowi dziękuję za określenie sześćdziesięciolatki. Jakoś przeżyłam te urodziny i wracam powoli do przekonania, że wciąż jestem młoda.
Żeby jeszcze była wiosna…
http://www.youtube.com/watch?v=20Hib-i4Dw0
Pewnie, Nisiu, że jesteś młoda. Tu nie ma innych. No, może poza mną. A Tuwima nie sposób nie uwielbiać. Byli wybrzydzacze i pewnie są jeszcze w pewnych srodowiskach wymawiających pewne zachowania w pewnym okresie, gdy tylko pewne osoby zachowały się w pewien aprobowalny dla nich sposób.
Bobiku, prawda, że ciągle jeszcze jestem zakopany, ale już nie tak totalnie, jak do końca ubiegłego tygodnia, gdy terminy nie pozwalały ani zipnąć.
Jak miło tu zajrzeć, wiedzą wszyscy bywalcy.
Cała przyjemność po mojej stronie 😀
Jam także zakopana, i to nie tylko w kopnym śniegu…
Gostku bardzo przelotny – dzięki za link!
Taaaak, ostatnio latam tu, tam, a jak osiadam, to śnieg mnie zasypuje… 🙂
Widzę, że wszyscy gotowi do chóralnego odśpiewania: 😆
Czy pamiętasz te dni w zakopanem,
gdy roboty przysypał nas zwał?
Się nie mogłem nacieszyć Dywanem,
choć ochotę bym taką miał…
Długie dni, ciężkie dni w zakopanem,
gdy na net trudno tak znaleźć czas…
Niechby było to już zapomniane
i nieprędko następny raz. 😉
Jak widzę zarejestruj się, to mordercze instynkta mnie ogarniają.
Wbrew, a nawet w dwie brwie – uśmiecham się przyjaźnie 🙂
dziękując za wszystkie podrzutki.
Właśnie ściągam „Reguiem dla snu”
A opera ‚Borys G. wg. Żuławskiego’ była kiedyś wyświetlana w telewizji, przypomniałam sobie po obejrzeniu fragmentów.
Nie jest wykluczone, że mam ją gdzieś na moich kasetach, bo kiedyś bez opamiętania nagrywałam wszystkie opery i różne takie.
Może się kiedyś dokopię.
Co się jemu wydaje,temu śniegu?Że to XVII wiek i zaraz zbudujemy knajpę na Bałtyku?Słyszę,jak mi więźba dachowa trzeszczy.Jak się więcej nie odezwę,znaczy przysypało na amen.
Jeszcze raz przeczytałem, troche dokładniej, więc znów mnie wątroba rozbolała, choć raczej sprawna. Ma racje Bobik, że ktoś tak się wyrażający o Davisie nie zasługuje na powazne traktowanie. Za Fołtyn nie przepadam, ale okreslenie „stara klępa” wystawia świadectwo wyłącznie Żuławskiemu. Przyznaję, że wracam do tematu tylko ze złości, bo przyczyna ponownego czytania miała na celu dojście, w czym PK tak zakopana, co sie jednak nie udało.
Zastanawiam sie nad Kieślowskim. Na pewno Przypadek był filmem wybitnym. Późniejsze miały różne mankamenty, ale nie nazwałbym ich całkowicie chybionymi. Niektóre poruszały. Mnie podwójne życie Weroniki się podobało. Wiem, że PK pewnie bardzo przeszkadzał Preisner. Ale czy poza tym film był całkiem do bani? Rozumiem, że wiele późniejszych filmów Kieślowskiego miało element publicystyczny ilustrujący postawienie jakiegoś problemu. Ale i u Bergmana można dojrzeć postawienie sobie konkretnego problemu, na który film ma szukac odpowiedzi. Oczywiście u Bergmana wychodzi z tego wielka sztuka, u Kieślowskiego nie tak wielka. Ale czy od razu knot?
PK zakopana jest w robocie…
Rano robienie korekty dodatku chopinowskiego, teraz kończenie tekstu, o którym do tej pory nie wiem, o czym jest i o czym ma być 😯 (a termin na wczoraj), po południu wywiad z Barbarą Wysocką… potem trzeba będzie ten wywiad spisywać…
Na pociechę jutro idę na LSO 😀
Dzień dobry. W Dwójce właśnie sonaty fortepianowe Haydna. Chwila wytchnienia od Chopka 🙂
A co do Kieślowskiego, to jak Żuławski mówi, że to „nic opakowane w piękny, ozdobny celofan” (cytuję z pamięci i skrótowo), to ja się niestety zgadzam. Ta Weronika to też takie wymyślone i jeszcze takie pretensjonalne i sztuczne (nie tylko ze względu na Preisnera), że mnie osobiście zęby bolą od tego…
Właściwie stwierdzenie, że Kieślowski skończył sie na Przypadku, obciąża głównie Piesiewicza, który pisał scenariusze do późniejszych filmów. Trudno teraz o nim dyskutować, bo jest w niezręcznej sytuacji. Póki co, serdecznie mu współczuję, bo dla mnie zdjęcie w damskich ciuszkach na tle proszku o niczym nie świadczą. Sam w damskich ciuszkach wystepowałem kiedys i nie miało to żadnego związku z czymkolwiek poza zabawą. A ciuszki były Czerwonego Kapturka. Twierdzenie, że poważny człowiek nie ma prawa na podobną rzecz sobie pozwolić, jest absurdalne.
Nie wykluczam, że mogły się tutaj kryć mroczne tajemnice, których Piesiewicz nie chciałby ujawnić, ale do uduwodnienia tego jeszcze daleko. Nawiasem mówiąc historia ujawniła mroczne tajemnice polityków bardzo wcześniej szanowanych, jak np. premier francuski „Tygrys” Clemenceau. Czy Clemenceau zmalał w moich oczach, od kiedy przeczytałem, w jakich okolicznościach zmarł? Nic a nic. Ludzie są grzeszni i mają swoje słabostki. Wszyscy, choć niektórzy bardziej niż inni. Ale tylko bezgrzesznym ich oceniać. Mamy prawo oceniać polityków za świństwa robione innym, w tym przede wszystkim nam jako społeczności.
Rozumiem, że Piesiewicz jako moralista jest bardziej podatny na oceny, porównywanie własnego postepowania z głoszonym przez siebie wzorcem. Ale ja takie rzeczy odpuszczam. Sam nie zawsze dorównuję głoszonym przez siebie (szczerze) zasadom. Dlaczego od innych mam wymagać więcej?
Ciekawe. PK kończy tekst, choć jeszcze nie wie, o czym. Dobre. Pewnie prawdziwe.
Zgadzam się, że Weronika wymyślona i sztuczna, ale efektownie podana. Może dziewczyna mi się podobała i dobrze odebrałem cały film, kto to wie. Lubię ładne dziewczyny, cieszą oko, choc nie kryją się za tym żadne podteksty. Z drugiej strony jakoś ładni chłopcy tak oka nie cieszą. Ciekawe dlaczego.
Tak, jak dobrze przemyśleć to mogą zęby boleć od Weroniki. Ale przy właściwym nastawieniu można i obejrzeć z przyjemnością. Ale specjalistę raczej będa boleć zęby. Czasem dobrze być dyletantem.
Daj nam Boże takich dyletantów,choćby i w rządzie…
Rozumiem, że Stanisław przemawia w imieniu Prawdziwych Mężczyzn.
A ciekawam, co Prawdziwe Kobiety powiedzą na takiego ładnego chłopca?
http://www.youtube.com/watch?v=0_Us_E551Z4
http://www.youtube.com/watch?v=c0x4nHr-t4U&feature=channel
😆
Żuławski jako „stary gniewny” budzi trochę politowanie, bo kto go jeszcze traktuje poważnie? 🙄 Wulgaryzmy na wzmocnienie argumentów służą pewnie głównie odwróceniu uwagi od merytoryzmu 😉
Ale zdanie na temat Kieślowskiego podzielam.
Kieślowski wziął się za tematy trudne, niewdzięczne.
Moralitety na ekranie to zawsze ogromne ryzyko, ale warto je podejmować.
Z twórczością filmową jest tak, że często wielkie dzieła (tzn. za takie uznane) jednych pozostawiają zupełnie obojętnymi, inni oglądają je na klęczkach.
Niektóre dopiero po latach wzbudzają moje zainterowanie i zrozumienie.
Sztuka to dosyć ulotna, niestety, szybko się starzeje.
Weronika mnie strasznie zmęczyła. Niewiele pamiętam z fabuły, sam zarys, co świadczy o tym, że nie wywarła na mnie wrażenia ani tematyką, ani stroną wizualną. Może ładne dziewczyny nie cieszą mojego oka, jak Stanisławowego 😉 Co w zasadzie nie dziwi.
Ale Niebieski mi się spodobał. Wprawdzie pamiętam, że wypowiedziałam się o tym filmie nieco krytycznie wśród znajomych i że by była zupełnie odosobniona w tej opinii (bo przecież jak Kieślowski, to musi być Dzieło i jak sie wypowiadać, to na kolanach), bo miałam wrażenie, że trochę za duży zamach, by opowiedzieć prostą historię i dojść do prostego wniosku, że pozory mylą a prawda wyzwala, ale tak czy tak film mi się podobał. Dotykał czegoś ważnego, czyli właśnie zderzenia z iluzją, w której lubimy się otorbić.
Łabądku, w rządzie mają specjalistów, tylko nie zawsze można się kierować ich wskazówkami. Też pisałem ekspertyzy dla komisji sejmowych. Ale to, co powinno być zrobione z profesjonalnego punktu widzenia, i to, co politycy mogą zaakceptować, to dwie zupełnie różne sprawy. Częściowo jestem w stanie to zrozumieć.
Widzę, że zdania o Kieślowskim nieco podzielone i to mnie cieszy. Cos w tym jest, że chyba stosunkowo proste fabuły opowiada z dużym zamachem. Ale niektóre nie są całkiem bezwartościowe. Mam podobne odczucia do Vesper. Weronike oglądałem dawno i może pozytywny wówczas odbiór nie był prawidłowy. Chyba nie zgadzam się, że Kieślowski to nic.
Pozdrawiam wszystkich do jutra
Może w ramach przyjacielskiej pomocy Pani Kierowniczce zrobimy referendum, czy i o czym ma być tekst?
Trzeba tylko wykombinować dobre pytania, a potem głosować „tak” lub „nie”. 🙂
Tekst nie powinien być o czymś bardzo konkretnym, bo może się okazać nie na temat 🙄
Nisiu,
znów mały dokształt: dwa linki w jednym komentarzu nie przechodzą 🙂
To może Pani Kierowniczka powinna napisać Ogólną Teorię Wszystkiego? To zawiera w sobie każdy, dowolny temat.
Pani Kierowniczko, to jakim cudem są? Rączka Pani Kierowniczki zadziałała? Ale Teddy w porządku, nieprawdaż? Jak mnie smuteczek żre, puszczam sobie tę trąbę na cały głos, a potem poprawiam Mozartem i jakoś się żyje.
Co do Kieślowskiego, to zauważyłam pewną prawidłowość: młodym podoba się bardziej. Może dlatego, że mówi im coś, o czym oni jeszcze nie wiedzą. Mam tak w odniesieniu do niektórych twórców: kiedyś byli dla mnie objawieniem, a teraz sama wiem, że jest tak – albo inaczej. I oni mnie nudzą, widzę ich niedostatki i naiwności.
Do Stanisława:ćwiczyłam temat na stopniu o wiele niższym,bo samorządowym.Czuję ten ból.I doceniam dowcip Pawlaka,że wielbłąd to koń arabski po uzgodnieniach międzyresortowych.Te cholerne ciemne strony demokracji!!To już wolę mieć problem z Kieślowskim.
Nisia 4:03
Mnie podoba się szelmowski uśmiech. 🙂
4=14
Jakieś drobne studium muzykologiczno-śniegologiczne będzie na topie aż do odwilży,tzn aż się stopi.
Uśmiech jest,jak mówią małolaty,wylaszczony na maksa.To tak na walentynkowe poprawiny?
Nisiu – tak, rączka zadziałała, bo te posty zatrzymują się w poczekalni i wtedy ja je wpuszczam ręcznie.
Niech żyją rączki zatem!
😆
mt7 – ale i głosik niczego. I śpiewać umie…
Mnie walentynkowo kręcą całkiem inne uśmiechy, ale jutub ma dla każdego coś miłego. 🙂
A przy okazji kontaktów z w/w spuchłem z dumy, bo dowiedziałem się, że psi ogon był inspiracją dla Chopka. 😆
http://www.youtube.com/watch?v=biP3hdfAjeY
Świetny film wczoraj widziałem (może ktos kojarzy ten tekst;ale momentów nie było).
Film o Piotrze Anderszewskim – Podróżujący fortepian – o jego odczuwaniu muzyki, podróży przez Europę, o inspiracjach i przeżyciach, o korzeniach. Fragmenty koncertów i komantarze. Film zdecydowanie lepszy niż ten o Lang Langu. Misyjny w pełnym tego słowa znaczeniu. Świetnie przyblizający postać artysty i muzyke.
Godzina emisju 23.25 w nocy z niedzieli na poniedziałek!!!!
Co ta TVP wyprawia
Ale film polecam
Pozdrawiam
Krakowiaczek Mały – witam. O tym filmie już nieraz rozmawialiśmy na blogu, tu pierwszy raz:
http://szwarcman.blog.polityka.pl/?p=278
Ja się nie dziwię godzinie, dziwię się, że w ogóle 😉
A film jest dostępny na DVD – niestety trochę kosztuje 🙁
http://www.cmd.pl/sklep/product_info.php?products_id=2771&manufacturers_id=67
Pobutka (wiem, że było, że niedawno, ale trochę inne wykonanie…)
Karnawałowa TROMBA 😆
Uf, dopiero we śnie wychodzi zmęczenie. Najpierw pół nocy śniło mi się, że mam ciężką sklerozę i zapomniałam nie tylko, jak trafić do domu, ale jak się nazywa ulica, przy której mieszkam, a jak w końcu wsiadłam do metra, to na końcu trasy nie mogłam wstać z ławki. Jak się wyciągnęłam z tego snu za uszy i zapadłam znowu, znalazłam się w autobusie, a raczej wysiadając z niego i już za drzwiami zdając sobie sprawę, że zostawiam torebkę na siedzeniu ze wszystkimi dokumentami. Itd… 🙁
Na szczęście się obudziłam, ale i tak widzę, że coś nie tak. Już wczoraj miało przestać sypać, a dziś wciąż sypie i to gęsto 😯
Wpis będzie po dzisiejszym wieczorze z LSO 🙂
Takie sny to po pasztetówce na kolację 😉
Bynajmniej, ja pasztetówki nie jadam 😉
Ogólną Teorię Wszystkiego chyba już kilka razy próbowano pisać, jak dotąd z miernym rezultatem. Recenzję uniwersalną można ewentualnie napisać zostawiając tu i ówdzie kropki do wypełnienia. Twain w swoich opowiadaniach zawarł tekst o recenzji napisanej bez wizyty na spektaklu czy koncercie. W zasadzie była napisana bez zarzutu tylko spektakl się nie odbył.
A propos Twaina. W opowiadaniu pt. „Jak redagowałem gazetę rolniczą” pisze o pisaniu w zastępstwie urlopowicza na tematy sobie całkowicie obce. W rezultacie tłumy przychodziły pod redakcję protestując przeciwko pisaniu kompletnych banialuk. Oj, gdzie te czasy.
Może nie pasztetowa, ale takie sny to po kalorycznym jedzeniu na ogół. Albo po ciężkim przezyciu artystycznym, na przykład po ostatniej premierze ze Szczepkowską w reżyserii Lupy.
Zastanawiam się, co ten tajemniczy skrót może oznaczać, bo chyba nie „liturgiczna służba ołtarza”. Gdybym bywał częściej w Warszawie, pewnie bym wiedział. Gdybyśmy nie byli ograniczeni problemami rodzinnymi, może specjalnie byśmy do stolicy pojechali, bo gratka niebywała. Chociaż „liturgiczna służba ołtarza” nawet tu pasuje i nie uważałbym takiego nagięcia za świętokradztwo.
Jedyne, co mi mniej pasuje, to kolejny f-moll. Bardzo chętnie tego słucham w dobrym wykonaniu, ale częstotliwość nie może być zbyt duża.
London Symphony Orchestra 🙂
A f-moll i owszem, jak najbardziej. Będzie grał Ax. Na szczęście w ciekawym kontekście: Muzyka na smyczki, perkusję i czelestę Bartóka i Pietruszka Strawińskiego. Orkiestra będzie się mogła efektownie pokazać 😉
A propos ostatniej premiery Lupy z Małgorzatą Braunek i Joanną Szczepkowską ( w roli ducha Simone Weil). Czy ktoś to widział? Na razie słyszę tylko, że Szczepkowska, bez uzgodnienia z reżyserem, na końcu pokazała gołą lupę, reżyser napisał oświadczenie, że to bez jego wiedzy, aktorka tłumaczyła się, że tekst ją do tego upoważnił. No,no.
Ponoć tak było. Ja nie widziałam, koledzy widzieli.
Sprawdzałam jakiś czas temu bilety na LSO na ticketonline. Dostępne były za jedyne 313 PLN 😉
czyli tekst o pietruszce, może nie warto pisać? 🙄
Pani Kierowniczko, widzę, że moje żarty mało czytelne. Mimo prowincji czasami dochodza wieści o waznych wydarzeniach.
Szczepkowska chyba pokazała to i owo tylko reżyserowi, a nie całej publiczności. Choć możliwe, że publiczności, a tylko swoje słowa kierowała wprost do reżysera. 3-krotnie wygłaszała tekst, że ma przekroczyć ograniczenia i wejść w strefę kompromitacji, więc to w końcu uczyniła. Dziwi się teraz, że reżyser tego nie akceptuje.
Szczepkowska gra (ducha?) Simone Weil, osobę głęboko religijną. Jej myśli miały duży wpływ na kształtowanie mojej osobowości w czasach późnolicealnych i studenckich. Chyba to tylko o tę Simone Weil może chodzić, skoro są tu nawiazania do Bergmana i jego Persony. Znawcy Bergmana twierdzą, że artysta był przekonany o nieistnieniu Boga. Dla mnie ich argumenty sa mało przekonujące. Równie dobrze mogło chodzić o problemu z niedostatkiem wiary w istnienie Boga. W sumie to bez znaczenia. Tak czy inaczej kwestia wiary jest dla Bergmana bardzo ważna.
O Simone Weil też krążą mity.
Jedni twierdzą, że pomimo wielkiego zbliżenia do katolicyzmu nie przyjęła chrztu ze względu na obawę, że byłby to brak solidarności z własnym narodem tak wówczas cierpiącym. Inni twierdzą, że ostatecznie tuz przed śmiercią chrzest przyjęła. Są na ten temat wielkie polemiki, a ja pytam, co to kogo poza jej najbliższymi powinno obchodzić. Śledźcie jej myśli, bo warto, a nie tak osobiste i trudne decyzje.
Jeszcze ponudzę o Simone. Zajrzałem do Wikipedii. Już nie pamietałem, że przez rok była w Brygadach Miedzynarodowych w Hiszpanii. Jest jej zdjęcie. Była całkiem piekną kobietą.
Można i o pietruszce albo innych roślinach. Ale podobno pierwotnie miało być Święto Wiosny.
Ja czegoś w tej Simone nie lubię, i nawet nie wiem do końca, czego. Kompletnie mi jest to wszystko obce. Piękna? Każdy jest piękny, kiedy jest młody 😉 A kto jest piękny wewnętrznie, temu zostaje nawet do późnej starości 😀
A że nie Święto Wiosny, to szkoda – ja zdecydowanie wolę 🙂
W pokreślonej sytuacji, że posłużę się zacytuję cytatem z Pana Prezydenta, to już mniejsza o lubienie lub nielubienie Simone Weil, ale o to, czy akcja Szczepkowskiej była artystycznie uzasadniona, choć nieuzgodniona z reżyserem. I ja bym tak rzekł, że skoro nie gra się Terminatora lub Czerwonego Kapturka, tylko postać historyczną, wywodzącą się z pewnej określonej formacji umysłowej, duchowej, społecznej, z pewnej określonej generacji wreszcie, to nawet przekraczając ograniczenia nie należy przekraczać granic prawdopodobieństwa psychologicznego i historycznego. Podejrzewam, że SW nawet dążąc do autokompromitacji wybrałaby różne inne sposoby, ale nie pokazanie tyłka. To by jej po prostu do głowy nie przyszło, bo wymiar myślowy i duchowy takiego gestu jest dość cieniutki.
Nie gorszy mnie obnażenie zadka jako takie, bo my ze śwagrem już dosyć prowokacji artystycznych widzieli, żeby goliznę uznać za stosunkowo mały pikuś. Tyle że nawet pokazywanie lupy musi się trzymać kupy, a tu nie bardzo widzę, jakim sposobem miałoby się trzymać. 😉
Stanisławie, ja właśnie dlatego jestem tak gorącym obrońcą mordek, że niektóre żarty da się rozpoznać wyłącznie po tonie, jakim zostały wypowiedziane, po wyrazie twarzy, no ogólnie, po znakach pozawerbalnych. Nie musi to zaraz być radosny rechot 😆 , wystarczy półuśmiech 😉 , ale jak on jest, to od razu wiadomo, jak interpretować wypowiedź. 🙂
Nie znam spektaklu. Nie mam pojęcia, co Krystian Lupa zrobił z postaci Simone Weil. Ale zgadzam się całkowicie, że prawdziwa SW wchodziłaby w obszar kompromitacji w inny sposób.
Ale Teatr Dramatyczny ma swoje tradycje. To tutaj w Po upadku Millera nagą pupę Marylin Monroe ukazywała Elżbieta Czyżewska partnerująca Świderskiemu. A Krystian Lupa przed Personą z Simone Weil robił we Wrocławiu Personę z Merylin Monroe. Jakaś logika tu jest
Kod aaad pasuje to tematu. Chciałem sprawdzić tamten spektakl w internecie. Wpisałem „Po upadku Millera”. Nawet sporo się znalazło. Wsdzystko o problemach SLD.
Sierżant Gugiel też sobie lubi pożartować. 🙂
Mordki raz mi wychodzą, raz nie. Za mało dokładny jestem.
Znalazłem Po upadku. Rok 1965, 4 lata po Nosorożcu, gdzie tez Czyżewska grała, a gwiazdą był Świderski. A w pamięci mi zostało, że to było prawie równocześnie.
Niestety mam smutną wiadomość.Nie żyje Adam Kaczyński,pianista,twórca i szef MW2-krakowskiego zespołu muzyki współczesnej.Tak więc szalone lata szalonych poszukiwań,odkryć i,co tu kryć,ekscsesów-odeszły bezpowrotnie.Tak szybko ludzie odchodzą…
Będę bronił Szczepkowskiej i jej pupy.
Choć nie widziałem 😉
Gra ducha Simone, a duchy jak wiadomo, nie mają postaci cielesnej, mimo to patrząc, co wyprawiamy z dorobkiem ich postaci, mają tylko jedno do pokazania nam: właśnie tyłek… 🙂
Bo kiedy akceptują nasze poczynania, wówczas mówimy o unoszącym się duchu (z tyłkiem zakrytym oczywiście) 😆
W ticketach jest ikona o dostępności biletów na LSO, a dalej info:
„Ważne:
Z przyczyn organizacyjnych impreza jest aktualnie niedostępna. Prosimy spróbowac dokonać zamówienia później.’
Trzeci dzień tak wisi.
Ciekawe, czy będą puste miejsca.
ale co może być później, jak wcześniej wykupili? 🙄
Nie wiadomo, czego Lupa oczekiwał.
Podobno do stworzenia drugiej postaci w sztuce (tej granej przez Szczepkowską) wykorzystał dialogi z Mają Komorowską z prób.
Komorowska zrezygnowała z udziału.
Może ta lupa do Lupy była jednak na miejscu.
A poza tym mały, pikantny skandalik, nikomu nie zaszkodził, a dobrze robi na frekwencję. 😀
W tickecie na linii zawsze na dwa-3 dni przed imprezą nie ma już sprzedaży (z racji tego, że oni wysyłają bilety pocztą – nie ma możliwości odbioru na miejscu). A bilety były do końca – nawet całe rzędy niesprzedane – z racji tego , o czym napisała Beata – pozdróweczka.
Wszystkich nas tu mają za Rockefellerów. NIFC (tym razem z firmą p. Pendereckiej) – piszę to ze smutkiem – oderwali się od rzeczywistości finansowej widzianej z naszej perspektywy. Bo jako organizatorzy, oczywiście, mają swoją. Może i ją rozumiem, ale kompletnie nie akceptuję.
Jerzyczku,
dobrze wiedzieć. 🙂
Rzeczywiście przesyłają pocztą, ale np. do Teatru Wielkiego można odebrać w kasie lub przy wejściu przed spektaklem.
Jak próbowałam na stronach Filharmonii zorientować się w cenie, to nijak nie mogłam znaleźć info o takim wydarzeniu.
Pewnie nie umiem szukać.
60jerzy – też pozdrawiam i jakże rozumiem…
Dzięki za namiary na Gardinera sprzed kilku dni, co prawda Praga odpada w moim przypadku z powodu terminu, ale dobrze wiedzieć, co porabia Sir John Eliot. Jestem pod urokiem od wrześniowego koncertu we Wrocławiu i czekam na okazję, by znów usłyszeć ten jego chór 🙂
Trzy grosze co do Gardinera… kiedyś leżałam w szpitalu dzień po ciężkiej operacji, cała podłączona do rurek i ani rączką ani nóżką – miałam za to walkmana. Puścili w Dwójce VII Beethovena pod Gardinerem, z tą jego Rewolucyjną i Romantyczną – ja ich wtedy pierwszy raz słyszałam. Mało brakowało, a wyfrunęłabym z sali razem z łóżkiem i rurkami. Ależ ten gość ma temperament…
Choć nie zawsze jest mi on potrzebny do szczęścia, ale zdecydowanie rozjaśnia mroki!
Beato, sir John Eliot właśnie w maju wraca z Mszą do paru sal w Europie, bliżej miałem do Lipska, ale tamtejsza ludność albo zamożniejsza, albo bardziej w JEG i JSB bardziej rozmiłowana – i biletów już niet. Zatem powąchawszy wiosenny kwiat jabłoni pod Pragą, zjadłszy knedliczki wrócę do najstarszych transcendentnych wspomnień związanych z nagraniem tej mszy przez JEG i jego zespoły. Krótko mówiąc – będę w Pradze.
Siódemeczko, szukasz dobrze w FN – ale w związku z ich mentalnością (mniejsza o to jaką) szukasz nadaremnie. To nie „ich” impreza, zatem dla „nich” (czyli FN) nie istnieje. Już przestałem wierzyć, że informowanie o wszystkim co się dzieje w budynku FN leży również w interesie samej FN. Gminnej mentalności widać nie da się przeskoczyć.
Podobnie zachowuje się oczywiście Filharmonia Czeska – na stronie Rudolfinum informacji o koncercie Johna Eliota nie znajdziesz – no bo to nie „ich” impreza, tylko Praska Wiosna.
Podobno dzień śledzika dzisiaj. W tłusty czwartek syciłem się sztuką Mitsuko Uchidy, za to w śledzia poszczę od LSO. Szczęśliwie relacja spodziewana wieczorem jakoś tę czczość wypełni. No i praca tyż. A kysz!
łabądku – to bardzo smutna wiadomość. Adam Kaczyński – relikt szaleństwa z lat 60., wciąż kultywujący tę swoja małą niszę…
http://www.culture.pl/pl/culture/artykuly/os_kaczynski_adam
Eeee, nazmyślałam. 🙁
Teatr Wielki ma własną sprzedaż online.
Z moich, powierzchownych i wyrywkowych, obserwacji wynika, że do sprzedaży tą metodą trafiają jakoweś niedobitki.
Może trzeba codziennie czatować.
A może tak mi się trafiło.
Chociaż bałagano ma swoje zalety:
Pani w kasie mówi – nie ma już biletów,
a przedsprzedaż ma i dostarcza, mimo zapewnień pani, że to musi być pomyłka. 😀
Dobra nasza!
Do PK: dzięki za ten link do notki o Adamie Kaczyńskim.Pamiętam jak dawno temu ,w Wierzynku, Adam powiedział:zobacz,to jest „Ta”Szwarcman,pewnie nas /tzn.MW2/ zjedzie…PK spożywała wtedy z Bogusławem Schaefferem,a on niewiele się pomylił…
Wydawało mi się,że jest nieśmiertelny, miał w sobie jakieś dynamo…Myślę,że nawet w niebie będzie eksperymentował.
Łabądku, może potrzebowali eksperymentatora.
To oczywiście smutna wiadomość.
Trochę mnie nie było, a tymczasem różne nowe wiadomości, w tym bardzo smutne.
Schaeffer. Ciekawy artysta. Eksperymenty z drabiną bardzo lubię. Z mokra szmatą tylko do ogladania. Peszek w tym doskonały. Muzycznie trudniej mi ocenić.
Zeen nieźle podsumował. Mt7, mam nadzieję, że to nie był zabieg podnoszący frekwencję. Słyszałem, że Szczepkowska ma trudny charakter, co u artystki nie dziwi.
Własnie słucham relacji koleżanki ze spektaklu. To nie takie proste, jak by się wydawało. Zdecydowanie była to kontestacja metody Lupy, a przewrotnie mieściła się w tym, czego on chciał od aktorów.
Tak sobie pomyslałem, ile to emocji może goła pupa wywołać, ale to chyba tez nie takie proste. Chyba inna pupa, nawet młodsza, u mniej kontrowersyjnego reżysera by pozostała bez echa na tym blogu.
Pozdrawiam do jutra
pupa Dody na tym blogu zawsze wywołuje reakcję 😆
Niespodziewane, demonstracyjne kontestowanie metody reżysera podczas spektaklu jakieś mało profesjonalne mi się wydaje. To tak, jakby muzyk w orkiestrze celowo zaczął na koncercie fałszywie grać, bo mu się metody dyrygenta nie podobały. A przecież oprócz dyrygenta jest jeszcze cały zespół, który w tej sytuacji głupieje i nie wie, co ma robić. O publiczności już nie mówię, bo ta może nawet nie zauważyć, że coś było niezgodne z planem.
Mam nieodparte wrażenie, że to jednak pupa w szklance wody i nie warto się nią zajmować 🙄
Sama pupa przejmuje mnie, jak już wyżej wspominałem, tyle co nic. Ale np. pytania, czy akurat spektakl jest właściwym momentem do demonstrowania niechęci wobec metod reżysera, czy aby taka prowokacja jest wyrazem profesjonalizmu, albo czy rozdęte ego nie wiedzie czasem na manowce, to owszem, mogę sobie pozadawać, a czemu nie? 😉
à propos pupy i szklanki wody…
http://www.youtube.com/watch?v=CqGSje8dd-c
Jeszcze o tej pupie, zawsze o niej dobrze się rozmawia. Jest oczywiście tak, jak pisze PK po rozmowie z koleżanką. W sobotnim dodatku – chyba do Dziennika – gazety prawnej – był duży i ciekawy wywiad z Joanną Szczepkowską. Stwierdziła ona, że właściwie nie ma dla niej teatru, nie odpowiada jej metoda, polegająca na tym, że próby służą do poszukiwania, a dopiero w trakcie spektaklu z publicznością sztuka ma sie stworzyć. Uznaje ona, że na próbach trzeba szukać ale też – znależć, i dopiero to co się znajdzie pokazać publiczności. Przyznała, że metody Lupy niezbyt jej odpowiadają ale znalażła z nim porozumienie. W każdym razie – ta pupa już wtedy wisiała w powietrzu, a z pewnością aktorka ją już znalazła. Bardzo lubię Szczepkowska i podziwiam teatr Lupy.
Tu jest dość szczegółowa recenzja, która wiele rozjaśnia.
To ciągle o przedstawieniu.
Ale kod mi się trafił: 3333
Do Zeena 😆
Cie choroba!
Fajne! brakuje tylko jęków rozkoszy.
A jakie świetne wejście! 😀
http://www.balena.com/
Jakby ktoś nie widział, to zrobę zrzut ekranu.
Bardzo zabawne.
Żuławski zrobił kilka filmów niezłych (m.in. Trzecią część…) i jeden wybitny, choć „u Nas” jakoś niespecjalnie znany: Najważniejsze to kochać. Dla mnie jest to do dzisiaj najważniejszy film. jeśli ktoś nie widział, szczerze polecam. Zaś co do samej osoby, to Żuławski mówi bez ogródek to co myśli, bez względu na to konsekwencje i niekiedy fakty. Wykształcenia muzycznego nie odebrał z domu, więc o pewnych rzeczach, z ich natury, wiedzieć nie może. Mówi to co czuje. Może się mylić, ale przynajmniej jest szczery.
Tak sobie cz’ytam te wpisy sprzed długiego czasu i chyba nikt tego nie sprostował… ten młody osobnik , który za sprawą Żuławskiego prowadził Straszny Dwór , to nie był Nowak , ale Wajrak.