Zimerman vs. pirat
Wczorajszy recital Krystiana Zimermana w londyńskiej Royal Festival Hall łączył się dla mnie z różnymi emocjami, ale akurat nie z tymi, o których pianista mówił w rozmowie z „Timesem”. Nie złamał mi serca, nie popłakałam się, żyję. Nawet bywałam zachwycona. Ale nie przez cały czas. Dlaczego?
Przede wszystkim mieliśmy wraz z kolegami bardzo niedobre miejsca: pod najwyższym balkonem (podejrzewam, że nawet na tym balkonie było lepiej słychać), tak, że słyszałam fortepian jakby spowity w watę. Albo – jak powiedział Jacek Hawryluk – jakby się podsłuchiwało sąsiadów. Wielu więc muzycznych czarów roztaczanych przez Zimermana musiałam się bardziej domyślać niż mogłam je słyszeć. I tu już mamy dowód fałszu jego twierdzenia, że muzyka to nie dźwięki. Po prostu dźwięk zniekształcony nie pozwala w pełni odbierać „przepływu emocji”, o którym mówi Zimerman. Po koncercie rozmawiałam m.in. z Pawłem Kotlą, dyrygentem mieszkającym w Londynie, który zachwycał się, że w Marszu żałobnym z Sonaty b-moll artysta użył chyba dziesięciu różnych brzmień akordów. Ja aż takich niuansów wysłyszeć nie mogłam. I zła też jestem na siebie, że nie zrobiłam tak jak Jacek, który na drugą część przemieścił się do przodu…
Po drugie, po jakimś czasie stwierdziłam, że coś się chyba dzieje niedobrego. Po czarownym Nokturnie Fis-dur, w pełni kompatybilnym ze swoją nazwą gatunkową, mrocznym i lirycznym zarazem, zabrzmiała Sonata b-moll. Zawsze mi się wydawało, że ona jest mniej w jego typie. Czy się sprawdziło? Połowicznie tak, bo właśnie w drugiej części, a także trochę w pierwszej, zdarzyło mu się, jak mówią muzycy, dawanie po sąsiadach, czego przecież on, perfekcjonista, nigdy nie robi. W Marszu żałobnym już złapał równowagę, a ową ostatnią, tajemniczą część, którą sam Chopin nazwał ogólnikowo „ogadywaniem po Marszu„, zinterpretował niezwykle ciekawie: wyłoniła się pomału z ostatniego akordu Marsza, a końcówka była dość zaskakująca, odmienna. Potem było jeszcze Scherzo b-moll i też parę niepewnych momentów. Co się działo?
Po przerwie pianista zachowywał się dość dziwnie: często i na długo odwracał twarz w stronę publiczności, jakby kogoś tam szukał – w pauzach i nawet podczas grania. To rozpraszało i słuchaczy, w każdym razie mnie. Ale Sonata h-moll była bardzo dobra, a nokturnowa III część – po prostu cudowna, przenosząca w jakąś inną, kontemplacyjną przestrzeń. A potem finał, w którym po poprzedniej części już nerwowo słuchało się: nie pomyli się w pasażach? Po raz pierwszy miałam takie odczucie w odbiorze tego pianisty!
Ostatni punkt programu, Barkarola, rozpoczął się przepięknie i zupełnie inaczej, niż zwykle się ten początek wykonuje: nie jak okrzyk, tylko jak westchnięcie zachwytu nad pięknym światem, nad rozpoczęciem podróży gondolą po mrocznym kanale pod rozgwieżdżonym niebem. Póki było delikatnie i lirycznie, było wspaniale. Ale niestety końcowa kulminacja była znów zagrana w rozproszeniu, niewyraźnie jakoś. Jakby grał ktoś inny. Entuzjazm jednak był ogromny, długa standing ovation, i zdarzył się cud: Zimerman zabisował. Walcem cis-moll, z którego zrobił po prostu bibelocik. I tak się skończył ten koncert.
A potem był bankiecik zorganizowany przez Instytut Adama Mickiewicza (współorganizatora koncertu w ramach Polska! Year). Przyszedł znów książę Mark, była Camilla Panufnik, był Ryszard Kaczorowski. I tylko Maestro jakoś nie docierał. W pewnym momencie wpadł dyrektor IAM Paweł Potoroczyn z wieścią, że Zimerman jest wściekły i nie wiadomo, czy w ogóle zajrzy, bo złapano pirata, który nagrywał koncert i została wezwana policja. Jacek potwierdził, że widział, jak wyprowadzano pirata po pierwszej części – jakiś człowiek z Azji, siedział głuptas w drugim rzędzie, a przecież Zimerman znany jest z tego, że ma po prostu radar na takie rzeczy. Nie zapomnę, co się działo 10 lat temu, kiedy jeździł po kraju z Polską Orkiestrą Festiwalową; i w Gdańsku, i w Łodzi widziałam, jak łapał piratów na gorącym uczynku. Tak było i teraz. No i wyjaśniło się, czemu był taki rozproszony: już w pierwszej części wywęszył delikwenta, a podczas drugiej tak się oglądał kontrolnie, czy nie ma jeszcze jakiegoś łowcy dźwięków…
No, ale jednak w końcu zajrzał na chwilę. Natychmiast został otoczony wianuszkiem znajomych, potem my, grupka dziennikarzy z Polski, podeszliśmy do niego. Oczywiście mówił wyłącznie na ten temat: że człowiek miał profesjonalny sprzęt i tak dziwnie dukał, jak go złapali, że „na pewno reprezentuje jakąś większą organizację” (tak jakby tak trudno było kupić sprzęt profesjonalny – to już od dawna nie te czasy, kiedy był dostępny tylko dla fachowców!). Kiedy kolega z „Rzepy” zapytał go, kiedy będzie w Polsce, odpowiedział, że w kwietniu, ale prywatnie. A dlaczego nie chce grać? – Bo nie walczycie z tym, o czym właśnie mówię. – To kolejna odpowiedź na to pytanie, po np. takiej, że polskie drogi są tak złe, że musi potem remontować fortepian. Każda odpowiedź dobra… Potwierdził też, że w 2011 r. robi sobie przerwę. Może to i lepiej? Może przestanie być taki nerwowy?
No, bo i po co taka nerwówa? Był rozproszony, bo wyczuł pirata, więc grał gorzej; jest przeciwny pirackim nagraniom, także dlatego, że rejestrują, kiedy gra gorzej. Błędne koło! Jakże inny punkt widzenia ma np. Andras Schiff, który parę tygodni temu grał w Warszawie, ale go nie słyszałam (czego żałuję), ponieważ byłam wtedy w Nantes. Był z tego występu tak zadowolony, że nawet odezwał się do Romka Markowicza (z którym się koleguje), czy on przypadkiem nie wie, czy może ktoś spiratował ten koncert, bo nie rejestrowano go oficjalnie, a tak dobrze mu się wtedy grało, że aż chciał sobie posłuchać…
PS. Wczorajszy dzień to także było wiele wrażeń natury kulturalnej (plastycznych przede wszystkim, o których jeszcze napiszę osobno), jak również kulinarnej (obiad we włoskiej knajpce). W sumie, mimo, że było chłodno, deszczowo i wietrznie, spędziłyśmy uroczy dzień z Heleną i wielkie jej za to dzięki!
Komentarze
Dodam jeszcze, że zdjęcia wrzucę późniejszym wieczorem, bo zaraz idę spotkać się z Tereską – ostatnia okazja przed jej powrotem do Paryża.
To akurat u Zimermana rozumiem.
Wielkim przeciwnikiem piractwa dźwiękowego i fotografii na koncertach jest Robert Fripp, znany z tego, że kiedy wypatrzy kogoś takiego na sali, po prostu przerywa koncert.
Łączy się to z ogólnym tematem światopoglądu dzisiejszej klienteli (w najszerszym znaczeniu tego słowa) „płacę, wymagam, robię co chcę, bo zapłaciłem”. Artysta nie może sobie dać wejść na głowę i także ma pewne prawa czy wymagania.
Może później jeszcze parę słów dodam.
Przypomina mi się film „Diva”… 🙂
tak sobie myślę, gdzie tu jest radość z muzyki, czymkolwiek by nie była 🙄
Słuszne pytanie.
Rany boskie, Pani Doroto, nie brzmi to ciekawie.. chodzi mi o stan nerwów mistrza..Przeciez z takimi pirackimi przypadkami musi się stykac dosć często: reakcja nerwowa i mocno przesadzona… dzis sie gra , jutro płytka wychodzi w Japonii..:) Ale dzięki za recenzję z tego wydarzenia, choc szkoda , ze miała PK tak niedobre miejsce.
Co do poprzedniego wpisu i uwag KZ na temat nagrań: wielu artystów ma podobne przemyślenia i różnie z tym problemem walczy. Wiadomo, że wykonanie żywe , z publicznością ma swoją specyficzną energię, nie do podrobienia w studio. Być może dlatego spora część wybitnych muzyków i dyrygentów, w tym nasz MM ,nagrywa pełną napiecia próbę generalną, koncert i ..potem tylko parę poprawek. I to działa! Wiele zespołów, które dostają nagrody za nagrania itp diapason d’or, jak przychodzi do koncertu na żywo, to juz tak super nie jest, bo kończy się support reżysera dzwięku.. no, bez konktretów,,;)
Pytanie półprywatne do Stanislawa, który zdradzil tu swe plany paryskie w przyszłym miesiacu. Czy może będzie to 26 marca,piątek, w tym Paryżu, bo mogę miec milą niespodziankę muzyczną? Jeśli tak, to proszę pięknie PK o umozliwienie pozablogowego kontaktu.
Co do Chopka naszgo biednego: dziecko dzis dowiedziało sie ( w szkole muzycznej), że urodzil sie w Żelazowej Woli a umarl w Paryżu , i ze miał chore pluca… ale juz na granie Chopka non stop w Domu Polonii nie zaprowadzili, niestety…A to akurat na 8-latku zrobilo wrazenie, ze tak graja na okrągło, nawet w nocy i nad ranem..
Gostek rozumie, ja nie.
Jeśli z tej pozycji pada uzasadnienie, to ja też: płacę i wymagam – primadonna ma grać z pełnym zaangażowaniem a nie polować na amatora kierującego lichy mikrofon w stronę sceny, od tego są inni. Bo sądzę, że zakaz jest do utrzymania.
Przepraszam a jak koncert przerywa to kasę oddaje? Moim zdaniem ma prawo żądać złapania nagrywacza, odebrania nagrania – to wszystko. W żadnym razie karania zbiorowego publiczności przybyłej na koncert.
Nie twierdzę, że problemu nie ma, bo jest. Ale bez przegięć kochani artyści, bez przegięć
„jakby tak trudno było kupić sprzęt profesjonalny – to już od dawna nie te czasy, kiedy był dostępny tylko dla fachowców!”
To prawda. Jeden (były już) minister udowodnił, że teraz to już profesjonalnie nagrywać może każdy. Każdego. 😉
Pozostaje się zadumać nad kwestią, dlaczego całkiem profesjonalni dźwiękowcy niektórych wytwórni potrafią tak nieprofesjonalnie nagrać takiego dajmy na to Blechacza. Albo Zimermana. DG potrafi zaskoczyć efektami dźwiękowymi. Może powinni zatrudniać byłych ministrów 🙄
Ja również prywatnie acz ad rem.
Tym razem do Siódemeczki – jutro jestem wyjechany (ale jak najbardziej merytorycznie) i nie będę miał okazji posłuchać tych starych nagrań KZ w Dwójce. Czy mógłbym liczyć na rejestrację tego – zwłaszcza w kontekście sonaty b-moll (to takie badania porównawcze – zwłaszcza w kontekście spodziewanej kwietniowej relacji z Wiednia, gdzie ja akurat się wybieram). Nieraz widziałem już jak toczył w czasie gry a zwłaszcza w przerwach wzrokiem po sali, nieczystość zdarzyła się mu ostatnio w sonacie Bacewicz w Katowicach, a bisy nie tak znowu rzadko. Sam słyszałem na trzech.
Ostatnio nagrywaczy widziałem w akcji w Łodzi na Wołodosie oraz w Warszawie na Sokołowie – zapomniałem o tym wówczas wspomnieć PK. Jednym z bardziej znanych piratów-nagrywaczy był mąż Marii Callas. I gdyby nie jego proceder – teoretycznie godny potępienia – sporo byśmy stracili z wiedzy o jej dokonaniach scenicznych. Chociaż rzecz jasna nie da się tych dwóch rzeczywistości porównać. Bo większość z tych współczesnych „nagrywaczy” robi to głównie po to, by nazajutrz utrwaloną rzecz wrzucić do inernetu. Wspomniany pan Meneghini robił to głównie dla siebie. Tutaj zawsze będziemy mieli do czynienia z pewną 😉 dwuznacznością, która przestaje nią być dopiero z perspektywy historii – wówczas staje się dorobkiem i dobrodziejstwem cywilizacji.
A urlop jak widać jest KZ b. potrzebny.
60jerzy jutro jest wyjechany – to znaczy zapewne, że się zobaczymy 😀
Same minizloty mam ostatnio, tak codziennie 😆
Urlop, czy jak to mówią Amerykanie, sabbatical, na pewno jest KZ bardzo potrzebny. Niech ładuje te swoje akumulatory i niech coś nam nowego, ładnego przygotuje. I jeszcze życzyłabym mu większego luzu…
Vesper – jaki rodzaj nieprofesjonalizmu dźwiękowców masz na myśli, pisząc o nagraniach Blechacza – rozumiem, że chodzi o te z DG. Czy te solowe (zdziwiony byłbym), czy z CGO?
Pani Doroto: 🙂
60jerzy – mam na myśli koncerty fortepianowe Chopina pod Semkowem nagrane dla DG. Jest kolosalna różnica między odsłuchem przez głośniki i słuchawki, przy czym przy innych nagraniach aż takich różnic nie ma. Nie jest to więc kwestia sprzętu.
A teraz specjalni wysłannicy opowiedzą, jak to na tym koncercie było naprawdę…
Zjawiła się Jutrzenką w Lądku Kierowniczka
dumnym puddingożercom angolskim dać prztyczka
niechże wreszcie poznają co smak artystyczny
że świat kultury spoza kanału tyż śliczny
(a że i kanał całkiem tak angielski nie jest,
starczy w dowolny spojrzeć tych kanałów rejestr)
Królowa się ostała zdrowa oraz cała
Zaraz po tym, jak z kotem gości powitała
(kocur bez manikiuru – niestety, nie zdążył
bowiem do chwil ostatnich dbał o liczne ciąże
londyńskich kotek, które po polskim nasieniu
wielkiej Anglii oblicze już na zawsze zmienią)
Kierowniczka, nasz człowiek do zadań specjalnych
zadba, by po koncercie aplauz nie był marny.
Ma być on odpowiedni do twórcy i dzieła,
po to wszakże bejsbola Kierowniczka wzięła –
nie krykieciarz jak walić mocno posiadł wiedzę,
tylko z dziada-pradziada walczący o miedzę…
Koncert zaczął się właśnie, publika zastygła,
niejednemu się szyja aż z wrażenia wygła,
a ten i ów po prostu cały wyszedł z glanów,
gdy maestro przymierzył się do fortepianu
i zagrał… jak ten wicher dechem niewstrzymanym
poniósł w Lądek muzykę naruszając ściany.
Niedługo jednak trwała ta upojna chwila.
Maestro przerwał, warknął ostro: wszyscy spylać!
po czym, na melomanów spoglądając krzywo,
dodał wyjaśniająco: nie lubię na żywo!
A następnie, z niesmakiem potrząsając głową,
dorzucił: cóż, nie lubię także na cyfrowo.
Kierowniczka spokojnie dobyła bejsbola
i krzyknęła, aż dusza załkała w Angolach :
wstawać mi tu do standing ovationa migiem
bo jak kto mi nie wstanie, przerobię na strzygę!
Publika się podniosła (choć z flegmą typową),
bo Kierowniczka groźna, gdy jest na bojowo.
Maestro stał tymczasem, jakby się zasłuchał,
w jednej chwili ożywił się i w zręcznych ruchach
marynarkę zrzuciwszy odsłonił koszulę.
Ona jest mego kroju – wyznał z pewnym bólem.
Sala klaskać przestała rażona piorunem,
bo wyglądał jak Jezus okryty całunem.
Ha! To sprawka papistów, jak dwa a dwa cztery,
zawołał arcybiskup na to Canterbury.
Nie, bo właśnie cyklistów – wrzasnął całkiem z bliska
zaperzony dyrektor Polskiego Ogniska.
Papiści! Nie, cykliści! – z wszystkich stron dobiega,
tylko kelnerzy krzyczą : to nie ja! Kolega!
Pośród tego tumultu siedzi całkiem blady
zasłużony pracownik polskiej ambasady,
pot mu z czoła strumieniem niewstrzymanym ciurka,
(ale z pełną kulturą, bo w rytmie mazurka),
widząc, że nic nabożną nie wskóra kantyczką,
lamentuje żałośnie – ratuj, Kierowniczko!
Kierowniczka ponownie świsnęła bejsbolem
(to właśnie wtedy Święty Marcin uciekł w pole),
krzyknęła głosem wielkim, jak cała orkiestra,
jednym ruchem za kołnierz złapała Maestra
i do rozsądku kilka słów mu mocnych rzecze:
cyfrowo, nie cyfrowo, grajże wreszcie człecze!
Maestro w fortepianu stronę nurka daje
i gra, że mózg angielski w zachwyceniu staje.
Honor polskiej kultury, cudem ocalony,
pyta, gdzie tutaj można bić w dziękczynne dzwony
a facet z ambasady, promienny jak tęcza,
medal „Dla Zasłużonej” Kierowniczce wręcza.
Wkrótce potem Mordechaj, kot nad koty przecie,
do swojego zajęcia wrócił, co to wiecie, 😉
bo gdy ludność Londynu – na to przysiąc gotów –
składać będzie się z polskich, patriotycznych kotów,
to doceni maestra, zagra czy nie zagra.
Kierowniczce więc medal, kotu zasię – viagra.
I tak kończąc ze swej strony wątek gadających artystów – są ich w zasadzie dwie podstawowe kategorie:
1. Da się słuchać; subkategoria – słuchałoby się ich godzinami
2. Nie da się słuchać; subkategoria – nie słuchać pod żadnym pozorem.
Reperezentanta jednej z ww. kat/subkat. słuchałem dzisiaj w Dwójce, niektórzy słyszeli go może nawet w FN. O Jezu, jakież on androny plótł.
Vesper: pytanie jakim sprzęcie (słuchawki vs kolumny) mowa. NIe pytam o markę, tylko czy jakościowo zbliżone i porównywalne. Acz przy tym poziomie tinzynierii dźwięku trudno techniką dobić wybitną interpretację. Jeżeli w ogóle mamy z nią do czynienia.
Zbliżone, nawet tego samego producenta. Przy odsłuchu innych płyt nie robią takich numerów jak przy tej jednej, więc to raczej kwestia nagrania.
Tego artystę tez dziś w Dwójce słyszałam. Andronalina na poziomie 100 w skali od 1 do 100 🙂
Nie słuchałam, Bóg strzegł 😆
A teraz przeczytajcie wyżej nową epopeję Bandy Dwojga – tytuł jaki? chyba Pan Maestro 😆
No nie wiem….
Podmiotem lirycznym wydaje się być któś inny…
Nie pomnę już teraz, który to z polskich malarzy (bądź rzeźbiarzy, plastyk w każdym razie, nie muzyk) wykrzykiwał „Artysta może być głupi, ale nie jak but, nie jak but” Tylko że to się zapewne tyczyło artystów uprawiających szuke wizualną 🙄
No, dobra, to jż ustaliliśmy, że artysta może być głupi. Teraz się zastanówmy, czy musi. 😉
Ustalmy najpierw, czy powinien
Musieć nic nie musi. A czy powinien, to już całkiem inna sprawa 😀
zeenie, podmiotów lirycznych to w tej epopei jest z kilka 😉
Zapraszam do zdjęć!
O Kocie Wszwchwidzacy w Niebie, jaki piekny poemat! Oniemialem i padlem na kolana przed Banda – co mi sie nie zdarza czesto! 😈
😈 😈 😈 😈 😈 😈
Tak, banda jak coś zrymuje, to Mucha nie Siada 🙂
Pani Kierowniczko, uwielbiam Pani zdjęcia. Przy tych z Paryża siedziałam dwie godziny i wspominałam własne paryskie dni, zanudzając męża do cna. Przy tych też się roztkliwiam, choć ich nieco mniej. Jeśli się Panią kiedykolwiek znudzi pisanie o muzyce, to zrobimy blogową zrzutkę na dobry aparat i poprosimy tylko, żeby ruszyła Pani w świat 🙂
O, dzięki, vesper! Ja nie jestem żadnym fachowcem od zdjęć, no, może tylko umiem to i owo wypatrzyć i wykadrować, ale i pod tym względem fachowiec ze mnie żaden. A z Paryża robiłyśmy zdjęcia obie z Teresą i ona je jeszcze obrabiała. To jest dopiero fachowiec nie lada! 😀
Faktycznie, Londyn jak żywy. Też mnie wpuściło w sentymenty. 🙂
Gdyby jeszcze gdzieś tam była fotka Kota Mordechaja, to już bym się na pewno popłakał rzewnymi, szczeniaczymi łzami.
Kota nie ma, bośmy się nie spotkali 🙁 , ale Stara gdzieś tam się przewija… 😉
Lepiej niech Stara pary z mordy nie puszcza. 👿
Ale bardzo mi sie spodobalo to metalowe krzeslo przebrane za Kota w muzeum V&A. Choc pewnie nie do siedzenia..
Chińskie spaniele też niczego sobie. 🙂
No tak, myślę, że na zacną kocią d… byłoby za twarde i pewnie za zimne 😉
Stara Mordki pozwoliła się sfotografować? 😯 To chyba Kierownictwo broni palnej w charakterze perswazji użyło, albo przynamniej gróźb karalnych. 🙄
Ja nie fotografowałam Starej Mordki, tylko różne ciekawe londyńskie obiekty 😉
Zaręczam, że Stara Mordki jest bardzo ciekawym londyńskim obiektem. 😆
No, to się poniekąd zgadza 😉
To ja już pójdę spać, bo padam.
Dobranoc!
To jeszcze tylko dodam, a propos zdjęć, że nie chodzi mi o nawet o techniczną doskonałość, tylko o osobisty charakter. Tu bucik, tam Becio, jeszcze gdzie indziej maska, jakiś napis, takie michałki, na które sama zawsze zwracam uwagę, kiedy gdzieś jestem. Dlatego tak fajnie mi się ogląda Kierowniczkowe fotki. Wymuskane, pocztówkowe, to sobie można wyguglać, a te … Jak by się samemu spacerowało w deszczowy dzień. Aż w butach mokro 🙂
Dzięki dla PK za pikny Londyn i designerskie smaki tyż.Ten Ron Arad,co go we wszystkich magazynach pokazują, to faktycznie chyba dla tych,co mają dwie książki na krzyż.Mam pytanie,czy ten farfocel niebiesko-zielony to ze szkła? Bo coś ciut podobnego popełniłam w hallu naszego Regionalnego Centrum Kultur Pogranicza.Moje waży pół tony.Ciekawe,ile tamto?
Co się Dywan nad artystami znęca?Uważam,że stężenie głupoty nie jest tu większe od średniej krajowej,tylko bardziej medialne.A nieustanny stres ma prawo wytłuc szare komórki do tzw.imentu.To takie lwowskie określenie.
Fotozapowiedź Traviaty:
http://www.rp.pl/galeria/9131,9,438425.html
Czyli jest lieralnie…
Iment lwowski? 😯 To dlaczego po Krakowie hulał jak po swoim? 🙂
Artyści sami sobie zgotowali ten los – chcieli do mediów, to mają. A jak nie chcieli, było zostawać stolarzami, albo dekarzami. 😉
Będzie się działo…
Do PK:a aparatów fotograficznych Maestro nie wyrywa?
Do vesper:wysłałam.
Nie przesadzajmy z tym nieustannym stresem 🙂 Gdyby to tak działało, to kontrolerzy lotów cofnęliby się w ewolucji. Dywan czasami po prostu lubi się poznęcać, kiedy ktoś go zainspiruje. Dziś Inspiracją Dnia był Ivo Pogorelich 🙂
Bobiku, stolarzy zostawić w spokoju proszę.
I dekarzy też – zwłaszcza od czasu, jak jeden taki zdobywa medale olimpijskie.
Po Lwowi ponoć wcześniej hulał.Wim od mamy.
Stolarz jak stolarz,ale fryzjer już medialny jest!
Vesper: to proszę słów parę nt. Inspiracji dnia:
http://www.rp.pl/artykul/9145,438523_Chopin_w_plasterkach.html
No,Pogorelich to faktycznie materiał na konsylium!
A teraz też mówię dobranoc, bo jutro dzień pełen wrażeń i przygód mnie czeka.
Jadę koleją do stolicy. Koleją to mało powiedziane. Jadę PKP.
Może napiszę jak było.
Tak bez fortepianu?
Życzę anielskiej cierpliwości do państwowego przewoźnika, 60jerzy 🙂
A czy ja się stolarzy albo dekarzy czepiałem? 😯 Wręcz przeciwnie, raczej za wzór zdrowego, niemedialnego rozsądku ich postawiłem. 🙂
Jerzyczku,
wychodzę o 13-tej a wrócę po 22-giej.
Mogę zostawić włączony komputer i nagrywanie, ale ile godzin jest w stanie nagrywać – pojecia nie mam.
Jak się uda, wytnę, co potrzebne.
Ciekawe, jak nabyłeś bilet na premierę.
Bobiku, gdybyś zobaczył te wykwity stolarskiej myśli, które można zaobserwować w moim remontowanym mieszkaniu, to prawdopodobnie zmieniłbyś zdanie o zdroworozsądkowym charaktrze tej profesji 🙂
Widać, że merytoryzm poszedł spać wraz z Panią Kierowniczką 😉 W takim razie nawiążę trochę do wpisu – czy nie wydaje się szanownej frekwencji, że jest coś zabawnego w pianiście, który podczas recitalu rozgląda się po sali, czy ktoś go przypadkiem nie nagrywa? Bardzo szanuję KZ, nie mogę mu odmówić racji w pewnych kwestiach, ale wydaje mi się, że czasem popada w śmieszność.
Miałam koleżankę w podstawówce muzycznej,która podczas tzw.popisu cały kawałek niejakiego Majkapara zagrała z facjatą zwróconą do publiczności i uśmiechem jak żółta mordka.Tego nawet Mistrz nie wykona!
😆
Moja koleżanka (tylko starsze już byłyśmy, bo licealistki) uwierzyła swojej nauczycielce, że kąpiel w rozgniecionych liściach kapusty czyni cuda. Może i czyni, na odgniecioną przy fortepiania sempiternę pewnie całkiem działa. Nie mogłam jednak słuchać spokojnie tego jej popisowego Debussy’ego, bo cały czas wyobrażałam sobie, jak się moczy w kapuście 🙂
O, jak się zaczął nocny atak merytoryzmu, to chyba ja zwinę ogon. 😉
Ale jak chodzi o popadanie Maestra w śmieszność, nie tylko w sprawie piractwa, to się podpiszę. Jak również pod wcześniejszym zeenem – co to, kurczę, za wprowadzanie przez artystów odpowiedzialności zbiorowej i karanie całej publiczności za wyczyny jednego pirata? Ciekawe, jak zareagowałaby taka artysta, gdyby poszła do lekarza i dowiedziała się, że pan doktor dziś nikogo nie przyjmuje, bo jeden pacjent przyszedł z brudnymi nogami, a pan doktor tego znieść nie może. 🙄
A ogon zwijam tak naprawdę z rozsądku, bo jutro od rana biegać muszę. Dobranoc. 🙂
A co do „rozgarnięcia”,to spotkałam w życiu paru niegłupich muzyków i tylko
jednego stolarza, choć obie profesje poznałam w ilościach przemysłowych.
Co do budowlańców,to ich inwencja w wymyślaniu głupot branżowych i nie tylko nie ma granic.W dodatku nikt nie ginie po wysłuchaniu wywiadu,a po zawaleniu się stropu i owszem.
Na stłuczenia kapusta i owszem,ale na Debussy’ego?Chociaż,po kapuście to wonie krążą w powietrzu! Odpływam w pióra.Ahoj!
Pobutka.
Niech się pan artysta lepiej przyzwyczaja, przenośne nagrywaczki porządnej klasy już się mieszczą w co większych dłoniach, za parę lat będzie musiał z teleskopem za fortepianem siadać, albo rozbierające skanery z lotnisk wypożyczać.
Carlosa Kleibera, który ile nagrywał oficjalnie, drań jeden, – wszyscy wiemy, są chyba dwa czy trzy nagrania istniejące tylko dzięki piratom.
Słaby ten pirat, skoro dał się złapać… 🙄
Pewno z magnetofonem przyszedł i brzęczało. Albo od razu, na bieżąco montaż robił – i z tego Zimerman go namierzył… Chociaż ja bym się wcale nie zdziwił, gdyby ich było dwóch, tych piratów, żeby nagrać stereo.
No, ale co wam powiem, to wam powiem – naprawdę profesjonalny sprzęt to ma CIA; co – wziąwszy pod uwagę listy z pogróżkami od tegoż, o których była mowa w poprzednim wpisie – całkowicie tłumaczy zdenerwowanie pianisty. Nie ma żartów.
Siódemeczko, dzięki za nadzieję – a czy w ramach wyjścia nie może być przyjścia na five o`clock i dogłaskanie urządzenia nagrywającego?
To ja kupiłem bilety na „Traviatę”? – muszę ze sobą poważnie porozmawiać. bo chyba coś przed sobą ukrywam. Gorzej, jak przed sobą będę cichaczem z domu się wymykał.
Ale póki co – zmykam(y). Pozdrówka 🙂
Niestety nie może. 🙁
Miałam nadzieję, że mi podpowiesz, jak się kupuje bilety na premiery, bo ani przez chwilę nie widziałam ich w sprzedaży na stronie opery.
Ale tak naprawdę nie ma to znaczenia, bo w sobotę będzie ta sama obsada.
Pozdrowienia dla całości! 🙂
Ubawiłem się setnie. Rzeczywiście dwa podmioty liryczne walczą o pierwszeństwo w poemacie. Maestro niewątpliwie trzeciorzędny (jako podmiot). Z pozostałej dwójki Kot jednak ustępuje pod względem pierwszeństwa.
Dla mnie opis koncertu dowodzi, że muzyka dźwiękiem nie jest. Muzyka była jedna, a dźwięki do PK dochodziły inne niż do lepiej usadowionych. I to wszystko absolutnie zgodne z przywoływanymi wczoraj przeze mnie teoriami, które w końcu są dość powszechnie uznane.
Dźwięk, który dociera do PK, to tylko obraz akustyczny strumienia emocji przekazywanego przez artystę poprzez odpowiednie uderzenia w odpowiednie klawisze równolegle do pozazmysłowego przekazywania nastroju w nieznany sposób odbieranego przez publiczność odwzajemniającą przekazywanie zbiorowego nastroju, co wywiera wpływ na uderzanie w klawisze itd. To jest muzyka. A dźwięki są tylko zewnętrzną powłoką zapisywaną na płytach nie wiadomo po co, bo to przecież nie muzyka.
Dlatego nie rozumiem, dlaczego Maestro tak się denerwuje obecnością pirata, skoro on nie muzykę kradnie tylko same dźwięki.
Ciekaw jestem, czy do tego będą komentarze i co z tego zostanie uznane za moje poglądy a co za żart.
Mpap, jestem zaciekawiony. Termin nie jest ustalony do końca. Wszystko wskazuje, że będzie to ostatni tydzień marca. Jednak program wyjazdu bardzo będzie napięty, bo musimy wynająć spory furgon, a tam wszystko spakować, niektóre meble nawet rozebrać. Potem załadować wszystko. To taki program, który mało sprzyja zaspokajaniu potrzeb duchowych. Ale dla ważnych rzeczy będą wyjątki, bo trudno jechać ponad 3000 km (łącznie w obie strony) i nie skorzystać duchowo w ogóle.
Dzień dobry!
EmTeSiódemeczko, 60jerzy nie katowałby się (chyba) po raz kolejny sztuką MT, a premiera przecież pojutrze.
Dziś jest Perahia, a potem Anderszewski, i to jest warte nawet podróży PKP 😉
Kurcze, to jakby się szykował jakiś paryski zlocik, to może i ja bym się podłączyła 😉
Dyskusja poszła do przodu, widzę.
1. @zeen:
Oczywiście artysta nie powinien przeginać. Mój przyjaciel stroiciel w FN był na próbie Pogo. Udało mu (Pogoreliczowi) się skutecznie załamać Sinfonię Varsovię i dyrygenta w temacie temp i „wogle”. Nie wiem, jaki był koncert, ale niczego dobrego się nie spodziewam.
Ale też dzisiejsza publika (publisia, publiczka etc.) też zrobiła się rozpasana.
Ogólne zachowanie ludzi bardzo mnie, na ten przykład, rozprasza – piją wodę, wysyłają SMSy, zachowują się, jakby byli w tramwaju.
Rozumiem, albo przyjmuję do pewnego stopnia zmianę obyczajów (np. strój na koncert), ale bez przesadyzmu!
Nie wymagam religijnego zadumania, ale nie toleruję przebywania w tej samej przestrzeni z ludźmi, którzy znaleźli się tam przez przypadek.
2. @hoko:
Czy pirat słaby nie wiem, ale znowu powołując się na Frippa, niektórzy artyści „czują”, że ktoś nagrywa i rozumiem, że im to bardzo przeszkadza (z dowolnych względów).
3. @vesper:
Dołączam się do pytania 60jerzego. Pomijając wątki audiofilskie, nie zauważyłem niczego zdrożnego w nagraniach Blechacza (w żadnej z trzech płyt dla DGG), może poza miśkowatym dźwiękiem orkiestry, ale biorę to na karb akustyki sali.
Natomiast całe WTC z Pollinim ma tak potworny przydźwięk w basach, że głośno nie da się tego słuchać.
Tak więc, poproszę powiedz, co słychać w słuchawkach, czego nie słychać przez kolumny?
Na pewno piractwo jest problemem. Ale wylewa się nieraz dziecko z kąpielą. Myślę, że nagranie czegoś dla siebie byłoby nieszkodliwe, jeżeli koncert nie był rejestrowany, a nagranie nikomu nie udostępnione. Myślę, że gdyby nagrywania były ograniczane do takich przypadków, nie tępiono by ich zbyt zawzięcie. Piraci, którzy kradną muzykę w celach komercyjnych, w ten sposób działają nie tylko na szkodę artystów, ale i tych, którzy chcieliby mieć jakąś dźwiękową pamiątkę z koncertu. W rezultacie nikt rozsądny już nie próbuje takich pamiątek czynić, bo nikt nie jest w stanie rozróżnić celu nagrywania.
Sam mam poważnych znajomych, którzy ściągali od lat kradzioną muzykę poprzez różne witryny internetowe, które zapewniały, że to, co robią, jest legalne. Rozumiem, że legalne jest kup[owanie muzyki do rozpowszechniania, a potem udostępnianie jej za symboliczne grosze zarabiając jednocześnie na reklamie. Jednak i ten sposób wielu posiadaczom praw autorskich bardzo się nie podoba, gdyż popyt na muzykę sprzedawaną drożej zdecydowanie spada. Ja też tego raczej nie popieram. Z drugiej strony pobieranie haraczu od sklepikarza z powodu puszczania muzyki w sklepiku wydaje mi sie naciąganiem. Co innego w wielkim centrum handlowym, gdzie muzyka puszczana jest centralnie – słyszana dobrze w ciągach pieszych, barach i kawiarniach. Ale w małym sklepiku, do którego klient wpada na 2-3 minuty, to przesada.
Zgadzam się, że rozglądanie się po sali tak psuje nastrój, że nawet dbałość o dochody tego nie usprawiedliwia. Niech artysta wynajmie parę osób do szukania piratów, a sam skoncentruje się na muzyce.
Czy artysta ma prawo być głupi? Historia zna ogromną liczbę głupich aktorów, malarzy, muzyków, a nawet kompozytorów, reżyserów i pisarzy. Ostatnia trójca powinna kierować się niepodważalną logiką i głupia być nie powinna, życie jednak idzie własną droga i takich zasad nie przestrzega. Ja dopatruję się głupoty nawet w pewnym pisarzu, który w tej chwili jest powszechnie zaliczany do prawdziwych mędrców. Myślę, że kiedyś ktoś krzyknie, że król jest nagi, ale na razie to nie grozi. Co z tego wynika? Jeżeli głupi jest reżyser bądź pisarz, nie jest dobrze. Reżyser od łubudu może być jeszcze głupi. Szkoda jest niewielka. Praktycznie taka sama, jak film czy spektakl łubudu zrobiony przez artystę, który nie jest głupi. Głupi kompozytor może czasem intuicyjnie napisać dobrą muzykę. Przy ogólnej głupocie może też wykazać się mądrością fachową i napisać dobrą muzykę zgodnie z przemyśleniami. Aktor, plastyk, muzyk może być wielkim artystą pomimo głupoty.
Stanisław,
rozpowszechnianie legalne nie jest – chyba że sobie coś sam stworzysz, to możesz to rozpowszechnić (a i to, o ile praw do kompozycji/tekstu nie ma kto inny). Więc ci, co to rozpowszechniają, robią to nielegalnie, niezależnie od tego, czy coś na tym zarabiają, czy nie. Natomiast jako takie legalne jest ściąganie tych udostępnionych utworów – poza przypadkami sieci p2p, gdzie ściągając jednocześnie „rozpowszechniasz”, oraz produkcji, które jeszcze nie maiły swojej rynkowej premiery.
Co do piractwa jako problemu – problemem są zawyżone ceny płyt i polityka wytwórni, stosowanie zabezpieczeń, brak możliwości ściągnięcia utworów legalnie (bo kupowanie płyt przestaje już odbiorców interesować), i pewnie jeszcze kilka powodów. To wszystko jest przyczyną, że piractwo kwitnie, a dla niektórych jest wręcz sposobem życia, czymś całkiem normalnym.
Gostek,
myślę, że to kwestia wprawy u „nagrywaczy”, którzy muszą czynić pewne zabiegi, by dobrze łapać dźwięki; choć mimo wszystko można to chyba załatwić tak, by nikt nic nie zauważył.
Stanisławie,
wydaje mi się, że jeżeli artysta jest głupi, to co z niego za artysta? Co ma do powiedzenia od siebie? Nic.
Czy to znaczy, że osoba niema nie może być artystą? 😯
Myślę, że trochę za dużo się tu oczekuje od twórców. Że nie tylko namaluje, ale jeszcze filozof, naukowiec, erudyta i bogwicotamjeszcze. Może przywołanie sztuki naiwnej czy ludowej to lekkie pojechanie po bandzie, ale warto nie zapominać, że ktoś jest artystą w swojej dziedzinie i niekoniecznie należy przenosić ochy i achy na inne przestrzenie życia i kreacji.
Żeby nagranie miało sens, mikrofon musi być gdzieś na wierzchu. Reszta może być schowana w torbie, kieszeni, gdziekolwiek. Właśnie ta reszta dziś jest całkiem mała, a nie jak w ww. filmie „Diva”, gdzie chłoptaś musiał nosić wielką Nagrę w kieszeni. 🙂
„Aktor, plastyk, muzyk może być wielkim artystą pomimo głupoty.”
Wiele osób, widząc aktora wypowiadająego błyskotliwe kwestie w filmie zapomina, że to nie mówi aktor tylko scenarzysta. To samo w pewnym sensie można odnieść do muzyków i plastyków.
Mnie wręcz sprawia przykrość czytanie o „głupocie” artystów 🙁 Jakoś spotykałam i spotykam prawie same wyjątki od tej reguły… I jeszcze coś ważnego: częstsza u nich niż przeciętnie równowaga między emocjami, intelektem, intuicją i duchowością – bardzo to cenię. Scena wymaga porzucenia wątpliwości, przynajmniej na czas występu, inaczej nikogo się nie porwie ani nie przekona swoją muzyką (poza nią oczywiście się je ma i można je mieć), a to wymaga specjalnych predyspozycji. Gdyby byli intelektualistami, produkowali by tylko wątpliwości…
Wiem, że artysta może być głupi, a jednak intuicyjnie przekazywać coś wielkiego. Przecież problem nie został tutaj wywołany sztucznie. Głupi artysta może być świetnym obserwatorem, mieć niespotykany słuch muzyczny, wreszcie wielką wrażliwość. Głupota też ma różne oblicza.
Beato – ciężko mi przytoczyć konkretny przykład, bo nie tylko trzeba by udowodnić, że dana osoba jest głupia, ale także, że jest wielkim artystą… 🙂
Nie można też mylić „silnej osobowości” czy przekonań z głupotą tylko dlatego, że są inne od moich.
Relacja Jacka H.:
http://wyborcza.pl/1,75248,7593961,Zimerman_w_Londynie__czyli_Chopin_na_nielegalu.html
Do Gostka:co do plastyków to oni jednak nie mówią cudzym tekstem.Coś chyba jednak jest „na rzeczy” z tymi półkulami,co się specjalizują.Miałam wybitnie zdolnego kolegę,którego na trzecim roku ASP psychotropami „wyleczono z talentu”.Rozgarnięcia mu jednak nie przybyło,do końca na kolumnę jońską mówił „ten słup z rogami”.
Łomatko, pokręciły mnie się dni. 🙁
Wszystko bez te robote!
To wychodzę, bo muszę rozszyfrować zawiłości składowe. 🙁 🙁
Miłego!
@łabądek:
Słup z rogami – świetna mnemotechnika.
Relacja także w „Rzepie”:
http://www.rp.pl/artykul/9145,438548_Zimerman_gra_i_sciga_piratow.html
Fakt,przy każdej kolumnie to sobie przypominam.Ale ta neurologia nas wykończy.Właściwie „Muzykofilia” wpędziła mnie w dołek.Chciałam ją wysłać zaprzyjaźnionemu muzykowi,a teraz się boję,że mu zafunduję deprechę i poczucie braku kontroli nad „procesem twórczym”.
Dla mnie na dziś koniec przyjemności duchowych.Zstępuję do piekieł,czyli za chwilę mam odbiór budowlany basenu w SPA. Oj,nie będzie to polegało na pływaniu!
@Łabądek – trudno jest się pogodzić z faktem, że myśli, talenty, równowaga pscychiczna bądź jej brak, to tylko kwestia chemii w mózgu 😉
@Gostek – kiedyś już o tym pisałam, przy okazji dzielenia się wrażeniami po zakupie ostatniej płyty Blechacza, ale niestety nie potrafię tego poszukać. Chodzi właśnie o to, jak określiłeś, misiowate brzmienie orkiestry. Przez słuchawki nie jest misiowate. Jest ciekawe. Nawet się zakręciłam tym brzmieniem, bo pomyślałam, że po raz pierwszy w nagraniu Chopkowych koncertów dyrygent wyciągnął z orkiestry coś więcej. No i może rzeczywiście coś wyciągnął, ale przez kolumny tego nie słychać. Nie sądzę, by była to kwestia akustyki sali. Mam nagranie na żywo 5 symfonii Mahlera z tej samej sali z 2008 roku i jest ok. Mam też z tego samego miejsca Marthę live z 2004 roku. I też jest ok, przynajmniej na moje ucho. Wygląda to trochę tak, jak by nie udał się kompromis między dobrą rejestracją fortepianu i dobrą rejestracją orkiestry. Nie znam sie na tym. Może rzeczywiście dobrze można nagrać albo jedno, albo drugie, ale zrowy rozsądek podopowiada, że to tak chyba nie jest.
Ja się zaczynam zastanawiać, jak Zimermanowi udaje się grać na tak wysokim poziomie w sytuacji, gdy jest permanentnie zdenerwowany? Bo z relacji prasowych można wysnuć taki wniosek. Mistrza ciągle coś rozstraja, wścieka. Kłębek nerwów. Myślałem, że się perfekcyjnie wyłącza na czas grania i już, a tu tymczasem w Londynie głowa jak na szypułce, uwaga skupiona na publiczności. Czy przy tym on ma jeszcze jakiś zapas skupienia do wykorzystania nad interpretacją, czy, nie daj Boże, gra automatycznie?
And now for something completely different: czy Pani Redaktor będzie w niedzielę w Gdańsku?
Nie wybierałam się…
Muszę teraz lecieć, do później 🙂
Jak to dobrze, że Pani Kierowniczka tam była, bo od czytania zalinkowanych to tylko suchot dostać można…
A biedaka nagrywającego potraktowano podobno okrutnie…
Odnoszę wrażenie, że naszemu Wielkiemu Narodowemu Skarbowi Zimermanowi na rękę jest widowiskowe potraktowanie nieszczęśnika.
To, że różne nagrania z tej samej sali brzmią inaczej nie musi nic znaczyć, bo inny inżynier, inna obróbka dźwięku itp. Nawet ciśnienie powietrza w dniu nagrania może robić różnicę.
Słuchawki mogą podbijać wysokie i stąd wrażenie utraty miśkowatości brzmienia. Jeśli oboje mamy wrażenie miśkowatości na sprzęcie, to coś musi być na rzeczy.
Słyszałem anegdotę, jak ktoś puścił znajomemu winyl Sade na superwypasionym sprzęcie, a ten znajomy powiedział, że jakoś głucho to brzmi i on woli u siebie z komputera słuchać.
@zeen:
Oj, oj – wypalonym prętem po uszach? 10 lat w celi i obowiązkowe słuchanie Britney z radiomagnetofonu Kasprzak? Aż się boję.
Pani Redaktor, gdyby jednak, to bardzo miło będzie się spotkać 🙂
Premiera „Traviaty” jest w czwartek, jutro.
Ja też widziałam szereg wystawień.
Interesuje mnie, jak to wygląda w tej odsłonie.
Nabrałam apetytu po Onieginie. 🙂
Nie klęczę przed MET.
Dzięki vesper już wiem, dlaczego zdjęcia Pani Kierowniczki tak wciągają 🙂 Po muzycznym świecie dreptam ze znacznie większym trudem, ale dreptam.
Gostku, 10 lat słuchania Britney ? 😯 Skąd w Tobie aż takie okrucieństwo? 😉
A słuchawki rzeczywiście są trochę przesunięte w stronę wysokich tonów. Mają dobrze wyeksponowany środek i górę, nieco cofnięty bas, dzięki czemu dobrze się sprawdzają w słuchaniu klasyki. Miłośnicy umpa umpa nie byliby jednak nimi zachwyceni.
Wyjątkowym okrucieństwem byłoby przymusowe oglądanie „Jaka to Melodia” i „Śpiewające Fortepiany” na raz.
Są zwolennicy słuchania muzyki przez słuchawki. Ja zasadniczo do nich nie należę. Znam dość dobrze swój sprzęt i ufam mu na tyle, żeby podejrzewać w pierwszej kolejności jakość nagrania, a nie moje uszy.
Gostku, dlaczego. To takie ładne programy, a razem byłyby jeszcze ładniejsze. Szczególnie stroje panienek z „Co to za melodia?” umilają życie na tle szarej rzeczywistości. Fortepianów już nie ma, więc możecie je teraz docenić np. przez porównanie z programem „Kocham Cię, Polsko”. To ostatnie zdanie było na poważnie akurat.
Aż musiałem sprawdzić co to za zwierz to „Kocham Cię…”, ale teraz już wiem i wiem, dlaczego to ostatnie zdanie było na poważnie…
Rozumiem, Gostku, dlaczego musiałeś sprawdzić. Ja tez normalnie 1 i 2 nie oglądam. Ale na wsi mamy tylko TV „publiczną”, więc podczas deszczu i wieczorem leci jak leci.
Niedawno w Gdańsku była sesja Rady Miasta, na której opozycja postulowała pójście śladem Ojca Dyrektora i przestawienie Gdańska na ogrzewanie geotermalne. Teraz dyskusja przenosi się na szczebel wojewódzki w zakresie tego, co w zakresie modernizacji źródeł ciepła robi Urząd Marszałkowski. Spisek różowo-czerwonych storpedował zbawienne inwestycje w Toruniu, a teraz – z udziałem mojej skromnej osoby – wycina najlepsze pomysły w szpitalach gdańskich. Cały dzień zszedł mi na próbie napisania sensownej odpowiedzi na interpelację pani radnej wojewódzkiej i nie była to praca twórcza. Jedyna pociecha w zaglądaniu dla oddechu na ten blog i na sąsiedni. Chyba to pomogło w skleceniu czegoś sensownego i pozbawionego akcentów obraźliwtych.
A teraz lecę na Sesję Sejmiku, gdzie nowy Zarząd będzie wybierany. Dla reszty świata to bez znaczenia, ale dla nas ważna sprawa. Pozdrawiam do jutra
Zdarza się u nas włączać Woronicza, ale nigdy „jak leci”. Większość mojego oglądania TV jest koszmarem reklamodawcy: odbywa się prawie wyłącznie przez nagrywarkę, często z kilkumiesięcznym opóźnieniem i brutalną wycinką wszelakiej treści niemerytorycznej.
Mówicie, że orkiestrę ktoś wymiśkował? A to łobuz… 🙄
Aż sprawdzę na słuchawkach – moje tam niczego nie podbijają ani nie eksponują. Koncerty Chopina to nie jest to, co Hoki lubią najbardziej, więc dotychczas obchodziłem tego Blechacza bokiem 🙂
Labadek – niebiesko-zielony farfocel zawieszony pod sufitem w hallu V&A jest jak najbardziej szklany. Wenecki smieszny zyrandol, dosc nieoczekiwany i tym zabawniejszy w tym wiktorianskim wnetrzu. Nie sposob go nie zauwazyc jak sie wchodzi – twierdzi moja Stara. Ona jest czesto zachwycona jak sie styka z tak odwaznym przecowstawieniem starego, dostojnego, powaznego ze wspolczesnym wizualnym zartem.
Orkiestra nie została wymiśkowana, tylko co najwyżej podmiśkowiona. Ale ona i tak jest miśkowata sama w sobie – ten słynny (podobno) dźwięk Concertgebouw.
Osobiście nie przepadam za nimi.
Niedawno słuchałem sobie Emperora z Gouldem i Stokowskim – trochę udziwniony, ale nagranie z 1966 roku miód malina. Wszystko na miejscu, zero miśkowatości. Sam konkret.
Dzięki za cynk o farfoclu.Też lubię takie jazdy po bandzie,ale trzeba bardzo uważać,żeby jeden grzybek nie zatruł całego barszczyku.Tu jest seksownie.
Miśkowanie orkiestry widzę oczyma duszy mojej.Tarantino wysiadka!
Pani Doroto,
Incydent ktory Pani opisuje jest zdumiewająco bliski wyczynowi K.Z. w Los Angeles 10 miesięcy temu.
Nie neguję potrzeby wypowiedzi artysty, jednakże kompulsywne, niekontrolowane reakcje w niew łasciwym czasie mocno ostudzaja
naszą tradycyjną percepcję jego wielkosci. Przynoszą też natrętne myśli,
czy jest coś o czym nie wiemy…?
Czy istnieje możliwość zapodania na tubie:
a. orkiestry miśkowatej
b. orkiestry niemiśkowatej
c. bez nadmiernej przesady, bo całkiem głucha nie jestem
d. ale jednak tak, żebym była w stanie usłyszeć różnicę
e. czyli najlepiej w jednym i tym samym
f. uff
No raczej niestety. Tam będzie słychać tylko, że grają i nie ma to nic wspólnego z audiofilstwem. 🙂
Orkiestra wymiśkowana to taki chór chłopięcy? 😉
No właśnie. Prawdę rzeczesz, Wodzu.
Co by tu wymyśleć…
Ja nie namolna, tylko pytata. Przejmować się mną nie trzeba 🙂
No jestem!
Spotkałam dzisiaj nasze ‚Kierownictwo w Przelocie’ na wystękach urodzinowych siedmiodniowych.
Spędziłam bardzo przyjemne 2,5 godziny.
Do Jerzego.
Nagrało się tylko 4 godziny, później musiał się internet rozłączyć, bo przerwało połączenie.
Ale może nic straconego.
Spotkałam na zebraniu mojej Rady młodego, przyjemnego człowieka, któremu – nie wiedzieć czemu – zwierzyłam się z nagrywania i niepokoju o losy tegoż.
Życzliwy pan powiedział. że nie ma sprawy, bo on pracuje w radiu* i prześle mi to nagranie, jeżeli mi nic nie wyjdzie.
Tak więc pójdę spać z nadzieją, że może jednak.
Padam, padam i żegnam serdecznie. 🙂
W żadnym przypadku nie były to wystęki, o nie!
* napisałam, bo chciałam zamieścić uwagę, że kiedyś radio nie odmieniało się.
To tyle.
Dobry wieczór. Ja z wystęków wieczornych, które w żadnym przypadku nie były wystękami, o nie! 😆
Zaraz coś sprawozdam 😀
Nie mogę się doczekać. Cały wieczór przebieram nogami z niecierpliwości, bom ciekawa.
To jeszcze przywitam Iber Alex 🙂
I zabieram się do wpisu.
A ja się grzecznie zameldowywuję.
Kocham jazdę pociągami. Są stoliczki, jest ciepło. Prawie punktualnie.
Za oknem widziałem zające, bażanty, sarny. Pasztet na pasztecie.
No luks torpeda (tu chyba troszkę przesadziłem). W drodze powrotnej nie przeczytałem ani słowa. A było tak: wchodzi do przedziału młody człowiek. Rozłożył bambetle i zbiera się do otwierania okna, by tę swoją ukochaną tkwiącą jeszcze na peronie pożegnać czule. Okno się oczywiście nie otwiera – no bo luks torpeda – młody się denerwuje, że ona do niego, o n do niej a nic nie słychać. Półszeptem – bo wrażliwy jakiś taki – „nie wiem co mówisz, że co?” W tym momencie – jak to kwok – nie zdzierżyłem: „ta mówi, że żyć nie potrafi bez i że już tęskni. Idź pan w peron lub do drzwi torpedy się pożegnać”. Żebyż to tak mój syn mnie słuchał jak ten zadurzony – odurzony. Jak już w końcu te balkony peronowe się odbyły i skończyły – młody ów człowiek wrócił do przedziału i na początek zadał pytanie: czy Pan jest muzykiem?
Rozmowę skończyliśmy – co było do przewidzenia – w Katowicach, w których ja przesiadłem się z torpedy do swojego samochodu, by śmignąć do Gliwic, a młody samotny został odebrany przez ojca. Młody kocha Chopina i go po amatorsku – bo po I stopniu – pogrywa. I będzie szalał na Szalonych warszawskich ze swoją ukochaną, do której do tego czasu zdąży już wrócić – oczywiście luks torpedą. No i jak tu nie kochać kolei.
Nie będę nic komentował w kwestii połowy wieczoru (czyli Perahii) – bo na gorąco – czasami bardzo – skomentowałem na miejscu. Ale ciekawi mnie nieprzewidywalny Anderszewski – jak było. Dlatego też czekam na wpis i pozdrawiam.
Siódemeczko: jeżeli znajomy uczyni jak powiedział – zachowam czyn jego piękny i szlachetny we wdziecznej pamięci. Tudzież i przede wszystkim Twoje, Siódemeczko – starania. Pozdrówka piękne.
A ja naiwna do tej chwili żyłam w przekoaniu, że 60jerzy będzie (teraz to raczej że był) na Anderszewskim i czekam na Jego sprawdozdanie z taką samą niecierpliwością, jak na wpis Pani Kierowniczki. 60jerzy, jak mogłeś mi to zrobić, taki zawód, takie rozczarowanie 🙁 😉
Ja już chyba wspominałem, że program dzisiejszego wieczoru w wyk. PA ja już słyszałem – w dwóch odcinkach: połowę w Łodzi w czerwcu, a druga połowę we Wiedniu ub.r. – a o nich wypowiadałem się. Nie znalazłem w sobie wystarczającej motywacji do powtórnego ich wysłuchania – być może błędnie. Boć przecie u pianistów – jak to u artystów – nic się nie da przewidzieć. czego najlepszym dowodem był wieczór z Perahią – ale otym już PK
Tak, to pamiętam, ale z jakiegoś powodu sądziłam, że się mimo to wybierałeś. Czekam więc na wpis PK. Ona naszymi uszami 🙂
Wpis już jest 🙂