Pasja w filharmonii, pop w kaplicy

Dwa dni festiwalowe, dwa koncerty – można powiedzieć – całkowicie sobie przeciwne w charakterze.

Pasja Janowa z Les Musiciens du Louvre-Grenoble pod Markiem Minkowskim. Bardzo na serio, uczciwie zrobiona, głęboko przeżyta rzecz. Inna sprawa, że ja akurat w przeciwieństwie do entuzjastycznie się wypowiadających pod poprzednim wpisem nie odleciałam, nie wracałam do domu zygzakiem, nie czułam się powalona i spałam tej nocy jak suseł. Cóż, była to dla mnie po prostu jedna z propozycji i to wcale nie taka, która mi najbardziej odpowiada, choć absolutnie doceniam – właśnie uczciwy, szczery stosunek do dzieła. Marc Minkowski był absolutnie przekonany do tego, co robił (jak zazwyczaj zresztą) i dzięki temu był w stanie przekonać i innych. Dla mnie było to bardzo specyficzne wykonanie Bacha, bardzo teatralne i dramatyczne – uosobieniem tego charakteru, personifikacją jego wręcz, był Ewangelista Markus Brutscher, bardzo sprawny głosowo i aktorsko nawet niemal przesadny, wprowadzając bardzo kontrastowe nastroje. Jest takie pęknięcie w Pasji, że im dalej posuwa się akcja, im bliżej kulminacji dramatu, tym więcej przerywników kontemplacyjnych, uspokajających. Przy tak udramatyzowanej koncepcji wydają się one trochę sztucznym zatrzymywaniem biegu rzeczy. Ja osobiście wolę zupełnie inne podejście do tego utworu, bardziej kontemplacyjne właśnie, a fragmenty bezsprzecznie dramatyczne, bo przecież i takie są, zrobione jakby z pewnego dystansu. Bo czym dla nas dziś jest pasja? Czy mamy ją oglądać jak w reality show (strasznie realistycznie brzmi u Minkowskiego np. scena biczowania), czy ma być dla nas tematem do przemyśleń? No właśnie.

I dlatego ten – jak kiedyś wyraził się Piotr Kamiński – Bach „czarnoziemny” o wiele mniej mi odpowiada. A Pasja Minkowskiego właśnie taka była. Już sam wstęp wzbudził mój protest. Przypomnę tu link, który podał już Brunnet pod poprzednim wpisem. Porównajmy go teraz z innym linkiem, który tu wcześniej wrzucił PAK. Może jeszcze z tym, tym i nawet z tym (jak lubię Herreweghe’a, tak tym razem wykonanie jest dla mnie za wolne). Co jest tu ważne? Są smyczki jak chmury kłębiące się nad Golgotą i, na pierwszym planie, instrumenty dęte, których linia buduje rysunek dla mnie wstrząsający. Rytm jest zwykle wyrazisty, ale nie wybijany. Minkowski wybił rytm przesadnie, każąc jeszcze na „raz” i „trzy” hałasować klawesynowi, a całkowicie niemal schował dęte. Wszystko razem jest od początku dość donośne i jest jakimś ciężkim marszem, zapewne na Golgotę właśnie. To dla mnie łopatologia. Gdy wchodzi chór, nie ma efektu. A powinien wyłonić się nagle z tych chmur i być jednym wielkim wołaniem. No, tak. Może ktoś z Was powiedzieć, że się czepiam. Trochę tak, bo każdy ma swój własny idealny obraz dzieła. Ale w gruncie rzeczy nie jestem przeciwko temu wykonaniu, wzięło mnie, i owszem. Tyle że traktuję je, jak już powiedziałam, po prostu jako jedną z możliwości (i niewątpliwie bardzo interesującą) interpretacji tego wieloznacznego i wielkiego dzieła.

Ale naprawdę nie ma co narzekać. Następnego bowiem wieczoru w Wieliczce mieliśmy do czynienia z czymś na swój sposób w tym kontekście zdumiewającym: z koncertem popowym. Do tego festiwalu, do tego miejsca zwłaszcza (nastrojowa kaplica św. Kingi, z której pamiętamy wydarzenia bardzo głębokie i uduchowione) pasował on jak pięść do nosa. Maniera Christiny Pluhar, widzącej tarantelle nawet tam, gdzie ich nie ma (czyżby efekt trwałego ukąszenia tarantuli?), Philippe Jaroussky śpiewający przepięknie, ale poddający się błahej konwencji upodabniającej do siebie dzieła religijne i świeckie i upraszczającej je interpretacyjnie (nawet Monteverdi wydawał się jakiś prymitywny). Bez wątpienia świetni muzycy z Doronem Sherwinem na cynku na czele. Ale był to koncert zdecydowanie popowy, co podkreślili jeszcze muzycy przerabiając Monteverdiego na bis w swingujące dowcipasy. Ludność zachwycona, krzyczy „brawo”, zrywa się z miejsc. Ja jakoś nie, blogowe koleżeństwo też. Wyszliśmy z lekka zdegustowani. Pocieszyły nas plany na przyszłość rozsnute przed nami przez Szanowną Dyrekcję Festiwalową 😉 oraz słuchane po drodze w samochodzie Wariacje na temat Walca Diabellego w opracowaniu Uri Caine’a, z udziałem Concerto Köln (tu można posłuchać małych próbek). Jaki to wspaniały muzyk, doprawdy… Już jestem ciekawa, co zrobi z Chopinem!