Oblicza Chopina w Pekinie
Trochę się obawiałam, co to właściwie będzie za koncert, choć poziom większości z wykonawców znam i nie spodziewałam się zawodu (nie znałam tylko pianisty, który zagrał pierwszą Etiudę – jedyne klasyczne granie tego wieczoru – i nie wypadło to najlepiej). W sumie wyszło wydarzenie i dla uszu, i dla oczu, i z gustem.
Rzecz została pokazana dziś w pekińskim teatrze im. Mei Lanfanga, wielkiego aktora i śpiewaka, reformatora opery chińskiej – a właściwie teatru, bo trudno to nazwać operą. Miejsce jest więc, jak na potrzeby koncertu, nie spektaklu, trochę dziwne, bo widownia nie jest za duża (raczej wzwyż niż w głąb), a scena powierzchnią jest niemal równa widowni. Dźwięk mógł się gubić, ale był nagłośniony, na czym oczywiście najgorzej wyszedł fortepian, który brzmiał, jakby powpinali pineski między struny (choć jak grał Andrzej Jagodziński, brzmiało to już lepiej).
Był to koncert raczej dla oficjeli, a trochę ich z obu stron przybyło – z Polski cała delegacja z ministrem Zdrojewskim na czele. Jutro czekają go rozmowy na szczeblu, a dziś obaj ministrowie przed koncertem wygłosili po kilka słów, nie zabierając czasu koncertowi, który był zaplanowany równo na pół godziny bez przerwy. A co było na koncercie? Po wspomnianej etiudzie (Paweł Lis) wkroczyła na scenę Camerata Silesia, która zaśpiewała kilka utworów Chopina w konwencji jazzującej, w prostej linii wywodzącej się od pamiętnego zespołu NOVI Singers. Po nich z kilkoma hitami wystąpiło Trio Andrzeja Jagodzińskiego, a całość zakończył Zespół Polski Marii Pomianowskiej, z repertuarem i chopinowskim, i po prostu ludowym, i tańcami – szlacheckim mazurem i chłopskim oberkiem – w wykonaniu pięknie ubranych i z gracją ruszających się Romany Agnel i jej kolegi z zespołu Cracovia Danza (nie wiem, jak ma na nazwisko, na imię Sławek). Wszystko płynnie się łączyło, a na wielki finał wystąpili wszyscy wykonując utwór znany z programu (i płyty) Zespołu Polskiego Chopin na pięciu kontynentach, łącząc Etiudę E-dur z popularną pieśnią chińską. Wtedy publiczność się ruszyła i zaczęła bić brawo.
To zawartość muzyczna. Ale dostała dodatkowo piękne ubranko: wizualizacje na trzech ekranach w głębi sceny, zaprojektowane przez Mariusza Grzegorzka. Myślę, że ten program można by pokazać w tym roku w większej ilości miejsc, bo jest naprawdę atrakcyjny. Pan ambasador (prywatnie zresztą, jak się okazało, kolega szkolny Marii Pomianowskiej) podniósł, że należałoby ten program wydać na DVD.
Za dwa dni koncert Różne oblicza Chopina zostanie powtórzony w Tianjin. Szkoda, że w Szanghaju go nie będzie.
Komentarze
Albo trzeba usłyszeć, albo trzeba zobaczyć, albo trzeba przeczytać. Same trzeby 🙁 No nic, powolutku do przodu…
No prose piknie! Najnowsy wpis Poni Dorotecki jest made in China, a wcale nie jest tandetny, ino wręc przeciwnie! 😀
Pobutka…
Chyba coraz mniej ludzi chce pamiętać, że w Chinach panuje dyktatura i że łamane są tam podstawowe prawa człowieka.
PAK jak zwykle, reszta trochę zaskakująca. Zacznę od oceny tekstu. Haneczka bez entuzjazmu. Można to przełożyć na język potoczny: „Po co wysłali dziennikarza – specjalistę, skoro nie dało się opisać. Owcarecek odwrotnie – tekst nie jest tandetny. Po takich recenzjach straciłem zdolność wypracowania własnej oceny. Ale mnie się teksty Kierownictwa zawsze podobają, a Haneczka tak z mrugnięciem oka.
Poważniejsza sprawa z grubą rurą f.v. To prawda, co pisze, ale zabrzmiało to trochę jak bicie murzynów w Ameryce obwieszczane przez radio Erewań.
Czy należy przyjąć, że prawidłowym zachowaniem byłoby przerwanie koncertu w pewnym momencie i wygłoszenie odpowiedniej mowy? Przez artystów i towarzyszących dziennikarzy? Oczywiście, że przy tego rodzaju okazjach jest to absurdalne. Pozostaje więc nie urządzać podobnych imprez w Chinach. Ale czemu odcinać Chińczyków od polskiej kultury. Czy my nie cieszyliśmy się za czasów komunizmu, gdy mogliśmy liznąć coś z kultury światowej za sprawą przyjeżdżających artystów?
O, to, to, Stanisławie. Wiadomo, że nawet jeżeli na koncert przyjdzie z obowiązku jeden z drugim przedstawiciel wadzy, to nie o nich przecież chodzi, nie dla nich muzycy grają, tylko dla całej reszty melomanów, którzy przyszli z potrzeby serca.
Tak się złożyło, że wczoraj czytałem biografię Lili Brik, w której było opisane takie zdarzenie, jak to w 1968 Yves Montand chciał odwołać swój koncert w ZSRR w związku z Czechosłowacją. I Brik go namówiła, żeby tego nie robił, tłumacząc mu, że zrobi tym krzywdę nie czynnikom, które zgrzytną zębami i szybko zapomną, tylko wszystkim tym „normalnym” słuchaczom, którzy już od miesięcy z utęsknieniem czekają na zapowiadane tchnienie Jewropy. Montand przyjechał, zaśpiewał i autor biografii opisuje, jak niezapomniane przeżycie było to dla niego i jego znajomych, którym udało się dostać bilety.
Dobra, Montand to nie poważka, a z kolei Polacy grający Chopina zapewne nie wzbudzają w dzisiejszych Chinach aż takich emocji, żeby można pod to podciągnąć jakiś rodzaj „duchowego oporu”, niemniej jednak stosowanie zasady niepozbawiania ludzi kontaktów z kulturą za to, że mają złą władzę, wydaje mi się generalnie słuszna.
Montand nie do końca był niepoważką. Zaczynał mało błyskotliwie, ale talent wykazał i w kinie i na estradzie. Pamiętam, że bardzo aktywnie wspierał Solidarność w stanie wojennym. Towarzyszyła w tym wspomaganiu wielka aktorka Simone Signoret, jego żona. Myślę, że taka postawa więcej daje niż same publiczne wypowiedzi „przeciwko”. Co nie znaczy, że publiczne wypowiedzi „przeciwko” są zbędne. Tylko wszystko z wyczuciem i na swoim miejscu.
Czechoslowację w 1968 sam odczułem. ! września miałem jechać w ośmioosobowej grupie na praktykę studencką do Antwerpii na miesiąc. Inwazja na Czechosłowację sprawiła, że Uniwersytet w Antwerpii wstrzymał nasz przyjazd wahając się, czy w ogóle przyjąć najeźdźców. Ostatecznie pojechaliśmy w połowie miesiaca i byliśmy tam już tylko 2 tygodnie.
Ciekawe były dydkusje z Belgami. 2/3 naszej grupy pojechało w nagrodę za aktywność polityczną i niektórzy bardzo się starali wykazać „zagrożenie dla socjalizmu”. Nasz uczelniany opiekun przywołał nadgorliwców do porządku motywując swoją postawę tym, że Belgowie i tak tego nie zrozumieją, więc lepiej zostawić ich w przekonaniu, że inwazja nie była dobrą rzeczą. Sam byłem już właściwie po studiach. Na październik miałem tylko przełożoną obronę pracy, bo inaczej nie mógłbym skorzystać z praktyki. Bardzo aktywnie polemizowałem przy Belgach z usprawiedliwiaczami najazdu i nie miałem z tego powodu najmniejszych przykrości po powrocie. A był to rok, gdy kilku osób nie przyjęto do pracy na uczelni z powodów politycznych. Między innymi Krzysztofa Luksa, późniejszego Wceminnistra Transportu, który stracił stanowisko z powodu lustracji, która wykazała, że był TW Informacji Wojskowej. Z tego samego powodu w zeszłym roku stracił pracę na uczelni po interwencji IPN, który przypomniał, że kłamcy lustracyjni nie mogą być nauczycielami akademickimi. A Krzysztof Luks zawsze był wrogiem socjalistycznego państwa. Nauczycielem Akademickim był najpierw w Szczecinie. Do Gdańska mógł się przenieść dopiero w okresie transformacji.
Moi kochani. Jest tu co prawda Internet (w przyjemnym hoteliku naszej ambasady), ale łazi chyba jeszcze wolniej niż w hotelu, więc nie będę się wdawać w dyskusje. Jestem po kolejnym dniu zwiedzania, dziś całkiem innego, ogromne kontrasty pod każdym względem. Taki to jest ten kraj i potem coś więcej napiszę; chciałabym zilustrować to zdjęciami. Powiem teraz tylko w związku z wypaleniem f.v. z dwururki (on już tak ma w zwyczaju, przywykłam): jeśli ktoś wie o Chinach tyle, co przeczytał w gazetach, to nie wie nic. To nie jest kraj, do którego możemy przypasowywać nasze tradycyjne myślenie, on jest tak inny, że trudno nam to sobie wyobrazić. Zawsze nasz świat miał tendencję, by dopasowywać wszystko do naszej mentalności. To jest podstawowy błąd.
Jestem tu w tej chwili, patrzę na tę inność, czasem się nią cieszę – np. dziś spacerując po jednym z rozkosznych parków, gdzie obserwowałam ludzi grających w karty, uprawiających tai-chi, puszczających latawce czy śpiewających – pojedynczo lub w grupach. Cieszących się życiem.
Nie ma czarno-biało. Jakby się przyjrzeć, to wszędzie czyjeś prawa są łamane.
Odpocznę teraz, a na 18., czyli na Wasze południe, idę na przyjęcie u ambasadora. Pa! Może się potem odezwę, jak mnie szlag nie trafi na tę sieć.
Chiny nie mają tradycji demokratycznych choć nie są pozbawione tradycji w zakresie walk za a nawet przeciw. Mają jednak nieprzebrane zasoby tradycji kulturalnych. Możemy wydziwiać na operę, która przypomina nie tylko teatr ale i cyrk czasami. Ich kultura jest inna, ale jej tradycje sprawiają, że Chińczycy potrafią być ludźmi o nadzwyczajnej wrażliwości i wielkiej umiejętności wyrażenia słowami tego, co nam przychodzi z największym trudem albo nie chce przyjść wcale.
Byłem pod wielkim wrażeniem listów pisanych przez Chinkę do jej koleżanki – mojej córki. Właśnie to mnie zafascynowało – umiejętność wyrażenia niewyrażalnego. Refleksji na temat sztuki, przyrody, stanu ducha.
Stanisławie 😯 ależ jestem pełna entuzjazmu i zachwycona, że PK tu czy tam, ale zawsze w środku 🙂 Westchnęłam nad własną peryferyjnością 😉
Stanisławie, ja nie wiem, czy to jest powód do radości, że ktoś w korespondencji z córką się wyraża. 😉
Pani Kierowniczce muszę oczywiście przybasować w tym, że przykładanie europejskich miar do konfucjańskiej tradycji może się skończyć zasuwaniem po dwóch prostych równoległych, które nijak nie mają prawa się spotkać. 😉
Prawa człowieka łamane są chyba wszędzie, ale w bardzo różnym stopniu. Gdyby p. Dorota chciała nam opisać wrażenia z pobytu na Tian An Men, to prawdopodobnie nic z tego, odetną nagle dostęp do sieci. Chińczycy są zdumiewający – z pojedyńczym można się świetnie porozumieć (pod warunkiem , że nie są zawodowo związani z obsługą ruchu turystycznego, ci zachowują się według schematu), ale wystarczy dwóch i jesteś bez szans. Próba zamówienia kawy (obecnej w karcie) może wywołać panikę i atak bezładnego biegania przez pół godziny u 10 osób, po czym dostajesz nie to, co chciałeś. Nie da się rozsądnie przygotować do pierwszego zetknięcia z Chinami – żeby się nie wiem ile naczytało, i tak człowiek czuje się oszołomiony i zaskoczony na każdym kroku.Ale karmią bosko (kaczka owszem, ale próbowała pani, pani Doroto lotosa w cieście?) i rękodzieło mają fantastyczne, pod warunkiem, że uda się ominąć kramiki i fabryczki dla naiwnych białych.W Szanghaju już chyba wczesny ranek, ni hao , PK.
Pobutka (zupełnie nie chińska, a przynajmniej tak mi się zdaje).
Niezaleznie od naleznej krytyki wobec chinskiej polityki, to jest to godne podziwu, ze Chinczykom po prostu chce sie chciec. Studiuja tez tutaj i u nas w Kanadzie jak wariaci. Kiedys bylam w naszej uniwersyteckiej bibiotece w sobote o 10-ej wieczorem oddac ksiazki (jest otwarta 24 godziny na dobe). Byla wciaz pelna Chinczykow, Hindusow, Afrykanow i Azjatow Mniejszych przekladajacych nauke nad puby i kluby.
Ja jestem zafascynowana Chinami. Moja Mlodsza Siostra bawila tam 7 tygodni 3 lata temu. Po tegorocznej wizycie stwiardzila, ze zmiany w ciagu tych 3 lat sa niewyobrazalne.
Czekam na zdjecia i dalsze relacje z ciekawoscia.
Ano niewyobrażalne są. Wielu ludzi ciągle sobie wyobraża, że w Chinach jest jak za Mao, tłumy rowerów itp. Owszem, rowerów wciąż dużo, ale przede wszystkim tyle aut, że miasto mimo niezwykle szerokich ulic (ośmiopasmówki itp.) wciąż jest zakorkowane. A od architektury po prostu oko bieleje. Dziś zwiedzałam National Centre for the Performing Arts – gdzie jest opera, filharmonia, sale wystawowe w jednym. Ogromny kompleks o zupełnie kosmicznym zewnętrzu i niesamowicie eleganckim wnętrzu. Nigdzie nie widziałam czegoś takiego. Im się chce, to prawda, króliku.
Urszulo, z kawy to ja w ogóle w tym kraju zrezygnowałam od razu, wiedząc, że oni jej nie piją – to jak by mogli robić dobrą? 🙂
Zbieram się teraz do pociągu do Tianjin. Tam koncert, nocka i skoro świt do Szanghaju. Pan minister Z. już prosto z koncertu tam leci. Jest zafascynowany, jak i cała delegacja. Minister wczoraj był na Murze – szkoda, że wcześniej nie wiedziałam, by się można było jakoś umówić. Tym razem więc z Muru nici, ale tego, co zobaczyłam tutaj, nie żałuję. No i nie jest wykluczone, że tu jeszcze wrócę…
Gdy sie ktoś wyraża, na przykład jak Bobik, to ja się po prostu cieszę.
Inne fora, inne wyrażanie. Przeciąłem wczoraj kabel od telefonu, internetu i TV przy okazji podcinania rdestu. Nie było go widać oplecionego suchymi pędami. Córeczka poprosiła, żebym jej dzisiaj sprawdził opinie o pewnych urzadzeniach. popatrzyłem na testy, a potem na opinie internautów. Jeden z pierwszych tekstów brzmiał „spiep… picz.. z tego forum”. Miałem dosyć od razu. W oryginale nie było kropek. Ten blog ma taką właśnie przewagę nad innymi, że tu nie moderator tylko uczestnicy nie dopuszczają do podobnyuch rzeczy. Raz na parę miesięcy ktoś cos tam próbuje, ale szybko daje spokuj.
Też chętnie tam wrócę. Myslami, bo fizycznie, to nie wiadomo, czy kiedyś się uda. Za rok i 2 miesiace regularna emerytura. Ale w planach USA i Ameryka Południowa. Na ile jeszcze sił starczy. Indie trochę kuszą, a trochę budzą obawę zdrowotną. Wielu znajomych złapało tam różne przypadłości. Oczywiście nie grożą one, albo grożą w nieznacznym stopniu, na zorganizowanych wycieczkach, ale to stanowczo nie dla nas.
Można się jeszcze wyrażać pisząc spokuj zamiast spokój.
To o Chińczykach, z którymi się nie da rozmawiać, gdy mamy do czynienia z więcej niż jednym, dotyczy wszystkich narodowości pod totalitarnymi systemami. Ile kawałów na ten temat było w Rosji radzieckiej czy u nas w czasach stalinowskich.
Niegdyś jako nauczyciel akademicki miałem do czynienia z Wietnamczykami. Zbiorowo w ogóle nie dało się rozmawiać, ale kiedyś na seminarium magisterskim przy piwie z okazji Dnia Nauczyciela był tylko jeden Wietnamczyk. Rozgadał się tak, że aż dziw brał. Opowiedział cały swój życiorys. Jak dobrze było przed wybuchem wojny domowej, gdy 3 razy dziennie jedzono ryż. Jak zmniejszono racje żywnościowe i ryż był tylko raz dziennie, a uzupełniano potrzeby soją. Jak wcielono siłą „na ochotnika” do „partyzantki południowowietnamskiej” po trzytygodniowym przeszkoleniu. Jak wysłano do Południowego Wietnamu. Jak wreszcie w nagrodę za zasługi wojenne pozwolono jechać na studia do Polski.
Nie szczegóły są tu ważne tylko wyraźna potrzeba wywnętrzenia się przed kimś. Prawdopodobnie między pozostalymi Wietnamczykami nie mógłby o takich rzeczach rozmawiać bez obawy wycofania do kraju.
Podobne doświadczenia dotyczyły Kubańczyków. Magistrant Ukochanej pozwolił sobie na przestępstwo zawarcia związku małżeńskiego z Polką nie mówiąc o jeszcze większym przestępstwie spłodzenia dziecka. Opisywałem to kiedyś, więc nie będę powtarzał.
To jak, pobutka czytelnicza?
No to śpiewajmy. Czy może być chór zblogowany, czy też wszyscy muszą stać obok siebie?
Czekam na sygnał. Jestem w stanie śpiewać dwoma głosami naraz.
Tak złośliwie twierdzi moje starsze dziecko.
Pozdrawiam.
Bry! 😀
Mam pomysł na chór.
Ustalmy, co zaśpiewać. Wstępnie coś krótkiego i prostego np. „Wlazł kotek” 🙂
Przesyłacie nagranie do mnie, ja wrzucam ścieżki do Audacity i zapisuję jako całość.
Finał- prezentacja chóru. 😀
Ja wprawdzie jestem, jak chyba wszyscy już wiedzą, wybitną artystą wokalną, ale solową nie chóralną. 😆
Chyba lepiej bym się sprawdził w chóralnym pisaniu tekstów do blogowych pieśni. 🙂
jasne… trzeba pokonywać swoje ograniczenia, a nie wysługiwać się talentami
Jak to? 😯 W Piśmie stoi, że talentami właśnie należy się wysługiwać i je inwestować, a już broń Boże nie zakopywać! 😉
Ta kobieta to dynamit 😯
Jak przejde na emeryture (za 9 lat), Inshallah, to zapisuje sie do choru. To jest moje marzenie…
Moj ulubiony utwor choralny
http://www.youtube.com/watch?v=4BZSqtqr8Qk&feature=related
W domu slucham porywajacego wykonania z La Scali.
a tu to samo w wykonaniu Zucchero
http://www.youtube.com/watch?v=H2TtS4hwo4g&feature=related
Pobutka bezcukrowa.
wlazł kotek na płotek 🙄
http://icanhascheezburger.files.wordpress.com/2010/05/funny-pictures-cat-screams.jpg
Wydaje mi sie Króliku, że nie ma co czekać. Jak się zakrecisz, to znajdziesz taki chór, którego aktywność zgrasz z obecną swoją. Każdy dzień bez marzenia, to dzień stracony.
Och ty w życiu, mam jedno marzenie
by wreszcie stanąć na olbrzymiej scenie
i tak zaśpiewać by im wyszły gały
z wrażenia gacie by im pospadały
kiedy w zachwycie tak ich już zatrzymam
to do roboty nic już więcej ni mam…
Spełnienia marzeń chwili wreszcie dożył,
wyszedł, zaśpiewał i występ położył.
Opadające podciągając spodnie
rzekł: czasem lepiej jest marzyć bezpłodnie… 🙁
zeenie, Bobiku,
😆 😆 😆
Tak jest, dobrze mieć trochę niespełnionych marzeń w zapasie. 🙂
Kochani, jak miło Was poczytać i jak przykro nie móc otworzyć Waszych linek 🙁 – poza śliczną Hokową 🙂 Ja już w Szanghaju i tu jakoś sieć lepiej śmiga, zresztą w ogóle hotel rozkoszny. Dzisiejszy dzień w połowie spędziłam na EXPO. Oj, opowiedziałoby się trochę złośliwości i pewnie się jeszcze opowie, ale jestem po imprezie klubowej (po drodze jeszcze gala w Teatrze Wielkim, też jeszcze opowiem), i tak wyszłam z niej wcześnie stosunkowo, ale tu jest za dziesięć druga, a chcę rano wstać i wreszcie coś w tym niesamowitym mieście zobaczyć. Jak przyleciałam, to lało jak z cebra, potem co jakiś czas przestawało i znów zaczynało, ogólnie jest straszliwa wilgoć i mgła.
Niespodziewanie miałam na EXPO minizjazd 😉 Złapała mnie przed naszym pawilonem jakaś przemiła dziewczyna – okazuje się, że to krówka, która tu z parę razy się odezwała, raz wspomniała o śpiewaniu na ulicy w Chinach. Jest po sinologii, mieszka tu trzy lata, a w naszym pawilonie pracuje w stoisku z biżuterią – krówko, pozdrawiam serdecznie 😀
I w ogóle wszystkich! 😀 Nie mogę się już doczekać, kiedy sobie normalnie blogowo pogadamy.
To znaczy, że trzeba błyskawicznie powiedzieć Kierownictwu dobranoc, bo za chwilę już będzie za późno? 😉
A do krówek (jak również koni) ja się zawsze okropnie wyrywam, kiedy tylko spacer wiedzie w ich kierunku, ale jeszcze nigdy nie spuścili mnie ze smyczy, żebym mógł zawrzeć jakąś bliższą znajomość. 🙁 Dobrze, że chociaż Kierownictwu wolno biegać luzem. 😀
Tak, piesku, za chwilę będzie za późno – idę natychmiast spać. Ale przecież nie powiem Wam dobranoc 😆
To i my nie odpowiemy dobranoc PK…
Ja mogę czuwać nad snem Kierownictwa całkowicie bezgłośnie, bez jednego szczeknięcia. Ni hau.
A czuwać trzeba, żeby nocnej ciszy nie przerwał nagle jakiś jęk-szui i Kierownictwo nie musiało skonstatować: mao-śpię-tu. 😯
Ja tu wystukałem tekst o pożyciu, ale chyba poczekam z nim na ranne zorze. Zaznaczam, że… ach nic nie zaznaczam. Buona notte.
Ważne, że przepadnięta ponaddobowo PK odprzepadła. I po tym odprzepadnięciu nawet nie martwimy się już tak bardzo, że padła jak na haju będąc dobę w tym Szanghaju (czy na matę czy kanapę?).
Rozkoszny hotelik w Szanghaju jest mi trudno sobie wyobrazić, tak samo, jak chińskie antyki. 😯
Taki dzisiaj zobaczyłam szyld na ulicy. 😀
Może po sprawozdaniu kierownictwa przestanie mnie to śmieszyć.
To znaczy, jasne że to jest kraj o starożytnej i bogatej kulturze, tylko tak mi się kojarzy ze współczesnymi wyrobami, że nie mogę pozbyć się wrażenia nieprzystawania określenia antyk do pojęcia – chiński.
No nieee… Chińskie antyki nie tylko istnieją, ale i przez znawców bardzo cenione są. Kojarzenie Chin wyłącznie ze współczesnymi wyrobami to gorzej niż zbrodnia, to błąd. 😉
A na matę to się chyba pada w Japonii, nie w Chinach? Chyba że chodziło o mate, ale to z kolei w Ameryce Pd. 😉
Bardzo cichutkie dobranoc 🙂
Bobiku, ja w tych wschodach jestem strasznie małobiegły. Ponieważ w Japonii śpią tak, jak ja, gdy byłem młody, to od razu wydaje mi się, że cały tamten region śpi tak samo. A nie mogę sobie przypomnieć teraz z tych filmów chińskich, które widziałem, scen udawania się do snu. Nie pytałem się również znajomych, którzy stamtąd wrócili, jak wygląda sypialnia chińska. O ile można jednoznacznie powiedzieć coś o kraju tej wielkości, tradycji – i ilości sypialni.
Toż jako dziecię kilkuletnie obcowałam z autentyczną sztuką chińską wielce starożytną i wywierała ona na mnie ogromne wrażenie.
Skąd ta moja przyszywana ciocia miała te skarby pojęcia nie mam.
Aaaa, nie! Mam pojęcie. To była starsza pani, a jej siostra kiedyś tam przed wojną wyszła za mąż za jakiegoś arystokratę chińskiego i to były prezenty od tej bogatej siostry i jakoś przetrwały wojnę, bo mieszkanie było na praskim brzegu.
Dla mnie związek między tymi wytworami kultury, a współczesnymi Chinami urwał się przez „Wielką Proletariacką Rewolucję Kulturalną” tak zdecydowanie, że nie umiem w rozumie tego połączyć.
Tkwią tam dwie rzeczywistości, jedna z nich wydaje mi się, jakby przepadła w pomroce dziejów.
Dlatego liczę na relację Kierownictwa, że wprowadzi porządek w moim zmąconym widzeniu. 😀
Gdybym na chwilę przestał żartować, to może spróbowałbym znaleźć połączenie. Konfucjanizm, jednakowoż. Jednostka niczym, jednostka bzdurą. To, co góra zapodaje do wierzenia jako najlepsze dla społeczeństwa, trzeba przyjąć i uwewnętrznić. Jeżeli jest to WPRK, to trzeba uwewnętrznić WPRK. A jakm potem góra zezwoli na łagodny powrót do antyków, to uznamy społeczną wartość antyków.
Ale wieczór taki piękny, że nie chce mi się przestać żartować. 😉
Bobiku: wedle zapodanych przez PK czasów miejscowych niebawem powinna nastąpić pobudka szangchajska. Można chyba zatem już zacząć mościć sobie jakieś spanko. Do którego to słowa jest równie piękny rym: śniadanko.
Z pamiętnika cnotliwego rozwodnika
Pierwsza była – bo od czegoś trzeba zacząć.
Druga – bo pierwsze koty za płoty.
Trzecia – bo przyszła pora na piękno kanoniczne (i – z przeproszeniem – skończone).
Czwarta i kolejne – nałóg i rutyna. Ot, takie gonienie królika lub wymiana modelu na nowszy a młodszy.
Od ostatniego rozwodu minęło już nawet sporo czasu. Ale uczciwie przyznam – agencje omijałem.
Poszła fama, że w nieodległym mieście będzie piękność, o której powabach słyszałem. Natura odezwała się. Ruszyłem, dotarłem i… łeb urwał mi tajfun uczuć i żądz. Bo była to diablica istna. Od roku jestem jej a ona moją (finezja zdania tego zahacza o geniusz poetycki).
Próbuję nawet porównać ją z wcześniejszymi związkami. Jednak po chwili rezygnuję. Przecież to bez sensu. Po co racjonalizować szaleństwo, co mi przyjdzie z komparatystyki orgazmów, jakiż pożytek wyniknie ze znajomości wszystkich teorii udanych związków, nie mówiąc już o studiach (pre-) i (pro)kreacji idealnych. Może i to moje cudo ma jakieś felery, jakiegoś pryszcza nie tam, gdzie trzeba, jakąś fałdkę zbyteczną, może mówi za szybko i śmieje się za głośno. Może… Ale przy moim cudzie ja się NIE NUDZĘ!
Kochani, jeżeli twierdzicie, że wasze żoneczki są cudne – poznajcie moją. Już taki ze mnie altruista, dzielę się wszystkim dobrym.
A Ukochana (Stanisławie, ach wybacz mi tę lingwistyczną pożyczkę) w nieopisanej i nieokiełznanej swej perwersji utrwaliła wszystkie te akty spełnienia.
Dzieje tego związku pod lupę wezmę wówczas, gdy poznam jaką inną, jeszcze bardziej szaloną. Cóż, czasy szaleństwu sprzyjają – ja za siebie ręczyć nie mogę. Tym bardziej za nią – gdy raz to w peniuarze, raz to w gorsecie, bywa że zapięta pod szyję, bywa że w desusie lub wręcz i bez (chwilo trwaj wiecznie). Raz do mnie szepce tak, że dopiero teraz wiem czym szept może być. Innym razem – dla siurpryzy – najpierw nieomalże utuli do snu, by w chwilę po tym jak nie ryknąć (rycz, ach rycz na mnie, kochana / rozkosz ma nieopisana). A zresztą zegar rozkoszy bije u niej z precyzją szwajcarską. Ona zresztą też.
Moja piękna, szalona, londyńska…
PS. Czteropłytowy komplet Symfonii londyńskich J. Haydna, będący zapisem koncertów Les Musiciens du Louvre-Grenoble pod dyr. M. Minkowskiego w czerwcu 2009 w sali wiedeńskiego Konzerthausu, jest źródłem dokładnie tej samej radości, z jaką słuchałem ich wówczas we Wiedniu. Bałem się, że niewiele z tamtej atmosfery pozostanie na nagraniu. W końcu często tak właśnie bywa. Szczęśliwie nie tym razem. Jeżeli mogę mieć o coś pretensje – to o wykasowanie wszystkich braw i entuzjazmu sali. Włącznie z radosnym szczekaniem jednego labradora, który jednego wieczoru podczas gry siedział cichutko, gdyż wiedział, że brawa się bije i szczeka po.
Po spanku z merdankiem śniadanko w Szanghaju…
nie, nie jest nikt tutaj, broń Boże, na haju,
choć tam Kierownictwo placuszki z kaczuszką,
a tutaj pieseczek z do góry… tą… nóżką,
bo wszystko to w ramach – niech szczeknie co który! –
globalnej, netowej, normalnej kultury. 😉
Jak chodzi o siedzącego cicho w trakcie labradora, to on pewnkiem reprezentował rozsądne pieskie wychowanie. Bo psy, nawet jak nie wiedzą, kiedy klaskać, nie wyrywają się pierwsze, tylko po prostu patrzą, co robią mądrzejsi i bardziej obyci. 😉
Pobutka.
60jerzy! Fenomenalne!
A co do precyzji szwajcarskiej – tam w okolicach Grenoble tez niezle czasomierze robia. Tylko tansze, wiec mniej znane 😉
Witam porannie, dmucham na chmury nad Szanghajem, zeby poszly sobie precz i sloneczko zaswiecilo.
Pięknie pisze państwo, proszę państwa 😀 Tereniu, dzięki, jesteś niezwykle skuteczna, dziś w ogóle nie pada. Wreszcie mam wolne i mogę zwiedzać tak, jak lubię – łazęgując z planem, wiedząc z grubsza, co warto zobaczyć, ale czasem zbaczając w interesujące ścieżki. Szanghaj mi się bardzo podoba, ma swój charakter, to lubię.
mt7 – któryś już raz chyba muszę powtórzyć: zapomnijcie o rewolucji kulturalnej. Chiny to najbogatszy kraj świata i to widać, słychać i czuć. Hotelik – dawna YMCA (możecie wyguglać Marvel Hotel), czterogwiazdkowy, w stylu kolonialnym, pięknie odnowiony przed EXPO. Zdecydowanie rozkoszny 🙂
Mam trzy kwadranse, bo zaraz spotykam się z ekipą z IAM i jedziemy oglądać ławeczki chopinowskie przed pomnikiem Fryca w parku Sun Jat-Sena. Jeszcze wieczór i nocka w tym pięknym mieście i rano w drogę. Skicham się chyba. Do Paryżewa 12 godzin i 20 minut. Dobrze, że tam nie zmieniam terminalu, czas na przesiadkę mam półtorej godziny (17-18:40 – to tak piszę, żeby Tereska wiedziała, kiedy jej macham 🙂 ) i w Warszawce wedle planu mam wylądować o 20:55.
O… To moze na lotnisko bym sie przejechala. Dawno nie bylam. Ostatnio 1 marca 😉
Dmuch, dmuch, dmuch…
Dzięki raz jeszcze! Właśnie słoneczko wyjrzało 🙂
Muszę jeszcze poczekać na koleżeństwo. Niestety stała mi się przykrość taka, że padł mi akumulator od foto. Własnie go ładuję, ale pewnie nie naładuje się całkiem przed wyjściem. Chyba nie sfotografuję ławeczek i pomnika Chopina… 🙁
A jeszcze: Bobik o 00:16 ma sto procent racji – konfucjanizm, indeed. Mądry piesek 🙂
I ma rację w jeszcze jednym: nie pomoże ni hau, skoro faktycznie mao-śpię-tu! 😀
60jerzy, jaka szkoda, że MM tego nie przeczyta 🙁
Akumulator się naładował i całe szczęście, bo i pomnik zrobiony (o ławkach lepiej nie mówić 🙁 ), i potem pojechałam (już sama) do przepięknego parku i tam natrzaskałam zdjęć tony. Teraz wróciłam do hotelu i znów się wieczornie spotykamy.
Wróciłam. Kupiłam pakę rewelacyjnej herbaty dla rodziny (próbowałam na miejscu), którą doradziła mi dziewczyna z IAM sinolożka i specjalistka od herbaty. Jeszcze ostatnia kolacja (kurczak z woka z główkami czosnku, imbirem i cebulką oraz posypane szczypiorkiem i kolendrą, mniam mniam), małe podpakowywanko i spać. A rano – komu w drogę, temu czas.
W sprawie rewelacyjnej herbaty: rodzina pewnie już się cieszy i szykuje imbryk 🙂 Mam w miarę regularne dostawy świetnej chińskiej herbaty od kuzynki, która wprawdzie mieszka w Szkocji, ale ma męża Chińczyka, zaopatrywanego przez rodzinę drogą pocztową. Tylko jak potem przychodzi napić się jakiejś innej, nienajlepszej… W ustach charczy bolesny dysonans 😉
Ciekawa ta jerzowa wizja matrymonialna, cieszę się, że wersji cyfrowej nie straciła swoich powabów 🙂 Tutaj rzeczywiście nie ma miejsca na zazdrość, no bo skoro Wybranka już zwielokrotniona… We mnie Londyńskie pod MM wywołują za to ciąg projekcji kulinarnych: tu śmigają zgrabne ciasteczka, tam płynie strumień aksamitnej czekolady na gorąco, po chwili kulają się dojrzałe owoce, które mało nie popękają od nadmiaru soku, potem wjeżdżają na stół parujące potrawy ulubionych kuchni świata. Soczyście, aromatycznie, chrupiąco, kolorowo, smakowicie. Co Symfonia to wielodaniowa uczta. Też jest bosko 😀
Panie Tereso 🙂
Acz słowo przez Panią użyte przynależne jest rzecz jasna MM i LMdL-G. W tym naszej Drogiej mapap-ie, która była tam i grała, a nawet via dywan udzielała konsultacji, gdzie się dobrze i tanio w Wiedniu żywić
– i którą pozdrawiam najserdeczniej. Zazdroszcząc Beacie, że już niebawem spotka się i z nią i les musiciens i Maestro M. i Janem Sebastianem.
W mojej gonitwie z życiem to ostatnie goni teraz mnie.
Adieu.
PS: Haneczce i Beacie za miłe słóweczka mersiki ślę.
Wróciłam z dłuugiego spaceru i miałam ochotę napić się herbaty.
Jednak po przeczytaniu powyższych herbacianych tekstów – ochota poszła w siną dal.
Czy można bardzo nieśmiało prosić o podanie szczegółów ad. „herbata rewelacyjna” oraz „herbata świetna”? Jakieś nazwy własne?
Zrozumiem, jeśli – z uwagi na kryptoreklamę- będzie to niemożliwe.
Pozdrawiam.
Mar-Jo: chętnie bym podała te nazwy własne, ale na wszystkich opakowaniach tylko znaki, których ja ni w ząb 🙁 Oby ochota na herbatę jednak powróciła! Bo ten dysonans pojawia się dopiero po skosztowaniu „rewelacyjnej”, wcześniej można bezkarnie delektować się innymi! Przynajmniej tak było w moim przypadku.
Dzięki.
Będę w lipcu w Berlinie i Hamburgu, spróbuję w chińskich knajpach popytać Chińczyków.
Zaparzyłam sobie herbatkę, ale już nie smakuje tak , jak smakowała jeszcze wczoraj…..
Ci Chińczycy to jednak aparaty… Nawet Kierownictwo na mięsożerność przekabacili. 😯
😆 noooo!!!
To jest sztuka!
I jeszcze wmówili, że są naj…. krajem świata. 😀
Cytat:
„Ze sztuką tą [muzyką] każdy dorastający człowiek musi się u nas zaznajomić na własną rękę. (…) Ze szkoły wychodzi głuchy.
(…)
W skłóconej gromadzie muzyków, krytyków muzycznych, pisarzy i muzykologów – pod tym względem [jakim – za chwilę} panuje zupełna jednomyślność. Ministerstwo Kultury zrobiło bardzo dużo dla muzyki w naszym kraju. Jedynie Ministerstwo Oświaty zajęło się od piętnastu lat produkowaniem głuchych. Bardzo to gorszące zjawisko.”
Nie mogłem powstrzymac się od przytoczenia tego cytatu. Pochodzi on z wydanej własnie przez PIW i NIFC książki „Jarosław Iwaszkiewicz – Dziedzictwo Chopina i szkice muzyczne”. Warto ją kupić, gdyż jak pisze R.Romaniuk (który dokonał wyboru i opracował zebrane teksty) składają się na nią eseje i artykuły w większości niepublikowane w żadnej z książek Iwaszkiewicza.
Wspomniana zaś wyżej „zupełna jednomyślność” dotyczyła reformy programu nauczania w zakresie sztuki. W dzwon uderzyła wówczas na łamach „Przeglądu Kulturalnego” Z. Lissa. Cytowany tekst J.I. (niepublikowany list) został napisany po oficjalnym wizytowaniu budowanej wówczas nowej siedziby Akademii Muzycznej (się znaczy Uniwersytetu Muzycznego) w Warszawie. List jest niedatowany, ale można domyśleć się że jest z roku ok. 1965.
Skreślić słowo „jednomyślność” („pisarze” – tu też ogarnęły mnie wątpliwości), przepisać, opublikować.
Upić się z rozpaczy.
Dobranoc.
Oj, 60jerzy, przecie gdyby Chopin zyl, to by pil, a pil!!!
Pobutka.
Mar-Jo,
Podaję Ci nazwę herbaty, którą piję, a którą kupuję w herbaciarni /sprowadzają oryginalne chińskie herbaty/, nazywa się „Chun Mee Special Grade” – zielona. W tej herbaciarni jest dużo innych gatunków, ta należy do tańszych, ale na codzienne użycie jest wystarczająca. Na pewno nie jest tak rewelacyjna jak ta, którą pila Pani Kierowniczka, ale jest na pewno lepsza od tych ogólnie dostępnych. 🙂
Bardzo dziękuję.
Spróbuję po pracy herbatę „nabyć w drodze kupna”.
Odezwę się po degustacji.
Dobre herbaty mozna nabyc w różnych miejscach. Mnie bardzo smakowała czarna herbata z Taiwanu w postaci „róży herbacianej” – kuli, która po zalaniu wrzatkiem pieknie sie rozwijała. W tej samej postaci pijaliśmy oolung i również była to wspaniała herbata. W instrukcjach anglojęzycznych pisali, że można te rożę zaparzać pięciokrotnie, ale tylko dwa naprawdę zdawało egzamin.
Herbaty z Chin Córeczka dostawała od koleżanki. Jej rodzice mieszkają w Szanghaju i są bardzo zamozni, więc myślę, że przysyłali dobrą herbatę. Niestety, tej nie mieliśmy okazji spróbować.
Ciekaw jestem, czy ktoś pił dobrze zaparzony Krasnodarskij czaj. Gdy byłem na Kaukazie, słyszałem o tej herbacie legendy. Mogłem się napić w parkowym barze, ale była to lura rozwodniona i przesłodzona, więc nie dała żadnego pojecia o smaku. W sklepach kupić mi się nie udało.
Chińczycy sa pracowici. Kolezanka córeczki zrobiła rok temu doktorat z biologii molekularnej na Uniwersytecie w Glasgow, a już parę miesięcy później zrobiła magisterkę z finansów. Teraz pracuje w banku i zajmuje się opiniowaniem wniosków kredytowych na badania biotechnologiczne. Tęskni za Chinami, ale nie może wrócić, bo musiałaby wyjść za mąż za kogoś, za kogo wyjść nie chce. I jak to się ma do praw człowieka?
Kupilam kiedyś również i ‚różę herbacianą’, ale wydaje mi się, że ona jest za droga na codzienny użytek. Herbatę, o której pisalam daje się parzyć trzykrotnie i ma naprawdę za każdym razem dobry smak i kolor. Po czwartm zaparzeniu jest niesmaczna. 🙂
Rożę też piliśmy od święta. Stać nas było, bo dostaliśmy w prezencie parę pudełeczek. Ofiarodawca kupował w Indiach, choć producent taiwański.
Herr Bata to słynny producent butów jest…
…a ulungł się w Zlínie…
… i naparzał z bratem…
Buty Baty są różne, ale na ogół solidne. Bardzo polecam sportowo-spacerowe na średnie wycieczki.
Osobiście od 20 lat noszę trampki Adidas made in Tschechoslovakia nabyte w Cherbourgu w 1990 po trzeciej przecenie. Nie dziwię się, że nikt ich nie chciał. Jest to numer 43 oznaczony jako 45. Mnie Ukochana zmusiła do przymierzenia pomimo wielkiego oporu i stukania się w głupie, jak się okazało, miejsce. Nie dość, że super wygodne, to jeszcze przez 20 lat nigdzie się nie próbuja rozklejać. Biała skóra tylko miejscami zszarzała.
Chodzę w nich głównie do lasu i na mniejsze wycieczki górskie. Na większe używam butów o wloskiej nazwie scarpa, choć pochodzą z byłej Jugosławii i tez są nie do zdarcie. Jednak centrala firmy jest we Włoszech, jak na nazwę firmy przystało. Po włosku scarpa to but po prostu.
pozdrawiam i ruszam na posiedzenie
Uprzejmie donosze, ze Pani Kierowniczka do Paryza dotarla byla w calosci i bez opoznien. Obecnie przelatuje jeszcze nad Francja, ale juz niedlugo. Wielki Brat czuwa.
a ‚wielka siostra’ jakoś nie wypada powiedzieć… 🙄
no, nie wypada…
A czemu nie wypada? Czyżby w słowie „siostra” było coś nieprzyzwoitego? 😯
Ooo! To wreście Poni Dorotecka bedzie mogła ryktować więcej komentorzy! Bo kie tamok w tym Pekinie miała klawiature z chińskimi literkami, zamiast z nasymi łacińskimi, to nic dziwnego, ze niewiele pisała 😀
To nie o siostre chodzi, tylko o wielka
To panikierowniczkowe Maleństwo ma chińską klawiaturę? 😯
made in China jak nic 🙄
Tp ja proponuje Wielkie Uroczyste Powitanie. Bobik, foma, do pior (sorry, do klawia-tur!
Powitac, powitac nad Wisla rozlana
Kierowniczka Pania dzis nam przyleciana!
Hop, hop, melduję się.
Tak się bałam, jak przeżyję ponad 12 godzin w samolocie z Szanghaju do Paryża. Dawno nie miałam tak relaksowego dnia! Po pierwsze, siedziska były wygodne i w odległości od siebie, po drugie Air France poza dostarczeniem obowiązkowych poduszek i kocyków obdarza pasażerów kosmetyczką z akcesoriami, w tym wygodnymi ciepłymi podkolanówkami, zatyczkami do uszu i opaską na oczy, grzebykiem, szczoteczką do zębów z malusieńką tubką pasty, a nawet kremem przeciwzmarszczkowym 😆 Po trzecie karmili i poili, także ankoholami, ile wlezie. Ale przede wszystkim można sobie było oglądać filmy, grać w blackjacka, no i oczywiście słuchać muzyki w dużych ilościach, dobranej przez fnac. Filmy dobre i nowe, ale ja oczywiście zajęłam się słuchaniem muzyki i uważam, że to jest najlepszy sposób na przetrzymanie takiej podróży: przy zasłoniętych okienkach można tak się trochę pozapadać, pomarzyć, wtopić się w muzykę, nie skupiając się specjalnie na niczym. A więc, jeśli o mnie chodzi, poszedł najpierw Bach Perahii (partity) i Goulda (oczywiście nieśmiertelne ostatnie Goldbergowskie), przedzielony Messiaena Kwartetem na koniec czasu, potem tria Schuberta, utwory fortepianowe Mendelssohna, dwie płyty Kryśki Pluhar z Żarusiem (Teatro d’Amore i Via Crucis) wreszcie przesłuchane w całości, itd. itp., a parę godzin przed lądowaniem przeszłam na jazz – najpierw wczesny Coltrane i wczesny Miles, potem Jarrett, wreszcie Coltrane późniejszy aż do samego lądowania – pełnia szczęścia. Aż się nie chciało z samolotu wychodzić 😀
Rano zanim w tym samolocie zasiadłam, przeżyłam niewielką traumę. Ja bym tych wszystkich naszych kochanych narodowców zesłała karnie do któregoś z krajów Dalekiego Wschodu, żeby sobie pobyli w charakterze jedynego białasa (oni mówią laowai) wśród tłumu Chińczyków, np. w porannych godzinach szczytu w metrze 😆 To bardzo uczy pokory. Zorientowałam się później, że szkoda, że nie zrobiłam zdjęcia – miałam przez chwilę ładną perspektywę z góry na to morze czarnych głów, ale byłam w nerwówie, czy zdążę na szybką kolej. Cóż, zdążyłam wszędzie jak widać i nawet bagaż dotarł 🙂
W Szanghaju kiedy wczoraj łaziłam, była idealna pogoda na spacery – ze 21 stopni, bez opadów, trochę mgławo, ale po południu wyszło słoneczko (dziś już miał być znów upał). W Paryżu 29 stopni. A tu… wiadomo… 😉
Miło widzieć Panią Kierowniczkę całą i zdrową na jej własnym Dywanie 🙂
A mnie miło, że miło 🙂 A poza tym jest chyba powód do wypicia: dziś mijają trzy lata od powstania tego blogu! Zwykle w rocznicę, szykuję jakiś specjalny wpis, ale tym razem chyba mi wybaczycie, że nie przyszykowałam. Za to jeszcze godzinę można świętować 😀
Dzień dobry wieczór i noc, Pani Kierowniczko 😀
Czerwone wyszło i jeszcze nie wróciło. Stawiam pigwówkę 🙂
Wybaczamy, witamy, swietujemy, wznosimy, radujemy sie i niecierpliwie czekamy na zdjecia!
Powrót Kierownictwa to już sam w sobie powód do wypicia, a jeśli do tego jeszcze jubileusz. Wina dziś nie mam, ale podzielę się wielkim połmiskiem szparagów. Ten gest może mnie uratuje przed smażeniem się w piekle za łakomstwo 🙄
Kochani, jeszcze jedno musicie mi wybaczyć – że teraz się za zdjęcia nie zabiorę. Oczywiście w połowie lotu z Szanghaju cofnęłam zegarek i powiedziałam sobie, że jest sześć godzin wcześniej, ale jednak przecież po tygodniu już się człowiek trochę przestawił… Tak więc zrobię tylko zaległy wpis wokół EXPO i padnę wreszcie do własnego wyra, a za chińskie wrażenia wezmę się potem, kiedy tylko czasu starczy. Bo jak znam życie, zaraz wpadnę w wir roboty…
A co do rzekomego przekabacenia mnie na mięsożerność (o czym pisze Bobik), toć drób przecie jadam. I znów powiem po komentarzu mt7 – tak, Chiny to jest najbogatszy kraj świata, a że są gigantyczne nierówności i kontrasty, to całkiem inna sprawa. Ale kapitalizm państwowy, zwłaszcza w ciągu ostatnich trzech lat, rozwinął się nieprawdopodobnie, czego wykwity będą na zdjęciach.
pijmy zatem, z potrójnej okazji 😀
Uff, jeszcze zdążyłem na Wielkie Powitanie! 🙂
Powitać Kierownictwo ile tylko siły,
z nadzieją, że mu oczy się nie uskośniły
i i przez wiele lat jeszcze, w kraju poza Murem,
bez przeszkód będzie ślipić w polską klawiaturę. 😆
Polską klawiaturę? Polskie klawiatury to już chyba tylko Calisia robi 🙄
Już nie robi, bo padła 🙁
Taki powód do (wy)picia jak urodzinki, to ja rozumiem 🙂
Witamy w pieleszach domowych i dywanowych.
Dzięki wielkie i szacun dla PK, że się jej chce.
Oraz pozdrówka dla całej tej naszej dywanowej menażerii, która (poznana lub tylko czytana) – przechodzi chwilami (licznemi) wszelkie wyobrażenie 🙂
Dobrej nocy.
Ech … Wiem, wiem, nawet napisałam śp. Calisia, ale zmazałam, bo jakoś przykro 🙁
szacun dla PK, że się jej chce.
Też mi to przyszło to głowy. Zastanawiałam się przez chwilę, czy skoro Kirrowniczka nie jest już w Srodku, to czy jest na Zewnątrz, ale wtedy Kierowniczka napisała, że właściwie za chwilę będzie w wirze (pracy), więc wyszło na to, że znowu w Srodku, choć tym razem Czegoś Innego. I tak sobie pomyślałam, że gdyby nawet Kierowniczka miała, jak kot, siedem istnień do wykorzystania, to i tak by wszystkie zużyła w tym jednym, bo się po prostu za szybko Kręci. trzeba więc Kierowniczkę Odkręcić. Najprościej będzie wsadzić ją do samolotu. Takiego co lata ze Wschodu na Zachód, żeby sobie Kierowniczka zegarek co chwilę cofała. W ten sposób Kierowniczka będzie się nadal Kręcić (skoro lubi) i Odkręcać jednocześnie.
Na razie idę Kręcić się przez sen 🙂 Wpis już zrobiłam. Musiałam wypuścić trochę złośliwości, ale mogłabym jeszcze ostrzej…
Dobranoc!
Chociaż padła Calisia, co niektórych wścika,
my nie padajmy pijąc zdrowie Dywanika! 🙂
Gdyby Calisia padła na Dywanik, to może by się jeszcze podniosła. A tak…
Zdrowie Trzylatka! 🙂
O radości, o radości niespodziaaaana, tra la la la, nasza Pani Kierowniczka już drzemie we własnym łóżku, jak wesoło.