Srebrna piętnastka

W tym tygodniu ukazuje się ostatnia pozycja z tzw. Srebrnej Kolekcji „Polityki”. No i chyba przyszła pora na tłumaczenie.

Seria – to muszę podkreślić w całej rozciągłości – nie była moim pomysłem, lecz naszego dyrektora wydawniczego. Przy tej okazji dowiedziałam się, że jest melomanem i nawet posłał dziecko do szkoły muzycznej. A ponadto zobaczył taką serię i zamarzyło mu się wydanie czegoś podobnego. To ja troszkę gasiłam te zapały, stwierdzając, że w ostatnich czasach wyszło tyle reedycji starych nagrań, że nasz niszowy jednak rynek tego nie wchłonie. Ale koledzy stwierdzili, że mimo to warto zaryzykować i jestem im wdzięczna za to. Co prawda przypłaciłam to kompletnym wyczerpaniem i brakiem jakichkolwiek wakacji w zeszłym roku, bo zasadniczą częścią planu była konieczność napisania szeregu naprawdę dużych tekstów (tylko kilka sylwetek udało mi się „sprzedać” kolegom po fachu). Ale mam nadzieję, że efekt wielu z Was ucieszył. Tyle że się okazało, że jednak ja miałam częściowo rację i seria nie sprzedawała się jak dotąd aż tak cudownie, żebyśmy zdecydowali się na dodanie jeszcze pięciu płyt, jak wcześniej miało to miejsce w serii jazzowej (miałam przygotowane jeszcze kilka nazwisk, których zresztą bardzo żałuję). No cóż, dobre i to.

Teraz wytłumaczę się z wyboru. Być może zestaw wykonawców lub płyt mógł być nieco inny, gdybym je swobodnie dobierała. Musiałam się jednak – jako że podjęliśmy współpracę z firmą EMI – opierać się na ich zasobach, z których także nie całość była dla nas dostępna. W podobny sposób EMI współpracował z „Die Zeit” i parę płyt z tej serii powtórzyłam: Rostropowicza, Rattle’a, Argerich (chciałam inną płytę Marthy, ale okazało się to niemożliwe), Callas, Bernsteina. Była tam również du Pré, ale z trochę innym repertuarem; udało mi się wymienić Francka na Chopina, który był dużo ciekawszy dla nas z wielu względów.

Stwierdziłam, że w kolekcji „Die Zeit” jest pewien przechył niemiecki, co jest zresztą zrozumiałe, i uznałam, że nam dobrze zrobi przechył słowiański. Że musi być Richter, Ojstrach, Kremer i Vengerov (ten ostatni – zwłaszcza przed tegorocznym jego kierownictwem jury Konkursu im. Wieniawskiego). No i Anderszewski oczywiście. No i jakoś sobie radziłam, łącznie z tym, że Kremera, który przecież zwykle dla EMI nie nagrywa i nawet na liście artystów go nie ma, „wydobyłam” z albumu, jaki zarejestrowano na recitalu berlińskim jego z Marthą. Kiri i Domingo kondensowałam z dwupłytowych albumów. No i bardzo się cieszę, że zdecydowałam się na Lipattiego – okazało się, że także odbiorcom ta płyta szczególnie się podobała.

A teraz mogę tylko westchnąć: uff… i postawić 15 srebrnych książeczek na półce. Prezentują się nieźle.