Wreszcie Bacewicz

Naprawdę nie jestem w stanie zrozumieć, dlaczego Krystian Zimerman tyle czasu blokował to nagranie. Może słyszał coś, czego ja nie słyszę i wątpię, czy ktoś poza nim usłyszy, a co było tego przyczyną. W każdym razie my, którzy pamiętamy te występy sprzed dwóch lat, z pewnością wciąż je jeszcze mamy w uchu – czy ktoś słuchał w paskudnym warszawskim Auditorium Maximum jak Gostkowie, Małgorzata i ja, czy w niewdzięcznej sali Filharmonii Łódzkiej jak macias1515, czy w świetnej akustycznie sali Akademii Muzycznej w Katowicach, jak 60jerzy. No bo tego przecież nie sposób zapomnieć. Choć człowiek tyle się nazłościł z powodu kwestii organizacyjnych, to warto było. Zawsze warto, kiedy w grę wchodzi ten pianista, tym razem także w towarzystwie czwórki innych świetnych muzyków.

Mamy więc to utrwalone na płycie. Cóż ja będę powtarzać – jak patrzę na to, co wówczas napisałam, to stwierdzam, że podczas słuchania nagrania przychodzi mi do głowy to samo: elegancja połączona z „pazurem” (to w kwintetach), kocia sprężystość, a w środku pomiędzy kwintetami elektryzująca, nawet gwałtowna momentami (ten piorunujący początek!) solowa gra pianisty w II Sonacie. Na płycie, inaczej niż na koncertach, kwintety zostały ustawione chronologicznie, najpierw pierwszy, potem, po sonacie, drugi.

Cóż jeszcze można powiedzieć? Mam nadzieję, że miłośnicy Zimermana nie tylko w Polsce, ale także na świecie tak już są wyposzczeni brakiem jego nagrań, że nawet Bacewiczównę zakupią i przy okazji zaprzyjaźnią się z nią. Bo to może nie jest muzyka łatwa dla kogoś, kto jej nie zna, ale tak naprawdę jest wyrazista, chwytliwa, opanowana w większości żywiołem rytmicznym (i nie mam tu na myśli tylko ukochanych przez kompozytorkę charakterystycznych oberków), pełna smacznych harmonii. Ma więc wszelkie dane, aby podobać się i dziś. Bo przecież wykonania utworów Bacewicz zwykle przyjmowane są z entuzjazmem. Jest w nich prawdziwie dobra energia, tempo, pion. To muzyka bardzo mocna i intensywna. Niech żyje.