Magdalena bosa
Bardzo to był sympatyczny wieczór. Po raz kolejny stwierdziłam, że Magdalena Kožená lepiej prezentuje się na żywo niż w nagraniach. Jej głos, w górnych rejestrach zwłaszcza, ma w sobie coś ostrego, ale gdy schodzi w ciemne barwy mezzosopranowe, mięknie i nabiera atrakcji.
Śpiewała repertuar ze swojej najnowszej płyty, Lettere amorose, ale nie wyglądała jak na tej okładce. Ubrana była w sukienkę zupełnie jakąś plażową, brązową, z nagimi ramionami i do kolan, z falbaną, naszyjnikiem – i na bosaka. Dlaczego – nie wiem, może tak się jej lepiej śpiewa? W przerwach na utwory instrumentalne przysiadała luzacko bezpośrednio na stopniu estrady, bez krzesła.
To też, obok samego wykonawstwa, podkreślało rozrywkowy charakter koncertu – koleżanka porównała występy Koženy i towarzyszącego jej zespołu Private Musicke (o międzynarodowym składzie; szef, Pierre Pitzl, jest Austriakiem) do Starego Dobrego Małżeństwa, no i może coś w tym jest. Zwłaszcza w stylistyce wykonawstwa zespołu, trochę czarusiowatego, z lekka popowego. Oczywiście to było bardzo pod publiczkę, a publiczka reagowała entuzjastycznie – owacją na stojąco (co zaowocowało trzema bisami). Po występie Anderszewskiego standing ovation nie było. „Bo dziś to była głównie taka publiczność, którą było stać na bilety” – powiedziała złośliwie znajoma… (Choć może to nie do końca sprawiedliwe, bo widziałam bardzo wielu znajomych melomanów, także blogowiczów – lesia, Arcadia.)
No i tu właśnie problem. Bilety na ten koncert kosztowały od stu do dwustu złotych! Wejściówek zaś w ogóle nie sprzedawano. (Dla porównania bilety na Anderszewskiego z SWF kosztowały od 50 do 90 zł, były też wejściówki.) Choć, jak wspomniałam, był to koncert sympatyczny, to czy wart był aż takich cen? Wielu uznało, że nie (co zabawne, koncert reklamowano, poniekąd słusznie, jako dobry na walentynki, tyle że jeśli para młodych ludzi chce się wybrać na taki koncert, musi wydać 300-400 zł…) – no i było dużo pustych miejsc. A dyrekcja będzie mogła znów stwierdzić, że po co warszawiakom koncerty muzyki dawnej, przecież jej nie lubią.
Komentarze
Koncertu niestety nie dostąpiłam, ale podobają mi się te „Listy miłosne” na płycie. Taka barokowa poezja śpiewana (w jak najlepszym tego słowa znaczeniu) – z uczuciem, a bez zadęcia, z odczuwalną indywidualnością Magdaleny, ale bez nachalności pod hasłem „to ja teraz wezmę i zinterpretuję, aż z papci wyskoczycie”. Strasznie mnie śmieszy, jak się śpiewacy w takim kameralnym repertuarze barokowym (a jeszcze bardziej renesansowym) puszą i nadymają, aż robią się o kilka rozmiarów za duzi. Magdalena jest tu w sam raz, akompaniament też – taki na rozmiary sporego salonu 😉
100-200 zł? W naszych warunkach to ceny wysokie, ale nie jakieś zaskakująco…
A pobutka chyba już była, ale może warto przypomnieć.
Na początku stycznia oglądałam na Mezzo Magdalenę w operze Idomeneo i też była boso i we współczesnym kostiumie (nie kąpielowym i nie było wody).
Odpowiadam przede wszystkim Tadeuszowi z wczoraj rana (reszta dnia do późnej nocy w robocie). Niestety, moge jak to echo z kawału zrobić tylko gest „a bojawiem”. Jakieś tam teoryjki mam, ale co one warte, sam nie wiem.
Ciągłość wykonawcza się zerwała już dawno, w dwóch etapach. Najpierw naturalną rzeczy koleją, kiedy jeden repertuar wypierał drugi i przestawało się umieć śpiewać te rzeczy. Potem z przyczyn ekonomicznych, kiedy teatry bogate zakasowały teatry narodowe, kiedy najwięksi śpiewacy włoscy i niemieccy siedzieli w Metropolitan, albo nawet Covent Garden, zamiast w domu ucząc następnych.
To niczyja „wina”, oczywiście. Ruszyło błędne koło : im bardziej nie było komu tego śpiewać, tym bardziej tego nie grano, a im bardziej nie grano, tym bardziej mało kto umiał.
Podejrzewam, że gdyby nie było zjawiska Callas, Joan Sutherland całe życie śpiewałaby Wagnera, a Beverly Sills Królową Nocy. Ale tam się nagle okazało, co to był za repertuar i jak go trzeba śpiewać. Potem (lata 70. i okolice) przyszło coś, co wypada nazwać „srebrnym wiekiem”, czyli lata tych właśnie Pań i ich koleżanek.
A potem nagłe tąpnięcie, czyli posucha śpiewacza bez precedensu w dziejach, której nikt wyjaśnić nie potrafi, ale na którą składają się wszystkie czynniki naraz i jeszcze trochę.
Że ludzie z głosami szybciej i łatwiej zarobią w czym innym, „dużo, byle jak i prędko” (w rozpaczy patrzę na karierę pewnego polskiego artysty, nomina sunt odiosa, który rujnuje bajeczny talent w taki właśnie sposób), zamiast się cierpliwie uczyć i dojść do mistrzostwa na największych scenach (p. Piotr Beczała, czy Mariusz Kwiecień).
Że dzięki – diabli nadali – odrzutowcom, można skakać po trzy razy tygodniowo z kontynentu na kontynent. Że skutkiem tego wszystko galopuje nieprzytomnie, a to co się szybko robi, krótko trwa.
Że, z tych samych powodów, wszyscy śpiewają wszystko we wszystkich językach, to znaczy nic porządnie i w głąb, wszystko po wierzchu.
Że cierpliwych i surowych nauczycieli zastąpili żarłoczni, cyniczni agenci i inni „pośrednicy”, którzy traktują delikatny ustrój śpiewaczy jak dojną krowę. Pisał o tym niedawno tenor Endrik Wottrich.
Skutek (a to nie koniec przyczyn, niestety…) jest taki, jak każdy widzi.
Powtórzę jak zepsuta płyta : kiedy debiutował Pavarotti, śpiewali di Stefano, del Monaco, Bergonzi, Corelli i jeszcze cały drugi szereg świetnych tenorów włoskich. Kiedy umierał Pavarotti, nie było ani jednego tenora włoskiego tej klasy. To znaczy dwie generacje poszły do piachu.
To zresztą jedna z przyczyn nieodpowiedzialnych harców reżyserskich w operze, bo wyobrażam sobie, jakby taki Marthaler z Neuenfelsem dostali w dziób od Birgit Nilsson, gdyby ją spróbowali przebrać za Myszkę Miki.
Ale, jak mówił wielki radziecki uczony Pantarejew, wsio pływiot, więc kto wie, czy odbudowując to wszystko od podstaw, czyli od opery siedemnastowiecznej wzwyż, nie dochrapiemy się kiedyś Drugiego Złotego Wieku.
I jeszcze słowo o Kozenie, bo właściwie w tym samym temacie : całej płyty nie słyszałem, ale to co słyszałem, zachwyca mnie średnio. Jak słusznie powiedziała Beata, to jest poezja śpiewana, czyli fifty-fifty słowa i muzyki. A w ustach Kozeny słowa – nawet dobrze wymawiane – nic nie znaczą, nie „odżywiają” interpretacji. Jakby nie wiedziała tak naprawdę, co śpiewa, tylko coś udawała. Ale stosunek słowa i muzyki to mój tzw. szmergiel, więc proszę o wybaczenie.
Całusy, lecę pieścić Dykcję (Twoim jest serce me!)
PMK
Pobutka była, ale jest bardzo fajna, więc nie szkodzi 🙂
Co do kawałków z płyty, które słyszałam w Dwójce, to właśnie ich dotyczyła ta ostrawa barwa, o której wspominam we wpisie. No i rzeczywiście mogło się wydawać, że śpiewa o niczym. Na koncercie nie miało się już takiego wrażenia, zwłaszcza w utworach Tarquinia Meruli, opowiadających smutne historie, gdzie schodziła do mezzosopranowych rejestrów i śpiewała też bardziej aktorsko. Nie wiem, jak te utwory brzmią na płycie.
O, sprawdziłam – tych utworów po prostu tam nie ma. Znany hicior Hor ch’e tempo di dormire i jeszcze Foll’e ben che si crede. A szkoda. Choć to też wolę w innych wykonaniach.
Jeśli chodzi o rekonstrukcję belcanta to i ja sobie pogdybam. Wydaje mi się, że nadzieję można by pokładać przede wszystkim w tzw. obrzeżach życia muzycznego, w pasjonatach zdolnych do działań pionierskich. Tzn. że ktoś dostanie fioła na punkcie tego repertuaru i zacznie drążyć, żeby stworzyć tej muzyce optymalne warunki (w tym przypadku sytuacja jest o tyle dobra, że mamy i nagrania). No i w tym drążeniu pociągnie za sobą innych. Charyzma niezbędna (Moje ulubione zespoły muzyki dawnej wszystkie mają charyzmatycznych szefów z zasługami dla przywracania zapomnianych repertuarów). Na teatry i szkoły z głównego nurtu bym póki co nie liczyła.
O Kozenie: w tym akurat repertuarze najciężej znoszę, jak ktoś robi z tych „piosenek” śliczne, ale beznamiętne caceńka. Zdarza się to czasem wziętym kontratenorom z an(g)ielską barwą. W moim odbiorze to śpiew dość beznamiętny, zdecydowanie nie moja bajka. U Magdaleny już sama barwa głosu jej takie przesładzające działania uniemożliwia, a to w moich oczach wielki plus 😉 Nie odnoszę wrażenia, że nie wie, o czym śpiewa. Aż tak to nie.
Relacja słowa z dźwiękiem dość jest nieuchwytna niestety. No bo to relacja w jedności. Jak się o tym zapomni, to klops. Czytam akurat u Fischer-Dieskaua o tym (i nie tylko u niego). Wrażenie, że rozumiem w czym rzecz, miewam tylko, kiedy słucham kogoś, komu to wychodzi (np. Gerhahera). Jak się zasadzić za bardzo na tekście i „deklamacji”, a barwa mówi co innego albo w ogóle mało mówi, to też nie jest to. To alchemia – połączenie w jedno zrozumienia, wrażliwości, wyrazu, barwy, dykcji. Wielki tygiel, w którym trzeba długo i uważnie mieszać i dozować proporcje. A wychodzi różnie.
Piotrze, powodzenia w walce o słuszny kształt 🙂 Od razu mi się przypominają warsztaty u nas na akademii z pewną belgijską śpiewaczką, z repertuarem niemieckim i francuskim. Biedna nie zdołała w ciągu trzech dni przekonać niektórych uczestników, że barwa różnych „e” w tych językach ma znaczenie. Zgrabnie po niej powtarzali, ale w afekcie, kiedy szło już po całości, to już „e” było nieskażone niuansami. Rację mają ci, którzy piłują, bo to musi być automat 😉
A propos słodkich kontratenorów, właśnie mi się przypomniał koncert Jaroussky’ego z Kryśką w Wieliczce, z którego obie wyszłyśmy raczej zdegustowane, w przeciwieństwie do powszechnego entuzjazmu 😉
No też właśnie… Żaruś mnie rzeczywiście jakoś nie rusza (choć doceniam jego wokalną swobodę). Dlatego w tym roku byłam mądrzejsza i już nie wydałam 200 PLN na bilet (może będą wejściówki?) Ale i Scholl w niektórych repertuarach też wydaje mi się przesłodzony. Ucieszyłam się nawet, jak we Wrocławiu zaśpiewał kawałek barytonem. Było szorstkie, ale miało wyraz. Miałam nawet wrażenie, że ten głos jest „bardziej jego”. No a w kontratenorze z powodu choroby asekurował się mocno techniką (co rozumiem, bo kontratenorzy w większości nie nawykli do chropowatych dźwięków i strasznie się ich boją), więc ekspresja sobie poszła 😉
Jaroussky na mnie w ogole nie dziala. Za to Scholl to kompletne zauroczenie, choc mialam z nim jedna wpadke. Slyszalam go na zywo trzykrotnie, raz w angielskim folk, a dwa razy w (tym samym) programie barokowym (glownie Haendel). Na ten barokowy pol roku z gory kupilam b. drogie bilety, pojechalam do sasiedniego miasta, zasiadlam pelna oczekiwania w czwartym rzedzie przed jego nosem i – bylo strasznie… Chyba w ogole nie mial okazji odbyc prob z (mloda) orkiestra, bo wszystko grali mniej wiece dwa razy szybciej niz na jego nagraniach i prawie go zadusili, po prostu ledwo mial czas wydobyc z siebie dzwiek (na dodatek chyba przytyl, bo wygladal smiesznie w przyciasnej marynarce); az mi go bylo zal. Podczas przerwy chyba cos im powiedzial, bo w drugiej czesci bylo troszke lepiej. Ja za to przypadkiem dowiedzialam sie na przerwie ze pare dni pozniej zaspiewa ten sam program jeszcze raz, w niedrogiej sali i to obok mnie! Mimo poczucia zawodu kupilam bilet i choc akustyka marna, bylo magicznie 🙂 Zupelnie inny koncert. Powoli, ze spokojem i wyrazem, a orkiestra byla juz wyraznie troche przez niego podszkolona. Z tym ze na zywo ma glos troche slabszy niz przypuszczalam sadzac po nagraniach.
lisku to się nazywa fart: magia, w dodatku tanio i blisko domu! 🙂 To może i dla mnie jest jeszcze nadzieja na zauroczenie Schollem? Choć zauroczenia ze swej natury są nieprzewidywalne i dopadają człowieka znienacka 😉 Tak czy inaczej, jak będzie szansa, to się jeszcze wybiorę na jego koncert. Wrażenia z jedynego mojego jak dotąd Scholla live: http://szwarcman.blog.polityka.pl/?p=382#comment-49844
Panie Piotrze, ma Pan racje we wszytskim, ale najbardziej w tym ze dzis dykcja poszla w las, polowe dziennikarzy powinno sie odstawic do kata, ktorzy nie potrafia nawet gramatycznie sklecic zdania. A to wszystko musi byc wypowiedziane w 3 sekundy, bo juz reklama za pasem. A slownictwo reklam to juz w ogle, nie slowo tylko pismo obrazkowe.
Mnie sie Jarousski podobal na poczatku wsojej kariery, dzis jest dla mnie zmanieryzowanym spiewakiem. Co do spiewakow i ich nieludzkich agentow itp, to przypomniala mi sie smierc pewnej spiewaczki, ktora chyba popelnila samobojstwo bo stracila glos, a zapowiadala sie bardzo dobrze, moze ktos to pamieta? Jak sie nazywala?
Fajnego kota znalazłam 😉
http://warszawa.gazeta.pl/warszawa/1,97334,9087913,Kot_Rufus_z_Targowka_,,ga,,7.html
Jestem pod wrazeniem tego Pana. Nareszcie.
http://www.deon.pl/wiadomosci/polska/art,6852,madra-polska-prof-kleibera-i-co-dalej.html
Beato, moje zauroczenie Schollem zaczelo sie od nagrania Cantatas for solo alto/J.S.Bach z Collegium Vocale (potem podbudowane Haendlem i Caldara) i jest tak mocne ze starczy na jeszcze para koncertowych gaf…
Chiaranzana (12:58) „dziennikarzy powinno sie odstawic do kata” bez znakow diakrytycznych bardzo dosadne 😀
Jeszcze chyba gorsza od spikerów (starsi górale pamiętają sławy radiowego spikerstwa, długo by wyliczać) jest – przynajmniej dla mnie – upiorna maniera lektorów reklamowych, bez wyjątku męskich, za którą ktoś powinien siedzieć, a przynajmniej smażyć się w smole: taki akcent „sie-masz-s-rana” z głosem wciśniętym w niski rezonans i obowiązkowym lądowaniem oktawę niżej na ostatniej, oczywiście akcentowanej sylabie.
Pamiętam jak oglądałem na DVD świetny skądinąd serial Ekipa Agnieszki Holland i tam taki misio porykiwał na mnie przed każdą czołówką w tonie „do oglądaNIA zapraSZA GazeTA WyborCZA”, gdzie te ostatnie sylaby brzmiały jak zlewozmywak, któremu się odbija przedwczorajszym krupnikiem.
Do kata, zaiste, z takom dykciom i wymowom.
Buzia
PMK
Ha! To „ZapraSZA GazeTA WyborCZA” to nawet zdarza mi się wykorzystywać jako negatywną ilustrację dźwiękową, na zajęciach o zbawczym wpływie wykorzystania średnicy głosu na kondycję ludzkości 😉
Ta moda na niskie głosy i zarośniętych bohaterów o szerokich żuchwach przyszła z westernami ze Stanów, tak na przełomie lat 50. i 60. do Europy Zachodniej. No i się mocno wynaturzyła. Mnie to się od brzmienia tych głosów robi niedobrze i to nie tylko z powodu skojarzeń kanalizacyjnych – te niskie częstotliwości rezonują gdzieś w okolicy żołądka 😉
Akcentowanie na pierwszej sylabie też jest fajne. Już nie tylko politycy tak mówią, państwo czytające wiadomości w Trójce też, a za nimi wszyscy starający się wysławiać aligancko. A z tow. Wiesława się śmiali.
Z fajnych rzeczy jeszcze znam mówienie per „osoba” o ludziach. Nikt teraz nie jest chorym, bezrobotnym, dowcipnym, tylko odpowiednio osobą chorą, bezrobotną, dowcipną. „Jestem osobą niepełnosprawną” – tak mówi o sobie pani w tzw, reklamie społecznej. Albo słyszę, że gdzieś bandyta napadł na bank i policja poszukuje osoby – tu ciąg żeńskich przymiotników, które mają opisywać łysego zbira. Chyba to się nazywa niezamierzony efekt komiczny.
Babcia mi mówiła, że dawniej osobą mogła być tylko niewiasta z pospólstwa, o nieznanym szczegółowym statusie, to znaczy taka, która być może nie jest dobrą kobietą, czyli żoną dobrego człowieka.
Co do meritumu, wyciągnąłem płytę z kolejki oczekujących. 🙂
@ Chiaranzana
Roxana Briban
http://szwarcman.blog.polityka.pl/?p=581#comment-78084
Za to w Krakowie Anderszewski za 100-120 zł 😉 A już chciałam się wybrać.
A w Ann Arbor Blechacz za dyszke (dolarow co prawda). Recenzja z lokalnej gazety ponizej dosc dokladnie oddaje to co sie stalo. Podoba mi sie to kocie dotkniecie (sorki Bobik !) i z tym pedalem na koncu tez – tak bylo !
Moze jeszcze tylko dodam, ze cokolwiek gral, nie pozwolil odjechac w niebyt ani na moment. Nawet parter przestawal kaslac. Tak sluchali !
http://www.annarbor.com/entertainment/review-rafal-blechacz/
Bardzo mi się podoba początek tej recki 😀
A może w Krakowie na Anderszewskiego będą wejściówki? Chyba że mają takie zwyczaje, jak w Warszawie 🙁
Ja właśnie wróciłam z koncertu inaugurującego Forum Lutosławskiego – dyrygowała JoAnn Falletta, która tydzień wcześniej prowadziła koncert symfoniczny właśnie w Krakowie, ale z całkiem innym programem! Tu zaczęło się od The Chairman Dances Johna Adamsa, potem wystąpiła solistka Isabelle van Keulen – na altówce w Koncercie Waltona, po przerwie na skrzypcach w Łańcuchu II Lutosławskiego (ach, jak pięknie brzmi Lutos na Guarneriusie grany!), a na koniec jeszcze była I Symfonia Samuela Barbera. Program bardzo ambitny, ale się udało! Widać, że przyjemnie się naszym muzykom z panią JoAnn pracowało – zgotowali jej wielką owację. Zabawnie wyglądała z solistką wyższą od niej o głowę – jest drobniutka i szczuplutka, ale za to jest wulkanem energii po prostu.
Parę dni temu miałam przyjemność zamienić z nią kilka słów na herbatce z ambasadorem USA i jeszcze paroma osobami. Przesympatyczna, właśnie dzieliła się wrażeniami ze zwiedzonego tego dnia Muzeum Chopina (była zafascynowana, jak i jej mąż klarnecista). Prowadzi orkiestry w Buffalo i Virginii, a jej przodkowie wywodzą się z Sycylii. Można więc powiedzieć – sycylijski temperament 🙂
Mnie tam się kocie dotknięcia w ogóle nie podobają, bo mają zbyt ostre zakończenia. Ale może klawisze są mniej wrażliwe… 🙄
W moim odczuciu Kozena nie wie o czym spiewa… Robi miny, wszytsko jedzie na „wystraszoną”. tak jak tu:
http://www.youtube.com/watch?v=xKZFbOTKh6Q
bardziej Toska niż Mahler i jego niebo oczami dziecka…
Warszawe zaczęły nawiedzać gwiazdy…
Mam nadzieję, że w maju… Renee Fleming lepiej się spisze niz Pani Kozena.
Psie nosy wrazliwsze niz klawisze, wiec latwo te niechec zrozumiec. Ale to inne dotkniecie niz to co Bobik mysli. Wlasciwie psie sa takie same, kiedy mowia: no pobaw sie wreszcie ze mna. Nie udawaj, ze nie widzisz, ze tu siedze i czekam….
8:49, a jeszcze wszyscy śpią? No to pobutka.
No to wstałam 🙂
Lolo – mnie się właśnie wydaje, że tym wystraszonym wyrazem twarzy ona chce „zrobić” to dziecko. Ale faktycznie ten wytrzeszcz dziwnie wygląda 😕
Wyrazem twarzy zrobić dziecko?… co to się już porobiło na tym świecie 🙄
Wiedziałam, że ktoś to w ten sposób skomentuje 😛
Ciekawe… 🙄
Odrobiłem lekcje i nie mam nic do dodania do tego, co wczoraj napisała Beata, na samej górze. Jeśli koncert był podobny, stówa czy dwie nie były wyrzucone (chociaż na pewno przyjemniej nie wyrzucić pół stówy).
Mahlera nie umiem ocenić, bo musiałbym najpierw wysłuchać. 🙂 Ale gdzie Caccini, a gdzie Mahler? Taki wszystkoizm zawsze mi się wydawał podejrzany, nie da się wszystkiego robić dobrze, więc jeśli Caccini wygląda dobrze, to na chłopski rozum Lolo może mieć rację. 😛
Na temat wszystkoizmu : mnie bardziej boli językowy, niż stylistyczny, bo ten drugi mimo wszystko łatwiej pokonać. Język też jest muzyką, a kiedy ktoś tak śpiewa po francusku, jak Borys Christow Mefista, to ja już chyba wolę sam sobie grać na skrzypcach…
Na długie, pochmurne wieczory chandry unyńskiej polecam płytę z pieśniami Czajkowskiego, jaką chyba w latach 80. nagrał Dietrich Fischer-Dieskau. Ponieważ jest szanującym się artystą co wszystko potrafi, nagrał ją po rosyjsku. Konanie. Nikt tego zresztą na CD nie wznowił, jeśli czegoś nie przegapiłem.
PMK
DFD nie raz nie dwa zapędzał się w nieznany teren bez odpowiedniego sprzętu 😉 Trochę tutaj winne to jego ciągłe Dążenie / Streben („Wer immer strebend sich bemüht, den wollen wir erlösen”). Ma tak od najmłodszych lat. Opowiadał, jak jako dziecko katował pomoc domową recytacją bez zrozumienia klasyki niemieckiej w ilościach hurtowych.
Ale ile repertuaru niemieckiego dostało dzięki temu jego nienasyceniu drugie życie. Dieskauografia wydana drukiem liczy 539 stron. To nie mogą być same perły. I nie są 🙂
Piotrze, nawet nie mam jak połączyć się z Tobą w bólu nad tym Czajkowskim, bo go nigdzie nie widzę. Pożarła go chyba pomroka dziejów, skoro nie wypłynął z kolejną falą na 85. urodziny. Tak czy inaczej szczerze współczuję. Sama natknęłam się tylko na Oniegina po niemiecku.
Oj nie są, nie są. Po co się szarpał na Scarpię, Makbeta i Jagona, jeden czort wie. Dość, że go instynkt nie zawiódł i z Wotana II oraz Wanderera w porę się wycofał. Szczerze mówiąc, to Hrabia (3 razy) i Giovanni ( 2 razy) też mocno przekombinowanni na mój gust, choć tu mógł wymieść do czysta.
Robiłem jego dyskografię do francuskiego wydania pierwszej książki, jeszcze w czasach papierowych to było chyba…
Oniegin po niemiecku – OK, słowa nie powiem. Ten Czajkowski był na Philipsie, ale więcej nie pomnę, a stoi na półce 2000 km stąd.
PMK
Dyskografię do której książki? Pierwszego tomu wspomnień?
W Dieskauografii Czajkowski zajmuje niecałe trzy strony, malutko 😉 Sprawdziłam, płyta z 1981. roku, o ew. wznowieniach cisza.
Na tego Wotana II nalegał Karajan, ale DFD zupełnie wtedy nie miał czasu, jak sam mówi – szczęśliwie 😉
Chyba powinienem w porę zadbać o własną Pieshauografię. Bo za kilka lat może nikt już nie pamiętać, że rąbałem pasztetówkę we wszystkich językach, z nienagannym akcentem. 😎
Bobiku – Pieshauografia koniecznie. To będzie praca pionierska 😉
Z ról mozartowskich DFD, które znam tylko wyrywkowo, najbardziej przekombinowany wydaje mi się Papageno. To jest Papageno z bardzo wysokim IQ 😉
Czasem przypomina mi się arystokratyczna (piękna!) postura DFD w roli Hrabiego (Böhm, Ponnelle), kiedy natykam się na tych panów: http://www.fdp-thueringen.de/upload/goethe_schiller_weimar.jpg
W takiej perudze to każdy by wyglądał inteligentnie, nawet ja.
Wielki Wodzu, nawet gdyby Cię na solniczkę albo pieprzniczkę przerobiono? 😉
http://www.amazon.de/Salz–Pfefferstreuer-SCHILLER-GOETHE-zerstreut/dp/B001E5LKRW/ref=sr_1_3?ie=UTF8&qid=1297625710&sr=8-3
Dżizus! 😯
O, nie! Dżizus to nie od solniczki, tylko od deseczki śniadaniowej. 😈
http://trendstyle-online.de/fruehstuecksbrett-jesus-4559.php
No cóż, też ma ładną perugę. 🙄
…Perugię? 😯
@ [b]Beata/[b]:
DFD chyba zresztą nigdy Papagena na scenie nie zagrał, jak informuje broszurka dołączona do zestawu płyt wydanych przez Deutsche Grammophon z okacji jego osiemdziesiątych urodzin. Ponoć ze względu na posturę…
No jo, jak po warsiawsku, to perugie. 🙂
Anno, rzeczywiście, DFD był tylko Papagenem audio, w dwóch nagraniach. W dwóch wersjach scenicznych „Czarodziejskiego fletu” występował za to jako Mówca.
Taaak… Bartoli śpiewającą po niemiecku też pamiętam…
Żeby nikogo nie bolała głowa od złej wymowy — pobutka skrzypcowa.
Prawda z tym Papagenem, że go nie śpiewał na scenie, we względu na duuuuży wzrost. Ale przekombinowany to mi się wydaje bardziej pierwszy (genialny Fricsay), niż drugi (genialny Boehm), jakby tam jeszcze szukał, a tu znalazł.
Za to tzw. Sprecher (bo tej roli może wcale nie ma, a już napewno nie tak się nazywa) to była w tym utworze jego rola życiowa. U Soltiego na płycie śpiewa to tak, że słychać waruny na Pana Boga. Z nieba zstąpił.
PMK
Dzień dobry, dziś święty Walenty, dopiero co świtać poczyna 😉
Ogłosili nagrody Grammy. Jak zwykle w relacjach klasyka nie istnieje, a w spisie trzeba przedrzeć się przez prawie sto kategorii. Ale te decyzje też nie są jakieś nadzwyczajne.
http://www.grammy.com/nominees
OOO Bardzo przyjemnie ! Daugherty’ego Metropolis (Best Orchestral i Best Contemporary) od tygodnia do mnie idzie i nie może dojść – jak zamawiałem to nie miałem nawet pojęcia że jest nominowany a kupiłem ze względu na „Fire and Blood” grany w FŁ przez Gluzmana i po prostu rozszerzyłem zamówienie o dalsze kompozycje (słuchałem jeszcze fragmentów Route 66 ale to sobie darowałem). NAXOS rulez ale to proste – oni zawsze szli na ilość a dzisiaj ta technika rynkowa przynosi efekty lepsze niż wcześniej.
melaminowa deseczka w stylu perugino – fascynujące
Bardzo wszystkim dziękuję za oświecenie bel cantowe. Przypomina to nieco sytuację z dyrygentami i orkiestrami, z czego wynika, że to se ne vrati. Gdzie teraz ktoś w rodzaju Szella zamordysty…
I ja mam wrażenie, jak Beata, że tzw. sławy będą tłukły do upojenia co się da, byle sława była i mamona (dla agentów), a odrodzić się może technika gdzieś na prowincji. Co oczywiście nasuwa myśli o roli sław, czy w ogóle celebrytów. Śliczne słowo. Czyli systemu gwiazdorskiego. To nie jest normalne, ani w muzyce, ani w kinie. I chyba zaczyna się rozpadać.
Christowa to ja i owszem słyszałem po francusku. Raz w życiu. I starczy. Jak na moje ucho to on nie do końca też po rosyjsku śpiewał jak Rosjanin, ale może też miał taką manierę. Po bułgarsku jakoś nie słyszałem.
Co do dykcji, zawsze mnie zdumiewa nieprawdopodobna dykcja właśnie Rosjan. Czy spikerzy telewizyjni, czy aktorzy, czy śpiewacy, niesłychanie wyraźnie wymawiają.
Byłem na Szekspierze w Teatrze Narodowym w zeszłym roku i połowy aktorów nie rozumiałem… we Wrocławiu nie lepiej. Moja córka słusznie stwierdziła, że chyba są egzaminy, im kto bardziej bełkoce to ma większe szanse. Ciekawe z czego to się porobiło.
Ja zauważyłam coraz bardziej upowszechniające się wady wymowy, a może regionalizmy. Skąd się wzięło wymawianie przez wiele młodych dziewczyn w Warszawie (bo jakoś się składa, że głównie w damskim wykonaniu rzuciło mi się to w uszy) dz zamiast dź? Pojęcia nie mam 👿
Jak to dz zamiast dź?W jakich słowach? 😯
To chyba nie regionalizm, tylko młodzieżyzm. Mam kilka znajomych nastolatek w rodzinie, jeszcze kilka w sąsiedztwie i ŻADNA nie wymawia dź, ś, ć, ź. Dopiero spostrzeżenie Kierowniczki zwróciło moją uwagę na to, że ta nowa właściwość w polszczyźnie mówionej dotyczy właściwie tylko dziewcząt. Ki diabeł? 😯
Czyli nie zwidziało mi się 🙁
Słuchajcie, ja sobie tu nie robię żadnych szopek, tylko naprawdę nie umiem sobie tej wymowy słuchowo przedstawić. Znaczy, Kerowniczce nie zwidzało się że młodzeż jak otworzy dzób, to wydaje dzwęki zamiast dźwięków? O to chodzi? 😯
Chodzi o to, że to są najprawdopodobniej pokemony, te laski.
Dobrze sobie Bobik chyba nie umiesz przedstawić. Moje psy też. To chyba w jakichś kontekstach tylko? np. na początku wyrazu, a potem leci sama samogłoska? np. zamiast ciamka>camka? Albo na końcu wyrazu, co chyba bardziej prawdopodobne? być>byc ?????????????????????????????
I jeszcze trudne wyrazy każą sprawdzać.
Pokemony: „używają telefonów komórkowych, co dodaje im aury niesamowitej oryginalności i niedostępności. ”
No faktycznie bardzo oryginalne jest używanie telefonów komórkowych. Ałra na hałła.
Pokemony pokemonami, ale czemu taka pokemonka musi np. obsługiwać mnie w kawiarni albo, co gorsza, wygłaszać coś na konferencji prasowej (ostatnio – EKK) 👿
Tak, Bobiczku, to z grubsza tak brzmi.
Piotr ma rację, karuzela ruszyła, Żarusky prawie codziennie i za każdym prawie razem z inną orkiestrą a za to z podobnymi kawałkami…
W koło Macieju … Dopóki się nie znudzi…. Potem przyjdzie czas na innego promowanego idolka. I znowu tak w kółko…. Jak karuzela…
Chyba poproszę, by mi to Mezzo wyłączyć
wprawdzie nie zauważyłem, ale to moze to jest jakis wy(nowo)mowowy dzihad…
Temat pokemonek padł dziś w rozmowie z rodziną i wychodzi na to, że wiele aktorek młodszego pokolenia to też pokemonki. Nie mogę tego potwierdzić własnym nausznym doświadczeniem, ponieważ nie oglądam tv, a zatem seriali też nie (brzmi jak snobistyczna poza, ale się nie zgrywam, naprawdę nie oglądam), jednak moja ciocia owszem i potwierdza. Co więcej, sama juz to też jakiś rok temu zauważyła i wspomniała o tym swojej siostrze, która fakt spostrzeżenia potwierdza 😉 Zatem nie cierpimy raczej na zbiorową halucynację.
Bobiczku, za słaba jestem z zapisu fonetcznego, żeby Ci to ładnie przedstawić graficznie, ale spróbuj sobie wyobrazić dziewczynę, która zamiast „dziękuję” mówi „dzjekuje”, trochę jak by była z Kresów, ale bez zaśpiewu i bez tego specyficznego wdzięku. To nie jest wyraźne, twarde „dz” ani wyraźne „j”. To nie jest też tak, jak by postawić po „dz” miękki znak. Może trochę, ale nie zupełnie. W każdym razie ani pies, ani człowiek, który dykcji w tym kierunku nie ćwiczył, nie jest w stanie mówić jak pokemonka. Myślę, że aby mówić jak pokemonka, trzeba wiele ciężkiej i zupełnie niepotrzebnej pracy 🙄
Chyba, że z jakichś względów chcemy infiltrować środowisko pokemonek 😉 .
Z tego, co czytam, środowisko pokemonek należałoby raczej odfiltrować. 😉
Vesper, dzjekuje za szczegółowy opis. Wprawdzje dalej nie jestem sobie w stanie wyobrazić, jak można tak mówić, ale przynajmniej czuję się doinfiltro… tfu, doinformowany. 🙂
To nawet nie jest dzjękuję, tylko bardziej dzękuję. 👿
Gdze se podzały niegdysejsze dzerlatki, które przynajmniej podziękować umiały… 🙄
vesper ja tez nie ogladam TV ale polskiej. Czasami lubie sobie popatrzec na Toma i Jerry’ego i np Kaline Jedrusik (miala fenomenalny glos) jak gra razem z Lapickim, sama klasa. Jak widze nowoczesne polskie aktorki, mam wrazenie ze czas trace. Brak kregoslupa wiedzy, obycia, estetyki i poczucia charakteru.
Ogladam angielskie filmy kostiumowe – pasjonujacy obowiazek. Kanaly francuskie i przede wszytskim rosyjski kanal, maja sporo wiadomosci kulturalny z wysokiej polki, wiadomosci baletowe, teatralne, operowe, konkursowe, ksiazkowe, az chce sie tam jechac i wszytskiego probowac.
Pobutka.
Dzeń dobry 😉
Oj, w góry, w góry, miły bracie… ale tu też ładna zima 🙂
ze zdumieniem zauważyłem przedwczoraj, że ulica, która jeszcze miesiąc w mojej wiosce nazywała się Kolejowa, nazywa się obecnie Jana Pawła II.
Opodal mego domu przebiega granica 2 innych wiosek, w których też są ulice pod w/w wezwaniem. Więc właściwie mieszkam w centrum jakgdyby -JPII i muszę teraz uściślać – jadę ulicą JPII dawną Kolejową, albo JPII dawną Nałkowskiej.
Więc może tak wszystko nazwać pod wezwaniem ze stosownymi dodatkami – „dawna, dawny, dawniej ….” co przy konsekwentnym pomijaniu członu pierwszego pozwoliłoby na jako taki powrót do normalności.
Nie pisałbym o tym gdyby na ulicy Jana Pawła II dawniej Kolejowej nie usiłował mnie zabić jakiś kierowca pędzący ok 150 km/godz., czyli jak gdyby nie realizujący testamentu wspomnianego wyżej wielkiego Polaka..
miesiąc temu
Ja tez bylam, Pani Doroto, i slicznej Magdy posluchałam. Rzeczywiscie spiewa i wygląda jak anioł z włoskiego quattrocenta, co zauwazyli przede wszystkim panowie, jako że to oni głównie krzyczeli: brawo! i czarodziejka! oraz wymuszali bisy. Muzyki dawnej jest faktycznie mało w filharmonii i dopiero od Pani dowiedziałam się, ze warszawska publicznośc jej ponoc „nie lubi”. Ciekawe więc, dlaczego mam takie trudności z dostaniem biletu na te koncerty. Przyznam tez, ze nie wiedziałam nic, ze nie sprzedawano wejsciówek. Osobiscie widziałam mnóstwo osób czekajacych, az wszyscy „biletowi” zajma miejsca, żeby wypełnic reszte sali.
a w nawiązaniu do poprawności językowej – podoba mi się podtytuł CD polecanej przez PMK (L’amoureus Tourment) – l’art de delier la langue
No trochę ludzi czekało (mniej niż przed Anderszewskim; pewnie onieśmieleni cenami), ale jak koło nich przechodziłam, nie wyglądało na to, że się doczekają. W każdym razie „reszta sali” (czyli niemała część parteru) nie została wypełniona… 🙁
To nie ja twierdzę, kalino, że „warszawska publiczność nie lubi muzyki dawnej” – to domniemane zdanie dyrekcji FN, która nader rzadko takie koncerty urządza. No, ale będzie o włoseczek lepiej – kolejny koncert już (!) 29 marca (Huelgas Ensemble).
Swoją drogą, miłośnikom muzyki dawnej polecam kolejne odsłony świetnego cyklu „Mazovia Goes Baroque”. Najbliższa za dwa tygodnie:
http://www.mazoviabaroque.pl/najblizszy-projekt.html
Kto wie, czy to nie jedne z ostatnich koncertów w tym miejscu… A dlaczego? To właśnie ta zła wiadomość, której podanie wstrzymuję od paru dni, bo chcę zrobić zmasowany atak z inną koleżanką dziennikarką. Ale może nie wytrzymam i napiszę wcześniej
PKierowniczko,
czy Pani żartuje, czy naprawdę kolejni włodarze są jeszcze bardziej głusi ?
Nie, lesiu, niestety nie żartuję. Żeby byli głusi, to jeszcze nic, ale z zarządu na zarząd to są coraz więksi szkodnicy. 👿
Z czasem miłośnicy muzyki będą zmuszeni zejść do podziemia i tam muzykować samodzielnie…
Komentarz lesia z 9.50 ubawił mnie po wszystkie 4 pachy. 😆 Przyznaję się nawet, że porwałem go w zęby (komentarz, nie lesia) i zaniosłem do siebie na blog. 😳
Swoją drogą Krakusy znalazły jeszcze inne, polubowne rozwiązanie problemu przemianowywania ulic. Np. ulicę (bardzo) dawniej Wolską, następnie (też dawniej) Piłsudskiego, potem (dawno, ale bez przesady) Manifestu Lipcowego, a obecnie znowu Piłsudskiego, lud krakowski z wrodzonym sobie świeczkoogarkizmem nazywa Manifestu Piłsudskiego. I wszyscy mają udział. 😈
To podobnie jak w Warszawie mówi się Jana Pawła Marchlewskiego 😉
Nie da się ukryć, że świeczkoogarkizm może czasem nastręczać pewne problemy. Co zrobić na przykład z ulicą Św. Cyryla i Metodego, dawniej Ormowców (bodajże w Bytomiu)? Ul. Świętych Ormowców? Ul. Metody Ormowców? Ul. Świętego Cyryla Ormowca?
Nie zawsze tak łatwo osiągnąć jaką taką normalność… 🙄
Na Cyryla i Metodego na Pradze była „Cyryl, jak Cyryl ale te metody…” jak mawiał lud okoliczny.
http://warszawa.wikia.com/wiki/VI_Komenda_Rejonowa_Policji
W Łodzi Niemcy zmienili w 1939 r. Piotrkowską na Adolf Hitler Str. więc jak przyszedł nakaz zmienić nazwę głównej ulicy w mieście na Stalina (co było już po jego śmierci) przemianowano na ul. Stalina ale ul. Główną (dzisiejszą Al. Piłsudskiego po części). Motywacja była prosta „ul. Stalina dawniej ul. Hitlera” jakoś nie brzmi za dobrze.
A Eryk Lipiński mawiał z lubością „Plac Saskiego Zwycięstwa Adolfa Piłsudskiego” 🙂
A ja mam szczęście być zameldowana na Alei Wyzwolenia.
Kogo, przez kogo i od kogo zawsze można sobie dośpiewać w zależności od aktualnej mody i sytuacji. 😉
bardzo podoba mi się koncepcja ulic pod wezwaniem
Komenda jest jak była, tuż obok cerkwi metropolitalnej…
Cyryla i Metodego – (zdaje się, że wczoraj były ich imieniny co w związku z wczorajszym również Walentym przeszło niezauważone) – jest już dosyć historyczna.
Dając exemplum ul. Kolejowej miałem na myśli histeryczne (może bogobojne a może przedwyborcze) ostatnie zmiany.
Skoro są Metody i Cyryl to i bazyleus jakowyś też powinien …
No podobno komendy na ul. Św. Św. Cyryla i Metodego nie ma od roku. Chyba że ŻW tu skłamało – http://www.zw.com.pl/artykul/439910_Koniec_komendy_na_Cyryla_i_Metodego_.html
Z wezwań to mamy ulicę o dość długiej nazwie Ul. św. Teresy od Dzieciątka Jezus (dawniej po prostu Teresy) z Urzędem Skarbowym który tę świętą pleno titulo ma na pieczątkach. Decyzjom podatkowym nadaje niewątpliwie to dodatkową sankcję niebieską.
prościej byłoby : ul. Urzędu Skarbowego (albo ładniej i dokładniej – Praskiego Urzędu Skarbowego)
Ale adekwatniej byłoby ul. Urzędu Skarbowego o Jezus! 😈
lesiu – nie praskiego, tylko łódzkiego, bo macias1515 jest z Łodzi 🙂
Była by to ulica pod wezwaniem Drugiego Urzędu Skarbowego Łódź-Bałuty lub Drugiego Bałuckiego Urzędu Skarbowego.
Ale my mamy w Łodzi jeszcze Aleję Ofiar Terroryzmu 11 września – szczytne to ale jakieś takie… Dobrze, że tam nikt nie mieszka tylko zakłady są 🙂
Przymiotnik „praski” z całym „szaconkiem” kojarzy mi się z ogórkiem (ale nie z tej Pragi) i 1 Praskim Pułkiem Piechoty ze składu 1 Armii Wojska Polskiego, później 1 Pułkiem Zmechanizowanym.
Z innych nowości: Zarząd Województwa postanowił nie przedłużać kontraktu z dyrektorem naczelnym Teatru Wielkiego w Łodzi, Markiem Szyjko a od 15 lipca zarządzanie łódzką operą przejmie Wojciech Nowicki, dyrektor naczelny Teatru im. Jaracza.
Filharmonia po tournee zadowolona: http://www.dzienniklodzki.pl/kultura/369010,europejskie-tournee-lodzkich-filharmonikow,id,t.html
Hm, a z tym Nowickim to ma sens?
Za dużo wszystkiego teraz się zebrało, ale tutaj zajrzeć trzeba. Dawniej brzmi dobrze. Szczególnie E. Wedel, dawniej 22 Lipca.
Muszę się podzielic wrażeniami muzycznymi. Co prawda zwykła muzyka estradowa, żadna klasyka, ale wrażenia były wielkie. Mariza. Znana, nic nowego. A jednak słuchając płyt czy oglądając DVD w zasadzie bardzo się podobała, ale jednocześnie miałem poczucie, że fado tak przestylizowane (już Amalia Rodrigez ten kierunek rozwinęła). Ale na żywo to coś zupełnie innego. Poza tym teraz śpiewa na koncertach z jeszcze dużo większą pasją. Nie da się niedocenić profesjonalizmu. Obserwowałem, jak trzyma mikrofon. Zbliża tylko w momentach znacznego wyciszenia, przy pełnej mocy odsuwa. Odwrotnie niż robią takie sobie wokalistki. Ale pod koniec wyłączynia nagłośnienie. Hala na 4,5 tys. Gitary ledwie brzdakały, choć wystarczyło. Ale Mariza nie miała najmniejszych kłopotów z pełnią głosu. Oczywiście, że nie o to chodzi, ale tak jakoś mi się to zauważyło.
Najśmieszniejsze, że w czasie koncertu zaczęła mnie prześladować piosenka bodajże Morricone. Też zaśpiewana z pasją. O surdato ‚nnamurato w wykonaniu Anny Magnani w filmie La Sciantosa.
http://www.youtube.com/watch?v=PV6qf0MaUC8
Tutaj jest wykonanie nie to, o które mi chodzi. Tamto było śpiewane, gdy La Sciantosa była już śmiertelnie ranna. Tak mi się wydaje w każdym razie. Film prawie szmira. Scena wyciskacz łez może brzydzić konesera. Ale Anna Magnani dla mnie jest ważna i ja tego słuchałem poważnie. Oczywiście porównywanie z Marizą jest bez sensu. Inna muzyka, inne środki wyrazu. Ale pasja, to wspólny mianownik.
Nowicki to bardzo porządna firma – utrzymał w Jaraczu dobry poziom i po prostu rozwinął ten teatr (remonty, scena kameralna, sceny regionalne w miastach powiatowych, wykorzystanie pieniędzy unijnych itd.; dokładne info tutaj: http://www.teatr-jaracza.lodz.pl/dyrekcja.php?id=21 ). Z dużą dozą pewności można powiedzieć , że jako odpowiedzialnego za remont TW, Łódź lepszego menadżera nie ma. O zarządzaniu artystycznym trudno na ten czas mówić. Szyjko – cóż ” z pustego i Salamon nie nalejii” jak mówił tow. Wiesław. Z tym, że w „Dzienniku Łódzkim” piszą że nominacja Nowickiego jest pewna a łódzka GW pisze że „wiele wskazuje na…”. Bardzo bym chciał żeby TW był na takim poziomie wśród oper jak Jaracz wśród teatrów – ale wiadomo, że to jest inny świat, inne pieniądze itd.
Jak już kiedyś pisałem – w Łodzi czego się dotknie Urząd Marszałkowski to jakoś idzie, co weźmie Urząd Miasta to spartoli. Ale jest nowa ekipa po wyborach więc i doza niepewności też. I w jedną i w drugą stronę.
Płyty mnie doszli i aktualnie Rosa Parks Bulevard: http://www.naxos.com/catalogue/item.asp?item_code=8.559372
Do fado nie dorosłem jeszcze 🙁
No tak, na remont taki Nowicki będzie w sam raz. Potem jakiegoś artystycznego będzie pewnie musiał dobrać – ale trochę czasu minie. Od cholery w tym teatrze jest roboty, mówię o remoncie oczywiście.
A fado to nawet lubię. Byle nie w zbyt wielkich ilościach, bo może deprechą skutkować – albo nudą, a czasem to na jedno wychodzi 😉
Też zauważyłam te pokemony,ale myślałam,że je pokarało i seplenią.A to szpan,okazuje się.
Byłam wczoraj „na”Hannie Banaszak,która usilnie walczy z etykietką”bluzeczki lila-róż”.Mądre teksty,w tym dwa własne podane nienaganna dykcją.Wszystko bardziej w kierunku jazzu.Nowy skład też obiecujący.Jest to zbyt ambitne,żeby telewizja raczyła pokazać,więc Kowalski nie ma szans się przyzwyczaić,ale i tak publiczność kupuje.A na bis zaśpiewała Chopka etiudę E bez żadnych przeróbek.Jeżeli gdzieś się pojawi,to proszę sprawdzić naocznie i nausznie to nowe wcielenie.
A czy Pani Gospodarz, bedzie moze na otwarciu pomnika Chopina w Zelazowej Woli?
Jeszcze nie wiem, czy mi się będzie chciało… Zapraszają, i owszem. Pomnik ma być kopią tego, który postawili w zeszłym roku w Monachium. Liczę na to, że w pierwszych dniach marca zobaczę oryginał 😉
Tu go odsłaniają 🙂
To teraz pomniki robi się seryjnie?Jeżeli chodzi o odlew z tej samej formy,to właściwie nie wiadomo,co jest kopią,a co oryginałem.Można robić jak w grafice.Pierwsze sto egzemplarzy sygnować z numeracją>
A nie słyszałaś, łabądku, np. o seryjnych Janach Pawłach II? 😛
No tak,ale myślałam,że tym razem mówimy o sztuce…
Tak mi do lba strzelilo, ze to moze wynik esemesowego zycia mlodziezy.
Znaczy to pokemowanie…
Nawet sympatyczny ten Chopek.Nadgarstek sobie masuje,pewnie się przećwiczył na etiudach.
No nie, z esemesów miałyby wynikać wady wymowy? 😯
Jak piszą,tak słyszą..
No ja nie jestem specjalistą, ale większość ludzi jest wzrokowcami.
Patrzę, jak trzepią te esemesy godzinami i czytają, to się w główkach odkłada. Zupełnie jak te seriale w TV…
To jedna z teorii, która nie musi być prawdziwa, ale z braku laku…
🙂
Seriale, to musi być jedna z przyczyn. Skoro i tam seplenią…
Tu nie jestem wybitnom specjalistom, bo towarzyszę tylko przy jednym, tym bajkowym, co to zawsze siłom intelektualnom doktorów udaje się nareperować zepsutego organizma.
Hy hy, ja nawet przy tym nie towarzyszę… Co tam bede o zepsutych organizmach oglądać 😆
A ja bede. Pomnik jest fajny, robi wrazenie. Mam nadzieje tylko ze nie bedzie mrozu.
W niedzielę? Oj, będzie… w tym sęk właśnie 🙁
Na taki mróz to trza mieć żelazowo wole…
Ja zakladam barchanowe majty, zawsze rautja czlowieka w biedzie (za przeproszeniem), wtedy bedzie cieplusio.
Pobutka, co by się rozruszać w mróz (malejący).
Dawałem tylko przykład możliwości ulicznego rozdrobnienia dzielnicowego : Praski US, Wolski, Mokotowski.
Ale przecież nie mam nic do Maciasowego (do zobaczenia na festiwalu Rubinsteina) Bałuckiego ….
Z tymi dykcjami i wymowami to chyba jednak od zms-ów i słownika T9 – gdy usiłuję napisać dżdżownica to on takiego nie zna mimo, że mam włączone znaki polskie.
No i uparcie zamiast lesio pisze – jesim. Nie mogę go nauczyć 🙁
Patrząc na niektóre pomniki zaczynam zazdrościć muzułmanom, którym religia zabrania odtwarzania ludzkich podobizn. Niestety, i w wielu krajach muzułmańskich portrety królów czy wodzów zaczęły się pojawiać. Najwcześniej chyba w Turcji, która od Ataturka notuje rozdział religii od państwa. W Maroku słyszałem, że portrety króla nie są portretami osoby tylko urzędu. Można i tak. Ale pomników, na które patrzy się z przyjemnością, nie ma zbyt wiele. Rzadko są dziełami sztuki. Szukałem w pamięci pomnika JPII, który mi się podobał. Chodził mi po głowie cnmentarz w Tesero w Dolomitach. Ale tam nie ma pomnika JPII tylko Pomnik Ofiar Katastrofy 19 lipca 1885r. 2 hałdy górnicze z powodu rażącego niedbalstwa zsunęły się po zboczu doliny i z szybkością około 90 km/h zmiotły ponad 60 budynków zabijając 268 osób. Pomnik jest niezły, ale trudno znaleźć dobre zdjęcie. Obok jest tabliczka upamiętniająca pobyt JPII w tym miejscu, stąd mi się jakoś kojarzyło.
Seriale z dykcją mają wiele wspólnego. W większości polskich seriali oprócz aktorów grają amatorzy. O dykcji nie mają pojęcia. Żeby nie było kontrastu, aktorom też każą seplenić albo chociaż połykać końcówki. Oglądacze myślą, że tak mówić należy. Dla kontrastu film „Jak zostać królem”. Tam każde słowo było krystaliczne. Oczywiście nie wszystkie filmy angielskie są pod tym względem równie czytelne dla ucha. W Środowisku królewskim tak się mówiło i podejrzewam, że nadal tak się mówi. Wystarczy prześledzić mowy królewskie.
Od speakerów BBC również wymaga się nienagannej dykcji. U nas kilka osób mówi doskonale. Np. Sznuk. Wzorem był Bohdan Tomaszewski. Ale Wojciech Młynarski, który ma bardzo dobrą dykcję, nie przekazał jej córkom. Osoba mówiąca z idealną dykcją sprawia wrażenie sztuczności. Ale to tylko dlatego, że przyzwyczailiśmy się do niechlujstwa językowego jako normy. Coraz częściej też dominuje „leniwe” mówienie, to znaczy bez otwierania ust.
Elvis żyje i rzondzi! 😀
Tylko dlaczego to się nazywa bossa nova, choć nie ma z nią nic wspólnego 😆
Fajnego znalazłem …
http://www.dagorret.net/wp-content/uploads/2010/06/11.jpg
Komu on tak ten jęzor pokazuje 😀
Nie „komu”, tylko wietrzy narzędzie autohigieny :-).
Heh, w końcówkach grypowej maligny obejrzałem sobie wczoraj „Fados” Saury.
Też nie mogę powiedzieć, że Fado mnie pociąga, ale samo brzmienie gitary portugalskiej bardzo, zresztą zapoczątkowane płytą Carlosa Paredesa i Hadena.
Ciekawe tylko, że dykcja lektora BBC nie brzmi napuszona. Zresztą dykcja niektórych lektorów dwójki (jeśli ich brać za wzór) też nie jest napuszona. Ot – kulturalna osoba mówi i tyle.
Nie znam Fados Saury. Ale sądząc po innych jego filmach przypuszczam, że fado nie jest stylizowane tylko autentyczne. Flamenco u Saury jest bardzo „szorstkie”. Turystom pokazuje się wygładzone. Fado Marizy może nie jest wygładzone (zresztą pomiędzy różnymi jej wykonaniami tego samego utworu są pod tym względem znaczne różnice), ale jest robione perfekcyjnie od strony warsztatu wokalnego i instrumentalnego (sama oczywiście nie gra). Porównywanie jej występu z muzyką i śpiewem tawernianym jest bez sensu. To jakby porównywać Piaf w pełni kariery z śpiewami w studenckich piwniczkach. Niby z tego samego pnia francuskiej piosenki ulicznej i kawiarnianej, ale już zupełnie co innego. Jednostronność fado pozostaje, ale znacznie złagodzona, ten występ chyba nikogo nie znudził. Poza wszystkim siła głosu zawsze robi wrażenie.
Napuszona dykcja? Nie wiem, czy sobie w tej chwili coś takiego przypominam. Musi to być nie do zniesienia dla słuchających. Na pewno musiałem się z czymś takim nie raz spotykać.
Strasznie się byczyłam ostatnio blogowo, ale miałam do skończenia tekst podsumowujący Rok Chopina na świecie. Robota niby łatwa, ale żmudna.
Jutro za to będzie niespodzianka – mamy z koleżeństwem telekonferencję z samym KZ 😀
Miałem tyle wspólnego z fado, że kiedyś Paul van Nevel postanowił wymieszać portugalskich anonimów sprzed 400 lat z całkiem współczesnymi fadistas na jednej płycie , więc przy okazji się zapoznałem. I wiecie co? Wolę anonimów. 🙂 Może siedząc przy winie wśród lokalsów to się jakoś lepiej wchłania, tak jak po pół litrze z Rosjanami przestają denerwować pieśni masowe. 😛 Za mało w tym muzyki na moje wymagania, tylko duszeszczypatielstwo w formie czystej.
Nie żebym się znał, ale słyszałem od osób zbliżonych do zainteresowanych że lokale fado w Lizbonie to dość porażka jest. Dwie piosenki, godzina przerwy, jedzenie drogie i mało, wina niewiele i drogo (może dlatego takie smutne to fado), znowu dwie piosenki, godzina przerwy. Zero akcji jednym słowem. Także lepiej Marizę czy inną Anne Dourę na koncercie popodziwiać – przynajmniej można docenić sztukę jako taką a nie w pakiecie z winem w cenie zawyżonej (podobnie jak i ilość wody w tymżesz). No ale każdy bawi się jak umie. Węgier tańczy, Rosjanin śpiewa o stranie radnoj a Polak wyprzedza na trzeciego po dziurach 🙂
Jak to u Saury, wszystko się działo w wystylizowanych wnętrzach. Trochę było fado surowego, a trochę wariacji (np. hołd dla jakiegoś fadisty w stylu rap).
Wszystko to miłe, choćc, jak powiedziała PK na dłuższą metę nużące.
Wyobrażam sobie, że to tak jakby słuchać bezustannie Kapeli z Chmielnej i Staśka Wielanka.
Myśslę też sobie o analogiach autentyczności – na ile „autentyczne” są nagrania takiej Kapeli z Chmielnej, na ile te zespoły, które pokazuje Saura.
Swoją drogą, czy modę na fado nie zaczął Wenders w „Lisbon Story”?
No niby zaczął, ale przecież Madredeus to nie fado, choć ma w fado korzenie.
Tak, Madredeus to nie fado, ale film zaczął modę na sam klimat miasta i tę melancholijną muzykę w ogóle. Przypadkowemu słuchaczowi zapewne nie robi większej różnicy, ile jest fado w fado, którego słucha.
To jest prawda, i oni byli potem niezadowoleni, że się mówi, że oni fado grają. Wiem, bo robiłam kiedyś z nimi rozmowę. Bardzo podkreślali (acz uprzejmie), że grają własną muzykę, a tylko inspirują się nastrojem fado. Zresztą fado ma tak regularną zwrotkową budowę, że faktycznie produkcje Madredeusa bardzo od tego odbiegają.
Dziś o 21.30 w Dwójce rozmowa z Mariuszem Kwietniem: http://www.polskieradio.pl/8/734/Artykul/313501,Szczesliwy-czlowiek-Mariusz-Kwiecien
Wieczorem Kwiecień, a rano … Laureatka Paszportu (czytałam wywiad w Polityce) 🙂
A ja jeszcze zglaszam votum separatum odnosnie spikerow Dwojki. Nie kwestionuje inteligencji, tylko interpunkcjeeboo unichnigdyaletoooo przenigdynieeeee moznasie doczekackropkiprzecinkalub innychznakoweeeeee przestankowych. Cholera mnie zaciska ile razy tego slucham. Czy to tak trudno nauczyc sie mowic pelnymi zdaniami z respektem dla interpunkcji??
Skonczylem i wiecej nie bede.
Bo oni się tak naturalnie zastanawiają 🙄
Znaczy – za inteligentni….
Czy nie należałoby na płytach, koncertach, itd. wprowadzić obowiązkowych oznaczeń ile zawierają procent fado w fado? I nie tylko. Jakże ułatwiałoby to życie, gdyby idąc na koncert wiedziało się z góry, że zawartość Chopina w Chopinie albo baroku w muzyce barokowej będzie wynosiła tyle a tyle %. 💡
Bobiku, jesteś Złym Psem, bo chcesz zabrać krytykom chleb z pasztetową.
Dobra, zaraz sobie wypiszę na obróżce „Uwaga krytycy, stuprocentowo Zły Pies!”
Niech się mnie boją, a co! 😈
Kierownictwo nie musi, bo i tak nie ma na składzie żadnej pasztetówki, którą mógłbym odebrać. A odbieranie zieleniny nie jest zajęciem dla Złego Psa. 🙂
W Lublanie godzinę temu zakończył się znakomity koncert Andreasa Scholla i Accademi Bizantina. W programie arie z oper Purcella, znane z ostatniej płyty „O Solitude”, nagranej dla Decci.
Andreas w znakomitej formie, orkiestra wspaniała, wieczór był prawdziwie magiczny. Owacji na stojąco nie było, ale tutaj to raczej rzadkie zjawisko (widziałem tylko raz, po koncercie Wiedeńskich Filharmoników pod Riccardo Mutim, w zeszłym roku).
A jutro kolejne wydarzenie – Piotr Anderszewski zagra Koncert Fortepianowy nr 20 d-moll Mozarta z towarzyszeniem Orkiestry Filharmonii Słoweńskiej.
Cóż, piękny mamy tydzień…
Nie udało mi się przyjechać do Warszawy na koncert Kozeny, mimo zakupionych biletów i szczegółowych planów. Żałuję, bo ostatnia płyta jest miła dla ucha i bardzo chciałem posłuchać tych utworów „na żywo”. Cóż, może innym razem. Ale wolę Magdę w ariach Vivaldiego, z jej przepięknej, poprzedniej płyty. Nie powiększyłem jednak „braków” w widowni, oddałem bilety w dobre ręce.
Serdecznie pozdrawiam
Pobutka (przegadany początek, ale jak Polityka, to polityka…).
Ci internauci… wszystko można już na tubie obejrzeć… 🙂
Pozdrawiam Aiana. Słowenii też się coś należy 🙂 Ja natomiast nie przepadam specjalnie za Mozartem w wykonaniu Anderszewskiego. Przynajmniej wtedy, gdy nagrywał Koncerty. Coś on tem przekombinowywał. Ale może coś zmienił, z nim nigdy nic nie wiadomo.
Ad votum separatum NTAPNo1:
Zauważ, napisałem „niektórych”
Wiem, zwłaszcza jedna była (ostatnio jej nie słyszę) taka pani, której słuchanie przypominało trochę chińską torturę wodną.
No ale tam. Dwójkę trzeba dopieszczać, nawet za cenę braku znaków przestankowych.
Wszystkim Personelom najmruczniejszego Dnia Kota 😀
Ja bym najpierw musiał wyjaśnić swój status. Niby jestem Honorowym Kotem, ale posiadam też pewne cechy Personelu, Towarzysza Zabaw, Naturalnego Przeciwnika, jak również Ofiary. Bardzo mi to utrudnia jednoznaczne obchodzenie Dnia Kota. 🙄
Bobiku, jednoznaczne obchodzenie Dnia Kota polega na daniu kotu kiełbasy 🙂
http://theoatmeal.com/comics/cat_vs_internet
🙂
Debata
😆
Obiecalem juz nie ciagnac tego martyrologicznego watku o przecinkach, ale muszem, bo mnie akurat pan drazni ta makaronowa maniera.
Jeszcze gwoli wyjasnienia. Moja sytuacja jest inna niz wiekszosci Dywanu, bo nie moge sluchac Dwojki w czasie rzeczywistym. A jak nagram , to chce to jakos pociac, zeby mozna bylo tego sluchajac przeskoczyc, cofnac itp. I nie ma sekundy ciszy gdzie moznaby ciachnac, bo im sie to wlecze i wlecze i wlecze. Prawdziwe rozglosnie mowia „Das war 4 Symfonie bei Johannes Brahms.” Czy jakos tak. W nastepnym zdaniu mowia kto gral i kto dyrygowal.
A tak naprawde (kazdy widzial – Gostek zaczal), to to jest manifestacja duzo szerszego zjawiska, polegajacego na niedouczeniu dziennikarskim i braku dyscypliny, ktora by WYRAZNIE oddzielala wiadomosc od komentarza. Coraz czesciej spikerzy czuja sie na silach komentowac niemal kazda wiadomosc, zakladajac, ze to co przyszlo do ich pieknych glowek interesuje szeroka publicznosc.
W Dwojce polega to na tym, ze zamiast oddzielic informacje kto i co wykonal od komentarza, oni mieszaja te dwie rzeczy razem w sposob, ktory nie daje sie nijak rozwiklac juz w drugim zdaniu.
Skąd się mają brać dobrzy warsztatowo dziennikarze przed czterdziestką? Samorodki tylko. Są jeszcze nieliczne kierunki (bo chyba nie wydziały w całości), które jakiegoś warsztatu uczą. A ilu jest „dziennikarzy”, którzy w ogóle dziennikarstwa nie studiowali. Dla mnie nie musza studiować dziennikarstwa, jeżeli zdołają warsztatu się nauczyć. Nawet lepiej, gdy znają się na tym i owym, a do tego warsztat posiedli. Ale to właśnie samorodki. Teraz „nie matura lecz chęć szczera” wróciło i ma się coraz lepiej. Im trudniej o pracę, tym więcej nieuków wszędzie.
A i tak jestem wesoły, bo zaraz ruszam na lotnisko po synka.
A ja jeszcze chciałem w nawiązaniu do linku Beaty powiedzieć, że tamten kot jest cienki Bolek.
Prawdziwy kot po prostu włazi na klawiaturę lub siada przed monitorem.
Taki manewr nazywa się „komputer jest zajęty przez innego użytkownika”.
Co do braku konkretnych informacji w PR2 to racja, ale też nie wszyscy się tak bardzo rozmywają.
Natomiast zatarcie pomiędzy faktami a opinią zaczęło się w telewizji już dość dawno. To zapewne ma być taki niby dialog dziennikarza z widzem, tylko czy ja tę panią prosiłem o zdanie? Ja się tylko chciałem dowiedzieć co się dziś zdarzyło na placu Tahrir.
Na placu Tahrir to nie wiem, ale w Bahrajnie, jak donosi portal renomowanego koncernu medialnego, na ulice wyszły tysiące protestantów. Pewnie śpiewają psalmy, jak to protestanci.
Aaaauuuuuuuuuuuuuuu!!!!!! 😯 😈 👿 🙄
Musiałem dać tyle mordek, bo nie ma jednej wyrażającej zmięszane uczucia w rodzaju „i śmieszno i straszno”.
To zdanie jest głębsze:
„podczas pogrzebu zastrzelonego miesiąc wcześniej opozycjonisty w starciach miedzy policją a żałobnikami jeden z nich zginął.”
????????????????
Ten opozycjonista jakby raz zginął, a drugi raz go zastrzelili?? kto się ścierał??
To zdaje się tłumaczyła kuzynka pani Gieni, która podobno dobrze angielski zna. A na pewno źle polski.
Byłam na telekonferencji. Nooo… spodziewałam, że będzie ciekawie, ale było wręcz sensacyjnie! Konwersacja trwała prawie dwie godziny 😯
Jak się pozbieram, postaram się dziś jeszcze wrzucić parę słów.
Kot co spi na klawiaturze?
http://www.gocomics.com/nonsequitur/2007/02/25/
Witam serdecznie! W imieniu Międzywydziałowego Studium Muzyki Dawnej na Uniwersytecie Muzycznym Fryderyka Chopina w Warszawie serdecznie zapraszam na IX Forum Muzyki Dawnej, które potrwa jeszcze do 20.02. Szczegółowe informacje na stronie: http://www.chopin.edu.pl/pl/2011/01/ix-forum-muzyki-dawnej
Pozdrawiam! 🙂
Dziękuję bardzo. O Forum wiem, nie wiem natomiast, czy uda mi się zajrzeć. Ale może. Dobrze by było; przymierzam się do tekstu o muzyce dawnej w Polsce (czyli o tym, dlaczego ma pod górkę 😉 ).
Jakby Pani Kierowniczka chciała to ująć w krótkich, żołnierskich słowach, to służę konsultacją. 😆
Gest i retoryka w utworach sakralnych, a taniec dworski w XVIII wieku
Wszystko ma związek ze wszystkim. Ale może bez przesady? Może mi to Chiaranzana objaśni kiedyś przy okazji. 😕
kiełbasę dla Kota ? – czy to już jakieś kocie wybory-amory ?
Raczej sugerowałbym fragła lub fłagra – jak kot woli !!!
A w tym czasie jego obsługa – czyli jasnie Państwo – mogą sobie wychłeptać np. Moet & Chandon np. w wersji Brut Imperial np. w rozmiarze Magnum