Dwa światy w jednym
Ostatnia przed wielkim remontem (i przed zmianą na stanowisku dyrektora) premiera operowa w Teatrze Wielkim w Łodzi składała się z zestawu, na który wpadł Piotr Kamiński (śmiesznie się złożyło, że akurat dokładnie te dwa utwory zestawiono dopiero co w operze we Frankfurcie); w programie tłumaczy, że znalazł w nich punkty wspólne, swoisty awers i rewers. O Dydonie i Eneaszu: „Sens opowieści jest jasny. Mężczyzna nie może się spełnić w miłosno-małżeńskim związku. W czterech ścianach domu czuje się jak spętany orzeł”. O Zamku Sinobrodego Bartóka: „…to samo, ale z męskiego punktu widzenia (…) Mężczyzna musi mieć swoje Tajemnice, podczas gdy Kobieta chce go poznać i całego mieć dla siebie”. Czyli tak czy siak: baby zbyt wiele chcą (Dydona) i zbyt wiele pytają (Judith). Różnica jest taka, że Dydona się nie domaga, wręcz, kiedy widzi zdradę, odpycha i odrzuca; Judith pyta rzeczywiście dość nachalnie (ale przy jak cudownej muzyce…).
Pomysł początkowo jeszcze był taki, żeby spektakl został wyreżyserowany przez Andrzeja Seweryna, co okazało się niemożliwe. No i bardzo dobrze, nie wiadomo, co by nas spotkało. Za to odbył się kolejny reżyserski debiut operowy – wyjątkowo nie ze strony młodego reżysera, lecz doświadczonego, głównie w filmie i telewizji – Jacka Gąsiorowskiego; dekoracje i kostiumy zaprojektowała Anna Wunderlich, również po raz pierwszy w operze. Spektakl poprowadził Łukasz Borowicz, którego trzeba naprawdę podziwiać za to, co udało mu się zrobić z zespołem, który na co dzień grywa różniście, a zarówno Purcella, jak Bartóka nie grywał w ogóle (należy go podziwiać także za jakość pracy w tym stresie, jaki teraz przeżywa za sprawą wiadomych panów w Polskim Radiu). PMK natomiast popracował w Dydonie nad angielszczyzną (najlepszy efekt w chórze), a do Zamku, śpiewanego zwykle jednak po węgiersku, przyrządził tekst polski. Nie, wbrew temu, co podejrzewali współpracownicy, nie zna węgierskiego – tak się nam przyznał: wziął wszelkie możliwe przekłady (angielski, francuski, niemiecki, rosyjski, także polski) oraz oryginalną partyturę i wyciągnął z tego średnią arytmetyczną. Efekt świetny.
Z dwóch części spektaklu, o ile jestem absolutną zwolenniczką drugiego, to pierwszy mnie… tak średnio. To znaczy – doceniam i szanuję tę robotę z tymi ludźmi. Ale naprawdę podobał mi się najbardziej dorobiony przez realizatorów wstęp: obraz trochę boschowski, niby taniec śmierci, a naprawdę marsz śmierci. Ten moment naprawdę mnie poruszył. Bo potem? Agnieszka Rehlis to zdolna i muzykalna śpiewaczka, ale jej Dydona mi nie pasowała (nie ten styl); Dorotę Wójcik też już w tym teatrze widziałam w lepszej roli niż Belindy; Adam Szerszeń był niezgorszym, ale nie wstrząsającym Eneaszem. W sumie: może być, ale wolałabym całkiem inaczej.
Nie mam natomiast żadnych zastrzeżeń do Zamku Sinobrodego. Ta sama para głównych śpiewaków – Agnieszka Rehlis jako Judith i Adam Szerszeń jako Sinobrody – całkowicie odnalazła tu swoje emploi. To jest utwór genialny i nie mam pojęcia, czemu nie jest częściej wykonywany. Nie wiem nawet, który kawałek wybrać z tuby, bo wszystko jest wspaniałe, więc zalecam pobuszowanie. I to wcale nie jest trudna muzyka, a emocje – całkowicie jasne i klarownie wyrażone.
Spektakl pojedzie – już wiadomo – na Bydgoski Festiwal Operowy. Będzie zagrany kilka razy. No i remont teatru. Szkoda.
PS. Przy okazji usłyszałam krzepiącą informację: nasza petycja w pewnym sensie odniosła skutek. Krzysztof Knittel, członek Rady Programowej PR i zarazem prezes Polskiej Rady Muzycznej, stwierdził, że natchnęło go, iż skierowaliśmy petycję właśnie do przewodniczącego KRRiT Jana Dworaka i uznał też, że to właściwy adres. Najpierw zwrócił się do prezesa Hasińskiego o wyjaśnienia, a nie uzyskawszy odpowiedzi zwrócił się właśnie do pana przewodniczącego. W efekcie prezes Hasiński został do pana przewodniczącego zawezwany na środę; będzie też na spotkaniu kilka ważnych osób ze środowiska muzycznego, które zapewne powiedzą to i owo. Swoją drogą tak się zastanawiam, czemu ci prezesi tak się spieszą, żeby ten dil z MTM zachachmęcić, bo przecież i tak zaniedługo sobie pójdą stamtąd. Może już się jakoś ułożyli na wspólne czerpanie zysków? Oby koniec tej historii jak najszybciej wreszcie nastąpił.
Komentarze
Po „Zamku Sinobrodego” „piorunem rażonam piorunem…”, nadal mnie trzyma i nie puszcza. Nie mogłam spać, bo mi się w głowie kotłowały te powtarzalne, namolne wręcz teksty Judith (otwórz! otwórz! otwórz!). Ten bezkompromisowy efekt to w dużej mierze również zasługa przekładu Piotra (szacun!) Symbioza słowa i muzyki o takiej sile rażenia, że mnie wcisnęło w fotel. No a w całokształcie to wręcz kąpiel w archetypach. Bardzo mocne przeżycie.
Chciałabym, żeby powstało nagranie. Właśnie po polsku, w świetnej interpretacji Łukasza.
A „Dydona i Eneasz”? Zwinny, pełen uroku kalejdoskop, aż westchnęłam sobie na wspomnienie o ukochanym Lullym, którego nie mam szans oglądać w Polsce. Oczy jadły łapczywie. Co do obsady: mam wrażenie, że jest nadal rozwojowa, że nie usłyszeliśmy jeszcze wszystkiego, co ci śpiewacy mogą dać w tym właśnie utworze. Dlatego chciałabym usłyszeć ich za kilka(naście) przedstawień. Podobne wrażenia mam co do orkiestry. W Bartoku zaś było słońce w zenicie, lub jak kto woli – pełnia, pod każdym względem 🙂
Piotrze, a ten pomysł połączenia właśnie tych dwóch tytułów to ma już chyba kilka lat?
A Łukasz powiedział mi, że marzył o tym Sinobrodym od czasu asystentury u Ivana Fischera w Budapeszcie (to było z dziesięć lat temu). Wspaniale, że marzenie się spełniło 🙂
Są już zdjęcia ze spektaklu: http://www.operalodz.com/spektakl.php?id=86
Rozmowa z Łukaszem Borowiczem: http://cjg.gazeta.pl/CJG_Lodz/1,104407,9210154,Psychoanaliza_psychoz_w_lodzkiej_operze.html
To ja jeszcze na dobranoc porozmawiam z cytatem:
„Oba [dzieła] kończą się tragicznie – choć każde inaczej. Każde przemawia innym językiem, muzycznym i teatralnym, ale oba trafiają w to samo miejsce. Prosto w serce.” (z tekstu PMK).
Tak, w dodatku takie zestawienie to niepowtarzalne doświadczenie dla widza / słuchacza, który współdrga wewnętrznie z każdym z tych światów. To koncert o człowieczeństwie na strun wiele. Niech gra.
Pobutka (już kiedyś była).
No była, była, ale wciąż jest fajna 😆
Zmiana tematu nr n + 1
Rodzina Gostków poszła wczoraj do Muzeum Chopina i przeżyła tam, cóż tu dużo mówić, rozczarowanie.
Cała funkcjonalność i interaktywność muzeum jest na poziomie solidnej strony internetowej. Doprawdy, czy takie cudne jest kliknięcie na trójkącik i odsłuchanie lektora czytającego list Chopina do X przy jednoczesnym wyświetlaniu się tego tekstu na ekranie?
Przy tym, kiedy w promieniu dwóch metrów z muzealnego kołchoźnika słyszę zapętloną „rewolucyjną”, sam słucham ww. listu, a z kabiny obok (bynajmniej nie dźwiękoszczelnej) dobiegają mnie dźwięki poloneza, to natłok dźwięku zaczyna być jak w supermarkecie w sobotę.
Niektóre instalacje interaktywne (np. w sali „bibliotecznej” z możliwością słuchania poszczególnych gatunków utworów Chopina) są nieintuicyjne, na wyświetlanych kartach „księgi” nie widzę, czy powinienem czekać, czy już kartę odwrócić.
Ponadto często naciskanie „przycisków świetlnych” po prostu nie działa, albo działa z opóźnieniem na tyle dużym, że albo się nudzę, albo frustruję.
Instalacji obrazowo-dźwiękowej w sali koncertowej nie powstydziłaby się MTV – po kilkunastu sekundach przy dźwiękach ballady dostaję oczopląsu i wychodzę. Zresztą nie tylko ja, bo w sali nikogo nie ma (a zaglądałem do niej kilka razy).
Informacje są na poziomie encyklopedycznym, a jednocześnie niektóre pojęcia nie są wytłumaczone – kiedy Gostkówna zapytała, co to takiego „kozioł”, na szybko nie potrafiłem jej odpowiedzieć 😳
Gostkowa z kolei skarżyła się, że plan muzeum jest „niezorientowany w terenie”. Rzut pięter na planszach w ogóle nie odpowiada rozkładowi sal. Oczywiście całe piętro nie jest zbyt rozległe, ale jednak odpowiednie zorientowanie grafiki ułatwiłoby życie.
Najbardziej interaktywnym eksponatem jest chyba Erard, na którym kładzie się nuty (dostępne dwie etiudy z op. 10) na pulpicie, po czym rozlegają się dźwięki tego utworu. Tylko dlaczego film z pianistą grającym ten utwór wyświetlany jest prawie piętro wyżej?
Miejsce do zwiedzenia na raz, niestety.
To ja kierowniczke zapraszam do nas za dwa sezony na Sinobrodego w koprodukcji z MET 🙂
No noooo… 😀
Rozumiem, że szczegóły jeszcze nie do ujawnienia?
Jako meloman położony na uboczy głównego nurtu muzycznego muszę znowu off topic. W piatek ostatni byliśmy z Ukochaną na koncercie naszej orkiestry filharmonicznej pod batutą dziewczęcia – Maji Metelskiej, która bardzo dzielnie sobie poczynała zarówno z orkiestrą jak i publiką.
Wieczór okazał się niecodzienny. Koncert o 18:30, ale salę koncertową otwarto dla publiczności dopiero o 18:50, gdy opuściło ją kilka osób, w tym mój szef główny.
Poczuliśmy się trochę nieswojo w skromnych strojach, gdy niektóre damy były w toaletach balowych.
Serenada Karłowicza przeszła bez emocji, jej taneczność chyba dominuje nad liryzmem i jakoś niespecjalnie mi podchodzi. Towarzystwo nagradzało burzą oklasków każdą część.
Koncert R. Straussa na obój z udziałem młodego solisty Piotra Lisa był świetnie zagrany, a Pani Dyrygent skróciła przerwy do minimum uniemożliwiającego oklaski. Po przerwie wygłosiła pouczenie dotyczące roli przerwy w utworze muzycznym, co wywołało brawa części publiczności.
VIII symfonia Dworzaka wywołała wielki entuzjazm w pełni zasłużony. Dawno nie słyszałem naszej orkiestry tak dobrze grającej i zdolnej do wykazania się taką mocą, gdzy trzeba było zagrać naprawdę forte. Zresztą już w Straussie wykazali się sprawnością. Ciekawe, że taka młoda dziewczyna zdołała to wycisnąć.
W przerwie wyjaśniła się sprawa toalet. Wokół bufetu stoły uginały się pod kanapkami przykrytymi folią i pod ciastkami oraz innymi deserami nie przykrytymi czymkolwiek i tylko grupa kelnerów czuwała, żeby któś z tego nie uszczknął. Do tego orkiestra dyskotekowa (wiem, że to paradoks i sprzeczność wewnętrzna, ale nie bardzo umiałem to ująć inaczej) zmylona pojawieniem się ludzi zaczęła rżnąć. Ale bufet był czynny dla melomanów, więc dało się napoić.
Po skończonym koncercie część widzów udała się do szatni, a reszta na bal, gdzie już czekali ci, którzy nie chcieli psuć sobie wieczoru wysłuchiwaniem Karłowicza czy Dworzaka. Z powodu tych ostatnich sala koncertowa była mniej niż w połowie pełna, czyli w ponad połowie pusta. Szkoda ze względu na to, że orkiestra rzeczywiście się postarała. A bal był wykupiony chyba przez jakąś firmę, co wynikało z rozmów, które dolatywały.
łotr zjadł, więc powtarzam. Niektórzy marudzą (jako maruda wiem, co to znaczy), że nadmiar inwencji melodycznej Dworzaka zaśmieca VIII symfonię. Mnie to nie przeszkadza, Te melodie nie są wcale tanie i dobrze grająca orkiestra sprawia, że jest, czego posłuchać.
Uuu, to niewesołe, co Gostek pisze. Ale powiedzcie, skąd mnie się to wzięło, że w głębi ducha właśnie czegoś takiego się spodziewałem/obawiałem? Znaczy, że z szumnych zapowiedzi zostanie balonik nasz malutki?
Czy może jakiś głosik wredny mi naszeptywał, że porządna interaktywność kosztuje trochę pieniążków, których nie będzie miał kto wyłożyć? Albo że techniki trzeba stale pilnować żeby działała, nie wystarczy sprawdzić raz, przy otwarciu i odfajkować. Czy jakieś jeszcze inne głosiki wrednie judziły?
No, nie wiem, dlaczego tak się domyślałem, bo na wszelki wypadek wyparłem. 😉
Swoją drogą, na taki pomysł, że „eksponaty dźwiękowe” trzeba by jakoś akustycznie odizolować, nie tylko w Muzeim Chopina nie wpadli. Na wystawie diagilewowskiej w Londynie, na której byłem razem z Kierownictwem, też się skarżyłem na kakofonię. Z pewnych, bardzo nawet ciekawych, interaktywnych możliwości wręcz przez ten brak izolacji nie byłem w stanie skorzystać, bo uszy wprawdzie mam długie, ale za to wrażliwe. 🙄
Marudy jesteście. Ja byłem tym mueum pozytywnie zaskoczony. Spodziewałem się czegoś znacznie gorszego. Też wiele „opcji” nie działało, ale inne działały. I myślę, że jeszcze się tam wybiorę. Choćby po to, żeby przebrnąć przez to, do czego za pierwszym razem straciłem cierpliwość, bo o to w samej rzeczy nie było trudno. Brak izolacji dźwiękowej też mnie denerwował, ale nic przecież nie jest doskonałe, jak wiemy z filmu pt. „Pół żartem pół serio”.
Stanisławie, że ja maruda jestem, to przecież nie od dziś wiadomo. Stale się czegoś czepiam. Szczęście w nieszczęściu, że nie jestem kotem, bo wtedy czepiałbym się nawet firanek. 😈
Ale przyznaję się, że mało rzeczy mnie tak irytuje, jak coś, co powinno działać, a nie działa. Jakoś się wtedy czuję zrobiony w konia, co u psa powoduje poważne zaburzenia tożsamości. 😉
@PS.: Zastanawiają następujące sytuacje wokół S1:
– praktycznie blogowo-petycyjny i kuluarowo-dywanowy rozwój sprawy – spróbujcie znaleźć gdzieś informacje na ten temat (oprócz zajawek sprzed dwóch tygodni),
– brak bieżącego odzewu ze strony mediów, być może zaspali, temat mało chodliwy lub zbyt mętny, ew. kto płaci ten wymaga?
Z medialnego punktu widzenia może wydawać się, że jakaś bulwersująca sprawa, źle zrozumiana lub zakrzykiwana przez wiecznych pieniaczy-narzekaczy, owszem i była, ale teraz jest dokonywana w glorii ku szczęściu powszechnemu albo dla wygody została uznana za passe.
Na pewno zwraca uwagę marginalizacja i wyciszanie sprawy zamiast rzeczowego wyjaśnienia i ogłoszenia rozwiązania.
Smerf Maruda to ja.
Wyrażę się inaczej. Jako źródło wiedzy o Chopinie i o jego muzyce muzeum jest właściwie kompletne. Jest tam wszystko, od aktu chrztu do maski pośmiertnej, od Ronda do Życzenia.
Jednak cudem techniki interaktywnej bym tego nie nazwał.
Prosty pomysł nr 1: „skacząca kropeczka” po nutach śledząca wykonanie utworu.
Prosty pomysł nr 2: bezpośrednie porównanie wersji, skreśleń (zaprogramowanie tego to pestka).
Prosty pomysł nr 3: interaktywne wędrowanie po miejscach, w których bywał/ mieszkał Chopin (wizualizacja).
To na szybko. Nie jestem specjalistą.
To, że część eksponatów nie działa, że słuchawki są w stanie agonalnym (dopasowanie do ucha tak, żeby same trzymały się na głowie jest praktycznie niemożliwe) jestem w stanie przyjąć.
W Centrum Kopernika po pierwszych miesiącach ponad 30% interaktywnych eksponatów nadawało się do generalnego remontu.
p.s. żeby było jasne:
Na niektórych eksponatach wisiała karteczka „nieczynne” i to jest OK.
Jako niedziałające nazwałem eksponaty „czynne”, lecz niewykonujące moich poleceń.
Gostku, nie kwestionuję Twoich obserwacji całkiem zgodnych z moimi. Tylko Ciebie zaskoczyło i zasmuciło, że coś nie działa, a mnie, że co nieco działa. A naprawdę spodziewałem się, że działało będzie mniej. Po prostu miałem mniej wiary w sprawność naszej techniki. Z drugiej strony może warto gdzieś zaapelować o izolację dźwiękową, gdzie potrzebna.
I tak jest chyba we wszystkich muzeach interaktywnych 😛
Maję Metelską pamiętam z konkursu w Katowicach – odpadła w trakcie, bo chciała za dużo na raz zrobić z orkiestrą. Ale mnie się spodobała 😉
internauta (błąd w nicku spowodował, że post został w poczekalni) – ja myślę, że prasa musi mieć newsa, skandal, np. że już się stało – wtedy można hecę robić. A jak się nie stanie – no to o co chodzi, nie ma o czym pisać. Zresztą zapewne mało kto z dziennikarzy w ogóle wie, co to jest Studio im. Witolda Lutosławskiego. A pewnie i nie bardzo, kto to był Witold Lutosławski.
Jeśli zaś chodzi o mnie, to sytuacja jest dynamiczna i jestem w stanie bieżąco ją opisywać tylko na blogu. Może trzeba będzie napuścić jakiegoś reportera, żeby opisał (najlepiej złosliwie) rozwój sprawy…
Gostku, jeżeli karteczka „nieczynne” jest na 2-3 eksponatach i wisi przez 2-3 dni, to rzeczywiście można uznać że to jest OK. Gorzej, jeżeli takie karteczki zawisły na 1/4 eksponatów w 2 tygodnie po otwarciu Muzeum i powiszą sobie ad mortem usrandum. To już jest dla mnie znacznie mniej okej.
Będę marudził, póki mi ktoś kagańca nie założy: muzeum interaktywne ma sens wtedy, kiedy (prawie) wszystko działa, a rzeczy niedziałające są błyskawicznie wymieniane lub naprawiane. Inaczej jest to zawracanie głowy, nie interaktywność. 👿 Raczej wstyd, niż powód do dumy.
Jakoś mi się przypomniała anegdota o studiującym w Polsce Japończyku, który pod wpływem karteczki stale wiszącej na windzie doszedł do wniosku, że urządzenie to nazywa się „nieczynna” i od czasu do czasu, pewnie w trosce o swoje dolne kończyny, zadawał kolegom pytanie „ci niecinna jest juś cinna?”. 😈
Wisielczy humor u PK dzisiaj. Mimo wszystko wierzę, że większość dziennikarzy wie, kto to Lutosławski. Ale dużej kwoty bym nie zaryzykował.
Bobiku, ponoć norma w muzeach to od 25 do 30% interaktywnych eksponatów out of service. Część z karteczkami, reszta jeszcze bez, bo świeżo uszkodzone. Jeżeli jest taki poziom, to ponoć w porządku, bo oznacza, że usterki usuwane są na czas. Inaczej poziom 30% byłby przekroczony. Podaję to na wiarę, sam nie sprawdzałem w źródłach miarodajnych. W moim pojęciu ten wskaźnik jest dziwnie wysoki, ale może przyczyna w tym, że zwiedzający nie przechodzą na wstępie kursu obsługi eksponatów.
Przypominałem sobie, co moja niegdysiejsza firma instalowała. I były tam kamery TV na oddziale penitencjarnym szpiatala psychiatrycznego. I awaryjność wynosiła 0%. Ani jednej naprawy gwarancyjnej przez 2 lata. Ale były to kamery w obudowach „wandaloodpornych” z osłonami kablowymi także „wandaloodpornymi”. Wandaloodporność zwracała się błyskawicznie.
Lutosławski? On z PSL czy z PJN? Bo musimy wiedzieć, czy naszych czytelników zainteresuje… 🙄
Na pocieche, jak zaproponowalam Lutoslawskiego zabojadom, potwierdzili mi, ze tak, ze moze byc Szymanowski.
Czyli za 70 lat…
Bobiku, przeginasz. Choć można spotkać tabuny młodych dziennikarzy po różnych dziwnych kierunkach studiów, albo i bez studiów w ogóle, którym do pracy wystarcza entuzjazm, a wiedza stanowiłaby zbędny balast. Ale chyba w poważnych tytułach zatrudniają profesjonalistów. Taką mam przynajmniej nadzieję
Naprawdę jest aż tak wysoki „normalny poziom” usterek, Stanisławie? 😯
To ja widocznie miałem jakieś dzikie szczęście (może na zasadzie, że głupi zawsze je ma 😛 ), bo zwykle w muzeach czy na interaktywnych wystawach te usterki mogłem policzyć na palcach jednaj łapy. Chlapło mi się, zwyczajnie. 🙂
Ale wobec tego tym bardziej byłbym za tym, żeby się z tą interaktywnością nadmiernie nie wypindrzać, tylko ograniczyć do takiego jej poziomu, który jest się w stanie „opanować” i regularnie naprawiać. Bo inaczej zwiedzających tylko diabli biorą. Wolę mniej dobrego niż dużo niedobrego. 😉
Proszę nie śmiać się z Francuzów. Ja też trzy dni temu słyszałem, że od konceru na obój Straussa lepsze były jego walce. I to nie Francuzi tak mówili
Stanisławie, przecież ja z tym Lutosławskim nie szczekałem o Pani Kierowniczce albo kimś w podobie, tylko o tzw. „młodych, prężnych pistoletach”. 😈
Bobiku, jaka pogoda jest nad Renem? Bo u nas piękne słońce i wiosenny nastrój. Dlatego inne fale jakieś tutaj docierają.
Lajza. To moje na pewno nie do ostatniego Bobika tylko do poprzedniego. A w ogóle mam dobry nastrój. A wskaźnik też wydaje mi się przerośnięty. Tę normę chyba ktoś z muzeum podawał niedługo po jego otwarciu.
A nie, Stanislawie, ja z uznaniem, ze jednak cos dotarlo
He, he! To nie kwestia pogody. Na Renem trwa karnawał, co jest związane z przymusowym słuchaniem najkoszmarniejszej chyba muzyki, jaka istnieje. Psy od tego się robią zgryźliwe. 😈
Pani Doroto, odnośnie prasy, skandali i S1,
na okładce „Polityki” widzę temat niewątpliwie godny narodowej debaty: w Licheniu powstała poradnia etyki katolickiej. To jest rzeczywiście kwestia, której tygodnik mieniący się inteligenckim i opiniotwórczym, nie mógł sobie odpuścić. No przepraszam bardzo – narzekamy tu nieraz na banalizację, „postmodernizm”, panią Derkaczew, a to co to jest?
Ja rozumem, że pan Żakowski może nie wiedzieć, kto to był Lutosławski, i że sam temat muzyczny może go nie interesować. Ale to nie jest temat li tylko muzyczny czy okołomuzyczny. To jest temat społeczny i polityczny, bo tu nie idzie o studio jako takie, ale o grandę kolesiów z politycznego nadania, którzy pokątnie i cichcem robią lewe interesy. I o tym powinno się trąbić. A że jest cisza… no cóż, idą wybory i może po prostu wielu uznaje, że lepiej nie osłabiać frakcji, do której z jakichś tam ideowych powodów nam bliżej – nawet jeśli kolesie się przy tym obłowią, to przecież kropla w morzu…
Rzeczywiście, mogłem odebrać tekst o Szymanowskim pozytywnie. A sam sugeruję, żeby nie podchodzić maksymalistycznie.
Żakowski to ciekawy dziennikarz. Zajmuje się dużo sprawami gospodarczymi, o których wie sporo ale bardzo wybiórczo. To najgorsza sprawa, bo wie tyle, ile trzeba do obrony własnych argumentów, natomiast nic mu nie mówią argumenty oponentów. W sprawach społecznych wie więcej, czyli w samej rzeczy mógłby się sprawą Studia zająć. Ale w tej chwili żyje reformą zdrowia.
A muzyka uliczna to i mnie w depresję wpędza. Szczególnie gdy jestem na spektaklu w Teatrze Wybrzeże, a obok wielka buda muzyczna zagłusza aktorów za przyzwoleniem pana Prezydenta Gdańska.
Taka uliczna moze byc 😉
http://wyborcza.pl/55,75475,3805021.html?back=/gazetawyborcza/1,75475,6152904,w_telewizji_pokaza__film_o_wandzie_wilkomirskiej.html
No nie wiem, czy może być, bo o ile pamiętam, to nikt Wandzie nie wrzucił wtedy pieniążka… 🙁
Sprzed ćwierć wieku pamiętam Science Museum w Lądku-Zdroju. Tam interaktywność była dosłowna – całym sobą można było przeprowadzać doświadczenia fizyczne, żadne tam cuda na ekranie, w które należy wierzyć na słowo, choć były i takie prezentacje z komputera.
Rzecz polegała na efektywnym wykorzystaniu wszelkich dostępnych możliwości technicznych, a nie na zajmowaniu się modnymi dziwnościami, które być może wymagają jeszcze dopracowania, zmodernizowania, merytorycznego uzupełnienia, rozszerzenia…
Podobnie ostatnio Muzeum Techniki odkryło możliwość uczynienia części ekspozycji bardziej interaktywną. Rzecz w tym, że podobne rzeczy były znacznie dawniej, cóż z tego że za Odrą lub Tamizą?
Identyczne komputerki do gier były wówczas dostępne i tutaj, ale na pokojach, w domach, salonach, a zabrakło odwagi, decyzji i wyobraźni, żeby zrobić z tego coś więcej, niż tylko zabawkę dla dzieci bogatszych rodziców.
Dobrze, że i u nas zmiany postępują w stronę lżejszych, bardziej intuicyjnie i dowolnie przyswajanych form edukacji. Bo w sumie do tego się to sprowadza – do zabawy!
Jakoś głupio byłoby wrzucać Maestrze drobne 😉
Oczywiście, że bywa muzyka uliczna na poziomie, a jeszcze lepsza parkowa. W Zielonej Bramie w Gdańsku grywają często, a czasem śpiewają całkiem na poziomie. W Barcelonie we wrześniu były dni muzyki parkowej i grali we wszystkich parkach w wielu miejscach – byle sobie na wzajem nie przeszkadzać. Siadaliśmy na ławkach i słuchaliśmy z przejęciem. Gdzieniegdzie można było nawet przeczytać, kto gra. Niektórzy zbierali pieniążki, inni odmawiali.
W parku pod muzeum Mirro spotkaliśmy zespół kameraln-jazzowy w czasie próby. Bardzo interesująco grali, niewątpliwie dobrze wykształceni muzycy.
Mhm, kiedy zrobiono to zdjęcie? 2006?
http://www.washingtonpost.com/wp-dyn/content/article/2007/04/04/AR2007040401721.html
Artykuł baaardzo rozwleczony, jak na Amerykanów.
Streszczenie dla niecierpliwych:
Joshua Bell stanął sobie ze swoim Gibsonem ex Hubermanem przy stacji metra L’Enfant Plaza w Waszyngtonie. Grał 45 minut.
Zarobił $ 32,17.
Chodziło o eksperyment – o sprawdzenie, jak ludzie reagują na sztukę w takim otoczeniu.
W „Dużym Formacie” też o tym było:
http://wyborcza.pl/1,76842,7145284,Stradivarius_dwa_razy_kradziony.html
Ja nie mam pretensji do „żywej” muzyki ulicznej. Spodoba mi się, to przystanę, nie spodoba, to pójdę dalej i wkrótce przestanę ją słyszeć. Ale obecny nadreński karnawał to jest coś zupełnie innego. Nie żadne na żywo, tylko z maszyny, dużo, głośno (BARDZO głośno!), na każdym kroku – na ulicy, w knajpie, w sklepie, w poczekalni u lekarza, w lodówce… I to jest coś takiego:
http://www.youtube.com/watch?v=5KWt1D7vdrg&feature=related
Przez to torturowanie taką muzyczką, ja w czasie karnawału wyłażę spod łóżka tylko wtedy, kiedy koniecznie muszę. 🙄
Bardzo podoba mi się komentarz artysty. Z 40 dolców za godzinę można nieźle wyżyć „and I wouldn’t pay an agent”. To jest to. Na marginesie konfliktu Zimermana z impresariatem warszawskim: pianista nie wziął ani grosza ze swojego honorarium, ale nie chciał, żeby było ono rozkradane.
Wedlug mnie wyszukiwanie i przyciskanie guzikow to norma, ale juz sluchanie co przycisniety guzik uruchamia traci nuda, wiec idziemy (pedzimy) do nastepnego guzika. I nie daj Boze jak przy nim stoi maruda, ktora reaguje na instrukcje. Takich (najczesciej Azjatow) wyprzedzamy, ale jak tylko odejda wracamy, zeby nacisnac i przekonac sie, ze jednak niczego ciekawego tam nie bylo.
W Smithsonian wszystko dzialalo, ale, zaloze sie, ze gdyby przetestowac co zostaje w glowie dzieciny po takiej wizycie, okazalo sie, ze niewiele wiecej niz z naszych szkolnych wycieczek do tradycyjnych muzeow.
Wobec tego, czy guziki zwiekszaja ilosc wizyt (przez co bylyby wydatkiem pozytywnym), czy tylko sa pogonia za nowa norma, zeby nie zostac w tyle, bo inni tylko tak to robia?
Problemem jest zwiekszone oczekiwanie guzikow. Muzeum z obrazami czy eksponatami z opisem jest po prostu nie do przejscia.
I to jest ta smutna przyszłość, co nas czeka… 😉
E tam, zaraz smutna. Skoro dziecinie zostaje w głowie niewiele więcej, to jednak jest lepiej, a nie gorzej. 🙂
Tak sobie myślę, co by można jeszcze wziąć na warsztat w Dwójce z dawniejszych epok. Wbrew pozorom, że moda panuje i w ogóle, trudno znaleźć cokolwiek w tylu wersjach, żeby bezpiecznie wybrać sześć i nie było to ponad 80% wszystkich. Mozart, Vivaldi, Haydn i koniec. Pergolesi z jednym kawałkiem i Biber z sonatami różańcowymi. Może jeszcze Monteverdi, ale to na siłę, bo zdatnych do użytku wersji jest mało. We wcześniejsze klimaty raczej się redachtór nie będzie zapuszczać. Nieciekawie to rokuje, będzie raczej rrromantycznie z konieczności. 😉
A jak dziecię zapyta „to po cośmy tę żabę jedli, mogłom sobie ponaciskać własnego kompa?” 🙄
Ale ja się nie zgadzam, że interaktywne muzeum musi być smutne, tylko według mnie ta cała interaktywność nie powinna polegać li tylko na naciskaniu guzików i odczytywaniu lub odsłuchiwaniu. Zwiedzałem kiedyś w Duisburgu muzeum – niestety, już zamknięte – dla dzieci, typu „hands on”. Żeby było śmieszniej, byłem tam z grupą dorosłych. I nie tylko ja się bawiłem jak szczeniak. 😀 Bo tam można sobie było różne eksperymenty przeprowadzać, coś namalować, coś zbudować, coś przerobić na inne… I praktycznie wszystko działało. 😉
W tak pomyślanym muzeum jest rzeczywiście pole do własnej aktywności. A co to w końcu za aktywność, naciskanie guzików? 😛
Pewnie, że nie każdy typ muzeum nadaje się ideanie do tego rodzaju interaktywności. Ale też może nie wszędzie warto przesadzać ze szpanowaniem niedziałającymi guzikami? A zaoszczędzony pieniądz wpakować tam, gdzie to rzeczywiście ma sens. 😉
kod: [1111]
W tym muzeum np. nie ma możliwości „zagrania” na żadnym instrumencie!
Nie od razu, żeby na Erardzie należącym do Liszta, ale coś na pewno możnaby wymyśleć.
Wielki Wodzu,
za to Bacha można wziąć trzydzieści osiem razy albo i więcej 🙂
A Mozart to już dla mnie nie jest „dawna epoka”, tutaj jest mnóstwo nagrań klasycznych, które biją na głowę te „poinformowane”.
Ale te dyskusje powinny dotyczyć utworów popularnych, żeby „krzewić wiedzę”, a nie niszowych.
Wielki Wodzu — to jakoś bardzo pesymistycznie brzmi, że tak mało byłoby nagrań. Zdawałoby się, że barok powinien być dobrze reprezentowany? Chociaż dwie opery Rameau na prestoclassical są faktycznie po 3 razy reprezentowane… Hm.
Do zaprojektowania muzeum interaktywnego to trzeba mieć duuużo wyobraźni i rozeznania w nowoczesnych technikach. A pewien dział w pewnym muzeum polskim interaktywnym miał być zaprojektowany przez 80 letnią uczoną… hm. U nas to się chyba traktuje jako rodzaj nagrody, uznania dla kompetencji.
A nie wypisałby ktoś tych wykonań Dydony z Eneaszem?? Od wczoraj tułam się pociągami i nie mogłem słuchać. Usiłowałem znaleźć na stronie Polskiego Radia, ale delikatne określenie przejrzystości strony… no nie, delikatnego nie mam.
Na pewno Haendel!
No właśnie nie ma podkastów tych audycji, a to wkurza. Brandenburgów nie mogłem słuchać (udostępnił miły dywanowicz), a termin następnej audycji najzwyklej wyleciał mi z głowy.
Tadeuszu, mówisz, masz: http://www.polskieradio.pl/8/1015/Artykul/322198,Kto-slucha-nie-bladzi-czyli-Plytowy-Trybunal-Dwojki
W Stanach hands on museums sa niemal w kazdym powiatowym miescie, wiec po obejrzeniu jednego zna sie eksponaty wszystkich. Nuuuuuuda.
Oczywisce przesadzam. Obiekt obserwacji (9 lat) ktory nas co roku odwiedza, chodzi zawsze do naszego i zwykle niezle sie bawi. Ale tez nasze stoi na niezlym poziomie i wymienia ekspozycje dosc czesto.
Proszę i jest mi dane! Wielkie dzięki.
NTAPNo1, mnie jako bardzo niewielkie szczenię namiętnie włóczono po polskich muzeach powiatowych, wtedy jeszcze nie interaktywnych i dokładnie to samo miałem odczucie – nuuuda, bo jak widziałem jedno, widziałem wszystkie. 😈
Ale były też muzea (raczej niepowiatowe), w których nie nudziłem się wcale i co jakiś czas sam się domagałem, żeby mnie tam zabrać.
Wniosek dość banalny – nie tyle w interaktywności (bądź jej braku) rzecz, co w tym, żeby to było dobrze zrobione. 🙂 I zwykle lepiej mieć choćby jeden taki numer, którego nie ma nikt inny, niż cały rząd guzików, ale takich samych, jak w każdym innym powiecie. 😉
Właśnie podglądam sobie, czego słuchano od 2008 roku do teraz w ramach La tribune des critiques de disques: http://sites.radiofrance.fr/francemusique/em/critiques/archives.php?e_id=65000059
Był m.in. Król Roger.
Machaut się załapał (Messe de Nostre Dame).
Hoko – zgodzę się, jeśli zamiast biją na głowę damy też dadzą się słuchać, ale niekoniecznie 🙂
Tadeuszu, żadnego Haendla w sześciu plus wersjach nie znajdziesz. Telemanna też nie, ale ten to akurat sam sobie winien, bo był za bardzo płodny. Rameau czy inni – zapomnij, może coś z klawesynowych kawałków, ale jak odrzucić znęcanie się na fortepianie, to też nie bardzo. Cięgiem ino Bach i Bach. 😉
Tłusty miał być tylko Hoko tam na górze, coś się omskło i wyszło, że nakrzyczałem 😳
Żadnego Haendla w sześciu plus wersjach nie znajdziesz??? 😯
Choćby Mesjasz…
Wodzu,
no, niektóre „poinformowane” dadzą się słuchać, ja wcale nie przeczę 😆 Oj, chyba niewiele bym znalazł nagrań „poinformowanych” Mozarta takich, które bym jednoznacznie wolał od tych klasycznych. Z pamięci to nawet trudno mi wymienić 🙂
Ano przepraszam, Mesjasz tak. Concerti op.6 też od biedy. Ale już z kantatami będzie duży problem.
Haendla jest na pęczki muzyk ogniowych i wodnych, concerti grossi, gloria i dixit dominus, na dwie – trzy audycje spokojnie by się uzbierało 🙂
Dobra, w sprawie Haendla poddaję się. Zapatrzyłem się w opery i oratoria w/w, a tam od jednej do trzech sztuk, w porywach pięć. Nie liczę wykonań pełnych dobrej woli. 🙂
A ja w międzyczasie zerknąłem na nagrania Mozarta i widzę jeden utwór, gdzie oddałbym palmę „poinformowanym” – Requiem. I eto wsio 🙂
Teraz. na trojce, ciekawa audycja o kształceniu muzycznym w szkolach. Pan ktory uczyl muzyki dorabial jako wu-efista. Pani od muzyki ktora jest biologiem…. itp. Dzieci, dzieci, czemu z wami tyle problemów i nie rozumiecie muzyki klasycznej i kultury wysokiej.
Co wynika z tego: Dzieci bardzo chca, sa ciekawe muzyki i wiadomosci o niej ale w darze od edukacji dostaja nauczyciela, ktory kompletnie nie wie co z takimi dziecmi robic.
Słyszałem o wyjątku od tej reguły tu w okolicy. Jednym. 🙂
Fajnego kota znalazłam
Kod BBC2? No…
Jeśli chodzi o Muzeum Chopina słyszałem baaardzo pochlebną opinię, kogoś kto się świetnie bawił, zachwycając jednocześnie Chopinem. Sam opinii nie mam, bo nie miałem przyjemności.
Jakoś mi umknęło ostatnio, przy okazji różnych absencji, czy może 60Jerzy pisał, że Armellini i Geniusas koncertują w Gliwicach? Szczerze mówiąc, tylko plakaty widziałem… 🙁 Armellini już grała, Geniusas dopiero zagra, ale 20 marca mam być w Poznaniu…
Hoko:
Mozart poinformowany? Powiedziałbym, że więcej, przynajmniej Msza c-moll, ale i opery bym jednak dorzucił; i symfonie (symfonie Mozarta niepoinformowane? brrrr….). Czasem nawet pianistykę, choć to raczej ku prowokacji 😉
Wszystko, co zawiera chóry. Chór niepoinformowany da radę każdemu Mozartowi, niestety. Ale ja nie o tym, bo prowokatorom mówię nie. 😉
Kiedyś Beata reklamowała nową płytę Graindelavoix, a to są ludzie tak poinformowani, że strach po prostu i respekt. No i drugi tydzień słucham dzyń w dzyń, a to mi się rzadko zdarza. Największy hit idzie tak:
http://www.youtube.com/watch?v=ihkxjhzgmxk&feature=related
Myślałem, że Huelgas Ensemble to jest mistrzostwo świata, i bezspornie jest, więc jak to nazwać, pytam?
Wodzu, na ziarno głosu (graindelavoix) choruję nieuleczalnie już ze trzy lata. Choroba pogłębia się z każdą płytą, nie mówiąc już o żywych koncertach. Cieszę się, że i Ciebie dopadło, zawsze to raźniej 🙂 Szkoda, że nie wiesz, jak to nazwać, bo bym przekazała epitety szefowi zespołu, który rzeczywiście jest przeraźliwie poinformowany, ale i ma dar muzykowania z trzewi i artystyczną odwagę. A Cecus zasysa i zapętla.
Nie trzeba mieć sześciu kupionych w sklepie płyt, by bawić się w porównywanie. Można tez zajrzeć tutaj:
http://www.opera-collection.net/uploadsoutsidemet.htm
http://www.opera-collection.net/uploadsmet.htm
dodać do tego płyty Minkowskiego i Jacobsa i można pobawić się w porównywanie „Giulio Cesare” Haendla.
Jeśli chodzi o Purcella, to ciekaw jestem „Fairy Queen” w Poznaniu. Odkąd 11 lat temu zamieszkałem w tym mieście, nie przypominam sobie granego w Teatrze Wielkim baroku. Tym większy mój apetyt na majowe przedstawienia!
Pozdrawiam!
Musiałbym mieć talenty Bobika, żeby ułożyć takie epitety. 😎
Słyszałem, że można posiąść talenty zjadając utalentowanego… 👿
To burżuazyjne przesądy 😐
Jeśli burżuje są czarni i chodzą w spódniczkach z liści, to by się zgadzało. 🙂
Bywają pewnie i tacy 😛
miderski – tak na przyszłość, dwa linki w jednym poście zatrzymują w poczekalni 🙁
Też jestem ciekawa, co zrobią w Poznaniu z Purcellem. Żeby chociaż nie gorzej niż w Łodzi 😉
Ja tylko mam nadzieję, że ta solidna praca u podstaw, wykonana w Łodzi z zespołami przez Łukasza i Piotra się nie zmarnuje i że pójdą czasem w barok.
A barok w Poznaniu był i owszem. W ubiegłym roku, „La serva padrona” Pergolesiego w poznańskiej operze, na scenie kameralnej, inauguracja Opery Kieszonkowej. B. udane przedstawienie, które kończyło się wspólnym piciem czekolady na gorąco. Poleciłam kilku osobom, były bardzo zadowolone (nie tylko z powodu czekolady).
Mea Maxima Culpa za dwa linki…
Jeśli chodzi o Purcella i Poznań, mogę się założyć o jedno: z pewnością majowa pogoda będzie tu sprzymierzeńcem!
Pozdrawiam!
Beato!
Pergolesi to wyjątek potwierdzający regułę.
Mnie marzy się regularne granie Haendla, Scarlattich, Cavallego, Monteverdiego – najlepiej na instrumentach „z epoki” 🙂
Choć szanse na spełnienie moich marzeń są niewielkie, to i tak wzrosły po dymisji pana Pietrasa.
Moja obecność na wiosennym Purcellu będzie pierwszą w poznańskiej operze od czasu „Cheniera” Trelińskiego – od tego czasu pieniążki wolałem wydawać na płyty 🙂
Pozdrawiam!!!
Widać w tym rękę Wielkiego Wodza… 🙄
http://11k2.files.wordpress.com/2009/08/090808hotdog.jpg
miderski, na (marne) pocieszenie: nawet Wiedeńska Staatsoper wpuściła barok dopiero w listopadzie ubiegłego roku, po pięćdziesięciu niemal latach przerwy od ostatniego epizodu … I też zawdzięczamy to zmianie dyrekcji. No ale za to od razu stać ją było na orkiestrę z najwyższej półki. No i spodobało się tak bardzo, że jesienią wznowienie.
Bobiku, czy ty po czymś takim zaśniesz?
Snem wiecznym…? 🙄
Miderski, trochę więcej tego baroku było jednak w Poznaniu. W zeszłym roku „Alceste” Händla, koncertowo, ale na instrumentach z epoki. Poza tym w 2004 r. dwa razy poszło „Les Indes Galantes” Rameau, w teatrze jako spektakl. Dyrygował Brüggen ze swoją orkiestrą. Nie mienia to faktu, że strasznie mało tego było.
Pobutka.
Widzę, że pobutka dziś feministyczna 😉
Tylko dlaczego tutaj Magda K. śpiewa w butach 😯 U nas to samo śpiewała bez.
Kontynuując temat śpiewaczek (w tym przypadku bez odniesień obuwniczych): http://www.gramophone.co.uk/classical-music-news/julia-lezhneva-makes-first-recital-recording
No to czekamy na płytkę… 🙂
PAK,
to ja przecież nie odrzucam wykonań „poinformowanych”, tylko uważam, że nie mają one zdecydowanej przewagi nad wykonaniami klasycznymi, jak to ma miejsce w baroku. Msza c-mol niech będzie, ale chyba tylko w nagraniu Herreweghe. W operach za bardzo się nie orientuję, ale nie widzę np. takiego nagrania Czarodziejskiego fletu, które by jednoznacznie dominowało i wygrało bezapelacyjnie choćby z pierwszym nagraniem Soltiego. I co zrobić z Harnoncourtem – dyrygent poinformowany, ale orkiestra zwyczajna i śpiewacy też z nurtu głównego 🙂
Symfonie – co kto lubi, i w jednej, i w drugiej stylistyce można osiągnąć wiele. Jeśli nowe nagrania czymś górują, to dla mnie przede wszystkim jakością dźwięku – u Reinera trzeba się dobrze wsłuchać i to i owo samemu sobie dopowiedzieć.
No a jak już gdzieś pojawi się fortepian, to o czym tu w ogóle gadać… 😆
Z czekania na plyty, przypominam 🙂 krypto-reklame (do 22-IV glosowanie) http://www.gesle.folk.pl/?&akcja=pokaz&rok=2011 i do recenzowania z waszej perspektywy (uzupelni sie swietnie z roznymi metal-techno-szanty itp. folklorystami) zapraszam na e-mail Listy Muzykant. Mozna i nalezy tez 🙂 dorzucic fanty do wylosowania za udzial w glosowaniu, za co oczywiscie banner tamze na www obok i wymienianie przy okazjach, o ile beda. Z muzyki ulicznej (zgubilem kontekst?) np. Pawel Zienkiewicz przy wyjsciu ze stacji metra „Centrum” krzesli (bo nie bebni) pod :-)mym patronatem medialnym, tj. upowaznilem tak mowic i za np. podaje – pozdrowcie przy okazji. A propos perkusji, w niedz. na koncercie Xenakisa-Skoczynskiego w AMFC bylem, a znajomych nie wszystkich spotkalem? Czy w papierowym wydaniu „Polityki” moze cos o S-1? Czy zarzad Mazovia.Pl co wtorek? Kiedy o S-1?
Wielki Wódz wspomniał wyżej o Huelgas, więc ja szybciutko do kalendarza i z przerażeniem patrzę, że 29.03 nie będę w Wawie jeno służbowo w Milanie.
Więc jeszcze szybciej na stronkę LaScali, żeby chociaż najskromniejszy tikecik na Zaczarowany flecik ; niestety – null….
Czy PK będzie w najbliższy czwartek słuchać geniusasowego Liszta czy telemannowego Rokytę ?
Telemannowego Rokytę oczywiście. Kibicuję Studiu i Czarkowi Zychowi 😉
😯 czy stary news?
http://www.universalmusic.pl/news.id_719
…a a propos „Mazovia Goes Baroque”, org. przez MCKiS.Waw.Pl (a Matthias Loibner byl w tymze S-1 na „Nowej Tradycji’2010” i pokazywal swe liry korbowe w PME.Waw.Pl , ale niestety nie przywiozl takiego wloskiego stolika z organetto polaczonym z lira korbowa, co ma fot. na www – czy moze teraz wreszcie?), dokoncze 🙂 krypto-reklame „Wirtualnych Gesli” (to pierwotnie mialo byc „glosowanie publicznosci” do Folkowego Fonogramu Roku, co Pani Kierowniczka bywala w Jury, a sie zamienilo w wyscigi fan-klubow itp. krewnych i znajomych, ale moze przy okazji zobacza tez sasiednie cd i sie 🙂 tworcza zainspiruja na przyszlosc), np. rok temu osobiscie uprosilem wlasnie MCKiS (i z kolega z Folk.Pl przenioslem) najwiecej ksiazek z dvd i nutami do http://www.gesle.folk.pl/?&akcja=nagrody&rok=2010 – moze cos fajnego i pouczajacego (Papcio Chmiel: „bawiac, uczyc”), np. ponadczasowe gadzety zostaly z roku chopinowskiego itp. uczty bogow? – dorzuczcie webmasterowi „Wirtualnych Gesli” – z gory dzieki. Z braku odpowiedzi ws. S-1 dedukuje, ze czekac?
Stary, Gostku. 🙂
No czekać. Co nam pozostaje…
Czekamy kciuki trzymając.
A tak było w ubiegły czwartek na Dworcu Głównym w Berlinie
Poinformowana to jest ponoć ta szwedzka seria oper Mozarta (Drottningholm Court Theatre), ale szczerze mówiąc jakoś nie odczuwam nadmiernej różnicy z takim np. Weselem.. Soltiego (z Kiri).
Może do oper Mozarta to się nie odnosi 😉
Requiem ciągle mi się podoba Petera Schreiera. Ale jak ktoś da namiary na dobre HIPowe, chętnie posłucham.
czy jeden z dwóch podpisanych ZA panów Monkiewiczów (3338 i 3340) to może dyr. Monkiewicz z NIFC ?
No nie, dyrektor jest Kazimierz.
Właśnie zorientowałam się, że na Misteria Paschalia spóźnię się w tym roku więcej niż myślałam. Jako że 17 kwietnia jest w Operze Narodowej premiera Turandot, a ja w tym czasie jestem w Berlinie, będę musiała udać się na drugi spektakl 19 kwietnia…
Zobaczywszy wśród realizatorów pozycję „dramaturg: Piotr Gruszczyński” mam już obawy 👿
To w tym roku opera rzondzi i puści Kierowniczkę dopiero na Savalla 😉
Ja tymczasem polecam coś na jutro. Wspominałam niedawno o „Kopciuszku” Masseneta w Opéra Comique z MM i m.in. Ewą Podleś. No i jutro o 20.00 jest bezpośrednia transmisja: http://www.radioclassique.fr/index.php?id=14&id_emission=252&id_evt=5131
Ciekawe, czy 60jerzy się wybrał do Paryża. Fonię wprawdzie usłyszę, ale o wizji i współdziałaniu jednej z drugą też bym się chętnie czegoś dowiedziała.
trochę jestem nie na bieżąco, a przy okazji „przyszły wtorek” dziś. można prosić o jakiś apdejt s-jedynkowy? (swoją drogą to Kierownictwo mogłoby tematyczną podstonę stworzyć i tam wrzucać jak się sprawy mają, wygodnie by było…)
Właśnie nie wiem, czy na Savalla się w związku z powyższym wybiorę – Katarów znam już z płyty…
Jak tylko będę coś wiedziała o Studiu, dam znać.
dziwne – jedna z dwóch zakładek programu koncertów w S1 konczy się na Marzec 2011, w drugiej owszem widać Kwiecień i Maj ale kliknięcie w obydwa kończy się informacją, że nie zaplanowano żadnych wydarzeń !!!
Tadeuszu,
u Schreiera chóry tak jak mówi Wielki Wódz 😉 Mnie to nagranie specjalnie nie porywa. Najbardziej lubię chyba Hogwooda, a z bardziej dynamicznych – Pearlmana.
Jak mieli wolę wydzierżawić, to nie mogli nic planować. Jak się sprawa rypnie może coś zaplanują.
Jeszcze do poprzedniego wpisu: Kamerzyści na scenie to już obowiązek. Wszyscy czołowi tak robią, nie wypada inaczej. W Końcu Warlikowskiego kamerzyści obchodzą bohaterów ze wszystkich stron, a wynik ogladamy na ekranach. Całkiem fajne.
A jak się nie uda wydzierżawić to i się już nie zdąży zaplanować i straty będą jeszcze większe i wtedy znowu tonącemu przyjazną rękę poda team rodzinny
W tej Warszawie, to jacyś sami melomani, a już za operami wariują zupełnie.
Ani pół miejsca nie ma na Turandot.
Gdzie nie kliknąć na stronie TWON w marcu, kwietniu i maju, wszędzie czarno, tu i ówdzie jakieś niedobitki.
Nie pamiętam takiego naparcia już dawno.
Niech im będzie na zdrowie. 🙂
Tadeusz pytał o Requiem, to mówię. W swoim imieniu, więc proszę na mnie nie krzyczeć. Więc tak.
Hogwood jest obowiązkowy i prawdopodobnie najlepszy, tylko trzeba się przygotować na szok kulturowy, bo po pierwsze w chórze śpiewają dzieci, a po drugie grają tylko to, co Mozart napisał, więc nie ma najśliczniejszych kawałków. Ale bezwzględnie, jeśli mam coś polecać, to polecam.
Spośród kilkunastu innych poleciłbym wszystkie, nawet Savalla (a co!), gdyby nie zastosował nepotyzmu w obsadzie sopranu. A poważniej, to bardzo mi się podoba Jos van Veldhoven. Już tłumaczę: kluczową sprawą dla mnie jest tenor, a dokładniej wejście z Mors stupebit et natura… w Tuba mirum. Miałem wiele razy nieprzyjemność słyszeć w tym miejscu wejścia kiepuro-heroiczne i zawsze to była zapowiedź zupełnej kiszki w dalszym ciągu. Takie mam zboczenie, że w nieznanym nagraniu słucham najpierw Tuby i wracam na początek albo dziękuję. W tym przypadku tenorem jest Robert Getchell, lepszego w Requiem nie słyszałem. Wprawdzie sopran za bardzo wibruje, ale za to najlepiej radzi sobie z łaciną. Ogólnie Veldhovena polecam bardzo.
Poleciłbym też Bernarda Labadie, gdybym nie miał w szkole łaciny. Bardzo pięknie śpiewają, ale ciągle „dż” i „kłe”, trochę denerwujące. Quebec dziwna jest kraja pod tym względem.
No i jeszcze jest wspomniany Pearlman, Gardiner, Christie, Kuijken, Herreweghe. Wszystko dobre, można się czepiać różnych szczegółów jak zwykle. Harnoncourta, w dawnych czasach też w tym towarzystwie, zdecydowanie nie polecam.
Nie polecam też, chyba, że w ramach poszerzania erudycji, wersji złożonej na potrzeby cesarza Brazylii przez Sigismunda Neukomma. Już lepiej wychodzi jego własne Requiem, bardzo zainspirowane Mozartem, ale przynajmniej uczciwie. Oba dzieła nagrał Jean-Claude Malgoire.
W kwestii Tuby też mam to samo zboczenie 😆
To miło. Źle być samotnym zboczeńcem. 😛
Jeszcze dla mnie bardzo ważne jest pierwsze wejście sopranu. Musi być anielskie, broń Boże żadnej wibracji 😉
No to mamy kłopot, zostaje tylko Hogwood do dyspozycji. 🙂
A w sprawie wybierania się na Savalla, to chyba katarzy są już passe, teraz na warsztacie jest Dinastia Borgia z obowiązkowymi Arabami. 😎
Ale co poradzić, jak oni w Krakowie śpiewają program katarski.
W temacie Requiem (jeśli można):
Dla mnie najważniejszy jest sam początek. Wyobrażam sobie wtedy nadchodzącą Śmierć: jeśli robi to odpowiednio szybko i strasznie, to wtedy… słucham dalej, bo śmierci przecież trzeba się bać! 🙂
Jeśli Jej się nie chce i nadciąga zwalniając tempo, to obrażam się na Nią i włączam STOP w odtwarzaczu.
Pozdrawiam!!!
Katarzy w Krakowie? 😯 😀
Taa. Poznaje sie jak hejnalista kicha
Przepraszam, ze odpowiadam dopiero teraz, ale przez parę dni byłem odcięty od netu, świata i człowieczeństwa (z rzadkimi wyjątkami).
Pomysł połączenia Purcella i Bartoka napadł mnie już wiele lat temu, nawet nie przypominam sobie kiedy dokładnie, a z Łukaszem Borowiczem rozmawialiśmy o tym już też od paru lat. Zawsze było rzeczą oczywistą, że obie pary muszą śpiewać ci sami ludzie. Jeśli dobrze pamiętam, z dyr. Szyjką umówiliśmy się chyba dwa lata temu.
Przy okazji, zainteresowanych pozwalam sobie zaprosić w niedzielę na „trzecią premierę”, gdzie – miejmy nadzieję – zaśpiewa nasza druga (nie co do jakości, bo tu żadnej hierarchii nie widzę) obsada, która padła na tego samego wirusa na kilka dni przed premierą (Agnieszka Makówka i Robert Gierlach). Ja się wybieram.
PMK
Bardzo dziękuję. Skórę mam grubą, może i śpiewające dziatki zniosę…
Hogwooda posłucham, ale… ale on mnie zwykle ziębi. Bez grzania, tylko ziębi. To, co słyszałem, jest takie, hm, pełne dystansu?, bez zaangażowania??. Nie wiem jak to nazwać inaczej. Może mi przejdzie przy tych dzieciach?
Chyba zanurzę się w nieznane, czyli w Veldhovena. A może co znajde do odsłuchu w necie…
Tylko Hogwood zostaje… gorze mi, gorze! Może jednak spuszczę trochę z tej poinformowaności?
Ja wiem, u Schreiera wszyscy wibrują, tenora nie pamiętam (zaraz puszczę i zeznam), ale jest to mroczne, tajemnicze. No i podoba mi się.
Drodzy moi, wybaczcie śpiewakom, że wibrują, bo to rzecz naturalna dla głosu, więcej – uchodzi za miernik zdrowego i dobrze ukształtowanego głosu. To regularne falowanie wysokości, intensywności i barwy dźwięku odbierane jako wrażenie pełni i bogactwa jego brzmienia. Oczywiście istnieją optymalne częstotliwości pulsacji, a odchylenia od nich odczuwamy jako nieprzyjemne i stanowią oznakę zaburzeń głosowych. Jak częstotliwość jest za duża mamy tremolo, jak za mała – chwianie, kołysanie się głosu.
A śpiewanie „prostym dźwiękiem” po prostu szkodzi na głos (powietrze za mocno napiera wtedy na fałdy głosowe). Polecam punkt 3 tego artykułu: http://www.voiceteacher.com/vibrato.html
I jeszcze słówko o niebezpieczeństwach, jakie czyhają na naśladowczynie Emmy Kirkby, które chcą jak ona, a nie mają jej naturalnego wyposażenia: http://www.voiceteacher.com/baroque_singer.html
Wybaczam im 🙂
Odsłuchałem kawałki i Hogwooda i Veldhofena, krótkie bo krótkie, ale zawsze. Veldhofen mi się bardziej podoba, a David Thomas (bas) w Tuba mirum u Hogwooda to mnie zniesmaczył, bo co najmniej przesadnie wczuł sie. Do tenora już w żadnym samplu nie dochodziło. Hogwood jest właśnie rozjaśniony, kontrasty ma jak z baroku. Veldhofen jest przyciemniony.
Posłuchałem tenora u Schreiera (Francisco Araiza) w inkryminowanej frazie, jest całkiem dobrze. Margaret Price jednak nieźle śpiewała…
Dobry wieczór. Żadna hiobowa wieść w kwestii studyjnej do mnie nie dotarła, a gdyby takowa była, pewnie wszystko byłoby już jasne. W każdym razie jutro wybieram się jako czynnik społeczny (niosąc pod pachą wydrukowaną petycję z podpisami) do pana przewodniczącego KRRiT Jana Dworaka, gdzie został zawezwany prezes Hasiński. Będą również: dawna szefowa Dwójki Elżbieta Markowska, prezes Związku Kompozytorów Polskich Jerzy Kornowicz, prezes Polskiej Rady Muzycznej (i członek Rady Programowej Polskiego Radia) Krzysztof Knittel i prezes Towarzystwa im. Witolda Lutosławskiego Grzegorz Michalski.
Trzymajcie kciuki 😉
Trzymam…
Ja też, ja też.
Bardzo mnie martwi ten brak planów na kwiecień.
Trzymam, Pani Doroto.
Kciuki w gotowości!
Zamkowe kciuki chwilowo odpoczywają od komponowania i są w gotowości 🙂
Za zamka (i za Dominika) będziemy trzymać kciuki 27 marca 😉
Co mam odpisac (w dodatku nie znam dziejow Warszawskiej Opery Kameralnej i jej nie finansowania, o czym autor pisze) http://www.man.torun.pl/archives/arc/muzykant/2011-03/msg00079.html , by nie dezinformowac i – rozpaczliwie dla zasady od e-poczatku Muzykanta, ale i z nadzieja, ze sie jakos praktycznie da, „ponad podzialami”, a „dla meritum” – nie przenosic polityki i personaliow (i kryminalu i CBA) na Muzykanta? – odpiszcie tam na e-mail Listy Muzykanta.
A propos przenikania gatunkow muzyki, wrocilem wlasnie z premierowego koncertu opracowan „Modlitwy Dziewicy” i innych Tekli z Badarzewskich Baranowskiej – polonez (zwany mazurkiem) wylansowac na bale studniowkowe, jak Kilar mogl.
Co do Warszawskiej Opery Kameralnej, to jest niestety tragiczna prawda 🙁 Nie mają na swoją działalność ani gronia. Marszałek nie dał. Tłumacząc się janosikowym oczywiście… Dostali grant od ministerstwa na jubileusz, który odbędzie się w drugiej połowie roku (poczynając od Festiwalu Mozartowskiego), ale do tego czasu nie robią nic. Musieli też dokonać redukcji etatów – odpadło gdzieś z 40 osób. Na domiar złego dyrektorowi Sutkowskiemu już nawet nie chce się szukać innych dróg czy sponsorów; starymi kontaktami załatwia tylko wyjazdy zagraniczne, i całe szczęście, bo nie robiliby nic. Nie dziwię się zresztą dyrektorowi, to pan już nie najmłodszy i zmęczony. Nie zdziwiłabym się, gdyby po jubileuszu to wszystko się skończyło – tfu tfu tfu 😥
Struzik próbował też oddać WOK ministerstwu, ale się nie udało.
Też byłem w Łodzi na Purcellu/Bartoku, i w ogólności sprawozdanie Pani Gospodyni oddaje i moje wrażenia. Pewno najsłabsza, co nie znaczy zła, jest scenografia, ex aequo z układami baletu (tu jednak podkreślmy: tańczy też i chór, co oczywiście zmienia możliwości wykonawcze).
Bartok wypadł wspaniale, pięknie zaśpiewany i zagrany, i na pewno doskonałym pomysłem było przetłumaczenie tekstu na polski. W moim przekonaniu polscy śpiewacy, niejako w sposób naturalny – jako native singerzy – rozumieją polski tekst lepiej, a więc i lepiej oddają warstwę emocjonalną libretta. Tekst jest niemal minimalistyczny, krótkie symboliczne kwestie nasycone treścią pływają w bogatej muzyce. Ach.
Purcellem jest świetnym „pierwszym aktem” bez którego godzinny Bartok pozostawiłby niedosyt, mam jednak wrażenie że i śpiewacy i orkiestra są w stanie zrobić to lepiej – co widać po drugiej części, lepszej, i nieoczekiwanie przejmującym zakończeniu. Podobało mi się też akompaniujące za sceny trio (lutnia, viola da gamba i klawesyn, zwłaszcza viola).
Warto pojechać do Łodzi, warto.
Trzymać nie zaszkodzi, ale jakiś jurysta z talentem polemicznym by się bardziej przydał na takim spotkaniu. 😎
3mamy kciuki za S-1! http://polskieradio.pl/_cms/galleries/78/1251/23602_500.jpg
Pobutka.
W ramach czyszczenia komputera wyrzuciłem cookies, to tylko próba pod którym adresem emaila wejdę od razu…
Jestem!
Bardzo nam miło 🙂
Wczoraj na zarządzie województwa znów nie zapadły żadne decyzje. Ale marszałek Struzik wyraźnie gra na zwłokę, przeciąga, przeciąga i patrzy okazji
Dlatego teraz podejmujemy akcję od strony radiowej. Zobaczymy, co się da osiągnąć.
Jakby trzeba było jaki opiniotwórczy tekst, to jestem do usług 😉
A wracając do Requiem, Veldhovena nie słyszałem, znam go z Bacha, gdzie pasuje mi średnio. Na tubie jest kilka fragmentów i wydaje mi się to trochę przyciężkie ze skłonnością do monotonii, ale trudno po tym wyrokować. W każdym razie pojedynczy fragment, choćby nie wiem jak doskonały, nie ma dla mnie znaczenia, skupiam się raczej na całości, więc ostateczny głos nalezy w moim odbiorze do dyrygenta, a nie do solistów.
A Savall… zdecydowanie wolę Savalla niż Gardinera, bo w tym teatrze Savalla czuć jakiś autentyzm, podczas gdy u Gardinera słyszę tylko pozę. Jeśli Tadeusz szuka „grzania”, to Savall może być w sam raz 🙂
Ciekawym, dlaczego na Dywanie, ale gdzie indziej też, Gardiner nie cieszy sie poważaniem.
Angielskie wykonania (głównie Gardiner i Pinnock, potem Parrott, McCreesh) muzyki niemieckiej zawsze uważałem za „środkowe” – ani zbyt żywe (np. Harnoncourt), ani dostojne/ natchnione (Herreweghe).
Wydaje mi się, że niektórych utworów trzeba mieć kilka wykonań i danego wykonania słuchać w zależności od nastroju.
Nieprawda, w moim przypadku Gardiner cieszy się poważaniem – ale w Bachu. Jako jedna z możliwości oczywiście 😉
Z tym nastrojem to ja tak mam w przypadku Requiem Savalla – raz podoba mi się bardzo, innym razem wcale 🙂
Uogólniam, ale częściej spotykam się z krytykowaniem Gardinera niż innych Anglików.
Cieszę, się, że PK ma Gardinera w poważaniu 🙂
A propos nadchodzącej śmierci na początku Requiem (miderski) to mi przychodzi do głowy wykonanie Karajana z 1962 r.
Tam śmierć nie idzie, a jedzie walcem, baaardzo powoli. Mozart a la Brahms.
Jedzie walcem – drogowym?
Bo jeśli tańcem, to może jechać w Lacrimosie – tam jest na trzy 😆
No dobra. To zaraz się wybieram na ten Skwer Kardynała Wyszyńskiego. 😐
No napisałem jedzie.
http://www.youtube.com/watch?v=-zROjSVvTSA&feature=related
Nie wiem, z którego roku to jest nagranie, bo ze trzy razy to nagrywał, ale tempo mu się drastycznie nie zmieniało.
Po Tatarach – najwyższa pora (w końcu minęło jakieś 3/4 millenium) na Katarów
O kurczę, a ja miałem nadzieję, że sezon katarów nareszcie się kończy… 🙄
Nie można by o tych katarach dopiero jesienią? 😉
jesienią – nie, mgły się już snują po tych wszystkich montsegurach i queribusach tak, że na 2 łokcie nie widać. Pewnie dlatego wszystkich – ciach – w Beziers, bo nie było wiadomo kto swój a kto nieswój….
Wiaterek pyłek zawieje,
a mnie z nosa się leje.
Częstochowsko, ale szybko 🙂
To a propos katarów, a tatarów nie jadam.
Nie wiem czy to dowcipne, ale proszę zauważyć, że staram się.
No lesio ma już zupełnie martyrologiczne myśli. Chyba mu się mocniej leje.
bo to tak po Requiem
Proszę PK, o jak najszybsze sprawy zdanie z wizyty w KRRiT !
Strasznie się denerwuję….
Zresztą nie ja jeden ….
Nie chciałbym, żeby niedzielny koncert poświęcony Kisielewskiemu był ostatnim moim słuchaniem w S1…
To nie denerwować się trza, ino kciuki trzymać. A jak kto ma, to i ogon. 🙂
A co tu się denerwować, spotkanie upłynie w miłej i konstruktywnej atmosferze. Za to po spotkaniu… 👿
Kisiel na stulecie doczekał dzieł wszystkich literackich i przypomniano sobie, że był po pierwsze kompozytorem. Zawsze go bardzo lubiłem. Nawet, jak mnie denerwował, co było jego nieustannym zamiarem. Niektórzy mają mu za złe, że o większości osób bardzo źle się wyrażał. Ja tego tak nie odczytuję. Jego złe wyrażanie się jest pełne bólu – chęci, żeby byli doskonali. Nie ma w tym wrogości.
ad. wpis PK wczoraj o 23.00 – już wielce wdzięczny jestem 😀
Wróciłam ze spotkania. Było, można powiedzieć, hardcorowo. Polskie Radio reprezentował p.o. (cały zarząd Radia jest p.o.) członek zarządu Władysław Bogdanowski oraz niejaki dyr. Kufel, o ile dobrze zapamiętałam; Krajową Radę, poza przewodniczącym, który zresztą w pewnym momencie musiał wyjść, Krzysztof Luft i Stefan Pastuszka. Ze środowiska muzycznego byli jeszcze, oprócz osób, które wymieniłam wczoraj o 22:44, Anna Malewicz-Madey jako prezes WTM, Edward Sielicki jako przedstawiciel Akademii Muzycznej, a także Maciej Żółtowski, prezes Polskiego Towarzystwa Muzyki Współczesnej, który współpracował jako dyrygent i z POR, i z MTM, i miał w związku z tym ciekawe rzeczy do powiedzenia.
Jak się zbiorę z porządkowaniem notatek, to opiszę. Od razu tylko powiem, że konkluzji na razie nie ma żadnej, bo nie może być. W każdym razie p. Bogdanowski został poniekąd zmuszony do zdeklarowania, że substancji studia nie pozwoli ruszyć (ale co miałby do gadania, gdyby je wydzierżawił?). Ciąg dalszy, myślę, nastąpi.
Opera Kameralna chyba nie do wciśnięcia MK. Ale jest to opera warszawska, mogłaby przypaść stolicy. Stolica też pieniędzmi nie szasta bez potrzeby, ale jakby ktoś umiał przedstawić pożytki, jakie przejęcie WOK przedstawić wizerunkowi stolicy i jej władz, kto wie. Chyba, że były już próby z Panią Prezydent, która stanowczo powiedziała „nie”. Ale dlaczego miałaby tak powiedzieć?
Cały ten radiowy zarząd to jeden wielki kufel. Zapuszkować drabów najmniej na trzy lata. Kto mi pomoże napisać donos do CBA?
W każdym razie Stanisław okazał się prorokiem pisząc, że urzędasy oceniają pracę studia licząc, ile ludzi przychodzi na koncerty 😆
To nie proroctwo, wyczytałem to w urzędowych dokumentach. W jednym mianowniku studio koncertowe, kino, teatr i operetka. Pojęcie kultury wyższej dla urzędasów (takich jak ja między innymi) w ogóle nie funkcjonuje.
Stanisławie, litości, co to znów za kokieteria. A w ogóle jest przecież różnica między urzędnikami a urzędasami – prawda? 😉
Mam wrażenie, że do tej pory sprawa wokół S1 była izolowana społecznie. Zbierało się grono szanownych osób i decydowało, najlepiej po cichu, żeby zbyt szybko nic nie było szerzej wiadome, a jeśli coś wypłynęło to mieli za złe. Wydaje się, że czas nagłośnić sytuację za pomocą mediów codziennych, jak np. radio i papierowych – relacje i podsumowania. Przeciąganie podjęcia decyzji oraz gry na zwłokę i puste deklaracje, z których nie do końca wiadomo co wynika, nie powinny ograniczać społecznego odzewu i związanego z tym rozwoju wypadków.
Upieczono gorący kartofel, którego teraz nie ma kto i jak ostudzić, a parzy przy podrzucaniu, nie mówiąc już o jedzeniu.
I tak nawinęły mnię się dwie cytaty, pierwsza a propos wspomnianej tu skrobi:
Miś: Powiedz mi po co jest ten miś?
Hochwander: Właśnie, po co?
Miś: Otóż to! Nikt nie wie po co, więc nie musisz się obawiać, że ktoś zapyta. Wiesz co robi ten miś? On odpowiada żywotnym potrzebom całego społeczeństwa. To jest miś na skalę naszych możliwości. Ty wiesz, co my robimy tym misiem? My otwieramy oczy niedowiarkom. Patrzcie – mówimy – to nasze, przez nas wykonane i to nie jest nasze ostatnie słowo i nikt nie ma prawa się przyczepić, bo to jest miś społeczny, w oparciu o sześć instytucji, który sobie zgnije, do jesieni na świeżym powietrzu i co się wtedy zrobi?
Hochwander: Protokół zniszczenia…
Miś: Prawdziwe pieniądze zarabia się tylko na drogich, słomianych inwestycjach.
@Bobik: Na każdą rzecz można patrzeć z dwóch stron. Jest prawda czasów, o których mówimy, i prawda ekranu, która mówi: „Prasłowiańska grusza chroni w swych konarach plebejskiego uciekiniera”. Zróbcie mi przebitkę zająca na gruszy… Nie, nie! Zamieńcie go na psa! Zamieńcie go na psa. Niech on się odszczekuje swoim prześladowcom z pańskiego dworu. Niech on nie miauczy…
Z tym nagłaśnianiem to przyszło mi do głowy parę dni temu, przy okazji zadymy w TVP – Polsat to dość obszernie zrelacjonował w „Wydarzeniach”. Myślę, że sprawa radiowych prezesów też by ich zainteresowała 🙂
internauto – za złe, i to bardzo, ma tylko zarząd radia. Bogdanowski dziś wciąz powtarzał, że rzecz za wcześnie wypłynęła do mediów, że chcieli wynegocjować, podpisać i dopiero zrobić konferencję prasową 😆
@Hoko: Na stronie CBA jest link „złóż donos”, co prawda zatytułowany bardziej elegancko – „zgłoś korupcjię”. Polecam
muzyk,
już się tej stronie przyglądałem, spoko 😆 Tylko jakieś dowody by się przydały; toteż niniejszym proponuję wszystkim zainteresowanym – muzykom, radiowcom, pracownikom Studia etc., a i samej Pani Dorocie – ażeby się zaopatrzyli w dyktafony i nagrywali wszystko, co może mieć jakikolwiek związek. Zobaczycie, że będzie jak znalazł 🙂
Jaja rzewne sobie robicie 👿
Poniewaz „musze, musze, bardzo sie spiesze, bo mam zaraz…”, to kopia slow wwwybranych z dzis Pani Kierowniczki wyjatkowo bez mego osobistego wstepu, „przekladu z polskiego na nasze” http://www.man.torun.pl/archives/arc/muzykant/2011-03/msg00093.html , bo jak w jw. pospiechu np. przypisze „stek bzdur” innemu Internaucie, to… 🙁 potem dopiero czytam i b. zaluje. Jesli jakies njusy o S-1, alarmujcie tez na Muzykanta!
Już jest wpis 🙂
Ach! „rzecz za wcześnie wypłynęła do mediów, chcieli wynegocjować, podpisać i dopiero zrobić konferencję prasową”. Naprawdę? W przypływie olśnienia oczami wyobraźni widzę to skłębione zamieszanie wokół S1, spowodowane agenturalną, krecią robotą dziennikarzy, którzy tylko z sobie znanych względów nagłośnili nowinę, która lotem błyskawicy obiegła strzechy. Zupełnie jak w Misiu, kiedy wyngiel był we wiosce:
[Do chaty wbiega zdyszana matka]
Matka: Och! O, Jezu! Och! Dzieci! Zbierajta te zabawki! Już, już! Ala, bier kubełko!
Ala: Jakie kubełko, mamo?
Matka: No to! Od wyngla! Szybko leć… I korytko świniowe bierz! Szybko dzieci! Gdzie ojciec? Aha… Pijany śpi… To dobre… Dobre… Ty stary, budź się! Budź się! Bier siekiera! Przywieźli wyngiel! Wyngiel! Wyngiel je we wiosce!
Babcia: Wojna będzie, przed wojną tyz był!
A tak w należnej ciszy i spokoju będzie można zachować dobro kultury i zadbać o jedyne miejsce o takiej akustyce i niepowtarzalnej atmosferze.
Pani Kierowniczko, nie ma mowy o żadnej kokieterii. Widzę, że mało kto wie, jak teraz funkcjonuje urząd i urzędas. Na wszystko są strategie, programy, procedury, wskaźniki monitorowania, listy sprawdzające (od „lista”). Urzędnik nie myśli, co jest słuszne i dobre, tylko co jest zgodne z tymi listami, wskaxnikami, procedurami. Są zapaleńcy, którzy wbrew interesowi swojemu i swojej komórki organizacyjnej myślą, jakby zrobić coś pożytecznego, ale to absolutne wyjątki. Pracuję w urzędzie dopiero 4 lata, może jeszcze się nie umiem podporządkować tym biurokratycznym zasadom urągającym zdrowemu rozsądkowi. Ale te wszystkie bzdury nie powstały same z siebie, tylko były spowodowane różnymi interesikami, którym trzeba było jakoś przeciwdziałać. Tylko wylano dziecko z kąpielą, a interesiki jakoś nadal się przebijają. Chyba nie tędy droga.
Ta parametryzacja jest wszędzie, a w tzw. nauce jak? Wszystko przeliczane na bzdurne punkty.
Nawet pewien enfant terrible naukowy wrocławski wyraził życzenie publicznie, aby wszystko było przeliczane na punkty, bo wtedy nawet urzędnik siądzie i policzy kto dobry kto nie! Świetne. To a propos tego, że to profesorowie brużdżą, nie dają się rozwijać i koterie tworzą, tudzież nepotyzmom się oddają. A jak będzie na punkty, wszystko będzie wiadomo.
No to właśnie tylko ci zapaleńcy są, w moich oczach przynajmniej, godni szlachetnego miana urzędnika państwowego 😉
Reszta to urzędasy 😐
Tak, to, co się porobiło z tymi wszystkimi punktami i testami, to jakiś koszmar. Moja siostrzenica specjalnie zrobiła dwie klasy w rok i maturę o rok wcześniej, żeby jeszcze się załapać na starą…
Przeliczanie wszystkiego na punkty plus unijna nowomowa, na którą trzeba przełożyć każdy ruch wykonywany na uczelni. Że o obowiązującej poetyce syllabusów nie wspomnę 🙁
Fuj.
Dość mnie za to rozbawiło, jak na Bardzo Ważnym Posiedzeniu Ogromnie Ważna osoba przedstawiła Niesłychanie Ważny Plan Unijny, a potem delikatnie powiedziała, że po prostu trzeba będzie innej frazeologii używać 🙂 I podała kilka obowiązujących zwrotów. A reszta?? no jak było. Dziwne pytanie.