Tańce wokół Telemanna

Zespół Holland Baroque Society jest formacją dość szczególną. Nie ma szefa, kierują nim kolektywnie cztery panie (w tym dwie świetne siostry Steenbrink – skrzypaczka i klawesynistka), a do projektów dopraszani są rozmaici ludzie. Jest teoretycznie holenderski, ale w praktyce międzynarodowy. Grywa tam i Polak, wiolonczelista Tomek Pokrzywiński, który działa również w poznańskim Arte dei Suonatori; do tego projektu, który został nam dziś pokazany, doproszono też polskiego kontrabasistę Janusza Musiała. Główną rolę jednak grali tu Słowacy: skrzypek Milos Valent (czasem zmieniający skrzypce na altówkę) oraz grający na fletach, szałamajach i cymbałach Jan Rokyta (w składzie grała jeszcze jedna Słowaczka, Dasa Valentova – zbieżność nazwisk ze skrzypkiem zapewne nieprzypadkowa); obaj grywają zarówno barok, jak i folk (a Valent nawet jazz). A to dlatego, że taki właśnie był ten projekt: barokowo-folkowy. W sam raz do cyklu, który równie dobrze jak Mazovia Goes Baroque mógłby się nazywać Mazovia Goes Folk. Ale razem.

Muzycy byli tak zachwyceni naszym Studiem im. Witolda Lutosławskiego, że wygłaszająca słowo wstępne klawesynistka oświadczyła, że na próbie słuchając tego brzmienia stwierdzili, iż chętnie zabiorą tę salę do Holandii… A potem zagrali (część z Was słyszała przez radio w transmisji, a parę blogowiczów – na sali) program bardzo szczególny. Z twórczości wszędobylskiego Georga Philippa Telemanna, który zewsząd brał melodie i rytmy, które mu się podobały, a mieszkając przez kilka lat w Polsce, na dworze w Pszczynie, i podróżując po kraju, zachwycił się słowiańskim ludowym muzykowaniem, polskim przede wszystkim (ale także np. tureckim) – wzięli najbardziej charakterystyczne fragmenty i przepletli z ludowymi melodiami z dawnych, XVIII-wiecznych zbiorów ze Słowacji, Węgier i Holandii. Były i śpiewy, i przytupy, i granie od ucha, a chwilami trudno było nawet ustalić, gdzie kończy się Telemann, a zaczyna folk. W środku jako melancholijny przerywnik był ciąg melodii z tradycji żydowskiej, ale już bez Telemanna.

Program miał tyle wdzięku, że był nagradzany wielokrotnie w środku rzęsistymi brawami, a po zakończeniu – owacją na stojąco i wymuszeniem trzech bisów. Tylko nikt tym razem nie tańczył. I jeszcze jedna dobra wiadomość: muzycy nagrali właśnie ten program w Holandii, będzie z tego płyta. Bo tak na co dzień zespół gra raczej bardziej tradycyjnie barokowo; płyty zresztą można było kupić w przerwie. Ale ten program grają od jakiegoś czasu. Ten zestaw dziś także wystąpił (pierwsze fragmenty otwierały koncert, późniejsze znalazły się dalej). Miewają też różne inne pomysły.

Jutro Schubert z lirnikiem. Na pewno będzie transowo, choć trochę obawiam się monotonii. Cóż, zobaczymy.