Trans zwany Ysaÿe
Jak określić ten wieczór? Można jednym słowem: magia. Ale to za mało. Że magia – nie można było mieć wątpliwości patrząc na znieruchomiałą w transie publiczność, która w przerwach pomiędzy częściami poszczególnych sonat czekała w absolutnej ciszy, nie śmiejąc odetchnąć, na kolejną dawkę muzyki Ysaÿe’a w wykonaniu młodego norweskiego skrzypka Henninga Kraggeruda. Napisałam młodego, tak też zresztą – bardzo młodo – wygląda, ale dokładnie rzecz biorąc jest to rocznik 1973. Polskę odwiedził po raz pierwszy, ale ma za sobą jeden istotny dla nas polski kontakt: Piotr Anderszewski zaprosił go na swoje festiwaliki „Szymanowski Focus” do Nowego Jorku i Londynu z muzyką Szymanowskiego, Schumanna i Janáčka.
Kraggerud jest, można powiedzieć, spadkobiercą wspaniałej norweskiej tradycji skrzypcowej, od muzyki ludowej na skrzypcach hardingfele po legendarnego skrzypka Ole Bulla (mentora Griega). W jego grze słychać ten niesamowity transowy klimat, tak doskonale pasujący też do muzyki wielkiego Belga – Eugène’a Ysaÿe’a, pogłębiony jeszcze przez przepiękne brzmienie instrumentu Guarneriusa.
Wszystkie sześć sonat Ysaÿe’a pod rząd, oddzielane zapowiedziami, w których skrzypek opowiadał o kolejnych utworach – to dawka niemal niebezpieczna. Jest w tej muzyce jakieś diabelstwo, ciche szaleństwo, można pójść za nią jak za szczurołapem z Hammeln. Jest żarliwość – i za chwilę spokój niemal narkotyczny. Zwłaszcza gdy gra ją ktoś, kto rozumie ją tak, jak Kraggerud.
Usłyszeliśmy więc od niego o szczegółach, o których się zwykle nie mówi. Czemu np. w II Sonacie, w pierwszej części zatytułowanej Obsession (jeden z najczęstszych skrzypcowych bisów), zestawione są urywki Preludium z Bachowskiej Partity E-dur z tematem sekwencji Dies Irae (który zresztą przewija się we wszystkich częściach) i czego dotyczy tytułowa obsesja? Otóż sonata owa poświęcona jest Jacquesowi Thibaud, a ten miał zwyczaj ćwiczyć przed swoimi występami właśnie to preludium i był z tego znany. Znany też był jego obsesyjny lęk przed śmiercią – stąd Dies Irae.
Każda z sonat poświęcona jest innemu skrzypkowi i każda w jakiś sposób nawiązuje do osobowości adresata dedykacji. Np. IV Sonata poświęcona jest Fritzowi Kreislerowi i nawiązuje nieco do stylistyki jego utworów – tych trochę poważniejszych, ale i tak lżejszych niż inne dzieła Ysaÿe’a. Choć w tych sonatach są i tańce, ale też bardzo specyficzne, jak Danse des ombres z II Sonaty, gdzie tytułowe cienie pląsają w takt czegoś w rodzaju średniowiecznego saltarella (taniec śmierci?). Lżejsza jest habanera w ostatniej z sonat, poświęconej skrzypkowi hiszpańskiemu Manuelowi Quirodze. Pośrodku jest Danse rustique z V Sonaty (dla Mathieu Crickbooma, drugiego skrzypka Kwartetu Ysaÿe) w oryginalnym rytmie na pięć.
Zdumiewający to cykl. Bardzo osadzony w tradycji (tyle nawiązań i cytatów!), a jednocześnie tworzący inny, osobny świat. Ten świat chyba mi się dziś przyśni…
Komentarze
Pobutka.
Best interpretation of Star Wars ever! hihi
Jejku, każden jeden ze smyczkiem postrzępionym. Po prostu hard rock. (2:20 – 2:25)
2:55 punkt karny dla Marty 🙂
http://warszawa.gazeta.pl/warszawa/1,34889,10254851,Kolejka_jak_w_PRL___przychodzi_w_ciazy_i_sie_wpycha__.html
I jak tu narzekac?
No cóś pięknego 😯
Dawniej, panie dziejku, to i kolejki do filharmonii były kulturalniejsze… (w takich kolejkach, pamiętam, poznaliśmy się z lesiem 😉 )
Yeah!
Niewinnie zapytam, po co jej abonament, jak zaraz urodzi i w domu będzie siedzieć? 😈
Gostku! Odmawiasz kulturalnej matce Polce prawa do popatrzenia sobie na abonament i pomyślenia „gdybym akurat nie musiała zmieniać tych cholernych pieluch i przecierać papki marchewkowej, to bym sobie poszła do filharmonii”? 😯
Argument nie trzyma się zawartości pieluch, bo posiedzieć i pomarzyć to se można na stronie internetowej z repertuarem…
Rozumiem i niechęć kolejki – chodzi nie tyle o te stracone dwie minuty, ile o nadwyżkę popytu na abonamenty nad ich podażą (sama w zeszłym roku odeszłam z kwitkiem po kilku godzinach stania w kolejce), i argumenty Gostka. Pamiętam też jeszcze te czasy, kiedy na wsi pożyczało się niemowlę od sąsiadki, żeby dopaść jakiegoś deficytowego towaru bez kolejki (ciążę trudniej pożyczyć – jedyna możliwość, to ‚wypożyczenie’ jej razem z kobietą). Ale jakiś śmieszny, frajerski atawizm nie pozwoliłby mi odmówić kobiecie w ciąży prawa do zakupów bez kolejki.
No, no, stereotypy myslowe sie odezwaly.
Mamusia na koncert, a tatus w pieluchy i marchewki. Podzial rol. Tacierzynstwo, prosze Panstwa, tacierzynstwo.
Kobiecie tez sie cos od zycia nalezy. Chociaz na czas koncertu.
Mam szczerą nadzieję, że z tych stereotypów to my sobie tu właśnie śmichy-chichy uprawiamy. 🙂
A u Agi to nie żaden atawizm, tylko najzwyczajniejsze dobre wychowanie. Ono nieraz nakazuje robić różne rzeczy, na które w głębi ducha nie ma się najmniejszej ochoty. 😉
Ja pilam do tego, co przelotem 😉
Też bym się napiła, ale w pracym. 😉 A dobre wychowanie tudzież troska o innych jest dziś, mam wrażenie, passé. Dziś drugi człowiek to nie bliźni, a konkurent, względnie dojna krowa (czytaj: potencjalnie użyteczny kontakt). Jeśli ani jedno, ani drugie, to odpad. (Przepraszam, jakiś niepiątkowy nastrój mnie dopadł. Mam nadzieję, że minie, zanim zacznie się weekend.)
A z innej beczki to fajnie będzie od niedzieli TEŻ 🙂 Rusza Sacrum Profanum. I mam po raz pierwszy od dawna dylemat obfitości. Wybrać się w niedzielę na otwierający koncert z Reichem i Ensemble Modern czy iść na mszę h-moll Bacha z Capellą Cracoviensis pod dyrekcją Andrew Parrotta. 🙂 Jeszcze się waham…
Od niedzieli z pewnością będzie fajnie, o ile mieszka się w Krakowie 🙂 Słyszałam, że na Mszę h-moll były darmowe wejściówki – macie dobrze.
Czasem mam wątpliwości co do spójności programu Wratislavii Cantans. W końcu to festiwal muzyki oratoryjno-kantatowej, więc te recitale instrumentalne jednak wystają. Co nie zmienia faktu, że wczorajszych przeżyć transowych Kierownictwu zazdroszczę 🙂
Dziś w Dwójce o 20.30 transmisja ciekawostki – „podrasowany” Freischütz, po francusku, z recytatywami Berlioza i wstawkami baletowymi. Dyryguje Sir John Eliot Gardiner.
http://www.polskieradio.pl/8/688/Artykul/434691,Wolny-strzelec…-Berlioza
Przez najbliższy tydzień do posłuchania też na stronie BBC Radio 3.
Przecież ‚przelotem’ żartował. Wszyscy Go tu znają, Tereniu.
Yeah!
Jak zły szezlong 😛
Agencja towarzyska „Zły szezlong”?
Ago, pamietam jak kolezanka w ciazy kupowala wodke na Swieta bez kolejki. Kolejka troche szemrala, ale jak piszesz atawizm zagral! Swieta byly upojne!
Co Wy, już o tej porze pić? 😯
Chociaż… Tak w przelocie albo na szezlongu, jakiś drobny koniaczek do kawy…
Właściwie czemu nie? 🙂
Ależ się nostalgicznie zrobiło: szezlong, wódka, kawa, koniaczek, święta, agenci, towarzysze… 😉
w poprzednim wpisie dałem ciekawy link 😀 co wy na to ?
A w kwestii agencji,to PA ma świetne ucho do wyłapywania talentów.Jak mu się granie znudzi /tfu,tfu!/,to jeszcze jakim Hurokiem zostanie…
Z tym znudzeniem to rzeczywiście tfu, na psa Hurok. 🙄
Bobik pisze
Co Wy, już o tej porze pić?
Zawsze gdzies na swiecie jest po (tu wybrac stosona dla siebie pore)
dwunastej w poludnie
piatej op poludniu
itd
No to cyk!
Wolałabym, żeby z urokiem grał jak najdłużej. A talenty, to może nadal tak przy okazji wyłapywać. Robienie różnych rzeczy przy okazji też ma swój urok. 🙂 Ale oczywiście, Maestrowa wola. A skoro już wywołany wilk z lasu, to trafiłam niedawno tutaj:
http://www.facebook.com/group.php?gid=6186388117&v=photos
Pietrek jest genialny! Że też ja sam na to nie wpadłem.
No to wobec tego bez najmniejszych wyrzutów sumienia, bo gdzieś tam w Australii już wieczór – cyk! 😆
Do Lolo.
Ja na to przesłuchałam na dobranoc paru ‚Pie Jesu’ w wykonaniu bardzo młodych chłopców. Wydawało mi się, po raz pierwszy, że Żaruś się trochę męczy.
„Nie martw się, że dziś będzie koniec świata. W Australii już jest jutro.”
O, proszę. Mt7 już też na dobranoc słucha. Australijskość rozprzestrzenia się jak burza i napór. 😀
@Beata 13;26
Beato, nie bywałam na pierwszych festiwalach Andrzeja Markowskiego,więc nie znam ich repertuaru, może wtedy były to festiwale oratoryjno-kantatowe w formie czystej. Odkąd pamiętam, tj .od połowy lat siedemdziesiątych stopniowo pojawiały się w programach inne formy muzyczne, powiązane także z innymi wydarzeniami kulturalnymi; przez kilka lat (za czasów T. Strugały) festiwal miał nawet podtytuł „Muzyka i sztuki piękne”( w sensie – wizualne, bo czyż muzyka nie jest sztuką najpiękniejszą z pięknych 😉 ),by wreszcie za poprzedniej dyrekcji osiągnąć przewagę ilościową ( bo z jakościową bywało rozmaicie ) nad repertuarem oratoryjno-kantatowym. Niektórzy wyzłośliwali się, że w kolejnych edycjach pojawi się koncert gry na liściu albo na grzebieniu. Stąd m.in. konflikt z p. Małgorzatą Markowską ,dążącą do „powrotu do źródeł” (zorganizowała wtedy konkurencyjny cykl koncertów, m.in….recital Leonhardta, więc też trochę wystawał 😉 ).Tandem Kosendiak / McCreesh jest zdecydowanie bliższy idei ojca –założyciela , ale zdają sobie sprawę,że publiczność jest już inna niż dawniej. Z jednej strony rozbestwiona różnorodnością i dostępnością oferty kulturalnej, a z drugiej ,niestety – z syndromem inżyniera Mamonia. Stąd mniejsze zainteresowanie festiwalem niż w latach powszechnego niedostatku. I nie tylko ceny biletów są temu winne –np. na Forum Musicum bilety były o wiele tańsze, wykonawcy znakomici, a tłumów nie było. Kłania się skandaliczne zaniedbanie podstawowej edukacji muzycznej .Sądzę, że dla obecnych słuchaczy (mam na myśli tzw. szerszą publiczność ) repertuar wyłącznie oratoryjno-kantatowy byłby zbyt nużący. Słyszałam i czytałam już marudzenia, że w tym roku za dużo tych średniowiecznych śpiewów (nie do wiary, nieprawdaż?). Po weekendowych koncertach pewnie będzie opinia, że za dużo muzyki współczesnej 😉 A mnie osobiście te wieczorne koncerty pięknie nastrajają i usposabiają do świata , niech sobie będą niespójne z ideą festiwalu, ale niech będą 🙂
A tak na marginesie zastanawiałam się wczoraj, dlaczego w kościele Św.Krzyża nie pojawił się żaden paparazzi – po prostu wszyscy byli tu : http://www.gazetawroclawska.pl/aktualnosci/448420,wroclaw-wladimir-kliczko-goscil-w-novocainie,id,t.html
Ponieważ w prasie lokalnej informacje na temat Wratislavii ograniczone do minimum (o Kongresie Kultury trochę więcej,ale i tak gala bokserska jest najważniejsza), to tutaj trochę więcej do poczytania – znajomi piszą 😉
http://www.wratislaviacantans.pl/
Ew_ko, marudzenia były, są i będą, jaki by program nie był – to racja. Ja zdecydowanie wolę festiwale krótsze, zwarte i o spójnym programie i tak mi już pewnie zostanie 🙂 Nie zmienia to jednak faktu, że i na te bardziej rozbuchane i synkretyczne zdarza mi się wpaść i skubnąć to i owo.
Słusznie jednak pisze dziś Jakub Puchalski na stronie Wratislavii o kwestiach akustycznych. Jego znajomy wyszedł z recitalu Rachel Podger w kościele św. Krzyża w połowie, „zmęczony otaczającym go ze wszystkich stron brzęczeniem, w jakie zmienił się ciepły, miękki dźwięk barokowego instrumentu” (siedział dość daleko). W takich sytuacjach miejsce w pierwszych rzędach jest jak szczęśliwy los na loterii… Wnętrze kościelne plus nie przeznaczone pierwotnie do muzykowania miejsce przed ołtarzem, pełniące w tej chwili funkcję „estrady koncertowej”, to nie są jednak optymalne warunki akustyczne do słuchania recitali i wielkich form wokalno-instrumentalnych, które powstawały z myślą o wykonaniu z chóru i empor, we wnętrzach kameralnych czy wreszcie dużych salach koncertowych o niedużym pogłosie (w porównaniu do kościelnego).
Tutaj cały tekst:
http://www.wratislaviacantans.pl/uchem-krytyka/na-marie-magdalene-i-orkiestre/
@Aga 16:03
🙂 🙂
Beato, to prawda.Niewłaściwe miejsce może odebrać słuchaczowi połowę radości ze słuchania.Pamiętam takie koncerty,kiedy wrażenia słuchaczy były stuprocentowo rozbieżne, w zależności od miejsca które im przypadło. Pamiętam,jak znajomy męczył się na występie Savalla w kościele uniwersyteckim. O akustyce wnętrza kościoła Marii Magdaleny też można sporo powiedzieć, niekoniecznie dobrze – czasem odbiór w transmisji radiowej jest o niebo lepszy niż na żywo.A z drugiej strony, czy nie wolałabyś słuchać Beowulfa w jakimś średniowiecznym wnętrzu (nawet kosztem pewnej niewygody) niż w filharmonii? Może akustyka lepsza,ale trochę magii jednak uciekło…
Nigdy nie byłem, tak się złożyło, na wrocławskim festiwalu (tylko raz, parę lat temu, jako przypadkowo-ratunkowy… wykonawca – jeszcze się rumienię), ale i mnie zdziwiła w programie festiwalu o tej nazwie – skromność programu „cantans”. I to w sytuacji, gdy olbrzymi repertuar – powiedzmy z grubsza – „oratoryjny”, jest w Polsce reprezentowany bardzo skromnie, a wiele barokowych super-arcydzieł wciąż czeka na polską prapremierę (choćby z importu), albo pojawia się w polskich salach wyjątkowo rzadko.
Pytałem ostatnio o haendlowski klejnot, Allegro-Penseroso. Chyba p. Legat potwierdził, że polska publiczność nigdy tego cudu nie słyszała, choć słyszała parę zgoła marginesowych oper włoskiego baroku. Jakub Puchalski poinformował mnie niedługo potem, że szykuje się wreszcie pierwsze polskie wykonanie! W ćwierć tysiąclecia od czasu jego powstania. Ile razy zagrano w Polsce Saula, Semele, Herkulesa, Baltazara, Teodorę, Jeftego? Ile razy Il Trionfo del Tempo i La Resurrezione (świetne wykonanie… czeskie tego ostatniego krąży od paru lat po Mezzo)? Ile spośród dwustu kantat Bacha pojawia się w Polsce w ciągu roku? Ile tzw. motetów wersalskich?
Wrocław byłby tu najlepszym możliwym adresem – choć wiem oczywiście, że skrzypek, nawet bardzo wybitny, kosztuje dużo taniej…
PMK
Tak, ew_ko, masz rację, magii sporo uciekło, a to i z powodu filharmonicznego wnętrza i z powodu pobankietowej festiwalowej otoczki. Ale i tak się cieszę i doceniam, że się organizatorzy odważyli na ten eksperyment i zaproszenie Bagby’ego z Beowulfem 🙂 A wnętrze do Beowulfa? Jak dla mnie to najlepiej kameralne, jakaś nieduża sala, niekoniecznie średniowieczna. Byleby siedzieć blisko i spijać każde słowo. W Jarosławiu zdarza nam się siadać na posadzce, niemal na butach wykonawców, byle być bliżej. Kilka znanych mi osób tak słuchało Beowulfa kilka lat temu w Jarosławiu i mówią, że do końca życia nie zapomną tego przeżycia i, jak to ładnie sformułowała Magda Łoś, „przejścia na drugą stronę lustra”. W tym sensie mam pewien niedosyt.
To jeszcze fragment wywiadu Magdy Łoś z Benjaminem Bagbym (ze strony festiwalu – czytam codziennie):
MŁ: Jaka byłaby idealna sytuacja do przedstawienia Beowulfa, jaka sala?
BB: Sytuacja idealna to sytuacja intymna. Wśród przyjaciół, gdzie wszyscy się znają, wszyscy też znają historię, ale, jak dzieci, proszą o powtarzanie bajek. Często przedstawiam ten epos w Stanach Zjednoczonych, gdzie jest to lektura obowiązkowa w szkole średniej. Jest więc o tyle łatwiej, że to historia powszechnie tam znana. Ludzie jednak są zawsze zaskoczeni, kiedy dowiadują się, że ten najstarszy zabytek literatury nie powstał do czytania, lecz do słuchania. A to zupełnie inna percepcja.
Hmm… tekst jak od Stefanii Grodzienskiej. Ja raczej omijam kobiety w ciazy, w tramwaju patrza wilkiem na tych co siedza, a czasami wrecz mysla ze sa paniami sytuacji.
Czy ktos moze zrelacjonuje dyskuje z Kongresu?
Ocean niegrywanego w Polsce repertuaru oratoryjno-kantatowego robi wrażenie. I co kawałek czeka na odkrycie rafa koralowa. Swoją drogą ciekawa jestem, co się zmieni we Wrocławiu wraz z nastaniem Antoniniego. W każdym razie obawiam się, że motetów wersalskich to my sobie nie posłuchamy i … bardzo chciałabym się mylić. A z kolei zapotrzebowanie na barokowy repertuar włoski to już Kraków wypełnia z nawiązką, przynajmniej jeśli wziąć pod uwagę proporcje między obecnością włoskiego i francuskiego baroku w Polsce. No ale nic, wypada poczekać na rozwój sytuacji.
A występ przypadkowo-ratunkowy we Wrocławiu brzmi intrygująco!
Jacek Hawryluk zapytał kilka dni temu Mariusza Trelińskiego o perspektywy dla opery barokowej (również francuskiej) na scenie narodowej. Dyrektor poinformował o … braku perspektyw, a tłumaczył się rozmiarami sali, brakiem orkiestry instrumentów historycznych oraz brakiem środków na zaproszenie orkiestry zagranicznej. Czyli można zapomnieć…
Czy wiadomo już, gdzie i kiedy to polskie wykonanie Allegro-Penseroso? Pewnie w Krakowie?
Allegro-Penseroso widziałam w programie Capelli Cracoviensis na luty 2012.
Dzięki, Ago. Zerknęłam od razu na stronę Capelli i cóż widzę, oprócz tego, że wykon 12 II? Otóż CC poprowadzi … Dyrektor Artystyczny festiwalu Wratislavia Cantans.
@Aga 19:38
@Beata 19:50
No rzeczywiście 🙂 🙂 A swoją drogą we Wrocławiu i okolicach jedyne wystawienia oper barokowych, niestety tylko koncertowe (Griselda Vivaldiego) albo lekko podinscenizowane (Rodelinda) realizował za mojej pamięci tylko Tomasz Adamus.Opera Wrocławska nie przymierza się do tego repertuaru z przyczyn z grubsza tych samych co TWON. A publiczność byłaby chętna.Że też żadna z tych dyrekcji nie pomyśli np. kooprodukcji np. z WOK,albo właśnie z CC,mającymi i odpowiednich śpiewaków i orkiestrę.Skoro można było przenieść „Don Giovanniego ” z Warszawy do Wrocławia… Tak sobie tylko kombinuję…
@Chiaranzana 18:06
Transmisje on line:
http://www.culturecongress.eu/transmission/
Okoliczność okołokongresowa 🙂
http://wroclaw.gazeta.pl/wroclaw/1,117866,10263469,Trzy_Chopiny__czyli_jazzmani_u_Dzieduszyckich.html
Może być ciekawie…
Co do Wratislavii : właśnie z tego powodu przywitałem nominację Antoniniego z umiarkowanym entuzjazmem. Moim kandydatem byłby raczej Diego Fasolis, lepszy, bardziej wszechstronny dyrygent, a do tego muzyk myślący głębiej i subtelniej, niż Antonini.
Co się zaś tyczy argumentacji dyr. Trelińskiego, to jest ona w najwyższym stopniu nieprzekonująca i to w obu aspektach, zarówno sali, jak zespołu.
W końcu gra się w TWON Orfeusza Glucka, w którego wiedeńskiej prapremierze rolę tytułową śpiewał Guadagni, dobry znajomy Haendla, oraz Don Giovanniego, napisanego na mniejszy teatr, niż Haymarket Haendla i na zespół orkiestrowy dwukrotnie mniejszy od haendlowskiej orkiestry.
I obie opery gra orkiestra TWON. Tymczasem instrumentarium zmieniło się chyba znacznie bardziej przez 250 lat od prapremiery Orfeusza, niż przez pół wieku z grubsza między Haendlem a Mozartem?
Nie ma żadnego powodu, by orkiestra TWON nie grała starszego repertuaru, a teatr ma w końcu salę kameralną, która jaka jest, taka jest, ale jest.
W rezultacie (patrz również opisana wcześniej sytuacja WOK) Warszawa pozbawiona jest 150 lat repertuaru, czyli więcej niż jednej trzeciej dziejów gatunku.
Co gorsza zaś, kontaktu z nim pozbawieni również są polscy śpiewacy, którzy mogliby się w nim świetnie sprawdzić, a przy okazji wiele nauczyć, podczas gdy sprowadza się artystów zagranicznych do krótkich serii Trojan…
PMK
Myślę (mam chyba jakąś manię na tym punkcie), że salę Moniuszki dałoby się jakoś zaadaptować do bardziej kameralnych spektakli. Ograniczyć otchłań sceny od tyłu i od góry, nie sadzać ludzi na drugim balkonie…
No właśnie, Gostku, też tak myślę.
Mam nadzieję, że ktoś przekaże Dyrektorowi Trelińskiemu słowa Piotra (21:24).
W ogóle to mam wrażenie, że dość powszechnie grasuje wyobrażenie opery barokowej jako „małoformatowej”. Grają ją często zespoły, które wprawdzie sprawnie artykułują, ale najzwyczajniej w świecie brakuje im soczystości brzmienia i wolumenu (boleśnie doświadczyli tego nie raz widzowie z ostatnich rzędów Teatru Słowackiego na Opera rara). Od razu mi się przypomina ubiegłoroczna sytuacja z Opery Wiedeńskiej, kiedy to przed premierą „Alcyny” pytano Marka Minkowskiego w wywiadzie, czy tę jego orkiestrę instrumentów historycznych to aby w ogóle będzie słychać. W odpowiedzi zażartował, że specjalnie zagrają głośno uwerturę , żeby udowodnić, jak bardzo może być słychać. Jakoś te wszystkie wątpliwości opuściły dziennikarzy po premierze, przeszły jak ręką odjął i nikt się nawet na ten temat nie zająknął. Okazało się, że barok to może być wydanie pełnoformatowe opery – wzrusza, targa i telepie nie gorzej niż wiek XIX. Mówi to samo, tylko innym językiem.
Podobne myślenie dotyczy śpiewaków – jakoś tak się utarło, że jak do baroku to zapraszamy „niewielkie” głosy. Tymczasem opera jest operą, oczywiście specjalizacja jest mile widziana, ba, konieczna nawet, ale niezależnie od zdolności wycinania koloratur po prostu trzeba mieć czym śpiewać, inaczej serwujemy publiczności tylko jakiś zasuszony szkielecik, wspomnienie po pełnokrwistych dziełach Haendla.
Aha, bo słuchałem tego Trelińskiego zmywając naczynia 😈 i zupełnie nie rozumiem, co mają historyczne instrumenty (czy też ich brak) do czegokolwiek.
Przecież nikt nie każe zespołowi nagle grać jak La Petite Bande.
Marriner grał tradycyjnie i nikomu kapelusz z głowy nie spadł z tego powodu.
Kapelusz może zostać na swoim miejscu. Chociaż jak się usłyszy pełnokrwiste wykonanie na instrumentach historycznych, to potem już na współczesnych smakuje jakby mniej. Choć i tutaj trzeba by, jak to w sztuce, rozpatrywać każdy przypadek z osobna.
W ubiegłym roku o mało nie umarłam z nudów na „Orfeuszu i Eurydyce” Glucka z Wiedeńczykami pod kierownictwem Mutiego, transmisja z Salzburga. To ich zafiksowane na estetyce brzmienie bez kantów niestety zabiło dramat i na nic się zdały wysiłki śpiewaczek. Choć to również kwestia światłego przywództwa, jak go nie ma, to nie pomogą żadne instrumenty. Salzburg właśnie się otwiera na orkiestry instrumentów historycznych (co samo w sobie też nie stanowi jeszcze gwarancji sukcesu – udowodniło to tegoroczne „Wesele Figara”). I taki w ogóle jest, z tego co widzę, powszechny „trynd” w wiodących europejskich teatrach operowych – do produkcji oper barokowych i trochę późniejszych zaprasza się orkiestry instrumentów dawnych. I pewnie dyr. Treliński nie chciałby od niego odstawać, to akurat jestem w stanie zrozumieć. Ale ignorowania 150 lat historii opery już nie.
Dyrektor Treliński musi mieć pieniądze na swoje premiery, więc na muzykę dawną nie starczy. Nie będę mówić, ile taka premiera kosztuje, ale parę tegorocznych Chopiejów można by za to zrobić 👿
Co do dyrektora artystycznego (obecnego jeszcze) Wratislavii, pomysł na niego zawdzięczamy właśnie Tomaszowi Adamusowi 😉
Na instrumentach „historycznych” można grać nudno i niestylowo (nauka radziecka zna takie przypadki…), a na „modern” – pasjonująco i stylowo. Stylowość nie wynika z instrumentu, tylko z grajka.
Zapraszanie do tego repertuaru „orkiestr barokowych” bardzo wygodnie zwalnia orkiestry „modern” od pracy nad stylem. Można dalej sobie grać w kółko Mahlera i Brucknera, oraz Beethovena po staremu.
Marriner akurat grał na instrumentach „modern”, ale wcale nie „tradycyjnie”. Kiedy przy klawesynie siedzi Dart albo Malcolm, albo ich uczniowie, to ze stylem nie ma problemów… Jego pierwszy Mesjasz nic się nie zestarzał przez prawie 40 lat i jest po dziś dzień najlepszym wykonaniem na instrumentach „modern”.
No a coś takiego, jak „głos barokowy” w ogóle nie istnieje – chyba, że na odwrót (bo „barokowy” to znaczy coś wręcz przeciwnego, niż chudy i anemiczny, z jedną przezroczystą barwą, jak eks-bezrobotne koleżanki Emmy Kirkby). Haendel pisał na największych śpiewaków na świecie. Trzeba mu dawać największych śpiewaków na świecie.
PMK
„Tradycyjnie” chodziło mi, że na współczesnych instrumentach. Skrót myślowy mój.
A to wsio w pariadkie, rzecz prosta.
Jako Sędziwy Starzec, pamiętam dobrze, jakim wstrząsem były dla nas, 40 lat temu, płyty Marrinera. Kiedy pierwszy raz usłyszałem Pory Roku z Lovedayem (chyba Simon Preston plum-plum na klawesynie…), K. 183 i 201 Mozarta, concerti Haendla… Nagle wszystko było takie oczywiste.
PMK
PK – po nocy, a u mnie sloneczne popoludnie 🙂
Pierwszym (chyba) klawesynista Marrinera byl Thurston Dart, od ktorego Marriner duzo sie nauczyl.
Pierwszego Marrinera slyszalem w suitach Bacha (to pierwsze nagranie na Argo). Jednak najwieksze wrazenie zrobily na mnie Pory Roku z wyzej wspomnianymi Lovedayem i Prestonem. Szczegolnie Zima!
PS Choc nie przyznaje sie do zadnych sedziwych starczych ciagot, ale pamietam J. Webera (i jego audycje) niestrudzenie propagujacego Marrinera i Lepparda, zato odmawjajacego czci i wiary Herbertowi.
PS 2 W GW jest spory wywiad z Marrinerem.
Tia, Preston 🙂
Widzę, że walutą przeliczeniową Kierowniczki są Chopieje 🙂
Tymczasem w Londynie właśnie publiczność wrzeszczy, ile fabryka dała, w uznaniu dla Gardinera. Też bym wrzasnęła, ale szkoda mi sąsiadów 😉
O tym wywiadzie z Marrinerem to niedawno na Dywanie była mowa. PMK znalazł w nim sporo, hmmmm, nieścisłości, że się tak eufemicznie wyrażę 🙂
A ja wrzuciłam nowy wpis 🙂
I mówię Wam dobranoc. Padam już trochę, choć godzina nie taka późna, ale dużo się działo.
Dart był w ogóle jednym z najświatlejszych muzyków-muzykologów w Anglii owych czasów, ojcem tamtejszego HIPu. Zmarł w czasie pierwszego nagrania Brandenburskich z Marrinerem (Malcolm je dokończył). Żył zaledwie 50 lat.
Ciężko powiedzieć, który był pierwszy. W Suitach Bacha (1970) continuo gra Dart, Cztery Pory, w których gra Preston też są z 1970.
W koncertach Brandenburskich tez jest przedwczesnie zmarly David Munrow. Suita Telemanna a moll w jego wykonaniu dla mnie jest nie do pobicia.
Cudowny Munrow to jeszcze tragiczniejsza postać: ponure samobójstwo…
Aha, pierwsze płyty Marrinera z Akademią są dużo wcześniejsze (chyba pierwsze są trzy concerti: Torelli, Locatelli, Corelli, 1961), ale na wznowieniu Dekki, które mam, nie ma nazwiska klawesynisty.
Anekdotka z konkursu Czajkowskiego. Wystepy byly omawiane przez sluchaczy na fejsbuku; gdy byla mowa o Scarlattim Trifonova, jedna osoba napisala ze gral go troche za bardzo romantycznie. Ktos odpowiedzial ze poniewaz gral na nowoczesnym fortepianie to i tak nieistotne. Odpowiedz byla ze uzycie nowoczesnego instumentu jednak nie zwalnia z HIP-owego zastanawiania sie nad stylem. Okazalo sie ze prowadzacy konferansjerke konkursu czytali fejsbukowe rozmowki i nastepnego dnia w wywiadzie z jurorem Barrym Douglasem padlo pytanie “A co z tym (!) HIP-em?”, na co B. Douglas, lekko sie zajaknawszy, odpowiedzial “Niewazne czy jest historycznie poinformowane czy nie, wazne jest zeby bylo ladnie”. 🙂
Gostku, Cztery Pory brzmi bardzo gastronomicznie 😀
W Warszawie przy Marszałkowskiej była kiedyś restauracja o takiej nazwie. 😉
Z tego co wiem, to wciąż jest (nieco na północ od Placu Konstytucji).
Tu sa namiary i recenzje
http://www.warsaw-online.eu/133-cztery_pory-restaurant
Nie bylem!
Już nie ma 😆
Nie wiedziałam, że Munrow popełnił samobójstwo. Spojrzałam do biogramu – faktycznie, powiesił się 🙁 Dlaczego zrobił coś tak kompletnie bez sensu, z takim talentem 😯
Musze przyznac, ze dla mnie cala uroda takich dygresji jak ta o Munrowie polega na tym, ze natychmiast puszczam sobie „cos” czego nie sluchalem od naprawde nie wiem ilu lat. Tym razem to byla „missa „Se la face ay pale” i Ecco la primavera – muzyka florencka z XIV w (jedna strone). Spiewacy – Bowman, Brett, Hill, Rogers ea, Hogwood na organach i harfie(?) itd.
Poza tym suity francuskie z T. Dartem.
PS Odmiana nazwisk brzmi dziwnie; nazwiska nieodmienione w kontekscie tez.
Czy w sonatach i partitach Bacha pierwsz wykonanie HIP bylo Sergiu Luca?
http://www.youtube.com/watch?v=RN33JqJyADc
(p.s. Poprawka do anekdotki – jej koncowa mordka miala byc 😯 )
Ktoś z Państwa zamawiał <a href="http://www.speakingconcerts.pl/fotki/image/PROGRAMY/pory.JPG"cztery pory ?
Teraz powinno się udać 😉
Ktoś z Państwa zamawiał cztery pory ?
😀
Załamanie nerwowe na tle osobistym. Reszta jest milczeniem.
PMK
@PMK 17:47 9-09
Panie Piotrze,akurat jeśli chodzi o kantaty Bacha,Wrocław to i owo próbuje : http://www.filharmonia.wroclaw.pl/calendar/showEvents/1316556000