Za rok nadciągną Rosjanie
Tytani przeszli już do historii. Tematem kolejnych, przyszłorocznych Szalonych Dni Muzyki będzie muzyka rosyjska. Ale szeroko pojęta: począwszy od Potężnej Gromadki i Czajkowskiego poprzez Skriabina, Rachmaninowa, Medtnera, oczywiście Prokofiewa i Szostakowicza, po Gubajdulinę i Schnittkego. Ogromnie ciekawy obszar i dający duże pole do popisu. Jednym z punktów programu ma być Prometeusz Skriabina (z Korobeinikovem), z barwnymi światłami ma się rozumieć. Gubajdulina być może osobiście się pojawi w Nantes. Co do Polski – oczywiście nie da się w tej chwili wiele powiedzieć, ale termin w przyszłym roku pozostanie chyba ten sam – do czerwca nie da się wrócić choćby z powodu Euro. A w przyszłości? Jak sądzicie, jaki termin byłby dobry dla tego festiwalu? No i jeszcze pytanie o godziny – René Martin po tegorocznych doświadczeniach stwierdził, że w Polsce na poranne koncerty publiczność raczej kiepsko chodzi. Czy rzeczywiście lepiej je ograniczyć? Fakt, rano było gdzieś ze 30 osób, a w dzień i wieczorem – sale prawie pełne. Może to też kwestia dobrej pogody, którą ludzie chcieli wykorzystać?
Tytani przebrzmieli, ale tak się złożyło, że na dwóch z nich ani razu nie trafiłam: na Mahlera i na reprezentanta Polski – Szymanowskiego (poza jedną z Pieśni kurpiowskich na Smykofonii). Za to – znów na Schönberga. Przede wszystkim byłam zaskoczona frekwencją na Pierrot lunaire – widać fama dzieła zadziałała. Co prawda dla niemałej grupy rzecz okazała się trudna i było trochę wychodzenia w środku, ale reszta siedziała jak zamurowana. Wykonanie było znakomite – zarówno Marianne Pousseur (belgijska śpiewaczka, córka nieżyjącego już kompozytora Henriego Pousseura), jak i towarzysząca jej piątka muzyków była niezwykle sugestywna. Solistka współpracuje m.in. z Herreweghe’iem, z którym – i z kierowanym przez niego zespołem Ensemble Musique Oblique – zarejestrują sceniczną adaptację Pierrota dla Harmonia Mundi. Jużem ciekawa.
Najpierw jeszcze wysłuchałam świetnego Kwartetu Modigliani w Kwartecie a-moll op. 51 nr 2 (rzadko grywanym, pewnie dlatego, że jest mało charakterystyczny i mało brahmsowy) oraz pianisty Bertranda Chamayou, który niestety zarąbał trzeci rok Lat pielgrzymki, co na kawaiu jest wyjątkowo bolesne. Po obiadowej przerwie – znów Brahms: Olivier Charlier z Sinfonią Varsovią i Azizem Shokhakimovem w Koncercie skrzypcowym, a następnie sama orkiestra w III Symfonii. Tym razem skrzypek mnie rozczarował, bo wydawał mi się dużo sztywniejszy i chłodniejszy niż w sonatach. Może to muzyk bardziej o charakterze kameralisty. Dyrygent przezabawny, przysadzisty, dziecinna pucołowata buźka pod strzechą czarnych włosów, uśmiechnięty, ale przy tym precyzyjnie gestykulujący.
Prosto stamtąd pobiegłam na mój ukochany Kwintet f-moll (w sumie wychodzi na to, że najwięcej słuchałam Brahmsa) – Frank Braley i Kwartet Modigliani grali świetnie, tylko rozpraszała mnie publiczność klaszcząca między częściami. No, ale to brak obejścia koncertowego, jeszcze się nauczą.
Końcówka bardzo sympatyczna: w namiocie Szymanowski Big Band z mojego dawnego liceum na Krasińskiego. Sami uczniowie chcieli go stworzyć; prowadzi go Piotr Kostrzewa, w cywilu kotlista Sinfonii Varsovii (który, aby poprowadzić ten występ, zwolnił się z koncertu swojej orkiestry zamykającego festiwal, odbywającego się w tym samym czasie); aranże robi jego syn Wojtek, także perkusista. To było świetne! Sama energia i entuzjazm. W ogóle cały nurt występów młodzieży szkolnej był bardzo udany; to ma być już stały element festiwalu. A i Smykofonia zadomowi się, nawet bardziej niż w tym roku. I słusznie.
Komentarze
To teraz ja – pobutka
http://www.youtube.com/watch?v=d6TdSjrmSps
Niestety miałem tylko dwa dni (sobota i niedziela), ale statystyka przedstawia się następująco: 15 koncertów, w tym (licząc na sztuki dzieła): 16 Brahmsów, 7 Lisztów, 2 Szymanowskie i po jednym Mahlerze, Straussie, Bachu, Regerze i Schönbergu. Te dni rzeczywiście są szalone. Kwintet klarnetowy Brahmsa – sam mmmmniód.
Termin tego festiwalu rzeczywiście chyba nie jest najbardziej szczęśliwy, po od sierpnia jest całe pasmo festiwalowe. A może warto pomyśleć np. o maju? Tylko że to jest jednak środek sezonu dla TW, więc może być problem z salą.
Pobutka macabresca 😆
A a propos Haendla, kogo z Was spotkam na Alcinie? 😀
legat8 – rzeczywiście maj może być trudniejszy dla teatru. I w ogóle trzeba rzecz ustalić z wyprzedzeniem, bo przecież i teatr ma swoje plany.
Co do pory koncertów – rano słuchanie przychodzi z dużym trudem. Druga po południu to najwcześniej, ale też nie wszystko.
Dwa i pół dnia, 14 koncertów plus ułamki czterech. Zdecydowany niedosyt Mahlera i Straussa (zaledwie po jedym trafieniu), za to w roku Liszta osiągnęłam komplecik poematów symfonicznych – Preludia całkiem całkiem, o ile grane w wersji pogodniejszej (Simfonia Iuventus), bo wersja monumentalna ciężko strawna (FN, obie usłyszane w odstępie mniej więcej godziny, należy się nagroda specjalna). Szymanowski znakomity (Jakowicz plus SI z dyrygentem o niewymawialnym nazwisku na T.).
Miła króciutka rozmowa z Kun Woo Paikiem 🙂
Zeby była jasność w kwestii Liszta, fortepanowy zdecydowanie tak. Te poematy i inne wybryki to było tylko w celach poglądowych (niesłuchanie poinformowane).
Tylko nie na maj, błagam. Ten miesiąc dla mnie w kulturze nie istnieje (jestem zakopana w pracy)
Ja też mam niedosyt Straussa – wokalnego, bo symfoniczne dzieła uświadczy się 🙂 np. w tamtym sezonie – Życie bohatera we Wrocławiu.
Ale niestety nie mogę się jakoś doczekać wykonania Vier Letzte Lieder. Chociaż było w Warszawie… nie wiem czemu nie byłem?
Na medici.tv jest jeszcze dostepny recital Renee Fleming spiewajacej Straussa
http://www.medici.tv/#!/renee-fleming-christian-thielemann-strauss
żeby od rana nie było zbyt pięknie 🙁 czy ktoś z Dywanowiczów słyszał o problemach Teatru Węgajty ?
http://free.art.pl/teajty/pliki/tresc.php?go=1
No szok 🙁
To jest @#$%^&*
Podpisałam petycję, co jeszcze można zrobić…
Podobny zestaw znaków mi się ciśnie na klawiaturę 🙁 Oprócz petycji jeszcze kciuki za całą ekipę.
Do Krakowa w piątek zmierzam oczywiście!
A Koryfeusz Muzyki Polskiej 2011??? Co PK powie o wynikach ? Bo ja mysle, ze pan Stanislaw Leszczynski za Chopieje ( i nie tylko tegoroczne) zasluzyl jak najbardziej!!!
Zauważcie, drodzy blogowicze, że eliminacja koncertów przedpołudniowych poważnie ograniczy ich liczbę w ciągu festiwalu.
To jest rzecz wyjątkowa, i nie można robić dziecinnych wymówek o „godzinach, których nie ma” i „nie lubię słuchać muzyki przed godz. XX:00”.
Koncerty nie są długie, a śmiem przypuszczać, że większość z nas tu to raczej starzy wyjadacze i wygi koncertowe, które spokojnie mogą się przestawić w tryb odbioru wymuszonego, nawet o 9 rano
Howgh.
Oczywiście niektórzy z nas chodzą do fabryk, więc piątek w ciągu dnia odpada, ale chyba raz na rok małe L4 nikomu nie zaszkodzi.
Pora jesienna o tyle lepsza, że rok szkolny dopiero się zaczął, więc ewentualnie można sobie jeszcze pozwolić na odrobinę luzu.
Co do słuchania muzyki o poranku, to ja bardzo chętnie – ale w kapciach i szlafroku. 😉 W salach koncertowych tak od 16.00. Pora roku – nie mam zdania. Skoro festiwal jest adresowany do młodzieży, to warto, żeby ta akurat nie była na wakacjach ani nie miała sesji. Początek roku szkolnego/akademickiego wydaje się niezłym terminem.
Na Alcinę po Dywanowych dyskusjach nabrałam dużej ochoty, zwłaszcza, że można by ją połączyć z Turnerem, ale wkroczył pracodawca i ustawił wyjazd służbowy. 🙁 Szukam więc jakiegoś innego mariażu dla Turnera.
krystka – ech… Jakoś nie chce mi się wypowiadać na temat Koryfeuszy, bo sam pomysł uważam za nietrafiony. Jak mają rywalizować z sobą dyrygent, menago i pianista jazzowy, choćby wszyscy byli jak najlepsi? A czemu stawiać najważniejszy polski konkurs muzyczny obok dość miernego albumu płytowego? Absurd.
Ja należałam do grona elektorów, więc jak dotąd nie komentowałam, głosowałam oczywiście na Leszczyńskiego, bo to, co zrobił w Roku Chopinowskim, było wyjątkowe. A przecież to nie tylko Chopieje, ale i koncerty urodzinowe, kolejne pomysły fonograficzne, a i poniekąd właśnie konkurs (nieoficjalnie, jako szara eminencja). On zresztą sam mi powiedział, że chciał napisać do Instytutu Muzyki i Tańca, że rezygnuje z nominacji, bo nie widzi sensu w takim porównywaniu.
Łukasza Borowicza oczywiście bardzo popieram, ale on jeszcze zdążyłby dziesięć razy być Koryfeuszem 🙂
No i co to jest za głosowanie, jak dopuszczane są doń osoby kompletnie niekompetentne. Oczywiście nie mówię tu o sobie, żeby nie było wątpliwości 😆
Gostku, ja też myślę, że to sprawa pierwszych kotów zapłotów. W Nantes chodzą ludzie nawet na 9. rano (też chodziłam w zeszłym roku, bo codziennie o 9. był Bach klawesynowy), ale przecież to już po wielu latach. Nawiasem mówiąc, wczoraj w stronę René poszedł komentarz, że polska publiczność nie przychodzi rano na koncert, bo chodzi w tym czasie do kościoła. Oczywiście z natychmiastowym zastrzeżeniem, że to żart 😉
Na początek więc na rano powinny chyba być koncerty dla szkół i różne tam smykofonie.
Tryb odbioru wymuszonego ? Jamais !
Weżmy pod uwagę względy pogodowe – początek października bywa dostatecznie ciepły, dobrze było wylec w przerwie na pole na słoneczko, jakiś listopad czy inny marzec, brrr. Latem mamy już Chopina, tudzież inne okazje tu i tam, poza tym wakacje, oraz trudniej lawirować z urlopem :))
Ale to jest festiwal familijny! Przyleźć choćby w szlafroku! Pewien brodaty pan z plakietką VIP wczoraj siedział w kapciach i nikt się z tego powodu nie obrażał.
Tryb odbioru wymuszonego może brzmieć drastycznie, ale przecież wiecie o co chodzi… 🙄
No. Festiwal familijny. Gostkowa familia była wczoraj w ilości sztuk pięć 😀
…a Gostkówna w najlepszym stylu poszła w kimę w trakcie Koncertu Skrzypcowego Brahmsa, a biedna nie wiedziała że czeka ją jeszcze III Symfonia!
Co śmieszniejsze, ja też nie wiedziałem. Byłem przekonany, że grają sam op. 77…
Gostku, zastrzeżenia do pór porannych chyba właśnie w tym kierunku idą, że po co się z wysiłkiem wlec na koncert, jeżeli i tak się go przekima. 😉
Petycję węgajtowską podpisałem, ale z pewnymi zastrzeżenami „technicznymi”. Po pierwsze, lista, na której nie podaje się żadnych danych identyfikacyjnych (nie muszą być do publicznej wiadomości), jest mało wiarygodna. Mogłem wpisać 150 wymyślonych nazwisk i też by było. Zwykle żąda się chociaż adresu mailowego, żeby można było sprawdzić, czy takowy istnieje. Po drugie, chyba nikt tej listy nie sprawdza na okoliczność trolli i dowcipnisiów. Tylko skrollując zobaczyłem kątem oka podpis Onana Barbarzyńcy na pozycji 184, a kto wie, co bym wyłapał, gdybym się wczytał. Dobrze by było, żeby ktoś z organizatorów wczytywał się na bieżąco.
Co do pory i trybu odbioru wymuszonego – w ubiegłym roku się doczłapałam na klawesynowego Bacha, ale dlatego że Bach i że klawesynowy. Było warto i nikt nie chrapał, a krystaliczno-źródlany nastrój został mi na cały dzień. Chociaż dla artystów taki poranny koncert raczej trudny – organizm jednak się przez lata tuninguje na wieczorną wydajność i rano nie pozwala na wzloty. No a już na pewno bym nikomu o tej porze nie kazała śpiewać… Ale na te interaktywne zabawy dla dzieci to pora jest niezła.
Bo kimać w wyrze z kotem na głowie to jest inna jakość niż kimać na koncercie.
Kimanie na koncercie ma specjalny, nadnaturalny wymiar. To nie jest jakiś głęboki sen, tylko swoisty „odpływ”, gdzie muzyka jednak różnymi otworami do mózgu dociera.
Doświadczyć takiego odpływu to rzecz wielka, powiedziałbym mistyczna i zdecydowanie pożądana.
Aha, jeszcze w sprawie krakowskiego Turnera. Ja go mam zamiar odwiedzić między 15 a 22 października. Gdyby przypadkiem komuś ten termin trafił w upodobania i możliwości, bardzo chętnie się zlecę. 🙂
Gostku, spróbuj powiedzieć kotu, że kimanie z nim na głowie nie ma mistycznego, nadnaturalnego wymiaru. 😈
Kot (jeden – drugiemu się nie chce skakać) ostatnio przeniósł się na szafę i kima tam. Nawet mu posłaliśmy.
Widocznie pożądał bardziej górnolotnych wizji.
Ha, Kraków między 15, a powiedzmy 18 października to by mi nawet bardzo pasował. Potem, to już terminy księgowe mnie gonią. To szukam koncertów.
Przebieżka do FN, lista społeczna, biegiem z powrotem, bilety z internetu. Trudno się mówi, zwłaszcza na brak ulgowych. No ale przynajmniej są.
Dla ścisłości: 15 przylatuję, 22 odlatuję, więc te dni właściwie się nie liczą jako pobyt. 😉
Koty nie kimają, tylko rozważają tajemnicę bytu 🙂
http://1.bp.blogspot.com/_IUYlNU10BMY/Smgrfeph4eI/AAAAAAAAa0M/e-CYth_ME-E/s1600-h/cute-cat-sleep-10.jpg
Ale w poważnych przypadkach i tak nie mogą się obejść bez pomocy psów. 😈
http://www.tiere-kleinanzeigen.com/export/183abf9d2cff0ca08994686c9ab5f.jpg
Koncertowy sen odplywowy i mystyczny moze byc, byle nie chrapac (szczegolnie jesli odplywa sasiad 😉 ). Byl okres kiedy regularnie zasypialam na drugiej czesci koncertow filharmonicznych po nieodespanych dyzurach i bylo to malo mistyczne, glownie kark bolal…
Ktoś już tu wspominał:
Proszę nie chrapać, bo spać pan przeszkadza!
Można to zastosować również w przypadku chrapania… 😉
Problem Wegajtow to nie jedyny taki …. wczesniej bylo to samo z zespolem z Poniatowej … a pisanie petycji nic nie da bo po wyborach ministrem kultury ma byc zupelnie kto inny.
Ale bez względu kto nowym MK zostanie to jakaś ciągłość urzędu i spraw winna być zachowana.
Chyba, że „rozwiązujemy i zapisy od początku”
No to jest bardzo śmieszne, ale pachnie mi humorem brytyjskim. W Polsce i tak nie wiedzą co to takiego ten basun.
Z innej beczki, zwróciłem uwagę na nowy sound wydawany przez publiczność podczas dni żurkowych – mianowicie otwieranie butelek z napojem gazowanym -fsssssssyyyyyyyyyytt.
Ja wiem, co to basset. 😎
x2:
http://robinlrilette.blogspot.com/2009/11/basset-horn-vs-basset-hound.html
Ten pierwszy basset nie tylko lepiej brzmi, ale i urodą zdecydowanie przewyższa tego drugiego. 😎
Pierwszy na zdjęciu, oczywiście, nie w adresie.
Gostek śpiewa piosenkę „Jak dobrze wstać skoro świt”.
Czy mistyczne chrapando też jest na liscie pożądanych? 😆
Naszalałam, aż mnie kregosłup boli. Ot, dojrzała młodośc. 🙂
Osobiscie, jestem w stanie konsumować dobra kultury raczej po 12., najchetniej po 13.
Problem jest taki, że po trzech dniach intensywnego bywania i wczesnego wstawania (relatywnie, oczywiście) wieczorem jestem już nieźle zmęczona.
Ale dzieci i mlodzież, oczywiście. Proszę, jaka dobra jestem.
Podsumowując – znakomity pomysł i jestem szczęśliwa, że się przyjął.
Ja bardzo przepraszam, Bobiczku, pierwszy na zdjęciu jest piękny, ale drugi ma naprawdę piękny dźwięk, więc proszę go nie postponować 🙂
Muszę powiedzieć, że choć wczoraj i przedwczoraj wieczorem istotnie czułam się już trochę zmęczona (mimo odreagowania oba razy miłym życiem towarzyskim), to dziś po tej porcji żurku czuję się jak po świeżej kąpieli 😀
Co do Turnera i ewentualnego zlotu z Bobikiem, to podejrzewam, że w pierwsze dni wystawy będzie straszny tłok, a ja już od 16.10. wieczorem powinnam być w Poznaniu 🙁
😥
Jest jeszcze ewentualnie taka możliwość, żebym przyjechała w sobotę, pobyła choćby towarzysko, przenocowała, a w niedzielę po południu ruszyła do Poznania. Jedzie się niestety długo, przyjeżdża ok. 22:30, ale w końcu do konkursowej roboty idę dopiero w poniedziałek.
Nie placz, Bobiczku, bo mi serce pęknie. 🙁
Do PK.
Jak się wyśpię, to też tak bedę miała- „po tej porcji żurku czuję się jak po świeżej kąpieli”
Kąpiel w żurku? Czy to aby nie nadmiar dekadencji? 😯
Ja bym oczywiście był za tą sobotnią wersją, Pani Kierowniczko, ale naciskać nie śmiem. 😉
@Bobik 14:48
Mogły być kąpiele w oślim mleku,mogły w i szampanie… co to żurek gorszy ? 😉
A propos kąpieli w szampanie, to mi się przypomina z Kabaretu Starszych Panów: „Byłam ci ja ongi prymadonną w operetce, ale przekwalifikowałam się, bo teraz to ani koni nie wyprzęgają, ani na rękach nie noszą, ani w szampanie nie wykąpią.
(…)
– A kiedy kąpała się babcia ostatni raz w szampanie?
– W trzydziestym dziewiątym. A w czterdziestym dziewiątym – w winie Krakus, na koszt Artosu.”
W Warszawie, gdy skończył się sezon ogórków,
stołeczna publiczność kąpała się w żurku.
Choć żurek był z folii, a nie na zakwasie,
krzyczano z zachwytem: ach, kąpać w tym da się!
Bo odmian bez liku wręcz miało to danie –
był żurek na Straussie i był na Schumannie,
na Brahmsie, Skriabinie, to serio, to z jajem
i był żur węgierski, pachnący Dunajem.
Nie dziwił zanadto ten szał kąpielowy,
bo żurek, choć z folii, był jednak mar(c)kowy,
a choć go mieszała orkiestra leniwa,
kto żyw na kąpielach tych starał się bywać.
I szmer w kulturalnej się rozległ stolicy –
to lepsze kąpiele niż w mleku oślicy,
więc można puentę tu dać oczywistą:
kto kąpał się w żurku, ten wyszedł na czysto. 😆
Półenta do linku sprzed kilku dni:
http://wyborcza.pl/1,86116,10398833,Artysci_kontra_politycy.html
Miło mi, że mój ulubieniec wśród młodych literatów, Jacek Dehnel, mądrze się znalazł. 🙂
No prawdziwa pół-enta. Jak już kolega Pawłowski stwierdził, że politycy są w dziedzinie kultury bardziej kompetentni niż ci, co się nią zajmują, to ręce i inne rzeczy opadają.
Ja miałam od mojego kolegi kerownika relację wprost przeciwną. Że był straszny bajzel, że prowadzący przerywali ludziom i nie dopuszczali do głosu i że wielu z nich w ogóle nie miało możności się odezwać. Mniej więc już się martwię, że od muzyki nikogo nie było, bo i tak nie daliby tej osobie niczego powiedzieć 👿
No tak – jak wypatrzę ulubieńca, to się automatycznie rozpromieniam i … tyle widzę. Tu jest o bajzlu. http://wpolityce.pl/wydarzenia/15667-slaba-debata-o-kulturze-w-tvp-2-ujazdowski-zadal-kilka-waznych-pytan-na-odpowiedzi-braklo-jednak-czasu
Chłe, chłe…
Czytam w powyższym linku:
Zdaniem Krzysztofa Krauze Muzeum Piłsudskiego to zbyt duży wydatek dla Polski. Reżyser wolałby zapewne topić pieniądze w „działalności artystycznej”.
I już wszystko wiadomo 😈
Bobiczku 😀
A jakie natchnione komentarze w tej wPolityce.
O, wreszcie coś! Kraków, Turner, Bobik! Tylko ta muzyka i muzyka tu …
Ja chętnie. Mogę chyba 17. po południu być, zostać do przedpołudnia 18, albo 19 po południu być, zostać do przedpołudnia 20. Jak mi ktoś powie, gdzie można się przekimać (za ławkę tym razem dziękuję), to będzie całkiem realistycznie wyglądało.
O, to jeżeli bym jechała, to byśmy się z Tadeuszem rozminęli 🙁 Co do miejsca kimania, zwykle szukam na booking.com 🙂
Ja w sprawie kimania niewiele doradzę, bo w Krakowie kimam zwykle u rodziny. 😉 A na spotykanie się dla mnie 19 jest zdecydowanie lepszy.
Że mamy jeszcze jakąś kulturę, mimo wysiłków twórców warunków jak i zabiegów części tzw. środowiska, to na istny cud zakrawa, albo każe wierzyć w nieprzezwyciężone siły oporu narodu…
Człowiek odda się kulturze na chwilę, już jest normalnie w Szalone Dni i zaraz traci kontakt z rzeczywistością.
Tytuł wypisz –wymaluj z GW, teraz moda na takie: piszemy o czym innym, ale tytułem sugerujemy zupełnie coś innego.
Wykorzystując oczywiście skojarzenia. To praktyka, która robi z ludzi w balona a przy okazji pachnie łatwizną.
Pani Kierowniczko, niech Pani nie idzie tą drogą, są już na niej Saba i Ludwik Dorn… 😉
Ad 11:49 –„ Jak mają rywalizować z sobą dyrygent, menago i pianista jazzowy, choćby wszyscy byli jak najlepsi? A czemu stawiać najważniejszy polski konkurs muzyczny obok dość miernego albumu płytowego? Absurd.”
Znak naszych czasów: dziś konsumenci stoją przed taką ofertą. Muszą wybierać i przebierać, sami często macać na oślep, bo bez liku jest przykładów recenzji, omówień sprzecznych, marnej jakości, nicniemówiących o wydarzeniu lub dziele. Czemu czas poświęcić? Nowej płycie czy filmowi? A może wystawie, konkursowi, interesująco zapowiadającemu się wydarzeniu artystycznemu?
Czas celebrytów odciska się próbą zaprzęgnięcia ich do reklamy wydarzeń artystycznych, stąd ich niekoniecznie kompetentna obecność w różnych gremiach oceniających czy polecających. A nuż ktoś się za takim celebrytą powlecze i pójdzie na koncert, wystawę…
Nie kruszyłbym kopii o Koryfeuszy, raczej o jakość popularyzacji uczestnictwa w kulturze.
Co napisawszy stwierdzam, że Pani Kierowniczka choć czasem pobłądzi, to robi świetną robotę. I może czuć się bezpieczna, bo wie, że ja trzymam kompas 😉
No, a co – nieprawda, że na Szalonych Dniach Muzyki będą Rosjanie? 😉
A co do ad 11:49, a raczej jakości popularyzacji uczestnictwa w kulturze, to w gruncie rzeczy o to kruszę kopię…
Jeśli ją mam 🙂
I dzięki za miłe słowa (i kompas 😆 )
No tak, PK nie kruszy kopii tylko oryginały 😆
Aby podnieść jakość popularyzatorstwa uczestnictwa w kulturze PK powinna udać się po poradę do takiego Tomasza Jacyk cyk, który swym geniuszem wystylizuje tak, że naród padnie na kolana i pójdzie, gdzie PK wskaże, to będzie współczesna wersja poświęcenia się na ołtarzu śtuki 😉
Ktoś kompetentny musi się poświęcić przecie…
😆
😆
Jakąż ja mam siłę przebicia wobec pana cyk cyk 🙄
No, oczyma wyobraźni widzę obrady jury Koryfeuszy, w którym to jury zasiada PK i Jacyk cyk i w pewnym momencie PK zwraca się do cyk cyka w te słowa: ależ drogi Kolego z jury (czytaj, jak się pisze)…
Pobutka!
http://www.youtube.com/watch?v=rmCHPq-_tlk
Hoko – to jest bardzo dziwne, bo przed pięcioma minutami (jeszcze przed odpaleniem bloga) napatoczyłem się na nazwisko tej pani i stwierdziłem, że nie mam pojęcia kto zacz 😯
Do pobutki uzupełnienie:
http://icanhascheezburger.com/2011/10/03/funny-pictures-videos-cat-dog-snuggle/
A czy ta marmurkowa masażystka ma coś wspólnego z panią Lefebure? 🙄
Absolutnie nic.
A po czym widać, że to masażystka?
Się zastanawiam, czy nie napatoczyliśmy się w tym samym miejscu 😆
Halo? Halo? Zakłócenia na linii! Pomyłka! Ja nic nie wiem, a poza tym jestem w stanie pomroczności jasnej i zażywam silne leki!
To nasza Pręgowana się teraz do agencji psowarzyskiej za masażystkę wynajmuje? 😯
A dochody zołza oczywiście zataja! 👿
Może pracuje jako wolontariuszka 🙄
O tej Pręgowanej to się coraz ciekawszych rzeczy dowiaduję…
Tymczasem prestiżowe pismo opernwelt ogłosiło dziś swoje coroczne wyróżnienia, przyznawane w głosowaniu 50 krytyków muzycznych. Teatrem operowym roku została Opera w Brukseli, przedstawieniem roku – „Hugenoci” Meyerbeera (dyr. Marc Minkowski, reż. Olivier Py), za to, że oglądając je można zanurzyć się w estetyce operowej Meyerbeera, a to m.in. dzięki obsadzie, która podeszła do kompozytora „od właściwej strony”, od strony Glucka i Mozarta.
Młodą śpiewaczką roku została Julia Leżniewa.
Nieźle wybrali dzień na ogłoszenie tych wyróżnień – Marc Minkowski ma dziś urodziny 🙂
A „ponownym odkryciem roku” wybrano w tym samym głosowaniu „Pasażerkę” Weinberga!
Podobają mi się te wyróżnienia 🙂
No i podwójnie serdeczne gratulacje dla dzisiejszego Jubilata, stosowny toast okolicznościowy wzniosę wieczorem 🙂
Tak jest! Trzeba będzie wypić zdrowie MM 😀
Też wzniosę 🙂 A poprawiny mogą być w piątek w Krakowie, w przerwie spektaklu 😉 Najgorsze jest to, że ja tych „Hugenotów” nie widziałam… Może się zlitują i wznowią. Ale „Pasażerkę” widziałam i poczytuję sobie za zaszczyt. No i fajnie, że Julię wyróżnili – zrezygnowała dla tego spektaklu z udziału w prestiżowym konkursie w Brukseli.
http://www.kultiversum.de/Musik-Aktuell/2011-Auffuehrung-des-Jahres.html
O, tutaj wyzywają MM od „Spiritus Rector” 🙂 Swoją drogą to szkoda, że u nas nie ma takiego czasopisma operowego – opernwelt to jedno z moich głównych źródeł wiedzy. U nas nigdzie się aż tak wnikliwie i obszernie o europejskiej operze nie pisze.
A niby gdzie ma się u nas pisać? 🙁
No właśnie o to gdzie się rozchodzi 🙁 Bo pojedyncze relacje z teatrów europejskich się zdarzają, m.in. Hugenoci byli szczegółowo omówieni w Ruchu Muzycznym, a Kierowniczka rozpropagowała Pasażerkę po Bregenzer Festspiele i nadawała prosto z Berlina w kwietniu. Ale chciałoby się mieć taką europejską operową panoramę w jednym tomie co miesiąc, z uwzględnieniem polskiej specyfiki. No ale jakoś klecę sobie tę panoramę z kawałków – opernwelt, Ruch Muzyczny, Dywan, czasem sama coś zobaczę. Plus dzieło referencyjne czyli 1001 Opera.
Uwaga, podobno w najbliższy poniedziałek ( tu i ówdzie ) „Faust” :
http://www.operawkinie.pl/faust.html
Czy to nie przy tej produkcji Alagna wymusił zmianę dyrygenta,ponoć z powodu złośliwego wyznaczania zbyt wczesnych godzin prób? Okropne, musiał wstawać o siódmej,biedaczek 😉
A skoro już jesteśmy przy Fauście,donoszę uprzejmie,że 15.08.2012 w pięknych okolicznościach przyrody zostanie wystawiona rzecz zupełnie nam nieznana (oczywiście wyjątkiem jest PMK, który wie w tej dziedzinie wszystko ). Pierwsza operowa adaptacja dzieła Goethego (w formie singspielu) napisana do oryginalnego tekstu, ponoć przy pełnej aprobacie autora. Nawet jeśli zachwyty Goethego były tylko kurtuazją wobec utytułowanego kompozytora,rzecz jest chyba godna odkurzenia choćby z czystej ciekawości : http://www.dolinapalacow.pl/OPERA-.html
ew_ko: dzięki za faustowskie wieści! Bilet na 10 X właśnie kupiłam (tym razem i Wrocław i Poznań się załapują), a 15 VIII notuję w kalendarzu (mam taki do końca przyszłego roku). Johann Wolfgang von G. to jeden z moich idoli za całokształt 🙂
Faust mi przepadnie z powodów służbowych, podobnie jak Alcina. 🙁 Jak pech, to pech.
Spiritus Rector to po naszemu bedzie „Spirytus Rektyfikowany”?
Pani w Multikinie na Ursynowie (bo Złote Tarasy nie wyświetlają?) kazała mi przyjechać po bilety, bo ani w sieci, ani telefonicznie są niedostępne.
Ze złości nie pójdę.
Skoro jestesmy przy Fauscie –
http://www.youtube.com/watch?v=Qk6QPNIM4ec
Wstawanie o 7. też uwazam za karygodne!!!! 🙁
Przenieśli do Multikina blisko mnie 😯
Spiritus Rector=zalany proboszcz? 😉 Coś nie bardzo pasuje.
Zmuszanie do wstawania o 7 rano uważam za działalność wręcz zbrodniczą i niech ten dyrygent się cieszy, że został tylko wyrzucony. Już nawet nie powiem, co ja byłbym mu w stanie zrobić. 👿
@mt7 – bilety można bez problemu kupić wchodząc przez główną stronę Multikina.
@bazylika 16:03 Też miałam to zaproponować 🙂 Ja zawsze kupuję tuż przed transmisją,jak dotąd bez problemów – miejsca do wyboru.
@ Aga 13:48
Może mały spacerek po Lizbonie na poprawę nastroju ? 😉
http://foto.onet.pl/2nlk,bssur0bto0kb,rse2d,u.html#rse2d
Tak, ‚bazyliko’, już kupuję, dzięki. 🙂
Mam istotne problemy z przegladarką IE9.
Nie wyswietla części stron i zacina sie.
Przeszłam na Foxa.
Spacerek po Lizbonie? Jedno oko się śmieje, drugie płacze (stosownej emotki brak). Ktoś się zeźlił na Multikino jeszcze bardziej, niż mt7: podobno właśnie ewakuują Złote Tarasy. 😯
Znalazłam tanie miejsce w Lizbonie w maju przyszłego roku:
2.468,00 PLN za 2 tygodnie (04.05.2012 – 18.05.2012)
https://rezerwacja.casamundo.pl/houseinfo.php?SearchId=475529&Duration=14&Adults=1#booking
na 1 głowę daje to 1.300 PLN.
Tylko jeszcze tanie przeloty trzeba znaleźć i kogoś chętnego do wyjazdu w tym czasie.
Maj to jest bardzo dobry moment na wizytę w Lizbonie i okolicach – byłam w tym roku 🙂 Ale z tanim przelotem może być kłopot – ja nie znalazłam. No i kryzys może zbrzydzić krajobraz.
Ago, na pocieszenie: Faust, tez z opery paryskiej, z 1975-go roku, spiewaja Gedda, Frenni, Soyer – tu pierwsza czesc (reszta obok).
A transmisja z Met bedzie w grudniu 🙂
Stęskniłam się za Lizboną…
Dzięki, lisku. 🙂 Grudniowego Fausta już sobie byłam wpisałam w kalendarz i na ten moment nie widzę dla niego zagrożenia. Ale żałuję, że nie uda mi się skonsumować obu wersji.
No to moze narazie (tez tesknie do Portugalii 🙁 ) troche fado. Antonio Zambujo (jego nagrania wychodza w World Village – Harmonia Mundi)
http://www.youtube.com/watch?v=WugOxmaUUyc
Sympatyczne chłopaki 🙂
Jestem też przeciwny wstawaniu o siódmej!!! Należy stanowczo wstawać o szóstej!!!!!! Jak ja muszę, to inni też mogą 🙂
Tadeuszu, ale to nie jest wcale dobrze, kiedy wszyscy wstają o tej samej porze – strasznie się wtedy tłoczno robi. Jak mam cierpieć podwójnie, z powodu wczesnego wstawania i z powodu tłoku, to już wolę być wielkoduszna i zgodzić się, by inni spali dłużej. A już artyści… a niechże śpią do południa, żywią się ambrozją i poją absyntem – byleby tworzyli ku zachwyceniu serc. 😆
Szósta? Nie ma takiej godziny 👿
Ano nie ma. Ale z tego, co pamiętam, to PK zdarza się czasem wstać o godzinie, której nie ma, by dotrzeć na czas tam, dokąd dotrzeć warto. 😉 Leonora tym razem będzie w Krakowie. http://www.festiwalpianistyczny.pl/
Niech jej będzie na zdrowie. Ja w tym czasie będę już w Poznaniu…
Dostałem taki ekskluzywny spam i nic tam nie ma ciekawego oprócz deklaracji:
Już z trzecią regularną przesyłką
otrzymasz ZA DARMO elegancką, drewnianą półkę
na Twoją kolekcję!
Oni chyba czytali, jak narzekamy na metraże i kubatury, ale na pewno nic nam nie zapłacą. 🙂
Pobutka
Wielki Wodzu, chyba ściągnęłam Wodza na Dywan telepatycznie,bo ja właśnie w sprawie takich dziwnych kolekcji 😉 Proszę mądrzejszych o radę. Wczoraj w kiosku wypatrzyłam toto: JSB Dzieła wszystkie cz.4 – utwory lutniowe na dwóch płytach, na jednej gra na klawesynie lutniowym Robert Hill (znany mi ze współpracy z Arte dei Suonatori ). Na drugiej – na lutni Oliver Holzenburg ,o którym nic nie wiem,a sierżant Gugiel zameldował tylko tyle, że delikwent uczył się u Hopkinsona Smitha .To dobra rekomendacja, a cena 29,90 za dwie płyty całkiem przyjazna, więc chyba niewiele ryzykuję? Obficie w tej serii będzie reprezentowane Bach Collegium Stuttgart pod Rillingiem : http://www.kolekcjabach.pl
A względem tego ekskluzywnego spamu – też dostałam,skasowałam nie czytając,bo ta firma doprowadziła mnie kiedyś do białej gorączki, molestując mnie telefonicznie propozycją zakupu kolekcji ogrodniczej,chociaż cierpliwie tłumaczyłam,że z powodu braku ogrodu nie jestem zainteresowana,a z moją jukką na balkonie poradzę sobie sama 🙂 No i przegapiłam w ten sposób możliwość otrzymania całkiem za darmo eleganckiej drewnianej półki,no chyba się potnę z żalu 😉
Ta półka na obrazku na drewnianą nie wygląda 😆
Pani Felicja Blumental na dzień dobry. Pamiętam, jak Penderecki napisał dla niej Partitę na klawesyn i orkiestrę. Przyjechała do Polski, była już mocno starszą panią i dostojnie siadłszy do instrumentu brzęczała, co jej tam Krzysiu (jeszcze z wcześniejszego wcielenia) przykazał:
http://www.youtube.com/watch?v=BwN_K57PQug
Nagrań Rillinga osobiście unikam jak ognia. Bywali tam kiedyś fajni soliści, ale sam Maestro nudzi jak flaki z olejem… To już nawet Koopman lepszy.
PMK
Mnie też obaj nudzą, choć podobno Rilling na stare lata nieco się ożywił. Ale jeśli nawet, to pewnie to są stare nagrania. Są tacy, co lubią, rzecz gustu.
To już lepiej, w tym starym stylu, słuchać Karla Richtera, czy Ramina. Oni przynajmniej mieli jakąś osobowość.
Ponieważ nie ma szczegółów w opisie, trudno zgadnąć która Msza h-moll tu idzie, ale kantaty są napewno ze starego cyklu Laudate. Pod koniec ery LP wyszło kilka (kilkanaście? chyba nie mam wszystkich) tomów, które wyciągam tylko dla partytur (bo dołączyli, jak w starym wydaniu Teldecu), a kompakty stoją na najwyższej półce i tam już nie sięgam nigdy, pomimo niektórych solistów.
Koopmana ostatnio słyszałem z jakiegoś live’u na Mezzo. Od pierwszych taktów Magnificatu było słychać, że nie wie, dokąd zmierza: rozchwiane, niepewne, „prezioso”. Wśród kompletów kantat stary Teldec jednak się trzyma, a wśród nowszych – Gardiner napewno górą, nawet Suzuki chyba lepszy… Kłopot w tym, że rynek jest już tak nasycony, że nikt nowej inicjatywy (w solowej obsadzie, oczywiście) już teraz nie podejmie…
PMK
Coś mi się zdaje,że to te nagrania :
http://www.music-island.com.pl/wydawnictwo_Haenssler.html
1. (subiektywnie) nagrania utworów lutniowych JSB na lautenwerck uważam za ezoterykę – że niby mistrz sobie plumkał na takim, bo nie umiał na lutni.
Czy nie lepiej słuchać nagrania na lutni?
2. (subiektywnie) nie lubię takich pomieszanych płyt – część utworów na jednym instrumencie, część na innym.
3. (no, też subiektywnie) jeśli koniecznie na Lautenwerck – Elizabeth Farr, na Naxos. 2 CD poniżej 50 zł
Jeśli na lutnię – Hopkinson Smith – teraz do dostania poniżej 60 zł, mistrzowskie wykonanie.
Opcja trzecia – na gitarę, John Williams. do dostania pojedyncze CD, na którym gra jedynie suity (bez preludium 997, Preludium Allegro i Fugi 998 etc.).
Tak, wiem – wszystkie opcje oprócz Williamsa wychodzą dużo drożej, ale myślę, że wykonania będą lepsze (ewentualnie z wyjątkiem tego Naxosa, bo go nie znam na wylot, ale i tak nie polecam takiego wykonania tych utworów.
Oczywiście wykonań na lutnię i na gitarę jest wiele więcej. Wymieniłem te najbardziej oczywiste.
No to se pogadałem.
Jesli na lutnie – Konrad Junghanel, JSB Complete Lute Works, deutsche harmonia mundi . Cudo.
Tak, to są te nagrania, sprzedawane na sztuki, jako wielopak 172 CD i wszelkie kombinacje. Cena 29,90 za dwie wydaje się dobra, bo w wielopaku wychodzi po 8 USD za sztukę, a te z linka powyżej to jest w ogóle jakiś karalny rozbój. Jeśli w tym kiosku można kupować tylko wybrane części, to całkiem interesujące. Dobra połowa zestawu, czyli kantaty i wszystko na zespół instrumentalny, to są gnioty Rillinga i mam zaszczyt je ignorować. Wśród solowych jest sporo rzeczy bardzo dobrych, Robert Hill zajmuje kilka płyt, jest też zestaw niezłych organistów. Oliver Holzenburg to lutnista przyzwoity, jak wynika z tego nagrania, chociaż gdyby był sprzedawany osobno, to bym się kilka razy zastanowił.
Ogólnie, ew_ko, z tych 172 płyt można spokojnie nabywać za takie pieniądze wszystko, co nie zawiera Rillinga osobiście. Chyba, że ktoś lubi.
Pisząc „te nagrania” myślałem o linku music-island, a tu mi się towarzystwo wkleiło. 🙂
Gostku, to nie są pomieszane nagrania. Jedna płyta z klawesynem, druga z lutnią.
Pewnie, są różne inne i lepsze (od Hilla niekoniecznie), ale jak ew_ka pyta o konkretne, to odpowiadam konkretnie.
Pomieszane = część utworów lutniowych na lautenwercku, a część na lutni.
Na lutni pan Holzenburg gra BWV 995, 1000 i 1006A.
http://www.music-island.com.pl/opisplyty_H+92118.html
@lisek 11:39
Zgadza się, Junghanela już tutaj sama rekomendowałam Adze 🙂 Rzeczywiście mistrzostwo.A jakiś czas temu (dzięki dyskusji na Dywanie o Weissie ) przypomniałam sobie i nabyłam genialnego Hopkinsona Smitha (BWV 1010 & 1012) i się napawam. A z tym lautenwerckiem to czysta babska ciekawość i tyle 😉
Doczytałem, że Msza h-moll w zestawie jest specjalnie nagrana w 1999, a wszystkie kantaty, motety i pasje z recyklingu.
ew-ko, a gdzie kupiłaś Hopkinsona Smitha? Ja go ściągałam z Amazona, bo nigdzie indziej nie znalazłam byłam. Szykuję się, żeby zamówić więcej, poza tym mam jeszcze na liście Jaapa ter Lindena i Bylsmę w repertuarze bachowskim i Zachariasa ze Scarlattim – żadnej z tych płyt nie udało mi się znaleźć w polskich sklepach, ale może źle szukałam. Trochę drogo mi wychodzą te wycieczki do Amazona.
@Wielki Wódz 11:44
No i o to mię się rozchodziło 🙂 Nie zamierzam kompletować tej kolekcji,bo nagrań JSB (lepszych i gorszych) nazbierałam na własny „trybunał płytowy” aż nadto. Zaprzyjaźniony pan kioskarz odkłada mi wszystko co dostaje z tzw.poważki i pozostawia mi szansę wyboru bez zobowiązań i bonusów w rodzaju przepięknej półeczki. Co do Rillinga mam podobne odczucia (miałam nieostrożność kiedyś trafić bodaj na mszę h-moll właśnie) i stąd moja asekuracja w podejściu do tematu.Robert Hill dobrze mi się kojarzy jako klawesynista, a skoro zdaniem PT Dywanu Holzenburg to przyzwoity lutnista,to tym lepiej 🙂 Dzięki za radę,znaczy jestem uboższa o 29,90 😉
O istnieniu lautenwercku w ogole nie wiedzialam 😳 (@ew_ko, babska, i nie tylko, ciekawosc popieram! 😀 ). Wg gugla JSB posiadal nawet dwa… Wyglada i brzmi ciekawie (ale wcale nie jak lutnia):
http://www.youtube.com/watch?v=-8wjxj0KyUE&feature=related
To bardzo fajny instrumencik 🙂
Rzeczywiscie fajny. Poszukam gostkowej rekomendacji Elizabeth Farr.
Nie tyle rekomendacja, co wskazanie. Ja nie znam tego albumu (2 CD), ale pani Farr gra komplet utworów + coś tam jeszcze
http://www.naxos.com/catalogue/item.asp?item_code=8.570470-71
Dzieki Gostku, poszperam 🙂
A tu dla ew_ki Robert Hill na lauterwercku
http://www.youtube.com/watch?v=woh8UHdjl1M
Czy ma to coś polską nazwę ?
Korzystając z przedwyborczego rozprężenia w pracy (tak tak, wybory miewają jednak dobrą stronę) posłuchałam na tubie, prawdę mówiąc nie porywa mnie (osobiście), ale dźwięk ciekawy. W żadnym muzeum tego czegoś nie widziałam, a działy strunowców penetruję zwykle detalicznie.
Jajako znający nagranie pani Farr mam zastrzeżenie tylko do pracy pana inżyniera. Trochę za bardzo dosłowny dźwięk, jakbym nachylał się nad instrumentem i oglądał mechanizm. U Hilla słychać jak należy, z rozsądnej odległości.
@ lisek 12:48
Dzięki bardzo 🙂
A polecaną przez Gostka Elisabeth Farr można od ręki zamówić u p.Elwiry Kostkiewicz w moim ulubionym sklepie płytowym Bumtarara ( niestety z powodu kryzysu zawieszają działalność stacjonarną w Zielonej Górze ;-( i pozostają przy sprzedaży wysyłkowej) Jakby co,prześlę linka i telefon.
@Aga 12:08
Ja akurat kupiłam w księgarni Meloman we Wrocławiu u sympatycznego pana Zbyszka Kamionki (nie wiem czy jeszcze ma jakiś egzemplarz,bo strona w budowie;-) ) Ale,ale … czy to koniecznie musi być Amazon/ nie wystarczy…Amazonka? 😉 Proszę bardzo :
http://www.amazonka.pl/bach-j-s-complete-works-for-lute-digibook_hopkinson-smith,99901673659.bhtml
Nigdy nie słyszałem o polskiej nazwie. Jakoś to musieli nazywać nasi przodkowie, ale się chyba nie przechowała.
@bazylika 13:16
Podobnież w użyciu jest nazwa klawikord lutniowy 🙂
Dzięki, ew-ko.
Obiecany kontakt do sklepu Bumtarara :
http://www.bumtarara.pl
p.Elwira Kostkiewicz 603 136 264 lub mail :
bumtarara@bumtarara.pl
A mordka przy moim wpisie w tej sprawie miała być taka 🙁
Ja też dziękuję. 🙂
Pani Elwira zamyka sklepik 🙁
Osobiście nigdy nie byłam (wstyd się przyznać: w mych licznych rozjazdach nie dojechałam do Zielonej Góry), ale znam Panią Elwirę, dzielnie sobie zawsze radziła. Dobrze, że wysyłka zostaje.
Znalazlam poprzednia rozmowe na temat lutni, z rekomendacjami Gostka, ew_ki i Wielkiego Wodza 🙂
http://szwarcman.blog.polityka.pl/2011/06/07/rozumiec-muzyke/#comment-90297
Najlepsze polki na CD sa w Ikei albo samemu sobie zrobic DIY.
A ja nie mam półek na CD, tylko szuflady. Od Bumtarara dowiedziałam się właśnie, że wyszedł kolejny tom Lekcji muzyki Piotra Orawskiego „Rozkwit Baroku”. Na książki mam półki i trzeba będzie, widzę, zrobić na nich miejsce na kolejną pozycję.
@ Aga 14:15
Ago,w sprawie wspomnianego zapełnienia miejsca na półce z książkami to może prosto z Wydawnictwem KLE,którego szef czasem tu odzywa się na blogu 🙂
http://okle.pl/
@ Aga 12:08
No i jeszcze Jaap ter Linden może być tutaj :
http://www.gigant.pl/html/2/prd/krenqpatgljjopgfxtua/
No i jeszcze bonus dla Agi 🙂
(chyba lepszy niż półeczka na płyty 😉 )
http://www.gazetawroclawska.pl/kultura/457250,z-jackiem-dehnelem-o-kulawym-zyciu-bez-poezji,id,t.html
Postaram się zajrzeć na to spotkanie i posłuchać obu panów,bo lubię.
ter Linden jest cienki. Szkoda dwóch dych 🙄
Ja tam go lubię 😛
A ja przysypiam. A i to nie zawsze, bo czasem nie mogę zdzierżyć 🙂
Nie szkoda 😎
A jeszcze w kwestii nazwy. Gdyby mnie ktoś pytał, co ten instrument ma wspólnego z klawikordem, to bym nie wiedział. Szpinet, klawesyn – jest jakieś podobieństwo, ale klawikord? Sztuczne to i nieuzasadnione.
Koty mówią, że szkoda. :8
@ Wielki Wódz
Oczywiście że KLAWESYN lutniowy,sorry :ooups:
Się nie gniewam, ale to też ucone wymyślili, a jak i w ogóle się nazywało po polsku, tego nikt nie wie. 🙂
Sprawdziłem, staruszek Sachs w ogóle o takim zwierzu nie napisał, więc tłumacz nie odwalił za nas roboty.
„i czy w ogóle” 😎
No właśnie gigant mi wczoraj napisał, że nie udało im się dostać ter Lindena – poprosiłam, żeby próbowali dalej, ale pewnie nic z tego nie będzie. To kogo słuchają koty, skoro nie lubią Japcia?
Do Jacka Dehnela słabość mam wielką – czytam namiętnie i opowiadania/powieści, i felietony w Polityce i WP, i wiersze. 🙂 Niedawno kupiłam nawet jego tłumaczenie wierszy Larkina, mimo że mam je i przyswajam w oryginale – chcę zobaczyć, jak mu poszło. 😉
Znalazłam niemiecką nazwę Lautenklavier. A czy Theorbaflügel (coś takiego też znalazłam) to jakiś krewny klawesynu lutniowego?
To jest mniej więcej to samo. Tych instrumentów nie było dużo, więc raczej klasyfikowanie mija się z celem. Theorbenflügel to większy i niżej brzmiący Lautenwerk, a czasem oba w jednym.
Koty w kwestii Suit są bardzo wybredne i mało kogo tutaj lubią. Na pewno Wispelweya i Queyrasa. Jeszcze Thedeen ujdzie. No i absolutnie ta pani:
http://www.youtube.com/watch?v=WQu7hECnpMI
Ja bym tym kotom zmienił dietę na bezpokarmową, po tygodniu by miały bardziej elastyczne poglądy 😈
Tere fere kuku. Koty potrafią żyć samym mruczeniem 8)
Coraz ciekawiej się robi. PK lubi Jaapa ter Lindena, Hoko przy nim w najlepszym razie śpi, w najgorszym nie zdzierża. Za to oboje lubią Wispelwey’a, którego nie lubi Wielki Wódz. Przy poprzedniej okazji (9/7/2011, od 10.23) padło jeszcze kilka nazwisk, m.in Casalsa (Gostek). A ja to wszystko wczytuję ‚na sucho’, bo od trzech miesięcy nie udało mi się kupić żadnego z tych nagrań. Koniec. Amazon, here I come.
Casalsa to w ogóle nie dzierżę.
Na ‚mokro’ można sobie posłuchać na tubie, są wszyscy 🙂
Potrzebuję się wsłuchać przynajmniej w jedną „porządną” wersję, zanim się wezmę za tubalne porównania. 😉
Jedna porządna, to pewnie Bylsma 1979 albo Bylsma 1993. 😎
Bylsmy tez nie dzierżę. 8)
Aga będzie miała problem 😆
Zresztą te nagrania bywają tak różne, że jedna wersja niczego nie załatwia – ja bym tu proponował Queyrasa.
Wszystkich, którzy maja słabość do Dehnela (ja też mam) zapraszam do biblioteki nr.97 w Warszawie (ul. Czerniakowska 178a) w poniedziałek, 10.10.2011 o 18-ej. Spotkanie z autorem zapowiada się interesująco.
Zerknąłem na tamtą dyskusję i widzę, że Wódz wspominał Bergera – pamiętam, że przy pierwszym zetknieciu nawet mi to spasowało, ale potem zaczęło być monotonne. Posłucham jeszcze raz 🙂 A z nie-kompletów na smętny nastrój może być Meyer.
Ago,skoro koty i Hoko mają ostatnie słowo – Bumtarara ma pewien wybór suit,co do których pewnie się nie pogodzimy ;-),ale w tym jest akurat proponowany Queyras (2CD za 89 zł )
O to to, koty powinny mieć ostanie słowo 😆
Trochę się sfrustrowałam, ale trochę rozumiem, bo jakby mi kto podtykał JSB na fortepianie, to bym na wszystko kręciła nosem, poza jednym wykonaniem i nikt by mnie z moich okopów nie wywabił. 😉 Ale cieszę się niezmiernie, że Hopkinson Smith zyskał był jednogłośne poparcie, bo dzięki temu zamówiłam go z miejsca i polubiłam lutnię. 🙂 I jakby teraz ktoś chciał twierdzić, że Smitha nie trawi, to – po pierwsze: obrazoburstwo, a po drugie: za późno… 😆
Po trzecie, miałby ze mną do czynienia ręcznie. 😎
Koty poszły spać 8)
Wracajac do Leonory, kabluje, ze dwa dni temu dala recital z Schumannem (Toccata, Karnawal i inne klocki). Podobno toccate grala zdecydowanie lepiej niz w domu 😉
Ago, znaczy ze Gould nie… ?
No proszę, a w Krakowie Leonora będzie grała Liszta.
Lisku, Gould zdecydowanie nie.
Na marginesie: jak to dobrze, że gdzieś jeszcze można porozmawiać nie o polityce. I nie o kryzysie. Klawesyn lutniowy. Hmm. Idę do domu poodsłuchiwać i pooglądać linki tudzież zaszaleć na Amazonie. 🙂
Dziś w Dwójce retransmisja koncertu z festiwalu Musica Sacromontana:
http://www.polskieradio.pl/8/688/Artykul/451542,Skarby-muzyki-polskiej
Jestem fanką zarówno tego festiwalu,jak i organizatorów – Stowarzyszenia Miłośników Muzyki Świętogórskiej im.J.Zeidlera, którzy wykonują wielką pracę dla popularyzowania zapomnianej muzyki polskiej ( już 5 albumów,w tym jeden Fryderyk i bodaj dwie nominacje).
Nawet jeśli nie zawsze są to dzieła z najwyższej półki,to chyba na całkowite zapomnienie Zeidler,Wański,Koperscy sobie nie zasłużyli…
Tu więcej :
http://www.jozefzeidler.eu
Mam pytanie do Tereni, czy zdjecia PK w Paryżu są już trwale niedostępne?
O wcześniejsze z Camino nieśmiało też 🙁
Nie wiem, zmieniłam klawiaturę , a znaki diakrytyczne pokazują się, kiedy chcą.
Czy ktoś jeszcze słucha słucha dwójki?
Czy wszystkim tak się źle odbiera (mikro-przerwy)?
Ja słucham. To niemal jak zagłuszanie RWE w dawnych czasach. W każdym razie ja mam najazdy szumowe dzisiaj.
A teraz to i nawet komentarza mi nie wysyła.
O, ale gapa ze mnie, kodu nie wpisałam:-(
u mnie w robocie żadnego przedwyborczego rozprężenia n’y a pas
Ostatnio widziany kiosk, był na łodzi podwodnej wynurzonej w Aalkmar i nic tam raczej nie sprzedawali. Zresztą – wolałem nie pytać.. Wachtowi nie wyglądali przyjaźnie…
Zresztą w związku z zamiarem utworzenia organizacji wyrzucającej z niskiego kraju nielubianych cudzoziemców..
Do ewentualnego zobaczenia w FN 13tego (Baszmet) – mam nadzieję, bo biletów nadal niet (niet – bo to organizuje jakiś Gaz-prom czy inny gas-coś tam)
emtesiodemeczko, do zdjec potrzebuje sponsora, ale to sie wyjasni
Mogę zasponsorować, jakby co 😉
Czytam i widze ze sa tu wielbiciele Dehnela, moze ktos powiedziec jaki to pisarz, nic jego nie czytalam choc swego czasu przegladalam ksiazke w tytule miala cos o Smyrnie. Co polecacie na poczatek?
Wiem ze nosi sie troche na dandysa (choc to nie to) a troche na pana romantyka z lat 40 XIX wieku.
Do Tereni
Picasa pod tym wzgledem chyba łaskawsza.
Można wrzucić jednym szurnięciem parę setek.
Więcej też można, ale może dłużej trwać.
Spośród książek Jacka Dehnela na pierwszy ogień poleciłbym zdecydowanie „Lalę” (ciekawe co na to Aga?) jako nadzwyczajnie opowiedzianą podróż do korzeni – do czasu sprzedistnienia, czyli dziecięcej krainy spod wiecznie aktualnego zapytania „co było, kiedy nas nie było”; jest i wzruszająco (postać ukochanej babci) i komicznie (krowa w salonie… a goście u bram…) i autoironicznie (bohater nie widzi siebie w roli kontynuatora rodu)… no i osobiście (myślę, że każdy, kto ma coś z Piotrusia Pana będzie w tej opowieści jak u siebie)… ja znalazłem w tej książce także jeden z moich ukochanych literackich motywów; kształt proustowskiej „magdalenki”… tylko nieco słodszej 😉 ponieważ jednak lubię także krótkie formy, polecam też zbiór „Balzakiana” – ciekawa diagnoza przełomu w polskim wydaniu i dekoracjach – tytułowe nawiązanie do francuskiego mistrza nie na wyrost… moim zdaniem 🙂
A ja na początek polecam felietony Jacka Dehnela w Polityce – w celu wstępnego zorientowania się, czy Ci ten styl pisania i myślenia odpowiada. Mnie z miejsca zauroczył, ale nie każdemu się spodoba. A potem rzeczywiście albo Lalę, albo Balzakiana. Ja zanim się wzięłam za Balzakiana, przeczytałam kilka książek Balzaca (Stracone Złudzenia, Kobieta trzydziestoletnia) i to była dobra strategia. Rynek w Smyrnie zostawiłabym na (ewentualne) później. Na marginesie, tę książkę kupowałam dwa razy, bo pierwszego egzemplarza ktoś mi nie oddał. To mnie oczywiście niczego nie nauczyło – teraz nie wiem, gdzie jest Saturn (najnowsza powieść J.Dehnela). Z wierszy mam zbiory Ekran Kontrolny i Brzytwa Okamgnienia. Tu radziłabym zacząć od Brzytwy. A jaki to pisarz? Ja uważam, że dobry. 😉 Archiwalne felietony (niektóre) są dostępne na stronie Polityki. Np. ten. http://www.polityka.pl/spoleczenstwo/felietony/1507750,1,kawiarnia-literacka.read
A i jeszcze jedno a propos pytania jaki to pisarz; bardziej niż jego instrumentarium rękawiczek, krawatów i lasek na uwagę zasługuje stosunek do fotografii (wydał nawet książkę – komentarz do swoich ulubionych zdjęć) – nie są to oczywiście przemyślenia na miarę Rolanda Barthesa czy Susan Sontag, ale też Dehnel do takich porównań wyraźnie nie pretenduje… za to prezentuje cenne osobiste spojrzenie na fotografie, jako na kruchy i łatwo zniszczalny przedmiot (notabene do przedmiotów – zwłaszcza starych – też ma stosunek szczególny), na którym zapisane zostało w skrócie migawki czyjeś życie… cudem niekiedy ocalone w tej formie od unicestwienia. Co ciekawe, zainicjował zdaje się modę na takie książki, bo właśnie ukazało się „Dno oka” Wojciecha Nowickiego (nie czytałem, ale z wywiadu w GW z piątku wnioskuję, że warte uwagi…)
Ago, polecasz „Saturna”? 🙂
Damiano, Saturn mi się podobał i oczywiście polecam. 🙂 Ja u Jacka Dehnela najbardziej lubię jego stosunek nie do przedmiotów, a do ludzi, których obserwuje z pozbawioną naiwności życzliwością, zadomowienie w literackim języku polskim, renesansowość i umiejętność tworzenia nastroju – tworzenia ot tak, z miejsca, a nie mozolnego budowania ze strony na stronę. Lubię klimat jego książek i to, że w nie wchodzę, jednocześnie patrząc na nie z zewnątrz jak na obraz.
O tak 🙂 to warsztatowo bardzo sprawny pisarz; imponuje też ilością (i jakością) uprawianych form! Potrafi tworzyć literackie freski nawet… w skali mikro! lubię też celność jego klarownych i niekiedy ostrzejszych diagnoz oraz ironię, która ujawnia się choćby w „Balzakianach” właśnie 🙂
W sprawie Dehnela mam podobną kolejność ulubionych rzeczy – od „Lali” poczynając 🙂 „Rynek w Smyrnie” to chyba jeszcze taki nie do końca on -wygląda na wczesną twórczość, chociaż w druku ukazał się chyba dość późno. Wiersze bardzo,bardzo…Argumenty za czytaniem już padły,więc nie będę powtarzać za Agą i Damianem. Polecam Dehnela pod każdą postacią 🙂
Dehnel ma jedną rzecz niewybaczalną: talent. Pióro zwinne, kolorowe, roztańczone, zarazem słuch i oko. W prozie słychać, że pisze poeta wrażliwy na rytm i kształt frazy, a w poezji – że obserwuje i opowiada jak wybitny prozaik (pani Wisława Szymborska zdefiniowała kiedyś tę różnicę, ślicznie porównując swoje wrażenia z pewnej wizyty – z wrażeniami Kornela Filipowicza). Saturna jeszcze nie zdążyłem przeczytać, ale Lalę i Balzakiana polecam z entuzjazmem.
Ma jeszcze jedną cechę sympatyczną, skądinąd całkowicie od siebie niezależną: postępowa moderna nieustannie zapowiada jego koniec, upadek i ostateczną kompromitację (po każdym, kolejnym tomie coś takiego się ukazuje), podobnie jak Siły Postępu od stulecia zapowiadają żałosny kres i upadek Kapitalizmu. Kryzysy kryzysami, ale wydaje mi się, że to nienajgorzej wróży długowieczności Dehnela…
Aha, bez związku : właśnie posłuchałem sobie Młynarki i Podróży, jakie Gerhaher zaśpiewał dwa tygodnie temu w Londynie. No więc ja bardzo przepraszam, ale jeżeli jest gdzieś dzisiaj ktoś, kto te rzeczy robi lepiej od niego, to bardzo proszę o nazwisko, telefon i adres.
Kto go wreszcie do Polski sprowadzi w tym repertuarze, do Jasnej Anielki? Zamiast Bostridge’a na przykład?
PMK
Porównywalnie dobrze robi to… Matthias Goerne 🙂
Chociaż w wywiadach mówi, że dobrze że są tacy muzycy jak Christian Gerhaher po wtedy on może podziwiać piękno wykonawcze…
a o Bostridge nie ma się co czepiać bo i tak w Warszawie będzie śpiewał Bacha. 🙂
Pozdrawiam serdecznie
Gerhaher to juz od jakiegos czasu „ściga się” w Młynarce i Podróży wyłącznie sam ze sobą. Co podejście to bardziej przejmujący „wynik”. Dla mnie nie ma sobie równych. A bilety w Londynie podobno rozeszły się na pniu.
Goerne jest bardzo, bardzo fajny, ale dla mnie – trochę ciężki, nie tak przejrzysty i prosty jak Gerhaher, który ma do tego cudowne, niemieckie słowo.
A Bostridge w Bachu – przepraszam, ale dla mnie odpada. Po pierwsze, właśnie, niemczyzna (nie dość, że we wszystkich językach słychać u niego angielski akcent, ale jeszcze śpiewa tak, jakby sobie z niego nie zdawał sprawy i zamiast go ukrywać – „gra” na słowie, nad którego brzmieniem nie panuje). Ale przede wszystkim mierzi mnie jego maniera i wokalny narcyzm: jest „zasłuchany we własny śpiew”.
Niech się Pan nie gniewa, Lolo, ale mam na niego ostre uczulenie we wszystkim, poza… Peterem Quintem w Obrocie śruby. To mu akurat leży jak ulał…
PMK
Sorry, że tak warknąłem na Bogu ducha winnego Bostridge’a, ale mnie ząb boli od paru dni i nie Kocham Ludzkości.
W ramach przeprosin, podzielę się odkryciem literackim (hłe hłe hłe…). Nagle mnie natchnęło i poszedłem szukać pod internecie oryginału Byczka Fernanda Munro Leafa, którego nigdy po angielsku nie widziawszy.
I proszę sobie wyobrazić moje zdumienie, gdy odkryłem, że oryginał jest… prozą! To Irena Tuwim wymyśliła „wąchać kwiatki, stokrotki i bławatki” i inne „jego mamusia, krowa, patrzyła na niego ze smutkiem – mówiąc, Fernandziu, zobacz, ty stajesz się odludkiem”. Angole tego nie mają!
Górą nasi.
PMK
To jest chyba dobra okazja do podkreślenia, że nie zaliczam się do Ludzkości. 😎
Za to do Byczka Fernando mi blisko. 😈
To bardzo dobrze, bo on „jest podobno bardzo szczęśliwy”.
A „odkrycia” dokonałem, szukając starego filmu Disney’a, który, oczywiście, jest na tiubie:
http://www.youtube.com/watch?v=CGTVRbpAuRo
Przekład lepszy od oryginału? 😉
A polska Wikipedia tako rzecze: „Byczek Fernando: wierszowana bajka autorstwa amerykańskiego twórcy literatury dziecięcej, Munro Leafa”. Kolejny powód by jej ufać 😉
Puchatek w przekladzie Ireny Tuwim tez jest lepszy od oryginalu ..
Eee, z Puchatkiem to bym się akurat nie zgodził. Oryginał jest zupełnie inny, bo język z innego „ducha” i trochę inny humor, bardziej powściągliwy i podskórny, jakby chłodniejszy. Kongenialność wersji polskiej polega chyba właśnie na tym, że Pani Irena nie tłumaczyła „wiernie”, jak to było w niedawnych, poronionych próbach, ale napisała to jeszcze raz po polsku, „przesadziła” angielski styl i ton – do polskiego ogródka i zakwitło. Dzięki niej zamiast jednego Puchatka – są dwa, każdy inny. I można je sobie czytać na zmianę.
PMK
A ja sie calkiem niedawno dowiedzialem, ze Byczek Fernando jako pacyfista byl szczegolnie nielubiany przez Generalissimusa Franco i jako taki znalazl sie w Hiszpanii na dlugoletnim indeksie, a i gdzie indziej mu lekko nie bylo.
Pozdrowienia, jrk
Bycza bajka! 😆 Ależ mam bajeczne zaległości – pierwszy raz w życiu słyszę o Byczku Fernando.
Panie Piotrze,
akurat o Bostridge nie będę szat rozdzierał 🙂
ale to wszystko nie przeszkadzało by żeby Gerhaher przyjechał, Goerne, Quasthoff i jeszcze innych kilka osób do Polski.
Jako że jutro o świcie wessie mnie na dwa dni życie korporacyjne, już dzisiaj śpieszę z życzeniami urodzinowo-imieninowymi dla mt7. I z tej podwójnej okazji, dzielę się tym, co sama lubię. 😉
http://www.youtube.com/watch?v=w6XBsh-LVag
Ago, wprawiasz mnie w zakłopotanie.
Dzięki serdeczne, jeszcze się nie urodziłam, ale z przyjemnością posłuchałam, tego co lubisz. 😀
Czy można upiec tort WuZetkowy?
Dostałam wiadomość, pewnie powszechnie znaną;
Koncert inaugurujący działalność Carlo Montanaro jako nowego Dyrektora muzycznego Teatru Wielkiego – Opery Narodowej
Gioachino Rossini, Antonín Dvořák, Felix Mendelssohn-Bartholdy
sb.19:00 22 października 2011
Carlo Montanaro – dyrygent
Orkiestra Teatru Wielkiego – Opery Narodowej
Dobry wieczór,
tego koncertu niestety nie zaliczę (szkoda), bo będę w tym czasie daleko stąd.
Zostawiłam Was na cały dzień – tak się złożyło, a jak w środku dnia zajrzałam, to mi się nie chciało ani o Dehnelu, ani o Gerhaherze i Bostridge’u. Jakoś tak. A wieczór miałam zupełnie z innej bajki.
Już chyba w końcu pora na nowy wpis.
Lautenwerki, teorbany…
W muzeum w Ba(j)zel widziałem takie dziwne instrumenty, których istnienia wogóle nie podejrzewałem – jakieś połączenia progów z harfą, klawesyn młoteczkowy (sic) oraz violę kontrabasową. No i Tuba Marina co to pierwszy raz dziwo owo oczami swojemi
Udałem się do FN na koncert Sinfonii Iuventus dziś totalnie stłamszonej przez Maję Metelską. Wszystko łopatologicznie wskazane każdemu instrumentaliście (była znakomicie przygotowana) aż denerwowało to miotanie się po podium. Był Liszt (Walc Mefisto i Preludia) i Franz Schubert (niedokończona). Było głośno albo bardzo głośno.
Liryzmu – nie zauważyłem żadnego. Preludia – zamęczone. Szkoda – bo sentymentalnie lubię (to był pierwszy utwór symfoniczny jaki słyszałem).
Wygląda mi na to że MM najlepiej wychodziłyby Pump & Circumstances.. Zapowiadał Marcin Majchrowski (oooo – też MM).
Aha – i jeszcze grał Marcin Koziak (Liszt Es)
Lesiu, tromba marina, TROMBA!!! 🙂
Viola kontrabasowa to coś w rodzaju violone, czy inaczej?
Wodzu Wielki,
TUBMARINE
@Aga 19:50
Ech, młodzieży… ależ to musiało być smutne dzieciństwo bez Byczka Fernando 😉 Kiedy już nie wypadało oglądać kreskówek Disneya,nasze pokolenie dalej nie mogło się z nim rozstać i ulubiony bohater trafił do
piosenki Czerwonych Gitar, towarzysząc nam na prywatkach 🙂
http://teksty.org/czerwone-gitary,byczek-fernando,tekst-piosenki
We all live in a yellow tubmarine? 😯
To oni teraz w ingliszu piszą w mieście Bajzel? Zawsze dotąd to była tromba. 😕
Wielki Wodzu,wszędzie teraz piszą w ingliszu,a u nas najczęściej nawet w polingliszu 😉 A co do nazwy wzmiankowanego urzadzenia,to są chyba conajmniej dwie szkoły(falenicka i otwocka,że zacytuję klasyka)- bo tu np. jest trumpet marine czy cóś w tym rodzaju :
http://www.trombamarina.com/instruments/tromba-marina/
To tak jak z tym KLAWESYNEM lutniowym 😉
A płytę kupiłam – pan Robert Hill całkiem w porzo 🙂
No to jeszcze polecam resztę Hilla, która pewnie pojawi się w kiosku, powinno być dziewięć płyt w sumie. Przegląd organistów, jak już mówiłem, też jest interesujący, reszta mniej.
A jak pan Holzenburg? Nie jestem zachwycony jego techniką, za mało Hopkinson bił po łapach. 🙂
Brzdąk brzdąk brzdąk, brzdęk brzdęk brzdęk 🙄
http://www.youtube.com/watch?v=s-cH7wibKTA&feature=related
@Wieki Wódz 13:46
Odpowiem po weekendzie,bo jeszcze nie miałam czasu go porządnie posłuchać.Ale podejrzewam,że po Hopkinsonie trudno mu będzie mnie zauroczyć 🙂
@Hoko 14:10
łup,łup,łup,brzęk 😉
http://www.youtube.com/watch?v=ij7yirrRWEc&feature=related
@Hoko, @ew_ka,
hroo, hroo (?) 🙂
http://www.youtube.com/watch?v=8SMqCgX6G3E&feature=related