Alcina odczarowana
Wreszcie został przełamany pech Les Musiciens du Louvre-Grenoble i Marca Minkowskiego w kwestii Alciny, który nie pozwolił swego czasu im wystąpić. Nie opuszczał ich niemal do ostatniej chwili: już siedzieli w samolocie do Krakowa i usterka sprawiła, że musieli wysiąść. Przesiedli się do autobusu, wraz z solistami, ostatecznie dojechali i w końcu wykonanie się odbyło. Jak powiedziała Agnieszka, jedna ze skrzypaczek: za to staraliśmy się dać maksymalnego czadu. No i to się udało.
Nie szkodzi, że nie było to wystawienie w dekoracjach – swoista inscenizacja, jaka była, z solistami chodzącymi po scenie, grającymi do siebie, całkowicie wystarczyła. Trochę mogło razić, że większość śpiewała z nut, ale mimo to nikt nie rezygnował z zadań aktorskich. A zestaw solistów był po prostu rewelacyjny. W stosunku do składu z Wiednia sprzed roku prawie wszyscy się zmienili poza Veronicą Cangemi jako Morganą, która była tym razem w o wiele lepszej formie niż na wiosnę. W tegorocznych spektaklach wiedeńskich (sprzed tygodnia) była też nowa Alcina, która zaśpiewała i w Krakowie, wielka niespodzianka – Inga Kalna z Łotwy. Z kolei w zeszłym roku w Londynie śpiewała nasza dobra znajoma Romina Basso (Bradamante) i Luca Tittoto (Melisso); także tu się pojawili. A inicjatywą Minkowskiego był udział innych znanych nam śpiewaków: Ann Hallenberg (Ruggiero), Jolanty Kowalskiej (Oberto) i Emiliana Gonzalesa Toro (Oronte). Numery chóralne wykonywał Capella Cracoviensis Vocal Ensemble, przygotowany przez Jana Tomasza Adamusa – bardzo sprawny.
I znów było tak, że wszyscy się nawzajem nakręcali. Każda niemal aria była gorąco oklaskiwana, a dyrygent biegł za śpiewakami (jeśli wychodzili za kulisy) i wyprowadzał do ukłonu. Orkiestra grała z prawdziwym ogniem, aż żartowaliśmy potem, że chyba ma podpisany kontrakt, żeby się wyrobić do północy. Swoją drogą te cztery godziny (z przerwą) przeleciały niemal niezauważalnie, tym bardziej, że Alcina to istna lista hitów. Ale artyści mieli w tym swój niewątpliwy udział.
Jedno wzbudzało ogólne rozbawienie: tłumaczenie tekstów, wyświetlane na ekranie na scenie. Dość było ono toporne (pewnie głównym założeniem była dosłowność) i raczej przypominało nie tyle Ariosta, co operę mydlaną w typie Dynastii. Efektowne zwroty akcji, próby interwencji nadprzyrodzonych sił, miłosne qui pro quo doprowadzone do absurdu – to jest zawsze aktualne. I reakcje też może wywoływać różne. Myśmy się kulali ze śmiechu. Ale znajoma spotkana na przerwie wykrzyknęła: „Popłakałam się! [na koniec pierwszej części była, przepięknie zaśpiewana zresztą, aria Alciny Ah, mio cor] No, jak się można było nie popłakać, jak ona taka sola in pianto? [samotna w płaczu] Ale teraz ona wszystko rozpieprzy i już się na to cieszę!” Nie wszystko oczywiście „rozpieprzyła”, ale trochę efektów było, łącznie z (nieprzewidzianym chyba przez Haendla) kontrabasowym graniem za podstawkiem a la Penderecki…
A propos kontrabasu, w orkiestrze pojawił się jeszcze jeden – poza mapap i wspomnianą Agnieszką, a także fagocistą Tomaszem Wesołowskim i waltornistą Krzysztofem Stenzlem – akcent polski: Jurek Dybał, „wypożyczony” od Filharmoników Wiedeńskich. Jeszcze jeden, który może zadziwiać, jak on to wszystko dąży i godzi – przecież zajmuje się i dyrygowaniem, o czym już tu opowiadałam.
Blogownictwo stawiło sie dziś w trochę mniejszym składzie, ale była oczywiście Beata, a także PAK z a cappellą. No i anonimowi czytelnicy, z których jeden (pozdrawiam!) spytał mnie, kiedy będzie o Alcinie na blogu?
Komentarze
Zamelduje się ze szczegółami jutro z domu, bo tutaj nie mam sprzętu. Na razie tylko tyle, ze kilka razy mi ziemia stanęła, chwilo trwaj i te sprawy … A semi-staging Marca Minkowskiego lepiej posłużył dziełu niż (dobra) reżyseria w Wiedniu. Plusodpowiednia dawka wolności, zaufania do każdego z wykonawców i madrej opieki – i posypały się skarby… Zresztą skład solistów w Krakowie niezrównany. Dobrze ze Alcina oszczedzila autobus i dojechali… Dobrej nocy 🙂
No… ja bym dodał, że reżyseria z Wiednia (do oglądu także na DVD), ukazywała ‚teatr w salonie’, co prowadziło do swoistego minimalizmu, niewiele mniejszego niż ten w Krakowie 😉
Pobutka?
Moja gazeta zapowiadała wczoraj transmisję z Krakowa (Dwójka), a wyszło jak zawsze – prasa kłamie 🙁
Prasa nie kłamała, tylko nie miała ostatnich wiadomości.
To istotnie wielka szkoda, że nie doszło do transmisji, albo przynajmniej jakiegoś nagrania „na potem”.
Miejmy przynajmniej nadzieję, że pierwsze wykonanie w Polsce jednego z arcydzieł opery osiemnastowiecznej, w 276 lat po jej prapremierze, na najwyższym możliwym dzisiaj poziomie, zostanie odnotowane szeroko – i obszernie, jak na to zasługuje.
PMK
Obawiam się, że nie zostanie, wielu przedstawicieli prasy ja tam nie widziałam… 🙁
Ano nie było transmisji, choć miała być. W ogóle ponoć było tym razem jakoś trudno, i to z obu stron – nie wnikam, ważne, że przynajmniej ci, co byli, zobaczyli i usłyszeli.
Nie odezwałam się rano, bo sieć w hostelu siadła. Powłóczyłam się więc po zimnym, brrr, ale przynajmniej już pogodnym Krakówku, z czego znów wynikło parę szaliczków hinduskich, parę książeczek, pyszny tajski obiadek na Wiślnej i teraz chai latte, przy którym się Wam melduję. A o 15. – do domciu.
Bobiczku, jak zajrzysz – Kuzyn także chciałby się z nami za tydzień zobaczyć 😀 A ja już wynalazłam pretekst muzyczny krakowski: za tydzień śpiewa tu Kozena (Haendla i Vivaldiego). To może się wybiorę…
Przepraszam, czy ja dobrze rozumiem? Toscanini przyjechał poprowadzić pierwsze polskie wykonanie Otella z najlepszą obsadą na świecie, ale „przedstawiciele prasy” mieli akurat ważniejsze zajęcia?
PMK
Do Wiednia na premierę Alcyny się zjechało rok temu pół recenzenckiej Europy, takoż do Brukseli na Hugenotów… Samych austriackich recenzji z Alcyny było z kilkanaście. A krakowska Alcyna, mówię po porównaniu na żywo i z pełną odpowiedzialnością, to był Olimp i to specjalnie dedykowany: tu i teraz dla was.
No i tak..ja się nieczęsto egzaltuję, ale wczoraj w Krakowie miało miejsce wydarzenie,wydarzenie wyjątkowe. Rózniło się to od Alcyny wiedeńskiej ( też znakomitej) temperaturą samego wykonania , jak i totalnym oddaniem się we władanie muzyki. Żadnych zachowawczych temp, wielka czujnośc i gotowość podążania za solistami, za emocjami. I ogromna radośc z muzykowania w takim towarzystwie! Warto tez wspomniec przepiękne solówki koncertmistrza Thibault Noally i wiolonczelisty Nilsa Wiebolta: my, muzycy mieliśmy mokre oczka..
Przy okazji- panie Piotrze, bardzo dziękuję za pozdrowienia, Beata przekazała ! Ukłony.
Całuję mocno, Mapapie kochany, tylko mi tak strasznie żal, że mnie tam nie było…
PMK
Zostaje więc nagranie z Wiednia, ale o ileż zbladło po tych donosach.
Życie bywa tragiczne (w wymiarze osobistym) bądź kuriozalne (prasa, radio i telewizja). Szczęście, że mamy niniejszego bloga. Inaczej o 3/4 wydarzeń nie szło by wiedzieć.
Już dojechałam.
Nie wiem i nie wnikałam, dlaczego nie doszło do transmisji albo choćby do rejestracji radiowej. Jeżeli tym razem mam pretensje do kogokolwiek (do kogo?), to o to właśnie. Przynajmniej byłby po tym wydarzeniu ślad. A tak… fru 🙁
W końcu i ja dojechałam (8 godzin przez Polskę w budowie).
Jak dla mnie to wczoraj był wieczór czarów, na który złożyły się ulotność i odwaga kreacji tu i teraz, bez myśli o nagraniowym jutrze. Mikrofony na tej scenie? Przecież tam nie było na nie miejsca, biorąc pod uwagę semi-staging, biegi w emocjach i zamaszyste ruchy. Doceniam tę bezmikrofonowość, bezkamerowość i niepowtarzalność wydarzenia, chociaż zdaję sobie sprawę, że pewnie nikt się ze mną nie zgodzi i z góry zaznaczam, że to rozumiem 🙂
Jeszcze pozostając przy kwestiach technicznych: na tłumaczenie tekstu łypałam jednym okiem, bo takie właśnie mi się wydało: żeby szybko łypnąć i móc śledzić potem śpiewany oryginał ze zrozumieniem. Przydatna podpórka.
Jako ta fanka, co jeździ za Markiem Minkowskim przy każdej nadarzającej się okazji i co nieco już widziała (w bardzo dobrych i bardzo uwierających go warunkach instytucjonalnych), z wielką satysfakcją obserwowałam, jak on się wczoraj spełniał artystycznie, kreując specjalnie dla Krakowa tę „Alcynę”. I w swojej miłości do Haendla, i przez ten własnoręczny semi-staging i dzięki swojej niezrównanej orkiestrze, która idzie za każdym drgnieniem jego powieki, o palcach nawet nie wspominając i dzięki pierwszorzędnemu garniturowi solistów, na który tym razem miał wpływ od początku do końca, wreszcie i dzięki synergii i wspólnej puli na scenie, do której każdy z wykonawców włożył, co miał najlepszego. To była kopalnia skarbów – wydobywanych z partytury i z artystów. Wszyscy śpiewacy od samego początku w swoich rolach, bez wypadnięć na rzecz wokalnego popisu poza kontekstem. Inga Kalna i Veronica Cangemi kilka razy mi pozwoliły zapomnieć o istnieniu czasu i tylko nie wiem, która z tych chwil miałaby trwać (u Veroniki to chyba aria z Thibault na skrzypcach solo), w każdym razie już po pierwszej części byłam spłakana. Ann Hallenberg i Romina Basso dały popis żarliwego profesjonalizmu. Stały i wymiatały wokalnie i aktorsko bez mrugnięcia powieką, a Ann w końcu była mocno przeziębiona… Emilian Gonzales Toro tak subtelnie wycieniował „Un momento di contento”, że klękajcie narody! Urok rzucił na mnie też Luca Tittoto, który bardzo wykonawczo wyszlachetniał w ciągu ostatnich dwóch lat. Jolanta Kowalska świetnie się wystylizowała na chłopca, i strojem i wokalem. A Muzyków z Luwru przeniesionego do Grenoble to ja kocham i juszsz: za szczegół i za całokształt, wszystkich razem i każdego z osobna.
Te osiem godzin w pociągu to nic, kiedy na miejscu czeka na człowieka pełnia operowego szczęścia 🙂
O, ja także należę do tych, co się wzruszyli do łez. Ładunek emocji był taki, że jeszcze teraz nie doszedłem całkowicie do siebie. Siedziałem blisko. Na tyle blisko, że widziałem nawet najmniejszy szczegół na scenie, no i dopadły mnie czary. Zakochałem się w zjawiskowo pięknej Indze-Alcinie. Wpatruję się teraz maślanymi oczami w nagrania i zdjęcia znalezione w necie i wzdycham. Żadnego czarodzieja nie znam, więc pomoc nie nadejdzie. Już chyba nigdy się z okowów prześlicznej Królowej nie wyzwolę…
O masz, a ja myślałam, że jak jechałam sześć godzin z kwadransem, to się poświęcam 😉
Ja tak łatwo się nie popłakuję, ja na takich wydarzeniach wpadam w podziw. Jeżeli miałabym opowiadać, kto mi się podobał bardziej, a kto mniej, jednak uznałabym Veronicę (mimo przepięknych momentów) za najsłabsze ogniwo tego staffu. Ann, przeziębiona czy nie – klasa dla siebie. Romina takoż – ona ma barwę po prostu niepowtarzalną. Inga Kalna dawała mi się stopniowo do siebie przekonywać, żeby ostatecznie całkiem przekonać. Faceci bardzo OK, Jolanta Kowalska urocza. Soliści orkiestrowi dali z siebie wszystko. Bardzo śmieszny pomysł „semireżysera” ze spacerowaniem w jednej z arii dwóch flecików wokół sceny 🙂
Osiem godzin? Dżizas. Ja mam jechać z Krakowa do Poznania za tydzień i wypada mi sześć i pół 😯 Ale późniejszym pociągiem, o 16:02.
Bo to przez Łódź, to szybciej.
A mikrofony można zawiesić 😈
Zaglądam, Pani Kierowniczko, zaglądam, tylko z zielonookiej zazdrości słowa dotąd nie mogłem wykrztusić. 😉
A z zobaczenia Kuzyna nareszcie osobiście, nie tylko oczyma Kierownictwa, ucieszę się oczywiście szalenie. 🙂
Zazdrość dotyczyła rzecz jasna Alciny, gdyby z poprzedniego komentarza niedostatecznie to wynikało. 😉
Rafał – witam. Ja jakoś nie odebrałam Ingi (wizualnie, nie głosowo) jako zjawiskowo pięknej, no, ale siedziałam dalej 😉 Zabawne: kiedy wychodziła na scenę pierwszy raz, wydała mi się, że tak powiem, z pokroju trochę podobna do Ewy Podleś. Natychmiast wyobraziłam sobie ich duet 😆
Na swojej stronie faktycznie jest przepiękna:
http://www.ingakalna.com/
@Rafał – też jeszcze nie doszłam do siebie, ale co się będę śpieszyć 🙂 Inga ma coś w sobie, że człowiek zastyga i się wpatruje. Niektórzy / niektóre tak już mają, jak by magnes połknęli 😉
A tak wygląda teraz (nawet ta sama suknia):
http://www.youtube.com/watch?v=FT29tiecQ9A
Ech, zazdraszczam życzliwie. I chyba rozumiem Beatę – czasem nieodtwarzalność wydarzenia, choć z jedej strony budzi żal, z drugiej zwiększa intensywność odbioru/uczestnictwa. Szkoda, że mnie tam nie było – tym bardziej, że nie mam przekonania, że moja obecność gdzie indziej miała jakiekolwiek znaczenie. No trudno.
Ps. A może właśnie tacy zasłuchani, zachwyceni i wzruszeni jesteśmy u siebie – tym bardziej nie ma co się śpieszyć z wychodzeniem z tego stanu. 😉
Witam wszystkich, teraz bo z wrażenia wcześniej zapomniałem. Jak się już przyzwyczaiłem, że gdy się szuka zdjęć to oficjalne strony są ostatnim miejscem na jakie warto zajrzeć. 🙁 Wrażenie? Jak można być na tyle nierozsądnym by się porywać na poprawianie czystej doskonałości? Aż żal patrzeć na te wyczyny magików od fotoszopy.
Po przemyśleniu sprawy tłumaczenia doszedłem do wniosku, że nie była ona wystarczająco przemyślana. Było zamówić przekład u mnie. Też bym zrobił śmiesznie, ale przynajmniej do rymu. 😆
Pobutka
…siedząc w 4. rzędzie widziałam też, jak instrumentaliści cieszyli się wspólnym muzykowaniem… i ten jeden puls (plus oczywiście fleciki, skrzypce, wiolonczela solo)…
…czy mogłabym się ‚wzruszyć’ na operze? — ech, chyba podczas pierwszej półłezki nabiegającej bystro do ócz mych (bystrych) przypomniałaby mi się Iza Łęcka na Trawiacie (Molinarim, Rossim…) 🙄 —
— widząc-słysząc taką np. Kowalską, mogę się tylko chichrać (wewnętrznie) z ukontentowania nad piętrową umownością a jednocześnie niesłychaną perfekcją-sugestywnością chłopczyka biegającego w tak wysokich szpilkach… i rozczytywać konteksty (kto/co, w czym, przed czym, za czym (kim), dla-czego)…
..dodam lojalnie, że podrasowane „Przeminęło z wiatrem” oglądane z koleżanką z ćwierć wieku temu w kinie Kijów (lokalnym najlepszym… wówczas a może i wciąż) też nam nie wycisnęło łez z ócz. Panie wokoło łkały w chusteczki swe pięknie obrębiane a my – cyniczki bez serc, bez ducha, to szkieletów ludy – poszeptywałyśmy (a nawet scenicznie poszeptywałyśmy) a to o jazdach kamery, a to o nadekspresji a to o nadmiarze farby (no, drugi kierunek się zaczęło – filmoznawstwo właśnie)…
…co nie przeszkadzało stwierdzić wówczas i nie przeszkadza potwierdzić teraz, że to było dobre podrasowanie… ze wszech miar, miarę kasową w to włączając…
😉
p.s. tylko żeby się SzPaństwu nie skojarzyło/skontaminowało, że i w Alcynie była jaka przesada, nadekspresja i nie daj PB za dużo farby 😯 …o nie —
— tu wszystko było perfekcyjne, wirtuozowskie i zespołowo zespolone
(jeśli nie wystarcza ekspertyza PKierowniczki – słuchajcie Beaty, nie bez kozery nazywa się Minkowska 😉 😀 )
/btw, wciąż mi gra w uszach ta muzyka, akcja (pół)sceniczna toczy się przed oczami…/
Bo też chyba najważniejsze w tym wszystkim były dwie osoby: kompozytor i dyrygent.
Haendla już na szczęście zachwalać nie trzeba. Od ponad pół wieku jego teatr nieustannie rośnie w oczach i „zrównał” nareszcie do Monteverdiego z jednej. Mozarta z drugiej strony.
A ile w tym teatrze znaczy dyrygent, o tym przekonać się można słuchając podobnych, znakomitych obsad pod batutą niejakiego Alana Curtisa…
No, a jak taki (choć niezupełnie taki) teatr może wyglądać na scenie – będzie można zobaczyć w Paryżu, począwszy od 9 czerwca 2012, przy okazji wznowienia jednego z najpiękniejszych spektakli operowych ostatnich sezonów, Hipolita i Arycji Rameau w reżyserii Ivana Alexandre’a. O ile wiem, tym razem teatr nie da się zaskoczyć i rzecz sfilmuje.
PMK
Łzy, to nie… no nie przesadzajmy. Za to ciary po plecach to i owszem 🙂
…ciary w tę i wewtę, po całości 😉 (momentami; przez cztery godziny to nawet najnamolniejsze ciary by nie potrafiły :D)
…żeby jednak coś poważnego wytknąć (prawdziwy krytyk cnoty* się nie boi!) — powiem, że Veronica wystąpiła w piątek w dokładnie tej samej sukni, w jakiej ją widzieliśmy w poniedziałek wielkanocny — no po prostu mega-niedopatrzenie scenograficzne! —
a jeśliby się okazało, że 5 czerwca 2011 (Opera Rara) też założyła tę kieckę — uznam to za frontalny afront wobec wyrobionej** modowo krakowskiej i obcej publiczności!
…sukienka rzeczywiście efektowna… (była na yt wiosną, terasz coś nie mogę znaleźć… poza tym zasłuchałam się w tym, co mi ‚wyskoczyło’ po drodze :))
____
*umiarkowania 😉
**nie wierzą że wyrobiona? – to niech sobie uświadomią, ilu akwizytorów (przebranych za sponsorów) usiłowało jej w pt sprzedać swą armaturę sanitarną, kawy i maszyny do nich, piwa, wina, szokoladki, kosmetyki (maseczki precyzyjne serum InVitro anti-age – czy to się wogle godzi cytować w niedzielę wyborczą?!… żebyż choć semi-age!… 😐 )
Pobutka dziś z przytupem 😀
Nie wiem, co Veronica założyła na Opera Rara, bo nie udało mi się tamtą razą dotrzeć.
Widzę, że trzeba się będzie wybrać w czerwcu do Paryżewa 🙂
Jedno takie przeżycie (również w Krakowie zresztą) pamiętam, że jego niepowtarzalności także nie zakłóciła jakakolwiek rejestracja, i wtedy naprawdę by mi nie pasowało, żeby zakłócała:
http://szwarcman.blog.polityka.pl/2009/06/08/biedny-pan-jourdain/
No, ale rzecz została wcześniej zarejestrowana na DVD 😉
A zaraz skrzypy na start! 😀
Aha: w tym sezonie osiem produkcji Alcyny w Europie, cztery wznowienia (Wiedeń, Stuttgart, Weimar, Lozanna) i cztery nowości (Bordeaux, Drezno, Halle i Kolonia).
W tym sezonie, w sumie, 49 produkcji oper i oratoriów dramatycznych Haendla na świecie, w tym 22 nowe (nie licząc wykonań koncertowych). Nie znalazłem na tej liście ani jednego teatru polskiego.
PMK
Ale prawdą jest, że np. taka Alcina powinna być w repertuarze każdego teatru operowego – czy choc jedna opera barokowa… Tyllko dzisiaj np. dyrektorzy boją się wykonać Haendla niestylowo – bez instrumentów z epoki, co jest moim zdaniem bzdurą do nie wiem której potęgi. Nie mówię, żeby grać Alcinę jak za czasów gdy śpiewały tej operze Joan Sutherland i Teresa Berganza…
A w muzyce przede wszystkim chodzi o emocje czyż nie ? Po wysłuchaniu CD z paryskim nagraniem Alciny czy samych pracach nad Juliuszem Cezarem w Łodzi dostrzegłem wiele wspólnych emocji które występują u Alciny i Kleopatry a potem podony ładunek zobaczymy w Traviacie czy Tosce…
Bo chociażby taka Alcina – ma trzy wielkie arie tak poruszające, że ja swego czasu płakłem jak bóbr.
To jest tak wielka muzyka, tylko niestety mało kto w dzisiejszych czasach chce pamietać, że muzyka barokowa to nie fetysz instrumentów (jak mówi Elżbieta Chojnacka) i jakiś kostyczny relikt.
To także zbiór postaci, tak naładowanych emocjonalnie na równi z postaciami Verdiego czy Pucciniego.
Wiadomo muzyka troszkę inna – ale tak czy tak wielka!
Amen.
ps.Ide głosować
Przepraszam, ale w pewnym sensie ryczałtem zajmę nieco miejsca w następnym komentarzu – rzecz jasna nie na temat.
Oczy leniwie błądziły, omiatały ściany, meble, stoły. Lecz w pewnym momencie dostrzegły. Pierwsze, jeszcze ukradkowe spojrzenia… Lecz po chwili wzrok wpił w nią, by w chwilę później mieć ją już całkowicie w swoich rękach.
Ona – wolna, niezależna – oddała mu się całkowicie. Po wstępnej pieszczocie zajął się skrupulatnym jej rozbieraniem. Chłonął ją wszystkimi zmysłami. Docierały do niego co prawda szepty dziewczęcia, z którym przyszedł, a które z pokorą przyglądało się rywalce (oj głupia, z kim w zawody). Nie reagował, bo był w fazie pieszczot wstępnych wolnej i niezależnej. Jak to u prostego chłopa – były krótkie, rzeczowe. Przeszedł szybko do czynu zasadniczego, realizowanego skrupulatnie, precyzyjnie, me-to-dycz-nie. Dziewczę w tym czasie zupełnie już spasowało. Czasami tylko patrzyło przez ramię tego swego ukochanego? jedynego? wyśnionego? na nią – wolną niezależną.
Prasę poranną.
Nie ma nic gorszego, niż ojciec przy nadziei. Gdy oczekuje dzieciny (mniejsza o to z jakiego łoża) ślicznej, zdrowej, mądrej, którą będzie można się pochwalić i w rodzinie i wśród znajomych. A tu przychodzi na świat – no nie powiem, że coś pokracznego – ale takie jakieś pospolite, z odstającymi uszami, krzywymi nogami i do tego pryszczem na nosie. Później okaże się jeszcze, że ma zeza i sepleni. Poza tym w zasadzie wszystko w normie. Dwie łapki, dwie nóżki, korpusik i łepek nad nim. Mój Boże – trza mi kochać te wszystkie dzieciny, które poczęły się z nadziei na zdarzenie, wydarzenie, cud spełnienia oczekiwania. Od czasu nieskończonej dobroci prof. Dąbrowskiego – piękno w nich widzę – inaczej. Poczęły mi się ostatnio – pod dwoma berlińskimi adresami – trzy dziecinki. Jedna z wadą słuchu, druga z zezem, brakiem koordynacji ruchów (a przy tym z nadwagą), za to trzecia… A całe to towarzystwo niejako dla uczczenia, a może i z miłości. Do Liszta (Jos von Immerseel i Anima Eterna). I do Mahlera (Simon Rattle z Berliner Philharmoniker). Do Liszta pałał też Barenboim (wespół z Dorotheą Röschmann i Jonasem Kaufmannem) – bodaj czy nie najpiękniej.
Immerseel popełnił (czy namówiono go, czy zmuszono – nie wiem) grzech pierworodny. Wpuścił się z zespołem (to w końcu nie jest duża orkiestra) do było nie było potężnej sali o dyskusyjnej akustyce. Krótko mówiąc – ja widziałem, że grali, ale ja tego co grali (zwłaszcza smyczkowców) często nie słyszałem. Preludia Liszta dla przykładu były w zasadzie porażką, Św. Franciszek do ptaszków – w opracowaniu na orkiestrę – cudny, Totentanz jako całość – solistą Pascalem Amoyelem jakoś połowicznie wybronił się. Tzn. Erard zabrzmiał w moim 7 rzędzie bardzo i owszem (dając poczucie bardziej groteski niż grozy). Dlaczego koncert nie był w mniejszej sali Filharmonii – nie wiem (tzn. domyślam się – kasa).
Dziesięć dni później kolejne chrzciny – teraz to już z taką pompą, że remiza za ciasna była. Problem odwieczny – rzadko kiedy rozwiązywany z powodzeniem. Mianowicie wyrównanej i zestrojonej wokalnie obsady solistów. To moje drugie wykonanie VIII Symfonii Mahlera w berlińskiej Filharmonii (poprzednie było 4 lata temu, ale ze Staatskapele Berlin i Boulezem przy pulpicie). Warunek wyjściowy – wyrównany skład solistów – trudno uznać za spełniony (zwłaszcza w głosach męskich). Jednak Ósma jest przypadkiem szczególnie trudnym, by nie powiedzieć skrajnym, gdy dolegliwość niedopasowania śpiewaków (pod względem wolumenu) jest tak męcząca.
Chór dziecięcy – ulokowany po dwóch stronach sali powyżej sektora A – był, a jakoby go nie było. A to już jest z punktu widzenia (słyszenia) całości przewinienie I stopnia. Gdyż te dziecięce głosy nie są tam sobie a muzom (i dopełnieniem do tysiąca), ale coś symbolizują. I strasznie poszarpana przez Rattle`a narracja. Sprawiająca wrażenie, że głównie mu chodzi o dochodzenie do tych kulminacji, w których chciał roznieść masą dźwiękową mury sali. Gdzieś w tym wszystkim ulotnił się mistycyzm tej symfonii (który jest w niej ponad wszelką wątpliwość – co dowodzi nagranie Szella). Pamiętam – że przy podobnych wątpliwościach co do obsady (ale wówczas odwrotnie, więcej zastrzeżeń budziły panie) – interpretacja Bouleza z 2007 była jednak monolitem. Trudno to powiedzieć o wczorajszym wykonaniu. No i do tego zupełnie absurdalna przerwa między I i II częścią. Oczywiście, między Veni, crator spiritus a Sceną z Fausta jest przerwa, ale nie na kawę i ciasteczko, tylko np. przegrupowanie solistów lub chórów (to oczywiście zależy od koncepcji dyrygenta i sali, w której rzecz jest wykonywana). Poza tym chwila na ochłonięcie po końcowym tutti jest niezbędna. Ale chwila, a nie standardowa przerwa.
W rejestracji pewnie wsio się podciągnie, suwaki pójdą w ruch i ogólnie będzie dobrze. Jadnak w moim krześle i uchu suwaków niet – co stwierdzam absolutnie bez żalu, a nawet masochistyczną przyjemnością.
Z przyjemnością w najczystszej postaci spotkałem się za trzecim razem. Było to zresztą moje pierwsze na żywo spotkanie z Kaufmannem. Będącego w absolutnie doskonałej formie. Jak już wspominano było to jego zastępstwo za chorego Quasthoffa – zaś cały wieczór, będący jednym z cyklu koncertów firmowanych przez Barenboima, wypełniły pieśni Liszta. W pierwszej połowie D. Röschmann powoli ( wszakoż skutecznie) przekonywała mnie do siebie. Zbyt jak na potrzeby śpiewanego repertuaru rozwibrowany głos, solidny w całej skali (no, może dół zostawiał jakiś mały niedosyt), ale klasa wysoka. Pieśni francuskie do słów V. Hugo mało stylowe, poszły troszkę na pożarcie (zwłaszcza, że i francuski był taki jakby nienarzucający się). Niemiecka część (do słów Goethego, Heinego) świetna. Röschmann – tak jak ją zobaczyłem oświetloną i uczesaną – przywodziła na myśl Madonny wczesnorenesansowe. Przyjęta w Schiller Theater z wielkim aplauzem. No i po przerwie Kaufmann – dokładnie taki jak znany z płyt. Balsamiczny w pianach i mezzovoce – acz gęsty ten balsam, lubię tę jego matowość (zwłaszcza w dole skali), która zanika powyżej średnicy. No a góra w forte – odpuszczenie grzechów wszelkich. Co prawda pierwsza pieśń (Vergiftet sind meine Lieder – sł. Heine) była w „manierze” operowej, ale widać taki był zamysł, bo pozostała część takich skojarzeń nawet przez chwilę nie budziła. Poza tym potrafi snuć w każdej z pieśni opowieść, tworzyć tę niepowtarzalną poetycką aurę (również głosem) – czego mi chwilami brakowało u Röschmann. „Trzech Cyganów” i następujące po nich „Sonety Petrarki” – klejnoty. Barenboim – temat osobny. We wszystkie fragmentach refleksyjnych, lirycznych, kontemplacyjnych kapitalnie współbudował nastrojowość, podprowadzał śpiewaka w sposób fantastyczny. Nerwowo (zbyt, włącznie z tupaniem gwałtownym pedału) robiło się tylko w chwilach napięć dynamicznych. Na oklaskach rozkosznie oprowadzał dookoła fortepianiu solistów, by ci mogli ukłonić się publiczności siedzącej na scenie (a właściwie nad kanałem orkiestry).
Przepięknym pożegnaniem była wykonana na bis pieśń Schumana „In der nacht”.
A po takiej nocy – ranek. Śniadanie. Ojca dzieciom. I jego z nią. Podczas którego miałem ochotę temu mężczyźnie jej życia (ale i jej – durnej) coś palnąć. Spójrz, wołku prasowy, siedzi przy tobie w piękny poranek ładna dziewczyna i pragnie rozmowy. Z tobą. We dwoje. Cóż, dojadłem jajko i na tym poprzestałem. Dlaczego mam być mądrzejszy od kury. W końcum kwok. Jak zwykle – przy nadziei.
…tak, znani mi nauszni świadkowie nie mogą się dość nawspominać tamtego wydarzenia.
Wywiady i pare zdjec z wczorajszej Alciny
http://www.operarara.pl/
No właśnie tak Inga śpiewała, jak mówi w wywiadzie: Kwintesencja – całe życie opisane muzyką. A Ann ma na stanie bibliotekę uczuć – też słychać 🙂
a cappella – nie spodziewałabym się, że ktoś mnie będzie jeszcze w dorosłym wieku przezywał 😆 A w sprawie tych kremów i maseczek – śmialiśmy się ze znajomym, że dają, żeby wszyscy sobie nałożyli w przerwie, no bo chyba nie chodziło o wklepywanie w trakcie 😉
PAK – dzięki za uzupełnienie o ciarach – oj były!
„Choć jedną” operę barokową, Lolo? Jeden utwór – z półtora wieku opery?
Drogi 60Jerzy – gdzie Pan słyszał VIII Mahlera pod Szellem? Nie widzę jej w dyskografiach i ja tego nagrania nie znam a bardzo bym chciał poznać!!! Jakiś „live”?
PMK
Sie nie wiedziało, sie nie było, sie nie słyszało więc tej jak jej tam – Alcyny.
To tera proszę PTD o rekomendacje bym choć z CD mógł sobie i oczom pofolgować
Mapap, Rafał, a Capella
Przyznam się bez żenady, że też mi oczy wilgotnieją – szczególnie w opus wokalno-instrumentalnych – kantaty, pieśni, opery romantyczne werystyczne i wszelkie inne
Więc wzamian za A. wczoraj się pozwoliłem się powzruszać przy Don Carlosie z LaScali (Mezzo) – dyr. Gatti
Tu do posluchania i obejrzenia cala Alcina z Minkowskim we Wiedniu, nagrane chyba w listopadzie 2010 (kliknac w „play all” 🙂 )
http://www.youtube.com/view_play_list?p=9CFE3EA45D5516DC
Kto ma zdrowie 😆
Ja zaczęłam podsłuchiwać w Dwójce Wieniawskiego. Nie mam szans na regularne słuchanie I etapu – i zresztą nie żałuję, bo słuchanie kaleczenia skrzypcowych utworów wirtuozowskich jest ciężkim przeżyciem. Co prawda poniżej pewnego poziomu to nie spadnie, bo wszystkich Vengerov wybierał, ale jednak odsiew musi być.
To byla odpowiedz na pytanie Lesia…. 🙂
Wiedeńska Alcyna wyszła we wrześniu na DVD: http://www.jpc.de/jpcng/classic/detail/-/art/Georg-Friedrich-H%E4ndel-1685-1759-Alcina/hnum/9736552
Panie Piotrze,
oczywiście przejęzyczenie – Solti. Mnie często takie dysleksje trafiają. Sorry. Dlatego coraz bardziej się ograniczam.
Alcyna na tubie jest z transmisji telewizyjnej, zostala wrzucona w lutym
60jerzu, tym razem jakoś nie pojęłam powyższego baroku, zwłaszcza wstępu i zakończenia. Czy, mówiąc w krótkich żołnierskich słowach, oznacza to, że odbyły się w Berlinie trzy wielkie wydarzenia muzyczne (choć nie wszystkie dało się odebrać w dobrych warunkach), które prasa marnie opisała? Czy recenzenci może mieli inne zdanie niż powyżej opisujący? Ni grzdyla z tego nie rozumiem, kto z kim i dlaczego, ale może jestem tępa o niedzielnym poranku…
Alcyny na CD są w gruncie rzeczy dwie, obie „modern”: stare nagranie Bonynge’a (Decca) dla luksusów wokalnych, nowsze Hickoxa (EMI) dla całokształtu.
Niestety, żadna „hipowska” się nie nadaje, ani Christie (Fleming tego śpiewać nie powinna), ani Curtis, który nie tylko fatalnie dyryguje i ma słabiutką orkiestrę, ale przedziwnie rzecz obsadził (Alcyna śpiewa Morganę, Ruggiero – Alcynę…).
No i jednak to DVD Minkowskiego, gdzie trzy główne role są napewno gorsze, niż w Krakowie (Ruggiera Hallenberg znam, Kalnę i Basso tylko w innych rzeczach), ale jako całość rzecz napewno góruje nad konkurencją.
Warto też mieć oko na „live” z Covent Garden z 1993 roku, gdyby gdzieś wylazło. Alcynę śpiewa tam Yvonne Kenny, najznakomitsza wykonawczyni tej roli od czasu Arleen Auger, przegapiona oczywiście przez firmy płytowe.
No i czekajmy cierpliwie, aż ktoś się w Polsce zdecyduje. Obsadę mam, jakby co.
PMK
O, cholerka… A ja się już ucieszyłem, że jest gdzieś jakiś Szell ukryty!
Z późniejszych VIII polecam bardzo Bernsteina na DG (wolę audio od wideo, zrobionego parę dni później, bo wolę Margaret Price od Eddy Moser…).
Co do „baroku”, mam wrażenie, że 60Jerzy połączył w jedną całość życie muzyczne – i życie rodzinne. Egzegeza zajęła mi czas niejaki, ale po Szekspirze… Dobrze zgadłem?
PMK
Chyba nie bardzo, znając go 😉
Tak, lisku, z austriackiej TV 🙂 Tak sobie patrzę, gdzie Alcynę grają w tym sezonie: 5 na 8 adresów jest w Niemczech. To prawie proporcjonalnie – działa tam mniej więcej połowa wszystkich teatrów operowych na świecie…
Kilka zdjęć i relacja naocznego świadka z Hipolita i Arycji w Tuluzie: http://www.rfi.fr/actupl/articles/111/article_7253.asp
W sprawie dotarcia nad Wisłę nic się nie zmieniło i póki co jedyną realną alternatywą wydaje się dotarcie w czerwcu nad Sekwanę.
A to już, kurczę, biez wodki… Poddaję się. Uległem demonowi nadinterpretacji (choć w tej dziedzinie, żebym chciał, i tak Jacobsowi nie dorównam…).
Naocznym świadkom lepiej nie ufać: nie dość, że „nie brak świadków na tym świecie”, to jeszcze powiedziane jest „łże jak naoczny świadek”.
PMK
To tym bardziej trzeba się będzie przekonać na własne oczy i uszy 😉
Alcyna z Covent Garden byla, Wg strony Yvonne Kenny, wystepowala w Alcynie w Covent Garden i w Wenecji (moze to to samo wystawienie), i stamtad jest (prywatne) nagranie jednej jej arii:
http://www.youtube.com/watch?v=iEA503-J7p4
(przepraszam, zmienilam sformulowanie i wyszedl balagan…)
To nie Alcyna, ale Semele z Wenecji (bez obrazka), z tym samym dyrygentem Johnem Fisherem, jedna z najupiorniejszych wirtuozowsko arii w całym Haendlu – ale nie bez powodu, bo to histeria, wybuch samobójczej ambicji…
Kawałek Alcyny jest tutaj:
http://www.youtube.com/watch?v=EsY7Rcfvedw
ale nie wiem skąd, bo ani z Covent Garden, ani z Getyngi, które znam.
Chcecie wiedzieć, o czym myślą śpiewacy? 😉
http://www.youtube.com/view_play_list?p=9CFE3EA45D5516DC 🙂
Oooo, sorki! Już podano wcześniej do stołu.
Ja właśnie kończę odbiór. 😉
PK:
przypisy do mnie samego
Akapit pierwszy – śniadaniowe życie hotelowe
Akapit drugi – barok międzykoncertowy.
Akapit trzeci do przedostatniego – zapis wrażeń z trzech koncertów.
Akapit ostatni – zamknięcie wątku z życia hotelowego
Czy prasa opisała powyższe koncerty – nie wiem. Nie sprawdziłem. Podejrzewam, że z dwóch pierwszych coś będzie w Ruchu Muzycznym – bo odbywały się one w ramach Musikfest – z kórego RM zazwyczaj zamieszcza recenzję.
To chyba na tyle.
Acha, znakomita frekwencja na berlińskiej wystawie „Obok” – i to robiona nie przez polskie wycieczki (chociaż słyszy się sporo polskiej mowy), ale głównie przez lokalsów.
Semperoper, Semperoper… przecież to tak blisko… i nie tylko Verdiego śpiewają 🙂 I Monteverdi jest, mmm. Trzeba się wybrać! Jejujku, ile też tych kategorii biletów mają…
Oj, zdjęcia z Poppei nieszczególnie zachęcają do oglądania… A strona jest po niemiecku, angielsku, japońsku, chińsku, rosyjsku i czesku 🙁 Jak widać z pewnego ludnego kraju niewielkie zapotrzebowanie.
60jerzy: zaobserwowałam podobną scenkę śniadaniową wczoraj w Krakowie… Tyle że zamiast gazety była komórka. Bardzo absorbująca!
Dzięki za świetne wieści o kondycji Kaufmanna 🙂
No to już teraz rozumiem, dziękuję za Enigmę…
Aha, co do Immerseela: unikać jak ognia. Jeszcze mam siniaki w uszach po IV Czajkowskiego, jaką niedawno nadali na Mezzo. Jeszcze gorsza, niż na płycie, albo już zapomniałem tej płyty. Kompletnie bez pojęcia. On to już nawet nie jest semi-conductor, tylko w ogóle ćwierć.
Zresztą Fantastyczna co była na Trybunale też niezła…
PMK
@ 60jerzy
Aha, czyli po prostu podglądactwo 😉 Bo już doszukiwałam się jakichś metafor strzelistych. A tu wstęp i finał nie miał nic wspólnego z właściwą treścią… 😆
PMK – nie zgadzam się co do Immerseela i Fantastycznej, słuchałam tego na żywo, mam całkiem inne wrażenia. Ale już nie mam ochoty znów wdawać się w dyskusję.
Z pierwszej trójki na Wieniawskim podobał mi się Japończyk. Maria Sławek – ciekawa jako osoba (zabiera się do doktoratu o Weinbergu!).
Ogromnie się cieszę z powodzenia berlińskiej wystawy Andy Rottenberg. Muszę się przy najbliższej okazji wybrać. I wycyganić katalog, bo tam jest m.in. mój tekst 😉
Nie byłem na wykonaniu koncertowym Berlioza, więc mogło być inaczej. Czajkowski był po prostu straszny.
Do Czajkowskiego on się z całą pewnością nie nadaje 😀
no oczywiście, że chociaż jedną operę barokową… bo polskie teatry raczej nie mają żadnej…zresztą europejskie teatry też nie mają szału na tym punkcie, tak samo MET – 1 co najwyżej 2 produkcje. To przecież w Polsce lepiej nie będzie..
Bo to jest sprawa dziwna – tak jak Pan Panie Piotrze pisał w swojej ksiązce a propos Rodelindy. Światowe soprany wybierają kolejne Toski i Butterfly.
Za to Fleming śpiewa Rodelinde…(którą śpiewała tez ostatnio Danielle Denise i to dopiero była tragedia)
A co do tej Alciny z Fleming pozwolę się nie zgodzić… Mnie wzrusza.
Panie Piotrze, rzeczywiscie sie pomylilam; obie arie piekne.. Moze to nagranie Kenny w Alcinie jest stad (?):
http://www.operaclass.com/catalogo/disco.asp?idDisco=4252&idCat=oc&idioma=de
Ah nie, to jest z Getyngi. Ale wyslalam pytanie do tego ktory arie wrzucil na tube, moze napisze skad to wzial 🙂
Przypuszczalnie stad 😉
http://www.amazon.com/Handel-Arias-George-Frederick/dp/B00006IKOF/ref=sr_1_3?s=music&ie=UTF8&qid=1318159177&sr=1-3
Brzmi raczej jak młoda Kenny z czasów australijskich, gdzie nagrała dużo różnych pięknych rzeczy (m. in. z… Włodzimierzem Kamirskim!).
Co do Fleming w Alcynie, to ją w tym widziałem na scenie (Carsen z tego zrobił Letników Gorkiego z dodatkiem gołych facetów, rzecz prosta…) : cudownie śpiewa wszystkie „wolne” kawałki, ale kiedy się muzyka ożywia (np. w środkowej części Ah, mio cor), przeszkadza mi to, że jakby nie nadążała rytmicznie, coś się w emisji ociąga.
Danielle de Niese na Rodelindę (zbolałą Matkę-Andromachę) się kompletnie nie nadaje (zabawne, jak role napisane na tę samą śpiewaczkę – Kleopatra, Rodelinda – wymagają w gruncie rzeczy zupełnie innych osobowości! inne czasy, inne obyczaje), natomiast Fleming tu może być akurat „bardzo dobrze”.
Z barokową operą w Metropolitan (i nie tylko) jest problem – miejsca. Pamiętamy, jak się Wiedeń bał, że MdL-G tam nie będzie słychać i w ogóle, co to będzie (a był dziki triumf i równie triumfalne wznowienie parę dni temu).
To był w znacznej mierze repertuar elitarny (szczególnie we Francji), pisany dla małych teatrów. Z tego punktu widzenia jest już dzisiaj na świecie całkiem nieźle. Dość wspomnieć zupełny cymes, jakim był przed 25 laty Atys Christiego i Villegiera, ostatnio wznowiony – i zawieziony znowu do Nowego Jorku dzięki… kolosalnej dotacji pewnego amerykańskiego milionera! bo to są zwykle drogie produkcje z niewielką szansą na zwrot kosztów i długą eksploatację.
Ale tak całkiem nic? I polska premiera Alcyny – w 50 lat po Sutherland i Berganzy? To jednak smutne. A śpiewaków do tego w Polsce nie brak, wystarczyłoby nieco odwagi.
PMK
Kolejne zaskoczenie na Wieniawskim – Celina Kotz, 17-latka z wirtuozowskim zacięciem 🙂
No dobra. To teraz ja idę wybierać. A potem spotykam się z Tereską, która właśnie przyjechała 😀
Na oko to też nie to, bo tu znalazłem szczegółowy program i jest tylko Morgana:
http://www.buywell.com/cgi-bin/buywellic2/afly.html?mv_arg=00038
Okazuje się, że program niekompletny i to jednak może być to :
http://www.arkivmusic.com/classical/album.jsp?album_id=187048
Scenkę hotelową, z której 60jerzy zrobił ramkę do opisu muzycznych wrażeń znam – niestety, ale tylko z obserwacji – na szczęście. 😉 Na odmianę komórkową w wersji hardcore: para (tym razem niemieszana) rozmawiająca każde przez swoją komórkę przez cały posiłek (tym razem obiad) natknęłam się podczas ostatniego pobytu w Krakowie i nie zdzierżyłam: podeszłam do stolika i poinformowałam komórkowców, co myślę o takim zachowaniu. Zestresowałam się przy tym straszliwie.
Alciny wiedenki nie znalazłam w polskich sklepach (empik, merlin, gigant, amazonka, bumtarara), natomiast oczywiście jest na amazonie.
Ago, ja kupuję płyty (książki zresztą też) najczęściej w tym zalinkowanym przeze mnie sklepie czyli jpc. Wysyłka do Polski niecałe 3,90 EUR (również za kilka przedmiotów). Alcina też w tej chwili 6 EUR tańsza niż w amazonie.
Dzięki, Beato! Byłabym przegapiła ten adres, bo mnie niemiecki zniechęcił. Koszty w porównaniu z Amazonem wyraźnie niższe, mają tam oprócz Alciny jeszcze kilka pozycji, których szukałam i wcale nie trzeba robić zakupów po niemiecku. Bajako. 🙂
Udanych zakupów, Ago 🙂 Widzę, że Alcinę można oglądać z napisami po angielsku, niemiecku, francusku, hiszpańsku, włosku, japońsku i koreańsku 😉
liskowi, Beacie i Piotrowi za podrzucenie dzięki.
Lecę na zakupy..
Z Piotrem się bardzo zgadzam nt IVtej Czajkowskiego (toto na Mezzo) – nie tylko ćwierć-semi ale powiedziałbym nawet – rezystor
Chyba rzeczywiscie to…
Z rozpedu znalazlam jeszcze recenzje z Alciny z 1998 w Nancy, tez z Kenny
http://www.publicopera.info/opera199899/alcina_nancy_recensioni.html
Wprawdzie nie opery, ale oratoria, ale Händla w Poznaniu grane będą:
http://www.culture.pl/pkpp-kalendarz-pl-muzyka/-/eo_event_asset_publisher/U9eO/content/poznan-baroque
14-15-16 XI Acis i Galatea, a 21 XI Il Trionfo del Tempo e del Designano. Na deser Anacréon Rameau 16 XI. Bogato zapowiada się zresztą cały festiwal. Czekam teraz na opublikowanie szczegółowego programu. O Festiwalu dowiedziałem się zupełnie przypadkiem wczoraj na koncercie Accademii dell’Arcadia pod nowym kierownictwem artystycznym Zbigniewa Pilcha. W programie zresztą również był sam Händel.
Obawiam się, Lisku, że to nie może być to, bo z tego jeszcze żaden ślad nigdzie nie wylazł – a poza tym to jednak brzmi jak młoda Kenny, nie ta z końca lat 90. Ta z Getyngi 2003, z McGeganem, brzmi całkiem inaczej (w średnicy wciąż wspaniale, daj Boże każdemu…).
Poznaniowi – brawo. Nareszcie doczekamy się pierwszego (?) polskiego wykonania genialnego Trionfo del Tempo, które Minkowski pierwszy odkopał prawie ćwierć wieku temu, jeździ z tym nieustannie (niedawno Bellezzę śpiewała z nim przecudnie Pani Ola Pasiecznik) i chwilowo nikt mu w tym nie podskoczy… Ciekawe tylko, jakich zaangażowano śpiewaków, bo to piekielnie trudne. W każdym razie warto – i na to, i na Acisa i w ogóle na wszystko.
A w Krakowie, co zawsze warto przypomnieć – niebawem Allegro i Penseroso… Jeszcze jeden wysiłek, i nie będzie na co narzekać!
PMK
Al Ayre Espanol bardzo warto!
OfT, „breaking news”: Jonas Kaufmann wystapi z Anna Netrebko
http://anna-netrebko.blogspot.com/2011/10/breaking-news-jonas-kaufmann-will-join.html
Cieszę się na barokowy listopad z dostawą w okolice drzwi! 🙂 legacie8, gdyby dotarły do Twoich uszu jakieś wieści o biletach, daj proszę znać.
Znaczy, szykuje mi się Il Trionfo w Poznaniu w listopadzie, a w styczniu za miedzą, w Staatsoper w Berlinie, z Markiem Minkowskim i jego orkiestrą. I to chyba nie jest zła kolejność. W Berlinie produkcja przeniesiona z Opery w Zurychu.
Jak w Poznaniu, to pewnie tak, jak było kiedyś wypisane w kawiarni przed Okrąglakiem : „dostarczamy wyroby cukiernicze z dostawą w dom”.
Zawsze się zastanawiałem, kto to był ten poznański kaligraf, co miał bardzo charakterystyczny sznyt, a smarował wszystkie takie szyldy, ręczne plakaty filmowe i inne takie.
Cześć Jego Pamięci…
PMK
Z kultowych poznańskich szyldów to mi się przypomina, nad zakładem krawieckim, bodaj na Świętosławskiej (albo którejś sąsiedniej): SPODNIE. ROK ZAŁOŻENIA 1912.
Wczytałem się w link o imprezie w Poznaniu. Powiedzcie mi, kto to pisze i czy oprócz tego on umie czytać? Najpierw pean o tym, jak Eduardo Lopez Banzo wreszcie zajął się porządną muzyką, nie jakąś hiszpańską niszą i to „zmieniło jego losy”, pierdu pierdu. No to pięknie, myślę sobie. A dalej jest program na Poznań: Jose de Nebra i Domenico Scarlatti.
Czy tylko ja widzę pewien rozziew w treści, co dałoby się wytłumaczyć starczą upierdliwością? 🙂
Beato, Ago 🙂 nie wiem czy będę odkrywczy czy nie, ale z wieloletnich, bardzo dobrych doświadczeń polecam eBay-a, szczególnie amerykańskiego (niemiecki też jest ok., podobnie brytyjski), gdzie nowiutkie i „nieśmigane” płyty wystawiają nie tylko osoby prywatne, ale przede wszystkim mniejsze firmy (niekiedy za małe pieniądze i przy zjadliwych kosztach przesyłki… cóż kryzys w Stanach zrobił swoje, bo nawet USPS jest skłonny doręczyć płytę w ciągu 7-10 dni za niecałe 5dolców-jeśli są poślizgi to ze strony starej dobrej Poczty Polskiej)… można kalkulować w oparciu o kilka lub kilkanaście ofert… ja ostatnio kupiłem np. Damę Pikową z Liceu (tę z Podleś) na dvd za 8.99usd. jeden „minus” przy okazji można się natknąć na rzadkie okazy płytowe (np. niewznawiane nagrania live), o memorabiliach muzycznych nie wspominając 🙂
„minus” oczywiście tylko dla takich jak ja, którzy znajdując takie cudo muszą je mieć… podczas gdy budżet miewa na ten temat niekiedy odmienne zdanie 😉
Ja tak miewam częściej z koncertami czy operami na żywo, czasem „muszę mieć” i nie ma rady 🙂 A na eBay-u rzeczywiście warto poszperać, też kilka razy coś złowiłam za grosze.
Jeszcze niedawno na rogu Asnyka i Słowackiego był piękny szyld MAGIEL ELEKTRYCZNA. To tak z poznańskich (jeżyckich) klimatów.
Jak tylko coś będę więcej wiedział o Poznań Baroque, w tym o cenach biletów, dam znać.
Mam na razie dobrą wiadomość dla warszawiaków: odpryski Poznań Baroque będziemy tu mieli jako Mazovia Goes Baroque. W końcu organizuje to ta sama osoba – Czarek Zych 😀
Jeszcze będę o tym pisać. O Warszawie mam nawet dokładniejsze informacje 🙂
Fajnie. 🙂
Fajnie. Niech kierownik zatrudni jeszcze kogoś do pisania, bo o granie jestem spokojny. 😎
Fajnie! 😀
Pobutka.
Oj, niechętnie mi się wstaje. http://www.youtube.com/watch?v=y4lu9wxN4bg
Mazovia Goes Baroque w listopadzie:
http://www.mazoviabaroque.pl/najblizszy-projekt.html
But I do 🙂 http://www.youtube.com/watch?v=DPSKAN58mpc
Nieszczęście polega na tym, że aby posłuchać Troyanos w tym nagraniu, trzeba posłuchać betonowej batuty Richtera (o godzinę dłużej, niż Jacobs albo Minkowski!) oraz Cezara i Ptolemeusza jako „prawdziwych mężczyzn”…
A propos „prawdziwych” i „nieprawdziwych”: Po „Alcynie” stwierdziłyśmy z Mapapą, że Ann Hallenberg i Romina Basso (ona siłą rzeczy do czasu) mają na scenie b. wysoki poziom testosteronu 🙂
W pracy towarzyszy mi dźwięk Alcyny (z DVD). Na tym tle (Minkowski z Wiednia) słyszę tym lepiej, jak świetnie było w piątek!!!
Wpadłem ostatnio na anegdotkę, której nie znałem, a chyba dość ładna : Mario del Monaco twierdził podobno, że śpiewa, jak śpiewa, bo ma… jakby to powiedzieć: nabiału sztuk trzy, a zna tylko jedną osobę, co ma cztery.
Birgit Nilsson.
PMK
A ile ma Ewa Podleś? 😆
Wy wciąż przy baroku – Beatles go Baroque, Mazovia Goes Baroque… A ja podsłuchuję jednym uchem Wieniawskiego. Ale na wnioski za wcześnie i za mało danych. Tyle, że ogólny poziom jest naprawdę niezły.
Teraz muszę do firmy.
W sztuce nie ma sprawiedliwości…
A co do Alcyny: ja bym powiedziała, że Wiedeń był świetny, a Kraków poza konkurencją 🙂 Znajomy Włoch, który też był w piątek, stwierdził, że MM doskonale panował nad kierownicą: to zwalniał płynnie, to przyspieszał, to palił gumę i w ogóle nie ścinał zakrętów. Trasę też nieźle wybrał – ócz nie można było oderwać od krajobrazów! 🙂
No właśnie, przy takich tempach cud, że widać było jeszcze krajobrazy… 😈
Niektóre tempa były bardzo wolne…
PK@11:22:
„Ogólny poziom jest naprawdę niezły”
Nie śledzę Wieniawskiego specjalnie, ale to, co dotychczas usłyszałem przeraziło mnie. Przerażone, niedouczone dzieci na szkolnej akademii.
Może akurat trafiłem na mało reprezentatywną próbkę, ale tak zmaltretowanych kaprysów Paganiniego jeszcze nigdy nie słyszałem 🙁
Niestety, Beato, to jest właśnie skutek „mitu Minkowskiego”. Dał się we znaki także w krakowskiej Mszy h-moll, która obiektywnie (sprawdziłem) nie była wcale szybsza, niż płytowa, a ta ostatnia wcale znacząco szybsza, niż inne, ale takie odnotowano wrażenia. W Alcynie, Rousset (Bilbao 2003, Chatelet 2005) bierze często znacznie szybsze tempa (porównałem), ale ponieważ on nie ma takiej reputacji…
O przyczynach takiego stanu rzeczy można by długo, ale co tam. Najważniejsze, że było fajnie.
PMK
I tego ostatniego się trzymam, Piotrze. Co do reszty: o to to! Minkowski przede wszystkim dyryguje tempem dramatu i nie ma w tym nigdy pustej wirtuozerii tylko sens i emocja. I nieraz wynikają z tego również tempa wolniejsze niż u innych. Pamiętam jak Anne Sofie von Otter mówiła w wywiadzie, że to jest dyrygent, który jak żaden inny potrafi prowadzić również b. wolne tempa (chodziło jej wtedy o Scherza infida) – u innych przy takim tempe publiczność by chrapała, u niego płynie energia i słuchacze siedzą zahipnotyzowani. W Alcynie tak było m.in. z Ah mio cor – wolniej niż u kogokolwiek dzisiaj. Mnóstwo miejsca dla śpiewaczki i emocji. Inga Kalna skorzystała z tego bardziej niż Anja Harteros, ale i w Wiedniu w ubiegłym roku przed przerwą czas się zatrzymał, a publiczność zastygła z wrażenia…
Podsłuchuję ile się da Wieniawskiego, wczoraj przy prasowaniu (idealnie pozwala oderwać świadomość od tej poniżającej czynności), dziś troszkę w pracy – kaprysami Paganiniego można mnie skutecznie torturować, powiem wszystko i natychmiast. Bach przerasta prawie wszystkich. Z wczoraj Arato Yumi i Marta Wasilewska, przed chwilą zachwyciła mnie Bachem Małgorzata Wasiucionek.
Przy skrzypcowej okazji – wdzięczność dla Kierownictwa za Ysayie.
O nim w ogóle krążą jakieś przedziwne legendy, jak – nie przymierzając… – o Callas. Parę lat temu i to nie byle gdzie, bo w Spieglu, jakiś palant napisał, jakoby śpiewacy się zaklinali, że „z tym facetem – nigdy więcej”. Oczywiście, lista śpiewaków, takich jak choćby von Otter, którzy regularnie do niego wracają, byłaby bardzo długa, ale kto by tam się przejmował faktami…
To już pewnie taka dziedzina, a w operze – to już wogle. Jedna z moich ulubionych bajeczek dotyczy dwóch Elżbiet, Schwarzkopf i Grümmer. Tak się składa, że Schwarzkopf była żoną szefa firmy płytowej, dla której nagrywała Grümmer. No więc, ponieważ Schwarzkopf była rzekomo diablica (długo by mówić…), chodzi fama nie do zdarcia, że zagarnęła na płytach najważniejsze role Grümmer. Oczywiście, to kompletna bzdura: Grümmer nagrała dla EMI swoje najsławniejsze role, głównie Agatę w Strzelcu, Elżbietę, Elzę i Ewę Wagnera, których Schwarzkopf nie nagrała, albo – jak Ewę – nie w studiu, albo tylko w kawałkach, a nie nagrała tych (szczególnie Paminy, niestety, albo Donny Anny), których Schwarzkopf też nie nagrała. I co z tego? Można to w kółko przypominać, bez skutku.
Jakaś bardzo podniecona pani opowiadała mi kiedyś o ogniem w oku, jak to Schwarzkopf weszła kiedyś do studia i jednym ciosem stłukła cały stos matryc płytowych Ljuby Welitsch, które skutkiem tego przepadły na wieki… I tak dalej.
Co tam przy tym jakiś Minkowski, panie!
PMK
Boszsz, w tej operze to same potwory, ze Schwarzkopf na czele. W dodatku wszystkie w stanie permanentnej histerii…
Aż by się czasem chciało wydać książkę „Marc Minkowski. Fakty i liczby”. Z aneksem tabel porównawczych dot. temp, statystyką stale współpracujących śpiewaków, interpretacją i falsyfikacją krążących mitów. Ale jakąż ona miałaby nikłą siłę rażenia w porównaniu z soczystą legendą.
A tak w ogóle to i tak powszechnie wiadomo, o czym myślą śpiewacy 😉
Bardzo ładne, ale według niektórych hipotez, nad głową tenora w ogóle nie powinno być „dymka”…
@ Gostek
Gwoli ścisłości, słyszałam tylko wczorajsze przedpołudnie i dzisiejsze przed przerwą. Podobał mi się, jak dotąd, wczoraj Japończyk Arata Yumi, a dziś Koreanka Soyoung Yun; Japonko-Brytyjka Lisa Izumi też nieźle. Z Polaków im młodsze, tym lepsze 🙂
w ogóle nad głową żadnego śpiewaka nie powinno być dymka… ani nawet obok głowy… — Panie Piotrze, nie dyskryminujmy biednych tenorów bo tu chodzi nie tylko o higienę osobistą ale też o higienę głosu…
😀
Oczywiście też dałam się nabrać na informacje o transmisji Alciny 🙁 Zresztą nie wyobrażałam sobie,że mogłoby jej nie być.Ustawiłam rodzinę na tryb nagrywanie i pędem wracałam do domu, żeby jak najmniej uronić ze słuchania,a tu proszę – nic wcale 🙁 Niezapomniany Igor Przegrodzki miał na taką okoliczność stosowne powiedzonko „no i dupes,mili Państwo” 😉
Zatem dzięki za linki i wrażenia,bo przynajmniej można to i owo sobie wyobrazić – co nie zmniejsza rozmiarów rozczarowania.Chyba klątwa Alcyny jednak działa 🙂
Przy okazji ,całkiem off topic :
http://wroclaw.gazeta.pl/wroclaw/1,35751,10441916,Wroclawski_top_10_kandydatow___nr_1_Bogdan_Zdrojewski.html
@bazylika:
Prasowanie to poniżająca czynność?!
Rozstawiam deskę, macham tym kawałkiem gorącego żelastwa przez ileśtam godzin i mogę słuchać CZEGO CHCĘ i NIKT mi nie powie, że „znowu bąki zbijam, leżę na kanapie i nic nie robię, tylko słucham muzyki”.
😀
Wieniawskiego konkretnie słuchałem wczoraj rano i wieczorem i jeszcze z raz, przelotem. Wczoraj rano trochę lepiej. Wieczorem bardzo źle.
@ Gostek
może fakt, prasowanie jako metoda na niezawracanie przez czynniki trzecie głowy przy słuchaniu ?
czuję, że w tych warunkach polubię (prasowanie)
@Gostek Przelotem 14:57
To prawda, prasowanie przy muzyce to znakomite alibi 🙂
Co i tak nie zmienia faktu,że za nim nie przepadam.Jak dobrze,że minęła epoka popelinowych koszul (kupowanych na tuziny) i tetrowych pieluch 🙂
Można już posłuchać wczorajszych konkursowych występów na stronie Dwójki http://www.polskieradio.pl/8,Dwojka/1427,Konkurs-Wieniawskiego-I-etap-dzien-1 Nikogo naprawdę dobrego jeszcze nie słyszałem.
Te Deum Charpentiera Minkowskiego (z wczorajszej pobutki), wydawalo mi sie ciut za szybkie; mialam wrazenie ze poczatek powinien byc w tempie „chodzonym”, a tu traby i kotly w podskokach.. (?)
A propos konkursow, Daniil Trifonov jest jednym z zaproszonych na 75-lecie Izraelskiej Filharmonicznej, gdzie zagra pod Mehta na jednym koncercie z Zukermanem.
Na przykład w takim tempie? Też takie wolę.
Tak. Ale o dziwo to wykonanie rozni sie takze rytmem 😯 (u M. dwie osemki, a tu jest kropka…), i rezultat jest taneczny…
To jest taka rzecz, z którą MM miewa kłopoty. Taneczność, swing, coś takiego. Nie zawsze, czasem. Jest taka płyta o Cecylii, bardzo sztywno tam wyszedł Purcell, a Haendel przeciwnie, lepiej się nie da.
Wodzu, mnie chodzi o roznice w partyturze (u MM trzecia i czwarta nuta sa dlugoscia rowne sobie, i tak to znam, a u Christiego nie). Nie wiem skad sie to bierze.
No rozumiem 🙂
Diabli wiedzą, trzeba by sprawdzić w rękopisie, w każdym razie tak POWINNO być. A Niquet gra to jeszcze szybciej. 😎
Kropkowanie „dodane” to jest opcja stylistyczna, ozdobnicza, właściwa dla francuskiego baroku, tzw. „nuty nierówne” – „notes inégales”. Wybór należy do wykonawcy, to tradycja z końca XVI wieku, niepisana, jak apoggiatury (czyli zamiast dwóch nut identycznych – pierwsza wyższa, albo niższa, dla ekspresji; pięknie to robi Podleś w Ariodante). Czasami bywa tak, że w oryginale jest jedna kropka, a gra się – jakby dwie, jak w uwerturze francuskiej.
Jeśli chodzi o Te Deum, to mam podobne wrażenia, jak kiedyś – to mi opowiadano – któraś polska pianistka (nagle mam wątpliwość, więc wolę nie powiedzieć nazwiska), która usłyszawszy Andante spianato Józefa Hofmanna wyszła oburzona, po czym zadzwoniła do znajomego, który jej to puścił, zrozpaczona : bo nie mogła odnaleźć swojego tempa…
Kiedy pierwszy raz usłyszałem to Te Deum, spadłem z krzesła i puknąłem się w głowę. Dzisiaj nie jestem w stanie słuchać tego granego inaczej (a notes inégales Christiego wydawały mi się zawsze bez sensu, ale to inny temat).
Jedno wiem napewno: żaden wybór tempa u Minkowskiego nie jest dziełem przypadku, kaprysu, chwilowego uniesienia (to mogą być tylko zmiany marginesowe), zawsze oparty jest na wiedzy i przemyśleniach, które z kolei „odżywiają” zwierzęcy, muzyczny instynkt. Ale ten ostatni nigdy sam nie bryka. Czasem się myli (zresztą w obie strony : Scherza infida w Ariodante i I część Jowiszowej są moim zdaniem za wolne, podobnie jak I część IV Brahmsa, ale to wszyscy grają za wolno – poza Reinerem), ale zazwyczaj ma rację. Na przykład tutaj :
http://www.youtube.com/watch?v=DSVn2ymmMZY
On jeden gra to, jak napisane, Allegro…
A w tym Te Deum trzeci numer, Te Aeternam Patrem, zwala mnie z nóg niezmiennie od lat.
PMK
Dzię-ku-je-my!
(chociaż jak już wiem, jak to się nazywa, to się nie zgadzam, że Christie zawsze bez sensu) 🙂
Z inszej beczki. Piszą w gazecie, że z peezelu jest jeden senator, to znaczy Izban nie wszedł? 😈
😆
Mówią na mieście, że Wieniawski się zaczął 🙂
Chciałam dzisiaj obejrzeć Fausta w Multikinie. Dźwięk był tak głośny i paskudnie przesterowany, że uciekłam z obrażeniami po pierwszym akcie. Zresztą postaci nadnaturalnej wielkości, wypełniajace chwilami cały ekran, też mnie jakoś przerażały… Chyba będę musiała pozostać przy realu.
Panie Piotrze, wielkie dzieki! Co do Te Deum MM, wszystko inne w nim bardzo mi sie podoba, wiec tempo preludium przyjmuje „z dobrobytem inwentarza” 🙂 . Ciekawe byloby uslyszec uzasadnienie MM; pamietam (chyba z jednego z Trybunalow?) dyskusje na temat tempa i rozumiem ze obecnie uwaza sie ze za czasow baroku grano szybciej niz dzis, ale nie wiem na czym sie to opiera.
Beato, ja do kin chodze rzadko wlasnie dlatego i zawsze z tlumikami w torebce na wszelki wypadek.
O rany, ja przecie nie, że Christiego notes inégales zawsze bez sensu, ale że ja zawsze te notes inégales w Te Deum uważałem za bez sensu; podobnie zresztą ten sam chwyt, jaki on stosuje w uwerturze – skądinąd w ogóle kiepskiego – nagrania Kastora. Jakby za dużo grzybów w barszczu.
Teorie na temat temp są różne, nie tylko w baroku. Zasadniczo jednak sądzi się, że były szybsze – z przyczyn obiektywnych: bo sale były mniejsze. Adorno twierdził, że „należy” muzykę klasyczną grać szybciej, niż się to czyni, żeby strukturę formalną uwydatnić, ale taki argument do mnie średnio przemawia. Każdy ma jakiś tam swój puls, który potem trzeba jeszcze „uzasadnić” w realizacji…
PMK
Wodzu, tu mozna obejrzec mi.i wiele (aktualnie 12) wystepow Les Arts Florrisants:
http://www.citedelamusiquelive.fr/Artiste/arts-florissants.html
Może się narażę PMK, trudno, ale Hallelujah Minkowskiego jest moim zdaniem nie do wytrzymania. To nie Allegro, tylko Presto prestissimo… Co nie znaczy oczywiście, że jestem za wykonaniem solennym i ciężkim. Ale trzy włoski wolniej do pięciu brzmiałoby lepiej. Bo to jest po prostu zdyszane, i słucha się tego z zadyszką, a raczej nie to Haendel miał na myśli 🙂
Nie rozumiem… rozumialabym ze w mniejszych salach nalezy grac ciszej, ale nie szybciej…
(Ah nie, wystepow Les Arts Florrisants aktualnie cztery, reszta to urywki)
W sprawie arii Kenny z Alciny na tubie (Ah mio cor) dostalam odpowiedz od „wrzucajacego”: pochodzi z jej dysku arii Handla nagranego dla ABC z Australijska Orkiestra Brandenburska pod Paulem Dyerem.
(Mysle ze mozliwe ze dodali tam pare jej wczesniejszych nagran, lecz w kazdym razie jest wziete stamtad).
Jak już tak punktujemy tego biednego MM: Scherza infida kupiłam z pocałowaniem ręki Anne Sofie, bo hipnoza (podobnie zresztą jak sfilmowani słuchacze, bodaj w Wiedniu). Alleluia słuchane w kontekście całości tego gorącego nagrania (a właściwie ścieżki filmowej) też mi pasowało. Nie mam pojęcia, jak by było, gdybym usłyszała znienacka i bez kontekstu. Nie wykluczam spadnięcia pod biurko… Sama z praktyki wykonawczej wiem, że o wiele łatwiej śpiewa się to bardzo szybko niż bardzo wolno (wtedy dopiero jest zadyszka!), a Haendel się na głosie jednak trochę znał. W każdym razie nie widzę specjalnego sensu w rozbieraniu tak utworów po fragmentach, tempa jednak muszą się sprawdzić jako część całości i interpretacji. Można by tak każdego dyrygenta wypunktować bez kontekstu i po fragmencie i w zależności od preferencji estetycznych pochwalić lub potępić. Zawsze też znajdzie się ktoś kto dany fragment gra szybciej lub wolniej. Tylko co z tego wynika? A MM przez to swoje drążenie materii to zawsze się komuś narazi, bo wytrąca z poczucia pewności i gra nieraz największe „hity” w tempach innych niż to utarte i wgrane na twardziela. Takie wytrącenia rzadko uchodzą płazem (to tak jak z tą wspomnianą przez Piotra pianistką). No i powiedzcie: jak on mógł tak zapędzić sygnał Eurowizji? 😉 No to idę czytać achy i ochy o brukselskich Hugenotach, dostałam właśnie Jahrbuch opernwelt. W recenzjach nic nie było o szybkich tempach 😉
Dzięki, Piotrze, za te notes inégales. Dzień, w którym człowiek dowie się czegoś nowego, nie jest dniem straconym.
Dzięki, Lisku. Mam nadzieję, że to jest na dłużej, bo się szybko nie zabiorę. 🙂
Beato, cos moze sie nie podobac nie tylko dlatego ze wytraca z konserwatywnego zasiedzenia; taki argument jest o tyle niedobry ze nie zwiazany z meritum, i mozna go zarzucic kazdemu kto osmieli sie nie zaakceptowac jakakolwiek, mniej lub bardziej modna, zmiane (wiec wlasciwie w jakims momencie kazdemu). Zmiana jako taka jest wartoscia, ale tylko do pewnego stopnia. Poniewaz w tym wypadku jej podstawa jest teoria dotyczaca rekonstrukcji czegos co zrekonstruowac sie nie da, dla mnie najciekawsza jest argumentacja. A czy i jak to wplynie na zmiane gustu, to inna sprawa, i tu dla mnie wszystkie mozliwosci sa „legitimate”. Nie mowiac o tym ze teorie maja tendencje oscylowac…
Masz racje ze utwor nalezy oceniac w calosci, ale moze tez sie zdarzyc ze jedna czesc uwiera a inne nie.
Wodzu, wydaje mi sie ze po pewnym czasie z kazdego wystepu zostaje ogryzek (tak jak tych osiem urywkow 🙂 ); wiec chyba warto zaczac od przegladania najstarszego z dostepnych (a najnowszy jest z wczoraj 🙂 ).
[Errata do poprzedniego: „zaakceptowac…. jakiejkolwiek zmiany”.]
To jest typowe Allegro 4/4, ćwierćnuta=ok 120. W podobnym tempie grywa się podobne części op. 6. Andrew Manze gra je nawet nieco szybciej…
PMK
Zgadzam się, lisku, że coś może się nie podobać z różnych powodów, nawet nie wyłącznie merytorycznych, ale i własnych prywatnych upodobań. Z tym nie dyskutuję. Jednak uważam, że warto zawsze siebie samego zapytać, kiedy czujemy wewnętrzny protest wobec jakiejś interpretacji szczególnie „ogranego” utworu, na ile jesteśmy uwarunkowani tym, co już słyszeliśmy i może warto dać drugą szansę i uważnie się wsłuchać, rozluźniając nieco gorset przyzwyczajeń. Lub chociaż mieć świadomość, że ciśnie. O nic innego mi nie chodzi. W przypadku MM nie określiłabym tego jako „zmian”, to raczej próba powrotu do „gołej” partytury i do źródeł, pojmowania muzyki z tego, co było wcześniej, z czego wyrosła. Przy Hugenotach Meyerbeera w Brukseli dało to zaskakujące rezultaty.
Dla mnie ważne jest, by wykonanie mnie przekonało podczas danego koncertu i to bez konieczności tłumaczenia przez artystę swoich motywacji „teoretycznych”. Kolejny koncert – kolejna „prawda artystyczna”. Oczywiście ciekawie jest sobie poczytać o tych poszukiwaniach, ale moim zdaniem artyści nie mają nawet obowiązku się z nich spowiadać publiczności. To jest ich praca do wykonania przed przyjściem na pierwszą próbę. Jeśli chcą – proszę bardzo i bywa to ciekawe. Ale nadmierna intelektualizacja (czyli piętrowe teorie) mnie w podejściu do sztuki nie przekonuje. Jak to ładnie kiedyś Piotr powiedział o pewnym śpiewaku-dyrygencie (parafrazuję), że wyhodował sobie jedną nóżkę intelektualną, bo nie stał pewnie na dwóch artystycznych.
Zmykam spać 🙂
Pobutka!
http://www.youtube.com/watch?v=0uSyzMjHXqQ
Jesień jest taką barokową porą, a tu zamówienia jakieś na romantyczne pobutki… No dobrze, do deszczu to może i pasuje.
Dwie Pobutki i nikt nie wstaje? Ooooo…
No dobra, jestem.
Brahmsa i Brucknera nadszedł czas la la la. Słoty i wzloty, szarości do szpiku kości la la la.
Beato, to co piszesz o zastanowieniu sie nad przyzwyczajeniami jest b. wazne, ale mysle ze tu nie o to chodzi. Tez zacytuje pana Piotra 🙂 – „żaden wybór tempa u Minkowskiego nie jest dziełem przypadku, kaprysu, chwilowego uniesienia (to mogą być tylko zmiany marginesowe), zawsze oparty jest na wiedzy i przemyśleniach, które z kolei „odżywiają” zwierzęcy, muzyczny instynkt.” Zreszta w ogole nie chodzi o MM. W HIP-ie sprawa zaczyna sie m.i. od jakiejs wiedzy czy wyobrazenia ze „tak nalezy grac” dany styl, a potem sa proby oswojenia tej wiedzy, osluchania, pogodzenia z gustem i jego rozszerzenia. Z zalozenia ze kiedys grano szybciej wynikaja nagrania ktore czasem zaskakuja tempem i ta obiekcja wraca w dyskusjach mimo autorytetu grajacych (pamietam Trybunal w ktorym wszyscy w studiu oswiadczyli ze „trzecia czesc jest ‚juz za bardzo’ zagoniona); wiec moze jest o czym mowic.
Co do poczatku Te Deum, moje zastrzezenie nie wynika z osluchania z Eurowizja 🙂 lecz z wrazenia wewnetrznej sprzecznosci. Z jednej strony muzyka i instumentacja u MM nasuwaja mi obraz dostojnie wchodzacego orszaku; z drugiej strony tempo jest takie, ze wychodzi mi ze ten orszak prawie biegnie (z wiszacymi na brzuchach bebnami muzykow), i za kazdym razem musze sie z tego obrazu otrzasac 😆 . Gdyby kotly nie byly tak prominentne, mogly by mi to zabrzmiec jak fanfara (na stojaco), ktora owszem moglaby byc szybka, i pasowalaby jako wstep do Te Deum napisanego chyba dla uczczenia pewnego zwyciestwa, ale kotly mi w tym przeszkadzaja… Wiec osobiscie nie umiem tego kawalka „oswoic”. That’s all…
E tam, na słotę najlepszy Bach. Albo Mozart 🙂
A propos konkursu Wieniawskiego 🙂
http://www.youtube.com/watch?v=WXoxrMzKQAM
Mozart na słotę?
Bach też nie każdy. To jest muzyka zbyt przejrzysta jak na jesień. Ja rozumiem, że kolega przez przeciwieństwa słucha, a ja lubię wzmacniać nastrój.
Dzień dobry,
ja też wolę przez przeciwieństwo 🙂 Ale tylko jak jest brzydka pogoda. Bo jak jest ładna, to lubię zgrać nastrój 😉
A u mnie dziś całkiem ładnie.
Bardzo Was przepraszam, że zaniedbuję Was ostatnio, ale okazało się, że mam na gwałt, na łeb i na szyję napisać tekst, którego w ogóle na teraz nie przewidywałam. Muszę to zrobić do jutra do południe 👿 Nie jestem z tego zadowolona, bo nie lubię na łapu capu…
Ale jak tylko będę wolniejsza, to coś wrzucę. A zaraz znów będzie natłok wydarzeń… Już jest pewne, że w sobotę będę w Krakowie na Kozenej.
Na wzmocnienie samobójczych myśli może być Mozart w nagraniach Mutter 🙂
http://www.youtube.com/watch?v=jqkMbk8eX6Y
No, to też jest dobre 🙂
A skoro o Mozarcie mowa – i nie tylko – pewnie nie wszyscy znają stronę europarchive.org. Jest tam sporo muzyki do ściągnięcia, między innymi wspominane tu niedawno sonaty Mozarta, które nagrali Alice Heksch i Nap de Klyn. Wszystko to zgrywki z LP, ale całkiem dobrej jakości. Linki do plików są w kolumnie po lewej stronie.
http://www.europarchive.org/item.php?id=lp-00467_BeG
Drugiej płyty szukajcie w wyszukiwarce – najlepiej wpisać ‚Heksch’. I w ogóle jest sporo ciekawych staroci. 🙂
Reqiuem (Gardiner) używam do wiosennego mycia okien. Po czem leci Dixit Dominus Handla (na pobudzenie nadwątlonych sił), kolejno zaś chóry najbardziej ‚wymiatające’ z ‚Mesjasza’ (Hogwood, Oxford Christ Church College Choir)… 😉
Lisku, ja bym obu tych procesów (wiedzy i przekładania jej na praktyczne zastosowanie) aż tak ściśle nie oddzielał. W końcu tak samo odbywają się wszystkie procesy uczenia (przynajmniej tego skutecznego, nie wkuwania), jako swoiste „sprzężenie zwrotne”, gdzie się miotamy nieustannie od „teorii” do „praktyki” i z powrotem. HIP wydawał mi się zawsze przede wszystkim próbą odświeżenia instynktów i zdrowych odruchów, uśpionych przyzwyczajeniem.
Aha, nie odpowiedziałem z tymi rozmiarami sal: w wielkich salach wolniejsze tempa, żeby miało czas wybrzmieć i się nie mazało. W mniejszych szybciej, żeby się jednak dźwięk wiązał i nie „wygasał” w bardzo krótkim wybrzmieniu.
Ale nie wszyscy tego odświeżenia potrzebowali, bo np. Toscanini czy Reiner łapali właściwe tempa klasycznego menueta zanim jeszcze w latach 80. bardzo precyzyjne badania naukowe ustaliły, że grano go dużo szybciej, niż taki np. Klemperer.
Inny, piękny przykład, to niebywale szybkie nagranie pierwszego chóru z Pasji Mateuszowej, jakie w połowie lat 20. zrobił Siegfried Ochs, uczeń, a potem współpracownik Józefa Joachima, „dziedzic” tradycji mendelssohnowskiej w Berlinie. W jego wykonaniu ten chór biegnie prawie… dwa razy szybciej (5’30”), niż u Karla Richtera, szybciej niż McCreesh w solowej obsadzie! Ochs o HIPie nie miał pojęcia, grał tak, jak mu kazała tradycja, w której się wychował – a wiadomo z wielu przekazów, że zarówno Bach, jak Mendelssohn (którzy oczywiście nie rozmawiali ze sobą inaczej, jak przez nuty na papierze) lubili bardzo szybkie tempa… A wyrosły z tej tradycji, stary ech-deutsch Kapellmeister Hermann Scherchen, gra ten chór wprawdzie trochę wolniej (7’10) – ale mniej więcej w tym samym tempie, co… Nikolaus Harnoncourt w swoim pierwszym nagraniu z 1970 roku!
A w tym Te Deum: a może po prostu obraz, jaki ta muzyka ma malować, to wcale nie dostojny orszak, tylko triumfalna fanfara już po wejściu orszaku, taka właśnie, jak w nagraniu MM? Zresztą w tempie Louisa Martiniego (w pra-pierwszym nagraniu z 1953 roku, wykorzystanym właśnie przez Eurowizję) też trudno iść godnie i posuwiście, to raczej bardzo żwawy marsz wojskowy…
PMK
@hoko link:
O! 😉
Nooo, fajny ten link 🙂
Uhm, mi też się podoba 😆 Jak raz zajęcie na smętną pogodę.
A jakby ktoś chciał więcej staroci, to polecam jeszcze tę stronę:
http://www.charm.kcl.ac.uk/sound/sound_search.html
Trochę skopali nawigację, ale idzie się rozeznać 🙂
A ja dostałam wiadomość:
W najbliższą sobotę, 15 października 2011, o godz. 19.00 w Studiu Koncertowym Polskiego Radia im. Witolda Lutosławskiego odbędzie się koncert Orkiestry Sinfonia Varsovia pod batutą Marca Minkowskiego; soliści – Marita Solberg (sopran) i Jakub Jakowicz (skrzypce).
W programie:
STANISŁAW MONIUSZKO Fragmenty z opery „Halka”
EMMANUEL CHABRIER Fête Polonaise z opery „Król mimo woli” (“Le Roi malgré lui”)
KAROL SZYMANOWSKI II Koncert skrzypcowy
***Przerwa***
HENRYK MIKOŁAJ GÓRECKI III Symfonia op.36 Symfonia Pieśni Żałosnych
Bilety do nabycia na godzinę przed koncertem w kasie Studia Polskiego Radia im. Witolda Lutosławskiego.
Informacje, możliwość rezerwacji biletów od poniedziałku do piątku w godz. 12.00-16.00
tel. (+48) 22 645 52 52
Ale mnie tam nie będzie, bo jadę do Krakowa…
Tym, którzy śledzą transmisje radiowe z MET donoszę z żalem, że Mariusz Kwiecień nie zaśpiewa czwartkowej premiery „Don Giovanniego”. Miał wypadek na ostatniej próbie kostiumowej , wylądował w szpitalu. Jak dotąd wiadomo tylko, że zastąpi go Peter Mattei (jeszcze dwa lata temu byłoby pewnie odwrotnie). Jest nadzieja, że kinowa transmisja będzie zgodnie z planem.
🙁
🙁
Tylko Gostkowi odpowiem, że co do Bacha i jesieni to się absolutnie nie zgadza. Weźmy taki piękny jesienny dzień — słońce, kolorowe liście, leniwe popołudnie — i zdynamizujmy to takim BWV 1052.
To znaczy 🙁 z powodu Mariusza Kwietnia…
@Urszula 13:17
🙁
Mam tylko nadzieję, że kontuzja niezbyt groźna w skutkach…
Moje przyrządy nie wykrywają dziś pięknego, jesiennego, słonecznego dnia, a ni tym bardziej leniwego popołudnia.
A za miesiąc będzie jeszcze gorzej.
*ani 🙄
Dzięki, Szefowo!
Już sobie zamówiłam na SV z MM. 😀
W piątek idę na Młodzianków w piecu…
MAZOVIA GOES BAROQUE przysłała program, jeszcze się nie rozejrzałam.
To się widzimy, EmTeSiódemeczko 🙂
Ach, Beatko, Ty to jesteś prawdziwa wielbicielka!
Lubię ludzi z pasją. 😀
@Gostek Przelotem 14:39
To prawda, pięknego,słonecznego jesiennego dnia nie stwierdzono,ale ono też ma prawo mieć jesienną chandrę 🙂
http://m.onet.pl/_m/1929f898637a20b32e7a9976a9d1ec99,21,1.jpg
@mt7 14:53
Na tych Młodzianków ?
http://www.operakameralna.pl/index.php?britten_pl-50
No to zazdraszczam życzliwie, bo to pieczyste musi być smakowite 😉
Ciągle liczę naiwnie,że ktoś w innych miastach wpadnie na pomysł gościnnych występów WOK. Ekonomicznie powinno opłacać się obu stronom,co nie jest bez znaczenia w tej sytuacji ,a publiczność miałaby frajdę…
Sło-necz-ko na-sze roz-chmurz bu-zię…
mt7 😀
Ja się doświetlam BWV 1047
Aż się dyrygentowi mankiety zazieleniły 🙂
@Ew_ka 15:22
Tak jest! 🙂
Ew-ko, może napisz o tym do WOK-u.
A nuż… Czasami skutki takiego pisania są zaskakujące.
Mówią, że bardzo warto posłuchać wczorajszego występu So-Young Yoon na Wieniawskim. Zaczyna się u dołu strony 1, kontynuacja na stronie 2:
http://www.polskieradio.pl/8,Dwojka/1428,Konkurs-Wieniawskiego-I-etap-dzien-2
Młodziankowie naprawdę dobrzy.
A o Koreance wspominałam wczoraj – rzeczywiście fajna 🙂
Bach na jesienne wieczory, powiadacie?
http://www.youtube.com/watch?v=DoIweOPfgCU
A ja czekam za chwilę (o 17.20) na występ „naszego człowieka na konkursie”, koncertmistrza wrocławskiej orkiestry Leopoldinum, Christiana Danowicza, który dla zmylenia przeciwnika występuje jako reprezentant Argentyny/Francji 😉 Ciekawe w jakim języku prowadzący będą chcieli przeprowadzić z nim wywiad 🙂 W porównaniu z większością uczestników to muzyk już bardzo doświadczony, to i owo w życiu grał i wygrywał, ale niepewny bywa wynik każdej walki, więc jestem bardzo ciekawa jak mu dziś pójdzie (i trzymam kciuki ).Pod koniec września dosyć cichotajnie odbył się w Filharmonii Wrocławskiej jego recital z programem I-II etapu:
J.S. Bach – Chaconne z II Partity d-moll na skrzypce solo BWV 1004
E. Ysaÿe – VI Sonata E-dur op. 27
N. Paganini – Kaprys a-moll na skrzypce solo op. 1 nr 24
H. Wieniawski – Kaprys na skrzypce solo op.10 nr 4 „Le Staccato”
K. Szymanowski – Źródło Aretuzy
G. Fauré – I Sonata A-dur na skrzypce i fortepian op. 13
H. Wieniawski – Fantazja A-dur op. 20 „Faustowska”
Mimo braku szerokiej reklamy ludzi było całkiem sporo – stała publiczność (choć sezon jeszcze się nie zaczął ),koledzy muzycy i spora grupa osób, które nie czuły się w tym miejscu zadomowione, czyli chyba krewni-i-znajomi-królika. Sam królik, znaczy skrzypek 😉 dość wyciszony, raczej bez gwiazdorstwa ( tzn. nie postawa „popatrzcie jak JA gram” tylko „posłuchajcie jak TO brzmi”) co od razu przyjaźnie nastawia mnie do wykonawcy. Bach podobał mi się bardzo, Ysaÿe – po niedawnej prezentacji „wzorca metra”na Wratislavii – w moim uchu nie miał szans zbliżyć się do ideału. Ale może jury nie słyszało ostatnio Kraggeruda 😉 Ogólnie wrażenie bardzo dobre, na koniec Fantazja Faustowska Wieniawskiego rozgrzała publiczność, która zażądała bisów, na co artyści nie byli specjalnie przygotowani. Sala podpowiadała bis, skandując „trze-ci – etap, trze-ci -etap”, co akurat bez problemu dałoby się ad hoc zorganizować, bo obecny był niemal cały potrzebny skład 😉 Skończyło jednak się na powtórce fragmentu sonaty Fauré. No cóż, posłuchamy, zobaczymy.
Tu więcej o moim kandydacie :
http://www.leopoldinum.art.pl/index.php?option=com_content&task=view&id=186&Itemid=66
No i popełniłam niedopatrzenie,bo nie dodałam,że we Wrocławiu towarzyszyła mu przy fortepianie Anna Rutkowska-Schock.
Wlasnie skonczyl sie wystep Danowicza- ufff, odetchnelam, bo przy po przednich przesluchaniach (sluchalam dotad wyrywkowo, akurat polecanych tutaj kandydatow nie slyszalam) byl to mily wypoczynek. Niestety przy wiekszosci wykonan sie mecze i mam ochote krzyczec slowa swoich nauczycieli „w Bachu trzeba oddechu”! „Dość wyciszony, raczej bez gwiazdorstwa ( tzn. nie postawa „popatrzcie jak JA gram” tylko „posłuchajcie jak TO brzmi”) co od razu przyjaźnie nastawia mnie do wykonawcy”- bardzo dobrze napisane! Naprawde mam ochote niektorymi potrzasnac mowiac „gdzie Ci sie tak spieszy!” A tu prosze mozna grac z oddechem, myslac nad tym co sie robi. Takze jestem jak najbardziej na tak.
Musze nadrobic wczesniejsze przesluchania.
Przy okazji witam sie po przerwie, czasami podczytuje, a pisywalam rok temu z okazji wiadomego konkursu.
Pozdrawiam,
Hortensja
Mam cykl szkoleń. Na pierwszych zajęciach prowadzący zapytał, jakiej muzyki słuchamy, ale na odpowiedź ‚poważnej’ nie był przygotowany. Za to dziś, już bez pytania, włączył w przerwie Don Giovanniego. 🙂 Niosę kaganek 😉 Zapóźnionam, ale i tak się odezwę, że Jan Sebastian jest dobry na każdą moją pogodę. Pani Kierowniczko, współ-czuję pisania na gwałt.
Brawo, Ago, za kaganek 🙂
Hortensjo, miło znów widzieć 🙂
No, niech mi jeszcze ktoś po tym powie, że Minko coś gra za szybko…
http://www.youtube.com/watch?v=jMvOLepoBO8
Prasowanie a słuchanie
Zazdraszczam tym co podzielność uwagi mają – słuchanie jest dla mnie tak intensywną czynnością, że prasowanie mi odpuszczono…
Zresztą – na szczęście – i tak wszyscy wiedzą, że mam dwie lewe ręce
Tzn. koncert Ravela mógłbym również prawą 🙂
Gdybym wogóle mógł 🙁
—
Chaconne nie powinna być utworem konkursowym – dla młodych ludzi
Też będę w weekend w Krakowie, tak jak PK. Bilet na Kozeną kupiłam, choć od ceny mnie troszkę zamroczyło. Chciałam zostać do wtorku, żeby się lepiej zapoznać z Turnerem, ale praca mi się w poprzek tego planu położyła i nie daje się przemieścić ni kijem, ni łopatą. 🙁
Panie Piotrze, tu reakcja publicznosci 🙂 :
http://www.youtube.com/watch?v=gNIhu5qH3Ec&feature=related
Ja też mam i niepodzielną uwagę, i dwie lewe ręce – przynajmniej przy słuchaniu. 😉
I Don Giovanni będzie bez Jamesa Levin’a… miał operację kręgosułpa, bo przecholował na wakacjach i uszkodził krąg…
wraca w styczniu.
bardzo to przykre.
(Dla wyjasnienia, wrzucony powyzej link to urywek rosyjskiego filmu w ktorym mlody Sviatoslav Richter gra role Liszta, improwizuje w szalonym tempie na temat z Russlana i Ludmilly, po czym wirtuoz oraz nieznany dotad Glinka zostaja obsypani kwiatami…)
Co zrobic ze w Glince zabrzmialo mi szybko i ladnie, a w Te Deum MM – za szybko; jak pisalam na gorze, usilowalam sobie ten wstep zinterpretowac jako fanfary, ale nie wyszlo. Coz, HIP chyba dozwala rozne interpretacje, w tym wypadku wybiore wolniejsza 🙂
Mariusz Kwiecien ma tez jakos uszkodzone plecy – wg Met zostal odwieziony z proby do szpitala, ale nie umieli powiedziec nic wiecej.
PMK pisze:
No, niech mi jeszcze ktoś po tym powie, że Minko coś gra za szybko…
Ach, to byl Paradestueck Leningradczykow pod Mrawinskim. Zagrali oczywiscie Ruslana i Ludmile w Warszawie jedyny raz, kiedy moglem ich sluchac na zywo. Chyba jeszcze szybciej. Ktory to mogl byc rok? Chyba pozne lata 60-te.
jrk
Ja już kiedyś się tu nabijałam, że owa uwertura do Rusłana i Ludmiły tradycyjnie, od pokoleń służy rosyjskim orkiestrom do wyścigów, kto szybciej potrafi 😆
A Minko nie ma do tego sportu nic 😀
Też mam już bilet na Kozenę, choć nie bez nieprzyjemności… a więc ku przestrodze; jeśli rezerwacja w Filharmonii Krakowskiej przez Internet to TYLKO z elektroniczną płatnością i odbiór biletu w kasie kiedy dusza zapragnie… u mnie jednak nie ma tak prosto, bo jako zakochany bez pamięci w Krakowie Krakus z wyboru stwierdziłem, że chętnie się przejdę po ulubionych zakamarkach Starego Miasta przy okazji uroczystego odbioru biletu w kasie Filharmonii (no co – mam swoje rytuały), bo… zatęskniłem… a na co dzień stary Kraków widzę nie inaczej jak pod postacią sylwetki Wawelu z kuchennego okna… i takie tam… sentymenty (nie powiem bywa miło przy porannej kawie…) 😉 Poszedłem pierwszy raz i usłyszałem, że biletu lepiej nie odbierać, bo nie wiadomo na pewno, ale bardzo możliwe, że koncert w ogóle się nie odbędzie… a Filharmonia nie chce potem płatności zwracać itd. (w tym miejscu emotikonek z wielkimi oczami – nie wiem jak się go robi…) tak czy siak, Pani w kasie zapewniła mnie, że o każdej porze w czasie funkcjonowania kasy bilet odbiorę… później jednak byłem tak zagoniony, że dopiero na godzinę przed sobotnim Requiem stanąłem w kolejce, gdy to się okazało, że owszem bilet mogę odebrać, ale nie mogę zapłacić kartą płatniczą (nad kasą oczywiście kartka z informacją, że na godzinę przed koncertem transakcji kartą nie przeprowadzają)… niestety zamiast odejść potulenie, zacząłem Pani przypominać poprzednią sytuację (to była „ta sama” Pani)… na co usłyszałem z grubsza tyle żebym się odczepił bo to nie jej wina, że nie czytam wywieszonych informacji… jako typowej sierotce mowę mi odjęło i dopiero w domku, okryty kocykiem, w kapciach i przy herbatce z miodem i cytrynką (aż dreszczy dostałem) uświadomiłem sobie, że jeżeli wykładam kasę (tym razem zresztą grubą) na udział w wydarzeniu kulturalnym to w pakiecie mam miłą obsługę w kasie… choćbym i ślepy i głuchy i nie potrafiący czytać był… mylę się??? Hmm, może i przewrażliwiony jestem, ale na co dzień współpracuję z dużą ilością osób… jednak jeszcze nigdy nie zdarzyło mi się kogoś tak potraktować… PS. dzisiaj w kasie była na szczęście już inna Pani 😉 aha, dodam jeszcze, że nigdzie indziej podobne nieprzyjemności mi się nie zdarzyły, a bywało, że kupowałem bilety w różnych konfiguracjach płatniczych (głównie z uwagi na brak instrumentarium elektronicznego na wyposażeniu niektórych instytucji kulturalnych)…
Mariusz Kwiecień ma wystąpić w Don Giovannim w grudniu w Warszawie.
Miejmy nadzieję, że wydobrzeje do tej pory…
A w Krakowie ma śpiewać w Halce pod Borowiczem 🙂
Droga Pani Doroto,
jeśli to niestosowne w tym miejscu – przepraszam i proszę bezlitośnie skasować, ale ponieważ chodzi o b. szczególny koncert, na który wstęp jest WOLNY, nie ma obaw, że będę posądzony o jakąś prywato-komercję 🙂
Otóż jutro (środa 12.10) u św. Jacka w Warszawie zabrzmi koncert dzieł Mikołaja Zieleńskiego w wykonaniu świetnego zespołu Musicalische Compagney z Berlina, prowadzonego (już od lat 70.) przez Holgera Eichhorna, jednego z najbardziej kompetentnych wykonawców muzyki XVII w.
Chyba nigdy jeszcze (współcześnie) Zieleński nie rozbrzmiewał w aż tak „historycznie poinformowanej” szacie brzmieniowej, więc ze wszech miar warto posłuchać tego wykonania – ubolewając zarazem, że trzeba do niego ściągać muzyków z Berlina, bo w Polsce wciąż nie ma aż tak wyspecjalizowanych puzonistów, kornecistów, ani nawet śpiewaków (Holger Eichhorn honoruje obowiązującą w tamtych czasach Pawłową zasadę „mulieres in ecclesiis taceant” – jakkolwiek niepoprawna politycznie ona była – dał więc szansę b. młodym polskim kontratenorom sopranowym. Ciekawe, jak się sprawdzą! Warto się osobiście przekonać, może to szansa na jakiś przełom w „jeszcze bardziej historycznie poinformowanej” praktyce wykonawczej dawnej muzyki rodzimej?…
To już jutro (środa), św. Jacek (oo. Dominikanie) w Warszawie, Freta 8/10, g. 20.
Zapraszam serdecznie Panią i wszystkich Czytelników bloga! Nie czyniłem tego nigdy dotąd, ale to będzie naprawdę wyjątkowy koncert, chyba jedyny taki w roku wielkiego jubileuszu 400-lecia weneckiej edycji arcydzieł (tak, arcydzieł europejskiej klasy) Zieleńskiego. Rocznicy uhonorowanej w Polsce ministerialnie sponsorowaną fonograficzną edycją dzieł wszystkich MZ, której jakość i historyczną kompetencję interpretacji litościwie przemilczmy…
Lolo, wydaje mi się że Don G, generalnie przeholowywał i to nie tylko z kręgosłupem (moralnym na ten przykład)..
Może tylko zresztą konfabulował – chociaż – kto to wie…
Nie będę się dalej wypowiadać w delikatnych kwestiach..
Od konfabulowania miał Leporella. 😉 Mille e tre, my foot. Przepraszam, prymitywne to, ale nie mogę się opędzić od obrazu Mariusza Kwietnia śpiewającego w halce…
@Piotr Maculewicz 🙂
Ach, niech Pan czyni, niech Pan czyni, niech Pan ogłasza i zaprasza.
Serdecznie dziękujemy z każdej strony. 😀
Z najwyższą przyjemnoscią skorzystam.
… don Giovanniego.
@ Piotr Maculewicz – popieram mt7, takie ogłoszenia zawsze prosimy, nawet jeśli wstęp płatny 🙂 Postaram się zajrzeć. Holger Eichhorn jest super 🙂
@Aga
no coż to!!! nowa koncepcja rezyserska?
O której godzinie w sobotę jest ta krakowska Kozena?
Niestety o 18, jeszcze się, Bobiczku, nie załapiesz 🙁
A może jednak…?
Ja mam zaproszenie dwuosobowe w razie co. Na razie mając świadomość, że będziesz później, wspomniałam o tym w mailu Kuzynowi. Ale, jakby co, masz pierwszeństwo 😉
Niestety, o 18.00 nie ma siły. 🙁 O tej porze mam dopiero szansę lądować w Katowicach, jak wszystko pójdzie zgodnie z planem.
Tyle pociechy, że miejsce na koncert zostanie w rodzinie. 😆
Zełgałem jak pies, bo się o całą godzinę rąbnąłem. Lądować będę dopiero koło 19.00.
Zostanie w rodzinie, jak Kuzyn da radę się wyrwać – na razie nic nie wiem.
Aga
mille e tre to tylko w okolicach Giraldy, a gdzie inne..
Pobutka.
Mariusz Kwiecien przeszedl nagla operacje kregoslupa (?!) http://artsbeat.blogs.nytimes.com/2011/10/11/baritone-in-don-giovanni-taken-to-hospital/
Jaka sliczna pobutka…
@ PAK 7:47 @lisek 8:04
Pobutka rzeczywiście śliczna,ale akurat dzisiaj raczej powinien zabrzmieć dzisiejszy jubilat Weiss 🙂
Kartka z kalendarza na 12 października:
1686 urodził się Sylvius Leopold Weiss
1872 urodził się Ralph Vaughan Williams
No to za Weissa cyk!
Wczoraj zobaczyłem plakat reklamujący Zieleńskiego. Bardzo ubolewam, ale nie dotrę. Niestety dzień i pora dla ludu pracującego nie są komfortowe 🙁
Juz, z Hopkinsonem Smithem: 🙂 http://www.youtube.com/watch?v=Ap1iHNvkbO4
@ lisek 9:22
A tutaj do toastu przyłącza się North 🙂
http://www.youtube.com/watch?v=d1JYY_JqQE8&feature=related
Tia, to bardzo piękna miniaturka; bezstresowo wytrzymuje porównanie ze wszystkim, co mógłby napisać JSB.
Chociaż raczej melancholijna jak na nadchodzące jesienne wieczory 🙂
Ależ zazdraszczam! Ja w niedzielę obsługuję trio z Wilna,które gra komplet panów Ogińskich.Czy ktoś wie,kim jest K.Ogiński,który nie jest ani Michałem Kleofasem,ani Michałem Kazimierzem?Bo takie dostałam papiery i juszsz.
Tak na szybko:
http://pl.wikipedia.org/wiki/Ludwik_Karol_Ogi%C5%84ski
Ale on nie był muzykiem.
p.s. W miarę potrzeb i możliwości w takich przypadkach kontaktować się z autorem tekstu. Bez szerszego kontekstu nie da rady.
Dzieki! Właśnie wiem,że nie był i stąd zagwozdka.Dywan to rzeczywiście Centrum Szybkiego Reagowania.
łabądku, a może ten K.Ogiński ? 🙂 Proszę o zachowanie powagi 🙂
http://www.bognalewtakb.dt.pl/oginski.phpu,
Właśnie brak możliwości,które przyjadą na styk.Nie jestem bezpośrednim organizatorem.
U mnie ten K.się nie otwiera niestety.Sorry,zanurzam się!
Bo link trochę przydługi. Powinno być:
http://www.bognalewtakb.dt.pl/oginski.php
@ łabądek 10:16
Sorry,chyba z wrażenia coś mi się niewłaściwie skopiowało w tym linku 🙁
http://www.bognalewtakb.dt.pl/oginski.php
Ale na serio,to nic do wiedzy akurat o Ogińskich nie wniesie.
Na liscie litewskiej jest czterech K. Oginskich: Michał Kazimierz, Kazimierz, Michał Kleofas i Ireneusz Kleofas:
http://lt.wikipedia.org/wiki/Oginskiai
(W wiki w roznych jezykach sa rozne teksty z uzupelniajaca sie informacja, warto zajrzec jeszcze w polski i angielski)
@lisek: najlepsze w tym wszystkim jest KIEDY uległ tej kontuzji – ciekawe, czy to koleżanka sopranistka, czy kolega bas za bardzo wczuli się w rolę?..
@Anna 11:59
Też mnie to intryguje – czegoż to tym razem reżyser wymaga od śpiewaków,że naraża ich na takie zagrożenia?
To akurat nie reżyser, a libretto… 😉
Może Франтишек Ксаверий Огинский?
Albo Кароль Бернард Залуский? On też z rodziny.
Popytałem na Białorusi i tak wyszło. 🙂
@Anna 12:53
No niby tak, ale nie każdy Don Giovanni ląduje w szpitalu 🙂 Chociaż o agresji w librettach operowych dyskutowaliśmy tu niedawno długo i namiętnie 😉
@łabądku -jak się już wynurzysz,to coś nawiązującego do poprzedniego linku 🙂 Ale proszę sobie nie podśpiewywać zbyt głośno w sobotę,żeby potem nie było na mnie 😉
http://www.tekstowo.pl/piosenka,jonasz_kofta,pozegnanie_prowincjonalne__serce_mi_peka_.html
Tak to leciało 😉
http://www.youtube.com/watch?v=uVBfPEbi1ho
@ew_ka 13.05
Don Giovanniemu jako Don Giovanniemu kazałabym paradować od IV sceny I aktu z opatrunkami tu i ówdzie, z rączką na gustownym temblaczku (wymowny grymas przy słowach ‚purche non parli del Commendatore’) i, last but not least, z podrapaną facjatką.
Ale śpiewaka szkoda.
Anno,jesteś bardzo łagodna dla Dona G. 🙂 Na tym blogu towarzystwo miało wobec niego znacznie bardziej sadystyczne zapędy 😉
A za pana Mariusza trzymamy kciuki,żeby szybko wracał do zdrowia.
Fatalną przygodę miała w lipcu tego roku austriacka mezzosopranistka Elisabeth Kulmann, która w ubiegłym roku odniosła duży sukces w Salzburgu i zrezygnowała ze stałego angażu w Wiener Staatsoper, żeby móc korzystać z sypiących się propozycji. Miała śpiewać Brangien w „Tristanie i Izoldzie”, nowej produkcji Ruhrtriennale. Na pierwszej próbie scenicznej ktoś w biegu uderzył ją w krtań. Bezgłos, obrzęki i mikrowylewy w fałdach głosowych. Na szczęście już następnego dnia było wiadomo, że rokowania są dobre. Ale jaka trauma: utrata głosu! Miesiąc milczała (przepadł nie tylko udział w premierze, ale m.in. występy w Salzburgu), potem wolno i ostrożnie wracała do mówienia, od niedawna znów śpiewa, stopniowo dawkując obciążenie głosu. Pierwsze koncerty już za nią, wygląda na to, że wyszła bez szwanku.
@ew_ka : to nie łagodność, tylko zmysł praktyczny i umiłowanie prawdopodobieństwa: jeszcze swoje musi odśpiewać. Co nie zmienia faktu, że od Donny Anny należy mu się solidne podrapanie, nie mówiąc już nic o kopniaku w …, a Komandor też by tanio swojego życia nie sprzedał (zresztą, czy ‚son tradito” nie świadczy o tym, że DG postąpił wybitnie nie fair? Przy uczciwej walce nie miałby szans.).
Jesli rzeczywiscie Kwiecien przeszedl nagla operacje z powodu herniacji, nie jest to lekka sprawa; ale natychmiastowym powodem mogl byc nawet nieodpowiedni ruch
@ łabądek: wygląda na to, że poszukiwany przez Ciebie Ogiński to prawdopodobnie Karol. http://www.salcininkaikultura.lt/pl/impreza/Koncert-Trio-de-Vilna-1
@ łabądek cd:
„Trio de Vilna” – Žibute Valkaityte (flet), Zbigniew Lewicki (skrzypce), Andrzej Pilecki (szpinet) tym razem zaprezentowało m. in. Sonatę A-dur Karola Ogińskiego. Zagadkową osobowością jest twórca. Wiadomo jedynie, że sonata została stworzona w XVIII wieku. Prawdopodobnie kompozytor pochodził ze znanej i bardzo muzykalnej rodziny książąt Ogińskich. Ten jedyny znany jego utwór notowany jest wśród najwyższych dokonań polskiej muzyki kameralnej. (źródło: http://www.magwil.lt/archiwum/2006/mww7/lpc-12.htm )
Taki drobny problem się pojawił, że ta ‚jedyna zachowana sonata” jest raz A-dur, a raz D-dur. Niestetyż, więcej tekstów na ten temat nie znalazłam – może w trzecim byłoby C…
Tu portrety trzech kompozytorow Oginskich z Karolisem wlacznie (str. 9)
http://www.elibrary.lt/resursai/Ziniasklaida/Zemaiciu_zeme/2005/ZZ_2005_04_21_30.pdf
Dzięki wielkie wszystkim za Niepospolite Ruszenie Ogińskie.Dywan jest dobry na wszystko.Skorzystam!
A mordki niegłupie te Ogińszczaki mają.
Na ostatniej stronie są też ci dwaj od Białorusinów, z jakąś Amelią. 😎
Onaż Amelia,córka Michała Kleofasa,wyszła za Załuskiego,właściciela Iwonicza.Wzięła sprawy w swoje ręce i wyszykowała tymi ręcami Zdrój.W wolnych chwilach komponowała to i owo.Owo zostało wygrzebane i prędzej czy później zostanie na festiwalu im.Tatuśka wykonane.Trzeba przyznać,że ludziska nawet chodzą.Tzn. nie w trakcie.W trakcie siedzą.Dlatego należy im się solidna informacja.
Kiedyś mi się obiło o uszy, że na emigracji, chyba w Londynie, działa jakiś Załuski z tych Załuskich, wydaje książki o rodzinie i nagrywa kawałki rodzinne. Jakoś może jest zaangażowany w to wszystko?
Znaczy, że będzie historycznie poinformowane audytorium. 😆
Z wielką przyjemnością przeczytałem rozmowę Pana Piotra z Panią Beatą powyżej – genialne 🙂 Za to dziękuję.
I taka krótka dodatkowa, marginalna uwaga. Otóż dzień przed Minikowskim w Krakowie w świętej Katarzynie był Peter Neumann z Collegium Cartusianum i trójką solistów (Carolyn Sampson (sopran), Wiebke Lehmkuhl (alt) i Wolfem Matthiasem Friedrichem (baryton)). Wystawili serenatę Aci, Galatea e Polifemo razem z uwerturą do opery Rinaldo. Było dobrze, nawet bardzo dobrze. Wychodząc byłem przekonany, że Minkowski nazajutrz będzie miał ciężko… by dorównać 🙂 Tymczasem mnie zmiażdżył. A poza tym zobaczyć dwa spore barokowe dzieła pod rząd w dobrym wykonaniu w ciągu dwóch dni to duża przyjemność…
Ponieważ Gospodyni wspomina mnie w ostatnim zdaniu notki, rewanżuję się moją relacją z Alciny: http://pfg.blox.pl/2011/10/Opera-rara-7-pazdziernika.html
Dzięki MKK za tę „genialność”, nareszcie ktoś się na nas poznał!!!
Aha, mimochodem: może byśmy już wypili brudzia, co? Bo ten „Pan Piotr”, do tego z dużej litery, już mnie zaczyna uwierać…
Słówko, a nawet kilka, do pfg : dzięki za relację, do której następujące:
1. chór w Alcynie jest potrzebny, bo jest zbiorową postacią, w przeciwieństwie dajmy na to do Cezara, gdzie tylko jedna jego interwencja ma sens wykraczający poza „listę postaci” – to „mora, Cesare, mora” w arii „Al lampo dell’armi”, parę nut dla zaznaczenia sytuacji. W Alcynie to jednak wygląda inaczej. Natomiast brawo za skojarzenie z… serialami, bo to jest dokładnie tak! Podobnie jak w serialach (brazylijskich i innych), w operze tego typu postać „składa się” ze starannie wyodrębnionych i skodyfikowanych „afektów”, więc trzeba budować sytuacje, w których te afekty się krystalizują. Dlatego w serialach postaci ewoluują zawrotnie od sezonu do sezonu. Dawniej tak było w powieściach odcinkowych – np. Zagłoba z Ogniem i mieczem i Zagłoba z Pana Wołodyjowskiego to zupełnie inne postaci. To nie są gatunki realistyczno-psychologiczne, a jednak, a jednak…
2. Bach chóru nie „potrzebował”. Nigdy nie wyraził takiego życzenia, ani takiej potrzeby.
3. Podejrzewam, że Ann Hallenberg raziła wyglądem w roli męskiej – bo chyba nie śpiewem?
4. No i Alcyna chyba jednak nie jest „największą” operą Haendla. Cezar w całości jest chyba dłuższy (nawet kiedy go nie gra Karl Richter…). Tak mi wychodzi z płytowych minutaży.
No i bardzo się cieszę, że – chyba pierwszy raz? – zagrano w Polsce „serenatę” Haendla. Jak się zdaje, o niej również ani prasa ogólnopolska, ani nawet krakowska słowem nie wspomniała?
PMK
Ach, to to jest pfg, znany mi z blogu Adama Szostkiewicza (jeden z głosów rozsądku tamże 😉 ). Bardzo miło mi było spotkać w realu.
Za trzy dni zresztą, jak wiecie, wracam na chwilę do Krakówka.
A propos Amelii i Iwonicza, zdjęcie z ostatniego lata.
Strasznie Was zaniedbałam, ale Wy i tak się świetnie bawicie. Cieszę się. Ale mam już w końcu pożywkę, byłam na koncercie, na który zapraszał wczoraj Piotr Maculewicz, więc jest o czym zrobić nowy wpis.
Kierownictwo pisze, ja dorzucę ilustracje. 🙂
Ja natomiast muszę przyznać, że uwielbiam barokowe libretta. Łącznie z muzyką idealnie budują nastrój. Weźmy sobie dla przykładu arię “Amorose ai rai del sole”, jedną z moich ulubionych. Czyż jej słowa nie są dziełem geniusza? Gdy wróciłem z Krakowa po czerwcowym Orlandzie, ustawiłem sobie pierwszą jej strofę w opisie Gadu-Gadu i do tej pory tam tkwi! 🙂
A, i oczywiście ja także jestem szczerze zaskoczony słabą oceną Ann Hallenberg. Nijak nie mogę dociec czym Ona mogła podpaść…
…czekam niecierpliwie na w/w wpis! Parę rzeczy się nie całkiem muzycznie udało (zastępstwo kluczowego solisty dzień przed itp.), ale całość chyba fajna była. Nie słyszałem dotąd Zieleńskiego aż tak „historycznie poinformowanego”.
Do Pana Piotra Kamińskiego – OK, bardzo dziękuję, niech będzie Piotra 🙂
Prasa krakowska o tej serenacie wspominała – konkretnie Wyborcza – kilka dni przed koncertem w małej notce. Absurd. Podobnie, jak to, że w kościele było mniej niż 100 osób. A całość była naprawdę niezła. Mniej efektowna od Minkowskiego (proste porównania są bez sensu), ale naprawdę nieźle – moim zdaniem lepiej od niektórych innych projektów barokowych… Baryton był świetny. Kilka zdań do bloga zresztą wrzuciłem – http://bachandlang.blogspot.com/2011/10/maa-opera-swiatowi-wykonawcy.html
Wielki Wodzu,pan Załuski nie jest zaangażowany organizacyjnie,ale znany ,zapraszany i czasem bywa.Bardzo miły pan.
p.p.s. Alcynowo-górskie paralele 🙄 [proszę się nie śmiać… ani nie besztać ;)]
Strona Opera Rara linkuje paradnie niniejszy wpis 😀
Czyli teraz, Pani Redaktorko, balkon gwarantowany na co najmniej 5 lat (i nie ma, że boli KBF… 😈 — na parterze to sobie mogą siedzieć akwizytorzy armatury sanitarnej albo kawy :D)
E tam, balkon w FK wcale nie wszędzie taki dobry – należy unikać II i III rzędu, w ogóle nie widać sceny. Tylko I rząd się nadaje 😉
Moje filharmonijne wspomnienia balkonowe (zarówno audio jak i wideło) są bardzo pozytywne. Nie mam jak ich skonfrontować z rzeczywistością (za chwilę przerodzą się w mit ;)) bo na koncertach na których bywam w tym światowo-prowincjonalnym mieście, sadzani są tam ostatnio tylko sponsorzy i media 😀
[może fotele jakoś ‚pogłębili’ (takie wrażenie ma się na parterze)…]
Chyba pogłębili po remoncie. W każdym razie nigdy w tych dwóch rzędach nie było za dobrze, a teraz jest bez sensu po prostu 👿
Jeszcze o Alcinie….zachęcony wykonaniem krakowskim zakupiłem dvd z Wiednia. Już fragmenty przekonały mnie, że moje odczucia mnie nie zmyliły. Mieliśmy w Krakowie nieczęstą okazję usłyszeć spełnienie marzeń o operze żywej, czyli teatrze muzycznym budowanym całkowicie muzycznymi środkami i aktorstwie operowym wynikającym z odczytania i zinterpretowania tekstu muzycznego stopionym z interpretacją dyrygenta i wewnętrznym, emocjonalnym przeżyciem. Dotyczyło to szczególnie Kalny i jej Alciny. Łzy miałem w oczach już w trakcie „Si, son quella” bo tam gdzie w Wiedniu Harteros starała sie ładnie śpiewać, Kalna była bezradna, bezsilna w swoim uczuciu, a jej niegwiazdorska powierzchowność, widziałem to w jej oczach, dodała prawdy wyznaniu, że jedynym jej pragnieniem jest być „piękną w oczach ukochanego”…a potem lament „Ah! mio cor…” Życzyłbym sobie, by w operach tacy artyści wyciskali nam łzy z oczu. Minko bardzo to wszystko pięknie spowodował i zakomponował odpowiednim prowadzeniem orkiestry, tempami, pauzami… sama Pani słyszała! Duże przeżycie, fascynujace doświadczenie!