Rozkosze krakowskiego weekendu
Poza towarzyskimi, bo te to oczywista oczywistość. I to w końcu one (czytaj: spotkanie z Bobikiem) były głównym celem mojego weekendowego wypadu. Ale przy okazji poobcowało się z pięknem.
Kožená. Był to pierwszy koncert zapowiadanego przez Filharmonię Krakowską cyklu Musica da camera, musica da chiesa„. Takie są dalsze plany tego cyklu (dla mnie szczególnie interesująco wygląda propozycja z 2 kwietnia). Inauguracja różniła się od nich zapewne także cenami biletów, które były iście zaporowe: 130-180 zł (dyrektor filharmonii Paweł Przytocki skomentował, że i tak było taniej niż w Brnie, poniekąd mieście rodzinnym solistki, co chyba jest niewielką pociechą), w związku z tym niestety nie dało się zapełnić sali. Fakt, że cykl KBF Opera Rara również ma bardzo drogie bilety, ale sala się jakoś wypełnia; tam jednak już zostało coś zbudowane, jakaś marka, którą ludzie kojarzą. Co do powodzenia nowej – zobaczymy.
Ładnym akcentem był patriotyzm Koženej, która przyjechała z czeską orkiestrą barokową Collegium 1704, działającą od sześciu lat. Bardzo przyzwoite brzmienie i wykonawstwo w ogólności, godny kontrapunkt dla solistki. I nie tylko dla tej jednej: były jeszcze dwie, świetne, i to wyłonione z orkiestry: fagocistka Györgyi Farkas (nie mylić ze sportsmenką o tym samym imieniu i nazwisku) oraz przede wszystkim Anna Fusek, grająca na flecie prostym, która zagrała Koncert C-dur Vivaldiego niegorzej od Antoniniego, a potem skromniutko wzięła skrzypce i wróciła do zespołu. Bywała też asystentką Andrei Marcona (który dyrygował tym koncertem) przy spektaklach operowych i asystentką reżysera w operze w Kolonii i Maxim Gorki Theater w Berlinie. Istna kobieta-orkiestra, a ma ledwie 30 lat.
No, ale główną bohaterką była oczywiście Kožená. Ogólnie zaprezentowała materiał ze swoich dwóch płyt z Venice Baroque Orchestra pod dyrekcją tegoż Andrei Marcona. W pierwszej części śpiewała arię With Darkness Deep z Theodory Haendla oraz dwie arie z oper Vivaldiego: Ho il cor già lacero z Gryzeldy i Gelido in ogni vena z Farnace (tę z recyklingiem w formie początku z Zimy). Co do pierwszej z zaśpiewanych arii Vivaldiego, to moim zdaniem udowodniła, że w gruncie rzeczy nie jest żadnym mezzopranem (tylko tzw. drugim sopranem), choć tak się przedstawia – górną część ma silną, dolna się wybija tylko przy zmianie barwy i cicho grającej orkiestrze, jak to było w dalszej części koncertu. A w tej dalszej części był już tylko Haendel: Oh, had I Jubal’s lyre (Joshua), Scherza infida (Ariodante) i na koniec Where Shall I Fly (Hercules). Na bis: Si dolce è il tormento Monteverdiego, Sono quella guancia bella Vivaldiego i wreszcie na koniec znów Haendel: Lascia qu’io pianga. Była już wtedy tak pięknie rozśpiewana, że słuchałoby się jej chętnie długo jeszcze. Ale co do tego ostatniego utworu, właśnie wspominaliśmy ze znajomym melomanem warszawskim (był duży desant), jak śpiewała to Olga Pasiecznik – łzy stawały w oczach, a przy śpiewie czeskiej artystki był tylko zachwyt, bez łez. No cóż, ale to wykonanie koncertowe przecież.
Turner. Boski. Nie mogliśmy z Bobikiem i Agą wyjść z tej wystawy przez dwie godziny, a ma ona tylko pięć sal. Trzeba było wracać po kilka razy do niektórych obrazów olejnych i akwareli. Centralnym punktem wystawy jest ten obraz, który oczywiście nazwaliśmy w skrócie „pieski”, a który po prostu świeci własnym światłem i to inaczej z każdej strony. Czysty obłęd. Również ten jest wspaniały, i wiele, wiele innych, oglądanie reprodukcji nie ma nic wspólnego z rzeczywistością, trzeba po prostu na tę wystawę iść. Mam nadzieję, że uda mi się ją jeszcze raz zobaczyć. Można się czepiać co do jej formy, tj. grupowania tematycznego, a nie chronologicznego. Bo jakościowo obrazy Turnera bardzo się zmieniają w czasie i wydaje mi się, że obserwowanie ewolucji byłoby dużo ciekawsze. Jedna informacja zrobiła na mnie duże wrażenie: że w 1816 r. był wielki wybuch wulkanu w Indonezji, który wyrzucił z siebie jakieś ogromne ilości pyłu i siarki i nie tylko zmienił przez ten czas klimat na Ziemi, ale i sprawił, że przez dłuższy czas widoczność była bardziej zamglona, a ponadto pojawiły się niesamowicie widowiskowe wschody i zachody słońca. Turner więc, jak widać, bywał bardziej realistyczny niż się wydaje. Choć im późniejszy, tym cudowniejszy, a juz najbardziej ok. 1840 r.
Komentarze
I sala nawet nie do końca zapełniona? Tym bardziej mi żal, że nie byłam. Dowiedziałam się zbyt późno i uznałam, że marne szanse. A czasowo i finansowo (przy zastosowaniu maksymy mojego znajomego, który twierdzi, że debet wymyślono po to, żeby można było czasami pójść na operę lub koncert) jakoś by dało radę. Na Turnera za to się zmobilizuję pojechać.
Sala nie była zapełniona dzięki naszemu sprytnemu posunięciu. Wybraliśmy się mianowicie na wystawę o 10.00, wychodząc z założenia – słusznego, jak się okazało – że o tej porze krakusy walą do kościołów, a nie do muzeów. I rzeczywiście, o tym wystawowym skoroświcie wchodziła głównie stolyca. Ale kiedy wychodziliśmy koło 12.00, kolejka wiła się meandrami przez piętra, a podobno potem już w ogóle nie było szans się wcisnąć.
Zatem na wystawę należy udać się koniecznie, ale uwzględniając, we własnym interesie, specyfikę krakowskich obyczajów. 😈
Dzięki za cenną wskazówkę,Bobiku 🙂
Właśnie kombinuję jakiś pretekst do odwiedzenia Krakowa. Zwiedzanie wystawy w tłoku (np. w czasie wernisażu) to dla mnie koszmar. Ale co zrobić, jeżeli w tym dniu nie wypadnie żadne kościelne święto? 😉
Ew_ko, przecież na wernisaż nie przychodzi się oglądać obrazy, tylko pokazać w societe 😛
p.s. pytanie uzupełniające do PK: dlaczego bezogonek?
Klasyków się nie zna? 😈
Ano widać nie. Moja znajomość literatury skandynawskiej ogranicza się do Muminków i Dzieci z Bullerbyn.
Już wiem – to lektura drugiej klasy, a moje dziecko w drugiej klasie miało przerwę w życiorysie.
Ale niektórzy sami czytali koło drugiej klasy. Nie wiedziałem, że to teraz lektura. I jeszcze ze skandynawskich było takim latającym kolesiu, zapomniałem jak mu tam. 🙂
Bobik: ale ja wyczytałam powyżej, że sala filharmonii nie była zapełniona na Koženie i tego mi żal, bo na Turnera myślę, że zdążę. A co do godziny 10:00 – mnie akurat odpowiada przedpołudniowy kontakt ze sztuką – koguty mnie budziły zawsze znacznie wcześniej i tak mi już zostało 😉
Jak powiedziałem – sam z siebie zaczytywałem się w Muminkach. Ten kot jakoś mnie ominął (może dlatego teraz mam dwa, oba z ogonami).
Latającego też kojarzę, ale też zapomniałem.
Natomiast współczesne, krzywiące kręgosłup epopeje kryminalne nie biorą mnie zupełnie, ale to zupełnie – jeszcze mniej niż opera, na żywo czy w telewizji 😈
Muminki czytywałam mojemu synowi na dobranoc, a myślę, ze jest w wieku Gostka 😀
Nic dziwnego, ze sam z siebie…
To Gostusiu z wielkiej sympatii. 🙂
Zapuściłeś szpakowaty zarost i mnie straszysz.
@ Wielki Wódz
To chyba był Karlsson z Dachu 🙂
http://www.youtube.com/watch?v=9hwRu4RjWYs&feature=related
Jo, ten sam. 🙂
A z Muminkami to bym uważał. „Dolina Muminków w listopadzie” to jest scenariusz dla Bergmana i powinna być nalepka „od 21 lat”.
W czasach mojego dzieciństwa wznawiało się klasykę literatury dziecięcej, więc był jeszcze inny skandynawski latający chłopak (tyle,że latał na grzbiecie gęsi 🙂 )
http://www.malypodroznik.pl/swiat/szwecja2011/index.html
Przetestowałam znane mi dzieci -żadne nie zna „Cudownej podróży” 🙁
Nie tylko. Lato Muminków też jest dość pokręcone, nie mówiąc już o Zimie. Buki się bałem jak cholera.
Winienem dodać, że dla posiadaczy abonamentów cena bilety wnosiła tylko 75 złotych. Co kapitalizm to kapitalizm. Widziały gały co brały. Za to cena biletu w sobotnim abonamencie kosztuje mnie tak jak w socjalizmie, czyli około 10 złotych. Sala była prawie pełna, ponadto niektórym przytrafiło się zaproszenie na spotkanie z artystką z dobrym winem. A ta dziewczyna Anna Fusek na fujarce grała prześlicznie.
@Wielki Wódz 16:34
Ależ Wodzu,to zdecydowanie literatura dla starszych dzieci,właśnie w tym wieku (ok.21) czyta się je najlepiej 🙂 Tyle właśnie mieliśmy,kiedy w mojej grupie na studiach Muminki stanowiły lekturę podstawową i temat do wielogodzinnych dyskusji . Do dziś pamiętam,że kolega (obecnie poważny naukowiec,pełnomocnik rektora do spraw dziwnych ) paradujący w autentycznym kapeluszu hutniczym miał ksywę Włóczykij,a inna wybitna uczona figurowała w naszym slangu jako Filifionka 😉
@mt7:
Od razu straszy. 5 minut dłużej śpi codziennie!
W Muminkach to najlepszy był kot 🙂
http://t0.gstatic.com/images?q=tbn:ANd9GcR0Dtni_pxAxpMrtUZR2bLKDfozGVPdslTbTE8O3ckvZ_phJzBZakqS4nSVSw
No wiadomo, że koty są najlepsze 😈
Ładny skręt tematyczny zrobiliście – to nawiązując do Cudownej podróży powiem, że dzięki niej, co by o ckliwości tej ksiązki nie mówić, całkiem nieźle poznawało się geografię Szwecji 😀
Zbieram się na przesłuchania. Parę dni Mozarta 🙂
Co do wykorzystania powierzchni sali koncertowej, to nie wiem, jak wyglądała sytuacja na balkonach – na parterze było trochę wolnych miejsc, poza tym część osób weszła na wejściówki. Na dwadzieścia minut przed rozpoczęciem koncertu do kasy czekało tylko parę osób, większość po odbiór już kupionych biletów, ale pan przede mną kupował wejściówkę (fakt, że ją dostał, przyjął z mieszaniną zachwytu i niedowierzania).
Wracając do tematu operowych projekcji kinowych, to policzyłam sobie właśnie na palcach, że byłam na 10, może kilkunastu. Raz kino narozrabiało z nagłośnieniem, ale po interwencji doprowadziło je do porządku. Nieraz żałowałam, że kamera pokazuje śpiewaków w takim zbliżeniu. Atmosfera sali kinowej, to, nie oszukujmy się, nie to. Jakość rozdawanych programików jest żenująca. Ale najważniejsze rezultaty są takie, że: dużo częściej ‚bywam’ na operze, bo zdecydowana większość ‚oper kinowych’ podobała mi się bardziej, niż spektakle ‚żywcem’ z TWON; koniecznie chcę się wybrać ‚na żywca’ do Covent Garden i La Scali – i zrobię to świadomie, żeby posłuchać znanych mi już z kina wykonawców; posmakowawszy w krótkim odstępie czasu różnych inscenizacji tej samej opery nabrałam apetytu na jeszcze więcej i szybciej ‚dojrzewam operowo’. Chyba nieźle? 😉
Z literatury skandynawskiej, to ja tylko Majgull Axelsson – ni książki dla dzieci, ni kryminały mi się nie podobają. /Napisała panna-mam-zdanie-na-każdy-temat 😉 /
Właśnie posłuchałem prawie identycznego recitalu, jaki Kozena dała w sierpniu w Kilonii (z Marconem) – i wyszedłem z tego bardzo przygnębiony. To cudowny głos, wspaniale prowadzony (choć słusznie obserwuje Pani Kierowniczka, że dołów nawet mikrofon nie złapie…), ale brak osobowości i wyrazu dają się we znaki na każdym kroku, a już najdotkliwiej tam, gdzie Kozena próbuje je nieudolnie imitować.
M. in. dlatego zupełnie nie pojmuję, po co uparła się śpiewać canzonę Monteverdiego „Se dolce il tormento”, co robi strasznie, jeszcze gorzej, niż na płycie i gdzie widać jak na tacy wszystkie jej słabości.
Na pociechę – coś egzotycznego…
http://www.youtube.com/watch?v=eg_X5FmQZj4&feature=related
Właśnie sobie przypomniałam – zaprosiłam A. Marcona do Warszawy. Pewnie wypadałoby dać znać kierownictwu FN? 😆
Może Izban zgodzi się wynająć salę? 😈
Mnie Kozena w niedzielę pozostawiła niemal zupełnie obojętnym, co było dla mnie sporym zaskoczeniem! Niestety… najprawdopodobniej sam sobie jestem winien, bo nasłuchałem się przed koncertem absolutu, czyli Juliusza Cezara pod Minkowskim, do którego z przyjemnością i często wracam (to żadne odkrycie, ale jej Kleopatrę w tym nagraniu uważam za fantastyczną). Trochę zdziwiło mnie przykrywanie głosu przez kameralną orkiestrę – siedziałem w 7 rzędzie i też dołów nie słyszałem (tyle że akustyka FK nie jest tu zupełnie bez winy) – pewne siłowanie się z głosem, a w kilku miejscach i brak lekkości w koloraturze. Jednak – pomimo że pierwsza część koncertu na to nie wskazywała – miałem nadzieję, że śpiewaczka interpretacyjnie się rozkręci… tak się nie stało i właściwie tylko aria Ariodantego mi się podobała… no może jeszcze Almirena (choć tu już dopadło mnie wrażenie, że to tylko akademicka wydmuszka), tyle że bardziej z uwagi na samą olśniewającą muzykę Haendla, która zawsze się obroni… ponadto jestem chyba przesiąknięty estetyką koncertową a la Ewa Podleś, która męskich bohaterów Rossiniego zwykła śpiewać w marynarce i spodniach, a wielka kokarda u sukni Kozeny robiła absurdalnie wrażenie w arii rozpaczającego rycerza…
A ja byłem zachwycony – i to od pierwszego zdania z Theodory. A potem było już tylko lepiej. Uwielbiam jej barwę głosu. Co słychać najlepiej kiedy śpiewa delikatnie i cicho… Wtedy jest rozkosznie.
No i szokujące było to, że na koncercie były DWIE gwiazdy. Anna Fusek ze swoją malutką fujarką, którą znokautowała słuchaczy to rzecz niebywała…
No i jeszcze do Bobika i ew_ki 🙂 Do Kościoła, krakusy…. 🙂 O 10.00 w niedzielę to chyba tylko na Podhalu życie się toczy, ale w Krakowie, po sobotnim wieczorze?!! 🙂 To nie kościół, to kac bardziej 🙂 Mówię to jako rodowity krakowianin. 😉
A i mam jeszcze jedną myśl. Collegium 1704 powstało w 2005 roku. A gra już w wielu miejscach, w tym roku zespół otwierał np. Haendel Festspiele w Hall, nagrywany był przez TV France, Mezzo i France Musique. Chciałbym aby tak jak oni grali, grała np. Capella Cracoviensis za cztery lata…. Czy to realne?
ale Kozena… nie wie często o czym śpiewa. Co udowadnia bardzo często, proszę posłuchać jej 4 Mahlera.
Wszak nagranie Cezara jest zadziwiająco piękne, więc czemu tego nie kontynuować ?
ale Panie Piotrze przecież Caballe jedzie jak prawdziwa „barokowa śpiewaczka”… to czemu więc egzotyka ? śpiewa to w tempie…
o wiele lepszym i wiele lepiej niż śpiewaczka ultra stylowa… Emma Kirkby, o której juz p.PMK mówił – o barwie płaskiej, niosącej te same emocje lub ich brak…
A jak sobie Państwo Kozenę wyobrażają w Carmen ? Bo ja bardzo umiarkowanie, łagodnie rzecz ujmując. Do tego wersja koncertowa. Dużo tych dziwów. Ale że w bonusie dodają niejakiego Kaufmanna Jonasa, to się porwę na takie ryzyko. Bo jakoś z tym Kaufmannem nie możemy skoordynować tras grasowania po Europie i okolicach.
Cezar jest piękny istotnie, bo jest… bardzo trudny. Kozena umie robić rzeczy, których nikt inny robić nie umie, ale to jej nie daje satysfakcji, zatem chce robić rzeczy, które inni umieją, a ona wcale. Chce być kim innym, jak wielu.
Z Ariodanta, gdyby zaśpiewała Coll’ali di costanza, albo Dopo notte, rzuciłaby wszystkich na kolana. A ponieważ zaśpiewała Scherza infida (sądzę po moim nagranym koncercie), sfabrykowała tylko niezbyt udane naśladownictwo von Otter (z ozdobnikami włącznie, w tym wielki zjazd do „kontrabasu” w repryzie). Podobnie w scenie Dejaniry. Tyle, że von Otter, choć miała zawsze znacznie „biedniejszy” głos, ma nim zawsze coś do powiedzenia, nawet jak śpiewa Beatlesów. Podobnie pani Ola Pasiecznik, o której wspomniała PK.
Kozena powinna śpiewać Rossiniego, którym podobno gardzi, albo Adalgisę, której chyba jeszcze nie tknęła, czyli repertuar wściekle trudny wokalnie, w którym schowa swe niedostatki. Ale ona chce być „diseuse” i masakruje tego Monteverdiego w sposób mrożący krew w żyłach…
A Caballé niezła, co? Znak, że można śpiewać stylowo – a do tego jeszcze mieć głos. Że też ona nigdy Rodelindy nie zaśpiewała, ani Alcyny, psiakrew…
PMK
Bazyliko, ja też umiarkowanie. Kozena już śpiewała Carmen, tu jest parę słów na ten temat. Są też jakieś próbki na tubie. http://www.seenandheard-international.com/2011/06/26/kozena_carmen_valladolid_irurzun_laurson/
A ja mam słabość do tego: http://www.youtube.com/watch?v=YDvAvYnXCg0 mimo wszystko…
Lolo, możemy sobie podać rękę, bo i moje preferencje są już znane 😉
Panie Piotrze, Caballe jednak uważała na to, co może śpiewać – była bardziej świadoma swoich ograniczeń, niż skłonni bylibyśmy sądzić… znając przebieg jej kariery, filozofię śpiewania i tło niektórych decyzji jestem prawie pewien, że tak jak odrzuciła propozycję śpiewania Gildy i Lady Makbet, tak odrzuciłaby i Rodelindę i Alcynę (kilerów dwóch!)… z piekielnie trudną Safoną Paciniego i Izoldą zwlekała tak długo, że zaśpiewała je niemal… za późno… za to w jej repertuarze koncertowym znajdziemy niejedną perłę Vivaldiego i Haendla (w wykonaniu pieśni Belliniego także – moim zdaniem – nie ma sobie równych…)
Te pieśni Belliniego tak mi się skojarzyły bo RCA wydała je kiedyś w jednym zestawie z ariami Vivaldiego…
Przed Turnerami w National zawsze najwiecej ludzi i najciszej jakos. I to autentyczne olsnienie w oczach tych,ktorzypo raz pierwszy spotykaja sie z Turnerem na zywo i uswiadamiaja sobie, zze zadne rerodukcje w albumach nie przygotowaly ich na to czym jest to malarstwo.
Margate from the Sea jest tez i u nas jednym z ulubionych. Mozna do niego wracac i wracac i sie nim nigdy nie nasycic.
a porównywanie von Otter i Kozena to jest rzecz bezcelowa.
Przypomniała mi się moja rozmowa z Paulem Esswoodem, który dyrygował łodzikim Juliuszem Cezarem (gdzie udało mi się fikac koziołki). Był on na konferencji prasowej gdzie dyrektore TW w Łodzi mowił, że mają tego sezonu 2 duże premiery – „My fair lady” i „Juliusz Cezar”. powiedziałem Esswoodowi – „hard to compare”, Esswood said: „impossible”.
I tak jest z von Otter i Kozena. trochę.
głos tak naprawdę to niewiele…
a ja uwielbiam to: http://www.youtube.com/watch?v=6M0ZIeDvWvg
Izolda – jasne, Gilda – oczywiście, ale te dwie role Haendla? Przecież to ani Kleopatra, ani Ginevra, ani tym bardziej Poppea!
Ani kondycyjnie, ani wokalnie, ani stylistycznie (pod właściwym nadzorem), ani „charakterologicznie” nie miałaby z nimi najmniejszego problemu. Byle tylko jakiś wścibski kamerzysta nie robił jej przy tym Roentgena szczęki, rzecz prosta.
Tylko czasy były takie, że nikt o tym nie pomyślał… Nawet przykład Sutherland jeszcze wtedy nie podziałał. A ona obie te role śpiewała.
PMK
Też podziwiam Collegium 1704 i żałuję, że polskie zespoły „od muzyki barokowej” – poza Arte dei Suonatori – nie dbają o swoją promocję.
Mam pytanie do Piotra Kamińskiego, naszego eksperta od opery : Szanowny Panie Piotrze, chciałbym Pana prosić o pomoc w wyborze 4-5 świetnych recitali handlowskich. Chcę poszerzyć płytotekę… Z góry dziękuję za pomoc. maciekchizy[at]gmail.com
„Poprawiłam” emseaszowi adres mailowy, po co mieć maszynę spamową na głowie…
Poprawiłam też nick Kotu, który wstawił sobie jedno a za dużo i wpadł do poczekalni. Tak, to też był dla mnie szok zobaczyć to po raz pierwszy na żywo. Mimo, że wiedziałam już wcześniej, że Turnera kocham. Ale w gruncie rzeczy nie wiedziałam do końca, co tak naprawdę kocham 😉
Mkk, ja też jestem rodowity, dlatego lubię sobie czasem na temat krakusów poautoironizować. 😉
Dzieki Kierownictwu za korekte. Lapa sie omskla jak zawsze.
Dziękuję za „poprawienie” adresu mailowego! Niestety o północy mam na ogół ciężką głowę…
Pobutka!
http://www.youtube.com/watch?v=EskOUqOiV6w
Pobutka*.
—
*) Wiem, wiem, albo raczej się domyślam, ale skoro mamy Dzień Poczty Polskiej?! 🙂
Do emseasza: Nie o to chodzi, że zespoły muzyki dawnej nie dbają na promocję, ale najczęściej na to nie mają, bo są biedniutkie. I też rzecz ważna, najczęściej nie ma kto tego robić wewnątrz zespołów, czyli wracamy do punktu pierwszego, bo wtedy trzeba zapłacić. Arte wróciło z promocją do dłuższej przerwie, jak zaczęli znów zarabiać. Po odejściu Czarka Zycha cienko było…
Na dzień poczty, zwłaszcza polskiej, to Pobutka powinna zaspać, ot co 🙄
Emseaszu – strasznie się ich ostatnio dużo narobiło, ale z kapelusza od razu mam trzy: dwa razy Janet Baker z Leppardem (dwie kantaty na EMI, „Ah crudel, nel pianto mio” i „Armida abbandonata”; kantata „Lucrezia” i kilka arii na Philipsie) i raz Maureen Forrester na Radio Canada. Wszystkie trzy są na różnych amazonach, choć – zwłaszcza Forrester – trzeba poszukać.
Ale tak w ogóle to po co recitale? Myślę, że jedno dobre nagranie całej opery to najlepszy możliwy „recital” na kilka głosów. Tu mam tylko jedną radę : Ariodante z Minkowskim (Archiv), moim zdaniem najlepsze nagranie opery Haendla na płytach, a przypadkiem się składa, że to również jedno z jego arcydzieł.
Wśród innych kompletów (oper i oratoriów) są pudełeczka, które każdy „porządny człowiek” (jakby powiedział Montaigne) powinien mieć w dyskotece, ale to już może innym razem.
Pozdrowienia
PMK
Podziwiam Pana za wiedzę operową! Pochwalę się, że całkiem niedawno studiowałem w Paryżu i być może kiedyś gdzieś (w operze, teatrze, sali koncertowej?) się spotkaliśmy nawet o tym nie wiedząc. Muszę się Panu przyznać, że swoistą „biblią” w moim domu lat dziecinnych była książka „Les Indispensables”, do której ciągle wracam pomimo upływu lat.
Dziękuję za cenne porady! Minkowskiego już mam i kilka oper oraz oratoriów Handla w całości też. Głównie z Minkowskim, Hogwoodem, Gardinerem, McCreeshem, a nawet Christiem („Alcyna” i „Acis i Galatea”, czy to w ogóle dobre wykonania? Fleming nie odpowiada mi za bardzo w tym repertuarze…). Recitali poszukam. Szczerze mówiąc, Dessay także nie bardzo mi pasuje do tej muzyki.
A żeby pogłębić wiedzę tajemną o operze, zapisałem się teraz na zajęcia w AM w Łodzi do prof. Golianka na „estetykę opery”. Opera to dla mnie wciąż niezbadany (prawie) świat. Właśnie zaczynam też przygotowywać pracę naukową o Filipie Quinault i jego współpracy z Lullym (we Francji powstało już na ten temat sporo książek).
Na koniec jeszcze dwa krótkie pytania do Eksperta i kończę :
1. Czy warto kupić „Króla Edypa” pod Fosterem? Kosztuje 20 euro, a to dla mnie niemało…
2. Czy warto kupić DVD z „Belshazzarem” Handla pod Jacobsem?
Pozdrawiam z zimnego Poznania !
Wczoraj w dzień wcale nie było tak zimno 🙂
Panie Piotrze…
wpadłem na szatański pomysł. Czy nie warto by przetłumaczyć ksiązki Renee Fleming – „Inner Voice”? Bo chyba nikt sie do tego nie przymierza. Może jakby Pan to zrobił to byłoby ciekawie 😀
pozdrawiam
Ale poranki są takie, że brrrr…. aż nie chce mi się wyjść po pieczywo 🙂
Wróciłam wczoraj z Warszawy. W Poznaniu cieplej.
@mkk 21:31
CC za 4 lata? Całkiem realne,jeśli odnośnie czynniki w mieście dadzą spokój i wolną rękę Tomkowi Adamusowi,żeby nie musiał tracić czasu i energii na tłumaczenie się z absurdalnych zarzutów.Ja w niego wierzę 🙂
@legat8 8:21
Z promocją AdS dalej jest nieszczególnie 🙁 Ja akurat mam nawyk zaglądania na ich stronę (nawiasem mówiąc nie grzeszącej aktualnością) ,bo lubię wiedzieć co u nich i czasem trochę jeżdżę za nimi po okolicy. Ale poza najwierniejszą starą publicznością warto byłoby zadbać o nową… chociaż i tak są w uprzywilejowanej sytuacji,bo są zespołem znanym. Jednak co tu gadać, brak Cezarego Zycha jest w tej kwestii wyraźnie widoczny 🙁
Co do innych – to rzeczywiście z promocją cienko.Wrocławska Orkiestra Barokowa „podczepiona” jest organizacyjnie pod filharmonię,więc jest jej trochę łatwiej,ale powstające młode zespoły mają pod górkę…
W Katowicach mimo wcześniejszych obiecanek miasto nie wsparło nowo powstającego zespołu barokowego. Nie ma stolicy kulturalnej, więc na zespół nie damy. Damy za to na coraz gorsze bzdury pokazywane w CKK…wrrr 👿
Ranki w Poznaniu faktycznie zimne. Ale ja rano siedzę w hotelu 😆
Bo Pani jest w Kapitule Krytyków, a ja jestem jeszcze za młody na takie przyjemności i mieszkam w bursie przy ul. Solnej 🙂 Swoją drogą, czy coś Pani wiadomo, czy dziś odbędzie się spotkanie promocyjne w sprawie wydawnictw miejscowego towarzystwa ? Wczoraj miało miejsce spotkanie w zw. z wydawnictwami książkowymi, niemniej nic nie wspomniano o płytach, w programie festiwalu zaś jest napisane, że spotkanie jest 17-18 października i trochę się w tym gubię….
Zmiana tematu raz:
Złośliwy, czy chce się doigrać?
http://icanhascheezburger.com/2011/10/17/funny-pictures-videos-cat-thinks-dog-is-dead/
Emseaszu: Baltazara z Jacobsem nie warto. Baltazary „ważne” są dwa: stary Harnoncourta (jego najlepszy Haendel) i nieco nowszy Pinnocka.
Brawo za Quinaulta! Polecam biografię Lully’ego, autorstwa de la Gorce’a.
Z innych obowiązkowe są chyba, z kapelusza, Allegro (Gardiner), Dixit Dominus (Gardiner I i Minkowski), Acis (Gardiner), Cezar (Minkowski), Tamerlan (Petrou, MD+G), Alcyna (Bonynge i Hickox), Serse (Priestman, DG), Trionfo (Minkowski, w nadziei, że zrobi to jeszcze raz z idealną obsadą), La Resurrezione (Hogwood + Minkowski), Izrael (Gardiner I), Alexander’s Feast (Gardiner), Herkules (Gardiner i Minkowski), Susanna (wideo Christiego, mimo wszystko), Salomon (Gardiner), Theodora (Somary/Vanguard, pomimo skrótów, ze względu na solistów), Jefte (Marriner).
Brakuje tu paru obowiązkowych arcydzieł, które wciąż czekają. Rodelinda wciąż najlepsza jest stareńka z Priestmanem (nigdy nie wznowiona), ale wideo Christiego z Glyndebourne jest OK. Semele – szukać trzech live’ów, Nelsona (Carnegie Hall 1985), Gardinera (NIE studyjne na Erato, koncert z inną solistką sprzed nagrania), Minkowskiego z Annick Massis. Saul: nie ma rady, trzeba jakoś posklejać solistów Ledgera (Allen, Marshall, Esswood), całości Gardinera i McCreesha, unikać Harnoncourta. Orlando: czarna dziura, bo stary Hogwood ledwo się broni, Christie nie wygląda lepiej, a na idealny zestaw Podleś/Minkowski już chyba za późno.
No i Mesjasz: mnie osobiście wystarcza Marriner i Minkowski.
Z marginaliów bardzo udany jest Faramondo Fasolisa. Niestety, zarówno Fasolis, jak Petrou, zamiast wypełniać dziury – zaczęli dublować rzeczy już jako tako załatwione.
Nowa Agrypina Jacobsa całkiem udana, byle komentarza nie czytać, bo kolejne dyrdymały.
Jak ognia unikać McGegana i Curtisa, zwłaszcza tego drugiego, bo obsady ma wielce kuszące (pieniądze daje bardzo bogata autorka kryminałów…), ale orkiestra słabiutka, a sam dyrygent straszny. McCreesh mnie osobiście kompletnie nie rajcuje, mam zawsze wrażenie, że patrzy w sufit, a tu mu samo gra.
No, to by było na tyle…
PMK
P. S. Drogi Lolu: w polskiej bibliografii muzycznej, a szczególnie operowej, brakuje tylu przekładów książek podstawowych (a do tego wydawcy się nie orientują, np. wydając słabego Haendla Hogwooda „po nazwisku” autora, kiedy są co najmniej dwie dużo lepsze biografie), że wydanie książki skądinąd bardzo fajnej śpiewaczki wydaje mi się „kwiatkiem do nieistniejącego kożucha”. A zresztą – kto to sfinansuje? Obawiam się, że jeszcze przez jakiś czas jedyne wyjście dla zainteresowanych – to nauka języków obcych…
A co pokazują w CKK?? Ostatnio, jak tam byłem, pokazywali kopalnię soli w Wieliczce w 3D 😀
Ale fakt, w Katowicach jakoś brak baroku. Nawet na tegorocznym Ars Cameralis najstarszy będzie wczesny klasycyzm…
Aha: zaskakująco udany jest niedawny Mesjasz Stephena Laytona na Hyperionie.
Serdeczne dzięki za wszystkie porady !
A jak widzi Pan „Króla Edypa” Enesecu z Fosterem, wydanego dla EMI na pocz. lat 90.? Czytałem różne opinie na temat tego wykonania, np. takie, że śpiewacy mają bardzo słabą dykcję… Pozdrawiam !
emseaszu – nic nie wiem o spotkaniu, na wczorajsze też nie zdążyłam z powodu nagłej roboty…
Zaczynam powoli orientować się i dostrzegać preferencje i antypreferencje PMK.
Realizacja powyższej listy, lekko licząc wyniesie co najmniej 2000 zł 🙂
Jeśli już o biografiach mowa, proszę w takim razie o rekomendacje i antyrekomendacje biografii „kolorowych” wydanych przez PWM.
Niezupełnie z tej serii, ale wpadła mi ostatnio w ręce biografia Toscaniniego Sachsa – kupiłem z tekturowego pudła za 5 zł od pana lekko zalatującego wczorajszym zakąszaniem.
p.s. dziękuję za ostrzeżenie dot. biografii Haendal Hogwooda. Łażę wokół tej książki od jakiegoś czasu, ale jakoś nie mogłem się przekonać, a teraz z lżejszym sercem zrezygnuję.
@PMK
Dzięki za zestaw obowiązkowy 🙂
Kilka wskazanych nagrań mam, Faramondo Fasolisa sprawiłam sobie niedawno,resztę będę kompletować w miarę środków i miejsca ( z tym drugim gorzej ):-)
@komentarz ew-ki – o Cudownej podróży ( http://szwarcman.blog.polityka.pl/2011/10/17/rozkosze-krakowskiego-weekendu/#comment-96786 ) – jaka to cudowna książka, wracam niej do dzisiaj. Podobno S. Lagerlof pisała książke na zlecenie ministerstwa edukacji – jako uzupełnienie programu geografii Szwecji. I nie tylko Szwecji – przecież tam jest opowiedziana piekna legenda o zatopionym miescie Winieta na terenie Polski. To były czasy – czytając Dzieci kapitana Granta zrozumiałem co to znaczy równoleżnik, dowiedziałem się sporo o Argentynie, Andach, Nowej Zelandii, Australii – to ostatnie jest aktualne do dzisiaj. A dzisiejsze dzieci dowiaduja się z książek o czarodziejskich zaklęciach i jak sporządzac magiczne mikstury.
Tydizeń temu ogladałem w Melbourne Piotrusia i Wilka – oskarowy film zrobiony przez polskich animatorów. Zrobiony świetnie , ale moje wnuki wolały o nim szybko zapomnieć – moje pełna refleksja tutaj – http://polakdogorynogami.blox.pl/2011/10/Piotrus-i-zli-ludzie.html
@Gostek Przelotem
Biografia Toscaniniego fanastyczna! no i warto spojrzeć kto robił przekład 🙂
@Piotr Kamiński
Byłem ciekaw Pana opinii na temat jacobsowej Agrypiny. Był Pan bardzo krytyczny wobec ostatnich produkcji Rene Jacobsa (nie mówię, że bezzasadnie), a to nagranie wydaje mi się przynajmniej częsciowo powrotem do Jacobsa do muzykowania z czasów Julisza Cezara.
A biografia Hogwooda taka zupełnie zła to chyba nie jest IMHO, zawiera trochę uroczych szczegółów i przynajmniej dobrze się czyta 🙂
Tego Haendla można sobie rozłożyć na raty, np. jeden album co dwa miesiące. Będzie wtedy nawet czas na dogłębne poznanie kolejnych wydawnictw. Wydaje mi się, że w kolekcjonowaniu płyt nie chodzi o „nachapanie się” (choć sam tak kiedyś robiłem), ale o smmmakowanie.
Porady pana Piotra są jakże cenne! Ja już kupiłem biografię pióra Hogwooda i czaiłem się na płyty z Curtisem, ale… już zostały skreślone z mojej listy.
Co do polskich zespołów barokowych : niedawno zapoznałem się z nagraniem grupy o osobliwej nazwie Accademia dell Arcadia. Brzmią nieźle! Zwłaszcza jak na polskie warunki.
Czasami czekanie z kupnem płyty kończy się jej zniknięciem z Układu Słonecznego i tyle ją widziano…
Tak mi przepadło kilka rzeczy. Nie mogę powiedzieć, że nieodżałowane, ale zawsze trochę szkoda. Np. Jarzębski z Lucy van Dael (Kos) i kilka innych.
Tak więc nachapanie się można traktować jako inwestycję na przyszłość. Stoi na półce i czeka na swój czas.
O Rany! Nie znam tego Edypa z Fosterem, sorry… Nigdzie zresztą nie widzę śladu tego nagrania – czy ma Pan jakieś szczegóły?
Gostku Kochany: ja tę listę zbierałem na półce jakieś trzydzieści lat… I tyle samo słuchałem, więc nie ma pośpiechu. Preferencja jest jedna, sprawdzona bebechami: jak po dziesięciu minutach zaczynam ziewać, albo zgrzytać zębami, to coś jest nie w porządku. Dopiero potem się zastanawiam, co właściwie. Lubię u Haendla jednocześnie energię (to obok Mozarta i Verdiego, Beethovena nawet nie wspominając, jeden z najbardziej „energetycznych” kompozytorów), zdrowie i naturalność (on jest za mądry i za dużo wie i rozumie, żeby dziwaczyć), oraz „głębię ostrości”.
Toscanini Sachsa jest pyszny, kopalnia informacji. „Ilustrowane biografie” PWMu – trudno mi się wypowiadać na ten temat, bo większości tych książek nie znam. Może po kompozytorach i tematach? wtedy coś tam wymyślę albo się rozpytam.
PMK
pośpiech jest wskazany biorąc pod uwagę politykę firm fonograficznych, nagrania są, a za chwilę ich się nie uświadczy…
ad „30 lat” – ja to rozumiem, ale ktoś startujący od zera przepisuje listę na karteczce papieru, udaje się do sklepu (w realu bądź w internecie) i zaczyna wrzucać kolejne pozycje do koszyka…
ad „biografie” – pytanie było raczej ogólne, do PT blogowiczów. Nie mam specjalnie żadnych bieżących potrzeb – raczej pytam z ciekawości, bo takie pozycje pojawiają się w różnych dziwnych miejscach i wtedy trzeba podjąć szybko decyzję – brać/ nie brać.
Z drugiej strony natura chomikowiewióra podpowiada, że za 5 zeta trzeba brać jak leci i najwyżej puścić dalej, jeśli okaże się że gniot.
Nie nadążam, sorry.
Agrypina jest dobra m. in. dlatego, że Jacobs tylko wygaduje bzdury w komentarzu, ale ich nie przekłada na interpretację… I obsada jednak lepsza od Gardinera.
Z Curtisem jest ten fatalny problem, że A. ma świetne obsady; B. wypełnia luki dyskograficzne, czyli zajmuje miejsce, jakie mogliby zająć dużo lepsi od niego. Wszędzie tam, gdzie można coś z czymś porównać (Alcyna, Ariodante, szykuje się Cezar) – odpada w przedbiegach (wciąż pomijając tę lub tamtą kreację wokalną, choć zauważyłem, że nawet najlepsze dziewczyny z nim śpiewają średniawo…). A do tego – jakby wiedział, że nie wie, więc coś udaje i gra czasem lewą ręką za prawe ucho.
Haendla biografia „do czytania” jest jedna : Jonathan Keates, a taka bardziej naukowa i serio – Donald Burrows w Master Musicians w Oxford UP. Szkoda, że to Keatesa na polski nie przetłumaczono.
Z płytami jest tak, że są, potem ich nie ma, potem znowu są, ale czort wie kiedy. Z czasem wszystko wylezie.
PMK
Gostku, może Pan pamięta, jak kiedyś wywaliło na prlowski rynek Klasyków Filozofii po 5 zetów? I chyba stara seria Dostojewskiego też. Ja byłem na wakacjach i jak wróciłem, to już najważniejsze poszły…
@emseasz 11:29
A ten zespół był niedawno tutaj wspominany :
http://www.accademiadellarcadia.pl/
Nowym szefem artystycznym i koncertmistrzem został Zbigniew Pilch,stały współpracownik i koncertmistrz Wrocławskiej Orkiestry Barokowej 🙂
Przy okazji donoszę uprzejmie,że wspomniana WOB kończy właśnie 5 lat i z tej okazji zagra koncerty urodzinowe nie tylko we Wrocławiu i okolicach,ale także w Filharmonii Poznańskiej (6.11.) Więc jakby kto chciał posłuchać Becia na instrumentach historycznych…
Gostek nie pamięta, bo kiedy był w PRLu, to go klasycy filozofii jeszcze nie interesowali, potem go nie było, a potem już nie było PRLu…
O Jezu, znaczy ja taki stary… Sorry…
Z książkami zresztą nie jest tak źle, bo pomiędzy antykwariatami i Alle zawsze coś się znajdzie.
Podaż wtórna płyt jest o wiele mniej przewidywalna.
@Gostek Przelotem 12:05
🙂
A w uzupełnieniu poprzedniego wpisu :
Filharmonia Poznańska 6.11.2011 godz.19.00
Koncert z okazji jubileuszu 5-lecia Wrocławskiej Orkiestry Barokowej
Jarosław Thiel – dyrygent
Wrocławska Orkiestra Barokowa
Program:
L. van Beethoven – I Symfonia C-dur op. 21
L. van Beethoven – V Symfonia c-moll op. 67
Według doniesień Gostek ostatnio zarósł szpakowato, ale wychodzi na to, że mimo takich zabiegów plasuje się zapewne gdzieś po środku rozkładu wieku na tym blogu 🙂
@PMK 12:08
Niekoniecznie to to znaczy,Panie Piotrze 🙂
Też złapałam się kilka razy na tym,że traktuję tzw. osoby znające Józefa (wyjaśnienie dla tych co nie czytali :nadające na podobnych falach 😉 ) jako przedstawicieli tego samego pokolenia i czasem na moje:” a pamiętasz…?” zdarzało mi się słyszeć lekko zakłopotaną odpowiedż : „no wiesz…nie bardzo,miałem/miałam wtedy trzy lata” 🙂 🙂
Do Beaty 🙂
A jak szkolą żony?
W Poznaniu zimno? Bez przesady!
Chciałbym coś jeszcze dopowiedzieć w kwestii nagrań Haendla. Mam sporo tego na półkach, zdecydowana większość kupiona w Poznaniu 🙂
Oprócz słusznych zachwytów nad interpretacjami Minkowskiego i Gardinera, chciałem jeszcze dodać, że Hyperion ma spore zasługi dla upowszechniania mało znanych oratoriów („Joshua”, „Joseph and his Brethren”, „The Occasional Oratorio”). Poziom może nie każdego usatysfakcjonuje, ale zawsze można nauczyć się muzyki na pamięć i odtwarzać ją sobie w głowie tak, jak się chce 😉
Warto też poszukać po sklepach reedycji (w skromnej oprawie) Minkowskiego dla Erato, bo można je kupić za grosze (w Poznaniu skrzyżowanie ul. 3 maja i pl. Wolności)
Pozdrawiam!
Arcadia to jeden z najlepszych zespolow interpretujacych dawna muzyke taneczna a ich Sarmatia triumphans jest nie do pobicia. Nareszcie jakis zespol odwazyl sie na nowe spojrzenie na polonezy bo ciagle granie do kotleta Oginskiego to za wiele …
Oj szkolą te żony, Siódemeczko, w Teatrze Polskim, oj szkolą! Szczególnie taką jedną Agnieszkę, którą gra Anna Cieślak. Właściwie to szkoli ją Andrzej Seweryn czyli Arnolf, bo chce uniknąć losu rogacza:
Z dala od zgiełku świata, w malutkim klasztorze,
Poleciłem ją trzymać w specjalnym rygorze,
To znaczy przepisałem niezawodne środki,
Aby się w niej dochować skończonej idiotki.
Dalibóg, skutek przeszedł me oczekiwanie:
Dorósłszy tak się stała głupia niesłychanie,
Żem złożył dzięki niebu, które mnie natchnęło,
By sobie stworzyć żonę, własnych marzeń dzieło.
Świetnie zrobiona (reż. Jacques Lassalle) i zagrana klasyka, ot co! Komedia z nutką goryczy – publiczność reagowała b. żywo, gimnastykując przepony. Tylko końskie zdrowie trzeba mieć, żeby grać tego Arnolfa. Prawie trzy godziny na scenie. To już nie rola, to rólsko, aktorskie XXL. Molier się nie ograniczał. No ale Seweryn dźwignął formę, jak to zwykła mawiać moja koleżanka. Dla mnie to były krótkie trzy godziny, a i młodzież, która siedziała dużą grupą dwa rzędy przede mną, też się doskonale bawiła. Odegrała zresztą ta młodzież własną etiudę pod tytułem „Niech każdy usiądzie na dowolnym miejscu (byle na innym niż na bilecie), a potem w ostatnim momencie przed rozpoczęciem przedstawienia do skutku szuka swojego”.
Dobrze (historycznie 😉 ) poinformowane zródło przypomniało mi,że dziś urodziny obchodzi Baldassare Galuppi :
http://www.youtube.com/watch?v=EdAwTkDMsHM&feature=related
d@ Piotra Kaminskiego -> -> Mam na myśli tego Edypa :
http://www.amazon.fr/Enesco-Oedipe/dp/B000005GJC/ref=sr_1_1?ie=UTF8&qid=1303241284&sr=1-1
Jeśli zaś idzie o „Mesjasza”, to wychowałem się na płytach ojca, czyli na McCreeshu i na wersji „dublińskiej” Naxosu. Ostatnio natomiast wpadł mi w ręce boks Harmonii Mundi z muzyką sakralną z interpretacją Christiego i muszę przyznać, że Scholl mnie tam zachwyca.
d@ Gostka : to prawda, że niektóre płyty lubią znikać. Myślę, że trzeba po prostu wiedzieć, co zniknie, a co nie. EMI np. znika z polskiej dystrybucji (np. niektóre płyty Argerich), a DGG nie. Boksy trzeba kupować szybko, a pojedyncze płyty niekoniecznie.
Te trzy nagrania Kinga mają dwie zalety (że są, i Yvonne Kenny w Józefie) i jedną wadę, dla mnie chwilami nie do zniesienia (James Bowman). Ale na szczęście na nim się nie kończy…
PMK
Ach, Enesco! A ja dureń szukałem Strawińskiego! Bardzo dobre nagranie i ciekawy utwór.
Marrinera (Argo: Ameling, Reynolds, Langridge, Howell), Minkowskiego i Claytona mimo to bardzo polecam.
PMK
A jeśli miałbym wybrać jednego Edypa ? Jeśli chodzi o Strawińskiego, kupiłem Ancerla (Supraphon) i jestem zadowolony, a co do Enesco, to nie mam zielonego pojęcia, co wybrać….
He, właśnie z tymi boksami wytwórnie wrednie postępują, bo z jednej strony cena za sztukę bardzo atrakcyjna, ale ponieważ płyt w boksie potrafi być naście, mimo wszystko trzeba trochę sałaty na ladzie położyć.
Zresztą widzę wyraźny trynd ratowania budżetów (wytwórni) masowym wydawaniem boksów, albo przynajmniej mini-zestawików dwu- lub trzy-płytowych.
Polityka oczywiście chybiona, bo powinni to wszystko przekonwertować na FLACzki i handlować ze strony internetowej. No ale to moja stała i stara gadka.
Z boksami też jest problem taki, że istnieje realne prawdopodobieństwo już posiadania jakiejś tam części boksu, pozycje się dublują i robi się bałagan.
„Trzeba wiedzieć co zniknie” – tego nie wiedzą najstarsi górale.
Przychodzi taki Zimerman i mówi „wycofuję to, bo cis w przedostatnim takcie pierwszej części sonaty było nieczyste”. Wypęknij się i płyty nie znajdziesz, albo za ciężkie pieniądze na aukcjach.
Edyp Solti, LPO, John Alldis Choir, Pears et al
@Gostka. Nie pamiętam, kiedy ostatnio zniknęła płyta, na której mi zależało. Jeśli zaś chodzi o te, których zakup odkładam na później, nie znikają. Teraz czeka u mnie w kolejce jakieś 50 pozycji, które będę kupował przez najbliższe 2 lata…..
Zimermana kupuję w dniu premiery.
Co do boksów : jeśli coś się powtarza, robię wyprzedaż na allegro i też – właśnie w moim przypadku – wszystko schodzi.
Boksy są dla mnie o tyle atrakcyjne, o ile często oferują kompletny zestaw nagrań danego artysty dla danej wytwórni.
pozdrawiam !
Znam takiego, co też kupuje wszystkie Zimermany w dniu premiery – na wszelki wypadek, bo nigdy nie wiadomo, kiedy maestro wycofa jakąś pozycję z katalogu – bardzo sprytnie rozegrane 🙂
Allegro tak, oczywiście, oprócz tego że leniwy jestem i nie chce mi się na pocztę ganiać z paczuszkami i użerać się z kupującymi. Zgadzam się też co do kompletów – też tak mam, że jak coś mieć, to wszystko.
Niestety boksy i reedycje często mają dziadowską poligrafię, co trochę umniejsza przyjemność obcowania z płytą.
Bywa też tak, że na reedycji jest minimalnie inny zestaw utworów i wtedy klops. Np. w wydaniu „Julian Bream Edition” (pierwsza połowa lat ’90) brakuje „Nocturnal” Brittena nagranego w połowie lat 60. A ten Nocturnal mam tylko na jakiejś starej kasecie, którą chętnie bym wyrzucił…
Dlatego polecam Original Jacket Collection od Sony. Już wyszedł kompletny Gould, Horowitz i Heifetz, a teraz światło dzienne ujrzy Rubinstein !
http://www.amazon.fr/Arthur-Rubinstein-Complete-Album-Collection/dp/B005G0ETV0/ref=sr_1_1?s=music&ie=UTF8&qid=1318940847&sr=1-1
Każda płyta jest repliką oryginału. Do tego dokładają 300-stronicową broszurę w twardej oprawie z kredowym papierem. Nic, tylko brać! Bo te boksy mogą szybko zniknąć i będzie klops. …. znów trzeba będzie czekać 15-20 lat (różnica pokolenia). Takie prawa rynku… Pozdrawiam !
Dzięki, Beatko.
Z tym Teatrem Polskim w Warszawie, to taki (był?) problem, że znani aktorzy grali znane sztuki dla młodzieży szkolnej.
Aktorstwo było i owszem, ale sztuki poza wycieczkami szkolnymi raczej nie cieszyły się wzięciem.Tak mi się wydaje.
Różne realizacje Seweryna poza TP krytyka też przyjmowała raczej ozięble. Ciekawa byłam, jak wypadło.
Ta młodzież na spektaklu drugiego dnia po premierze….
Hmm.
Czekać trzeba do kolejnej rocznicy, niekoniecznie 20 lat… Dział marketingu już coś tam wymyśli.
Ale to bardzo dobry przykład, te OJC.
1. Sporo Gouldów mam na pierwszych wydaniach CBS Masterworks, kolejne na reedycji Sony (te białe), nie mówiąc już o dużych czarnych.
2. Original jacket collection jest fajne, tylko np. WTC zawiera się na sześciu płytach (zgodnie z oryginałami), podczas gdy moje wydanie CBS spokojnie mieści się na trzech! Trochę szkoda miejsca na półce.
Im dłużej się człowiek babra w tym cholerstwie, tym trudniej coś dobrać, tym ciężej nie wybrzydzać.
Dla początkujących owszem, to dobra opcja, bo za jednym zamachem zgarniasz wszystko, choć jak już napisałem, trochę sałaty na to schodzi.
Pomijam w ogóle kwestię dziadowskiego (w niektórych przypadkach) remasteringu dźwięku. W muzyce poważnej nie jest to tak nagminne, ale to, co się dzieje w rocku woła o pomstę do nieba.
3. Takie boksy (jak OJC Goulda) zaburzają mi mój hiper-pedantyczny układ płyt na półce kompozytorami i formami wewnątrz kompozytorów, albo jestem zmuszony rozbić boks, stawiając płyty tam, gdzie powinny się znaleźć.
Koniec gadania.
Czy mogłabym prosić Kierownictwo albo szanowny Dywan o dwa-trzy słowa o konkursie (Wieniawskiego) ? Nie mam przejściowo żadnej szansy posłuchać, przeczytać, takie okoliczności, a spragnionam jak kania dżdżu.
Siódemeczko: młodzieży tylko jeden rząd odnotowałam plus dwie opiekunki / nauczycielki. I nie sprawiali wrażenia, że są tam za karę… A kiedy mają się oswajać z teatrem, jak nie w tym wieku? Poza tym teatr był pełniuteńki, w tym tzw. znane twarze. Teraz, z tego co mówił znajomy, to raczej bywa trudno o bilety… Na „Cydzie”, na którym byłam kilka miesięcy temu, też był prawie komplet, choć to już było jakiś czas po premierze. No i grają nadal, również w tym sezonie.
A preferencje krytyki teatralnej w Polsce to jest osobny rozdział… Mam wrażenie, że kurczowo łaknie „nowatorstwa”, prymitywnie pojmowanej „aktualności treści” i „przełamywania tabu”. No co kto lubi… Na szczęście w muzyce już nikt nikomu nie wyrzuca, że próbuje stworzyć optymalne warunki wykonawcze muzyce dawnej, korzystając z historycznego instrumentarium i wiedzy. W teatrze za to można zostać wyzwanym od „muzeum”. Nie przyjmuje się do wiadomości, że coś może być i żywe i poinformowane… Ostatnio Andrzej Seweryn musiał się tłumaczyć w wywiadzie przed naszą ulubioną, słynącą z błędów merytorycznych, Joanną Derkaczew z tego, że wystawia klasykę światowego teatru… No sorry!
Pewnie masz częściowo rację, Beatko, chociaż porównanie z muzyką nie wydaje mi się… A może i tak, bo czymże innym są te libretta. 🙂
Dzięki raz jeszcze.
@emseasz 14:06
Kolego, zapomnij! Przez te dwa lata pojawi się tyle ciekawych tytułów, że Twoja lista napęcznieje do kilkuset pozycji 🙂 I nic z tym nie zrobisz, he he he.
A w tym roku z dyskografii Haendlowskiej zapoznałem się np. z ciekawym pasticciem „Alessandro Severo” (MDG). Jest też na rynku jeszcze coś, czego nie potrafię nazwać – zatytułowano to „Germanico”, wydano w DHM i ma kilka znanych nazwisk na okładce. Tak więc płyt z całą pewnością nie zabraknie!
Pani Derkaczew zresztą, o ile czegoś nie przegapiłem, nie zrecenzowała ani jednego przedstawienia Teatru Polskiego – bodaj od „Polaków”. Ale to już dzisiaj zjawisko nagminne, jak wielokrotnie tu mówiliśmy.
Więcej mi o TP mówić nie wypada, bo w parę przedsięwzięć tamtejszych byłem osobiście zamieszany. Mogę jedynie powiedzieć, że na temat Cyda, w bardzo poważnym tygodniku, przeczytałem jawne, merytoryczne bzdury.
Edyp Enesco: nie wiem, co wybierać, bo o ile wiem, istnieje poza tym tylko nagranie Gielena na Naxosie, którego nie znam. Na nosa brałbym Fostera, już choćby tylko dla Van Dama (choć rozumiem, że obecność Barbary Hendricks musi budzić zrozumiały niepokój).
Co do Strawińskiego, Ancerl jest wspaniały, do czego dodałbym stare nagranie kompozytora, z Cocteau jako narratorem i wspaniałą parą solistów (Simoneau i Zareska). Ale nie wiem, czy jeszcze gdzieś jest. Ja też bardzo lubię nagranie oficjalne na Sony, z Shirley Verrett i George’m Shirleyem, ale z recytacją (doskonałą) po angielsku.
PMK
@bazylika 15:07
PK pewnie sprawozda dzisiaj po zakończeniu przesłuchań III etapu,a tutaj na bieżąco i dość emocjonalnie relacjonuje konkursowe zmagania Tomasz Cyz http://www.dwutygodnik.com/artykul/2688-konkurs-wieniawskiego-blog.html
ew-ko dzięki wielkie za link, że emocjonalnie nie szkodzi, przynajmniej widać, że się przejmuje
do bazyliki : Droga blogowa Koleżanko ! Polecam okolicznościowe numery „Głosu na Wieniawskiego” :
http://www.wieniawski.pl/wieniawski_ma_glos.html
Pozdrawiam,
mch
Ponadto jest strona konkursu 🙂
http://www.wieniawski.pl/
Są transmisje online, a w ogóle od wczoraj transmituje na żywo TVP Kultura. Tam też znów uruchomiło się forum.
Ponadto na stronie konkursowej naklikując nazwisko każdego z uczestników na tej liście:
http://www.wieniawski.pl/uczestnicy_14_miedzynarodowego_konkursu_im-_henryka_wieniawskiego.html
można odsłuchać produkcji konkursowych każdego z nich.
A ja faktycznie zamierzam napisać po III etapie. 🙂
Kontynuuję wczorajszy wątek o Caballe: no jeżeli „NASZ PAN PIOTR” – kto czytał Musierowicz, ten wie… 😉 – tak uważa to może i tak w istocie jest; ja jednak od lat nie mogę pozbyć się wrażenia, że była niechętna repertuarowi „czysto” wirtuozowskiemu, bo np. ze śpiewania Elżbiety Rossiniego wycofała się po kilku przedstawieniach, a Rozynę zaśpiewała tylko raz (związek obu dzieł nie bez znaczenia jak sądzę, choć były i inne powody) z drugiej strony długo śpiewała Semiramidę, a w latach 80-tych nawet Ermione włączyła na krótko do repertuaru – partię niemal niewykonalną… jeśli nie liczyć Ginewry z Ariodantego (pierwsze lata prakariery), to spośród ról Haendla śpiewała właśnie tylko… Kleopatrę (najpierw w 67 w nowojorskiej CH, a potem w Liceu pod koniec lat 80-tych – dzięki nagraniu z 67 pokochałem zresztą Haendla, choć dziś brzmi ono równie wiarygodnie, jak z grubsza wyciosany wybór arii z… (na moich płytach „cała” opera + bonus w postaci wyjątków z recitalu Caballe mieści się na dwóch cd) a konfiguracje głosowe też są delikatnie rzecz ujmując zaskakujące)…
Co do czasów, to istotnie były dziwne; Dame Joan jeszcze jakoś udawało się śpiewać (a nawet nagrywać!) to, do czego była stworzona, a co stanowiło repertuar wówczas… niszowy powiedzmy… Caballe uszczęśliwiano kolejną inscenizacją Don Carlosa (to jedna z moich ulubionych oper, ale partia Elżbiety to nie jest przecież szczyt możliwości tej śpiewaczki) lub proponowano jej Turandot – partię, bez której z powodzeniem by się obeszła (choć odniosła w niej znaczący sukces – zwłaszcza w Paryżu w ‘81)… nawet Callas nagrywała Moc przeznaczenia i Manon Pucciniego, jak gdyby bezrefleksyjni szefowie wytwórni płytowych nie dostrzegali oszałamiających sukcesów Westalki czy Boleny w Scali…
I jeszcze jedno; nie wiem czy to już jakaś plaga, ale – jak zauważa Pan Piotr – nikt już nie chce być tym, kim jest; nie śledzę dokładnie kariery Kozeny, ale cierpi chyba na ten sam syndrom, co Dessay… (jak mi poradził Lolo 🙂 powrócę grzecznie do Cezara Minkowskiego i spróbuję zapomnieć o tym, co było potem…) zmierzam do tego, że za Boga nie wiem, czy to syndrom małego głosu, czy „koloratura = to nie brzmi wystarczająco poważnie/ dumnie (niepotrzebne skreślić)”, ale niemal zapłakałem rzewnymi łzami, gdy w dłuższej podróży przesłuchałem dziś Lakme z D. a dziś… eh, szkoda gadać…
Rany bossskie, ależ dziś Dywan poleciał! 😯 Cały wieczór będę siedzieć i kopiować w specjalnie nabyty notesik. Wieczór świstaka. Emseaszu, czasem jednak płyty znikają, jak się na czas nie dobiegnie. Mnie zniknęła płyta z 1998 roku, na żadnych amazonach ni allegrach od lat upolować nie mogę. 🙁
Jestem w trochę korzystniejszej sytuacji, bo z tego wykazu już zachomikowałem wszystko, co mi się wydało interesujące. 🙂
Tylko w kwestii porządkowej: Dixit Dominus/Gardiner I to będzie ten gierkowski, jeszcze Monteverdi Orchestra. W takim razie Gardiner II to by było to?
http://www.amazon.com/Vivaldi-Dominus-Soloists-Monteverdi-Gardiner/dp/B000050IU0
Tak, to jest to. Podobnie jak Izraela, powtórzył to, żeby było „barokowo”, ale moim zdaniem pierwsze wersje są bardziej „osadzone”, choć trzeba i tu i tam znieść solistów z chóru (Elizabeth Priday, jeszcze jedna „koleżanka Emmy”…).
Dixit MM to wielka, zmarnowana okazja, żeby to nagrać solistycznie, jak Pan Bóg przykazał, bo ekipa była akurat idealna (De torrente Massis/Kozena to jeden ze szczytowych momentów „verweile doch, du bist so schön” w całej dyskografii wszystkiegokolwiek…). Ale – wyjąwszy nieco nerwowy sam początek początku – to też bardzo silna konkurencja. On teraz do tego wróci, już niedługo i właśnie solistycznie.
Damianowi odpowiem troszkę później, bo żona woła na kolację!
PMK
No więc tak: z Callas mam jeszcze większy absurd, że mamy jej… Neddę w Pajacach, a nie mamy – Lady Macbeth (z Gobbim). Bo w Leonorze czy Manon to jeszcze miała coś do powiedzenia… No i, oczywiście, nie mamy (przynajmniej w studio, bo duch Armidy się ostał) ani jednej roli Rossiniego dla Isabelli Colbran, do której repertuaru była stworzona.
Z Caballé było podobnie, to bardzo dziwna dyskografia (Salome? Łucja? Elwira?). Semiramidę sam słyszałem i była wspaniała (Horne, Araiza, Ramey – są pewne zalety Bycia Baaaardzo Staaaarym!), Ermionę napewno umiała, a Kleopatrę zaśpiewała pewnie dlatego, że… tylko ten tytuł Haendla znali panowie dyrektorowie (od czasów Sills pewnie…).
Elżbieta kompletnie się dla niej nie nadawała (nie dość, że to francuski, ale jeszcze to tzw. „falcon”, czyli niski sopran – dziw bierze, że nie została z tego ani jedna nuta w wykonaniu śpiewaczki do tego urodzonej, Régine Crespin), Turandot to samo. Myślę, że Rodelinda i Alcyna to dwie role, w których mogła była pokazać wszystko. Ale Haendel, pomimo Sutherland, pojawił się w repertuarze primadonn dopiero, kiedy… zaczęło ich braknąć.
Kiedy sobie z kolegami opowiadamy bajeczki, marzy nam się – idealna Semele, jaką mogła być… Anna Moffo, rzecz prosta. Tylko wtedy by się pewnie w głowę popukano.
Teoretycznie, idealną primadonną haendlowską byłaby Gheorghiu, ale kto ją do tego zmusi, skoro Draculetta nawet Mozartem gardzi?
Jak mawiała moja Niania: jeżli się za coś napewno idzie do piekła, to za marnowanie Darów Bożych. Za marnowanie wielkich talentów przez „pośredników”, agentów i firmy płytowe, czeka ich wszystkich specjalny kociołek.
PMK
Jeszcze na chwilkę pozwólcie mi powrócić do wyższości dźwięku na żywo nad dźwiękiem nagranym nad dźwiękiem na żywo.
Charles Rodrigues to klasyk:
http://forums.klipsch.com/forums/storage/4/1243257/Rodrigues%20-%20CD%20versus%20live.jpg
Gheoghiu gardzi wszystkimi i wszystkim. Szkoda, że tak piękny głos nie ma pokory… to muzyki.
To nie tylko piękny głos, ale znakomita śpiewaczka… No, ale cóż – jakby, przy tej urodzie, do tego jeszcze była mądra, łagodna, miła i dobrze gotowała, to by chyba była przesada jak na jedną osobę…
W przypadku Caballe chyba większym niż Salome czy Elvira absurdem jest jednak taka Amalia w Zbójcach czy nawet Gulnara w Korsarzu Verdiego (słuchając ich mam zresztą wrażenie, że są ledwie wprawkami do tworów Prometeusza, ale to już inna kwestia), bo – że użyję tego samego argumentu – w tych dwóch pierwszych partiach miała coś do powiedzenia… Elvirę bardzo lubię za dziewczęcą świeżość i energię promieniejącą od bohaterki (a całe nagranie za doskonałą obsadę z Krausem na czele i niezłą dyrekcję Mutiego); która inna wykonawczyni tej partii może się tym poszczycić? tragiczna od pierwszego wejrzenia Callas? opanowana Sutherland? (ja nie wyobrażam sobie jej – dziwnej z gruntu, to fakt! – dyskografii bez tej pozycji) Tak sobie myślę przewortnie, że nie warto przeginać w drugą stronę, bo idąc tym tropem bylibyśmy ubożsi choćby o jej znakomitą Joannę d’Arc pod Levinem, a przecież – choć nigdy jej nie zaśpiewała na scenie – na płycie nie pozostawia wątpliwości, co do tego, iż jest stworzona do tej partii… znam też takich, co daliby się pokroić w obronie Mimi Callas (co jest poniekąd zrozumiałe)…
W przypadku Kleopatry biografowie Montserrat stwierdzają coś zupełnie podobnego; Nowy Jork od czasów debiutu Sills w tej partii trzymał się Cezara obsesyjnie…
Mam też pytanie do wszystkich koleżeństwa pod tytułem „ktokolwiek słyszał, ktokolwiek wie”; czy Juliusza Cezara na dvd z Ewą Podleś jako Kornelią – biorąc pod uwagę całokształt, a nie tylko rolę tej śpiewaczki – warto kupić w pierwszej kolejności (bo, że kupię to jest raczej pewne), czy można odłożyć na później? Bujam się z tym już od dłuższego czasu, bo co rusz wpadają mi w ręce pilniejsze zakupy…
Ja nawet nie mówię, że któreś z tych nagrań jest zbyteczne, bo napewno nie, tylko że dziwnie je wszystkie widzieć obok siebie… Mimi Callas też mi nie przeszkadza, wręcz przeciwnie, ale ta Nedda – psu na budę…
Co do Cezara, co kto lubi, ja się powstrzymam (reżyseria i dwóch falsecistów – za dużo na moją wątrobę…):
http://www.classical.net/music/recs/reviews/t/tdk00026dvda.php
I jeszcze jedno – choć to może oczywista oczywistość; czy jakakolwiek Haendlowska dyskografia może być kompletna bez wszystkich arii Rinalda i Orlanda w nagraniu Ewy Podleś dla Delos sprzed dekady? Tez nagle poczułem się staro… jak ten czas leci – jakbym dopiero wczoraj brał tę płytę z nabożeństwem do ręki w cudownym sklepie da Caruso tuż obok Opery wiedeńskiej (w Polsce wówczas nikomu się jeszcze nie śniła jej dystrybucja)…
I jeszcze jedno – choć to może oczywista oczywistość; czy jakakolwiek Haendlowska dyskografia może być kompletna bez wszystkich arii Rinalda i Orlanda w nagraniu Ewy Podleś dla Delos sprzed dekady? Tez nagle poczułem się staro… jak ten czas leci – jakbym dopiero wczoraj brał tę płytę z nabożeństwem do ręki w cudownym sklepie da Caruso tuż obok Opery wiedeńskiej (w Polsce wówczas nikomu się jeszcze nie śniła jej dystrybucja)…
przepraszam… czkawka 😉
Panie Piotrze ten Cezar jest okropny… bez dwóch zdań. Nawet Ewa Podleś nie ratuje.
Wierzę. Nietrudno sobie wyobrazić…
Ta solowa płyta Pani Ewy byłaby lepsza z lepszym dyrygentem, hélas… Ale przynajmniej wiemy, cośmy stracili.
PMK
Zresztą nie trzeba sobie wyobrażać:
http://www.youtube.com/watch?v=r1lnnOhg8P8
To jest ten Cezar – prawdziwy mężczyzna, w odróżnieniu od jakiejś tam baby.
PMK
Ha! 🙂 eureka Panie Piotrze 🙂 chyba i Caballe ma jednak taki dyskograficzny kwiatek u kożucha; co Pan powie na Rycerskość pod Mutim dla EMI z cieniutkim Carrerasikiem i Astrid Varnay (którą wielbię za głos nawet w małych rolach)… Neddę oczywiście też nagrała – moim zdaniem świetną… a cudownej Parisiny Donizettiego w jej wykonaniu szefowie wytwórni płytowych też nie dosłyszeli… a jakże…
No to mnie zmroziło… dzięki Lolo, bo nadesłana przez Pana Piotra recenzja omal mnie nie zachęciła do natychmiastowego zakupu 😉 🙂 idę spokojnie kupować co innego 😉
Ja przeboleć nie mogę tego Rinalda, co to Podleś podobno dla Decci nagrać miała… bo Daniels jako rycerz wydelikacony za bardzo jak dla mnie, choć całość nagrania iście imponująca…
Damiano… tez Cezar jest bez sensu reżysersko przede wszytskim…
lepiej posłuchac Cezara z Sarah Connolly, która jest bardzo męskim Cezarem. No niestety Danielle De Niese tam śpiewa Kleo… ale od biedy da sie przeżyć, ale wielkeij biedy…
Polecam także – Radamisto z Joyce DiDonato
No to mamy finalistów Wieniawskiego:
Arata Yumi (Japonia)
Soyoung Yoon (Korea Południowa)
Aylen Pritchin (Rosja)
Stefan Tarara (Niemcy)
Miki Kobayashi (Japonia)
Erzhan Kulibaev (Kazachstan)
senza polacco/a?
jutro finały… musze słuchać
Ano. Teraz więc do widzenia, opero – skrzypcami czas się zająć.
Już robię wpis.
Rozumiem doskonale zachwyty nad Turnerem.
Kiedyś bywałem częściej w London (National, Tate, Covent, South Bank)
Więc tylko z pewną nieśmiałością przypominam o sanockim Beksińskim którego – również – żadna kopia nie daje wyobrażenia o oryginale.
Prawda Łabądku ?
Nie znoszę Beksińskiego 👿