Mozart dla Kwietnia
Mariusz Kwiecień istotnie ma już w Metropolitan Opera pozycję „polskiego księcia”. Skoro to dla niego wystawili Don Giovanniego… Co więcej, Renée Fleming, która tym razem wystąpiła w roli konferansjerki, rozpoczęła swoje rozmowy w przerwie spektaklu właśnie od niego. Pan Mariusz na zakończenie swojej wypowiedzi poprosił o możliwość powiedzenia kilku słów po polsku, pomachał nam siedzącym przed ekranami w różnych miejscach kraju i pozdrowił szczególnie Kraków. W grudniu będzie tam Januszem w Halce. No i znów Don Giovannim – w Warszawie, w znanym spektaklu Trelińskiego.
A jak było w nowojorskim spektaklu w reżyserii Michaela Grandage? Po bożemu. Na ekranie to trochę nużyło; podejrzewam, że to jeden z tych spektakli, które większe wrażenie robią na żywo. Mam też niejakie wrażenie, że ta tradycyjność nużyła i Mariusza Kwietnia. On się dobrze bawi, kiedy jest niestandardowo, dlatego na luzie podszedł np. do wersji Michała Znanieckiego w Krakowie, gdzie musiał grać w remake’u Osiem i pół. Przynajmniej wizerunek trochę zmieniony…
Opowiadając o roli Don Giovanniego podkreślał, że postać ta musi mieć wciąż młodzieńczą energię, napęd, i że on go na szczęście jeszcze ma, więc może go grać. Jednak wydaje się, że wciąż się nieco oszczędza – czemu trudno się dziwić – po swojej niemiłej kręgosłupowej przygodzie, z powodu której nie mógł wystąpić na premierze. Trochę robił wrażenie zmęczonego. W jednym miejscu już się bałam, że mu się zachwiał głos – ale szybko wybrnął; końcówka była dramatyczna jak zawsze. Ale tym razem trochę przyćmił go… Leporello, więc dostał chyba nawet mniej oklasków niż zawsze. Mam nadzieję, że szybko wróci do pełnego zdrowia!
Leporello (Luca Pisaroni) był drugą indywidualnością spektaklu, a miejscami wysuwał się nawet na plan pierwszy, tym bardziej, że jest od Kwietnia wyższy, ale trochę są podobni. Otóż rola ta została ustawiona tak: sługa organicznie nie znosi swego pana i od początku do końca odnosi się do niego zjadliwie (trochę więc fałszywie w tej wersji brzmi, kiedy próbuje powstrzymać Don Giovanniego przed pójściem za Kmandorem). Zwykle Leporello, choć marga swoje pod nosem, jest zafascynowany osobowością swojego pana. Tu odnosi się do niego wręcz pogardliwie. To sługa, który za chwilę się zbuntuje. Świetny głos i aktorstwo.
Panie nie satysfakcjonowały mnie szczególnie. W roli Donny Anny nowa postać – Marina Rebeka, Łotyszka z Rygi; to jej debiut tutaj. Głos mocny, ale zbyt ostry i często bez niuansów, co szczególnie mnie raziło w ostatniej arii, Non mi dir. Zdarzało się jej też bycie pod dźwiękiem. Barbara Frittoli jako Elwira – niby dobra śpiewaczka, ale zupełnie niepasująca do tej roli, zbyt mdła; Elwira powinna mieć charakterek (może już jestem skażona Kiri). Mojca Erdmann z Hamburga jako Zerlina – właściwie nie ma się do czego przyczepić, także do Masetta (Joshua Bloom). Ramón Vargas w roli Ottavia pokazał technikę, ale bez blasku głosu. No i niezły Komandor – Słowak Stefan Kocan. Całość w zawrotnych tempach prowadził Fabio Luisi. W sumie: nieźle, ale nie nadzwyczajnie.
A jak sprawdza się Teatr Studio jako miejsce transmisji? Nastrój z pewnością lepszy niż w kinie. Niestety aparatura jest chyba marnej jakości – przed przerwą dźwięk był okropny, dopiero w przerwie prof. Łętowska (która też miała prelekcję na początek) dała znać organizatorom i co nieco poprawiono. Ale nie ma to porównania z tym, jak się słucha w Łodzi. Tam jest zresztą znakomita aparatura.
No i jeszcze pytanie – czy to rzeczywiście musi kosztować 100 zł?
Komentarze
Mariusz Kwiecień, spytany przez Renée Fleming, co jego zdaniem tak pociąga publiczność w łotrze Don Giovannim, odpowiedział, że Don G., świetnie znając kobiety, każdej z nich przedstawia się takim mężczyzną, jakiego ona pragnie, co tłumaczy zainteresowanie pań, natomiast mężczyźni przychodzą posłuchać muzyki. Słowo daję, przez chwilę miałam ochotę zapisać się do partii Donny Elwiry (w jej nastroju mściwym, a nie klasztornym, ani tym „ach, oszukaj mnie jeszcze raz!”)! 😉 A to się, skubany, wczuł w rolę. 😆
Zazdroszczę łodzianom 🙁
Podobał mi się wykład prof. Łętowskiej – nie tylko dlatego, że zacytowała w którymś momencie PMK. 😉
A ja swoją bluźnierczą rękę podniosę na narodową świętość. Tę opinię zresztą głoszę od dawna (i jakoś udaje mi się uniknąć linczu), a wczoraj się tylko w niej utwierdziłem: Mariusz Kwiecień ma w głosie za mało testosteronu jak na rolę Don Giovanniego. Ja się zgadzam, że pięknie, precyzyjnie i w ogóle to nasz najlepszy eksportowy baryton, ale ja zawszę słyszę miłego ciepłego misia skrzyżowanego ze słodkiem urwisem. Także i wczoraj: bardziej męscy byli Masetto i Leporello, a nawet Don Ottavio.
Dobrze się stało, że grano wersję “syntetyczną”, z dwoma ariami Don Ottavia i arią Donny Elviry w drugim akcie. Donna Elvira bez Mi tradi jest spłaszczona do rozhisteryzowanej kretynki, dopiero Mi tradi oddaje tej postaci pewną tragiczną głębię. Szkoda jednak, że realizatorzy nie zdecydowali się na wycięcie finałowego sekstetu, który w pewnym sensie rozhermetyzowuje publiczność po scenie piekłowzięcia Don Giovanniego i bierze akcję w niepotrzebny i niecelowy dramaturgicznie nawias.
Teraz zapewne przyjedzie walcem drogowym wspomniany przez Agę PMK (którego również szanuję i wielbię) i rozjedzie powyższy akapit na płasko (Pan Piotr jest znanym entuzjastą sekstetu, przeciwnikiem Mi tradi i zwolennikiem jednoaryjnego Don Ottavia).
Miło było się spotkać z wszystkimi, ale faktycznie, na przszłość do Łodzi trzeba będzie jeździć: nagłośnienie lepsze, fotele wygodniejsze, bliżej z Poznania i last but not least – (chyba?) taniej.
Z wielkiego świata doszedłem do La Scali tydzień temu. Z lęku przed merytoryzmem nie wszedłem do środka, a, bo by mnie ceny biletów przeraziły, a ja horrorów nie lubię, b, bo wejście blokowała gęsta ciżba lubiących horrory, w tym jakby sporo Japończyków. No i, a, zdziwiłem się, że to w Mediolanie… to jakoś było bezmiestnie we Włoszech zawsze, nic mnie nie przygotowało na La Scalę w Mediolanie!, b, zdziwiłem się bardzo, że to taki z zewnątrz brzydki budynek (choć świetnie na placyku położony). Nasz ur-prapolski budynek Langhansa/Schmidta we Wrocławiu dużo lepszy (tylko fatalnie na placyku położony).
PMK sobie tego nie wydumał, tylko jest po prostu zwolennikiem… tego co Mozart napisał. Wersji „syntetycznej” Mozart nigdy nie napisał i nigdy nie wykonał.
Mozart napisał Ottaviowi jedną arię (tę albo tamtą), napisał końcowy sekstet (którego nie chciał skreślić nawet w Wiedniu, a napewno wiadomo, że go skreślił dopiero Süssmayr), a arię Elwiry napisał pod naciskiem primadonny i tylko w zestawie ze skreśleniem arii Leporella i farsowym duetem Leporella z Zerliną.
Można woleć tzw. „wersję wiedeńską”, jak Rene Jacobs (choć powstała ona z tych samych powodów i ma tyle samo sensu, co wersja 1789 Wesela Figara, z podmienionymi obiema ariami Zuzanny i innymi ooprawkami), albo praski oryginał, jak ja, ale na coś warto się zdecydować.
Oczywiście, nie to ładne, co ładne, ale co się komu podoba.
P.S. Dodam przy okazji, że Mozart też nigdy nie napisał Giovanniemu na koniec wysokiego „A” (na ostatnim „No!” przed Allegro), którym lubią się popisywać barytony, a które robi z Giovanniego histerycznego słabeusza – podczas gdy zejście na „A” w dół wyposaża postać w siłę i stanowczość, i dlatego Mozart to tak napisał. Przynajmniej basy nie mają tego problemu…
PMK po prostu myśli, że Mozart wiedział, co robi.
Pobutka 😉 http://www.youtube.com/watch?v=xM7Jn8GDQDM
juz myslalem ze w MET beda robic Halke! Ale to w Krakowie….:( zawsze mi sie marzyl Straszny Dwor na starych instrumentach z Johnem Eliotem Gardinerem za pulpitem, i obsada do tego odpowiednia;))) swoja droga, zeby za bilety w Polsce brac 100 zlotych to zupelnie jak w Londynie!! ciekawe, czy bylo pelne kino…..
Bardzo piękna aria koncertowa. Tylko strasznie trudna. Mam dwie propozycje:
http://www.youtube.com/watch?v=1q9-YMFoHVk&feature=related
Teatr Studio był prawie pełen – ale też miejsc tam niewiele.
A to druga (tamto studio, to live, więc trzeba podkręcić):
http://www.youtube.com/watch?v=tNCtxlLDZTc&feature=related
Dzień dobry,
a ja myślę tak jak babilas, że – o co się tu spieraliśmy kiedyś długo z PMK – właśnie dodając arię Mi tradi Mozart zrobił z Elwiry pełnokrwistą dramatyczną postać. Choć bez niej też nie zawsze Elwira jest histeryczna. Kiedyś PMK użył argumentu, że po co dwie heroiny – przecież już jest Donna Anna. Ale jak porównywać dziewczę, które boi się wyjść za mąż nawet za długoletniego narzeczonego, z kobietą, która wie, co do czego?
Z ariami Ottavia jest tak, że owszem, w oryginalnych wersjach albo jedna, albo druga, ale obie są tak piękne, że jeśli tylko ktoś potrafi je równie pięknie wykonać, to czemu miałoby którejś nie być? Zwłaszcza że każda jest w innym punkcie dramatu.
Co do testosteronu Mariusza Kwietnia 😉 to go nie badałam, ale wiem, że on potrafi być zupełnie niemisiowaty. Wczoraj momentami był, ale kładłam to na karb właśnie oszczędzania się.
Dobre obie piewice od PMK 🙂
Co do tego ostatniego „No” Don Giovanniego (w wersji z a razkreślnym w górze), to intencją zapewne nie jest popis, tylko podkreślenie, że ten sprzeciw ma szczególną moc, jest ostateczny. Że Mozart tego nie napisał, to fakt. Ale śpiewacy już nas do tego przyzwyczaili 😈
Pani Doroto, skoro do tego wracamy, przypomnę moje argumenty:
1. W oryginalnym, praskim Don Giovannim nie ma ani jednej arii śpiewanej twarzą do publiczności, tzw. arii „z wyjściem”. Są wyłącznie arie śpiewane „w sytuacji”, do innych postaci. Zarówno Dalla sua pace (dodana, ponieważ tenor wiedeński nie był w stanie zaśpiewać Il mio tesoro), jak In quali eccessi (dodana, ponieważ Caterina Cavalieri zażądała dla siebie wielkiej arii, uważając oryginalną Elwirę za niegodną swojego talentu) – to takie właśnie wyjątki w partyturze, wprowadzone w Wiedniu nie z artystycznej potrzeby, ale pod naciskiem solistów. To są fakty, nie poglądy. Stało się dokładnie tak samo, jak w przypadku arii dopisanych, zmienionych albo przerobionych w Weselu Figara w roku 1789.
2. Nie porównywałem dwóch „heroin”. Mówiłem, że w oryginalnym, praskim Don Giovannim są trzy typy kobiece, w tym jeden komiczny (Elwira), o wyraźnie określonym stylu wokalnym, postać pozbawiona pełnowymiarowej arii solowej. Dodanie takiej arii niczego nie uzupełnia ani nie wzbogaca, przeciwnie, narusza jednolitość tej postaci. Aria jest niepodobna do wszystkiego, co Elwira śpiewa poza tym, zarówno ze stylistycznego, jak dramaturgicznego punktu widzenia.
3. Oczywiście, wolno z tą partyturą robić wszystko, co się komu podoba. Należy jednak pamiętać, że nie jest to już wtedy Don Giovanni Mozarta, bo Mozart nigdy niczego takiego nie podpisał.
No i ostatni argument, a raczej propozycja/westchnienie: od niespełna 250 lat gra się wersję „syntetyczną”. Prosto od niej znudzeni wykonawcy, w rodzaju Jacobsa, przeszli do tzw. „wersji wiedeńskiej”. Może by tak, dla odmiany pograć trochę oryginał Mozarta, ten z Pragi? A nuż się sprawdzi? Bo to jedyna możliwość, jaką starannie omijamy.
Na szczęście nie wszyscy śpiewacy, tylko ci, którzy mają to „tenorowe” a. I jestem przekonany, że (nawet jeśli pominiemy hipotezę popisywania się tą nutą), zarówno oni, jak dyrygenci, którzy im na to pozwalają, źle rozumieją sens takiego wokalnego gestu. Wydaje im się, że on wyraża siłę. Tymczasem to brzmi zawsze – nawet najpiękniej zaśpiewane – jako „metaforyczny” krzyk, czyli słabość.
Mnie ta wycieczka Don Giovanniego w górę instynktownie kojarzy się z histerią. Jak ktoś jest pewien swego, to mówi spokojnym głosem w średnicy.
Przepadłam dla Jurinac, słucham na tubie jak leci.
@ 11:52
No przecież, jak już wspomniałam, znamy te wszystkie argumenty. Ale – powtarzam – jeśli coś jest piękne, czemu tego nie wykonywać?
Co do Elwiry, obstaję przy tym, że to właśnie nie było rozbicie postaci, lecz nadanie jej szerszego wymiaru. Zamiast płaskiej kukiełki z commedii dell’arte powstaje pełnokrwisty, czujący człowiek. A co Mozart myślał pisząc tę arię, ani Pan nie wie, ani ja. Można tylko się domyślać słuchając, jak piękną muzyką obdarzył w sumie tę postać, i nie myślę tylko o tej arii. Może Elwira na samym początku jest komiczna, ale z czasem ukazuje coraz szerszy wachlarz swoich uczuć. Patrzy Pan na formę, a tu trzeba też spojrzeć na zawartość muzyczną. To jest Mozart, facet, który szedł jednak do przodu. Może właśnie skorzystał z okazji, by jeszcze bardziej przełamać schematyczność postaci?
„Mozart niczego takiego nie podpisał” – a który kompozytor podpisał swoje zwidowane partytury? A przecież wciąż się to robi – w wielu wypadkach z konieczności. Inna sprawa, że Mozart podpisał się też pod jakąś idiotyczną sceną, gdy Zerlina sadystycznie mści się na Leporellu, sceną, której już najczęściej się nie gra i której nie żałuję, bo tu dopiero jest przełamanie postaci i akcji.
Wersja praska się zdarza – sierżant znalazł kilka, poniżej recenzja jednej z nich. Recenzja dotyczy płyty, ale z tekstu wynika, że było to też grane na deskach. Tylko… grano i nagrano po angielsku. 🙁 http://muse.jhu.edu/journals/opera_quarterly/v018/18.1graeme02.html
Wygląda na to, że wersję praską (po włosku) grano parę miesięcy temu w Nowym Jorku. http://mostlymozart.org/index.php/mm-2011-don-giovanni-aug-4-6
Nie wiem czy rozwazania, ktora wersja – praska czy wiedenska – jest lepsza ma szanse roztrzygniecia. Muzycznie obie sa wartosciowe a dramaturgicznie sklaniam sie ku praskiej. Mozart jak wiemy rzadko byl uniezalezniony od widzimisie spiewakow dla ktorych tworzyl i te uwarunkowania musialy wplywac po czesci na ksztalt dziela. Mysle, ze doskonale sobie z tego zdawal sprawe i wiedzial, ze idzie na swego rodzaju kompromis. Ostatecznie paleczka lezy po stronie artystow, ktorzy sa albo przekonujacy, albo nie. Albo pozwola nam zapomniec o ewentualnych „mankamentach” ten czy innej wersji lub nie. To troche jak ktos powie ze bylo za szybko lub za wolno. Kiedy slucham 4 Brahmsa z Kleiberem nie zastanawiam sie nad tempem bo interpretacja pozwala mi o tym zapomniec ba… zapominam o interpretacji
Jurinac nawet bez podkrecania urzekajaca…
Pani Kierowniczko kochana, ja wiem, że to są te same argumenty, co kiedyś, ale może w takim razie warto byłoby na nie odpowiedzieć?
Oczywiście, że aria Elwiry jest piękna, nigdy nie pomniejszałem jej „muzycznej treści” i nigdy nie twierdziłem, że nie należy jej wykonywać. Powinna figurować w programach koncertowych, jak aria Guglielma „Rivolgete a lui”. Bo, podobnie jak ta cudowna aria (nie dopisana zresztą ex post, ale zastąpiona krótszą ze względów dramaturgicznych), aria Elwiry również rozsadza architekturę utworu.
Mozart jednak tej całej przeróbki (całej, bo duet, który się Pani nie podoba, należy do pewnej całości – a aria Elwiry wynika właśnie z sytuacji, stworzonej przez ten duet, czyli nie powstała w oderwaniu od niego) nie podjął spontanicznie, żeby coś „przełamywać”. Nie wiemy, co myślał, ale wiemy, z jakich powodów zrobił to, co zrobił: nie sam, z własnej, nieprzymuszonej woli i artystycznej potrzeby „przełamywania”, ale dlatego, że panna Cavalieri chciała mieć arię, a Wiedeńczycy chcieli mieć farsowy duet. I Mozart podpisał – całość. Nie oddzielne składniki, każdy z osobna.
Oczywiście, że żaden kompozytor nie podpisał „zwidowanych” utworów. Co innego jednak skróty (które najczęściej więcej robią szkody, niż przynoszą pożytku: po co Karajan skreślał – na scenie, nie na płycie, chwała Bogu, ale za to wyjątkowo niezdarnie – najpiękniejsze półtorej minuty w arii Elżbiety w Don Carlosie, Largo od słów „Beaux jardins espagnols” i potem Allegro przed repryzą, nigdy nie zrozumiem), a co innego – przemontowywanie całego utworu wedle widzimisię i gustów potomności. Inna skala interwencji.
Bardzo się cieszę, Ago, że ktoś to wreszcie robi. Najwyższy czas.
Jurinac była wielka śpiewaczka. Jej „Elwir” jest na szczęście mnóstwo (niestety, studyjna z Moraltem dla Philipsa nie jest z nich najlepsza). Steber też to śpiewa fenomenalnie, choć z wokalnej natury była raczej Anną – i to była jej rola sztandarowa. Jak wszystkie najlepsze Anny zresztą (Grümmer, Price, della Casa, Janowitz…) nigdy tej roli w studio nie nagrała.
Ja nie konkretnie o DG, tylko tak ogólnie: chyba każdemu, kto coś pisze – wszystko jedno, muzykę czy teksty – zdarzają się, z różnych powodów, jakieś późniejsze przeróbki. Raz one utworowi robią lepiej, raz gorzej, ale dopóki autor wyraźnie nie oświadczy, że tylko taką a taką wersję uważa za „prawomocną”, ja bym uznał moralne prawo do korzystania z którejkolwiek z nich. Bo kwestia lepszości lub gorszości wersji wcześniejszej lub późniejszej zwykle jest tak subiektywna, że nie da się jej „wydyskutować”. Jeden przyzna punkty spontanicznej świeżości pierwszej wersji, drugi zachwyci się dojrzałym namysłem drugiej… A co na ten temat myśli nieżyjący twórca, rzeczywiście ni cholery nie wiadomo. Więc tak naprawdę, jeśli przeróbek dokonywał sam autor, a nie jacyś dopisywacze, spór może być tylko o to, co komu bardziej pasuje, a nie o „jedyną słuszność”. 😉
Aria Elwiry, choć następuje (w wersji wiedeńskiej, bo o niej mówimy) bezpośrednio po owym duecie, nie ma z nim właściwie nic wspólnego. Ani w akcji (sztucznie w tym momencie zamotanej; równie dobrze może po prostu zostać sama na scenie, jak to się teraz robi), ani muzycznie. Farsowy duet jest po prostu nieciekawy (Mozartowi też się zdarzało), pewnie dopisywał go bez przekonania. Aria ma zupełnie inny charakter i w stosunku do owego duetu wznosi się na – nieoczekiwane w tym kontekście – wyżyny.
Czy aria Elwiry rozsadza dramaturgię utworu?
Moim zdaniem nie bardziej niż zbliżonej długości aria Anny Non mi dir.
Przepraszam, ale Mozart i da Ponte przemontowali tu całość: skreślili arię Leporella, zastępując ją przerobionym recytatywem i króciutkim arioso, skreślili arię Ottavia, dopisali farsową scenę i duet, a po niej arię Elwiry. Nic tu nie istnieje osobno, samo dla siebie. Aria Elwiry wynika z tej ostatniej sceny: Leporello, przywiązany przez Zerlinę do framugi, wyrywa się i ucieka, Zerlina powraca razem z Masettem i Elwirą, stwierdzają, że zbrodniarz zwiał, Elwira zostaje sama i „kwituje” tę sytuację wspomnianą arią.
Bywało nawet, że w braku tej sekwencji, której się w wersji „syntetycznej” nie grywało, dyrygenci przeflancowywali ten numer Elwiry (Nr 21b w partyturze) do I aktu, po arii „katalogowej” Leporella. W przeciwnym razie po sekstecie „Sola, sola” idą kolejno trzy arie solowe (Leporello, Ottavio, Elwira), co jest w Don Giovannim zupełnym curiosum.
Bobiku: ja nie twierdzę, że któraś z tych wersji jest „jedynie słuszna” (to już kwestia gustu), tylko że najczęściej grywa się jeszcze co innego, czego już Mozart nie napisał…
@ drugi akapit
Takiej wersji nie słyszałam 😯
Nie „grywa się jeszcze co innego, czego już Mozart nie napisał”, bo to brzmi jakby się grywało coś, co dopisał ktoś inny…
Ja przepraszam, ale z tego streszczenia akcji nic nie rozumiem.
Przecież kiedy Leporello zostaje przywiązany do framugi, już wiadomo, że jest Leporellem, a nie Don Giovannim!
A tekst śpiewany przez Elwirę jest zupełnie osobny. Mówi o tym z grubsza, że choć ona wie, że DG jest łajdakiem, to jeszcze odczuwa do niego litość. Jak miałaby się przekonać na nowo do tego, że jest łajdakiem, jeśli nie przez uświadomienie sobie, że podstawiając jej Leporella znów ją oszukał?
Piotrze, mnie w Twoim komentarzu zastanowiło, dlaczego Mozart pisząc operę wiedział, co robi, a dopisując arie już nie wiedział? 😉 Okej, dopisywał na zamówienie czy pod naciskiem, ale przecież jako fachura na pewno robił to tak, żeby sobie całości nie skuśkać. A nie można też wykluczyć, że po napisaniu doszedł do wniosku „właściwie to z tą nową arią jest całkiem w porzo”. 😉
Oczywiście „wersje syntetyczne”, o których autor nie miał pojęcia, to jeszcze inna bajka.
abstrahując od testosteronu Mariusza Kwietnia anonsuję dzisiejszy Trybunał z Requiem Gabriela Faure – od tej pory wchodzimy do ramówki regularnie co dwa tygodnie. Jak zwykle będzie wiele radości 🙂
Takiego Don Giovanniego, jak w wersji „syntetycznej”, Mozart nie napisał, nie grał i nie podpisał. To jest tylko nasze widzimisię podparte przyzwyczajeniem. Wolno nam, oczywiście, ale wiedzmy przynajmniej, co robimy.
Aria Elwiry wstawiona do I aktu zdarzała się dawniej i jest na jakichś nagraniach „live”, ale już nie pamiętam gdzie.
Tekst arii jaki jest, taki jest, ale Mozart i Da Ponte umieścili tę arię w tym momencie, w tej sekwencji wydarzeń, taki jej dając dramaturgiczny pretekst. Tak to zbudowali.
Różnica między tą arią a arią Anny polega na tym, że Anna śpiewa do partnera, jak wszyscy zawsze w tej operze, a Elwira do publiczności, jak tylko Ottavio w Dalla sua pace w wersji „wiedeńskiej”, oraz że aria Anny wpisuje się w sekwencję „duet-scena z arią-finał”, a nie, jako ostatni element, w sekwencji trzech arii solowych, której Mozart właśnie chciał uniknąć.
Bobiku, nie wiem, czy powiedział sobie, że tak jest „w porzo”, bo nigdy więcej tej opery w życiu nie poprowadził, więc nie wiemy, co mu się bardziej podobało i co robił, kiedy miał wybór. Wiem tylko dwie rzeczy: dlaczego praskiego Don Giovanniego przerobił (pod naciskiem primadonny, gorszego tenora i wiedeńskiej publiki, która lubiła do śmichu) i że przebudował całą sekwencję, do której aria ta należy, nie ograniczając się do jej wstawienia w dawny porządek, bez żadnych innych zmian.
Fachura był napewno, ale jednak zrobił znacznie gorsze kuku Weselu Figara we wznowieniu z 1789 roku, gdzie ozdobił rozkosznie arie Hrabiny i Hrabiego, a dwie arie Zuzanny (w tym ogrodowe cudo) zastąpił innymi, znacznie gorszymi, których – w przeciwieństwie do Mi tradi, właściwie nigdy się nie grywa (Bartoli coś takiego wymusiła parę lat temu, ale na krótko).
Hm… wiele radości z Requiem, to cokolwiek dwuznaczne 😛
Mozart i Da Ponte musieli się bardzo spieszyć 😛
Tyle że aria nie wygląda na taką, którą napisał ktoś, kto się spieszył… Duet – przeciwnie.
Jasne, że „co sobie Mozart pomyślał” to są tylko domysły i spekulacje, nie dowiemy się tego. A ponieważ ja jestem piesek praktyczny, to tak mi się widzi, że skoro są różne wersje (nadal mówię o wersjach napisanych przez samego autora i niekoniecznie tylko o DG) i nie ma w miarę powszechnej zgody na to, że któraś z nich wykazuje zdecydowaną wyższość, może najlepiej próbować raz tego, raz tego – choćby po to, żeby można było porównać i żeby było wiadomo, o czym się właściwie dyskutuje. 😉
A może to po prostu mój centryzm jak zwykle bokiem wyłazi? 😳
Bardzo przydałyby się podcasty Trybunału. Kilka audycji mi przeszło koło nosa, bo akurat mnie nie było w okolicach radia.
Ale co ja widzę, La tribune des critiques de disques zamieniła się w Le Jardin des Critiques. Czy formuła też zmieniona, Piotrze? Bo widzę, że opublikowali na stronie listę prezentowanych dzisiaj nagrań przed zakończeniem emisji.
a to paradne! to my się teraz przemianujemy na Zwierzyniec Dwójki? 🙂
Doroto, sam Faure powiedział, że napisał to Requiem dla uciechy 🙂
No to niech mu będzie na zdrowie 😉 Ja słucham teraz Craiga Taborna i nie wiem, czy będę miała nastrój, żeby się przestawić na rekwiemy…
A gdzie tę listę nagrań opublikowali i dlaczego ogród? Nie widzę…
Dlaczego akurat ogród to nie wiem, ale najwyraźniej zmieniła się formuła audycji. A lista jest tutaj: http://sites.radiofrance.fr/francemusique/em/jardin-critiques/emission.php?e_id=100000065
Zgodnie z Taruskinem to słuchacz ma rację, nie autor, więc jak słuchacz uprzywilejowany (reżyser?) coś chce, to ma rację, a jak ma rację, to jest dobrze.
🙂
W ogóle to Święta Bożonarodzeniowe się zbliżają, co już im daje wyższość nad Świętami Wielkiejnocy z racji styczności przestrzennej. Żebym jeszcze wiedział o co mi chodzi…
Pojadę do Pragi posłuchać jakiej wyższości Don Giovanniego tam śpiewają. Nawet nie takie drogie bilety.
A nie, to w Dwójce nic takiego nie ma…
Do Pragi koniecznie, tam bije Zródło Prawdy Absolutnej!
Francuska formuła się w gruncie rzeczy nie zmieniła, tylko nową miotłę kupili, więc przy okazji i tytuł się zmienił. Trzeba by policzyć, ale od czasu likwidacji tej „klasycznej”, to już chyba dziesiąta wersja. Tym razem autor zaprasza różne „pipole”, na Aidzie była na przykład jedna Pani Minister i doskonale sobie dawała radę!
Requiem Faurego tam było dwa tygodnie temu, dzisiaj leci Sonata c-moll Haydna, w przyszłym tygodniu – Boccanegra.
Racja z tym podcastem.
Bobiku, ja się kompletnie zgadzam, że wolno wszystko, byle było wiadomo co i dlaczego. Wkurza mnie tylko metoda Jacobsa, który robi to, co mu się podoba, a potem dorabia do tego bezsensowne teorie, bo musi mieć „podstawy naukowe po linii i na bazie”. Przy okazji nowej Agrypiny przerósł sam siebie.
O masz, w Trybunale też o wersjach! 😆 😆 😆
A co Jacobs tym razem wymyślił? Bo przy Don Giovannim to chyba było coś o dziele otwartym czyli hulaj dusza, piekła nie ma.
W przypadku Agrypiny czytałam z kolei o wersji „pierwotnej”, której tak naprawdę nie było, ale Jacobs i tak ją „zrekonstruował”. Usuwając kilka arii przywrócił dziełu „należytą” dramaturgię i uratował tym samym biednego sterroryzowanego przez próżnych śpiewaków Haendla przed nim samym. Czy tak było?
Babilasie, a widziałeś-słyszałeś Kwietnia w Don Giovannim z San Francisco? Tam ilość testosteronu chybaby Cię zadowoliła, to był Giovanni krańcowo okrutny, żadnych misiów. MK , czego by nie mówić o jego walorach głosowych (mnie się wydaje, że nie ma teraz piękniejszego głosu męskiego – pardon, wielbiciele Beczały) jest świetnym aktorem, może być takim Giovannim, jakiego sobie reżyser wymarzy. I rzeczywiście, on wyraźnie się nudzi – chyba potrzebuje nowych ról i wyzwań, dlatego tak ciekawa jestem jego Posy. Kto by chciał jeszcze udać się na wycieczkę styczniową do Moonachium – za późno. Już po biletach (Kaufmann jako Don Carlos).
Może prasowe… 😉
Do stycznia raczej nie zdążę zdziennikarzeć… 🙄
Coś w tym rodzaju, Beato, tylko jeszcze gorzej – jemu już się zawęźliło na durch.
Uroił sobie „wersję pierwotną”, której istotnie nie było (a przynajmniej absolutnie nic o niej nie wiadomo, bo w ogóle nie wiadomo na pewno kiedy, gdzie i jak – wszystko hipotezy!), a od której Haendel rzekomo odstąpił… pod naciskiem śpiewaków (choć przy Don Giovannim, gdzie to rzecz pewna, nic a nic to Jacobsowi nie zawadzało!), a do tego jeszcze wymyślił sobie, że skoro w operze jest pełno zapożyczeń z okolicznych kantat itd, to w każdej arii jest ukryty „hypotekst”, czyli podwójny sens, wypływający jednocześnie z tekstu pierwotnego i z tekstu ostatecznego.
To już są kompletne dyrdymały skażone myśleniem magicznym (jak, w serialu Glee, wizerunek Jezusa w cheeseburgerze, czyli Cheesus), bo nie dość, że Jacobs dobiera sobie do interpretacji tylko te arie, które mu leżą (bo co ma Klaudiusz do Szatana z Resurrezione, to diabli wiedzą), ale przede wszystkim: jeżeli była ta wersja „pierwotna” Agrypiny, to powstała PRZED tymi kantatami itd, czyli zapożyczenia szły w przeciwnym kierunku.
No i fajnie.
Oszsz 😯 To już mikstura jak z Hexenküche. Strach pomyśleć, co będzie dalej…
Gardinera odwalili 😉
miałaś nie słuchać 😉
Ale słucham. Nic mi się nie podoba 😛
myśmy też mieli zgryz 🙂
Ojej. Nie wiedziałem, że będzie aż taka burza. Panie Piotrze, ja te wszystkie argumenty znam, rozumiem i nawet podzielam, ale co ja poradzę, że lubię tak, jak lubię? Proszę nie psuć mi miłości do Don Giovanniego wybrzydzaniem, że w mojej ulubionej wersji jest upośledzony i niekanoniczny.
Urszulo jeśli mówisz, że warto, to posłucham nagrania ze Świętego Franciszka. I jeśli zajdzie konieczność, to z przyjemnością zmienię zdanie. A co do Monachium, to zobaczę/usłyszę na miejscu.
A za chwilę wychodzimy do odeskiej opery na… spektakl, który prześladuje nas od dawna. Ilekroć jestem gdziekolwiek na Ukrainie, w Rosji czy ogóle gdziekolwiek w byłym Sojuzie i mam pomysł zajęcia wieczoru operą to zawsze i nieodmiennie wypada СЕВИЛЬСКИЙ ЦИРЮЛЬНИК.
A gdyby tak po nagraniu audycji Sz.P. Sędziowie Trybunału, każdy w swoim zaciszu, przesłuchiwali nagrania w całości i na początku następnej audycji mówili, jak wygląda ich pierwsza trójka po takim przesłuchaniu i dlaczego? I czy w tygodniu po Trybunale, w jakimś stałym terminie, Dwójka mogłaby puścić zwycięskie nagranie w całości?
Jezusku, Babilasie, przecież nie o to chodzi, żeby komukolwiek cokolwiek obrzydzać, ani w ogóle na cokolwiek wybrzydzać!
Powtarzam w kółko, jak pijany, że de gustibus itd… Chodzi tylko o to, żeby oddzielać dwa porządki rozmowy na ten temat: „mnie się tak podoba” i „tak jest słusznie”.
No i o to też, żeby w 234 lata od prapremiery pograć choć trochę to, co Mozart napisał za pierwszym razem. Dać mu szansę, chłopakowi, bo młody i zdolny. A nuż coś w tym miał.
Pozdrowienia
I nie napisali jakie miejsca w konkurencji Rekwijnej… ktoś słuchał i pamięta?
Miałam się nie odzywać, ale nie zdzierzę ;-).
@babilas 8.30 Imho, Don Giovanni jest bardziej wiarygodny, jeśli wydaje się miły, uprzejmy i wzbudza zaufanie; bądź co bądź na tej zasadzie działa – jest znakomitym oszustem i to jeżeli chodzi o obydwie płcie (Don Ottavio w końcu długo nie może uwierzyć, że przyjaciel potrafił mu zrobić coś takiego.) Jedynie Komandor nie daje mu się zastraszyć.
@Dorota Szwarcman 11.28 Nie bałaby się, gdyby nie DG: do tej pory miała przecież tylko pozytywne wzorce męskie w zasięgu.
Nie ZDZIERŻĘ, miało być.
Jak chodzi o porządkowanie rozmów, a nawet porządkowanie porządków, jestem za. I nawet bym postulowałał, żeby to się rozszerzyło na tereny pozamuzyczne. 😎
Chyba poleciałem o jedno ał! za daleko. 😉
U pieska jedno „ał” za dużo to rzecz dopuszczalna.
Aha : z Anną się zgadzam bezgranicznie. Najbardziej mnie wkurzają DG, którzy, zamiast wprowadzać aksamitny nastrój całkowitego bezpieczeństwa przed La ci darem, warczą na Zerlinę agresywnie w tonacji „taki jezdem diaboliczny”. Jakby ją chcieli zeżreć, a nie skonsumować.
A ja (się zgadzam) połowicznie. 😉 Tzn zgadzam się, co do Don Giovanniego, a nie, co do Donny Anny. W moim odbiorze, u Donny Anny to nie tyle strach, co niechęć do mężczyzn – przestraszona kobieta, naprawdę i głównie przestraszona, nie biegłaby za niedoszłym gwałcicielem na ulicę, starając się ustalić jego tożsamość. I, nawet biorąc poprawkę na ekstremalną sytuację, jakoś nie bardzo potrafię sobie wyobrazić zakochaną kobietę pragnącą umrzeć, bo zginął jej ojciec. To, że Donnę Annę bardziej interesuje zemsta, niż niebezpieczeństwo, na jakie naraża narzeczonego żądając, by jej dokonał, to może trochę inna sprawa, ale też daje do myślenia. W sumie, wydaje mi się, że za ciągłe odkładanie przez Donnę Annę małżeństwa na później, nie odpowiada Don Giovanni – choć jego niecne czyny dostarczają, nie chcę pisać, że pretekstów, ale bezpośrednich powodów, pierwotna przyczyna tkwi gdzieś głębiej, w osobowości Donny Anny.
Umrzeć może nie, ale (przynajmniej przez najbliższy czas) jej życie nie będzie już takie samo. Nie zastanawia Cię fakt, że nie ma matki ani rodzeństwa?
Goni – i wcześnie odgoniła od własnej osoby, bo bądź co bądż jest córką swojego ojca, a nie mdlejącą lelują…
To ja tu zaszczekam (poniekąd ponad głową Agi) do Anny i Piotra „zgoda, zgoda, a pies wtedy łapę poda!”. Mnie też bardziej przekonuje DG, który wobec kobiet jest słodki jak całe pudło ptasiego mleczka (a co on sobie naprawdę myśli i czuje, to już całkiem inna sprawa). On jest nastawiony na szybkie podboje, więc musi w jak najkrótszym czasie uśpić czujność i stworzyć rozkoszne perspektywy.
Znam zresztą osobę żeńską niezbyt oddaloną od mojej miski, dla której najbardziej uwodzicielskim Don Giovannim jest misiowaty Bryn Terfel. Jego nie ma się co bać, a nawet łatwo sobie powiedzieć „czy te oczy mogą kłamać?”. Oczy takiego miłego Jasia-misia? 😉
Czasem nawet, pod wpływem tej żeńskiej osoby, zastanawiam się, czy uwodzicielska wyższość testosteronu nad oksytocyną nie jest czysto męskim, nie do końca zgodnym ze stanem faktycznym przekonaniem? 🙄
Terfel misiowaty ma tylko wygląd, a jego Giovanni misiowaty nie jest w najmniejszym stopniu, ani też uwodzicielski (wybacz, Bobiku, widać lubimy być uwodzeni na różne sposoby). Jest brutalny, momentami wręcz chamski.Wyjątkowo nie lubię go w tej roli, bo poza tym jest fantastyczny.
A co do Donny Anny i jej papy, to zawsze mnie zastanawiało skąd on tak doskonale zna piekło, do którego wciąga Don Giovanniego i czym sobie na nie zasłużył. Tak , pamiętam , że twierdzi, iż jeść nie będzie, bo karmi o niebo ale – być może – kłamie.
Ależ szczekaj Bobiku, szczekaj, moją głową się nie krępuj 😉 – ona już nie ma nic do dodania. Mój odbiór Donny Anny zafiksowany jest już chyba na amen, każdy kolejny spektakl tylko go potwierdza, a argumenty Anny też go jakoś nie nadgryzają. To zresztą fascynujące, że gdybyśmy razem siedziały na sali, każda z nas widziałaby na scenie inną kobietę.
Komandor nie wciąga Don Giovanniego do piekła, tylko – wobec oporu tego ostatniego – pozostawia go własnemu losowi. Na piekło nie zasłużył i bynajmniej tam nie trafia, wręcz przeciwnie.
Moje poglądy też raczej nie dadzą się już zmienić i nikt mnie nie przekona, że nie jest tak, jak ja uważam. Dla mnie jest.
Tadeuszu, skoro nikt nie odpowiada, to ja się przyznam ze wstydem, że Trybunału słuchałam, ale nie potrafię powtórzyć wykonawców poszczególnych wersji. Numerkami, odpadła bodajże najpierw 6 i 4, potem 1, potem 3, w końcu 5, którą załatwił baryton. Wygrała w związku z tym 2. Przed wpadką barytonową 5 mi się najbardziej podobała. Może tu jeszcze zajrzy ktoś merytoryczny i litościwie dopisze wykonawców do numerków.
Terfel wobec Zerliny przy „La ci darem la mano” (bo akurat o tym była mowa) brutalny? 😯
http://www.youtube.com/watch?v=NqPcb1nKZYg
Owszem, cyniczny, bo do niej się słodzi, a ze spojrzeń rzucanych na boki widać, że to wszystko gra i zaraz ją puści w trąbę. Ale ona tego widzieć nie może, a w głosie jest sam mniód i przymilność. Jak on sobie zaczyna pozwalać na coraz więcej, to ona już jest tak „ugotowana”, że wszystko weźmie za dobrą monetę i jeszcze go sama zachęci.
Ale wcale się nie będę upierał, że to jedyna możliwa interpretacja, bo to dla mnie za każdym razem od nowa ciekawe, jak różnie można odbierać niby to samo. 🙂
Jaki przymilny, i jak się strategicznie ustawił skórkowany…
dziekuje ze napisala pani o tragicznej jakosci transmisji ja zrezygnowalem z 2-giej polowy, opoznienie obrazu w stosunku do dzwieku bylo nie do zniesienia, plus eliminacja tonow niskich dawala efekt slabysch glosow meskich, do tego zdezelowane fotele i nawiew papierosow przez klimatyzacje – skandal. Wszystko to sponsorowane przez miasto i reklamowane jako HD . Skandal za 100pln, PS luka Pisaroni swietnie sie prezentuje ale gglos malutki slyszalem go w zeszlym sezonie w Amsterdamie w Figaro nie polecam pozdrawiam Mariusz Golachowski
Wiadomość z ostatniej chwili: odnaleziono nieznany utwór biskupa Krasickiego:
Kiedyś jeden meloman się pytał drugiego,
czy Kwiecień dla Mozarta, czy Mozart dla niego.
Na Kierowniczkę przyszło wydawać wyroki:
jasne, Mozart dla Kwietnia – orzekła bez zwłoki. 😀
Matek w tym teatrze często w ogóle nie bywa, zwykle umarły, albo w ogóle nikt się nie przejmuje tym pytaniem. Córki (i zresztą synowie) są najczęściej sam na sam z ojcami. Ostatnio robiłem przy klasycznym przypadku w tej dziedzinie : to Cyd oczywiście, gdzie w ogóle nic o mamach nie wiadomo. Mogłyby nawet żyć za kulisami.
Antygona nie ma matki: Jokasta była w poprzednim odcinku, ale nie jako matka. Hekuba, Andromacha – kiedy są centralnymi postaciami. Ale w „matczynej” roli wpływającej na akcję – bardzo rzadko (wyjąwszy tę zgagę Agrypinę, rzecz prosta…).
Napewno coś zapomniałem, oczywiście.
Nie rozumiem, dlaczego Don Giovanni nie miałby iść do piekła. Oczywiście, że idzie, we wszystkich klasycznych wersjach mitu idzie. Mozart nawet postarał się bardzo dokładnie to opisać, z chórem piekielnym i w ogóle. Informacja o tym jest nawet w tytule (bo Don Giovanni to podtytuł). „Swojemu losowi” – jakiemu? I gdzie on w takim razie jest, fizycznie i muzycznie?
Anna jest klasyczną w teatrze i w operze postacią dziewicy przed nocą poślubną. To archetyp, kuzynka Turandot, Rusałki, Sfinksa z kobiecą twarzą i wszystkich dziewic pancernych za ognistym albo lodowatym murem – na kopy ich jest.
Dobry wieczór, oddaliłam się rodzinnie i wróciłam.
Nie jest problem w tym, że Don Giovanni idzie czy nie idzie do piekła, tylko gdzie idzie Komandor. A on tylko mówi, że czas DG już się skończył, i znika 😉
mariusz – witam. Więc nie miałam halucynacji – w pewnym momencie poczułam, że strasznie śmierdzi papierosami. A potem nie śmierdziało. To klima winna? W każdym razie – fe. Ale szkoda, że nie został Pan na drugiej części, bo dzięki interwencji prof. Łętowskiej było z dźwiękiem lepiej.
To bardzo ciekawe pytanie, z tym Komandorem. Można by wręcz przypuścić, że skoro został zabity przed spowiedzią i nie dostał ostatniego namaszczenia (jak stary Hamlet, który o tym wprost mówi), to wraca tam, skąd przyszedł i skąd przyprowadził kolegów.
Myślę jednak, bardziej serio, że prawdziwy Komandor (czyli jego dusza) jest gdziekolwiek, a to jest tylko figura na posyłki. Opatrzność miewa skłonności do efekciarstwa.
Zwłaszcza w librettach operowych 😉
Zapraszam do nowego wpisu.
W sprawie matek, piekny wyjatek:
http://www.youtube.com/watch?v=qAueXMs29IM
jeszcze jedna cudowna muzycznie postać matki…
w radiowej Dwójce trwa właśnie rozmowa o „przebojach muzyki klasycznej” – ten duet matki i syna na pewno do takowych należy:
http://www.youtube.com/watch?v=EDAks3MgKps
Bardzo dobre przykłady, choć w Cezarze Kornelia występuje intensywniej jako nieco kłopotliwy „sex symbol” (co chłop, to w krzyk..), niż jako symbol tkliwego macierzyństwa…
Bardziej matczyna w tym sensie jest Rodelinda, bliźniaczka Andromachy.
Ależ Komandor u Mozarta po prostu NIE moźe iść do piekła, bo byłoby to ze wszech miar niesprawiedliwe, tak samo, jak nie on wymierza DG karę! Ostrzega go (szorstko, bo szorstko), ale ostrzega i próbuje go, było nie było, ratować;odstępuje od niego, kiedy widzi, że nic nie da się zrobić, i wraca do nieba, skąd przyszedł.
Co innego de Molina – tam Don Juan wywołuje ducha, który może być duchem nieczystym, ale nie duszą Komandora.
@PMK 07:44
święta racja z Kornelią i chłopami 🙂
mam z tą postacią problem: Handel obdarował ją przepiękną muzyką, ale ona sama jest raczej posągiem, ideałem niezłomniej Rzymianki, niż żywym człowiekiem; dlatego podrzuciłam duet – tutaj na chwilę naprawdę ożywa i staje się wzruszająca, właśnie jako matka
a na dobry początek dnia – inna mamuśka ( wraz z tatuśkiem i pociechą )
http://www.youtube.com/watch?v=h2Yi5Y_Ni88
A tu ta scena z Lucą (Leporellem z Met) jako Figarem i samą Ann Murray w roli Marcelliny 🙂
http://www.youtube.com/watch?v=kRC82u4j5M8&feature=related
Tylko, Pani Anno, nie ma powodu sądzić, że Posąg to jest istotnie Dusza Komandora. To raczej Opatrzność w delegacji, a kształt Komandora – to wyrzut sumienia. Przecież to nie sam Komandor, z własnej inicjatywy, przychodzi do Don Juana i napewno nie leży w jego prerogatywach przebaczenie albo wyrok. M. in. dlatego to zresztą posąg spiżowy, a nie duch jego z powietrza czystego.
Przez ten czas dusza Komandora już się może smażyć (albo nie), bo w sprawie jej zbawienia lub potępienia nie posiadamy zabezpieczonych informacji. Może zresztą sprawa, dość świeża, jest nadal na wokandzie.
„Opatrzność w delegacji” – kupuję 🙂
Daniel Barenboim o Posągu (w komentarzu dla Staatsoper Berlin):
He [Don Giovanni] is certain that terrestrial justice is powerless over him. Until the statue of the Commendatore appears in the second act, this proves to be true, and the plot remains realistic, based on human actions and human nature. With the Commendatore, however, Mozart introduces a higher justice, a sudden metaphysical dimension which returns us to the moment of the murder in the beginning of the opera. At this point the cyclical nature of the drama becomes clear and we see that this, the introduction of divine justice, was already inherent in the murder itself, and that the drama has been propelled to this moment with the inevitability of the Commendatore’s theme with its relentless dotted rhythms.
Nie ma. Ale ja nigdzie nie twierdzę, że posąg jest duszą, bo nią nie jest; dusza co najwyżej może go ożywiać (w pierwotnych romancach zmarły miał do wyboru trzy widzialne postacie – posąg właśnie, kościotrup albo i sam czerep – z czego wszystkiego ten pierwszy jest technicznie najwygodniejszy).
Co do wyrzutu sumienia, miałabym poważne wątpliwości – raczej albo spontaniczny żart, jak u lekkoducha z romanc, albo żal, że Komandor już jest poza zasięgiem DG i nie można mu już „od samej śmierci straszniejszej męki zadać”.
Owszem, Komandor nie może przebaczyć Don Juanowi nic poza swoją własną krzywdą i skazać go też nie może, ale przyjść i ostrzec jak najbardziej (jako dusza zbawiona bądź w najgorszym razie czyśćcowa, i przy tym będę się upierać).
PS. A posąg jest marmurowy 😉
Opatrzność w delegacji mnie się też podoba 🙂 Nadal mnie dziwi, że z zasady w spektaklach Komandor ma iście potępieńczą aurę i prezencję (cienie pod oczami i ogólną ciemność w wizerunku) – tym bardziej, że zaproszony do stołu odpowiada, że strawy nie potrzebuje, bo je strawę niebiańską. Można by go chyba przedstawić monumentalnie, lecz nie upiornie?
Można:
http://www.youtube.com/watch?v=dK1_vm0FMAU
Trzeba tylko chcieć, a na ogół nie chcą.
Oprócz strawy w librettcie pojawia się jeszcze kierunek przybycia – z góry na dół (giu), to też o czymś świadczy…
Hy, hy…
http://www.youtube.com/watch?v=oF7ocNl6nXo&feature=related
Ach, to…
Komentarze mówią same za siebie.
Tempo trochę lepsze u Harnoncourta, bo tamto „traadycyjnie” bez sensu, wizja trochę lepsza z Mollem, choć banalna (niech sobie będzie „marmorea testa”, Leporello nie musi zaraz być krytykiem rzeźbiarskim…). Żałosny Kusej, który eliminuje wszelką transcendencję (podobnie jak ten dureń Haneke w Paryżu, gdzie Komandor to manekin na fotelu, a Don Giovanniego wyrzucają przez balkon proletariusze w maskach Myszki Miki…), co nie tylko dowodzi typowego dla tej sekty umysłu płaskiego jak naleśnik, ale jest z gruntu sprzeczne z sensem całego utworu.
Chciałbym kiedyś zobaczyć inscenizację (co nie znaczy, że takiej nie było, tylko, że ja jej nie widziałem), gdzie Don Giovanni nie wierzy w Komandora aż do chwili, gdy ten go łapie za łapę (Più stretto). Bo kara jest właśnie za to: za niewiarę w „tamten świat”, co wcale nie musi oznaczać takiego czy innego religijnego dogmatu, a jedynie – odpowiedzialność za swoje czyny i ich skutki.
Tego właśnie Don Giovanni nie przyjmuje do wiadomości, gwałci etos rycerski, żyje wedle zasady „hulaj dusza, piekła nie ma” i dlatego do ostatniej chwili obstaje przy swoim, nawet wbrew oczywistości. Dopiero przy Allegro („Da qual tremore insolito”) wpada w panikę, ale „tempo più non v’è”. Nie skorzystał z okazji dobrowolnej poprawy.
Z tym „z góry w dół” bym nie przesadzał. Oczywiście, że gość przyszedł z Nieba, a nie z Piekła, ale to wciąż nie znaczy, że to „prawdziwy” Komandor. Coś podobnego zdarza się Hermanowi w Damie pikowej, gdzie Duch Hrabiny zawiadamia nawet „ja priszła k tiebie protiw woli”, jakby dusza w zaświatach mogła mieć jakieś zdanie w tej sprawie.
W obu wypadkach Opatrzność wysyła ofierze obraz zrozumiały, wiarygodny, który się właściwie kojarzy i może wywołać właściwe skutki (zresztą, jak wiadomo, Puszkin miał też sprawę z Kamiennym Gościem). Po raz ostatni wystawia bohatera na próbę, daje mu ostatnią szansę. Od jego wolnej woli zależy – skrucha i zbawienie, czy upór i potępienie. Liza zbawi Hermana (bo jego podłość jest z innego paragrafu…), Giovanniego nikt, może najwyżej Elwira z klasztoru coś tam wymodli, ale o tym bajka milczy, bo to by naruszyło wymowę moralną utworu.
Przecież to oczywista oczywistość, że DG nie wierzy w Komandora, póki tamten go nie złapie za łapę i nie przekona organoleptycznie, że trupie zimno istnieje…
Przepraszam, źle się wyraziłem: nie chodziło mi o to, w co DG dokładnie wierzy (tu można rzecz rozegrać na różne sposoby, choć najprostszy jest najlepszy: wierzy w jego obecność, skoro na nią reaguje i nawiązuje z nim rozmowę, nie wierzy w jego pozagrobowe pochodzenie i jego moc; reszta do negocjacji), ale o to, jak to pokazać i zagrać na scenie.
Tu najważniejsze są dwa kontrasty: między DG i L (który wierzy „ludowo”, jak Sganarel w wilkołaka i trzęsie się od pierwszego wejrzenia – a serce mu wali w tym samym tempie i rytmie, co serce Komandora w scenie śmierci…), i między DG przed i po łapie. Niestety, reżyserowie mają tu zwykle w głowie gryzonie, jak również zającowate, polne i hodowlane, DG gra całe mnóstwo różnych skomplikowanych rzeczy, skutkiem czego w ogóle nie wiadomo, co itd. A tu – im prościej, tym lepiej.
Tempo najlepsze też najprostsze: półnuta na 60, tik-tak.
Zaczynam podejrzewać pewne podobieństwo w stosunku DG do spraw nadprzyrodzonych i w moim własnym stosunku do tychże. Co rzuca kolejny snop światła na powody, dla których nie czuję do tej postaci aż takiej niechęci, jak powinnam. Wyjaśnienie Don Mariusza mnie, oczywiście, nie przekonuje. 😉
Nie mieszajmy, Droga Ago, poglądów filozoficznych z postępowaniem. To jest mniej więcej różnica między Iwanem Karamazowem a Smierdiakowem, różnica brzemienna w skutki (jak się o tym przekonał na własnej skórze stary Karamazow…).
Dobrze. Ale to również nie wyklucza możliwości, że to naprawdę Komandor, zwłaszcza że (jak już wspominałam) w pierwotnych romancach hiszpańskich występują opcjonalnie autentyczne szczątki umarłego. A pojawienie się prawdziwej duszy Komandora (obleczonej w kamień) dopełnia pięknego paradoksu, że don Juana usiłują uratować właśnie ci, których najbardziej skrzywdził.
Nie wiem, jak na to zapatruje się prawosławie, ale według nauki katolickiej jest to, za zgodą Najwyższego, możliwe – to właśnie jest „świętych obcowanie” z wyznania wiary.
Anno, te szczatki umarlego w pierwotnych romancach bardzo ciekawe. Mozliwe ze dochodzi tu popularne wierzenie ze zmarly smiercia gwaltowna nie zaznaje spokoju (raju) poki sie nie zemsci badz doprowadzi do ladu sytuacje ktora doprowadzila do jej (cielesnej) smierci.
Swoja droga, postac Komandora wskazuje na to ze DG zostal ukarany nie za niemoralne zachowanie wobec kobiet, lecz za zabojstwo.
errata: …jego (cielesnej) smierci .
[myslalam o duszy i przez to pomylil mi sie rodzaj..]
Niezupełnie. W romancach często nie wiadomo, w jaki sposób ten zmarły odszedł z tego świata (morderstwo wymyślił chyba dopiero Tirso de Molina), a lekkoduch po prostu dla zabawy kopie walającą się po cmentarzu trupią główkę, a kiedy słyszy od niej reprymendę (albo i nie) zaprasza jej właściciela na wieczerzę…
Na przykład coś takiego (akurat na czasie 😉 )
El día de Todos los Santos iba un joven pa la iglesia;
2 más iba por ver las damas que por lo que había en ella.
En el medio del camino encontró una calavera;
4 la ha dado con el zapato, la dijo de esta manera:
–Yo te brindo, calavera, a cenar de la mi cena.
6 –Si es por permisión de Dios,– respondió la calavera.
W dzień Wszystkich Świętych/szedł młodzian do kościoła;
Bardziej, by zobaczyć damy/niż po to, co w kościele.
Na środku drogi/ujrzał czaszkę;
Trącił ją butem/ rzekł jej w te słowa:
Zapraszam cię, czaszko/byś wieczerzała wraz ze mną.
„Jeśli Bóg pozwoli”/ odparła czaszka.
Bardzo ciekawe 🙂
Sliczne 🙂 Anno, tu glownym przewinieniem jest chyba brak poszanowania dla zwlok, badz ogolnie brak pokory, a nie latanie za spodniczkami ?
Tu akurat tak, chociaż spódniczki też się pojawiają jako wynik ogólnej postawy młodzieńca wobec sacrum. No i na całe szczęście bohaterowi tej konkretnej romancy wystarcza napomnienie, gdyż nie jest jeszcze aż tak zdeprawowany i się przejmuje ostrzeżeniem z zaświatów.
Zazdroszczę tych profesjonalnych komentarzy, jestem prowincjonalnym laikiem, tylko widzem i słuchaczem. Akurat byłam w Warszawie i nie mogłam przegapić spektaklu Met. No i, niestety, rozczarowanie, pierwszy akt , nawet dla mojego ucha brzmiał beznadziejnie. W drugim było lepiej, ale i tak myślę,że Teatr Studio nie jest najlepszym miejscem dla muzyki. Słyszałam opinie o transmisjach w TW w Łodzi, w kinach, dźwięk chyba jest jednak najważniejszy, czyż nie? Można mniej lub bardziej zachwycać się wykonawcami,słyszeć ich jednak trzeba. Wybiorę się jeszcze kiedyś na taki spektakl w innym miejscu,może będzie lepiej ?, jeśli nie, to zostanę przy DVD i słuchawkach.Za te 100 zł coś dobrego pewnie znajdę.
Dla Pani Profesor Łętowskiej szczególne podziękowania i za słowo wstępne przed spektaklem i za interwencję /wyczytałam w internecie/ w sprawie nagłośnienia sali.
Przepraszam,że się wcinam,ale na wniosek Koleżeństwa :
@Tadeusz 30.10.godz.18.32
@Aga 30.10 godz.21:27
wracam jeszcze na chwilę do wyroku Trybunału 🙂
Dwójka podała na swojej stronie listę nagrań,ale (tradycyjnie) nie w tej kolejności, w jakiej były oceniane.Według moich notatek było tak :
1.Ana Quintans – sopran, Peter Harvey – baryton, Ensemble Vocale de Lausanne, Sinfonia Varsovia, dyr.Michel Corboz (Mirare 2006) – odpadło po II rundzie
2. Richard Easton – sopran chłopięcy, Olaf Bär – baryton, Choir Of King’s College Cambridge, English Chamber Orchestra, dyr. Stephen Cleobury (EMI Classics, Angel Records 1989) – I miejsce 3.Catherine Bott – sopran, Gilles Cachemaille – baryton, Salisbury Cathedral Boy Choristers, Monteverdi Choir, Orchestre Revolutionnaire et Romantique, dyr. John Eliot Gardiner (Philips 1994) –III miejsce
4. Philippe Jaroussky – kontratenor, Matthias Goerne – baryton, Choeur de l’Orchestre de Paris, Orchestre de Paris, dyr. Paavo Järvi (Virgin 2011) -odpadło po I rundzie (dwoma glosami) 5.Caroline Ashton – sopran, Stephen Varcoe – baryton, Simon Standage – skrzypce, The Cambridge Singers, Members of The City Of London Sinfonia, dyr. John Rutter (nagranie: Londyn 1984, Collegium Records 1988) – II miejsce
6. Janet Price – sopran, John Carol Case – baryton, BBC Chorus, BBC Symphony Orchestra, dyr.Nadia Boulanger (nagranie: Fairfield Halls, Croydon, Londyn, 30.10.1968, BBC Legends 1999) – odpadło po I rundzie (dwoma głosami)
No i śmiesznie było, bo ostatecznie wygrała „dwójka”,którą Wojciech Michniewski chciał już skreślić w pierwszej rundzie 😉
A ja sobie porównałem, bynajmniej nie ze względu na skłonności sadystyczne, dwie realizacje – z MET i z…. Krakowa 😉 W końcu kiedyś w tej drugiej też grał Kwiecień http://bachandlang.blogspot.com/2011/11/dwa-swiaty-don-giovanniego.html
Dzięki, ew_ko!
dana – witam. Proszę się nie przejmować, tu wcale nie ma aż tylu profesjonalistów 🙂 Mam nadzieję, że w Teatrze Studio jeszcze się nauczą przeprowadzać te transmisje, ale jak na razie chyba rzeczywiście lepiej wybrać Łódź…
trochę off topic,ale temat operowy 🙂
http://www.gazetawroclawska.pl/kultura/468499,wielki-konkurs-opery-wroclawskiej-na-piekne-maski,id,t.html
A propo’s transmisji. To polecam dla tych co mogą krakowski Kijów – bardzo, bardzo dobrze. Nie tylko jakość OK, ale i głośność w porządku. ALE UWAGA! Tylko transmisje online – jak byłem na powtórce Don Carlosa w zeszłym roku to duuuu..żo gorzej. Trochę ogłuchłem 🙂