Pamiętajmy o Markowskim
Wpis odrobinę spóźniony, bo dzień właściwej rocznicy właśnie się skończył, ale w końcu trochę wygadania się należało się Don Giovanniemu.
30 października 25 lat temu zmarł Andrzej Markowski. Trudno powiedzieć w paru słowach, a nawet w paru zdaniach, kim był i co znaczy w historii muzyki powojennej. Wymieńmy choćby parę spraw: Warszawska Jesień i prawykonania najważniejszych utworów lat 60. i 70. z awangardowymi dziełami Pendereckiego na czele; dyrekcja Filharmonii Krakowskiej, a potem Filharmonii Wrocławskiej i budowa jej siedziby (co by o niej nie mówić – miała być prowizorką, ale u nas prowizorki niestety są najtrwalsze), Wratislavia Cantans – całkowicie autorski pomysł, pozornie szalony w PRL w 1968 r., bo poświęcony muzyce oratoryjnej i kantatowej i odbywający się niemal tylko w kościołach. Niezwykle ciekawe i śmiałe pomysły repertuarowe, otwartość na bardzo różne stylistyki. Tutaj można przeczytać, na jakie.
Ale sam także komponował – był autorem muzyki teatralnej i filmowej, często elektronicznej, realizowanej w Studiu Eksperymentalnym Polskiego Radia – był jednym z pierwszych, którzy do niego weszli w 1957 r. To jeden przykład, a to drugi. A później stworzył muzykę m.in. do Popiołów i Pana Wołodyjowskiego.
Człowiek-instytucja. Dlatego warto i trzeba o nim pamiętać. W filharmoniach więc, w których działał, odbywają się koncerty poświęcone jego pamięci. I ciekawe, że każde miasto czci go w innej stylistyce, i każda z tych stylistyk pasuje do niego.
Jesteśmy po pierwszym koncercie – warszawskim. Tu program ułożono z utworów głównie dwudziestowiecznych i nieczęsto wykonywanych – Symfonii w kwadracie Stefana Kisielewskiego, Koncertu skrzypcowego Ericha W. Korngolda (który jest jednym z najpopularniejszych utworów w USA, ale u nas nie), suity z muzyki do filmy Redes Silvestre Revueltasa i Nokturnów Debussy’ego (tu cofnięto się w końcówkę XIX w.). Motywem przewodnim była bardziej lub mniej ścisła ilustracyjność.
W Krakowie będą czcić pamięć dyrygenta 5 listopada. Tu całkiem inny zestaw: Albinoni, Schubert, Lutosławski – nawiązuje do stworzonego tam przez Markowskiego cyklu Musica Antiqua-Musica Nova oraz do jego upodobań – mimo tego, z czym przede wszystkim się kojarzy – także do muzyki romantycznej.
Koncert w Łodzi (gdzie był dyrektorem w latach 80.), 18 listopada, poświęcony jest, jak warszawski, XX wiekowi, a do programu zostanie włączony (na początek) utwór, którego prawykonanie pod dyrekcją Markowskiego stało się zaczynem jednej z najbardziej spektakularnych karier polskich kompozytorów – Tren Pendereckiego. I na końcu Wrocław, gdzie znów pojawi się ogromnie zróżnicowany repertuar, w tym trzy dzieła XX-wieczne, których prawykonania Markowski dokonał.
Komentarze
To ja dorzucę relację z relację z Zieleńskiego, koncertu zorganizowanego przez Koło Muzyki Dawnej w Kosciele Ewangelicko-Reformowanym w Warszawie w dniack 28-30 pażdziernika.
Niestety, nie mogłam być w piatek, a też wygląda bardzo interesująco.
Skład zespołów piatkowego i sobotniego podałam na zdjęciach.
W piątek wykonano, oprócz Fantasi (I-III) Zieleńskiego, utwory D. Castello, G. Frescobaldi, G.B. Fontanna, T. Merula, B. Marini, M. Luccellini, G.B. Vitali i A. Vivaldi na zakonczenie.
Niezwykle przyjemny koncert z uwagi na niecodzienne brzmienie instrumentów, rodzaj muzyki i młodych, utalentowanych wykonawców.
Nagrodzonych na koncu wielkimi brawami, szczerze poruszonej publiczności, za co spotkała nas nagroda w postaci bisu.
W sobotę to głównie utwory śpiewane i sporo Zieleńskiego przeplatanego kompozycjami G. Gabrieliego, C. Monteverdiego, L. Grossi da Viadany, A. Grandiego, G.P. Cimy i na zakończenie Stefano Landiego.
To zupełnie inne doznania. Pan Jakub Burzyński napisał , że są to właściwie motety wielogłosowe.
Repertuaru – istotnie bardzo zróżnicowanego i starannie dobranego – słuchałam z wielką przyjemnością. Lubię chóry muzyki dawnej, tu wspieranego przez młodą, ale doświadczoną Julitę Mirosławską solistkę Warszawskiej Opery Kameralnej.
Wieczór jeszcze się dobrze nie zaczął, a już się skończył. Szkoda.
Lepszej recenzji nie napiszę, bo jestem laikiem, jak powszechnie wiadomo, ale za to entuzjastą, co podobno jest właściwe wszystkim neofitom.
Neo, czy fita, wszystko jedno, cała przyjemność po mojej stronie.
A ci, którzy mogli przyjść i nie zrobili tego niech żałują i obejdą się smakiem.
Mam jakieś klopoty z literami diakrytycznymi, za słabo uderzam w klawiaturę.
Nie napisałam, że koncert sobotni przyjęto równie gorąco i także bisowano.
Obok mnie siedziała chyba rodzina młoda kobieta ze starszym panem i oboje wyrażali soje zachwyty nad koncertem.
To byly bardzo udane wieczory.
PS. Przepraszam za ‚aszybki’, pora już późna. 🙂
A jeszcze poczytam o transmisji z MET.
Wrzucam tylko pobutkę i lecę zbulwersowany* do roboty.
—
*) W drodze do pracy zauważyłem, że wandale oblali tablicę upamiętniającą gliwicką synagogę zieloną farbą 🙁
🙁
Zaraza jakaś? Brak mi słów.
mt7, dzięki za sprawozdanie z Zieleńskiego, bardzo żałuję, że opuściłam występ zespołu Pana Jakuba, ale to był jedyny dzień, kiedy mogłam się spotkać z rodziną… Za parę dni zaczyna się szaleństwo – do 20 listopada naliczyłam, jak dobrze pójdzie, 5 wyjazdów 😯
Moje pierwsze spotkania z muzyką miały miejsce prawie 50 lat temu w krakowskiej filharmonii za czasów Andrzeja Markowskiego. Był to początek lat sześćdziesiątych. Wielkie dzieła symfoniczne i oratoryjne i sympatyczna sylwetka dyrygenta, jak się okazało wielkiego.
Siódemeczko, dzięki za relację 🙂
Przy okazji anonsuję kolejne koncerty muzyki bardzo dawnej w Warszawie, 4 i 5 listopada, a nuż ktoś się skusi:
http://www.kulturalna.warszawa.pl/wydarzenia,1,57664,CANTIGAS_DE_SANTA_MARIA.html?locale=pl_PL
Sobotni koncert w FN: poszłam by posłuchać Kisielewskiego i Korngolda. Tak jak pierwszy utwór okazał się świetny w słuchaniu (Kisiel nieustannie puszczający oko), tak drugi był dziwnym zestawieniem lukrowanej muzyki filmowej (nie żebym w stosownych okolicznościach nie lubiła) z partią skrzypiec o niejakiej ambicji, ale to partia ledwo zarysowana i przytłoczona partią orkiestry. Ale może to kwestia wykonu ? Bo był na poziomie OK., to put it mildly, przynajmniej tak się laikowi zdaje.
No tak, ten koncert to taka milusia muzyka, która chce się podobać i właściwie nic w tym złego. Dlatego ją w Stanach tak lubią. Tam wszyscy skrzypkowie to grają. Bardzo ambitne jako takie to nie jest; mnie właśnie odpowiadało, że Boris Brovtsyn (skrzypek bardzo w porządku) nie słodził tego dodatkowo, tylko grał tak po prostu. Moje wrażenia na plus.
A tak, skrzypek więcej niż OK (zmierziła mnie raczej reszta aparatu wykonawczego). Szkoda, że nie miał więcej szans.
Skrzypek, nie aparat – to co do szans 😉
Matko, co za głupoty powypisywałam, opisywałam koncerty sobotnio-niedzielne, a pisałam o piątku i sobocie.
Przepraszam. 🙁
Kierownictwo znowu w putieszestwije. W listopadzie to raczej średnia przyjemność, chyba że doznania duchowe rekompensują uciążliwosci.
W Warszawie dzieją się różne ciekawe wydarzenia, dzięki, Beatko. 🙂
Ostatnio, niestety, zaabsorbowały mnie złe sprawy dziejące się w mojej spółdzielni. Znalazłam się w grupie szykującej rozłam. Bardzo stresujące i niewdzięczne przedsięwzięcie, wiem, bo raz już w 1989 roku to robiłam.
Na razie są piękne prognozy, a dwie z moich podróży sa właśnie w tym tygodniu. Środa-czwartek Berlin, piątek-sobota Tuluza 🙂
Takie znalazłem:
http://www.e-teatr.pl/pl/artykuly/126350.html
Piękny projekt. Ciekawe tylko, czy ktoś z organizatorów zauważył, że Szekspir nie jest w tym „o czym” są jego sztuki (jak Mozart nie jest w „tych melodyjkach”, na które narzekał kiedyś mój bardzo postępowy znajomy), tylko w poezji – to znaczy w tych „popisach retoryki”, w tych „patetycznych przemowach z operowym zadęciem”, które tak upiornie nudzą polską, postępową krytykę teatralną.
Poznaję cytat 😉 Historia dramatu to właściwie pasmo „patetycznych przemów z operowym zadęciem”…
W Niemczech dość popularne są przeróbki co bardziej znaczących sztuk na język młodzieżowy (spotkałam się m.in. z Faustem). Szybko się zresztą dezaktualizują pod względem językowym. Z założenia mają mieć wartość dydaktyczną jako jedna z form przybliżania utworu – młodzi ludzie wystawiają fragmenty w ramach zajęć. Tyle że taka forma nie ma zwalniać od zapoznania się z oryginałem, a stworzyć jedynie bardziej podatny grunt, uruchomić emocje przez zaangażowanie. Właściwie te przeróbki to nic innego jak redukowanie dzieł sztuki do fabuł, mniej lub bardziej powtarzalnych. O kunsztownej formie, która różni np. popularne romansidło z taśmowej produkcji od arcydzieła o tematyce miłosnej, nie dowiadujemy się nic. Pamiętam, że kiedy studiowałam, nasz teatr studencki wystawiał właśnie tak przerobionego Fausta. Tyle że to był rodzaj radosnego odreagowania trudów przedzierania się przez oryginał, oswojony już wtedy (duża w tym zasługa soczystości, również językowej, postaci Mefistofelesa) i nie było niebezpieczeństwa, że ktoś pomyli przeróbkę z oryginałem…
@Beato,
pamiętam ze szkoły, jak polonista zadał zadanie dodatkowe — przetłumaczenie trenu Kochanowskiego na współczesną polszczyznę. Ale nikt się nie podjął 🙁 No cóż, mat-fiz…
Niemcy lubią się w takie rzeczy bawić. Kiedyś czytałem rozkoszną wersję „kabaretową” Króla Olch. Szkopuł w tym, że taki żart ma sens dopiero wtedy, kiedy wszyscy znają oryginał na pamięć.
Może dlatego w Polsce i we Francji nikt nigdy nie odważył się zorganizować koncertów w stylu Hoffnunga albo P.D.Q. Bacha.
@ mt7
Burzyński był w niedzielę czyli wczoraj ; wiem bo partycypowałem..
Za tą bardzo często wykonywaną passacaglią Landiego nie przepadam..
Ale ten koncert uzmysłowił dobitnie wielki format muzyki Zieleńskiego – tylko jeszcze wypromować
raz jeszcze @mt7
przepraszam, nie zauważyłem samosprostowania
pozdrawiam
PAK-u, na szczęście mat-fizy miały inne zalety 🙂
Tymczasem pewien pan szuka biletu przed dzisiejszą premierą Opowieści Hoffmanna w Monachium 😉
Ładne 🙂
Ja też szukam informacji o bilecie na I, CULTURE Orchestra w warszawskiej Filharmonii i nadaremnie. 🙁
Ja przepraszam, nieznacznie zmienię temat, ale w nurcie wspomnieniowym częściowo przynajmniej pozostanę. Otóż czy ktoś z Szanownych Państwa widział Don Carlosa w Operze Śląskiej? Premiera była w maju, a 25 listopada z okazji 25 rocznicy śmierci Napoleona Siessa mają to pokazać znowu (http://www.opera-slaska.pl/spektakle.php?data7=2011-11-25%2018:00:00&id=95). No i zastanawiam się, czy warto… Ktoś widział, słyszał, wie?
Skoro blog spozniony to i ja osmielam sie skomentowac temat jednego z poprzednich blogow czyli „Marie” w Wexford. Otoz weekendowe wydanie Financial Times mialo dlugi artykul na temat tego festiwalu i tego czy warto go jeszcze organizowac. W artykule jest tez recenzja „Marii” ale nie tak pozytywna jak Pani Kierowniczki. Autor uwaza podczepianie sie pod „Solidarnosc” za malo oryginalny chwyt (chyba ma tu racje), muzyka Satanowskiego tez malo oryginalna i za bardzo post- czy tez pod-czajkowska (tak jak juz Pani skomentowala). Podobali sie Bartminski i Tokarczyk. W sumie recenzent uznal, ze choc opera i wystawienie niezbyt ciekawe, to warto ja bylo wystawic i zobaczyc. Niestety artykul czytalem wczoraj w samolocie i nie wiem czy jest jakis link.
http://www.ft.com/intl/cms/s/2/8f8fe08c-fef6-11e0-9769-00144feabdc0.html
Statkowski, oczywiście – Jerzy Satanowski chyba jeszcze żadnej opery nie skomponował…
P. S. Nie Don Carlos, ale Don Carlo, bo grają najwyraźniej włoskie tłumaczenie, a nie francuski oryginał.
ROMek, PMK – dzięki!
Recenzent „FT” pisze, że reżyser przenosząc Marię w czasy „S” kieruje się na polski target. Ależ wprost przeciwnie. Dla Polaków to ale banał (że wyrażę się szykiem poznańskim)! A znający realia widzą wiele błędów i bzdurek. Natomiast Irlandczycy autentycznie się wzruszyli. Bardziej niż my 😉
Piotrze… Tak! 🙂 Grają włoskie tłumaczenie – to sugeruje podanie na stronie autora tekstu włoskiego. Ale to nie przeszkadza im podawać tytuł Don Carlos 🙂
Ale czy ktoś to widział, ale chociaż jakąś sensowną recenzję z premiery? 🙂
A który jest teraz częściej grywany: Don Carlos czy Don Carlo?
Ja się nie czepiam, myślę tylko, że Don Carlo lepiej informuje widza, co usłyszy. Lubię po prostu, kiedy się zgadza.
Oryginał jest na szczęście grany coraz częściej, ostatnio – wszystkiego nie zliczę – widziałem, że był w Brukseli, Dusseldorfie, Wiedniu, Seattle, Londynie, San Francisco. Tylko w Operze Paryskiej to chyba ostatnia już opera grana w przekładzie na język obcy. Za to Szymanowski po polsku, Janaczek po czesku, Czajkowski po rosyjsku… Najwyraźniej łatwiej znaleźć cudzoziemców, którzy te języki wkują fonetycznie.
Pan Hoffmann ze zdjęcia (18:05), który szukał biletu na premierę Opowieści Hoffmanna, nie szukał na próżno! Załapał się wprawdzie na miejsce stojące, ale za to ulokowane centralnie 🙂
Czy to właściwe na początek dzisiejszego dnia?
Pobutka
http://www.youtube.com/watch?v=TJJ_cA3PhUU
No właściwe…
To też wyjście – dać zagrać solówkę skrzypcową wszystkim skrzypcom
Bo nawet tu też niestety trochę fałszują… 🙁
http://www.youtube.com/watch?v=XFLM99FprvM&feature=related
Właśnie słucham starych nagrań Hermanna Abendrotha, które kiedyś były na Eternie i do których bardzo dawno nie wracałem (genialna IV Schumanna, genialna Patetyczna Czajkowskiego, w ogóle – olbrzym) i skojarzyło mi się z tematem tego wpisu.
Bo gdzie, Kochany Dywanie, jest dyskografia Andrzeja Markowskiego? A Wodiczki, Krenza, Semkowa, Wisłockiego, Czyża, polska Rowickiego, polska Skrowaczewskiego, żeby się zatrzymać na tym pokoleniu? Bo Talich i Ancerl na Supraphonie są w mnogości (i jeszcze wielu innych)…
Mogę pocieszyć Dywan – od niedawna Polskie Nagrania zaczęły przywracać nam dyskografię Andrzeja Markowskiego:
http://www.polskienagrania.com.pl/oferta/muzyka_powazna/penderecki._markowski._awangarda/
http://www.polskienagrania.com.pl/oferta/muzyka_powazna/jutrznia_utrenja/
Są dalsze plany 🙂
Dobre i to, ale czy polska muzyka współczesna to cały repertuar Maestro Markowskiego? Bo Ancerl nagrał dla Suprahonu dziesiątki płyt z całym repertuarem światowym…
Warto zresztą pójść na tę stronę i poszukać tych wszystkich nazwisk, które wymieniłem (wrzucić „także w opisach” bo nic nie wyjdzie). Gdyby nie recital Andrzeja Hiolskiego, paru z nich w ogóle by nie było…
Chyba niedawno mówili Państwo o Swięcie Wiosny Wodiczki…
Drogie Frędzelki,
jutro skoro świt wsiadam w pociąg (na szczęście nie w samolot 😉 ) i jadę do Berlina. Na to wydarzenie:
http://www.classictic.com/en/I-Culture-Orchestra/18048/0
Wreszcie będę miała możność posłuchać na żywo zwyciężczyni Trybunału Dwójki w kategorii Koncertu skrzypcowego Brahmsa 🙂 Ale w całkiem innym repertuarze.
Zamierzam też zwiedzić wystawę w Martin-Gropius-Bau.
Coś może napiszę z podróży, jak się da. 🙂 Wracam w czwartek wieczorem.
Udanej podróży, Pani Kierowniczko. 🙂
Dzięki! 🙂
Pobutka.
—
& Udanej podróży 🙂
O polskich dyrygentach.
Do płyty „Awangarda” mam zasadniczy zarzut, że czerpie z dwóch płyt Pendereckiego („czerwonej”, z Psalmami Dawida i „w paski”, m.in. z Fluorescencjami), ale tylko po kawałku z każdej. W ten sposób nie mogę dokonać wymiany nośnika, bo będzie mi brakowało kilku utworów z każdego z ww. winyli.
Tu:
http://www.kppg.waw.pl/
jest nieprzyzwoicie kompletny spis wszystkich płyt wytłoczonych przez wszystkie polskie wytwórnie, więc tam można sobie pogrzebać i zobaczyć co nagrali dyrygenci wymienieni przez PMK.
Jakaś tam część wyszła tu i ówdzie, ale żeby ktoś zrobił „Rowicki Edition” to raczej się nie zanosi…
Mam na zrypanym Supraphonie I Symfonię Brahmsa z Abendrothem i jest to walec rozjeżdżający wszystko, co mu stanie na drodze.
Trzymałem w ręku, głupi, CD tego wykonania, nie wziąłem i tyle go widziałem.
@mkk 31.10.godz.21:06
http://www.teatry.art.pl/n/czytaj/29591
tutaj coś pisali o premierze,ale głównie o stronie wizualnej spektaklu.
A tutaj także o stronie dźwiękowej 😉
http://www.alfa.com.pl/slask/201107/s68.htm
Nie słyszałam Ewy Vesin akurat w partii Eboli,ale coś mi się zdaje,że ta rola może jej „leżeć”.
Gostek
MP3 można na Naxosie kupić:
http://www.classicsonline.com/artistbio/43334.htm#disco
Ale Ty pewnie tym formatem gardzisz.
Gruesse aus Berlin 🙂 Miasto misiów, psiakrew – w hotelu na poduszce zastałam żelki-miśki 😆 Jeszcze mnie coś takiego nie spotkało…
Zaglądałam na próbę. Oj, będzie głośno 🙂
Żelki miśki to chyba z Bonn, przynajmniej Haribo – HAns RIegel BOnn bodajże. Oj pamięta się, pamięta paczki od krewnych z Niemiec…
Dzień dobry,
@mt7: Bilety na ten koncert
http://www.culture.pl/pkpp-iculture-orchestra-pelna-tresc/-/eo_event_asset_publisher/HPh6/content/i-culture-orchestra-w-warszawskiej-filharmonii-narodowej
można kupić w kasach Filharmonii Narodowej. Kosztują 30 i 40 zł, nie ma zniżek, płatność tylko gotówką. Nawet je dzisiaj widziałem, w okienku po lewej stronie; mam wrażenie, że nie było ich zbyt wiele.
Pozdrawiam!
Dzięki Gostku za tę bazę danych – niesamowita!
A co do I Brahmsa – zna Pan Furtwaenglera z NDR, 1951?
Gostku, ale przecież coś w rodzaju „Rowicki Edition” jest. Właśnie wyciągnąłem płytki pn. Rowicki dyryguje, z Czajkowskim bemolem (Małcużyński), IV symfonia, Rachmaninow piesni (Woytowicz), III koncert (Małcużyński), Prokofiew V koncert (Richter). (I ja kupiłem dla tego ostatniego, ma przedziwny dźwięk, ale wykonanie jest niespotykane).
Jest tam napisane: „Album poświęcony twórczości Witolda Rowickiego wydany został z inicjatywy Państwa Magdaleny owickiej i Włodzimierza Pospiecha”. Takich albumów było chyba więcej.
Ja czekam na serię Wodiczki…
Jestem w intensywnej fazie Brahmsa, więc się dopytam:
Abendroth z orkiestrą Gewandhaus Leipzig? Są nagrania na Amazon. To te?
Furtwangler z NDR… A z wiedeńską orkiestrą jak się do tego ma? Bo z wiedeńską jakby częściej występowały.
Nie wiem, czy to te, ja mam RSO Leipzig i RSO Berlin, album 7 CD „ostatnie symfonie” (tam jest 3 i 4 Brahmsa). NDR/Furt jest niesamowity.
Poza tym oczywiście 4 z Reinerem (jedyny, który ma właściwe tempo w I części… bo wszyscy grają to za wolno), jego „live” 2, „kameralna” 3 z Chicago, 2 z Fricsayem, bardzo lubię 1 z Haitinkiem/Concertgebouw w opcji „klasycznej” i wspaniała jest 3 Wien/Karajan na Dekce, 4 Schurichta na Ades.
Jest czego słuchać w tej branży akurat…
III Festiwal Conrada w Krakowie otwarty http://www.polskieradio.pl/8/688/Artykul/471748,Operowy-rarytas-na-inauguracje-Festiwalu-Conrada-Transmisja
Dzięki, Janie.
Wkurza mnie, że coraz częściej nie można znaleźć podstawowych wiadomości, jakby organizatorom nie zależało na frekwencji.
Ostatnio dostałam wiadomość o koncertach w S1 ze wstępem wolnym w dniu koncertu.
Już zawijam… 🙁
Być może (to tylko przypuszczenie) bilety na koncert w FN 11.11 w dużej części rozdano (bo to i zakończenie tournee orkiestry, i Święto Niepodległości), a że połowa oficjeli i tak nie przyjdzie…
A to a propos S1 i wstępu wolnego (żeby ewentualnie zainteresowanym nie umknęło):
http://www.kwartesencja.com/2011/
Gostek Przelotem pisze:
2011-11-02 o godz. 13:47
Mam na zrypanym Supraphonie I Symfonię Brahmsa z Abendrothem……
No coz, plyta jest odziedziczona po Dziadku, ktorego pierwszym gramophonem byl francuski Melodyne
http://www.le-coudray.com/189-10TD1.php
Pobutka!
http://www.youtube.com/watch?v=CX7xYHhUDpo
Pobutka.
Dzięki za obie piękne Pobutki retro. Dzień dobry!
Wróciło się do hotelu o 2 w nocy, oj, wróciło… tak że nie starczyło energii do pisania – może to i lepiej, bo jeszcze wrzuciłabym znów jakieś bzdurki 😉
To teraz szybko coś zmontuję, śniadanko i do Martin-Gropius-Bau. A po południu z powrotem.
1. Abendroth był/ jest na Berlin Classics – z RSO Leipzig:
http://www.cduniverse.com/search/xx/music/pid/1120907/a/Brahms%3A+Symphony+No.1+%2F+Haydn+Variations.htm
Puściłem dziś rano (pozdrowienia dla sąsiadów) – mam nową wkładkę, z innym profilem igły i zagrało zadziwiająco dobrze, pomimo przefrezowania przez igły „o nacisku nieprzekraczającym 15 g” więc może nie będę musiał szukać CD.
2. Pierwsza z Furtem – udzielę odpowiedzi najgorszej z możliwych: „chyba mam”. Chomikowiewióryzm jakiś czas temu przekroczył masę krytyczną. Słuchałem natomiast IV i dowolność temp, czy raczej niespodziewane przyspieszenia i spowolnienia przyprawiają o zawrót głowy. On się partyturom nie kłaniał.
3. Tak, jest „czarna seria” płyt, na których dyryguje Rowicki, ale ile tego jest? Dwa, może trzy komplety po 2 CD. Zawsze coś, ale jest dużo więcej.
cdn.
Przylazła robota i gitarę zawraca.
Niebywały ten Furt. To jest pierwsze z siedmiu (!) zachowanych (grudzień 1943, Filharmonia Berlińska, jedna z taśm zrabowanych przez Armię Czerwoną i wydawanych potem przez Miełodię…). Bardzo charakterystyczne przez to, że zaczyna się w tempie Andante moderato (oznaczone jest Allegro non troppo, alla breve…), po czym od 20 taktu dostaje typowego dla niego Schwungu i łapie coś w rodzaju właściwego tempa, jakby wedle „haydnowskiego” modelu Adagio-Allegro, i zresztą nie wraca do tego pierwotnego tempa nawet kiedy wraca pierwszy temat (takt 144)…
Wiadomo, że Brahms miał w nosie oznaczenia metronomiczne, ale jednak oznaczenia robił i jakiś stały puls ten „neoklasyk” powinien mieć. Furt sobie pozwala na rozchwianie, za które dzisiaj wyleciałby z klasy. Genialne, oczywiście, choć ciutenieczek niepokojące…
Gostku, warto tego NDR poszukać po skrzyniach. Początek tej symfonii zawsze działa (jak, nie przymierzając, wstęp do Carmen – nie do zdarcia!), ale te bębny hamburskie mnie zwalają z nóg…
Aha, powyższy komentarz, w ramach Łajzy, dotyczył oczywiście pobutki Paka.
Może nie tyle niepokojące, co utrudniające słuchanie/ wymagające większego niż zwykle skupienia. Po posłuchaniu sobie takiego Karajana, przed Furtem należy zażyć aviomarin.
Aha – bardzo dobra, choć trochę schowana w cieniu „wielkich” jest Pierwsza z Bohmem i BP z 1958 (?) roku. Ma drive.
„Niepokojącość” moja dotyczy nie tyle słuchania (bo ja się łatwo dostosowuję), ale stosunku do partytury. Nie znoszę metronomów z pałą w ręku, bajeczki o tym, że Toscanini-Reiner-Szell i cała ta szkoła tak grała to oczywiście bujda na resorach, ale są pewne granice…
Do Karajana próbuję ostatnio wracać. Coś kiepsko mi idzie…
Moja standardowa wymówka – Karajana z BP słucham w 90% dla dźwięku orkiestry, a nie dla wykonania 😆
Chyba 1960 ten Böhmerl… Takiego mam (ożenionego z niedościgłą Rapsodią Forrester/Fricsay).
Rozumię, jak mówił pewien mój znajomy, ale mnie już ostatnio nawet ten dźwięk nie gigla. Coś za dużo szczęścia. Wyrosłem, czy co…
Wyprułem żyły na sprzęt, to nie mogę non-stop słuchać nagrań z 1912 roku.
Brahms I Furtwaenglera z NDR, 1951
http://www.youtube.com/watch?v=9wZHgZbY5KQ&feature=related
Rowicki pojawia się w miejscach niespodziewanych. Np. dyryguje V Koncertem Skrzypcowym Grażyny Bacewicz na podwójnej płycie Wiłkomirskiej „Maestra”.
…a Siódmym dyryguje Markowski 🙂
To akurat rozumiem, Gostku, ale mam na myśli nie dźwięk płyt, tylko samej orkiestry (która zresztą brzmi inaczej na DG, inaczej na EMI).
Brzmienie Berlińczyków wynika w pewnej (dużej?) mierze z produkcji DGG. W zasadzie łączę te dwa aspekty w jedność. Produkcja EMI, Dekki oczywiście inna, więc i brzmienie inne (choć dla Dekki Karajan z BP chyba nie nagrywał).
Nie, dla Dekki tylko z WPhil – i to jakoś mi bardziej leży, nawet w późnym Weselu Figara, gdzie jest gęsto, ciężkawo, ale jednak żwawo i do kupy (oburzam znajomych, stawiając to nagranie wyżej od klasycznego dla EMI…). Jakby Decca miała nad nim większą kontrolę – tam nie puścili nigdy bubli, na które pozwalał sobie w DG.
…albo nie zależało mu na seryjnej produkcji dla Dekki jak dla DGG.
Seryjnej produkcji nigdy nie było, ale bardzo mu zależało na utrzymaniu tego kontraktu – ze względu na WPhil, która miała tam wtedy wyłączny kontrakt. Więc robił regularnie, niewiele – ale za to porządnie…
Do WP oczywiście wrócił w ostatnich latach, ale nagrywał już dla DGG. Ciekawe czy tylko dlatego, że wtedy w Berlinie już tylko czekali „aż się potknie, upadnie i więcej nie wstanie”.