Madame Curie z wizyta w UNESCO

Pani Sklodowska-Curie, jedyna w historii podwojna noblistka, odwiedzila te miedzynarodowa instytucje (a tu jej jeszcze nie bylo) za sprawa Elzbiety Sikory, ktora napisala o niej opere, zespolu Opery Baltyckiej, ktory ja wykonal pod batuta Wojciecha Michniewskiego, ale przede wszystkim Anny Mikolajczyk-Niewiedzial, ktora wystapila w roli glownej bohaterki. I tu trzeba od razu powiedziec: wielka kreacja. Maria, ktora, jak wiadomo, byla osoba o scislym umysle, ale tez bardzo emocjonalna, zostala tu sportretowana moze czasem za bardzo od tej drugiej strony, ale takie sa prawa gatunku – w operze powinny byc emocje. Solistka sprostala im zarowno glosowo, jak i aktorsko.

Dlaczego w UNESCO? Dlatego, ze byla taka mozliwosc i ze sala zostala udostepniona za darmo wraz z obsluga. Oczywiscie lepiej byloby wystawic „Madame” w prawdziwym teatrze, ale organizatorow nie byloby na to stac, zwlaszcza, ze miejsce w takim teatrze zaklepuje sie pare lat do przodu. Sala UNESCO nie jest zbyt odpowiednia do muzyki – bylam tam kiedys, jak NOSPR, wowczas jeszcze pod batuta Antoniego Wita,  gral Lutoslawskiego i nie brzmialo to dobrze. Opere wystawiono tu chyba po raz pierwszy i zabrzmiala o dziwo calkiem przyzwoicie. Jeszcze na probie generalnej muzycy troche walczyli z ta materia, ale obecnosc publicznosci zneutralizowala warunki i wszystko bylo slyszalne jak trzeba, a w wykonaniu nie slychac bylo wysilku.

Sam utwor poczatkowo skladal sie z trzech aktow, tak tez zostal wydany przez PWM, ale skrocono go o jakies pol godziny (teraz trwa ok. poltorej godziny) i zagrano go jednym ciagiem. Zrobilo to dobrze temu dzielu, ktorego slaba strona jest libretto Agaty Miklaszewskiej. Jest w nim wielkie materii pomieszanie, a opera rzadzi sie przeciez innymi prawami niz film, gdzie mozna przeskakiwac z epoki na epoke, wpadac w retrospekcje itp. Tu jedynym wyjsciem bylo zalozenie, ze wszystko jest jednym wielkim snem, a najlepiej, jakby sluchacz znal juz z grubsza zyciorys bohaterki, bo inaczej nie da rady sie zorientowac, o co chodzi. Zwlaszcza, ze rezyser, Marek Weiss, tez troche ten balagan wzmocnil. Np. kiedy wnosza matrwego Piotra Curie i Maria lamentuje nad cialem (a skadinad wiadomo, ze lamentowala naprawde bardzo), nagle jest przeskok i juz Maria wyglasza wyklady na Sorbonie i spotyka sie z Langevinem, a biedny Piotr dalej lezy na tym stole (rezyser twierdzi, ze to taka metafora, ze ona ciagle „czula tego trupa meza z tylu”). Ale to i tak niewielki przeskok w porownaniu z tym, co dzialo sie pierwotnie, np. byla w operze scena przejazdu przez Francje podczas wojny (Maria z corkami jezdzila na front z aparatem rentgenowskim badac chorych i rannych), gdzie caly kraj przejezdzano podczas paru minut i jednego zdania; pojawiala sie tez nagle scena nad Wisla itp. Marek Weiss rozwiazal sprawe jednoscia miejsca akcji: wszystko dzieje sie jakby w laboratorium ze stolem w tle, po bokach zas stoja trybuny, na ktorych siedzi chor. W Gdansku to bedzie nieco inaczej, bo sala jest mniejsza, ale bardziej ustawna i w sumie chyba z lepsza akustyka.

No, ale przede wszystkim muzyka. Jest znakomita. To niby tradycyjna opera, nie taka z numerami, ale normalnie spiewana, bez zabaw multimedialnych, ale jej jezyk jest calkowicie wspolczesny. W bogata orkiestre wpleciona jest – dyskretnie, ale w sposob widoczny – elektronika. Partie wokalne sa bardzo wymagajace, ale swietnie napisane. Tej operze z pewnoscia nalezy sie dalsze zycie. Na razie podobno wszystkie cztery spektakle gdanskie wyprzedane.