Król Myszy i Kot Mruczysław
Choreograf i plastyk Toer van Schayk pracował z warszawskim baletem po raz drugi – pierwszy raz to był Kopciuszek Prokofiewa w choreografii Fredericka Ashtona, z dekoracjami i kostiumami Schayka. Teraz artysta pokazał tu swoją (z Wayne’em Eaglingiem) interpretację tradycyjnej choreografii Mariusa Petipy do Dziadka do orzechów Czajkowskiego. I to którąś już z kolei, bo pierwszy raz wystawił ten balet w latach 90. w Amsterdamie, a drugi raz w Helsinkach, i za każdym razem tworząc również scenografię dostosowywał ją do miasta, w którym odbywał się spektakl. Tym razem pokazanie Warszawy miało jeszcze jeden, bardzo ważny powód: prototypem rodziny, w której rozgrywa się akcja opowiadania E.T.A. Hoffmanna, była rodzina warszawskich (niemieckich) przyjaciół pisarza i kompozytora, Hitzigów, a zwłaszcza ich dzieci Maria i Fritz. Takie też imiona noszą zresztą w oryginalnym opowiadaniu; przerobił je później Aleksander Dumas (ojciec), umieszczając akcję w Norymberdze i zmieniając Marysię na Klarę. Pamiętam, że w wersji czytanej przeze mnie w dzieciństwie bohaterka również miała na imię Klara.
Mali Hitzigowie wrócili więc do Warszawy, która została w scenografii odrobiona „jak żywa”, z Zamkiem Królewskim, Kolumną Zygmunta i Katedrą, a także zamarzniętą Wisłą. A choreograf wprowadził też do salonu Hitzigów na przyjęcie w dniu św. Mikołaja (zmienił tę datę z Bożego Narodzenia, bo chciał uniknąć choinki na scenie) samego E.T.A. Hoffmanna z kotem Mruczysławem. Kot pojawia się jeszcze w II akcie, przy ostatecznym starciu wuja Drosselmayera z Królem Myszy, ale w zwiększonych kawałkach: zza kulis wyłania się i macha ruda pasiasta i pazurzasta łapa, by nastraszyć wroga.
Tak w ogóle jest to przedstawienie bardzo, bardzo normalne, ale efektowne i z bajerami, w sam raz dla dzieciaczków, które jeszcze lubią baśnie. Ma dużo wdzięku, a najwięcej – co najzabawniejsze – mają go myszeczki towarzyszące Królowi Myszy: super kostiumy, no i świetna okazja do występu dla dzieciaków ze szkoły baletowej. Zresztą w I akcie i zakończeniu główne role rodzeństwa, Klary i Jasia, także grają dzieci, i to bardzo dobrze.
Spektakl jest też świetnie tańczony – w głównych rolach na premierze wystąpiła nasza czołówka: Aleksandra Liaszenko, Maksim Wojtiul i Siergiej Basałajew. Orkiestra pod batutą Jewgienija Wołyńskiego wypada bardzo przyzwoicie. I tylko ten Czajkowski… Zna się głównie suitę z Dziadka, do której faktycznie zostały wybrane same hiciory. Ale poza nimi, czyli wstępem, marszem i tańcami z II aktu, muzyka jest nieciekawa, nie wpada w ucho i po prostu nudziłaby, gdyby nie działo się tyle na scenie.
Komentarze
Jak zwykle działa Pani jak błyskawica, Pani Doroto. Brawo! Ale, proszę pozwolić mi na kilka uwag. Choreograf tego „Dziadka do orzechów” nazywa się jednak Toer van Schayk, a nie van Schayf. Wiem – literówka… I nie był sam, bo współautorem koncepcji i choreografii tego przedstawienia jest Wayne Eagling. Wiem – przeoczenie… I jeszcze prośba, nie tylko do Pani zresztą. Czy trzeba zmieniać nazwiska czołówce solistycznej Polskiego Baletu Narodowego, skoro ci artyści nazywają się, piszą, czują i legitymują jako: Aleksandra Liashenko, Maksim Woitiul i Sergey Basalaev (a dodać jeszcze warto Vladimira Yaroshenkę jako Dziadka do Orzechów). To bywa dla nich przykre – niezasłużenie, bo rzeczywiście tańczą świetnie. Wszak Pani także nie czułaby się najlepiej czytając o sobie w prasie niemieckiej – dla przykładu – jako o Dorothei Schwartzman. To samo dotyczy zresztą dyrygenta Evgeny’a Volysky’ego. Wiem – zasady transkrypcji w języku polskim…, ale przecież wszyscy oni noszą swoje ściśle określone imiona i nazwiska na kraje alfabetu łacińskiego, które powinniśmy chyba jednak w końcu uszanować, skoro tak boli nas zawsze (lub śmieszy), kiedy czytamy, że „Pana Tadeusza” napisał Adomas Mickevičius. A poza tym, pozostaję z niezmiennym uznaniem.
Pobutka.
Prywata (prawie)
Czy ktos z gdanszczan byl moze na premierze „Madame Curie” w Operze Baltyckiej?
Dzień dobry 🙂
Pach, ja przecież natychmiast poprawiłam tę literówkę w nazwisku, trochę za wcześnie wrzuciłam wpis na ekran. Ale zauważyłam od razu. Eaglinga łatwo było przeoczyć, bo go wczoraj nie było, w programie też wypowiadał się tylko Schayk.
No i mamy spór w drugą stronę w kwestii pisania rosyjskich i ukraińskich nazwisk 🙂
Co Wy na to? 😀
Mnie w redakcji wciąż wszystkie pisownie tych nazwisk spolszczają. Ja, jak pamiętacie, raczej jestem przeciw, ale pisząc nazwiska „z angielska” zwykle jestem potem ochrzaniana. Trzeba jednak przyznać, że na skutek tej pisowni wychodzą dziwne przeróbki, jak np. w przypadku Khozyainova/Chozjainowa (nawet co do tej polskiej pisowni zdania są podzielone). Z drugiej strony – argument, którego dotąd nie używałam – w tym spolszczaniu jest coś jakby protekcjonalnego. Kakaja eto zagranica. To dlaczego nie piszemy po polsku nazwisk japońskich, choć one też transkrybowane z innego alfabetu? No. 😐
OT: 24 marca zagra w Warszawie (FN) Grigory Sokolov
tczekaj,
była @krystyna z blogu P. Adamczewskiego
Jeszcze nie była, dopiero idzie dziś. Ciekawe, czy coś wspomni 🙂
Na Sokolova czekamy z utęsknieniem. A już we wtorek mamy tu Volodosa. Też czekamy.
A już zaraz ukaże się na rynku pierwsza płyta Koli.
Zajrzałam na stronę TWON. Nazwiska tancerzy podane są tam w takiej formie, o jaką apeluje Pach. Natomiast w programach baletowych sprzed paru lat nieodmiennie pojawiają się Maksim Wojtiul i Siergiej Basałajew. Rozmawialiśmy tu parokrotnie o transkrypcji, są argumenty i za, i przeciw każdej z form – dla mnie jednym z najsilniejszych przemawiających za transkrypcją polską, jest… zasiedzenie – wieloletnia obecność danego nazwiska w polskiej formie w mojej codzienności. No nie wyobrażam sobie, że miałabym pisać Tchekhov. 😯 Zapisanie PK ‚z niemiecka’ to jednak co innego – mamy z zachodnimi sąsiadami ten sam alfabet. Z drugiej strony, mnie np. zupełnie nie przeszkadza, że koledzy z zagranicy albo bardzo się starają pisać poprawnie ‚Agnieszka’, albo też przerabiają moje imię na Agnes, Agneshka, a nawet Aysegul. Oczywiście, reakcja emocjonalna na różne zapisy swojego nazwiska to sprawa indywidualna, ale nie mówimy tu przecież o przekręcaniu nazwisk, a o ich poprawnej polskiej transkrypcji. Jasne, że komuś akurat ten zapis może nie odpowiadać, ale żeby od razu sprawiał przykrość? Zwłaszcza, kiedy się uwzględni, że od lat podziwiamy tych tancerzy i że przez lata czytaliśmy ich nazwiska w programach w polskiej transkrypcji. Coś protekcjalnego w spolszczaniu? 😯 Przez myśl mi to nie przeszło. Z drugiej strony, np. ‚Kochanie’ tez można powiedzieć i czule, i protekcjonalnie, i… no różnie można powiedzieć. 😉 Może więc niektórzy spolszczają protekcjonalnie. Ja lubię rosyjski, jestem osłuchana z jego brzmieniem i nie lubię tego międzynarodowego zapisu, który mnie od rosyjskiego brzmienia oddala.
Aysegul=Agnieszka, nigdy bym na to nie wpadła 😆
Koledzy z Turcji szukali tureckiego imienia, które – ich zdaniem – brzmiałoby choć trochę podobnie i – ich zdaniem – by do mnie pasowało. 🙂
Ale to nie jest międzynarodowy zapis (Liashenko), ale angielski. Można też Lyashenko… W tym wypadku problem jest też nieco inny: artysta chce zwykle zaistnieć na scenie międzynarodowej, nie tylko polsko-rosyjskiej, i ustala taką formę nazwiska, by możliwie międzynarodowo i uniwersalnie wypadło. Bo ktoś chce sięgnąć do stron polskich i znaleźć co tańczyła i jak Liashenko… a tam nietu takiej artystki. Tak więc w tych wypadkach, myślę, trzeba uhonorować ich decyzję i traktować te formy jako jedynie obowiązujące.
Polska mania spolszczania zresztą może do nieprzyjemnych błędów prowadzić. Pewien wydawca w Lipsku opisywany jest zwykle w Polsce jako Jan Fryderyk Gledycz. I tak wpisałem do bibliografii, założywszy, że jakdrukował polskie książki, to…. Przytomny redaktor przeczytał i poprawił. Bo to był Jean Frederic Gleditsch 🙁 I nawet cholera nie Johann!
Słuszna słuszność Pani Kierowniczko 😉
Pamietałam, że ma zamiar iść. A ponieważ sama również chciałabym to przedstawienie zobaczyć, toteż czekam z niecierpliwością na jej recenzję .
A poza tym nadarzyła mi się, jak ślepej kurze ziarno, okazja żeby na tym blogu zagadać. Normalnie, mimo regularnego podczytywania, nie mam śmiałości. Muzykę kocham i odbieram ją sercem. Mam zbyt mało muzycznej wiedzy żeby o niej dyskutować 🙁
O czym tu w ogóle dyskutować? W słownikach języka polskiego można znaleźć poprawne zasady transkrypcji z języka rosyjskiego i tego trzeba się trzymać. Że jakiś artysta chce brzmieć z angielska jest w tym przypadku mało istotne. Ewa Małas-Godlewską na swojej oficjalnej stronie pisze Małas „l”. To może i w polskiej prasie zacząć w takiej formie podawać jej nazwisko?
Ona nawet pisuje „Mallas”, co sugeruje podobieństwo do „Callas” 😉
Pytanie tylko, dlaczego nie jest istotne to, czego artysta chce?
A dlaczego, powiadam, nie piszemy np. Jamamoto, tylko Yamamoto?
Itp.
Zapraszam, jotko, do wypowiadania się, jak ochota przyjdzie – przecież pisze tu wiele osób bez „muzycznej wiedzy” 😉
A do kiedy będzie Dziadek trwał? W styczniu bedzie osiagalny?
Nowa sukienka ….ładnie.
I czemu zasady transkrypcji, nie transliteracji??
I w przypadku takich artystów jak Czesław Wydrzycki czy Apollonia Chałupiec przejmowali się wszyscy tym, czego chcieli!
Transkrypcja dlatego, że chodzi tu o oddanie głosek, nie liter. 🙂
Widzę, że chyba w pośpiechu zarżnąłem własną myśl. Tadeusz słusznie uściślił, że nie chodzi tu o wymowę, tylko o zasady „przekładania” liter cyrylicy na łacińskie. Tyle że te zasady w różnych językach są różne.
Pisownia nazwisk powinna (jest) zgodna z paszportem, w którym są one wpisane nawet nie wg zasad fonetyki angielskiej, tylko francuskiej. Wiem,że takie jest tłumaczenie dyrekcji teatrów, np gdy zmieniono pisownie nazwisk artystów baletu opery poznańskiej. Sprawa pisowni pseudonimów to inna umowa i zwyczaj.
No, tylko siąść i płakać nad tym „nowoczesnym” wyglądem. Oj ludzie ludzie….
Całkiem niechcący z mojej strony, znów pojawił się temat transkrypcji z cyrylicy na nasz łaciński. Ale jest z tym pewien problem, bo ci artyści wcale nie chcą szpanować w świecie angielskojęzycznym brzmieniem imion i nazwisk. Oni po prostu tak mają wystawione swoje międzynarodowe dokumenty w krajach urodzenia. Mają więc prawo uważać i odczuwać, że takie noszą nazwiska poza granicami swoich krajów. Wszędzie. Osobiście jestem za uznaniem tych praw. Co oczywiście nie dotyczy już nieżyjących, o utrwalonych u nas nazwiskach siłą tradycji, np. Czechowa – ale jednak Antona moim zdaniem, nie zaś – jak czytamy czasem – Antoniego. Bo, wracając na łono baletu, Ułanowa miała jednak na imię Galina, nie zaś Halina – jak bywało u nas tu i ówdzie. Natomiast za wskazanie (poprawionej bardzo szybko) literówki w nazwisku van Schayka przepraszam, Pani Doroto, tym bardziej, że także mnie się zdarzyła w nazwisku Volynsky’ego. Tak to bywa, gdy piszemy w pośpiechu i nocami. Chylę więc czoła… i wybieram się na drugi zestaw obsadowy „Dziadka do orzechów” – tym razem z Marią Żuk, Robertem Gabdullinem, Egorem Menshikovem i Sergey’em Popovem w rolach głównych. Z pewnością będzie równie pięknie jak wczoraj…
Kola w Bialystoku tydzien temu – 3 koncert Rachmaninowa
http://www.youtube.com/user/elwisw#p/u
Przepraszam, wlasciwy link jest tu:
http://www.youtube.com/watch?v=i4lwBMve3Ng&feature=channel_video_title
(wlasciwie linki powinny sie nazywac „tutaje” 🙂 )
Na bis zagral Debussy’ego Feux d’Artifice (nagranie troche mniej huczace)
http://www.youtube.com/watch?v=sUH3wPQyczU&feature=related
Jakieś przeczucie skłoniło mnie, aby zajrzeć na ten miły blog i widzę, że zapamietano, że dziś mam być w operze i obejrzeć ” Madame Curie”. Jestem troche zakłopotana, bo oczywiscie wybieram się do opery Bałtyckiej, ale kwalifikacji recenzenckich nie mam żadnych, a i gust muzyczny niezbyt wyrobiony. I mówię tu nie tylko o Pani Kierowniczce, ale i bywających tu prawdziwych znawcach muzyki. Tym niemniej napiszę jutro o moich wtrażeniach ze spektaklu, bardzo ogólnych rzecz jasna.
Pani Kierowniczko, bronic sie przed „Chozjainowem”.
Transliteriacja „Chozjainow” z pewnoscia swiadczy o slabej znajmosci rosyjskiej fonetyki i wymowy. Rosyjska litera „ja” po „z” pelni w tym wypadku funkcje wylacznie zmiekczenia (palatalizacji) spolgloski „z”, a nie jotacji i stad wymawiana jest jako „a”. A zatemn – Choziainow, nie Chozjainow. Nie ma tam jotacji!
Mnie tez wscieka stosowanie angielskeij transliteracji. Nalezaloby wtedy isc na calosc i zaczac pisac po polsku Khrushchev, Tsvetaeva, albo nawet kon Przhevalsky’ego!
Ale rozumiem, ze chodzi wylacznie o nazwiska pojawiajace sie na miedzynarodowych afiszach. 👿
Na szczęście Lenin, Stalin i Putin się ładnie transliterują.
Wywiad z Toerem van Schayk’iem i Wayne’em Eaglingiem na temat Dziadka
http://www.youtube.com/watch?v=4KRCXkKIw5I
Jeszcze jedno Pani Dorotko, Droga i Bezcenna! Autorem tzw. tradycyjnej, czyli pierwotnej i wzorcowej choreografii „Dziadka do orzechów” był jednak Lew Iwanow. Bo Maestro Petipa – autor libretta i tzw. planu choreograficznego tego baletu – w połowie roku 1892 rozchorował się był podobno i w cesarskim Teatrze Maryjskim powierzono wówczas to zadanie jego asystentowi (temu od białych aktów w „Jeziorze łabędzim”). Ale było tak dawno, że można było zapomnieć. A dzisiejsze przedstawienie „Dziadka” – wyśmienite. Z panny Żuk (Klara) wyrosła nam rasowa balerina, pan Gabdullin w roli Księcia wspaniale tańczy i partneruje, pan Menshikov – wciąż w masce, ale wyjątkowo kształtny jako Dziadek do Orzechów, a pan Popov jako Drosselmeyer stworzył kreację przypominającą Jeana Marais jako Garbusa w filmie z naszego dzieciństwa. Warto było…
Czajkowski nudny z wyjątkiem niektórych powszechnie znanych? Hmm…. Może inaczej – problem leży gdzie indziej. Ten balet jest zgrany niemiłosiernie. On i Jezioro łabędzie grane są niemal non-stop. Słuchaliśmy tej muzyki tyle razy, że musi nużyć…. A ponadto te kilka wymienionych przez Panią „hiciorów” to i tak szokująco dużo, jak na tego typu dzieło muzyczne. Wielu znanym twórcom nie dane było nawet tyle wpadających w ucho fragmentów umieścić w swoich kompozycjach. Więc tak bardzo bym nie znęcał się nad Czajkowskim… Tym bardziej, że balet od strony muzycznej to wszak muzyka ilustracyjna 🙂
A bilety do końca roku już od dawna wyprzedane.
Dobry wieczór, ja cały dzień dziś w różnych zajętościach.
Pach – cieszę się, że druga obsada Dziadka też dobra 🙂
mkk – tak się składa, że ja wcale tak dużo razy na Dziadku nie bywałam, więc nie miało mi się co osłuchać i nieskażonym uchem słyszałam prymitywności poszczególnych numerów, niektórych i Rubik by się nie powstydził 👿 A przecież taki Romeo i Julia Prokofiewa przyciąga od pierwszej do ostatniej nuty…
A co do pisowni zgodnej z paszportem, nie wiem, jak to było np. z p. Wojtiulem, ale pisownię przez „i” zamiast „j” widzę pierwszy raz. A przecież tyle lat już tańczy w Operze Narodowej. A pisownia „Woitiul” jest podwójnie bez sensu, bo jeśli czytać to po angielsku, będzie z „Ł” na początku 😕
Mordko, nie do końca mogę się zgodzić, ponieważ zbitka „zia” czyta się po polsku jak w słowie „ziajać”, czyli przez „ź”…
A liskowi dzięki za linki! Zaraz zabieram się do słuchania 🙂
może króciutko pozwole sobie wyjaśnic do konca temat transliteracji: sama wiele lat byłam przeciwna przerabianiu u nas „braci Rosjan” na z angielska pisane nie wiadomo co, skoro jest dośc przyblizona polska transkrypcja.. Ale czasy sie zmieniają i rządzi wyszukiwarka google i inne youtuby a tam mozna znaleśc kogos pod warunkiem ze nie ma trzech róznych pisowni nazwiska. Więc skoro sami artyści CHCĄ żeby ich tak a nie inaczej pisac – mówi sie trudno 🙂 Z pisownią nazwiska Woitiul przez i krótkie jest inna hisoria. od poczatku pobytu w Polsce nazwisko Maksima było pisane niepoprawnie (ale zgodnie z wizą) gdzie jakas urzedniczka napisała „Wojtiul” podczas gdy naprawdę nazywa się on „Vaitsiul”. Ostatnio jednak artysta zmieniał dokumenty i wymusił zmiane pisowni swojego nazwiska na blizsza prawdy – nie zmienił na angielska bo od ponad 10 lat jest znany naszej publicznosci jako Wojtiul…
No brekekeks z tym zapisem. 🙁 I z urzędnikami. 😉 To dlatego jeszcze w programie ‚Święta Wiosny’ z czerwca tego roku jest Sergey Basalaev i Aleksandra Liashenko, ale Maksim Wojtiul.
Gamzatti pisze prawdę. Jej zawsze można wierzyć, bo jest najlepiej poinformowana. Jak to Gamzatti…
No, ten Rach 3 to faktycznie jest muzyka dla Koli, tylko finał niemożebnie zapędził 😯 Źrebaczek, ot co! 🙂
Cały dzień dziś główkowałem nad tą pisownią. No, nie wyłącznie, bo oprócz tego jeszcze żyłem i konsumowałem. 😎 Ale główkowanie ostre miałem, bo z jednej strony, jak na szczeniaka, niezwykle jestem przwiązany do zasad poprawności językowej, a z drugiej strony zdrowy rozsądek też mi bratem. No i po dokładnym przegłówkowaniu byłbym skłonny się zgodzić z tym, że czasy się zmienili i należałoby wziąć pod uwagę takie sprawy jak globalizacja również w kulturze, prawo do własnego „znaku firmowego”, a nawet zasługi Sierżanta Gugla dla kariery artystycznej. A jeszcze do tego dochodzi kwestia nosa i tabakiery – zasady dla ludzi, czy ludzie dla zasad?
Jeżeli zasady dla ludzi, to chyba trzeba pozwolić artystom na to, co dla nich korzystniejsze, czyli na jednolitą pisownię nazwiska we wszystkich językach, nawet kiedy konserwatywna dusza językowa dostaje od tego wysypki. Stare, zwyczajowe transliteracje niech oczywiście zostaną, ale w stosunku do współczesnych chyba możemy nowości potrząsnąć kwiatem. 😉
Ale oczywiście apelowałbym przy tym do artystów, którzy zostali przetransliterowani niezgodnie z ich upodobaniem, żeby nie przypisywali temu jakichś niezgodnych z” intencją wynalazcy” znaczeń. Nie ma w tym żadnej protekcjonalności ani szowinizmu. To jest tyko walka postu z karnawałem, czyli tradycji/poprawności językowej z naporem nowego. Przejdzie, minie i się wykokosi. 😉
Pani Kierowniczko, mam nadzieję, że nie tylko Internetowcy (przy okazji serdeczne pozdrowienia – różnice zdań nie wykluczają sympatii) czytają nasze uwagi. 😉 Poprawiacze pisowni chyba też? Chyba…?
Jakos nie moge zrozumiec buty i arogancji polskiej krytyki muzycznej. Niedawno przeczytalem na tym blogu (byla to wypowiedz cytowana pewnego krytyka spoza grona blogowiczow), ze dobrze ze Mozart wczesnie umarl bo pod koniec pisal sama chalture. Ja mam inne podejscie (zaznaczam ze amatorskie); jesli jakis utwor, autorstwa tak genialnych muzykow jak Czajkowski, mi sie nie podoba, to jest to pewnie spowodowane moja wlasna ignorancja, brakiem zrozumienia przeslania dla tego konkretnego utworu, czasem byc moze nawet nastrojem z jakim zaczynam sluchac tej muzyki. Moze to jest po prostu nie moj „cup of tea”. Muzyka Czajkowskiego, w tym rowniez suity baletowe z „Dziadka do orzechow”, zapewne przetrwa niejednego krytyka i niejeden blog. Miejmy troche szacunku dla wielkosci i dystansu dla wlasnego odbioru. Muzyka Mozarta rowniez przetrwa tamtego „krytyka”. W roku 1911 kiedy Marii Curie odmowiono akcesji do Francuskiej Akademii Nauk, pewien „uczony”, niejaki Emile Hilaire Amagat stwierdzil, ze kobieta nigdy nie bedzie czlonkiem Instytutu Francji. Ten uczony jest obecnie pamietany wylacznie ze wzgledu na swoja idiotyczna wypowiedz, podczas gdy osoba ktorej wielkosci odmowil ….
A propos suit baletowych Czajkowskiego, dla mnie sa fantastyczne, nawet jesli troche osluchane. W tym okresie czasu, kiedy zblizaja sie swieta, nawet jak nie pojde obejrzec dorocznego przedstawienia „The Nutcracker”, to przynajmniej poslucham tej bardzo przyjemnej muzyki w trakcie dlugich dojazdow do pracy.
Zgadzam się z chemician, bo znam muzykę do „Dziadka” od środka, że tak powiem z samego środka kanału i uważam, że właśnie najciekawsze fragmenty, np bitwa, to te, których nie ma w suicie. Może wykonanie było nietęgie? Niestety tempa, do których przyzwyczajeni jesteśmy słuchając suit, nie dadzą się zastosować w balecie. Czajkowski świetnym kompozytorem był, ale tancerze zawsze narzekali na jego tempa (że zbyt szybkie!). No i zdobądź się tu człowieku na frapującą interpretację!
Dyrygent byl niewiele starszy do Koli (24), wiec sobie pocwalowali razem 😀
Dopiero zauważyłam nocne komentarze. Ja nie miałam akurat sceny bitwy na myśli, ale np. w II akcie jest takie duo, że naprawdę mi Rubikiem zapachniało: melodia śladowa, harmonia najprostsza 😕
O – znalazłam! 🙂
http://www.youtube.com/watch?v=kG0jMkoKLJo&feature=fvwrel
To ja jeszcze raz z Rattlem. Szczególnie od 04’07” 🙂
http://www.youtube.com/watch?v=SQPey60lcBM
W ogóle to porwał mnie tym swoim nagraniem 🙂
Pewnie, że w lepszym wykonaniu lepiej brzmi, ale naprawdę, jak na Czajkowskiego to Pas de deux jest wyjątkowo gniotliwe. Cóż, każdemu może się zdarzyć.
I oczywiście jak ktoś ma piękne wspomnienia z dzieciństwa związane z tym baletem, to tego już nie zauważa. Ja akurat nie mam…
Ja właściwie to nie z dzieciństwa. Tak na dobre to od tego nagrania się zaraziłam, bardzo niedawno, wcześniej wykazywałam tylko pewną podatność 🙂 No a Rattle to jednak entuzjazm wsparty merytorycznie, nie tylko sentymentalnie, wspomnieniami z dzieciństwa – fascynacja całością przyszła u niego później 🙂
Hm. Pani Kierowniczko, a nie zachodzi taka możliwość, że Czajkowski tak CHCIAŁ napisać, bo mu to jakoś pasowało to całości? Bo trzeba było akurat taki cukierkowy fragment wsadzić? Żeby z innymi kontrastował? Przy okazji nagrań, mam suitę w wykonaniu Mrawińskiego, jego własną, i to jest wykonanie, w którym nagle wychodzą jakieś mroczności, metafizyka. Znakomite zupełnie. Zestawione z suitą z Romea i Julii Prokofiewa, też własną.
Uch, jak ja nie lubię poprawności językowej…
Może i tak. No dobra, przestaję się pastwić 😉
I tak, w Waszej rozmowie przeszliście wszyscy od problemu transkrypcji nazwisk artystów do muzyki Czajkowskiego i rozmaitych jej nagrań. Zapomnieliście, że Kierowniczka pisała o balecie, a pierwszoplanowym nośnikiem wartości w tej dziedzinie sztuki jest jednak to co widzicie, czyli taniec i choreografia. Mało kiedy dostrzegają to niestety i przyjmują do wiadomości zwykli i fachowi zjadacze muzyki oraz jej wykonań. Czyżbyście tego nie rozumieli, czy może jesteście na to całkowicie ślepi lub tylko bezradni w formułowaniu swoich ocen? Wszak zaczęło się impresji Pani Doroty nt. premiery Polskiego Baletu Narodowego, więc opanujcie się, i do rzeczy! A jak nie wiecie o czym mówicie, to wracajcie do Teatru Wielkiego i przynajmniej spróbujcie dostrzec tam na scenie balet, nie przymykając oczywiście uszu na muzykę. Bo tymczasem nowego warszawskiego „Dziadka” tańczy już kolejna obsada: urocza Agnieszka Pietyra w roli Klary, romantyczny Vladimir Yaroshenko w roli Księcia i ujmujący Adam Kozal jako lalka Dziadka do Orzechów. Idźcie i – słuchając Czajkowskiego – oglądajcie uważnie tę piękną, stylową i wieloznaczną teatralizację choreograficzną bajki E.T.A. Hoffmanna. Bo każda z trzech obsad tego przedstawienia spełnia najwyższe wymagania. Więc uczcie się to dostrzegać, chłonąć, a potem o tym dyskutować, lub zamilknijcie w tym temacie i wracajcie do słuchania swoich ukochanych nagrań.
Pach – ja akurat mało się znam na balecie, mogę co najwyżej powiedzieć, czy mi się podobało, jak tańczyli, czy nie. A poza tym tu jest blog muzyczny, dlaczego mamy „milczeć” i w jakim „tym temacie”?
Są fora i blogi baletowe (ostatnio założyła gamzatti) i tam można porozmawiać o tańcu z pewnością bardziej kompetentnie 😉
O! 🙂
http://www.naczubkachpalcow.pl/
OK, Pani Doroto, pewnie ma Pani rację, ale i na blogu muzycznym warto może nieco poszerzać swoją wrażliwość na taniec. Zwłaszcza, że zwykle ma on ścisłą więź z muzyką, i to z coraz lepszą. Pozdrawiam serdecznie Panią i wszystkich rozmówców także.
Wzajemnie 🙂
Dziekuje za zlinkowanie i zapraszam na mojego bloga Pach-a i nie tylko. Tam mozemy pogadać o TAŃCU. A na marginesie „znęcania się” – pas de deux zawsze sa troche gniotliwe w oczach muzykologów bo chodziło o ilośc taktów, nutek w taktach, akcenty dla skoków, piruetów i innych takich obowiazkowych w tym podniosłym momencie ewolucji 😉 A jednak – ja mam gęsia skórkę gdy słyszę adagio z pdd z Dziadka – powoli narastające, poteżniejace, patetyczne, jakby Klara i Dziadek wołali „znaleźlismy wreszcie swoją miłośc, bezpieczną, ukoronowanie naszych trudów”. Pdd to zawsze „miłośc tryumfująca” i jako takie bardzo mnie wzruszaą. A ze cukierkowo? No przeciez to była muzyka lmajaca ilustorwac Kraine Słodyczy :0
No, jest to argument 🙂
Szanowni Państwo,
Przyglądam się tej dyskusji dotyczącej transliteracji, więc kilka uwag językoznawcy.
1) Istnieje Polska Norma w tym zakresie: PN-ISO 9 2000 Transliteracja znaków cyrylickich na znaki łacińskie. Języki słowiańskie i niesłowiańskie. Warto sobie to przejrzeć: http://www.archeo.uw.edu.pl/zalaczniki/upload735.pdf Polska Normę w tym zakresie stosuje się głównie w bibliotekach, ale rzecz jasna nie tylko.
2) Jak mi na zajęciach z systemów pisma kiedyś tłumaczono, nie ma jednego sposobu transliteracji, niemniej jednak te będące bliżej oryginalnego fonetycznego brzmienia, tym są to zapisy lepsze. Biorąc pod uwagę, że polska pisownia bliżej przystaje do brzmienia rosyjskiego niż angielska, z racji pokrewieństwa języków, warto taką stosować, zwłaszcza że ma to sporą tradycję. Dopóki świat się nie zanglicyzował, nikt by nie pomyślał, że Liaszenko, czy Pasiecznik, może być inaczej zapisana.
3) Rozumiem, że osoby, których nazwiska są zapisywane w innych alfabetach niż łacińskie, chciałby mieć jedną formę używaną wszędzie, ale pisownia nie zależy wyłącznie od ich życzenia, ale również od przyjętych norm transliteracji, tradycji i wielu innych czynników. Uwagi Pacha są tu nietrafne. Jest wiele systemów pisma łacińskiego, nie ma jednego, ustalonego dla wszystkich krajów. Proszę zwrócić uwagę, że każdy system wywodzący się z łacińskiego zapisu, poza angielskim, włoskim i hiszpańskim, dochował się swoich diakrytyków, dostosowując zapis do swojej fonetyki. Jest tak wiele transliteracji, jak wiele jest systemów pisma łacińskiego, dlaczego więc uważamy, że do przyjęcia jest tylko angielski (wiem, z czego wynika, na najmniej diakrytyków). Mi pisownia Adomas Mickevičius zupełnie nie przeszkadza, tak samo pewnie, jak nie przeszkadza Pachowi pisownia Puszkin, a nie Pushkin, Szostakowicz, a nie Shostakovich… Na miejscu tancerzy z Białorusi, Ukrainy i Rosji raczej cieszyłbym się, że pisze się Basałajew, Liaszenko czy Jaroszenko, bo to znaczy, że całkowicie ich akcentujemy na tyle, że nawet ich nazwiska piszemy po swojemu.
4) Norma zapisu w dokumentach, o której pisał Pach, wynika z normy rosyjskiej zapisu (Rosjanie przyjęli jedną z wielu możliwych). Podstawą jednak do transliteracji jest alfabet oryginalny, a nie przetworzenie. To oryginalny zapis jest brzmieniem ich nazwiska i imienia.
legat8 – częściowo mogę się zgodzić, a częściowo nie.
Pasiecznik – to wersja nazwiska, jakiej sama artystka od początku używała i używa podczas pobytu w Polsce. Za granicą pisze się Pasichnyk (wymawia się mniej więcej Pasycznyk). Tak sama ustaliła, więc nie ma wątpliwości.
Ale np. mieszkający od kilkudziesięciu lat w Polsce wybitny artysta-konceptualista Koji Kamoji pisze się właśnie tak, a nie Kodżi Kamodżi. I nikt nie ma o to do niego pretensji, prawda?
Inna sprawa, że transkrypcja „anglicyzująca” często jest źródłem nieporozumień w dziedzinie wymowy. Np. czemu jest „Alena Baeva”, skoro jej imię fonetycznie brzmi „Alona”? Podobnie czemu jest „Pletnev”, skoro czyta się (po naszemu) „Pletniow”? Bo Rosjanie nie wiedzieć czemu nie trzymają się fonetyki, tylko swoje „e”, czy ma dwie kropki nad sobą i czyta się „jo”, czy też nie i czyta się „je”?, tłumaczą jako „e”. No i co im zrobić? Trzeba to uszanować.
No i, jak już ustaliliśmy, powód podstawowy do trzymania się oficjalnych wersji nazwisk to Sierżant Google (jak mawia Bobik) 🙂
Na okoliczność SL już w trakcie Chopiejów śmialiśmy się na niektórych koncertach, że on może być równocześnie w dwóch miejscach – i na sali i gdzieś w okolicach garderoby artysty lub gdziekolwiek indziej. Ubiór dyrektora – mój Boże. Można taki sam zarzut uczynić np. Ewie Pobłockiej i Dang Thai Sonowi, że miast suknię stosowną i ciemne ubranie włożyli w zeszłym roku na swój wspólny koncert t-shirty festiwalowe (jak oni wtedy grali…).
Pisze PK, że jest dyrektorem wymagającym. I chwała mu za. Ale też jest dyrektorem dopieszczającym swoich artystów, poświęcającym im mnóstwo czasu. Oni o tym wiedzą – i za to go cenią. Podobnie jak my – na salach koncertowych. Wiedzący również, że nie ma problemu z podejściem do niego i zapytaniem o to i owo. Ciężko doprawdy czytać te ostatnie informacje. Czy jest życie (muzyczne) po Leszczyńskim? Oczywiście że jest. Ale co to za życie.
Drogi Dywanie: kupuj zawczasu bilety na Sokołowa w marcu, bo – o ile nie odwołają z powodu ucięcia funduszy koncertu – dane będzie usłyszeć Brahmsa w jego zjawiskowym wykonaniu (czego doświadczyłem wczoraj we Wiedniu – nie wytrzymałem i wypadłem tam „a nazad” – kot nawet nie zauważył nieobecności). Na pewno zagra w W-wie Wariacje i fugę na temat Haendla op. 24 oraz Intermezza op. 17 ( te, którymi ostatnio ujmował nas Volodos). Druga połowa recitalu będzie znana pewnie dopiero po Nowym Roku.
Przepraszam, ale jak już o tych tam literacjach leci – ja mawiam Sierżant Gugiel. 😀
😆