Sobota obfita w wydarzenia

1. Byłam na Targach Muzycznych „Co Jest Grane” w PKiN. Na razie dość siermiężne, ale ma to potencjał, może to kiedyś będzie polski Midem? Jedno tylko, że lepiej może byłoby jakoś pogrupować dziedziny, bo strasznie mi dziś było żal biedaków ze stoisk Stowarzyszenia im. Beethovena, Polskich Nagrań czy NIFC, którzy cały dzień nad swoją głową mieli szarpidructwo na żywo…

Muzyka poważna jest więc na marginesie, ale trochę jej jest. Można to i owo zakupić ze zniżką (także na stoisku Agory różne rzeczy). Ja załapałam się na kolejne wznowienia Polskich Nagrań – Pasję Pendereckiego (Jutrznię i utwory awangardowe już mam), płytę Andrzeja Hiolskiego, no i nową rewelację: trzypłytowy album Komeda live z nagraniami z Jazz Jamboree; niektóre nagrania nieznane! Bardzo się z tego cieszę.

Ponadto Pan Marek Tomaszewski obdarował mnie swoją płytą ze Świętem wiosny w wersji na jeden fortepian. Ale i sama zakupiłam dwie płytki. Na stoisku sklepu gigant.pl była zniżka na płyty dawno nie widzianej wytwórni Miełodia. Rzuciłam się więc na Richtera grającego Prokofiewa oraz na kantatę Faust i Concerto grosso No. 2 Schnittkego (każda z tych płyt kosztowała mnie 53 zł).

Ponadto odbywały się rozmaite spotkania i panele. Zajrzałam na bardzo ciekawą rozmowę z Michałem Urbaniakiem, a potem trochę posiedziałam na spotkaniu z Aleksandrą Kurzak, ale niestety w środku musiałam wyjść, żeby udać się na koncert.

2. Nie, nie do filharmonii na Hilary Hahn, ale do Studia im. Lutosławskiego na jubileusz Bornus Consort. „Nie obchodziliśmy piątej, dziesiątej, piętnastej, dwudziestej ani dwudziestej piątej rocznicy, za to uczcimy trzydziestą” – napisał mi Marcin Bornus-Szczyciński. No i był wieczór wspomnień, ale jakoś tam perfidnie przełamany. W pierwszej części zaśpiewali panowie, z których większość uczestniczyła w zespole od samego początku. Skupili się w tyle sceny, wokół jednego pulpitu, i trochę było tak, jakby kilku mniszków sobie śpiewało (bo nie było to śpiewanie śliczno-perfekcyjne, tylko zwyczajne), a trochę jednak momentami dał się znów znać nieodparty od pewnego czasu wpływ Marcela Peresa i tego, co nam przywoził: muzyki korsykańskiej i greckiej, pełnej ornamentów. Część ta składała się ze średniowiecznej muzyki polskiej, od Ortus de Polonia z Wawelu po Benedicamus Domino od starosądeckich klarysek, z m.in. Gaude Mater Polonia i Bogurodzicą w środku.

Druga część była zupełnie inna i inaczej śpiewana, albowiem składała się z utworów Mikołaja Zieleńskiego. Były też instrumenty, a z głosów doszły też żeńskie, w tym dawno niesłyszana, a wciąż pięknie śpiewająca (niestety, nader rzadko jej się to zdarza) Kira Boreczko. Wykonanie – może nie rewelacyjne, ale dali radę.

Potem było spotkanie i wspominanie. Dużo ludzi przybyło na koncert nie tylko z Warszawy, ale np. z Poznania (Beata) czy z Krakowa. Bo Bornus Consort to kawał historii.