Konkurs partnerstwa
Z Profesorem Jerzym Marchwińskim wielokrotnie rozmawiałam o partnerstwie w muzyce. Przez wiele lat realizował tę ideę osobiście jako wspaniały kameralista. Potem, gdy musiał niestety zrezygnować z występów, pokusił się o sformułowanie teorii, którą zreferował mi częściowo już ponad 10 lat temu (jak ten czas leci…) w rozmowach, jakie przeprowadziłam z nim i jego małżonką Ewą Podleś (Razem w życiu i muzyce, PWM 2001), później wypowiadał się na ten temat w „Ruchu Muzycznym”, wydał rozprawkę, także w PWM, wreszcie nawet założył blog. Na tym blogu zresztą idea I Konkursu dla Duetów z Fortepianem jest dokładnie wyłożona.
Profesor stworzył, a właściwie wskrzesił Katedrę Kameralistyki na warszawskim Uniwersytecie Muzycznym, prowadził ją przez kilka lat, a obecnie na jej czele stoi prof. Maja Nosowska, też wybitna kameralistka. Pomysł konkursu należał do niego, ale to ona właśnie i jej koledzy z katedry wykonali wielką robotę, by mógł on dojść do skutku. Była ona dyrektorem artystycznym, ale w skład jury nie weszła: przewodniczącym został oczywiście prof. Marchwiński, pianistów kameralistów reprezentowała prof. Krystyna Borucińska z katedry i prof. Maria Szwajgier-Kułakowska z katowickiej Akademii Muzycznej; innych instrumentalistów profesorowie Mirosław Pokrzywiński (klarnet; także muzyk Filharmonii Narodowej) i Kazimierz Michalik (wiolonczela), a wokalistów – dwoje wspaniałych śpiewaków i pedagogów (co ciekawe, oboje mają także dyplomy z fortepianu), profesorowie Urszula Kryger (Łódź) i Piotr Kusiewicz (Gdańsk). Do tego na II etap doszły osoby nadprogramowe: menedżer Andrzej Szwed oraz krytyk muzyczny, czyli ja.
Czułam się w tym towarzystwie wspaniale, ponieważ wiem, że dla tych właśnie ludzi muzyka jest absolutnie na pierwszym planie, a ponadto część to moi dawni koledzy (z Mają Nosowską i Krysią Borucińską zaczynałyśmy się uczyć muzyki u tego samego pedagoga, Mirek Pokrzywiński, nawiasem mówiąc ojciec chwalonego tu przeze mnie wiolonczelisty barokowego Tomka, jest moim kolegą jeszcze z podstawówki). Łatwo więc było znaleźć wspólny język, jednak sytuację miałam inną. Przyznam szczerze, że moja pierwsza szóstka wyglądała inaczej niż u kolegów, co można wytłumaczyć oczywiście tym, że oni oceniali również I etap, a w niejednym wypadku było tak, że ktoś fantastycznie zagrał w I etapie, a w drugim – gorzej. Paru duetów mi szkoda, że spadły na dalsze pozycje. Ale ogólnie było bardzo ciekawie.
Co ogromnie cieszy, to że młodzież muzyczna garnie się do tego rodzaju grania. Już tu kiedyś wspominałam, że dla mnie kameralistyka to muzyka w stopniu wyższym i gdybym sama została przy grze na fortepianie, na pewno też bym się nią zajmowała. Uważam też, że to jest zupełnie wyjątkowa nauka tego, o co w ogóle chodzi w zespołowym (obojętne, w jak dużym składzie) wykonywaniu muzyki: żeby współpracować, współtworzyć (nie tylko: współodtwarzać). Co ciekawe, niejeden z występujących na tym konkursie pianistów brał niedawno udział w ogólnopolskim konkursie pianistycznym chopinowskim i co prawda zajęli wysokie lokaty, ale tam grali jakby mniej swobodnie. Tu, jak powiedziała koleżanka jurorka, czuli się wolniejsi. Wbrew pozorom, bo przecież gdy gra się z kimś, trzeba się do tego kogoś dostosować. Ale wspólne granie daje rodzaj wolności, którego nie ma w graniu solowym. Bardzo ciekawy paradoks.
Mimo przeraźliwych mrozów w konkursie wzięło udział ponad 50 duetów (zgłosiło się ponad 60, ale ci, co zrezygnowali, uczynili to z powodów losowych lub zdrowotnych, nie dlatego, że się czegoś wystraszyli). Bardzo różne były składy instrumentalne, tzn. stałym elementem był fortepian, ale z nim grały i smyczki (nie tylko skrzypce czy wiolonczela, ale zdarzył się też kontrabas i altówka), i dęte (nie tylko flet czy klarnet, ale i saksofon), a nawet akordeon. Bardzo szeroki był też rozrzut repertuarowy – od klasyki po współczesność; w regulaminie była zastosowana dość duża dowolność. Dlatego też słuchanie np. dziesięciu duetów jednego dnia w ogóle nie nużyło. Bardzo miło będę wspominać ten konkurs i mam nadzieję, że nie była to jego ostatnia edycja. Dziś o 19. rozdanie nagród i konkurs laureatów.
PS. Na zupełnie inny temat: polecam w Warszawskiej Operze Kameralnej Cesarza Atlantydy Viktora Ullmanna. Świetna rzecz, świetne przedstawienie, no i niesamowita historia kompozytora, który pisał to w obozie w Terezinie (librecista również). Spektakle jeszcze 8 i 10 lutego. Ja idę jutro.
Komentarze
Nareszcie mogę merytorycznie…
Potwierdzam z całą stanowczością, co Pani Kierowniczka napisała o wspólnym graniu, jest niewysłowioną rozkoszą wchodzić w interakcje.
Grę na instrumencie opanowałem w stopniu wirtuozowskim, instrument ten to nerwy.
Najlepiej wychodzą duety, ćwiczymy je pilnie każdego dnia wraz z małżonką, która prócz mojego instrumentu opanowała grę na ambicji. To bardzo rzadko spotykany instrument, który od lat leżał u mnie nieużywany. Czasem urządzamy koncerty dla całej klatki schodowej, rzadziej dla całego bloku, bywa, ze koncertujemy u przyjaciół. Wszyscy się wówczas bawią znakomicie.
Duety małżeńskie w gościach bywają rzeczywiście sporą atrakcją. Szczególnie, gdy gospodyni zacznie pocieszać męską część duetu, a jej małżonek damską. Po chwili mamy dwa duety. Szczęśliwie w ostatnich dziesięcioleciach takie atrakcje mnie ominęły. Ale niegdyś bywało, że sam koncertowałem trochę. Utwory dość znane – wariacje na temat możliwego wistu lub sekwencji licytacyjnych.
Już widzę, akurat Wy dwaj gracie na nerwach ukochanym Małżonkom 😆
Ja bym przynajmniej zeena jako wybitnego nerwalisty tak łatwo nie odpuszczał… 😆
Gościnny Duet z Małżonkiem zwykle rozpoczyna prolog Małżonki, gdy ta jest już pewna, że publiczność jest w komplecie, a konsumpcja właśnie w trakcie, co gwarantuje, że nikt nie zwieje.
Gdy już przed każdym stoi śledzia dzwonko,
ktoś rozpoczyna duet grać z Małżonką,
gdyś na to trafił, już przegranyś, człecze –
granie się wlecze, a ty nie ucieczesz… 🙄
A choćbyś dzwonił w kielonek śledzia dzwonkiem
I tak wysłuchasz Duet z Małżonkiem
Proszę, jacy znawcy i bywalcy.
Dueciści nerwaliści i to koniecznie przy pełnej widowni. 🙂
Ja już nic nie pamietam, bo małżonką nie jestem już z ćwierć wieku, więc nie mam z kim ćwiczyć.
Dzięki, Pani Doroto, za cynk, pójdę w piątek.
Nawet dzisiaj kupowałam bilet na Polieukta. Mam trochę trosk rodzinnych i brakuje mi głowy, więc wszelkie podpowiedzi i przypomnienia przyjmuję z wdzięcznością.
Ja w ogóle małżonką nie bywałam, ale naprawdę, czy to trzeba się tak ograniczać? 🙄 Z każdym można wejść w taki zespół artystyczny 😉
Ale w żadnym innym składzie nie ma tego napięcia, tych emocji, tej perfekcji ćwiczonej i kumulowanej latami.
To jest pierwszorzędny produkt. 😆
Lecz wtedy grywa się cudze kompozycje, a tu jakże koronkowe akordy i subtelne crescenda…
I la comedia e finita.
Gdy dzwonko stoi zamiast smętnie leżeć
Małżonka chętnie go do buzi bierze
i nie tokuje, będzie chwilę ciszej
bo jeszcze przed nią jest wódki kieliszek
Aliści kiedy już pożarte dzwonka,
a wciąż melodia się duetu błąka,
może publiczność jak bratu i siostrze
doradzić chórem: kończ waść! Wstydu oszczędź! 😛
Witam w Nowym Roku! Dlaczego Państwo macie pretensje do Monkiewicza? Popiera go miglansisty Minister. Tam kierujcie swoje płacze… M. A. jeat BABCIĄ. Nigdy nie była S. Richterem. Muzyka polska da sobie radę jak „kompozytorowie” zaczną się promować !!!!! Proponuję radio last. fm. Setki tysięcy odsłuchań podrzędnych kompozytorków, a gdzie Szymański, Myketyn ?
Pozdrawiam Dywan i Sz. P. Kierowniczkę.
A tymczasem w Łodzi:
http://www.dzienniklodzki.pl/artykul/502487,lodz-smierc-w-filharmonii,id,t.html
W ostatni piątek mieliśmy możliwość posłuchać Barnabasa Kelemena, który smacznie wykonał utwór o oznaczeniu kodowym KV219. Trochę żal, że nie Bartoka, za którego nagradza go jury BBC Music Magazine. Na pocieszenie bisował z Partity d-moll sarabandę i giga. Potem była Eroika – ma teraz orkiestra FŁ na wyposażeniu piękne nowe kotły – mają „odejście”.
A już w najbliższą sobotę odbędzie się transmisja z inscenizacji upadku niejakiego Wotana. Upadek, przypomnę, był skutkiem nierozsądnie dobranego modelu finansowania procesu inwestycyjnego budowy lokalu użytkowo-mieszkalnego (typu Walhalla) na potrzeby prowadzenia działalności własnej w charakterze germańskiego boga.
Mojej Babci, gdy po 70-tce oglądała czwartkową telewizyjną „Kobrę”, po zakończeniu musieliśmy tłumaczyć, o co chodziło w końcówce. Choć jestem znacznie młodszy niż Babcia wówczas, to z niepokojem obserwuję, że nie wszystko rozumiem z tego, co na własne oczy widzę. Czy ktoś z Państwa mógłby mi wytłumaczyć (w ramach partnerstwa 😉 ), co ma gra kryminalna do Jubileuszu FŁ?
Już tłumaczę. Teraz jest taki „trynd” żeby wszystko „uświetniać” grą terenową najlepiej o zabarwieniu kryminalnym. I tylko tyle. Nic więcej do tłumaczenia tu nie ma oprócz tego że może być bez sensu ale musi być gra kryminalna bo taki jest „trynd”. Dobrze, że nie zaangażowali Komisarza Rexa do uświteniania, ale wszystko przed nami.
http://www.dzienniklodzki.pl/artykul/502172,dobrze-o-lodzi-podczas-warszawskiej-premiery-komisarza,id,t.html
Chyba nawet się skuszę, pójdę się sfotografować we fraku przy kotle z chochlą, przepraszam, z pałą w ręku.
PS Mój dziadek każdy film (głównie oglądał westerny ) na końcu recenzował słowami „No i nic się nie wyjaśniło”.
Klakier – 20:18
Ja w czasach Kóbr byłam młodym dziewczęciem, a też by mi się często przydało tłumaczenie, o co chodziło.
Aktorzy byli świetni i wszystko zachwycające, ale końcowe rozsupłania intrygi tak zwięzłe i błyskawiczne, że przyjmowałam na wiarę, iż przystojny Andrzej Łapicki wie, co mówi. 😆
@macias1515
Dzięki!
Trza mi wziąć na „trynd”a wzgląd
Nawet, gdyby był to trąd
@mt7
Może to owa przystojność AŁ gmatwała rozwiązanie zagadki 😉
A dlaczego niby to ma być dobrze, że Komisarz Rex nie uświetnił? 👿
Może lepiej by było, żeby uświetnił Zbrodniarz Makawity, hę? 👿
😀
Komisarz Rex rzondzi 😀
Ładnie pobrykaliście 😉
A ja wróciłam z koncertu laureatów duetowego konkursu. Jako że większość z nich, a właściwie wszyscy, grali repertuar z I etapu, uzupełniłam swoje zaległości i teraz już lepiej wiem, dlaczego kolejność ostatecznie ustawiła się tak, a nie inaczej.
W każdym razie to była świetna sprawa i ogromnie się cieszę, że brałam w tym udział.
Dzień dobry1
Czuję się dowartościowany, bo nic prawie nie zrozumiałem, w ramach partnerstwa. Małżonką nie bywałem także, a zaczynam zapominać jak się tworzy utwory na pary mieszane w dyscyplinie dowolnej. Jaka ulga…
Pobutka!
http://www.youtube.com/watch?v=eEY3c3JVdvI&feature=related
Wczoraj w Kulkturze Leonard Bernstein dyrygował Filharmonikami Wiedeńskimi grającymi Mahlera. Trafiłem na końcówkę, więc wiem niewiele, nawet nie wiem, z którego roku to było. Ponad 20 musiało upłynąć, ale granie nadal się podoba, przynajmniej mnie.
Mało kto tak jak Bernstein rozumiał Mahlera. Wręcz uważał się za – w pewnym sensie – jego reinkarnację 😉
Ta idea partnerstwa (pisze o tej sformułowanej przez prof. Marchińskiego, a nie o wczorajszym brykaniu pod nieobecność Pani Szwarcman) to jakoś nie do końca daje się poukładać na swoje miejsce. Bo ciągle przeszkadza pojęcie akompaniamentu, raczej postrzeganego przeze mnie, jako „zastawka”. Może to kwestia słuchanych akompaniamenów, może tkanki muzycznej na fortepian, zwłaszcza w duecie ze śpiewakiem śpiewającym znane arie. Inaczej wyglądało to w duecie MM i MA – tam oboje i oba instrumenty są dla mnie równoprawnymi partnerami. Czy jednak każdy duet z fortepianem jest partnerstwem? Czy tylko w utworach specjalnie napisanych?
Myślę, że wykonywanie każdego utworu przez więcej niż jedną osobę musi opierać się na idei partnerstwa. Akompaniament jest dla mnie czymś fałszywym (i tu zawsze rozumiałam się z Profesorem), ponieważ wszystkie elementy składają się na obraz jednego dzieła muzycznego. Owszem, czasem jeden z partnerów ma za zadanie zejść do tła, ale później zwykle role się zmieniają. A przecież i owo tło jest równie ważne – pozbawmy utwór tego tła, będzie kaleki. Jak Profesor powiedział w naszej rozmowie wydanej przez PWM, dotyczy to nawet obu rąk jednego pianisty: w wykonaniu nokturnu Chopina „nie ma rozbicia na prawą i lewą rękę, bo obie jednocześnie tworzą cały nokturn. To jest partnerstwo rąk realizowane przez jedną osobę”. 😀
A gra ze śpiewakami… to osobny rozdział. „Przekonuję moich studentów, że pianista, który zaczyna pracować nad Podróżą zimową, musi przede wszystkim nauczyć się tekstu – jeśli to możliwe, na pamięć. Po niemiecku. Jeśli nie zna niemieckiego, musi sobie ten tekst przetłumaczyć, musi go zrozumieć, ale grać – tak, właśnie grać, interpretować – powinien po niemiecku. Jeśli nie wie, o czym gra, jest to wykonanie niedoskonałe, niekonkretne, niepełne”. A jeszcze: „…los śpiewaka jest bardzo zdeterminowany faktem, że ten człowiek nosi instrument w sobie. (…) to jest część jego physis po prostu, na dodatek niezwykle mocno narażona na wszystko, co może naruszyć wrażliwość tego instrumentu, od wirusa do zmęczenia czy niewyspania. I to jest powodem niesłychanie wzmożonego napięcia fizycznego i psychicznego. Sprawy, które dla nas, normalnych ludzi, są w ogóle niedostrzegalne, dla śpiewaków mogą stanowić niemal katastrofę. Świadomość tych uwarunkowań staje się elementem bycia partnerem śpiewaka i jeśli się o tym wie, to można ten problem rozwiązać, ponieważ śpiewakowi powinno się pomagać. (…) Chodzi o to, żeby miał poczucie bezpieczeństwa, żeby mógł piękno swojego głosu spokojnie wyśpiewywać”.
Myślę, że prof. Marchwiński ma sto procent racji. To nie jest łatwe, ale dla prawdziwego muzykowania, nie chałturzenia – niezbędne.
Tak jak ja rozumiem partnerstwo, nie musi ono polegać na tym, że obie strony są „równie duże”. Role epizodyczne potrafią czasem bardziej zapaść w pamięć niż główne. Rodzic może po partnersku traktować dziecko, szef podwładnego, a nawet – choć to rzadko spotykane – władza rządzonych. 😉 Wic z partnertwem polega z grubsza na tym, żeby dawać drugiemu dojść do głosu i pomagać mu podczas współpracy rozwinąć maksymalnie jego możliwości, choć oczywiście w ramach istniejących ograniczeń, czy to będą przepisy prawne, czy partytura, czy względy bezpieczeństwa, czy jeszcze coś innego. Nie chodzi o absolutną równość (bo to zwykle iluzja) ani identyczność (bo to niemożliwe), tylko o wzajemny szacunek.
Niewykluczone, że nawet w przypadku Małżonek i Małżonków taka wersja partnerstwa miałaby szansę się sprawdzić, gdyby Wysokie Strony dały jej dojść do głosu. 😆
Czasem nie warto odkrywać tajemnic kuchni, potrawa będzie smakować, ale świadomość ingrediencji może przeszkadzać. Kucharzenie też nie może być przefilozofowane, ma smakować. Muzyka jest sposobem przekazywania nie wiedzy a emocji i niech sobie profesorowie doktorantów wychowują, byle pozwalali ładnie grać i śpiewać 😉
Teatro Real z Madrytu jako pierwsza z ważniejszych oper europejskich ogłosiła swoje plany na następny sezon. W marcu 2013 będzie „Czarodziejski flet”, gdzie jako trzy damy wystąpią Annick Massis, Magdalena Kozena i Nathalie Stutzmann. Tam to dopiero będzie musiało zaistnieć partnerstwo! Z poloniców : Kwiecień ma zaśpiewać Zurgę u boku Ciofi i Floreza. Może być ciekawie.
Oj, chyba tak, Urszulo. 😀
Bobiku, nawet najbardziej świadome partnerstwa mają swoje upadki.
Starać się trzeba, jasne.
Pani Ewa Podleś ma chyba szczęście, że ma tak dobrze rozumiejącego ją męża – partnera.
Wczoraj na bankiecie pokoncertowym oczywiście były dalsze przemówienie i rozmowy o partnerstwie 🙂 i o tym właśnie dokładnie, co napisał Bobik 🙂 Konkluzja była taka, że mamy deficyt partnerstwa w życiu. Pan dyr. Jędrzejec z ministerstwa powiedział mi w przerwie, że ministerstwo mimo kryzysu postanowiło wesprzeć ten konkurs właśnie z powodu promowania współpracy. To stwierdzenie szczególnie ucieszyło prof. Marchwińskiego 😉
A propos wcześniejszych wpisów i partnerstwa (info ze stron obu pań)
16 maja 2012 20.00
Rudolfinum – Dvořákova síň
Mitsuko Uchida
Recital in Prague
Other artist Magdalena Kozena
Programme
MAHLER: Des Knaben Wunderhorn
DEBUSSY: Chansons de Bilitis
MAHLER: Ruckertlieder
INTERVAL
DEBUSSY: Ariettes Oubliées
MESSIAEN: Poèmes Pour Mi
A propos powyższego info (infa?), aby było rzetelnie to jeszcze wkleję inne info:
Tento koncert je bohužel vyprodán, ale pokud chcete být informování v případě, že se uvolní místo, zadejte prosím váš email.
http://festival.cz/cz/detail_programu/37
Jeśli karuzela, to tylko w Krakowie. 13 stycznia w piątek (sic!) Dziennik Polski dementował.
http://www.dziennikpolski24.pl/pl/aktualnosci/kultura/1203112-zmiany-dyrektora-filharmonii-nie-bedzie.html
Wczoraj wieczorem Wyborcza wróciła jednak do tematu i chyba jest bliższa prawdy niż prasowy rywal. http://cjg.gazeta.pl/CJG_Krakow/1,104365,11105487,Bedzie_nowy_dyrektor_Filharmonii_Krakowskiej.html
Chętni pewnie wchodzą już drzwiami i oknami. Witamy w moim kochanym Krakowie!
Panie Pawle, wszyscy kochamy to piękne miasto. 🙂
Oczywiście pod tekstem nie obeszło się bez przytyków do Adamusa 😉
@PK:
„Mało kto tak jak Bernstein rozumiał Mahlera. Wręcz uważał się za – w pewnym sensie – jego reinkarnację”
… i kazal sie pochowac z partytura Piatej Symfonii na sercu.
Nie zmyslam, tak stoi w wielu zrodlach, poczawszy od Wiki.
Tez noworocznie,
jrk
Co z tego, jak Przytockiego w filharmonii ani nie widać ani nie słychać. Wydaje się być gościem dyrygującym od czasu do czasu – raz, dwa razy na kwartał. Od strony widowni trudno dostrzec jakiekolwiek zmiany od czasu wieloletniego bezkrólewia. Filharmonia jest instytucją martwą, bardzo mało wnoszącą do życia muzycznego miasta. Prawie bez śladu w tutejszych mediach, dla których kultura miasta jest na szarym końcu. Przoduje w tym dziele Gazeta Wyborcza, na co dzień zwalczająca filharmonię. Czule wspominam czasy Markowskiego, Czyża lub Katlewicza.
Dla tych co nie mogą osobiście
http://www.polskieradio.pl/8/22/Artykul/534213,Pozegnanie-Wislawy-Szymborskiej-
Pana – wtedy jeszcze (chyba) nie profesora – Marchwinskiego widzialem pare razy wiele lat temu jako akompaniatora „drugiego” z kolei, po Jerzym Lefeldzie (przy fortepianie lezy Jefeld – tak znamy to).
Pamietam, ze zazyczyla Go sobie osobiscie na koncercie w Warszawie Maureen Forrester, a potem jak donosili nieslychanie podekscytowani bywalcy, na pol godziny przed koncertem zazyczyla sobie zeby caly program przetransponowac o pol tonu wyzej, co oznaczalo, ze p. Marchwinski gral wlasciwie a vista. Nie wiem ile jest w tym prawdy, oprocz tego, ze w kuluarach bzyczalo jak w ulu.
Filharmonia Krakowska to upadek… Kto to jest Przytocki?
Szanowni Państwo „Jasno Gwintowe i.t.p.”
Nie pozwolę w sposób bezkarny i nikczemny pomiatać moją osobą i Filharmonią ,którą kieruję od czterech lat .Proszę sprawdzić ilość koncertów wykonanych przeze mnie w sezonie 2010/11 z zespołami
Filharmonii w kraju i za granicą (25) .Wśród nich są dwa programy w Musikverein oraz jeden w Theatre de Chatelet.
Świadome rozpowszechnianie nieprawdy nazywamy oszczerstwem, a ludzi ,którzy się tym zajmują nazywamy oszczercami.
Proszę na nas nie krzyczeć i nie napinać się tak, Dyrektorze. My tu sobie rozmawiamy, jak ktoś chce, może dołączyć i mieć całkiem inne zdanie, ale bez takich emocji. 😎
To co, jeszcze raz spróbujemy, od początku? 🙂
O matko, to chyba ktoś Okropnie Ważny, ten Dyrektor. Poznałem po tonie. Zwykły śmiertelnik, wchodząc do rozmowy w sposób tak napuszony, po prostu by się wygłupił, ale Okropnie Ważnych to nie dotyczy. 🙄
Okropnie Ważnych poznać też po tym, że nie występują pojedynczo, tylko w duecie ze swoją osobą. Ale Dyrektorowi trzeba przyznać, że ma dobre serce – dba o tę osobę jak o nic innego i krzywdy jej zrobić nie pozwoli. Ja to doceniam. 😎
A co to za Dyrektor, skoro nazwiska nie ma? Myślałam, że ktoś się po prostu podszywa i sprawdza nasze poczucie humoru.
nowa wersja starej wersji:
http://www.skecze.net.pl/kabaret-dudek/duzy-sek
Dzień dobry!
Bardzo przepraszam,że się „wcinam” ale na swoją obronę mam to, iż iż temat traktował o Konkursie Duetów.
Czy idea nie jest przypadkiem ściągnięta z Konkursu im. Bacewicza w 2010 roku?
Serdecznie pozdrawiam!
Dzień dobry,
to trochę nie tak, ponieważ łódzki Konkurs im. Kiejstuta Bacewicza (który zresztą istnieje od pół wieku i założył go obecny patron, oczywiście wtedy jeszcze bez jego imienia) w każdej edycji dotyczy innych składów kameralnych, bardzo różnorodnych – ostatni rzeczywiście duetów i to raczej zbieg okoliczności. Bo o warszawskim konkursie wiem, że idea kiełkowała od dawna i że cały czas chodziło właśnie o duety i właśnie z udziałem fortepianu. W końcu wymyślili go pianiści 😉 A o idei partnerstwa słyszę od prof. Marchwińskiego, odkąd go znam, a znam go dość długo 🙂
Wzajemnie pozdrawiam.
W żadnym momencie nie mam zamiaru polemizować 🙂 Konkurs im. Kiejstuta Bacewicza przypadkowo troszkę znam. Zresztą jurorką AD 2010 była prof. Maja Nosowska od której miałem przyjemność usłyszeć kilka zdań nt. MUZYKI.
Nie jestem w stanie rewidować związków przyczynowo – skutkowych. Jednakże de facto idea była zrealizowana dwa lata wcześniej. Może i jako swoisty support, może i przypadkiem. Jednakże w materiałach nt Konkursu można by chyba o tym wspomnieć…..
To trochę tak, jak z ideą pierwszej Katedry Kameralistyki Fortepianowej w Polsce. Tymczasem w Łodzi istnieje Katedra Kameralistyki (owszem z nazwy Nie Fortepianowej)nieprzerwanie od…..1959 roku! Mówię o stanie faktycznym. Wystarczy przejrzeć choćby skład osobowy, aby sobie uświadomić, ze od wielu lta jest to de facto KKF 🙂 Cieszę się, ze ze względów historycznych i ze względu na osobę Twórcy władze Uczelni pozostawiły starą oryginalną nazwę.
Przy okazji wspaniałej IDEI i realizacji (mówię oczywiście o warszawskim Konkursie). Nie znam żadnego pianisty, który nie chciałby w swojej pracy być przede wszystkim artstą (Nie chcę precyzować jakie to prace, a ponieważ nazwa kameralista nie w każdej sytuacji mi odpowieda więc powiem nieinwazyjnie – pracy collaboratora 🙂 ). Inny temat jest taki, że być może nie każdy umie nie być subordynowanym akompaniatorem…a i sytuacje w róznych „firmach” są różne….
Pozdrawiam serdecznie!
Tak poza tym proszę wybaczyć podstawowe faux pas – chciałbym – korzystając z okazji – złożyć najlepsze życzenia z okazji Dnia Kobiet dla Autorki i wszystkich Pań!